– Jak myślisz, ile osób zabijemy do czasu, aż nas złapią? – zapytał prowadzący samochód mężczyzna i popatrzył na swojego kuzyna siedzącego obok.
– Macieju, nie bądź takim pesymistą, nigdy nas nie złapią. Będziemy bardzo ostrożni – odpowiedział radośnie jego kuzyn, Paweł.
– Myślisz, że uda nam się pobić jakiś rekord, na przykład Teda Bundy’ego?
– Daleka droga przed nami kuzynie.
– No i ilość trupów trzeba podzielić przez dwa.
Beztroska rozmowa trwała do czasu, gdy dzień poszarzał, a oni zauważyli, że jadą jakąś boczną, polną drogą.
– Dziwne, godzina czternasta trzydzieści pięć, a już robi się ciemno – zauważył Paweł.
– To dobre miejsce, by zabić naszego pasażera na gapę – zażartował Maciej.
Wysiedli. Maciej wyjął ze schowka pistolet i obaj ruszyli na tył samochodu, by otworzyć bagażnik. W środku był młody chłopak, mający może piętnaście lat. Bardzo dokładnie, wręcz pedantycznie związany i zakneblowany. W jego oczach było przerażenie i błaganie. Mężczyźni wyciągnęli go i oswobodzili mu nogi. Następnie podnieśli i kazali iść przed siebie.
– Zabijemy prawiczka! – ucieszył się Maciej i i kopnął chłopca tak, że ten się przewrócił i zarył twarzą w piach. – Żryj ziemię – powiedział Maciej i zaczął strzelać do biedaka.
– Mogę ja? – zapytał podekscytowany Paweł.
– Pewnie, proszę. – Maciej oddał mu pistolet.
Paweł wycelował i strzelił w głowę, która rozprysnęła się niczym arbuz. Kuzyni, dobrze się bawiąc, wsiedli z powrotem do samochodu i ruszyli dalej.
Ku ich wielkiemu zdziwieniu o godzinie piętnastej zapadła noc. Jechali nadal polną drogą od dawna nie widząc żywej duszy.
– A niech to, paliwo się kończy – zachmurzył się Maciej.
– Musimy zawrócić! Jak mogłeś nie zatankować? – Zeźlił się Paweł.
– Spytamy kogoś o drogę. Popatrz, tam jest jakiś dom. – Maciej wskazał ręką budynek w oddali.
– Dom na takim zadupiu, pewnie nikt już tam nie mieszka. Ale spróbować można.
Budynek okazał się plebanią, koło której stał bardzo staro wyglądający kościół. Kuzyni wysiedli z samochodu i po chwili byli już przed drzwiami. Nie było tu dzwonka. Paweł mocno zapukał. Czekali chwilę.
– Kurwa, nikt tu nie mieszka. – Paweł był bardzo zły. Zapukał jeszcze raz, tym razem dużo mocniej.
Usłyszeli jakiś dźwięk w środku. Po chwili drzwi się otwarły i ich oczom ukazał się dziwny jegomość niezwykle wysoki o dziwnej czerwonawej karnacji. Posiadał długie, czarne, przetłuszczone włosy spięte w kucyk. Jego oczy były przerażające. Gdy kuzyni je ujrzeli serca zamarły im ze strachu. Złote źrenice promieniujące jasnym światłem, strasznie nieludzkie. Na białkach znajdowały się malutkie czarne kropeczki, jakby wytatuowane zgodnie z ostatnim krzykiem mody. Palce miał zakończone długimi paznokciami. Jakby od dawna o nie nie dbał. Ubrany był w stary, sztruksowy garnitur i spodnie na kant. Mężczyźni spojrzeli w dół i przeleciała po nich kolejna fala strachu. Nieznajomy nie miał butów, ani stóp. Zamiast tego miał przerażające kopyta. Lecz po sekundzie wszystko się zmieniło. Przed nimi stał normalny mężczyzna, przeciętnego wzrostu. Oczy miał zwyczajne, a na nogach buty.
– W czym mogę pomóc? – grzecznie zapytał.
