- Opowiadanie: NaNa - Czas na show

Czas na show

Tym razem coś lek­kie­go.

Mia­łam listę dwu­dzie­stu zwro­tów, które mu­sia­ły się zna­leźć w tek­ście, stąd różne dzi­wac­twa. Mam na­dzie­ję, że czyta się choć w czę­ści tak do­brze, jak się pi­sa­ło :)

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Czas na show

Obudził go głośny huk, dochodzący z dołu. Do diabła, czyżby któryś z członków jego bezmyślnej armii znów zrobił coś głupiego? Z wyrażającym bezgraniczną irytację westchnieniem uchylił powieki i przez moment kontemplował, jak świat groteskowo rozmywa się przed jego oczami. W końcu sięgnął w bok i na stojącym przy łóżku koślawym jak nieszczęście stoliku wymacał grube szkła w rogowej oprawie, sam już nie wiedział, ile razy własnoręcznie sklejanej. Wcisnął je na nos. Nim zdążył usiąść, z belki pod sufitem coś gładko spłynęło i miękko opadło na czubek jego głowy.

– Znowu tam spałeś, Glider? – zaśmiał się, wyplątując z włosów zwierzątko.

Należący do Simona samiec lotopałanki karłowatej był wyjątkowo dużym przedstawicielem tego gatunku. Gładząc jego miękkie futerko, chłopak znów spojrzał w duże, błyszczące oczy z czarną obwódką i zaśmiał się cicho, gdy po raz setny przyszło mu na myśl, jak bardzo są do siebie podobni pod pewnymi względami. Posadził sobie stworzonko na ramieniu i wstał z ociąganiem. Kilkoma długimi krokami przeszedł przez pokój i włączył ulubiony kawałek Nirvany. „Sliver” popłynęło z głośników dokładnie w tej samej chwili, gdy – co było już niemal tradycją – uderzył głową o ukośny sufit (od kilku lat mieszkanie w pokoju na poddaszu stanowiło pewien problem, jednak nie zamierzał się przenosić), podnosząc z krzesła czarny T-shirt. Glider z cichym piskiem zeskoczył na podłogę i schował się pod starą szafą.

– Włącz „Smells like teen spirit”! – dobiegł go zza pleców niski głos, przypominający nieco gardłowe warczenie.

– Nic z tego, Kurt. Słuchaliśmy tego przez ostatni tydzień na okrągło.

Simon podszedł do lustra. Jak zwykle, zamiast wysokiego, rudowłosego piegusa, którym był w istocie, ujrzał w nim czarnowłosego przystojniaka o drapieżnym spojrzeniu. Urodzony absztyfikant, powiedziałaby pewnie babcia, gdyby jeszcze żyła. I gdyby mogła ujrzeć jego brata bliźniaka, który bez wątpienia istniał – lecz wiedział o tym tylko Simon.

– I co z tego?

Kurt wyszczerzył krzywe, połamane zęby, po raz kolejny w przykry sposób przypominając bratu, że od dziecka cierpi na bruksizm. Jego piwne oczy błysnęły dziko spod potarganej grzywy, nadając uśmiechowi groźny wygląd. Przerzucał z jednej dłoni do drugiej sztylet, którym zwykł się bawić, zmuszając nastolatka przed lustrem do wykonania kilku dziwnych, nieskoordynowanych ruchów rękami. Simon wciągnął koszulkę przez głowę, z satysfakcją wytrącając bliźniakowi broń.

– No dobra, muszę iść sprawdzić, co tam się dzieje. Zombie naziści… Kto w ogóle wpadł na taki pomysł?

Mrucząc pod nosem, wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami. Piętro niżej natychmiast zapanował spokój. Idąc po skrzypiących drewnianych schodach poczuł niesioną delikatnym powiewem woń rozkładu. No pięknie, pewnie znów wyważyli drzwi od podziemia i zrobili grandę. Nieżyjący od dwudziestu lat rodzice Simona wciąż uporczywie usiłowali się wydostać, jakby dalej chcieli mieszkać w domu, który już nie należał do nich. W domu, w którym nic nie działo się jak należy. Jego rozległe piwnice zamieszkiwała horda zombie, bezwzględnie poddana wiecznie młodemu socjopacie, wciąż wyglądającemu jak niezbyt awangardowy nastolatek, mającemu na dodatek nieistniejącego, wydawałoby się, brata bliźniaka.

Simon dotarł do jasnego holu i zatrzymał się przed drzwiami wejściowymi. Tuż nad nimi widniała sporych rozmiarów półokrągła dziura. Z jej brzegów, niczym kły groźnej bestii, sterczały resztki tego, co kiedyś było pięknym witrażem, przedstawiającym sztorm. Kawałki szkła w kolorach indygo i fenoloftaleiny po zetknięciu z mocno zasadowym związkiem chemicznym pokrywały podłogę. Odczucia chłopaka względem tego tak zwanego dzieła sztuki były ambiwalentne, ostatecznie jednak nie był pewien, czy ukontentowało go wybicie w ścianie dziury wielkości połowy parasola ogrodowego. Obrócił się na pięcie, zauważając przy okazji, że w całym domu panuje idealna cisza. Nigdzie nie dostrzegł najmniejszego ruchu.

– Świetnie – warknął. – Nabroili i wrócili do siebie.

Szybkim krokiem ruszył w stronę zniszczonych – jakżeby inaczej – drzwi, ledwie trzymających się na zawiasach. Potraktował je kopniakiem i niemal pobiegł na dół, zanurzając się w zielonkawym półmroku. Wpadł jak burza w sporą grupę żywych trupów, które natychmiast wyczuły jego zdenerwowanie i wycofały się o kilka kroków.

– Przyznać mi się zaraz, który to!

Przez tłum przebiegł cichy pomruk. Gdyby chłopak nie był do tego przyzwyczajony i nie wiedział, że to oni się go boją, już dawno by uciekł. Gdy już zaczynało się wydawać, że jego rozkaz nie przyniesie żadnego rezultatu, po wahaniu zdającym się trwać w nieskończoność, powoli podszedł, a raczej dokuśtykał do niego wielki zombie. Wyjątkowo paskudny typ wyposażony w piłę łańcuchową. Wielka dziura świadczyła jasno o tym, że już dawno zgubił gdzieś jelita. Zresztą, chyba nie tylko jelita. Chodził za jego rodzicami – a raczej za tym, co z nich zostało – niemal jak pies. To wyjaśniało, skąd wziął się na górze. Zwiesił potulnie głowę i zamruczał, gdy Simon wrzasnął mu prosto w rozpadającą się twarz:

– Ile razy mam wam powtarzać, że nie wolno wam wychodzić bez mojego pozwolenia?!

