- Opowiadanie: tomaszg - Opowieść (prawie) wigilijna

Opowieść (prawie) wigilijna

Kolejna wprawka – rozpoczęta dawno temu, dokończona ostatnio i inspirowana mocno obecnymi wydarzeniami.

King mówił, żeby ćwiczyć, więc ćwiczę.

Fantastyki raczej bardzo mało.

PS. Tekst w najnowszej wersji znalazł się w książce "Jest dobrze" (e-book za darmo: https://ridero.eu/pl/books/jest_dobrze/)

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Opowieść (prawie) wigilijna

Wtorek 24 grudnia

 

Czegoś jeszcze brakuje!

To było pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy i zmroziła mnie od stóp do głów, gdy obudziłem się w pustym i chłodnym mieszkaniu.

Popatrzyłem przez chwilę w sufit, podrapałem po głowie i ziewając obróciłem na lewy bok.

Procesor jest! Obu–do–wa! Jest! Dysk, pamięć, zasilacz! – Zacząłem wyliczać w głowie, bawiąc się słowami i łypiąc zaspanym okiem na stertę na biurku. No jasne! – Przekręciłem się na wznak i strzeliłem dłonią w czoło. – Wszystko jest, tylko cholernego wiatraka brakuje!

Wróciły wspomnienia z poprzedniego wieczora, gdy wstępnie próbowałem złożyć graty, które po kryjomu znosiłem przez kilka ostatnich dni.

To była wielka logistyczna operacja, i kursowałem do sklepu pięć czy sześć razy, w pogodzie i niepogodzie, zimnie i deszczu, z plecakiem, papierowymi torbami ze sklepów i wielką płócienną torbą z Ikei.

Znów miałem jakiś cel w życiu, nieważne, że mały i chwilowy. Nie liczyło się to, że chodziło tylko o własne zadowolenie i projekt dla samego siebie… i że wczoraj byłem wściekły, bo dwa ważne elementy za Chiny nie chciały pasować do siebie.

Byłem zły na samego siebie. Dobierałem wszystko przez ostatnie tygodnie, i nie zauważyłem, że producent wieży chłodniczej zamieścił listę zgodnych części, a mojej płyty głównej na niej jakimś cudem jednak nie było.

Poszło o jakieś półtora milimetra. Tylko półtora i aż półtora.

Tak mały drobiazg mógł spowodować, że dziś nie wydarzy się mój mały wigilijny cud. Właśnie dlatego siedziałem do późna, zamiast spać, i wściekły kląłem na wszystko i wszystkich i robiłem to, co wcześniej zajęło mi kilka nocy – przeglądałem znane i nieznane mi modele i sprawdzałem parametry i dostępność.

Ostatecznie zamówiłem jeden wentylator i jeden blok wodny, tak na wszelki wypadek.

Jezu, która to godzina? – Dotarło do mnie, że dzisiaj wszystko działa krócej. Uff, dziesiąta.

Ponownie poczułem znajome mrowienie i ekscytację. Sklep był czynny do pierwszej. Trzeba było się spieszyć, więc zrobiłem na szybko plan całego dnia, ubrałem i pobiegłem do kolejki.

Leciałem jak na skrzydłach, a „Chariots of fire” grało mi w uszach. To był mój bieg, moja szansa i mój wielki dzień. Czułem się jak kiedyś na zawodach na dwadzieścia kilometrów dla dzieci autystycznych. Miałem misję, wizję i cel.

Ooo, karta wstępu. – Na ziemi zobaczyłem plastik z czyjąś twarzą, który odruchowo podniosłem. Trzeba będzie oddać na policję.

W sklepie elektronicznym zobaczyłem dosłownie tłum.

Cholera jasna.

Wziąłem numerek, znalazłem miejsce i zacząłem obserwować tych wszystkich ludzi, którzy szukali szczęścia w czymś, co z definicji jest martwe.

Jarmark, dosłownie jarmark – pomyślałem, patrząc na wszystko wokół:

– Jingle Bells, Jingle Bells, Jingle All The Way – grała cicho muzyka.

– Macbook Pro jest lepszy dla prestiżu – przekomarzał się jakiś młodzieniec ze swoją towarzyszką.

– Ale Air jest bardziej, no wiesz, sexy.

Jasne, kupujcie, żeby Rossmann miał co naprawiać – pomyślałem z przekąsem.