– Czy może pan wskazać nam drogę, zgubiliśmy się, chcemy dojechać do najbliżej stacji benzynowej? – spytał Paweł.
– Oczywiście mógłbym, ale najpierw wypijecie ze mną herbatę. – Gospodarz był niezwykle władczy, jego ton nie znosił sprzeciwu.
– Nie, bardzo dziękujemy – tym razem powiedział Maciej – ale nie mamy czasu, spieszy nam się.
– W takim razie wam nie pomogę. – Gospodarz zaczął zamykać drzwi.
Kuzyni popatrzyli na siebie porozumiewawczo po czym Maciej zablokował drzwi mówiąc.
– Dobrze, jak tak pan stawia sprawę to nie mamy wyboru.
– Fantastycznie, w takim razie zapraszam do środka.
Kuzyni weszli do budynku i znaleźli się w kompletnie pustym przedpokoju. Od razu wyczuli niezbyt przyjemny zapach, którego źródła jednak nie mogli odgadnąć. Szli za mężczyzną krótkim korytarzem. Wnętrze domu było niezwykle surowe. Żadnej tapety czy boazerii. Nic, gołe betonowe ściany. Po chwili znaleźli się w kuchni. Tu także wyglądało jakby ktoś dopiero co się wprowadził do ledwo co wybudowanego domu. Stół, cztery krzesła, stary kaflowy piec, czajnik, kilka garnków, jedna szafka i zlewozmywak w kącie.
– Siadajcie, proszę. – Mężczyzna postawił na stole dwa talerze z dziwnie wyglądającym mięsem. – Czym chata bogata – powiedział.
– Ale o jedzeniu nie było mowy – powiedział lekko zirytowany Paweł.
– Próbuję tylko być miły. – Mężczyzna nastawił wodę i usiadł ze swoimi gośćmi. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, potem gospodarz popatrzył na nich i zaśmiał się jakby pomyślał o czymś przyjemnym.
– No to powie nam pan wreszcie jak dojechać do najbliższej stacji? – Maciej tracił powoli cierpliwość.
Spostrzegli jakby mężczyzna był lekko zakłopotany.
– Muszę iść po mapę – powiedział.
– Po mapę?! – Kuzyni zdziwili się.
Mężczyzna wstał, by podać szklanki, gdyż czajnik zaczął gwizdać. Nalał do nich wrzątku i poszedł do szafki po puszkę, z której wyciągnął herbatę sypaną. Po chwili wszystko było gotowe. Kuzyni chcieli jak najszybciej wypić napar i spadać stąd, gdyż było to miejsce bardzo dziwnie działające na psychikę. Autentycznie czuli jak popadają w depresję.
– Dobrze, to idę po mapę – powiedział mężczyzna i wyszedł z kuchni.
Pijąc gorzką herbatę Paweł powiedział do Macieja.
– Kropniemy go, gdy nam powie?
– Pewnie, że tak.
Czekali kilka minut w ciszy, gdy nagle poczuli senność, najpierw lekką, potem ogromną.
– Ten chuj nam coś dosypał do herbaty – wrzasnął Maciej.
– Chodź, idziemy po pistolet, załatwimy go i spadamy stąd. – Paweł wstał, lecz po dwóch krokach przewrócił się jak długi.
Usłyszeli kroki gospodarza.
– Co się wam przytrafiło? – zapytał bezsensownie i zaśmiał się. – Przedstawię was komuś.
Mężczyzna wziął Pawła wkładając mu ręce pod pachy i wyniósł z domu. Zaciągnął go na tyły, gdzie znajdowała się duża zagroda. Wszedł do niej i rzucił nim jak workiem ziemniaków.
Paweł był bardzo senny, lecz nie stracił przytomności. Usłyszał dziwne dźwięki, charczenie, rżenie, chrumkanie. Podniósł głowę by się rozejrzeć. To co zobaczył zmroziło mu krew w żyłach. W zagrodzie znajdowało się kilkanaście przykutych łańcuchem potworów. Pół ludzi – pół zwierząt. Pierwszy z lewej miał twarz dziecka z zespołem Downa, od pasa w dół był owcą. Ciało porastała mu biała sierść. Drugi posiadał twarz przepięknej dziewczyny, lecz reszta ciała to kikuty rąk i z tułowia wyrastające kurze łapki. Między nimi Paweł ujrzał duży penis w trakcie wzwodu.
Nigdy nie czuł takiego strachu. Z oczu ciekły mu łzy. Popatrzył dalej na następnego potwora. Ten z kolei miał wielki koński łeb. Reszta jego ciała stanowiła czteronogie źrebię, syjamsko połączone z ciałem człowieka.
„Wystarczy” – pomyślał i zamknął oczy. W tym czasie gospodarz przywlókł do zagrody Macieja.
– Niespodzianka moi kochani! – krzyknął do monstrów, a one odpowiedziały tym mrożącym krew w żyłach radosnym chichotem.
Następnie zaczął zdzierać ubranie ze swoich gości, którzy czując bezwład kończyn nic nie mogli zrobić. Gdy byli już nadzy gospodarz popuścił łańcuch potworom tak, by mogły sięgnąć nieszczęśników i śmiejąc się jak wariat, opuścił zagrodę.
Po chwili rozpętało się tu piekło. Potwory zaczęły jeden po drugim gwałcić mężczyzn, którzy mocno odurzeni, mieli jednak świadomość tego co się dzieje i czuli zadawany im ból. Po dwóch godzinach narkotyk przestał działać. Zaspokojone potwory już dawno przestały się nimi interesować.
Wyczołgali się z zagrody. Paweł z trudem stanął na ubrudzonych zaschniętą krwią nogach. Pomógł wstać swojemu kuzynowi i powiedział.
– Chodźmy do samochodu i spierdalajmy stąd jak najszybciej.
– Jasne, nie chcę tu być ani chwili dłużej.
Nadzy zaczęli iść w stronę gdzie zaparkowali. Zza horyzontu wychyliło się słońce. Rozpoczynał się dzień.
– Co to znowu jest? – powiedział Paweł płaczliwym głosem wskazując miejsce przed nimi.
Z ziemi zaczął wychodzić ogromny robak. Gigantyczna dżdżownica z wężową paszczą w której lśniły od śliny ostre zęby i wystawał rozdwojony język.
– One są wszędzie! Szybko biegiem do auta! – krzyknął Maciej.
Zaczęli biec zygzakiem omijając wielkie robale. Niektóre były wielkości psa. Inne zaś trzykrotnie większe.
– O nie! Tylko nie to! – krzyknął Paweł.
Samochód zaczął się podnosić przez napierające od dołu monstra. Było ich tak dużo i były na tyle silne, że przechylił się w jedną stronę.
– Musimy się schować w tym opuszczonym kościele – znowu krzyknął Paweł – szybko!
Mężczyźni rzucili się w stronę drzwi kościoła. Gdy dobiegli, odwrócili się i ujrzeli, że samochód leży przewrócony na dachu. Wokoło nich, jak okiem sięgnąć, zaroiło się od potworów, które wyszły na żer. W jakiś sposób ich wyczuły i zaczęły się zbliżać. Mężczyźni naparli na drzwi kościoła, które solidne i ciężkie powoli się rozwarły. Weszli szybko do środka.
Znaleźli się w pomieszczeniu w ogóle nie przypominającym kościół, nie było tam ani krzyża, ani obrazów. Na jego środku w podłodze znajdowała się wielka dziura.
– Chyba tracę zmysły, to wszystko nie powinno się było wydarzyć – powiedział Paweł.
– Może to dlatego, że zabiliśmy tego chłopaka i że planowaliśmy dalej zabijać.
– Chcesz powiedzieć, że zacząłeś wierzyć w Boga?
Podeszli do dziury w podłodze i ze zgrozą zrozumieli, że nie trafili w to miejsce przypadkiem. W dziurze ujrzeli setki ludzi zwijających się z bólu we wrzącej smole.
– Jest jeszcze miejsce dla was – powiedział gospodarz-diabeł, który nagle stanął za nimi. Następnie mocno ich pchnął.