Truposz wydał z siebie dziwny, nieokreślony dźwięk i powoli wskazał ręką na parę stojącą nieopodal. Jedno z dwójki, niegdyś ładna, drobna kobieta, nie miało ręki i było łyse. Drugi zombie był wysokim facetem o rysach twarzy niemal identycznych z rysami Kurta. Teraz jednak cała jego głowa przypominała mocno pogryzioną piłkę do rugby. Oboje zgodnie warknęli, przesuwając się nieco do przodu.

– Jak rany, co mnie podkusiło, żeby pozwolić wam wstać z grobu?! Powinienem był was spalić, zanim wasze ciała zdążyły ostygnąć! Nie obchodzi mnie, że byliście słynnymi nazistami – “I moimi rodzicami”, dodał w duchu – i bez wątpienia przydałyby mi się wasze umiejętności. Jeśli jeszcze raz zobaczę was choćby na progu tych drzwi – zamaszystym gestem wskazał ku górze, z grubsza w kierunku wspomnianego wyjścia – przerobię was na podpałkę do grilla!

Z gniewu czerwony jak burak i sapiący jak lokomotywa, Simon popędził z powrotem na parter, po drodze ślizgając się na zepsutym mango (skąd ono się tu wzięło, do diaska?!), przez co o mało nie spadł ze schodów. Ostatecznie wylądował na pokrytym pyłem dywanie w holu. Podniósł się, otrzepał podarte dżinsy i z furią złapał ciężkie dębowe drzwi. Z trudem wepchnął je na miejsce i ponownie nałożył na nie zaklęcia ochronne. Podejrzewał, że tym razem będą znacznie silniejsze z powodu wrzącej w nim wściekłości. Potwierdziły to niebawem dobywające się zza nich co rusz bezsilne pojękiwania, gdy trupy bezskutecznie raz po raz waliły w drewno broniące im dostępu do świata żywych. Ze złośliwym uśmiechem na ustach nastolatek poszedł do swojego pokoju, nie zwracając uwagi na dźwięki, które każdego na jego miejscu przyprawiłyby co najmniej o zawał.

Mijając lustro, usłyszał gardłowy śmiech.

– Spokojnie, twardzielu. Było cię słychać aż tutaj.

– Nie gadaj głupot, byłeś tam ze mną. Nigdy się na to nie nabrałem, pamiętasz?

– No wiem przecież. Tak tylko się z tobą droczę, braciszku.

Kurt miał dość osobliwe poczucie humoru. Zawsze bawiły go takie zdarzenia. I wprost nie posiadał się z radości, gdy zwykle opanowany, inteligentny bliźniak został wyprowadzony z równowagi, co nie było łatwe. Tym bardziej, że potem równie trudno było mu dojść do siebie. Simon rzucił się na łóżko, próbując się odprężyć. Zaczął nucić pod nosem piosenkę, która już po raz trzeci tego ranka płynęła z głośników.

“No naprawdę, nigdy ci się to nie znudzi?” – usłyszał w głowie pytanie brata.

– A tobie? – powiedział na głos.

Po raz kolejny zaczął zastanawiać się nad niezwykłymi właściwościami lustra wiszącego na ścianie. Tylko ono pozwalało mu zobaczyć Kurta i usłyszeć jego głos naprawdę, a nie tylko w myślach. Gdyby tak posunąć się o krok dalej? Gdyby spróbować…

“Daj spokój. Jak chciałbyś to osiągnąć, mądralo?” – W jego umyśle rozbrzmiał cichy śmiech, zdradzający napięcie.

– Jeszcze nie wiem, ale… Ej, jestem potężnym czarnoksiężnikiem, który podbije świat, czy nie?

“No, mniej więcej… Nie.” – Tym razem śmiech był głośny i zaraźliwy.

Uśmiechając się krzywo, rudy chłopak wstał i podszedł do magicznego lustra. Czarnowłosy nastolatek po drugiej stronie zrobił to samo. W piwnych oczach obu malowała się nikła nadzieja. Wreszcie wyglądali jak rodzeni bracia, którymi przecież byli. Popatrzyli na siebie uważnie, myśląc o tym samym.

– Właściwie… Dlaczego nigdy nie spróbowałem cię wyciągnąć? Zaraz… Może to dlatego, że jesteś taki wredny i pyskaty.

Donośny śmiech obu chłopców poniósł się echem po pokoju. Słysząc go, Glider wygramolił się wreszcie spod szafy, wspiął się zwinnie na ramię Simona i ugryzł go w ucho.

– Ej! – krzyknął chłopak.

– Ani mi się waż! – powiedział w tym samym czasie Kurt, łapiąc za głowę niewielkiego białego boa, owijającego się właśnie wokół jego ręki. Nigdy nie słyszał, by te węże gryzły. Savio był jednak wyjątkiem i chłopak właśnie udaremnił jego zamiar.

Simon spojrzał na brata poważnie i rzekł zniżonym głosem:

– Widzisz, nawet on się na tobie poznał. – Przy ostatnim słowie nie wytrzymał i znów parsknął śmiechem. Gdy wreszcie zdołał się opanować, mruknął z namysłem: – To lustro może być kluczem…

– I teraz mi to mówisz, Panie Wszystko-kurcze-wiedzący Czarnoksiężniku? – Niedowierzanie na twarzy Kurta wprost zmusiło jego brata do uśmiechu. – Po tylu latach? No nie… Jak mnie wyciągniesz, to cię zabiję.

– Wobec tego dobrze mieć świadomość, że pewnie się nie uda. – Ledwo słyszalna złośliwość w jego głosie spowodowała, że brat posłał mu mordercze spojrzenie. – Dobra, spokojnie. – Mrugnął do niego. – Daj mi się zastanowić…

Rudowłosy chłopak zaczął uważnie przyglądać się srebrnemu lustru. Wyciągnął prawą dłoń, pogładził grubą ramę, a potem z pewnym wahaniem dotknął tafli. Naturalnie, brat bliźniak po drugiej stronie zrobił to samo, krzywiąc się nieznacznie. Obaj natychmiast odskoczyli do tyłu, zdezorientowani i zaskoczeni, gdyż pod palcami żaden z nich nie wyczuł metalu, lecz… ludzką skórę. Czy to możliwe? Przez tyle lat mieli odpowiedź pod nosem i nigdy żaden z nich nie wpadł na to, by choćby spróbować…

– Ale jazda! – Zawołał Kurt. – Mogę wreszcie żyć normalnie! Czadowo, już znudziło mi się w twojej głowie. Masz nierówno pod sufitem. – Znów wyszczerzył zęby.

Ignorując złośliwości oraz nieustanny potok cichych przekleństw podnieconego brata, Simon znów zbliżył się do lustra. Tym razem nieco pewniej wyciągnął rękę przed siebie. Gładko zanurzyła się w zimnym metalu. Widząc, jak oczy rozszerzają mu się ze zdumienia, ujął bliźniaka za nadgarstek. Wystająca z lustra dłoń zrobiła z nim to samo. Zaczął ciągnąć, najpierw lekko, jakby na próbę, potem stopniowo coraz bardziej. Ze srebrnej tafli z dziwnym odgłosem powoli i opornie zaczęło wynurzać się blade ramię.

– Ciągnij mocniej! Mam tam przyjść i pokazać ci, jak to się robi? – Głos brata zdawał się być mniej odległy niż zwykle. Jakby nagle przestała dzielić ich niewidzialna przeszkoda.

– Proszę bardzo, możesz sam się wyciągnąć, a ja popatrzę, co ty na to?

– O nie, tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. – Gardłowy śmiech ponownie przetoczył się przez pokój niczym grom. – Ej, wiesz co? Jak już będę po tamtej stronie, założymy kapelę rockową!

– Hmm… To może dla odmiany ja wskoczę do lustra?

Wciąż się tak przekomarzając, wspólnymi siłami starali się wydobyć Kurta. Simon nie mógł uwierzyć, że – mimo, iż było ciężko – jest to takie proste. A on nigdy nawet o tym nie pomyślał. Nagle z dołu dobiegł ich przeciągły odgłos cięcia piłą łańcuchową. Z zaskoczenia Simon puścił brata, który z plaśnięciem został ponownie wciągnięty do lustra.

– Ej…

– Psiakość, powinienem był zabrać piłę temu osiłkowi! – wrzasnął z wściekłością, przerywając słaby protest czarnowłosego nastolatka.

Popędził do drzwi, słysząc w głowie rechot.

“Uuu, szykuje się niezła zadyma!” – Kurt zawył radośnie.

– Nawet mnie nie wnerwiaj!

“Tak jest, Sisi, księżniczko! Wkurz się porządnie i przerób ich na mielone!”

– KUUURT!!! – ryknął Simon, przeskakując po trzy, cztery stopnie naraz.

Ignorując rozbrzmiewające w głowie motywujące okrzyki bliźniaka, chłopak dotarł na parter dokładnie w chwili, gdy stare dębowe drzwi wyleciały z hukiem. Przerażona lotopałanka przeskoczyła na balustradę i skuliła się, trzęsąc się żałośnie. Przez dziurę w ścianie zaczęły przedzierać się żywe trupy. Nie wyglądały na zbyt szczęśliwe – jeśli to w ogóle możliwe w przypadku istot martwych od dziesiątek lat. Simon instynktownie zaczął wycofywać się na górę. Zatrzymał się na drugim stopniu, pojmując swój błąd. Licząc skrycie, że truposze nie zauważyły jego początkowego wahania, zaczął wrzeszczeć:

– Co wy sobie, gnijące góry mięsa, wyobrażacie?! Zaraz… NIC! WY PRZECIEŻ NIE ŻYJECIE!!!

Potok ożywionych ciał się zatrzymał. Martwe, rozpadające się twarze zwróciły się w jego stronę. Niektóre zombie jakby się nieco skurczyły, wciskając głowy w ramiona i garbiąc się – bardziej, niż zwykle, co w niektórych przypadkach zdawało się wręcz niemożliwe. Truposze w skupieniu słuchały krzyków, kołysząc się miarowo w przód i w tył.

– Zabroniłem wam wychodzić! Dziecko by zrozumiało, bezmózgie kreatury! KONIEC!!!

Simon wściekle zamachał rękami i posłał w głowę najbliższego truposza sporą błyskawicę, unicestwiając go w mgnieniu oka. Jeszcze przez moment zombie stał na nogach, zupełnie jakby nie dotarło do niego, co się stało, a potem runął jak długi na stary dywan. Przez tłum jego towarzyszy przebiegł gniewny pomruk. Powietrze w holu wyraźnie zgęstniało. Zaczęło dziać się coś złego.

Pierwszy do ataku ruszył żywy trup z dziurą w trzewiach, wymachujący piłą łańcuchową jak oszalały. Nastolatek cofnął się jeszcze o dwa stopnie, by znaleźć się chwilowo poza jego zasięgiem i zastanowił się, co robić. Za tą górą mielonki zaraz pójdą następne. Sam nie wiedział dokładnie, ile jeszcze ich tam jest. Początkowo powinien sobie jakoś radzić, ale jeśli szybko czegoś nie wymyśli, w końcu może się zrobić nieciekawie.

– Kurt, mógłbyś mi pomóc – mruknął, równocześnie unicestwiając silnym zaklęciem kilka truposzy, które znajdowały się najbliżej. – No dalej. Jesteś dobry w te klocki.

“Ale przestań, skromnisiu, świetnie sobie radzisz” – prychnął głos w jego głowie. “A to dopiero początek… Och, już mi ślinka cieknie, jak sobie pomyślę”

– Przestań mnie wnerwiać, nie mam czasu się z tobą użerać. – Kolejna grupka sześciu czy siedmiu żywych trupów wlokła się w stronę schodów, zderzając się i pojękując złowrogo. Tych również zmiótł, pozostawiając dymiące resztki. – Musimy jakoś pozbyć się ich wszystkich, inaczej nie damy sobie rady.

“My? O nie, nic z tego, pięknisiu. Pamiętasz, co powiedział tamten psychiatra jakieś czterdzieści czy pięćdziesiąt lat temu? Ja jestem tylko wytworem twojej chorej wyobraźni, czubku!” – Rechot brata byłby wręcz nie do zniesienia, gdyby tylko Simon nie miał na głowie całej hordy atakujących go co rusz kolejnymi falami rozwścieczonych (no, powiedzmy; z ich twarzy trudno cokolwiek wyczytać – o ile w ogóle je posiadają) truposzy.

– Czterdzieści siedem – odpowiedział rudowłosy chłopak automatycznie, skupiając się na uniemożliwianiu truposzom choćby podejścia do schodów, na których stał.

Zobaczył, jak kolejny zombie eksploduje pod wpływem rzuconego czaru i wpadł mu do głowy szalony pomysł. A co, gdyby wysadzić cały dom z nimi wszystkimi w środku?

“To pogrzebie nasze nadzieje, wiesz o tym?” – spytał Kurt. W jego cichym głosie czaił się złośliwy uśmiech.

– Jeśli szybko się ich nie pozbędziemy, sami zostaniemy pogrzebani, wiesz o tym? – Odpowiedział Simon równie złośliwie. Potem spoważniał. – Słuchaj, nie mamy innego wyjścia. Wykończą nas prędzej czy później, jeśli jakoś temu nie zaradzimy.

“Dobra, primabalerino. Czas na show.”

Ponownie ignorując brata, nastolatek zgarnął z balustrady przerażonego Glidera i zaczął przebijać się do drzwi przez wciąż gęstniejący tłum truposzy, kurczowo przyciskając zwierzątko do piersi. Lotopałanka jakby oszalała z przerażenia – wyrywała się, próbowała gryźć i drapać, jednak nie odnosiło to pożądanych skutków; dłoń o długich palcach trzymała je w żelaznym uścisku.

Nagle Simonowi zastąpiły drogę dwa wyjątkowo wysokie truposze w płaszczach esesmanów. Każdy z nich spróbował pochwycić go z innej strony. Klnąc pod nosem, chłopak pochylił się i zrobił zgrabny unik, posyłając przy okazji jednego do wszystkich diabłów prostym czarem. Kurt zawył z radości i zaczął wykrzykiwać obelgi pod adresem drugiego z nich. Jego bliźniak z uśmiechem pokręcił głową i pozbył się przeciwnika. Rozejrzał się, oceniając swoje szanse. Od wyjścia oddzielało go około tuzina żywych trupów, następne już ku niemu zmierzały. Zaklął szpetnie pod nosem i rzucił kolejne zaklęcia. W końcu z trudem przebił się do drzwi. Po raz kolejny zastanowił się, co robić dalej, opierając się o nie plecami.

“Roznieś ich, złociutki! Och, ależ to będzie piękne!”

– Kurt, nie pomagasz. Musimy się stąd jakoś wydostać.

“Pal cię licho, puść z dymem tę piekielną ruderę! I tak już nie mamy tu życia…”

Simon głośno przełknął ślinę, nagle zdając sobie sprawę, że brat ma rację. Odetchnął głęboko kilka razy (przy okazji rozwalając kolejne zombie, które znalazły się niebezpiecznie blisko). Wyszukał w zakamarkach pamięci zaklęcie, którego nigdy nie używał, o którym jedynie czytał. Przypomniał sobie zawiłą formułę i skupił się z całych sił. Poczuł, jak płynie w nim moc, jak zaczyna się wydostawać, rażąc w otaczające go istoty, które teraz zaczęły się cofać. Jednak było już na to za późno. Wszystko wokół zatonęło w oślepiającej jasności. Moment później rozległ się potężny huk. Rudowłosy chłopak poczuł, że leci do tyłu

(Tam nie było drzwi?)

i mocno uderza plecami o ziemię.

(Pewnie będzie spory siniak…)

Przeturlał się kilkakrotnie

(Juhuu! Ale zabawa!)

i znieruchomiał. Miał wrażenie, że czas się zatrzymał. Uświadomił sobie, że wciąż ściska w ręce przerażonego Glidera. Gdy go puścił, zwierzątko zwinęło się w kłębek na jego piersi. To ostatnie, co do niego dotarło, nim stracił przytomność.

 

***

 

“Wystarczy tego polegiwania!”

Simon usiadł z trudem, krzywiąc się na dźwięk głosu brata. Spojrzał z podziwem na swoje „dzieło”, poprawiając okulary na nosie.

“Tak jest, braciszku, wszystko w pi…”

– Zniszczone – szepnął z niedowierzaniem.

“No, dokładnie!” – radośnie przytaknął Kurt. “Pomyślałbyś, że potrafisz zrobić coś takiego? Ale dość tego dobrego, podnieść swoje potężne cztery litery, idziemy.”

– Myślisz, że ocalało?

Choć nie mógł tego zobaczyć, wyczuł, że bliźniak teatralnie wzrusza ramionami i się uśmiechnął. W istocie, była niewielka szansa, że magiczne lustro nie zostało zniszczone. Napawało go to niewysłowionym optymizmem. Nadzieja, że wreszcie będzie miał rzeczywistego, cielesnego brata – i że pozbędzie się go ze swojej głowy…

“A myślisz, że mnie się tu podoba?”

Roześmiał się, ruszając ku wciąż dymiącym ruinom domu, w którym spędził całe swoje życie. Samiec lotopałanki siedział mu na ramieniu, wtulając się w jego szyję.

– Coś czuję, że żaden tego nie przetrwał – stwierdził nastolatek, trącając czubkiem buta coś bezkształtnego; równie dobrze mogła to być zarówno dłoń, jak i kawałek nogi.

Simon wdrapał się na stertę gruzu, rozglądając się uważnie. Nie był zbyt zaskoczony, gdy nieopodal ujrzał połyskującą srebrną taflę. “Te magiczne ustrojstwa nie psują się tak łatwo”, powiedziałaby pewnie babcia. Zeskoczył po drugiej stronie i z uśmiechem na ustach podszedł do lustra. Aż trudno w to uwierzyć, ale zachowało się w nienaruszonym stanie – zero rys, pęknięć, nawet jednego wgniecenia. No tak, niełatwo je zniszczyć.

– Skończyłeś? – dobiegł go krzyk z dołu. – To może zabierzesz się do rzeczy, bęcwale?

– Nie jestem pewien, Kurt, czy chcę wyciągnąć z lustra twoją osobę, no wiesz, w całości. Mógłbyś zostawić tam na przykład swoje genialne teksty…

Śmiejąc się złośliwie, Simon pochylił się (Glider zeskoczył na ziemię i zaczął mu się przyglądać), ujął brata za nadgarstek jak za pierwszym razem i zaczął ciągnąć. Było ciężko, ale z lustra stopniowo, centymetr za centymetrem, zaczęło wyłaniać się najpierw jedno ramię, potem głowa… Gdy oba ramiona były wolne, Kurt zaczął pomagać bratu. Obaj ciężko dyszeli z wysiłku, gdy wreszcie po wspólnych staraniach czarnowłosy bliźniak został oswobodzony.

Simon podniósł lustro, odwrócił się na pięcie i przeszedł kilka kroków, słysząc za sobą niepewne stąpanie brata. Padł na trawę tuż obok zgliszczy. Obrócił się na plecy i zasnął.

Obudził się po krótkim czasie. Czuł się dziwnie wypoczęty. Uniósł dłoń ku twarzy, by swoim zwyczajem poprawić okulary… i zamarł. Nie wymacał szkieł, natomiast jego palce natrafiły na długie, proste włosy rozrzucone w nieładzie. Szeroko otworzył w oczy i ku swojemu zaskoczeniu spostrzegł, że widzi normalnie. Usiadł oszołomiony, spoglądając w lewo. Tuż obok siedział brat, wodząc nieprzytomnym spojrzeniem wokół. Co najciekawsze, wyglądał zupełnie jak… Zaraz, czy to możliwe?

– Kurt?

Bliźniak uniósł wzrok. Szeroko rozdziawił usta ze zdumienia, ukazując te same krzywe, połamane zęby, co zawsze.

– Jak to możliwe? Ejj… Ukradłeś moje ciało!

Simon zerknął w lustro leżące u jego boku. Rzeczywiście, wyglądał jak Kurt, nie licząc, nazwijmy to, uśmiechu. Poczuł słabe uderzenie w ramię.

– Oddawaj! Nie po to tyle się męczyłem z wychodzeniem, żeby teraz wyglądać tak żałośnie.

– No dzięki, braciszku. Ja tak miałem przez całe życie… I jeszcze musiałem znosić ciebie w swojej głowie! Nie sądzisz, że zasłużyłem na coś więcej? – Posłał mu promienny uśmiech, uchylając się przed ciosem.

– Daj mi lustro, wracam…

– Nic z tego.

Ujął grubą drewnianą ramę i podniósł się na równe nogi. Brat zrobił to samo. Wyglądał jak pantera szykująca się do skoku. Groźny błysk zza okularów świadczył, że to nie żarty. Nie tym razem. Jego dzika natura dawała o sobie znać. Simon cofnął się o kilka kroków, nie wiedząc, czego się spodziewać.

– Oddaj je – powiedział cicho Kurt, ledwie panując nad gniewem.

Bliźniak dostrzegł kolejny błysk w jego oczach na sekundę przed tym, nim w jego stronę wystrzeliła potężna czerwona błyskawica. Był tak zaskoczony – sam nigdy nie użył czegoś takiego – że bez zastanowienia uniósł lustro, osłaniając się nim jak tarczą. Spodziewał się, że zaklęcie zostanie odbite. Stało się jednak coś dziwnego. Energia czaru została w całości pochłonięta przez srebrną taflę, która moment później po prostu eksplodowała. Błyszczące czerwonawe odłamki poszybowały we wszystkie strony, raniąc przy okazji obu nastolatków.

– Zrobiłeś to specjalnie? – zapytał Kurt, nie kryjąc zaskoczenia. Cały gniew rozpłynął się w jednej chwili.

– Nie…

Simon uderzył się otwartą dłonią w czoło. Jak to się mogło stać? Nie do wiary…

– No dobra, księżniczko, spójrzmy na to optymistycznie. Nie mamy już co prawda lustra. Za to ja „odziedziczyłem” twoje magiczne zdolności, natomiast ty jesteś nieziemsko przystojny…

– Niezły dowcip – wtrącił się Simon.

– …i masz swojego Glidera – ciągnął brat, nie zwracając uwagi na to, że mu się przerywa.

– Jasne, świat stoi przed nami otworem, a pewnego dnia legnie u naszych stóp – skwitował sarkastycznie drugi z bliźniaków, podnosząc zwierzątko. – To co, teraz możemy spokojnie odejść w stronę zachodzącego słońca?

– Wreszcie mądrze mówisz – zaśmiał się rudzielec, obejmując brata ramieniem i prowadząc go ku bramie rezydencji, w której obaj spędzili całe swoje życie. – Tak właśnie zrobimy.

Na głównej ulicy miasta nikt nie zwrócił uwagi na dwóch wysokich nastolatków, zmierzających donikąd.

Koniec

Komentarze

Przyjemność z czytania owszem była, jednak nie bez zastrzeżeń. Po pierwsze, trochę się w tym tekście gubiłam. Nie wiadomo zupełnie, skąd się wzięły zombie, ani dlaczego są nazistami. Dlaczego zombie wcześniej słuchały Simona, a potem nagle przestały? Mam wrażenie, że momentami jako pisarz zakładałaś, że w związku z tym, że Ty coś wiesz, albo rozumiesz, czytelnik też będzie rozumiał. Sama mam z tym niekiedy problem pisząc i tutaj właśnie wydaje mi się, że wpadłaś w tę pułapkę. 

Super pomysł z tymi bliźniakami, choć koniec końców nie wiem, czy Kurt był zmyślony i Simon uczynił go prawdziwym przy pomocy magicznego lustra, czy chłopak znalazł się w innym wymiarze jakimś innym sposobem. 

Relacja między braćmi w jednym momencie wydawała się bardziej wiarygodna niż w innym, chodzi przede wszystkim o to, że oni jakoś tak… Byli dla siebie zbyt mili? W sensie mówili do siebie złośliwości, ale uważali to za szalenie zabawne. Może ma to sens, jeśli oboje rzeczywiście byli tylko aspektem jednej osoby, ale gdyby rozpatrywać ich jako rodzeństwo, wydawali się zdecydowanie zbyt zgodni. 

Z tym lustrem to też taka historia, że najpierw nie zniszczyła go eksplozja, a potem załatwił jeden czar. Kurt też bardzo szybko odpuszcza problem. W jednej chwili praktycznie chce zabrać brata, bo ukradł mu ciało, a w drugiej mówi “lol, dobra, nieważne”. To trochę mało wiarygodnie wypada. 

W moim odczuciu scena walki z zombie jest opisana nieco zbyt chaotycznie. Na przykład, kiedy Simon posłał piorun w pierwszego zombiaka, ja to zrozumiałam tak, że to Simon upadł, ale potem pisałaś, że cofnął się o kilka stopni (w górę?). Piszesz o hordzie zombie, ale kiedy stara się przecisnąć do wyjścia przeszkadza mu zaledwie kilku, z którymi rozprawia się bez problemu. To wszystko sprawiło, że z każdym kolejnym zdaniem musiałam korygować swoje wyobrażenie tej sceny, co wybijało mnie z rytmu czytelniczego.

 

Ogólnie jednak czytało się fajnie, szybko i płynnie. Tekst okazał się pomysłowy i całkiem nieźle wykonany (choć jestem pewna, że znajdą się jakieś błędy, gdy zerknie na niego bardziej wprawne oko). Postaci wzbudzały sympatię, a same wydarzenia były na tyle szalone, że można je było kupić. Całkiem fajna lektura. :)

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Bardzo dziękuję za wyczerpujący komentarz :) Po kolei:

Zombie naziści to jedno z obowiązkowych haseł do umieszczenia w tekście. Nie zastanawiałam się zbyt dokładnie, skąd się wzięli – oprócz tego, że rodzice Simona byli dość ważnymi nazistami, a ich dom stanowił niejako centrum dowodzenia. Z tego co pamiętam, ziemia, na której dom stał, była wyjątkowa. Miała dawać nieśmiertelność, dlatego naziści grzebali tam co istotniejszych zmarłych, żeby ich “odzyskać”. Tylko coś poszło nie tak i zamiast wiecznie żywych nazistów powstała armia zombie.

A słuchały Simona dlatego, że był synem swoich rodziców. Poza tym wiedziały, że posiada potężną moc i czuły respekt. Dlaczego to się zmieniło? Wcześniej ich nie zabijał (o ile można zabić kogoś, kto nie żyje). Kiedy unicestwił pierwszego, zdenerwowały się, dodatkowo okazał strach, cofając się – a że nie były zbyt inteligentne, to zaatakowały (chyba potraktowałam je analogicznie do zwierząt), zapominając o respekcie. I o tym, że nie mają z nim większych szans.

Kurt istniał naprawdę. Być może na etapie rozwoju zarodkowego został wchłonięty przez bliźniaka, jednak jakimś sposobem jego umysł przetrwał w głowie brata (coś jak “Mroczna połowa”, choć się nią nie inspirowałam). A lustro działało jak zwykłe lustro: Simon widział w nim swoje prawdziwe odbicie, a Kurt swoje (stąd zamiana ciał na końcu) – z tym że dawało większe możliwości.

Bracia byli zgodni, bo przez dziesięciolecia “mieszkali” w jednej głowie i musieli jakoś koegzystować. Byli, a zarazem nie byli jedną osobą. Taki paradoks.

Lustro przetrwało eksplozję, bo nie dosięgło go samo zaklęcie, a jedynie fala uderzeniowa. Założenie było takie, że tylko bezpośrednio zaklęcie (a nie jego skutki) może zniszczyć magiczny przedmiot.

Kurt natomiast odpuścił błyskawicznie, bo był… psycholem. Nie znajduję lepszego słowa dla opisania jego osobowości. Był nieobliczalny i tak naprawdę nie wiadomo, czego się po nim spodziewać – poza bezwarunkową lojalnością wobec brata. Taka postać mi wyszła i taka mi się spodobała, więc nie poprawiałam go ani odrobinę. Miał być tak nieidealny, jak się dało (również pod względem konstrukcji, nie tylko charakteru). Stanowił coś w rodzaju zaburzenia w czasoprzestrzeni – bo istniał, choć nie istniał.

Z hordą zombie był taki problem, że była zamknięta w rozległym podziemiu. Drzwi do tego podziemia były wąskie, więc wydostanie się z niego całej hordy musiało zachodzić stopniowo i trwać dość długo, dlatego nie atakowały wszystkie naraz, a po kilka. Co do tego upadku, na to faktycznie nie zwróciłam uwagi, dzięki :)

 

Czytam to wszystko raz jeszcze i odnoszę wrażenie, że chyba rzeczywiście za dużo pozostawiłam domysłom czytelników. Na swoje usprawiedliwienie mogę tylko dodać, że ograniczył mnie limit stron :)

Dziękuję raz jeszcze za celne uwagi :)

Spodziewaj się niespodziewanego

No cóż, NaNo, kiedy autor opowiadania zwierza się, że pisząc je, świetnie się bawił, zawsze nachodzą mnie obawy, że w tej zabawie nie będziemy uczestniczyć na równych prawach. No i rzeczywiście – zostałam wrzucona do jakiegoś nieznanego mi świata, w którym nic się kupy nie trzyma i którego kompletnie nie zrozumiałam, bo nic nie zostało wyjaśnione. Opisana historia zdała mi się szalenie chaotyczna, dość pokręcona i nieprowadząca do niczego.

Nie ukrywam, NaNo, że wolałabym, abyś tworzyła w mękach, ale żeby gotowe opowiadanie wywołało u czytelnika jęk zachwytu. Mam nadzieję, że może tak będzie już następnym razem. ;)

Wykonanie, delikatnie mówiąc, pozostawia nieco do życzenia.

 

w domu, który już nie na­le­żał do nich. W domu, w któ­rym nic nie dzia­ło się jak na­le­ży. ―> Czy to celowe powtórzenia?

 

Cho­dził za jego ro­dzi­ca­ a ra­czej za tym, co z nich zo­sta­ło… ―> Zdanie zombie, też mu coś brakuje.

 

co mnie pod­ku­si­ło, żeby po­zwo­lić wam wstać z grobu?! Po­wi­nie­nem był was spa­lić, zanim wasze ciała zdą­ży­ły osty­gnąć! Nie ob­cho­dzi mnie, że by­li­ście słyn­ny­mi na­zi­sta­mi i moimi ro­dzi­ca­mi, dodał w duchu – i bez wąt­pie­nia przy­da­ły­by mi się wasze umie­jęt­no­ści. Jeśli jesz­cze raz zo­ba­czę was choć­by… ―> Nadmiar zaimków.

i moimi ro­dzi­ca­mi, dodał w duchu – ―> Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: http://www.jezykowedylematy.pl/2014/08/jak-zapisac-mysli-bohaterow/

 

Mi­ja­jąc lu­stro, usły­szał niski, gar­dło­wy śmiech. ―> Masło maślane – śmiech/ głos gardłowy jest niski z definicji.

 

– No na­praw­dę, nigdy ci się to nie znu­dzi? – usły­szał w gło­wie py­ta­nie brata. ―> Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisać dialog telepatyczny: http://www.jezykowedylematy.pl/2012/12/dialog-bardziej-skomplikowany/

 

Gli­der wy­gra­mo­lił się wresz­cie spod szafy, wspiął się zwin­nie na ramię Si­mo­na i ugryzł go w ucho.

– Ej! – krzyk­nął. ―> Czy dobrze rozumiem, że Gilder krzyknął?

 

– Wi­dzisz, nawet on się na tobie po­znał – Przy ostat­nim sło­wie… ―> Brak kropki po wypowiedzi.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow

 

– Pro­szę bar­dzo, mo­żesz sam się wy­cią­gnąć, a ja po­pa­trzę – co ty na to? ―> Unikaj dodatkowych półpauz w dialogach; sprawiają, że zapis staje się mniej czytelny.

 

Psia kość, po­wi­nie­nem był… ―> Psiakość, po­wi­nie­nem był

 

Igno­ru­jąc roz­brzmie­wa­ją­ce w gło­wie mo­ty­wa­cyj­ne okrzy­ki bliź­nia­ka… ―> Chyba miało być: Igno­ru­jąc roz­brzmie­wa­ją­ce w gło­wie mo­ty­wujące okrzy­ki bliź­nia­ka

 

Zaraz… NIC! WY PRZE­CIEŻ NIE ŻY­JE­CIE!!! ―> Dlaczego wielkie litery?

 

z ich twa­rzy cięż­ko co­kol­wiek wy­czy­tać… ―> …z ich twa­rzy trudno co­kol­wiek wy­czy­tać

 

– Zro­bi­łeś to spe­cjal­nie? – za­py­tał Kurt, nie­spe­cjal­nie kry­jąc za­sko­cze­nie. ―> Nie brzmi to najlepiej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No proszę, nie chciało mi się dokładniej przeczytać starego opowiadania po raz kolejny i mam za swoje. Dziękuję za poświęcenie czasu i cenne uwagi :) Do kilku odniosę się po kolei.

 

Pierwsze powtórzenie jak najbardziej celowe.

W “zdaniu zombie” u mnie nie brakuje końcówki, więc nie wiem, co to za czary :)

Co do zaimków – zgodzę się, że jest ich za dużo… Jednak jest to wypowiedź bohatera wyprowadzonego z równowagi, który nie myśli w tym momencie o poprawnym wysławianiu się, lecz wywrzaskuje, co mu ślina na język przyniesie. Dla mnie w takiej formie brzmi to bardziej wiarygodnie, niż gdybym się gimnastykowała z usunięciem zaimków tak, żeby sens wypowiedzi pozostał niezmieniony.

Wielkie litery służą dobitnemu podkreśleniu, że Simon już nie wrzeszczy, a ryczy na całe gardło.

 

Przy zapisywaniu myśli zwykłam korzystać z kursywy i raczej już się to nie zmieni, ale żeby uniknąć wciskania półpauzy w środek dialogu (jak to było zapisane we wskazówkach; zresztą na dodatkowe półpauzy też zwróciłaś mi uwagę), tym razem zamieniłam kursywę na cudzysłów. Dla zasady.

Jeśli chodzi o “dialog telepatyczny”, dostosowałam się do wskazówek. Z jednej strony rzeczywiście wprowadza to jasne rozróżnienie, kiedy Simon słyszy Kurta jedynie w swojej głowie, a kiedy w rzeczywistości dzięki mocy lustra. Z drugiej strony mam wrażenie, że robi się trochę zamieszanie, bo teraz mamy do czynienia z wypowiedziami jednej i tej samej postaci, które są zapisywane na przemian dwoma różnymi sposobami… Ale niech będzie. Przyjmuję do wiadomości, że są ludzie, którzy się na tym znają – w przeciwieństwie do mnie – i niekoniecznie wypada z nimi dyskutować.

Co do braku kropki – było to zwyczajne potknięcie. Swego czasu naczytałam się sporo poradników zapisywania dialogów, bo zwrócono mi uwagę, że miewam z tym problemy. Wydaje mi się, że w miarę opanowałam tę trudną sztukę, choć mogę się mylić.

 

Resztę błędów poprawiłam. Jak już mówiłam, jest to tekst dosyć stary. Mój warsztat zdecydowanie się poprawił, więc pewnie należało przeczytać toto “świeżym okiem” i wprowadzić poprawki przed publikacją. Następnym razem wezmę to pod uwagę.

I jeszcze jedno. Jestem hobbystą, nie rzemieślnikiem. Tak naprawdę piszę dla siebie – nie dla satysfakcji już po napisaniu czegoś, lecz dla przyjemności odczuwanej w trakcie procesu twórczego. I w tym względzie pozostaję egoistką. Owszem, zdarza mi się coś opublikować i cieszę się, jeśli ktoś z szerszego grona odbiorców poświęci czas na przeczytanie, skomentuje. Ale jeśli miałabym “tworzyć w mękach” tylko po to, żeby ktoś “achnął” nad moimi wypocinami, po prostu bym tego nie robiła. Może zaczęłabym coś pisać, ale najprawdopodobniej bym nie skończyła i zajęła się innymi aspektami życia. Więc i następnym razem tak nie będzie. Zrobię, co w mojej mocy, żeby było jak najlepiej – ale nie na siłę :)

Tak czy inaczej, raz jeszcze dziękuję za poświęcony czas.

Spodziewaj się niespodziewanego

NaNo, wszystkie moje uwagi to tylko sygnały, że o coś potknęłam się podczas lektury, to tylko sugestie z których wcale nie musisz korzystać – to Twoje opowiadanie i będzie napisane takimi słowami, które Ty uznasz za najwłaściwsze.

 

Z pełnym zrozumieniem podchodzę do egoizmu autorów piszących wyłącznie dla siebie. Jednakowoż kiedy radośnie tworzone dzieło zostaje przedstawione szerszej publiczności, autor powinien liczyć się z tym, że nie trafi ono do wszystkich, że radość tworzenia może nie okazać się tożsama z radością czytania. Dlatego z dwojga złego – autor pisze radośnie, a ja czytam w mękach, wolę sytuację odwrotną  – niech autor pomęczy się trochę przy pisaniu i zadba o jakość dzieła, aby i czytelnik mógł doświadczyć nieco przyjemności z lektury. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Oczywiście, dlatego z jednych sugestii skorzystałam, z innych niekoniecznie :)

I również zgadzam się z całą resztą. Zobaczymy, co z tego wyniknie na przyszłość :)

Spodziewaj się niespodziewanego

NaNo, żywię nadzieję, że przyszłość przyniesie samo dobro. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jak dla mnie trochę za dużo chaosu w tym absurdzie. Albo za dużo samego absurdu. Bo lubię, gdy absurd posiada jednak jakąś wewnętrzną logikę, rządzi się pewnymi prawami, które czytelnik może odkryć i zrozumieć. A w Twoim tekście nagromadzenie dziwności jest tak duże, że w pewnym momencie dochodzi do przesytu i całość przestaje robić wrażenie – tekst traci czytelność a mi zaczyna być zupełnie obojętne co za chwilę się wydarzy i stanie się z Simonem/Kurtem. 

Jest tu mnóstwo elementów, które może i układają się w jakąś całość, ale trudno to zauważyć. Nastolatek, który nie jest nastolatkiem i od pięćdziesieciu lat nie wychodzi z jakiejś rezydencji, w dodatku czaruje i rzuca fajerbolami, brat po drugiej stronie magicznego lustra (prawdziwy, a może wymyślony?) rodzice naziści zamienieni w zombi, zresztą wraz ze wszystkimi krewnymi/znajomymi hitlerowcami, który siedzą w piwnicy, walka z owymi zombi, dziwne zwierzęta, telepatyczno-rzeczywiste przepychanki z lustrzanym bratem, materializowanie owego brata, zgniłe awokado… To wszystko sprawia wrażenie opisu pokręconego snu, albo albo wizji zaburzonego umysłu. Do tego rozbudowane, złożone zdania i styl pełen żartobliwej ironii i dystansu dodatkowo podkreśla nastrój totalnego wariactwa. To ostatnie jest akurat na plus, bo w zasadzie tylko dzięki stylowi opowiadanie jakoś się czyta i lektura może nawet sprawić przyjemność. Reszta jest dla mnie zbyt oniryczna. Absurd nie oznacza chaosu, a Twoim tekście chaosu było jednak za dużo. Dla mnie za dużo, bo myślę, że znajdą się amatorzy takiego pisania. 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Dzięki za poświęcenie czasu na przeczytanie tego absurdalnego chaosu :)

Jak wspominałam w przedmowie, na start dostałam listę dwudziestu zupełnie absurdalnych słów/zwrotów, które musiały znaleźć się w tekście (zgodnie z regulaminem – bo było to opowiadanie konkursowe). Stąd między innymi mango, lotopałanka, zombie naziści i wiele, wiele innych dziwacznych dodatków. Nie wątpię, że pomysłodawca musiał mieć niezły ubaw, jak to wymyślał… I tak oto powstał ruchomy szkielet dla mojego chaosu.

Dziękuję za komentarz :) Również pozdrawiam!

Spodziewaj się niespodziewanego

No, autor tej dziwacznej listy musiał się faktycznie świetnie bawić, natomiast ja się pogubiłam. Pomysł na bliźniaków mi się podoba, choć może byłoby lepiej, gdyby wyjaśnienia, które zamieściłaś w komentarzu, znalazły się w samym tekście. Posłuszne zombiaki też są niezłe i już pal sześć ich nazistowskie korzenie ;) Jednak im dalej w las, tym więcej pojawia się dziwności bez logicznego powiązania.

Tym razem nie siadło.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Niestety, limit stron też mnie obowiązywał i ledwo się zmieściłam, więc faktycznie może nie wszystko jest wyjaśnione w tekście tak, jak powinno… Kolejna nauka na przyszłość, dzięki za uwagę :)

Spodziewaj się niespodziewanego

NaNo, uwaga na przyszłość – limit obowiązywał Cię tylko w konkursie. Zamieszczając opowiadanie tutaj, mogłaś dopisać to i owo, aby rzecz stała się czytelna dla każdego.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Masz rację, to też będę brać pod uwagę, dzięki :)

Spodziewaj się niespodziewanego

Jak na połączenie przeróżnych haseł, efekt zaskakująco sprawnie napisany. Tylko czy uniknięcie “wywrotki” wystarcza, żeby zachwycić?

Przede wszystkim, zabolała mnie ilość wątków. Naziści, czary, lustro, kwestia braci – to te najszerzej opisane. Starczyłoby tego na potężny tekst, może nawet powieść. Trudno za tym wszystkim nadążyć, nawet doczytując dodatkowe informacje z komentarzy. Trochę jak z nasionami – jeśli wrzucić ich za dużo w jedną doniczkę, to trochę nie wiadomo, które ma tam wieść prym. Wydaje mi się, że czytelnik miałby łatwiejszą robotę, gdyby prowadził go jeden temat. Wydaje mi się, że twórca też, bo nie trzeba by było wyjaśniać wszystkiego na raz (czyli łatwiej utrzymać limit znaków!).

Jedyna rada (choć nie jest to zbyt fortunne określenie), jaka przychodzi mi do głowy, to bardziej bezwzględne potraktowanie zadanych haseł. Obraz na ścianie mógł przedstawiać “lotopałankę” jedzącą “mango”. Dwa hasła z głowy, w jednym zdaniu; więcej słów na rozwijanie głównego wątku.

A żeby się niepotrzebnie nie rozpisywać – “Prometejada” już czeka w kolejce. :)

Ogólnie rzecz biorąc, w kilku momentach właśnie ten zabieg zastosowałam (np. witraż przedstawiający sztorm, w kolorach indygo i fenoloftaleiny – cztery hasła odhaczone), ale chyba mimo wszystko wykazuję tendencje do utrudniania sobie prędzej, niż do ułatwiania. W sumie nigdy nie spojrzałam na to przez pryzmat czytelników obrywających rykoszetem… W każdym razie dzięki wielkie za przeczytanie i pozostawienie komentarza!

Spodziewaj się niespodziewanego

Interesujące pomysły – dziwni bliźniacy, nazi-zombiaki – ale podane w chaotyczny sposób. Myślę, że tekst zyskałby na spokojnym rozbudowaniu ciekawszych rzeczy, usunięciu już niepotrzebnych a wydumanych haseł…

Trochę hardkorowy ten konkurs. Dużo do upchnięcia, a limit marny.

Babska logika rządzi!

Przyznam, że było to duże wyzwanie, w tak krótkim tekście zmieścić tyle oderwanych od siebie haseł, wziętych najwyraźniej z sufitu :) Mimo wszystko się udało, a efekt dla mnie – przynajmniej wtedy – był zadowalający . Z perspektywy czasu widzę, jak bardzo od tej pory rozwinął się mój warsztat i rzeczywiście jest tu dużo do poprawki, ale mimo wszystko mam do tego opowiadania sentyment i nie mam serca przepuszczać go przez morderczą machinę gruntownej renowacji – pewnie wtedy byłoby znacznie lepsze, ale jednocześnie przestałoby być tym, czym jest teraz. Z zasady wychodzę z założenia, że nie ma sensu kręcić się w kółko, wracać wciąż do tych samych tekstów i ciągle je udoskonalać. Znacznie lepiej wg mnie przyjąć konstruktywną krytykę, wyciągnąć z niej naukę i przeć naprzód, starając się przy tym rozwijać – i taką właśnie taktykę staram się tu uskuteczniać :) Więc dzięki za poświęcenie czasu na przeczytanie i zostawienie komentarza!

Spodziewaj się niespodziewanego

No, nie porwało mnie, ale czytało się przyjemnie :)

Przynoszę radość :)

No, dobre i to :)

Spodziewaj się niespodziewanego

Nowa Fantastyka