– Ho–Ho–Ho. – Wielki grubas w czerwonym kubraku na ekranie z reklamami zaczął dzwonić dzwonkiem. – Nowy Samsung Note 7! Tylko u nas! Ho–Ho–ho.

Tylko czekać, aż będą problemy z niewymiennymi bateriami.

– Łoł. – Młody chłopak przy stole przede mną spojrzał na kolegę obok. – Chciałabym takiego mieć, byłby taki… fajny.

– Noooo, fajowy, miałby lepszy procesor, i gry by lepiej chodziły. Wypas. Jak starzy nie kupią ci takiego, to protestuj.

Siedział tam również staruszek, który tajemniczo podkręcał wąsa. Zwróciłem na niego uwagę, bo był… po prostu za spokojny.

„X512” – wyświetliło się na ekranie i staruszek podszedł do jednego ze stanowisk, skąd drżącymi rękami odebrał… pióro wieczne.

Chwyciło mnie w dołku, bo wiedziałem, że kiedyś pióra wieczne Parkera dawano w wyjątkowych okazjach, a w tym sklepie sprzedawano wyłącznie tanią masówkę.

Wydawało się, że nikt tego nie zauważył, bo wszyscy tylko prześcigali się w tym, kto złapie więcej.

Spędziłem tak jeszcze pół godziny, patrząc, ziewając i czytając newsy na komórce. W końcu przyszła moja kolej, i podszedłem do młodej dziewczyny, która spojrzała się badawczo, ale bardzo przyjaźnie.

– Chłodzenie? – zapytała patrząc na ekran po swojej stronie.

– Nawet dwa, chciałbym też oddać poprzedni. – Wyciągnąłem i postawiłem pudełko na ladzie.

Nastrój dziewczyny momentalnie się zmienił. Zobaczyłem wrogość i sztuczny uśmiech, ale starałem się nie zwracać na to uwagi, bo wiedziałem, że produkt był nieużywany i nie ma na nim żadnych uszkodzeń.

Pracownica rozpakowała wszystko, sprawdziła i służbowo wydała nowe elementy.

– Wesołych świąt – pożegnałem się, ale nie usłyszałem odpowiedzi.

Po wyjściu ze sklepu spotkał mnie jeden z tysięcy małych wigilijnych cudów. Zobaczyłem policję, na widok której autentycznie się ucieszyłem. Podszedłem i z rękami na widoku poprosiłem gestem, żeby otworzyli szybę, a potem powiedziałem:

– Dzień dobry. Znalazłem kartę na ulicy i pomyślałem, że może panowie wiedzą, co z nią zrobić. Może to coś ważnego. O tutaj leżała jakąś godzinę temu. – Podałem kartę, wskazując głową na pobliski plac.

Policjant przyjął plastik, a ja się uśmiechnąłem:

– Dziękuję. Wesołych świąt.

– Wesołych świąt.

Na stację kolejki miałem dwie minuty, niestety spóźniłem się i musiałem skorzystać z autobusu.

Teraz spożywczy.

Kupiłem paczkę chipsów, butelkę Pepsi, dwie mandarynki, banana i bułkę, a nawet, cóż za rozpusta, serek.

Tylko godzina do zamknięcia. Zdążyłem!

Te święta były inne niż poprzednie.

Nie miałem pracy i wszyscy znajomi ode mnie się odwrócili, w rodzinie też nie było idealnie, i wolałem tam się nie pokazywać. Nie czułem się na siłach, żeby gdzieś jechać, sztucznie uśmiechać, na siłę cieszyć prezentami, wcinać dwanaście potraw i odchorowywać to przez dwa tygodnie. Nie dzisiaj.

Usiadłem w domu na kanapie i znowu spojrzałem na bałagan wokół mnie. Wynajęte mieszkanie. Meble, które kupiłem od poprzednich właścicieli. I pudełka, pudełka i jeszcze raz pudełka.

Nie miałem nawet choinki, bo i po co.

To nie były wybitnie moje święta.

Rok temu w tym samym czasie prowadziłem w śniegu wielkiego Fiata z nieistniejącej już firmy i miałem na pokładzie dwie bliskie osoby, a święta spędziłem z ukochanymi osobami w dwóch lokalizacjach.

