- Opowiadanie: hastalavista - Świt

Świt

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Świt

"Świt"

I

 

Słońce było w zenicie. W małym miasteczku o nazwie Luxany na rynku zebrał się spory tłum ludzi. Krzyczeli chórem przekrzykując się nawzajem. Nikt nie zauważył jak w tłum wmieszała się postać w czarnym płaszczu mająca na głowie kapelusz z szerokim rondem. Dziwny był to ubiór zważywszy na to iż był to środek lata. Ale tłum nie zważał na niego uwagi, gdyż był zabsorbowany tym co leżało pośrodku rynku. A były to trzy koty. Martwe ze szklistymi oczami i przetrąconymi karkami. Lecz kiedy przybysz podszedł bliżej przeciskając się do przodu dostrzegł coś jeszcze. Koty były suche jak wiór. Jakby ktoś wypił z nich całą krew.

 

– Ubić wampira! – rozniósł się krzyk. Po nim dało się usłyszeć pomruki i potakiwania.

 

– A cóż on nam robi? – rozniósł się inny głos. – Żre koty. Bezpańskie koty których nikomu nie żal. A jak wampir zobaczy tłum który chce go ubić to może się zdenerwować. A jak się zdenerwuje to może ugryźć kogoś z ludzi. I są dwa wampiry. Będą potrzebowały więcej, dużo więcej krwi. A głodny wampir to zły wampir. A nuż ta zaraza przeniesie się na całe miasteczko?

 

Po tym wykładzie znowu rozniosły się pomruki i potakiwania. Postać zdjęła kapelusz i dziarskim krokiem weszła na środek placu.

 

– Witam mieszkańcy Luxany! – zawołał zamiatając kapeluszem ziemię. – Jestem Edgard Traxter Łowca. Jak widzę macie kłopoty. – rzekł wskazując kapeluszem na koty. – A człowiek który je może rozwiązać stoi przed wami. I oferuje swą pomoc za marne pięćdziesiąt sztuk złota.

 

Tłum ucichł. Wszystkie spojrzenia spoczęły na Edgardzie Traxterze. Spojrzenia zimne i przeszywające na wylot. Lecz Edgard zaczesał prawą ręką włosy za ucho i ubrał kapeluch nie okazując zmieszania. Z tłumu podszedł do Traxtera człowiek z imponującym brzuchem i cylindrem na głowie. Uścisnął dłoń Edgardowi.

 

– Chodźmy do karczmy Łowco. – szepnął mu na ucho i popychając lekko Łowcę wampirów wyprowadził go z placu. Zaraz po tym jak opuścili rynek znowu rozległy się krzyki tłumu.

 

II

 

Siedzieli w karczmie i przypatrywali się sobie uważnie. Płaszcz Edgarda Trextera wisiał na wieszaku, a kapelusz leżał na stole. Łowca miał na sobie koszulę. Pierś przecinał mu skórzany pas wypełniony nabojami. Na biodrach krzyżowały się dwa pasy. Jeden do utrzymania kabury rewolweru. A drugi do rapieru. Człowiek z imponującym brzuchem dostrzegał tylko jesionową kaburę rewolweru i srebrną rękojeść rapiera. Rapier miał ozdobną metalową osłonę. Spodnie czarne, a buty skórzane, wysokie do kolan, z klamrami przez całą cholewę.

 

– Pan jak sądzę burmistrz tego miasteczka. – zapytał Łowca.

 

– Tak – odparł burmistrz. – A po czym żeś poznał? Po cylindrze? – Edgard roześmiał się i zaczesał swoje blond włosy za ucho.

 

– Szczerze to po guzikach twej koszuli. Jeszcze parę kufli piwa i wystrzelą niczym pociski z rewolweru. – zażartował Trexter.

 

– Nie dowcipkuj. Burmistrza pracą jest siedzieć w karczmie i żłopać piwo. Tylko tak można się zastanowić nad problemami miasta. A tak przy okazji to piwo by się przydało. – stwierdził. – Karczmarzu! Piwa! – wrzasnął przez całą karczmę.

 

Po chwili trzymali gliniane kufle w ręce i popijali pienisty trunek.

 

– A więc moje miano to Kajan. Twe usłyszałem na rynku. Edgard,

 

prawda? – zapytał uprzejmie burmistrz. Łowca odparł skinieniem głowy. – No jak żeście prawili? Pięćdziesiąt sztuk złota? Za zwykłego wampira który koty rże, a nie ludzi? Po pierwsze taki wampir jest nie groźny dla mieszkańców miasteczka. A po drugie jak ludzie się wkurwią to wezmą strzelby i sami ubiją potwora, więc nie widzę tu dla ciebie tu roboty.

 

Edgard Traxter roześmiał się i kolejny raz zaczesał palcami swe blond włosy za ucho.

 

– A ja zaczekam. – odrzekł Łowca. – Zaczekam, a jak będziecie mnie potrzebować to będę w burdelu. Macie tu burdel prawda?

 

– A jakże. Dwa domy dalej "Chwile rozkoszy" na szyldzie wypisane…

 

– Kurwa! – Słowo to przerwało wypowiedź burmistrza. Dwa stoły dalej siedziało czterech rzemieślników. Jeden z nich wymachiwał kuflem piwa i popijał raz po raz z niego.

 

– Kurwa mać! – zaklął ponownie. – Na całym świecie jest tyle zawodów i fachów! – darł się na całe gardło rzemieślnik.

 

Był ubrany w białą koszulę i brązowe wełniane spodnie. Podniósł nogę, a gdy ją opuścił pięta jego stopy uderzyła w blat stołu.

 

– Patrzcie do cholery! – zakrzyknął rzemieślnik prezentując swą stopę. – Dwanaście lat naprawiam te pierdolone buty i co?! I chuj! Długi jak stąd do stolicy! Butów ni cholery się dorobiłem! Jak to pierdolą w porzekadle szewc bez jebanych butów chodzi!

 

– Jak to pierdolą w porzekadle – teatralnym szeptem Edgard zagadnął burmistrza Kajana. – Klnie jak szewc. – Burmistrz zarechotał. Stojąca obok kelnerka też zachichotała. Łowca wampirów puścił jej oczko. A ona spłonęła rumieńcem.

 

– Coś podać. – spytała ślicznym słodkim głosikiem.

 

– Po kuflu pienistego. – odparł Edgard niskim basowym głosem. Kelnerka kiwnęła głową i puściła oczko do Łowcy.

 

-Myślałem, że śpieszy się ci do burdelu Łowco? Idź tam, a porządnych dziewuch mi nie tykaj. – ostrzegł Burmistrz Traxtera.

 

– Jestem ciekaw co jeszcze opowie nam mości szewc.

 

Jak na zawołanie znów rozległ się pijacki krzyk rzemieślnika.

 

– Oto jakich czasów dożyli szewcy! Kiedy jeszcze smoki pałętały się po tym świecie to nasz fach cieszył się poważaniem. W każdym mieście chcieli mieć szewca który ubije poczwarę. A teraz? Bieda! Kurewska niedola! Cały dzień nic tylko zapierdalać! We wieczór się uchlać! I bez butów łazić po Luxany! Taka szewska dola! – przechodziła akurat obok niego kelnerka. Szewc klepnął ją. Ona na to zarumieniła się i walnęła z całej siły rzemieślnika w twarz. Cała karczma wybuchnęła śmiechem na ten widok.

 

– Łapy precz! – krzyknęła kelnerka.

 

– Taka kurewska szewska dola! – zakrzyknął z nutą znużenia w głosie rzemieślnik i pijackim krokiem ruszył w stronę wyjścia.

 

Noc była chłodna. Był dopiero trzeci tydzień od wielkich roztopów. Szewc śpiewał najsprośniejszą piosenkę jaką znał i zataczał się od strony do strony. Głodne koty i psy podeszły od razu do niego. Koty się łasiły ,a psy merdały ogonami.

 

– Spierdalać kundle i kocury! Raz mi stąd! – wrzasnął i zamachnął się nogą na najbliższego kota. Lecz zwierzęta najprawdopodobniej przyzwyczajone na tego typu zachowanie zamiast umknąć jaszcze bardziej zaczęły się łasić. Szewc spojrzał na wygłodniałe zwierzęta i rzucił im kawałek szynki. Cały zwierzyniec zamiast jak myślał szewc rzucić się na suszone mięso pouciekały w cztery strony świata. Psy ujadając ,a koty prychając wzięły nogi za pas przed szynką szewca.

 

– Nie w smak wam me mięso?! – Ryknął szewc podnosząc szynkę do ust. – Nie w smak wam?! A idźże w diabły!

 

Nagle zauważył ,że znalazł się w ślepej uliczce. W pijackim amoku nie zauważył ,że wszedł do najciemniejszego zaułku w mieście. Odwrócił się i ujrzał go.

 

– O kurwa. – szepnął patrząc w twarz wampirowi odzianego w chłopskie sukno.

 

– Nie kurwa panie ,a wampir.

 

Szewc zauważył ,że chłop-wampir się uśmiecha. A para kłów wysunęła się nagle. Rzemieślnik czuł jak ciepły mocz spływa mu po udzie.

 

– Ppppanie wampirze. – zająknął się szewc który poczuł natychmiast otrzeźwienie. – Jjjjestem po paru piwach. Moja krew zmieszana z alkoholem. Mmmmmoże wam tylko zaszkodzić.

 

– Nic nie zaszkodzi. – Syknął wampir. – To nawet lepiej. To jak sok pomidorowy z wódką.

 

W odpowiedzi szewc zwrócił niedawno zjedzoną kolację i szynkę na swoją koszulę.

 

-Ppppanie wamipirze. Jestem zarzygany i obszczany. Czy godzi się jeść coś takiego?

 

– Nie. – Odparł wampir-chłop się uśmiechając. – Ale nie jestem wybredny. Szewc poczuł na swej szyi zęby wampira i usłyszał chłept jakby ktoś pił. Zrozumiał po chwili ,że to pita jest jego krew.

 

Następnie zemdlał.

 

Potem umarł.

 

III

 

Burmistrz spojrzał na szyld burdelu. Podtrzymywany na dwóch łańcuchach. Z pięknym różowym napisem. Wszedł do środka. W mały korytarzyku za ladą siedziała burdel mama. Podszedł do niej.

 

– Jest tu ten Łowca? – zapytał burmistrz bez ogródek.

 

– Jest. – odparła zmysłowo. Mimo podeszłego wieku nadal potrafiła samym tylko głosem sprawić iż burmistrz miał na nią ochotę.

 

– Nie czas na przyjemności Lidia. W którym pokoju go zastanę?

 

– Z Kasandrą zaprowadzę cię Kajan.

 

Wyszła zza lady. Miała na sobie długą suknię z olbrzymim dekoltem. A co do jej tuszy to była ona zbliżona do rozmiarów burmistrza. Chwyciła go pod ramię i weszli w drzwi po lewej stronie.

 

– Z Kasandrą? – zaciekawił się burmistrz. – To ta dziewka co daje bogatym kupcom i arystokratą?

 

– Dokładnie ta.

 

– Ta która za noc bierze pięćdziesiąt sztuk złota?

 

– Dokładnie ta.

 

– Ta która kiedy byłem tu ostatnio z pięćdziesięcioma sztukami złota powiedziała że nie będzie się ruchać z grubasem?

 

– Dokładnie ta.

 

– Aha. Ta kurwa.

 

– To nie kurwa Kajanie. To kurtyzana

 

– Aha. – mruknął burmistrz zastanawiając się dlaczego zwykły Łowca wampirów ma fundusze na zabawy z kurtyzaną. Podeszli do wielkich dębowych drzwi. Burmistrz już położył rękę na mosiężnej klamce ,ale Burdel mama go powstrzymała.

 

– O co chodzi? – zdziwił się burmistrz.

 

– Nie słyszysz?

 

Burmistrz wytężył słuch i jego uszu doleciały ciche niskie pomruki. Lekkie jęki i ledwo słyszalne krzyki.

 

– Dochodzą zza drzwi? – powiedział burmistrz.

 

– Wiesz Kajanie kiedy w naszym przybytku się nie płaci? – burmistrz przecząco pokręcił głową.

 

– Kiedy pracownica dostaje od klienta rozkoszy, a nie kilka siniaków i łóżko do wyczyszczenia ze spermy. Wtedy nic się nie płaci.

 

– Ale kiedy ja uprawiam seks z dziwkami też piszczą i to tak ,że mi bębenki w uszach mogą pęknąć.

 

– Ten rodzaj pisku jest sztuczny. A pisk który wychodzi zza tych drzwi jest naturalny. Sprawiony rozkoszą i czułością obojga partnerów. – wytłumaczyła mu Lidia.

 

Jęki po chwili oczekiwania ustały. Burdel mama skinęła burmistrzowi Kajanowi głową na znak iż może wejść ,a sama odeszła. Burmistrz nacisnął klamkę. Zobaczył największe łoże jakie kiedykolwiek widział w swoim życiu. Zaplątana w pościeli rudowłosa dziewka leżała na wznak. Dyszała ciężko i wpatrywała się w sufit. Z lewej strony łoża Edgard Trexter naciągał spodnie. Oddech miał spokojny i opanowany.

 

– Dzień dobry burmistrzu. Śmiało wejdź.

 

– Musimy pogadać. – powiedział burmistrz grobowym głosem. Przekroczył próg drzwi. Podszedł do stołu z lewej strony łoża. Usiadł na taborecie o wiele dla niego za małym. Krawędzie wpijały go w tyłek. Łowca podszedł i usiadł po przeciwległej stronie stołu. Nie nałożył koszuli. Na piersi miał wypalony znak. Promienie długie na palec tworzyły półkole na jego klatce piersiowej..

 

– Co też masz za dziwactwo wypalone na piersi?

 

– A to? – odrzekł Łowca. – Ten znak to świt burmistrzu.

 

– Świt

 

– Tak świt.

 

– A w dupie mam ten twój znak. Ej! Ty tam! – zawołał do Kasandry.

 

-Dziwko! Czy poza rozchyleniem nóg potrafisz coś jeszcze?! Jak tak to rusz dupsko i przynieś nam piwa!

 

Kasandra wyciągnęła się na łóżku jak kocica. Następnie wstała i podeszła do nich zupełnie naga. W podbrzuszu burmistrza rozeszło się miłe uczucie podniecenie. Teraz już wiedział dlaczego za jedną noc z nią płaci się pięćdziesiąt sztuk złota.

 

Długie nogi ,lekko zaokrąglone biodra ,smukła talia ,drobne piersi ,smukła szyja ,karminowe wargi ,błękitne oczy i blond włosy najprawdopodobniej w dotyku miększe niż aksamit. A zapach jaki roznosiła przypominał deszcz. Mokry ciepły letni deszcz. Nie zaszczyciła burmistrza nawet spojrzeniem. Podeszła do Łowcy i przytuliła go mocno ,a jej ręce otuliły go w pasie.

 

– Idź po piwo, jeśli możesz. – odezwał się do niej Edgard. Ona za to ugryzła go delikatnie w ucho porwała z wieszaka szlafrok i wybiegła z pokoju.

 

– Więc burmistrzu.

 

– Nie. – przerwał mu burmistrz. -Moje imię to Kajan. Ułatwi rozmowę zwracanie się po imieniu Edgardzie.

 

– A więc Kajanie. Jak się domyślam długozęby problem tego miasta się odezwał.

 

– Tak. Pamiętasz tego szewca co zapił się w trupa? – Edgard kiwnięciem głowy dał znać, że pamięta. – Więc rano go znaleziono. Cały wyschły jakby, ani jednej kropli krwi w nim nie ostało.

 

– Gdzie jest ciało? Chętnie bym je zobaczył. – na twarzy burmistrza pojawił się lekki rumieniec.

 

– No cóż… Nasz społeczność stwierdziła iż może się zamienić mości szewc w wampira więc poćwiartowali go i zakopali w różnych częściach lasów za miastem. Stwierdzili, że poćwiartowane członki w trumnie mogą się scalić więc postanowili je rozdzielić.

 

– Człowiek, aby stać się wampirem powinien być tylko raz ugryziony, aby doszło do infekcji. Jeżeli wampir wypije z niego całą krew to infekcja nie rozejdzie się po organizmie. A trupów wampiry nie potrafią zamieniać. Wtedy dopiero po pełnej nocy dochodzi do przemiany. Nasz szewc nie był ugryziony tylko w jednym miejscu?

 

– Nie.

 

– Tak myślałem. Niech zgadnę. Ugryzienia na szyi nadgarstkach i pachwinach? Pewnie nawet kropli krwi nie było w ciele?

 

– Jakbyście go ze mną dziś rano oglądali.

 

W tej chwili weszła Kasandra. W jednej ręce miała dzban w drugim dwa pełne kufle piwa. Położyła naczynia na stole. Burmistrz uszczypnął ją w tyłek za co dostał siarczystego policzka. Nie zmieszany wziął kilka łyków z kufla i potężnie beknął.

 

– No dobra. Edgard mówiłeś wczoraj o pięćdziesięciu sztuk…

 

– Sto.

 

– Że jak? Bo nie dosłyszałem.

 

– Sto sztuk złota Kajanie. Sto.

 

– A czemu to tak nagła zmiana ceny?

 

– A temu, że jedna noc w tym przybytku kosztuje.

 

– Po co żeś brał najdroższą kurwę?

 

– Sto sztuk złota. Ceny nie spuszczę.

 

– Widzę po minie ,że nie ma się co targować. Ale ja nie mogę dać więcej. Ludzie tutaj patrzą mi na ręce Edgardzie. Z każdego grosza rozliczą. Nie. Stu ci nie dam. Strażników w mieście mamy. Paru chętnych do ubicia stwora też się znajdzie. Pójdą kupą potwora ubiją i po krzyku.

 

– Wampiry – rozpoczął Edgard zaczesując włosy za ucho. – To nie kretyni tak jak niektórzy ludzie. – uśmiechnął się złośliwie. Burmistrz nie

 

skomentował. – Są inteligentne. Kiedy zobaczą kupę ludzi z bronią i pochodniami, a robiący rumor na pół miasta nie zaatakują ich. Wampiry wolą chłeptać krew z żebraków i pijaków w ciemnych zaułkach lub samotnych wdów w pustych mieszkaniach.

 

– Ale przecież trzeba zaprosić wampira. Inaczej nie wejdzie do mieszkania.

 

Łowca uśmiechnął się. Nie odpowiedział.

 

– No to życzę pomyślnych łowów tej nocy. Bo ja jako Łowca dziś nie poluję.

 

Edgard Trexter wstał z wyciągniętą ręką. Burmistrz Kajan spił piwo do końca wstając zahaczył brzuchem o blat stołu. Uścisnął rękę Łowcy. Pod nosem przeklął kurtyzanę i wyszedł.

 

IV

 

Noc była bezchmurna. Księżyc świecił na niebie, a wraz z nim gwiazdy oświetlając niewielkie miasteczko Luxany w którym rozbrzmiewał harmider. Grupa pijanych mężczyzn z strzelbami, mieczami i widłami szukała wampira. Śpiewali. A przed ich śpiewem uciekały koty i psy. Nawet szczury które zazwyczaj atakowane przez pijaków wpadających do rynsztoka nie uciekały ,tym razem nie mogły ścierpieć i czmychały do kanałów.

Nim minie godzina!

 

Zabijemy wampira!

 

Nim miną dwie!

 

Uchlejemy się!

 

 

Tymczasem w innej części miasteczka samotna wdowa jak co wieczór zapalała lampę stojąc wypatrując w oknie swego męża. Powtarzała tę czynność przez dwa lata. Cały czas mając nadzieję. Cały czas spoglądając w mrok mając nadzieje iż wynurzy się stamtąd jej ukochany. Inni mówili ,że na jakimś gościńcu musiały go dopaść zbiry. Przecież kupcy są nieraz atakowani. Ale wdowa nadal zapalała lampę i czekała. Na swojego kupca. Na zaginionego męża. Może przyniesie jej perły zza morza. Albo suknię wykonaną z jedwabiu. Nieważne, pomyślała, niech wróci z pustymi rękami. Niech tylko wróci. Może być podarty, obrabowany, a nawet pobity lub okaleczony. Tylko żeby był żywy. I tak patrząc w ciemność zauważyła, że z niej się coś wyłania. Mężczyzna. Wysoki ubrany w chłopskie sukno. Serce zabiło jej mocniej. Natychmiast zbiegła po schodach i wypadła z mieszkania.

 

– To ty?! – zapytała z niedowierzaniem. – To naprawdę ty?!

 

– Tak to ja. – odparł głos. Widziała jego ubiór, ale twarz nadal przesłaniał mrok. – Choć do mnie. Uściśnij mnie. Wróciłem.

 

Wdowa rzuciła się na szyję wampirowi. i obsypała go dziesiątkami pocałunków nie zważając uwagi na to ,że jego ciał jest zimne i bije od niego chłód. Wampir odwdzięczył się pocałunkiem w szyję. Pocałunkiem śmierci.

 

Jednym.

 

Morderczym.

 

Ostatnim.

 

 

 

V

 

Drzwi burdelu otworzyły się na oścież. Wypadł z nich zziajany burmistrz.

 

– Hola hola Kajanie. Gdzie ci się tak śpieszy? Usiądź i uspokój się. Zwróciła się do niego burdel mama.

 

– Ten Łowca – spytał się burmistrz pociągając między słowami olbrzymie chausty powietrza ・ Edgard jest tam gdzie wczoraj? W tym samym pokoju?

 

– Tak. Hej czekaj! Zaprowadzę cię!

 

Burmistrz otworzył drzwi pokoju Kasandry ,ale ku jemu zdumieniu Edgard był ubrany i siedział za stołem jakby oczekiwał przybycia burmistrza.

 

– Proszę usiądź Kajanie. – zwrócił się do niego uprzejmie Edgard. – Chcesz piwa? – i nie czekając na odpowiedz nalał burmistrzowi do glinianego kufla pienistego. Kasandra leżała na łóżku. Podtrzymywała dłońmi głowę i machała nogami uderzając piętami w pośladki.

 

– Cześć grubasku. – powiedziała uśmiechając się złośliwie. Burmistrz postanowił nie odpowiadać na te dziecięce zaczepki i usiadł za stołem. Zwilżył gardło złocistym napojem.

 

– A ty co? Nic tylko siedzisz tutaj? Nie wyszedłeś ani razu do karczmy ani na bazar? Cały czas te cztery ściany i ta dziwka?

 

– Wiesz burmistrzu… Jak by ci to powiedzieć? Po prostu nie lubię karczm ani bazarów. Spotyka się tam ludzi i po pewnym czasie się z nimi zaprzyjaźniam. Potem wampir zagraża bezpieczeństwu moim nowo poznanym przyjaciołom, a w konsekwencji zabijam go nie wziąwszy opłaty za wampira. Taki odruch dobroci. Rycerz który zabija smoka, a skarbu nie zabiera tylko przepija ze znajomymi. A jak to zwykle bywa kiedy traci się pieniądze traci się przyjaciół. I tak opuszczam miasteczko z pustą sakiewką. Nauczyłem się, że gdy ginie parę osób to cena za wampira wzrasta. Lepiej poczekać aż parę osób zginie. Wtedy ludzie są skorzy do zapłaty. Nie jestem jakimś misjonarzem tylko zwykłym Łowcą.

 

– A jeśli wampir zaatakował burdel – zapytała się Kasandra. – Zabiłbyś go żeby mnie i moje towarzyszki uratować czy chciałbyś żeby cena za łep wąpierza wzrosła?

 

Nastała cisza. Łowca uśmiechnął się smutno. Nie odpowiedział.

 

– A więc był kolejny atak Edgardzie. – przerwał tą niezręczną ciszę Kajan. – Zginęła wdowa. Wampir najwidoczniej porwał ciało. Rada miasta postanowiła nie zwlekać. Zwłaszcza, że ludzie którzy zdeklarowali się do zabicia wampira schlali się i podpalili jedno z mieszkań. Nic się dzięki bogu poważnego nie stało. Wszyscy są zamknięci w ratuszu miejskim.

 

– Tak więc dwieście sztuk złota. I niech nikt się nie kręci po zmroku. Chcę sam to załatwić. Niech nawet strażnicy siedzą na dupie. Nikt nie ma mi przeszkadzać. Zgoda? Edgard wyciągnął rękę do burmistrza.

 

– Zgoda. – odparł Kajan i ścisnęli sobie dłonie.

 

 

 

VI

 

Nastał mrok. W mieście nastała zadziwiająca cisza. Zazwyczaj otwarta karczma pełna gości ,muzyki i zabawy tej nocy nie wydawała z siebie ,żadnego dźwięku. Strażnicy miejscy siedzieli w swoich siedzibach i nie wychylali się. W tej ciszy słychać było tylko pogwizdywanie Edgarda Traxtera i stukot jego butów o kocie łby. Bawił się rewolwerem. Zaciągał i opuszczał cyngiel lub wyciągał go nagle z kabury udając, że strzela. Czekał i prowokował. Wiedział, że jest obserwowany przez wampira.

 

Choć do mnie, powtarzał sobie w myślach. No choć. Czekam.

 

– Dobry wieczór. – zimny metaliczny głos rozległ się za plecami Łowcy. Edgard nie odpowiedzał. Obrócił się błyskawicznie na pięcie. Wypluł z lufy wszystkie kule, które były w bębenku, a każda trafiła w pierś wampira. Edgard zdjął z siebie srebrną siatkę i zarzucił ją na wampira. Długozęby upadł na chodnik. Nie mógł się ruszyć. Srebro go zatrzymało. Syczał i miotał przekleństwa. Nagle zza bocznej uliczki wyskoczył na Edgarda Trextera drugi wampir, a raczej wampirzyca. Chwyciła go za koszulę i rzuciła o ścianę.

 

– O kurwa. – Zdołał wyszeptać Łowca w czasie lotu zanim wyrżnął plecami w ścianę. Zobaczył jak wampirzyca pomaga uwolnić się wampirowi-chłopowi ze srebrnej sieci. To musiała być ta nieszczęsna wdowa. Załadował rewolwer ołowianymi kulami. W międzyczasie przyjrzał się uważniej wampirzej parze. On musiał być ofiarą jednej z wycieczek wampirów na wsie. Niekiedy wampiry się zbierały w małe grupki i atakowały wieś. Czasem zostawiali kogoś przy życiu. Ona zaś musiała być ofiarą wampira-chłopa. I tak stworzyli parę. Wampir uwolnił się z sieci. Napiął wszystkie mięśnie swego ciała. Kule które utkwiły w piersi niczym małe robaczki wypełzły z ciała. Sześć kul uderzyło o bruk podskakując. Lecz te kule zostały zastąpione następnymi z rewolweru Edgarda. Wampir znów upadł ,a jego towarzyszka wyszczerzyła kły i zaczęła sunąć na Łowcę niczym duch unosząc się kilka centymetrów nad ziemią.

 

Edgard wysiągnął rapier. Wpierw ciął z boku. Od pachwiny po żebrach. Następnie obrócił się i próbował pchnąć w serce, ale machnął w powietrze. Wampirzyca uniknęła ciosu odskakując. Łowca po raz kolejny próbował pchnąć wampirzycę w serce, ale ona chwyciła za ostrze i wyrwała rapier Edgardowi. Chwyciła go za gardło. Nie zauważyła sztyletu w jego ręce. Za to poczuła jak ostrze wbija się w serce. Padła na ulicę. Edgard usłyszał za sobą ryk wściekłości wampira-chłopa. Łowca otrzymał strasznie potężny prawy sierpowy w ucho. Zadzwoniło mu w głowie. Ogłuszony i oszołomiony próbował rękoma chronić twarz. Otrzymywał wściekłe ciosy w brzuch i żebra raz po raz dostając także po twarzy z pięści wampira.

 

-Agrhhhh.– Zaryczał wampir unosząc ręce do góry. Był wściekły. Przestał kopać. Edgard wykorzystał tę chwilę nieuwagi. Chwycił za lufę rewolweru i z całej siły walnął kaburą w nos wampira. Rozległ się trzask łamanej kości. Krew buchnęła wampirowi z nosa. Edgard zauważył ,że sieć wykonana ze srebra jest tuż obok. Złapał za nią ,a następnie zarzucił ją na wampira. A wampirzycę owinął srebrnym łańcuchem który miał zarzucony na ramię. Koniec walki, pomyślał, a następnie zrzygał się do rynsztoka.

 

VII

 

-Burmistrzu!

 

– Kto tam się drze? Jeszcze świtu nie ma. Co to za wrzaski? Aaa… to ty Łowco. Już po wszystkim?

 

-Tak. Chodźcie na rynek zobaczyć spalenie i przygotujcie trzysta sztuk złota dla mnie.

 

– Jak to trzysta?

 

– Było zamówienie na jednego wampira. A upolowałem dwa.

 

– To weź sobie drugiego.

 

– Nie ma problemu. Jeszcze zdążę przed świtem go uwolnić.

 

– Poczekaj! Coś taki w gorącej wodzie kąpany. Jakaś premia za dodatkowego wampira się znajdzie. Daj mi trochę czasu. Muszę się ubrać. Pewnie z pół miasta już czeka na rynku co nie

 

– Jak nie całe.

 

– Dobrze. Niech wiedzą za co płacą. To w końcu z ich pieniędzy tobie płacę.

 

 

 

VIII

 

Niemal całe miasto zebrało się na runku. Był mrok, ale z oddali już powoli przebijały się pierwsze promienie słońca. Dwa wampiry zaplątane w srebrnej sieci robiły coś w co nikt nie mógł uwierzyć. Kochali się. Wampirzyca raz po raz lekko stękała ,a wampir chrapliwie oddychał. Ludzie dookoła pluli i przeklinali.

 

– Diabelski pomiot!

 

– Nawet teraz nic tylko się rżną!

 

– To nawet nie zwierze! – wrzeszczał rzeźnik. – Nawet świnia jak przychodzi jej czas nic tylko ze spuszczonym łbem chodzi! A to coś tylko się rypie!

 

Ale ci co najgłośniej krzyczeli czuli w podbrzuszu miłe ciepło. Podniecenie ogarniało krzykaczy, a bluzgami próbowali ukryć powstające rumieńce na twarzy. W odległości dwóch metrów od wampirów stał burmistrz i Łowca.

 

– Nie można by ich szybciej zabić. Czemu musimy czekać na słońce.

 

– Ponieważ to nie światło słoneczne zabija wampiry. Takie światło może je jedynie oparzyć lub osłabić. Tylko świt jest w stanie zabić wampira. Pierwsze promienie słońca mają pewną szczególne właściwości. Kołek w sercu wampira tylko zatrzymuje jego fizyczne funkcje, ale nadal wampir posiada świadomość.

 

– Dobra, dobra. Nie potrzebuję wykładu.

 

Nastał świt. Nagle znak na piersi Edgarda Traxtera zaczął świecić. Pierwsze promienie słońca oświetliły rynek miasteczka Luxany. Jęki rozkoszy wampirzej pary zamieniły się w okrzyki bólu. Ich skóra zaczęła się skwierczyć. Dziwna słodkawa woń palonego mięsa rozeszła się po rynku. Ludzie zaprzestali okrzyków. Wszyscy ucichli. Tarcza słoneczna w jednej czwartej pojawiła się nad horyzontem. Krzyki wampirów nie ustawały. Były głośniejsze. Nie do wytrzymania. Niektórzy spośród tłumu łapali się za głowę nie mogąc znieść tego dzikiego wrzasku. Skóra z całego ciała zdążyła już odpaść wampirzej parze. Widać było ich oczodoły. Na twarzy widoczna była kość nosowa. Po chwili widać było lekki opar nad kośćmi wampirów. Ktoś nie wytrzymał spośród tłumu i zwrócił kolację. Pewna kobieta zemdlała. Wampiry przestały krzyczeć. Światło słoneczne przepaliło ich krtań. Kości powoli się rozpływały po resztkach ich ciał. Tarcza słoneczna wyszła za linię widnokręgu. A z ciał wampirów pozostał tylko pył. Promienie na piersi Edgarda zaświeciły jeszcze mocniej. Na rynku panowała cisza. Tłum zaszokowany tym co ujrzał nie wydawał z siebie najmniejszego dźwięku.

 

– Świt .– szepnął burmistrz lekko przerażony.

 

– Świt .– potwierdził Edgard Traxter. Tłum powoli się rozchodził. Ale bez charakterystycznego hałasu Bez podnieconych głosów o tym co przed chwila zobaczyli.Szedł spokojnie. Jakby szli na stypę. Nikt do siebie się nie odzywał. Każdy był w szoku co świt uczynił z wampirami. Edgard chwycił za srebrną sieć i przewiesił ją sobie przez plecy. Znak na piersi Edgarda przestał świecić

 

– Masz. – burmistrz Kajan rzucił Edgardowi pod stopy średniej wielkości torbę. – Oto twoje trzysta sztuk złota zasłużyłeś.

 

– Mam do ciebie prośbę Kajanie.

 

– Tak?

 

– Chciałbym ,abyś powiedział Kasandrze ,że gdyby wampir zaatakował burdel uratował bym ją. Ale tylko ją. Reszta by mnie nie obchodziła. Ale ją bym uratował.

 

– Dobrze. A więc żegnaj Łowco. Długo u nas nie zagrzałeś miejsca.

 

– Żegnaj.

 

I ruszyli w przeciwnych dla siebie kierunkach. A słońce rozpoczęło wędrówkę po niebie.

Koniec

Komentarze

Ciężko się to czyta. Niektóre sformułowania nie są zbyt logiczne i gramatyczne (choćby końcowe "przeciwne dla siebie kierunki"), interpunkcja szwankuje... Aż trudno skupić sie na treści (co może oznaczać, że owa treść nie była zbyt wciągająca, skoro nie przebiła się przez formę, ale wcale nie musi). Sugeruję przeredagowanie tego tekstu.

Sztampowe - kolejne opowiadanie o Łowcy, który przybywa do miasta/wsi, gdzie dziwnym trafem mają akurat problemy z wampirem/strzygą/wilkołakiem/duchem/niepotrzebne skreślić. W odróżnieniu jednak od urtura, mnie czytało się nawet dobrze, chociaż trochę szwankuje interpunkcja i stylistyka, pojawiło się parę nieścisłości i niejasnych sformułowań, typu:

Mimo tego opowiadanie napisane sprawnie i plastycznie, wymaga jednak uważnego przeczytania przez samego autora i dokładnego wyobrażenia sobie poszczególnych scen - tak mi się wydaje. Np.tej:

- Gdzie jest ciało? Chętnie bym je zobaczył. - na twarzy burmistrza pojawił się lekki rumieniec.

Wynika z tego, że burmistrz rumieni się na myśl o trupie ;) Niby co go tak zawstydza?

I

Dziwny był to ubiór zważywszy na to iż był to środek lata. Ale tłum nie zważał na niego uwagi, gdyż był zabsorbowany tym co leżało pośrodku rynku. – brzmi, jakby tłum nie zwracał na środek lata uwagi. A, i jak mógł na coś uwagi „nie zważać”? Zwracać chyba.

 

Po tym wykładzie znowu rozniosły się pomruki i potakiwania. Postać zdjęła kapelusz i dziarskim krokiem weszła na środek placu.

- Witam mieszkańcy Luxany! - zawołał zamiatając kapeluszem ziemię. - Jestem Edgard Traxter Łowca. – tam wcześniej miałeś postać, czyli ona, więc powinno być po przywitaniu „zawołała”. I powtórzenie masz, trzy razy kapelusz.

 

A wcześniej w sroc „wampir”.

W ogóle w pierwszym rozdziale jest pełno powtórzeń. Łowca, tłum… itp. Itd…

 

II

Siedzieli w karczmie i przypatrywali się sobie uważnie. Płaszcz Edgarda Trextera wisiał na wieszaku, a kapelusz leżał na stole. Łowca miał na sobie koszulę. Pierś przecinał mu skórzany pas wypełniony nabojami. Na biodrach krzyżowały się dwa pasy. Jeden do utrzymania kabury rewolweru. A drugi do rapieru. Człowiek z imponującym brzuchem dostrzegał tylko jesionową kaburę rewolweru i srebrną rękojeść rapiera. Rapier miał ozdobną metalową osłonę. Spodnie czarne, a buty skórzane, wysokie do kolan, z klamrami przez całą cholewę. – powtórzenia – rapier i pistolet.

 

Rapier miał ozdobną metalową osłonę. Spodnie czarne, a buty skórzane, wysokie do kolan, z klamrami przez całą cholewę. – niezły ten rapier, skoro spodnie i buty miał na sobie. Skubaniec, chyba magiczny…

Płaszcz Edgarda Trextera wisiał na wieszaku, a kapelusz leżał na stole. Łowca miał na sobie koszulę. – I po jaką cholerę o tym piszesz? Wpływu na akcję nie ma, a robi za wypełniacz.

 

- Pan jak sądzę burmistrz tego miasteczka. - zapytał Łowca. – skoro zapytał, to pytajnik.

- Nie dowcipkuj. Burmistrza pracą jest siedzieć w karczmie i żłopać piwo. Tylko tak można się zastanowić nad problemami miasta. A tak przy okazji to piwo by się przydało. - stwierdził. - Karczmarzu! Piwa! - wrzasnął przez całą karczmę. – piwo i karczma. Powtórzenia.

A po drugie jak ludzie się wkurwią to wezmą strzelby i sami ubiją potwora, więc nie widzę tu dla ciebie tu roboty. – 2x tu

Głodne koty i psy podeszły od razu do niego. Koty się łasiły ,a psy merdały ogonami. – powtórzenia. Koty i psy.


Lecz zwierzęta najprawdopodobniej przyzwyczajone na tego typu zachowanie zamiast umknąć jaszcze bardziej zaczęły się łasić. – do tego typu zachowania

Cały zwierzyniec zamiast jak myślał szewc rzucić się na suszone mięso pouciekały w cztery strony świata. – skoro zwierzyniec, czyli on, ten zwierzyniec, to uciekł. Zresztą, para gadzin to taki znów zwierzyniec? I dwa były, a w cztery strony uciekły. Rozerwały się czy jak?

Psy ujadając ,a koty prychając wzięły nogi za pas przed szynką szewca. – już wyżej napisałeś, że zwiały. To zdanie jest tu zupełnie nie potrzebne.

- Nie w smak wam me mięso?! – poeta skubany… Do tego „me” piję :P

W pijackim amoku nie zauważył ,że wszedł do najciemniejszego zaułku w mieście. Odwrócił się i ujrzał go. – zaraz zaraz. Najpierw do niego wszedł, a potem musiał się obrócić, aby go ujrzeć… I zaułka, nie zaułku.

- O kurwa. - szepnął patrząc w twarz wampirowi odzianego w chłopskie sukno. – odzianemu. I co to jest „chłopskie sukno”? Uboższa wersja dla niezamożnej szlachty? Chłop to raczej łachmany powinien mieć, koszulinę zwykłą…

- Ppppanie wampirze. - zająknął się szewc który poczuł natychmiast otrzeźwienie. - Jjjjestem po paru piwach. Moja krew zmieszana z alkoholem. Mmmmmoże wam tylko zaszkodzić.- jak można poczuć otrzeźwienie? Zimne jest, czy ciepłe? A może pachnie jakoś? Jak już, to otrzeźwiał po prostu.

- Nie. - Odparł wampir-chłop się uśmiechając. – uśmiechając się. – składniowo brzmi lepiej.

III

Burmistrz spojrzał na szyld burdelu. Podtrzymywany na dwóch łańcuchach. – ta kropka jest nie potrzebna.  A swoją drogą, to raczej wisiał na łańcuchach.

Burmistrz spojrzał na szyld burdelu. Podtrzymywany na dwóch łańcuchach. Z pięknym różowym napisem. Wszedł do środka. W mały korytarzyku za ladą siedziała burdel mama. Podszedł do niej. – w ogóle takie krótkie zdania okropnie się czyta. Tik, tak, tik, tak, tik, tak…

 

- Z Kasandrą zaprowadzę cię Kajan. – PO kasandrze, albo kropka, albo przecinek. Bo ciężko sens zdania wyłapać.

- Dochodzą zza drzwi? - powiedział burmistrz. – Debil jakiś? Stoi przed drzwiami zza których dochodzą jęki, a on się pyta, czy te dochodzą zza drzwi. I skoro powiedział, to raczej nie pytajnik.

- Kiedy pracownica dostaje od klienta rozkoszy, a nie kilka siniaków i łóżko do wyczyszczenia ze spermy. Wtedy nic się nie płaci. – rozkosz, nie rozkoszy. Rozkoszy by było, gdyby zamiast dostaje, było doznaje.

Jęki po chwili oczekiwania ustały. - A na co czekały te jęki?

Krawędzie wpijały go w tyłek. – Piły, lub uwierały go w tyłek. Lub wpijały się w jego tyłek.

Długie nogi ,lekko zaokrąglone biodra ,smukła talia ,drobne piersi ,smukła szyja ,karminowe wargi ,błękitne oczy i blond włosy najprawdopodobniej w dotyku miększe niż aksamit – spację robi się po przecinku, nie przed nim.

- Więc burmistrzu. – Więc, burmistrzu?

Ułatwi rozmowę zwracanie się po imieniu Edgardzie. – No kurde, mistrz Yoda normalnie…

- No cóż... Nasz społeczność stwierdziła iż może się zamienić mości szewc w wampira więc poćwiartowali go i zakopali w różnych częściach lasów za miastem. – w kilku lasach go zakopywali?

- Tak myślałem. Niech zgadnę. Ugryzienia na szyi nadgarstkach i pachwinach? Pewnie nawet kropli krwi nie było w ciele? – Ci bohaterowie mają coś z głową. Parę zdań wyżej, burmistrz zakomunikował mu, że ciało było wyschnięte…

- Widzę po minie ,że nie ma się co targować. – jakiej? Przeciwpiechotnej?

Kiedy zobaczą kupę ludzi z bronią i pochodniami, a robiący rumor na pół miasta nie zaatakują ich. – bez sensu zdanie. O to „robiący rumor” chodzi. Nie wiadomo o co biega.

 

IV

Tymczasem w innej części miasteczka samotna wdowa jak co wieczór zapalała lampę stojąc wypatrując w oknie swego męża. – stojąc w oknie i wypatrując swego męża.

Cały czas mając nadzieję. Cały czas spoglądając w mrok mając nadzieje iż wynurzy się stamtąd jej ukochany. – To „cały czas mając nadzieję” jest tu nie potrzebne.

 

V

- Ten Łowca - spytał się burmistrz pociągając między słowami olbrzymie chausty powietrza – skubany, powietrze zdołał pociągnąć. Jak już, to wciągał.

Spotyka się tam ludzi i po pewnym czasie się z nimi zaprzyjaźniam. I Jak tak sformułowane zdanie, to powinno być i „zaprzyjaźnia”, nie „zaprzyjaźniam”.

W akapicie po tym, jest sporo powtórzeń.

Zabiłbyś go żeby mnie i moje towarzyszki uratować czy chciałbyś żeby cena za łep wąpierza wzrosła? – łeb

Nikt nie ma mi przeszkadzać. – składnia…

VI

 

Nastał mrok. W mieście nastała zadziwiająca cisza. – powtórzenia

Zaciągał i opuszczał cyngiel lub wyciągał go nagle z kabury udając, że strzela. – sam cyngiel wyciągał? I co, potem go na szybkiego wmontowywał spowrotem?

Edgard zdjął z siebie srebrną siatkę i zarzucił ją na wampira. – cholera, a może odpiął ją, nie wiem z pleców, z paska? Bo to brzmi, jakby miał ja nałożona jak nie wiem, płaszcz na przykład…

W następnym akapicie, tym o uwalnianiu się znów MASA powtórzeń.

Następnie obrócił się i próbował pchnąć w serce, ale machnął w powietrze. – To pchnął, czy machnął?

Łowca po raz kolejny próbował pchnąć wampirzycę w serce, ale ona chwyciła za ostrze i wyrwała rapier Edgardowi. – powtórzenia względem zdań wyżej. Wiemy, że to Edgar jest łowcą. Po co to imię na końcu zdania?

Otrzymywał wściekłe ciosy w brzuch i żebra raz po raz dostając także po twarzy z pięści wampira. – a w brzuch i żebra dostawał z czegoś innego? A może pięścią kogoś innego… I mógł uderzać z wściekłością, ale sformułowanie „wściekłe ciosy” jest raczej zabawne.

-Agrhhhh.- Zaryczał wampir unosząc ręce do góry. Był wściekły. Przestał kopać. – To czym go w końcu lał? Wczesniej piszesz, że własną :P pięścią, a teraz że kopał…

Chwycił za lufę rewolweru i z całej siły walnął kaburą w nos wampira. – i zdążył ją odpiąć od paska? Kolbą chyba…

Łowca otrzymał strasznie potężny prawy sierpowy w ucho. – teraz zauważyłem. Po co to strasznie? Nie wzmacnia potęgi ciosu, za to durnie brzmi.

 

VII

W tym króciutkim rozdziale tylko jedno powtórzenie znalazłem…

 

VIII

- Nie można by ich szybciej zabić. Czemu musimy czekać na słońce.
 - to stwierdzenie, czy pytanie?

 

Pierwsze promienie słońca mają pewną szczególne właściwości. – pewne

 Ich skóra zaczęła się skwierczyć. – zaczęła skwierczeć. Się, to mogła smażyć, topić…

Skóra z całego ciała zdążyła już odpaść wampirzej parze. Widać było ich oczodoły. Na twarzy widoczna była kość nosowa. – i po co te szczegóły? Skoro wcześniej piszesz, że z całego ciała odpadła.

 

Bez podnieconych głosów o tym co przed chwila zobaczyli. – nie po polskiemu to jest…

Nikt do siebie się nie odzywał. – składnia

Każdy był w szoku co świt uczynił z wampirami. – i znów nie polskie jakieś takie to zdanie…

Edgard chwycił za srebrną sieć i przewiesił ją sobie przez plecy. Znak na piersi Edgarda przestał świecić – 2x Edgar

 

- Chciałbym ,abyś powiedział Kasandrze ,że gdyby wampir zaatakował burdel uratował bym ją. Ale tylko ją. Reszta by mnie nie obchodziła. Ale ją bym uratował. – nie wiem czemu, ale to zdanie kojarzy mi się z filmem „Muły siostry Sary”… W ogóle, to jest tekst na miarę gówniarza z podstawówki, co to wysyła kolegę, by powiedział koleżance, że mu się podoba…

 

Całość to jak dla mnie niestety dno. Oklepana fabuła, infantylne dialogi, głupawe teksty bohaterów i ich ociężałość umysłowa, masa powtórzeń, składnia kuleje… Wyżej jak na dwa, to bym tego nie ocenił…

Jezu, Dreammy, ty na pewno o tym tekście mówisz? A może z jakimś innym pomyliłaś?

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Wiem, zjebałem ten tekst. Mea culpa, mea culpa mea maxima culpa. Następnym razem więcej czasu poświęce. Po prostu miałem głupi pomysł. A, że to mój pierwszy tekst to i stylistycznie też nie najlepiej piszę. Ale mozna dzięki temu się dowiedziec jak nie pisać :D

No to próbuj dalej, mam nadzieję, że następny bedzie lepszy, bo ten faktycznie skopałeś po całości:P Życzę powodzenia.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka