- Opowiadanie: fanthomas - Drzewa liśćmi piszą

Drzewa liśćmi piszą

Hasło to aniel­ski tam­bu­ryn

NaNa, dziękuję za betowanie

 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Drzewa liśćmi piszą

Stra­ci­łem pracę. Zda­rza się. Nie osią­ga­łem wy­ma­ga­nych re­zul­ta­tów, a do tego po­peł­ni­łem kilka głu­pich błę­dów, któ­rych moi pra­co­daw­cy nie byli w sta­nie wy­ba­czyć. Z dnia na dzień sta­łem się bez­ro­bot­ny. Nie na­pa­wa­ło to opty­mi­zmem. Pew­nie dla­te­go nie mo­głem za­snąć w nocy, a może przez jasno świe­cą­cy księ­życ, za­glą­da­ją­cy ukrad­kiem do mojej sy­pial­ni.

W końcu wsta­łem i za­czą­łem krę­cić się po domu. Włą­czy­łem radio, ale wy­do­był się z niego tylko jed­no­staj­ny szum. W te­le­wi­zji rów­nież na więk­szo­ści ka­na­łów za­wie­szo­no emi­sję, aż do po­ran­ne­go od­wo­ła­nia. Tylko jeden wciąż nada­wał, le­cia­ło na nim coś w stylu talk-show, gdzie to­czy­ła się roz­mo­wa dwóch męż­czyzn. Pierw­szy z nich, naj­pew­niej pro­wa­dzą­cy, pre­zen­to­wał sobą dość nie­co­dzien­ny jak na stan­dar­dy te­le­wi­zyj­ne widok. Jego oczy wy­da­wa­ły się zaj­mo­wać pół twa­rzy, na do­da­tek były tak po­twor­nie wy­ba­łu­szo­ne, iż miało się wra­że­nie, że wy­star­czy by się po­chy­lił, a wy­le­cia­ły­by mu z oczo­do­łów. Dys­ku­to­wał z dru­gim osob­ni­kiem, który jed­nak znaj­do­wał się poza okiem ka­me­ry. Sły­chać było tylko jego głos, jakby spe­cjal­nie zmo­du­lo­wa­ny. Ga­da­li o ja­kiejś fir­mie sprzą­ta­ją­cej, co aku­rat nie­spe­cjal­nie mnie za­in­te­re­so­wa­ło. Ka­me­ra cią­gle po­ka­zy­wa­ła go­spo­da­rza pro­gra­mu, co jakiś czas ro­biąc zbli­że­nia na jego pa­skud­ną twarz, zwró­co­ną bez prze­rwy w kie­run­ku wi­dzów. Nie od­wra­cał wzro­ku, nawet gdy za­da­wał py­ta­nia nie­wi­docz­ne­mu roz­mów­cy. Wy­glą­da­ło tak jakby zwra­cał się wprost do sie­dzą­cej przed od­bior­ni­ka­mi pu­bli­ki. Nie mo­głem dłu­żej znieść tego nie­po­ko­ją­ce­go wi­do­ku i po­sta­no­wi­łem wy­łą­czyć te­le­wi­zor. Pilot jed­nak aku­rat od­mó­wił po­słu­szeń­stwa, więc byłem zmu­szo­ny zbli­żyć się do od­bior­ni­ka i przez chwi­lę mia­łem wła­sną twarz tuż przy ga­dzim spoj­rze­niu pro­wa­dzą­ce­go. Zo­ba­czy­łem w jego oczach po­dej­rza­ne kur­wi­ki i wci­sną­łem przy­cisk z tyłu obu­do­wy. Te­le­wi­zor prze­szedł w tryb czu­wa­nia, a ja ode­tchną­łem z ulgą.

Na­stęp­ne­go dnia uda­łem się na targ. Przy­wi­ta­ły mnie wy­jąt­ko­we pust­ki. Bra­ko­wa­ło han­dla­rek, wci­ska­ją­cych na siłę, co po­pad­nie i klien­tów, uda­ją­cych zbul­wer­so­wa­nie. Je­dy­ną osobą, jaka rzu­ci­ła mi się w oczy był uśmiech­nię­ty pan w be­żo­wym swe­ter­ku, sie­dzą­cy w nie­wiel­kiej budce i za­chę­ca­ją­cy do wzię­cia udzia­łu w lo­te­rii. Rze­ko­mo każdy los wy­gry­wał. W po­jem­ni­ku znaj­do­wa­ły się po­cię­te ka­wał­ki pa­pie­ru, a na nich ry­sun­ki sym­bo­li­zu­ją­ce na­gro­dy. Wy­cią­gną­łem kilka zło­ci­szy i po­sta­no­wi­łem się sku­sić. Facet miał wi­docz­nie coś w oczach albo w gadce, bo za­zwy­czaj nie­ła­two ule­gam tego ro­dza­ju po­dej­rza­nym atrak­cjom. Wy­bra­łem kar­tecz­kę, a po roz­wi­nię­ciu oka­za­ło się, że wy­ry­so­wa­no na niej anio­ła. Lo­ter­mistrz od razu wy­cią­gnął spod lady nie­wiel­ki tam­bu­ryn. Mia­łem wra­że­nie, że nawet nie spoj­rzał, co wy­lo­so­wa­łem.

"Ko­lej­ny nie­po­trzeb­ny grat do ko­lek­cji" – po­my­śla­łem, ale za pół darmo nie ma co krę­cić nosem. In­stru­ment wy­glą­dał tro­chę jak ob­ro­ża do zabaw sa­do-ma­so, a na we­wnętrz­nej stro­nie miał wy­ry­te dzi­wacz­ne sym­bo­le.

Uda­łem się do parku i usia­dłem na ła­wecz­ce. Wszę­dzie było wy­jąt­ko­wo pusto. Na­prze­ciw mnie stały trzy kar­ło­wa­te wierz­by. Nie przy­po­mi­na­łem sobie, żebym wcze­śniej je wi­dział w tym miej­scu. Cóż, czło­wiek za­my­ślo­ny nie za­uwa­ża wielu rze­czy wokół sie­bie. Od­pu­ści­łem po­dzi­wia­nie drzew i za­czą­łem po­ru­szać tam­bu­ry­nem, wy­do­by­wa­jąc z niego dźwię­ki da­le­kie od per­fek­cji. W pew­nym mo­men­cie za sobą usły­sza­łem sze­lest skrzy­deł. Obej­rza­łem się, ale nic nie do­strze­głem.

Tym­cza­sem trzy wierz­by zbli­ży­ły się.

Nie były to żadne omamy wzro­ko­we ani za­bu­rze­nia per­cep­cji. Wy­ła­pa­łem mo­ment, gdy się po­ru­szy­ły, prze­su­nę­ły jakby zu­peł­nie nie­zwią­za­ne ko­rze­nia­mi. Teraz stały w bez­ru­chu, ale i tak czu­łem się nie­swo­jo. Drze­wa nie po­win­ny robić ta­kich rze­czy, tylko od mo­men­tu za­sa­dze­nia aż do wy­kar­czo­wa­nia stać w jed­nym miej­scu.

Wsta­łem i po­spiesz­nie wró­ci­łem do domu. Już po chwi­li do drzwi ktoś za­pu­kał.  Oka­za­ło się, że to obcy męż­czy­zna, cały w bieli.

– Witam – po­wie­dział. – Czy nie chciał­by pan nabyć…?

– Nie chciał­bym.

Nie pierw­szy raz mia­łem do czy­nie­nia z han­dla­rza­mi-na­cią­ga­cza­mi. 

– A taki wy­jąt­ko­wy aniel­ski tam­bu­ryn? – kontynuował.

– Mam iden­tycz­ny w domu.

– Ale, ale… Ooo! Teraz ko­niecz­nie musi pan nabyć drugi. One re­zo­nu­ją ze sobą i prze­ga­nia­ją złe moce. Jeden nie wy­star­czy. Będą się dzia­ły rze­czy strasz­ne, a pan musi być przy­go­to­wa­ny.

– Nie je­stem za­in­te­re­so­wa­ny.

– Ooo! Nie mogę tak pana zo­sta­wić na pa­stwę losu. Jeden tam­bu­ryn to w wie­rze­niach cel­tów sym­bol pecha, dwa na­to­miast dają nie­wy­obra­żal­ne szczę­ście. A wszyst­ko to w wy­jąt­ko­wo atrak­cyj­nej cenie.

– Do wi­dze­nia.

– Chwi­lecz­kę! – Prze­bie­ra­niec pró­bo­wał we­drzeć mi się do miesz­ka­nia, ale w porę przy­trzy­ma­łem drzwi. – Ooo! Co pan robi?

– Za­bez­pie­czam się przed złymi mo­ca­mi.

– Sam sobie pan nie po­ra­dzi. Pro­szę cho­ciaż tę ulot­kę przy­jąć. Gdy na­dej­dą be­stie, ten numer te­le­fo­nu pana ochro­ni.

Wy­pchną­łem ni­by-anio­ła za drzwi. Na­cią­gacz zdą­żył mi wci­snąć do kie­sze­ni ulot­kę. Z ja­kie­goś po­wo­du jej nie wy­rzu­ci­łem. Może do­pa­da­ło mnie zbie­rac­two albo prze­czu­wa­łem, że jesz­cze mi się przy­da. Zwłaszcza, iż przed domem dostrzegłem trzy wierzby, niewątpliwie te same, co wcześniej.

Tam­tej nocy rów­nież włą­czy­łem te­le­wi­zor, niby z cie­ka­wo­ści. Na wszyst­kich ka­na­łach pa­no­wa­ła jed­na­ko­wa cisza, a ta­jem­ni­czy talk-show nie zo­stał wy­emi­to­wa­ny. Jakoś nie­spe­cjal­nie mnie to za­smu­ci­ło. Do­sze­dłem do wnio­sku, że to tylko ko­lej­ny kosz­mar. Naj­gor­sze, że naj­wy­raź­niej za­czy­na­łem śnić na jawie.

Ranek wcale nie przy­niósł uko­je­nia. Obu­dzi­ły mnie szep­ty. Gdy tylko otwo­rzy­łem oczy od­kry­łem, że tuż obok drzwi stoją trzy wierz­by. Z bliska jednak wyraźnie widziałem, że to nie drzewa, tylko dziwaczne ludzko-roślinne hybrydy. Roz­ma­wia­ły ze sobą.

– Wynoście się! – zawołałem.

– Zabijemy cię – odparły.

– Kim jesteście?

– Bestiami, upiorami, zmorami. Obedrzemy cię ze skóry i wypijemy krew.

Wy­cią­gną­łem z kieszeni spodni po­mię­tą ulotkę. Napis na niej głosił, że ekipa poradzi  sobie z każdym nadnaturalnym problemem. Drżą­cy­mi, spo­co­ny­mi pal­ca­mi wy­stu­ka­łem cyfry na te­le­fo­nie i za­dzwo­ni­łem. Po chwi­li ocze­ki­wa­nia usły­sza­łem głos ko­bie­ty, ale brzmią­cy jak au­to­mat. Za­py­ta­ła, w czym może pomóc.

– W moim domu są jakieś maszkarony. Chcą mnie zabić. Zrób­cie coś z nimi.

– Oczy­wi­ście.

Po­da­łem adres. Od­par­ła tylko, że przy­ję­ła zgło­sze­nie. Po­łą­cze­nie zo­sta­ło ze­rwa­ne. Mia­łem na­dzie­ję, że działają ekspresowo.

Dziwadła po­now­nie za­czę­ły szep­tać, ale się nie zbliżały, a ja siedziałem bez ruchu, modląc się by jak najszybciej przybyła odsiecz. Nie wiem ile czasu minęło, ale wreszcie usły­sza­łem war­kot nad­jeż­dża­ją­ce­go sa­mo­cho­du. Drze­wołaki się po­ru­szy­ły. Dwa z nich w za­sa­dzie rzu­ci­ły się do uciecz­ki. Do­strze­głem jak spod kory wy­su­nę­ły krót­kie blade palce, chwy­ci­ły za klam­kę i ot tak po pro­stu wy­szły. Prze­cież drzwi były na noc za­mknię­te na klucz. A może tym razem za­po­mnia­łem o tym?

Trze­cia z maszkar zo­sta­ła i wciąż coś szep­ta­ła nie­zro­zu­mia­le. Po chwi­li we­szło kilku fa­ce­tów, za­pew­ne ci po któ­rych za­dzwo­ni­łem. Nie pu­ka­li, nie py­ta­li o nic. Naj­waż­niej­sze by­le­by upo­ra­li się z pro­ble­mem. Od razu w oczy rzu­cił mi się męż­czy­zna z wy­łu­pia­sty­mi ocza­mi, ten sam, który wy­stę­po­wał w noc­nej te­le­wi­zji. Naj­wy­raź­niej on wszyst­ki­mi dy­ry­go­wał. Roz­ka­zał wy­cią­gnąć mutanta, co też jego ekipa zaraz uczy­ni­ła. Wsta­łem z łóżka i wyj­rza­łem na ze­wnątrz. Prze­wró­ci­li drzewo­ła­ka, wy­raź­nie wi­dzia­łem jak wierz­ga bo­sy­mi sto­pa­mi i po­ru­sza krót­ki­mi dłoń­mi. Stwo­rze­nie było bez szans. Ekipa ubra­na w spe­cjal­ne kom­bi­ne­zo­ny i wy­po­sa­żo­na w piły spa­li­no­we przy­stą­pi­ła do dzie­ła.

– Zaraz damy tym skur­wy­sy­nom lek­cję – za­ko­men­de­ro­wał wy­łu­pia­sto­oki. Na jego znak grupa męż­czyzn za­czę­ła ciąć mutanta na ka­wał­ki. War­kot pił mie­szał się z prze­raź­li­wy­mi wrza­ska­mi i try­ska­ją­cą na wszyst­kie stro­ny po­so­ką. Cały traw­nik przed domem uma­za­ny był w czer­wie­ni. Sie­dzia­łem sku­lo­ny pod drzwia­mi, bojąc się w ogóle wyj­rzeć. Za­pew­ne z ner­wów nie zwró­ci­łem uwagi, kiedy wy­łu­pia­sto­oki wszedł do mo­je­go miesz­ka­nia. Sta­nął nade mną i wy­giął usta w imi­ta­cji uśmie­chu.

– Co wy zro­bi­li­ście? – za­py­ta­łem.

– Stare drze­wa na­le­ży kar­czo­wać.

– Ale to… to był chyba czło­wiek.

– Tak. Jeden z tych bez­ro­bot­nych, którzy wałęsają się po okolicy. Nie wiem, co  z nimi robią, ani jak przekształcają w te ohydztwa. Sukinsynów jest coraz więcej. Dobrze, że działamy. Mia­łem kie­dyś sen, w ktró­rym drze­wa, wy­po­sa­żo­ne w piły i sie­kie­ry, przy­by­ły ze­mścić się na lu­dziach i ich wy­rżnąć. Coś w tym jest. O!

Wy­łu­pia­sto­oki pod­niósł le­żą­cy na pod­ło­dze tam­bu­ryn. Obej­rzał go do­kład­nie z każ­dej stro­ny.

– Wy­gra­łem na lo­te­rii – po­wie­dzia­łem.

– Bawią się ta­ki­mi rze­cza­mi, a potem dzi­wią, że do­sta­ją obłę­du.

Pa­skud­ny facet zabrał instrument, a potem po­pro­sił o za­pła­tę za swe usłu­gi. Nie ma nic za darmo. Wy­łu­dził ode mnie sporo kasy i wy­szedł. Zda­łem sobie spra­wę, że nie chcę o nic wię­cej pytać. Tak było naj­le­piej. Cała ekipa od­je­cha­ła bez zbęd­nych słów po pro­wi­zo­rycz­nym po­sprzą­ta­niu efek­tów swo­jej dzia­łal­no­ści.

Od tam­tej pory za­czą­łem go­rącz­ko­wo prze­glą­dać ofer­ty pracy. Nie­ste­ty ni­g­dzie nie po­szu­ki­wa­li ta­kich jak ja. Gdzie­kol­wiek dzwo­ni­łem witał mnie ten sam me­ta­licz­ny ko­bie­cy głos, oznaj­mia­ją­cy bez­na­mięt­nie o braku za­po­trze­bo­wa­nia na siłę ro­bo­czą. Wszyst­kie miej­sca za­ję­te, lu­dzie zę­ba­mi trzy­ma­ją się swo­ich posad. Na pewno ktoś już oku­pu­je moje stare miej­sce. Wielu ocze­ki­wa­ło dnia, kiedy zwol­ni się jakaś cie­pła po­sa­da.

Mimo licz­nych prób zmia­ny stanu za­wo­do­we­go, nie udało mi się nic wskó­rać. Wkrót­ce za­dzwo­ni­li z urzę­du pracy.

Za­py­ta­li, czy lubię drze­wa.

 

Koniec

Komentarze

Ciekawy pomysł na hasło konkursowe. Troszkę ciężko się czyta ze względu na małą ilość akapitów zwłaszcza we wstępie, więc zasugerowałabym takie techniczne ulepszenie dla tego tekstu.

Jest też troszkę nierówno jeśli chodzi o tempo akcji, bo pod koniec wszystko strasznie przyspiesza i trochę trudno za tym nadążyć. Aczkolwiek motyw krwiożerczych roślin urzekł bardzo, a historia wciąga i frapuje we właściwych momentach. 

Widzę pomysł, ale nie jestem zadowolony z lektury ze względu na wykonanie.

 

Wydaje mi się, że sporej ilości zdań przydałyby się zmiany i/lub poprawki, np.

 

Pewnie dlatego nie mogłem zasnąć w nocy, a może przez jasno świecący księżyc, zaglądający ukradkiem do mojej sypialni.

W telewizji również na większości kanałów zawieszono emisję, aż do porannego odwołania.

Brzmią mi strasznie niezręcznie i wymagają ponownej lektury, by zrozumieć treść (szyk, zmiana słów/określeń etc.)

 

Wyglądało tak jakby zwracał się wprost do siedzącej przed odbiornikami publiki.

Zgubiło się “to” lub należałoby zmienić np. na “Wyglądał” (bo wciąż podmiotem jest ów prezenter z telewizji)

 

Zobaczyłem w jego oczach podejrzane kurwiki

Ujrzałem przefajnienie?

 

Itp. itd.

 

 

Ponadto wprowadzająca scena z telewizorem wydaje się mocno wysilona, sądzę że efekt wprowadzenia niepokoju można było spokojnie wprowadzić zagęszczając opis, szczególnie, że potem nagle akcja zaczyna gnać na łeb, na szyję i cała niesamowitość gubi się w odartych do kości scenach i “zgrzytających” w odbiorze określeniach, niezbyt szczęśliwy, doborze słów.

 

Sam pomysł mógłby być ciekawym, nawiązującym do obecnej sytuacji (bezrobocie w wyniku kryzysu ekonomicznego) dziwacznym tekstem, gdyby go bardziej dopracować.

 

 

 

 

 

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Wreszcie dotarłem, Fan. :-)

Nie przewidziałem końcówki, ale też mnie nie zakończyła. Mówiąc szczerze brakuje mi ciągu dalszego. Zgadzam się z PsychoFish, że miejscami w tekście zgrzyta. Wiem, że może się to wydawać moją obsesją, ale moim zdaniem niektóre zaimki można wykreślić. Szczególnie na początku to bardzo widoczne. Jeszcze lubisz “jakiś”. :-) 

Ale powiem tak. Przeczytałem bez bólu, że obiecałem i powinienem. 

Myślę, że tekst jest naprawdę niezły, ale wymaga szlifu. Z drugiej strony, jaki tekst tego nie wymaga? Poprawiać można w nieskończoność. :-) 

Bajo, poczytam inne Twoje teksty bez obaw.

Pod względem technicznym jest dość poprawnie – rzuciły mi się w oczy źle postawione przecinki, w jednym miejscu zaburzenie zapisu wypowiedzi dialogowej, parę niezręczności językowych. Zabrakło mi tutaj postawienia konkretnej tezy – o czym chcesz pisać; nie tyle jakie wydarzenia po kolei chcesz przedstawić, ale o czym one mają czytelnikowi mówić, na co go uczulić, jaki jest tak naprawdę problem do rozwiązania na drodze literackiej. Nie jest to warunek, rzecz jasna, niezbędny do napisania opowiadania – rozrywka ma też prawo być jedynie rozrywką – ale mam wrażenie, że weird fiction, groteska i absurd to konwencje, po które sięga się, by coś konkretnego przekazać. Jeśli już jestem przy konwencji – opowiadanie w moim odczuciu wpisuje się w nią raczej słabo.

Historia jest prosta, anielski tamburyn się w niej pojawia, ale nie mam wrażenia, by stanowił jej nieodzowną część. Gdyby był to diabelski trójkąt, opowieść równie sprawnie dałoby się domknąć, wobec czego hasło uznaję raczej za pretekst, a nie punkt wyjścia do stworzenia unikalnej fabuły.

A sama fabuła jest dość prosta, co w połączeniu z prostym, raczej zachowawczym stylem, niestety nie wróży, że zachowam to opowiadanie na długo w pamięci. Mam wrażenie, że są to pierwsze próby autora – jeśli mam rację, będę kibicować kolejnym Twoim opowiadaniom. 

Jak dla mnie trochę za mało wyjaśnień – co sprowokowało te dziwne wierzby? Tamburyn, czy coś innego. Jeśli tamburyn, to dziwnie dużo ludzi zostało zaangażowanych w akcję – cały rynek trzeba było wyczyścić… Jaką rolę odgrywał domokrążca? Bo niby chce wcisnąć drugi tamburyn, ale i daje ulotkę z numerem…

No, ale może nie powinnam się czepiać, bo weird nie musi być zrozumiały.

Babska logika rządzi!

Podoba mi się niezwykłe płynnie przejście z „normalności” do „nienormalności” poprzez program telewizyjny. Bohater to akceptuje, co ładnie zaciera granice, co właściwie jest realne. Pustka na targu jest odpowiednio niepokojąca.

Lubię moment szarży isengardzkiej w wykonaniu wierzb: „Tymczasem trzy wierzby zbliżyły się”, ładne to, takie mimochodem wspomniane – przemieszczenie się wierzb to nic specjalnego. „Drzewa nie powinny robić takich rzeczy”.

Role natarczywego handlarza i niby-anioła ładnie ze sobą rezonują, jak sprzedane protagoniście tamburyna.

Przewija się smuta głównego bohatera, który pasywnie akceptuje to, co się wokół niego dzieje. Krwawe bestie to dla niego jedynie „maszkarony”, zwątpienie regularnie go dopada, ale interpretuje to jako własną porażkę. Koniec sugeruje, że bohater znalazł pracę z drzewami. Czyżby był skazany na bycie „przeklętym”? Tylko dlaczego? Wycinek jego historii przypomina mi limbo, w którymś z jakiegoś powodu się znalazł. Tamburyn kojarzy mi się przede wszystkim z irytującym dźwiękiem, może z karawaną hałasujących „maszkaronów”, jednak drzewa są statyczne, milczące. Ciekawe. Czy drzewa liśćmi zapisały los bohatera?

Nowa Fantastyka