Miałem też inne wigilie – takie, gdy nie przyjąłem zaproszenia na spotkanie tête–​à–tête od małej ognistej łuczniczki i od grubej miłośniczki kotów. Ta ostatnia to podobno zaprosiła koleżankę, ale nawet to nie przekonało mnie po zobaczeniu porządku w jej mieszkaniu. Miałem też wigilie, gdy rodzina z zazdrością porównywała prezenty, takie, gdy leżałem z gorączką sam w pustym domu, i takie, gdy dostałem najwspanialsze, bo pierwsze, klocki Lego.

To był zaiste piękny czas, ale on minął, jak wszystko inne w moim życiu.

Byłem zmęczony, więc usiadłem w ciemności i zacząłem odpoczywać. Trwało to jakieś pół godziny, potem nagle wstałem i zabrałem się do pracy.

Pamięć do płyty, procesor w gniazdo, wiatrak, dysk, zasilacz, grafika, USB, kabelki – w skupieniu podłączałem całość, potem całość też sprawdziłem.

Nacisnąłem włącznik.

Cisza.

Zmroziło mnie do szpiku kości.

Tyle kasy i wysiłku na nic, teraz czeka mnie żmudna reklamacja, w trakcie której cena całości spadnie o połowę.

Zacząłem przeglądać złożoną konstrukcję, każdą śrubkę i wtyczkę.

12V podłączone, kabelki od przycisku Power też, karta graficzna wciśnięta.

Sprawdzałem kolejne elementy, w końcu przejrzałem jeszcze raz instrukcję od zasilacza i palnąłem się w czoło.

Eeeee, tu jest jeszcze jakieś napięcie. Trudno, żeby procesor chodził bez prądu. Może nie jest spalony.

Podłączyłem dodatkowe 5V, sprawdziłem ułożenie kabelków, ponownie nacisnąłem włącznik i aż odskoczyłem, gdyż sprzęt zaszumiał, zamruczał, i jak gdyby nigdy nic pokazał obraz.

Kurwa, kurwa, kurwa. – Ucieszyłem się jak dziecko. Grat działał głośno, ale działał, a to był już cud wigilijny. Mój pierwszy blaszak po piętnastu latach.

Wszedłem do BIOS, czy jak on się teraz nazywał. Wentylatory, overclocking, i tysiąc pieprzonych opcji wymagających doktoratu z informatyki. Poprzestawiałem, co wiedziałem, i wyłączyłem.

Ufff, co za ulga dla uszu. Mission complete.

To ostatnie było oczywiście na wyrost, ale i tak byłem dumny.

Zacząłem ogarniać chlew, który był wokół mnie. Śrubki, pudełka, zaślepki, karteczki, karteluszki – wszystko wkładałem jedno w drugie jak klocki Lego.

Byłem zmęczony i zabrałem się za serek, a potem włączyłem Netflixa na telefonie.

Jadłem, oglądałem „The Good fight”, a wtedy mój telefon nagle zadzwonił. Dzwoniła moja najlepsza najukochańsza przyjaciółka, a ja aż podskoczyłem.

– Cześć, co robisz? Bo wiesz, ja już jestem po kolacji. – Zaczęła szczebiotać, ciągle bawiąc się włosami.

– No cześć.

Zaczęliśmy rozmawiać, a potem zdecydowałem się wysłać życzenia SMS–ami i zadzwonić do matki i brata, którego dawno nie widziałem.

Po tym wszystkim usiadłem znowu do swojej nowej maszyny i zacząłem wgrywać tam system operacyjny. Wszystko się robiło, a ja w tym czasie zająłem się ostatnimi poprawkami do jednego z opowiadań.

Trzeba je wrzucić anonimowo.

Ostatnio nie wiodło mi się na znanym portalu, i miałem nadzieję na przełamanie impasu.

Wiedziałem, że mój mózg czasem płata mi figle, i miałem dni, gdy wszystkie złe przecinki i literówki widziałem jak na tacy, a miałem też dni, gdy była to czarna magia.

Czy jednak strona techniczna była jedynym powodem niepowodzeń?

Tym razem w ramach niewielkiego żartu napisałem tekst dokładnie tak samo jak jeden z wiodących pisarzy sci–fi, co zostało potwierdzone przez SI.

Tak bardzo chciałem w końcu uzyskać jakiś sukces. Od kilku miesięcy nie miałem pracy. Żyłem poza nawiasem społeczeństwa i codziennie oglądałem przez szybkę ludzi pochłoniętych zastanawianiem się, czy wymienić jakąś zabawkę na jeszcze nowszą.

– Myślimy, że pan nie umie programować. – W miesiącu grudniu powiedział mi jeden z gówniarzy, który na gówno mówił papu, gdy ja pisałem setki linijek kodu, i który na moich oczach bawił się komórką z moimi rozwiązaniami.

– Pańska propozycja nie spełnia naszych standardów – usłyszałem w innym wypadku, gdy okazało się, że przy milionie wywołań jedna z pętli zajmuje dwa cykle procesora mniej niż rozwiązanie rekrutera.

Kolejni próbowali wmanewrować mnie w pracę z promieniami X, a jeszcze kolejni… szkoda gadać.

Moim problemem było to, że kiedyś postawiłem na złego konia, a „moja” korporacja zaczęła zwalniać ludzi. Nie miałem szczęścia, i teraz byłem zdany na łaskę młodszych mnie, którzy w przerwie pomiędzy sojowym latte i kolejnym poziomem którejś webowej planszówki decydowali, czy przeżyję czy dalej będę gryzł świętą ziemię. Dla nich to była zabawa, gra w słupki w Excelu i widzimisię, a dla mnie walka o przetrwanie. Myśleli naiwnie, że będąc chujkami, zostaną prezesami i spełnią swoje marzenie o dojściu od pucybuta do milionera, a ja popadałem w głębię rozpaczy…

Takich rozmów miałem ostatnio tysiące, i ten tylko wie, jak ciężko wstawać jest i uśmiechać się do ludzi sprawdzających wszystko według durnego klucza, kto to przeżył.

Mówią, że człowiek bez pracy dziwaczeje.

To prawda.

Mały sukces – tak bardzo tego potrzebowałem… tylko to trzymało mnie przy życiu… widok światełka w wielkiej czarnej studni, w której tkwiłem… mały wigilijny cud i chociaż jeden komentarz pod tekstem, w który również włożyłem tyle serca.

Siedziałem, pisałem i w końcu z nadzieją opublikowałem swoje słowa… Poczułem świeży powiew i pchany dziwnym impulsem zacząłem się ciepło ubierać.

Do kościoła pojechałem jak zawsze autobusem, a tam przeżyłem szok. Największym zaskoczeniem był kapłan, który stał za ołtarzem. Ksiądz Witold uśmiechał się do wiernych, i choć wyglądał zupełnie inaczej i jego oczy były puste, to jego ciało było ze wspólnotą, która nie mogła go odżałować i gorliwie się za niego modliła.

Kolejny wigilijny cud, który zakończył się odśpiewaniem „Ojczyznę wolną racz przywrócić panie…”

 

***

 

Alfred widział, jak jego bracia się nakręcają nowym telefonem ze stajni Samsunga w największym sklepie z elektroniką w okolicy.

– Łoł. – Tristan stał przy stole z telefonami, i patrzył z zachwytem na reklamę z ekranu. – Chciałabym takiego mieć, byłby taki… Fajny.

– Noooo, fajowy, miałby lepszy procesor, i gry by lepiej chodziły. Wypas. Jak starzy nie kupią ci takiego, to protestuj. – Sam był konkretny jak zawsze.

– Dobra, dobra, jaki mamy numer?

– X570.

– A widziałeś tego iPhone?

– Tak.

Chłopcy zajęli się oglądaniem kolejnych modeli, potem odebrali zamówione dyski i udali się do domu, gdzie czekali rodzice.

Wieczór odbył się według tego samego schematu, co zawsze – dwanaście potraw, życzenia, Kewin i prezenty.

Potem chłopcy zajęli się sobą, czyli bracia zaczęli montować dyski w komputerze, a najmłodszy Tristian założył słuchawki i zaczął grać w jedną z planszówek. Chłopiec grał, w końcu jednak począł zmęczenie i zamknął oczy.

Prześpię się chwilkę.

Pomóż nam.

A kim jesteście?

Skrzatami, zła królowa zaczarowała nas i dzięki nam więzi tysiące dzieci na całym świecie.

Nie wierzę wam.

Zobacz, co dzieci robią. Tylko grają i grają, nie bawią się już razem, nie malują, nie rysują.

I jak wam mogę pomóc?

O dwunastej godzinie możesz nas wziąć, wypowiedzieć magiczne słowa i zostaniemy odczarowani. Ale trzeba to zrobić równo o dwunastej ani sekundy wcześniej ani później.

– UUUU! – Krzyk zabrzmiał tuż przy jego uchu.

Chłopiec gwałtownie otworzył oczy i zobaczył, że Sam wyjął mu słuchawkę i zamierza krzyknąć jeszcze raz.

– Odwal się. – Odepchnął starszego brata, który dodał:

– Ejjj młody, mama woła.

– Tristian, chodź na pasterkę. – Jakby na potwierdzenie rzeczywiście usłyszał krzyk z drugiego pokoju.

– Nie dzisiaj mamo – odkrzyknął.

Pamiętał swój sen, a właściwie miał nadzieję, że to nie był sen.

Poczuł się wybrańcem. Chciał mieć swoją misję.

Każdy bohater musi o siebie dbać.

Wstał i poszedł do dużego pokoju, gdzie ojciec z matką oglądali jakiś film. Chciało mu się pić, więc wziął ze stołu Pepsi i nalał sobie aż całą szklankę.

– Kochanie, miałeś tego nie pić. To niezdrowe na zęby.

– Oj mamo, dzisiaj jest wigilia.

– Właśnie młody. – Alfred jak za dotknięciem czarodziejskiej różki znalazł się za nim i strzelił go lekko w tył głowy tak, że ten prawie rozlazł swój napój.

– Ejjjj!!! Mamo!!!

– Chłopcy, chłopcy, dajcie spokój, chociaż dziś.

Tristian wrócił do małego pokoju i zaczął patrzeć, jak bracia bawią się komputerem, który najwyraźniej został już złożony.

– Udało się? – zapytał się nieśmiało.

– A jak myślisz?

– Dacie pograć?

– Chciałabyś, chcia–ła–byś… – Sam zaczął nucić, wyraźnie z niego kpiąc.

– No proszę.

– Wal się.

Chłopiec wziął swój telefon, na którym widać było spauzowaną grę. Znów założył słuchawki i zaczął grać.

Pomóż nam. Dissendium Diffindo Deletrius. Powiedz tylko tyle.

Ale jak ja was słyszę?

To wigilia, czas magiczny.

Chłopiec miał pewność, że to jednak nie był sen. Dlatego patrzył na zegar i o dwunastej poszedł do łazienki, gdzie zaczął recytować magiczne słowa.

– Trzeba go wysłać do psychologa – powiedziała matka do ojca, słysząc nieznany język, gdy chciała tam wejść.

– Zapewne.

 

23 lutego

Światowy dzień walki z depresją

 

Był z dziewczyną w sklepie z ciuchami, a ona nagle wypaliła:

Jezu, ilu tu szmat.

Ale czy ty mówisz o paniach czy ubraniach?

Zaczęli się śmiać, potem poszli kupować spodnie dla niego. Ona popatrzyła na jego nogawki i zapytała się niewinnie:

Kochanie, obciągnąć ci?

Zaniemówił, potem znów parsknął śmiechem, a ona wręcz usiadła na ziemi, gdy zdała sobie sprawę, co właśnie powiedziała.

 

Cholera, coraz dziwniejsze te sny!

To było pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy, gdy obudziłem się w pustym i chłodnym mieszkaniu.

Popatrzyłem przez chwilę w sufit, podrapałem po głowie i ziewając obróciłem na lewy bok.

Wiedziałem, że ten dzień będzie podobny jak poprzednie, czyli wstanę, wypiję kawę, zjem żelazną rację i usiądę do komputera.

Wbrew pozorom to był piękny sen, a ja znowu miałem chęć do życia, przynajmniej na chwilę, ale dobre i to. Potrzebowałem śmiechu i sytuacji nawet rodem z Kawki, które stymulowałyby moją kreatywność.

Świat stanął na głowie, i choć na szczęście nie wyłączono prądu, i w sklepach wciąż były podstawowe produkty, to nic nie było normalne.

Rodzice skazywali dzieci na śmierć, dzieci przynosiły anioła zagłady do domów. Psychologowie cieszyli się, bo dostali niesamowitą ilość nowego materiału badawczego mówiącego, jak ludzie zachowują się w zamknięciu. Wojsko mogło przetestować nowe zabawki do obezwładniania. Nieostrożni kochankowie produkowali na potęgę dzieci. Dietetycy byli w stanie przetestować kolejne substytuty normalnego jedzenia, którego nikt wcześniej nie chciał tykać za ogromne pieniądze. Wytwórcy dronów mieli żniwa, gdy kolejne państwa zaczęły dostarczać nimi leki. Podobnie było z wydawcami kart bezdotykowych, producentami środków czystości i każdego rodzaju masek, operatorami sieci i serwisów VOD. Kapłani również cieszyli się z nowych owieczek, ale nie szli z duchem czasem i próbowali serwować msze zbiorowe w sytuacji, gdy imprezy zbiorowe służyły rozprzestrzenianiu wirusa. Internet huczał od plotek, takich jak ta, że wyleczeni Chińczycy wykorzystają okazję i zaatakują osłabione państwa. Albo że państwa będą decydować, że starsi mają umierać, żeby nie łożyć na ich emerytury. A ja… ja tylko i aż chciałem pokrzepiać serca, i dawać wszystkich otuchę, której tak mocno potrzebowali.

Od kilku dni siedziałem w mieszkaniu, które zamieniło się w moją małą twierdzę. Było to okropnie trudne, ale racjonowałem zapasy i pisałem kolejne opowiadanie, tym razem o Tristianie i braciach.

„Witajcie w kolejnym odcinku głosu rozsądku z waszej piwnicy…”

 

***

 

– Tutaj mamy chłopca. Ciężki przypadek, ale ma jeszcze szanse.

– Tristan. – Ordynator szpitala ze smutkiem odczytał imię z tabliczki łóżka stojącego na korytarzu.

– Tak, przywieziono go z rodziną w styczniu. Nie wyjeżdżał, w jego klasie nie było nikogo z ferii we Włoszech. Objawy wskazują na zakażenie kilka dni przed dwudziestym czwartym grudnia, chłopiec dziwnie zachowywał się już w wigilię.

– Dwudziestym czwartym? Ale… ale…

– Tak, co najmniej dwa tygodnie przed oficjalnymi wieściami z Wuhan. Jest też jedna zbieżność. Jego telefon był ostatnio naprawiamy w serwisie, i serwisanci stamtąd też chorują.

– Któryś z nich to przyniósł?

– Nie. I nie wiemy, skąd to się tam znalazło.

– Co chłopiec tam robił?

– Oddał telefon na naprawę układu chłodzenia. Jeden z tych nowoczesnych wynalazków, gdzie czynnik chodzący to ciecz z dodatkami.

– Czy to może być źródło zakażenia?

– Nie wiemy. Telefon został kupiony trzy miesiące wcześniej. Przyjechał z Chin. Wątpliwe, żeby był tam w środku jakiś czynnik biologiczny… ale…

– Ale…

 

***

 

– I jak? Czy wszystkie dzieci dalej chcą nowe telefony?

– Tak panie.

– Czy bawią się swoimi telefonami?

– Tak panie. Przecież siedzą w domach.

– No tak, wirus. I kto jest najmądrzejszy?

– Ty panie.

– Daj mi tu Marka i Sundara, mam tu dla niego nowe zadanie.

– Nowy sposób szpiegowania?

– Tak jest.

 

***

 

Bo wredoty pełno na świecie

Dobro walczy, lecz samo wiecie

Że życie to nie trakt usłany różami

Tylko często gówno z perfumami

W którym najważniejsze są pustaki

I niszczenie dla draki

Bo ci co widzą zło, są gnębieni

Wyśmiewani i tępieni

Wielu woli bezmyślnych tępaków

Gnoi i samych pustaków

Tak to wygląda w głębokiej depresji

I ciężko jest wyjść z takiej opresji

Koniec

Komentarze

To opowiadanie przypomina bigos: są resztki po świętach, nowe przyprawy, mieszanka smaków wszelakich i dodatki każdy z innej półki w kuchni. Tu święta, tu forum, tu wirus, tu wiersze, tu jakieś spiski niedookreślone. I chociaż generalnie lubię bigos, tu pozostaję nieprzekonana.  

ninedin.home.blog

Mam wrażenia podobne do tych, które odniosła Ninedin – wymieszałeś wszystko ze wszystkim i to w taki sposób, że trudno się zorientować, co dzieje się teraz, a co jest wspomnieniem. Co jest snem, a co jawą. Co jest rzeczywistością, a co fantazją.

Wykonanie mogłoby być lepsze.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie porwało mnie :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka