- Opowiadanie: Papajak - Rozbitkowie na Końcu Świata

Rozbitkowie na Końcu Świata

Ok, moje opowiadanie urywa się w nagle, co jest spowodowane tym że wraz z grupą znajomych ustaliliśmy sobie limit słów. Może będę je kontynuował. Pozdro dla typa który zalinkował tę stronę.

Oceny

Rozbitkowie na Końcu Świata

Gustaf bacznie obserwował przestrzeń przed sobą. Stał na barykadzie na prędce wzniesionej ze wszystkiego, co tylko było pod ręką. Na szczęście półwysep na którym rozbił się ,,Młot'', był oddzielony od reszty nieznanego lądu wąską warstwą piasku, którą dało się łatwo zabezpieczyć. Była to obrona dość dziurawa, a jakże. W końcu wystarczyło tylko opłynąć ich drobną fortecę. Ale kapitan Zygmunt Gutenberg twierdzi że tyle wystarczy, aby odstraszyć dzikusów. 

To właśnie on miał dowodzić ekspedycją imperialnej floty, na nieznane południowe wody, z których jeszcze żaden okręt nie powrócił. ,,Młot'', miał być pierwszy. Zaiste, był to najpotężniejszy okręt jaki Gustaf w życiu widział. A widział sporo, wychowując się w dokach miasta Wermen. Żelazny pancerz i potężne koła łopatowe, zdawały się sugerować, że żadna fala, żadna morska bestia, nie uszkodzi tej maszyny. No cóż, tak się nie stało. Przed tygodniem, pod osłoną nocy, coś zdołało zepchnąć okręt na mieliznę. Każdy w załodze, od samego Gutenberga, po najprostszego palacza pokładowego, takiego jak Gustaf, wiedział że to nie mogła być zwykła fala. Niektórzy mówili że widzieli olbrzymi kształt, który po dokonaniu dzieła, powrócił w głębiny. I tak pływająca forteca imperium, stała się dla nich pułapką. Wszyscy wiedzieli, że nikt po nich nie wróci, przynajmniej przez następne 100 lat, aż ktoś znowu wpadnie na pomysł ekspedycji na nieznane wody. Pozostało im tylko spróbować osiedlić się na nowo odkrytym lądzie. I tak teraz Gustaf wylądował tutaj, pilnując wraku, przed możliwym atakiem dzikusów, którzy niewątpliwie już wiedzą o ich obecności. Co noc podchodzą do ich żałosnej barykady i ich obserwują, a oni oddają po kilka strzałów aby ich odstraszyć. Co prawda nie można nazwać Gustafa dobrym strzelcem, ale kapitan przydzielił doświadczonych w boju ludzi, aby eksplorowali wyspę za dnia, w poszukiwaniu słodkiej wody, czy pożywienia. 

Gustaf spojrzał na gwiazdy. Dla marynarzy gwiazdy były czymś więcej niż dla większości ludzi. To one wskazywały drogę pośród bezkresnej przestrzeni oceanu. Gdy burzowe chmury rozstępywały się i w ich miejscu ukazywały się świetliste punkty, serca żeglarzy napełniała ulga i nadzieja. Zdążył już doznać tego uczucia, bo niefortunna wyprawa, nie była jego pierwszym rejsem. Istotnie było to takie samo uczucie, jak te które wyobrażał sobie słuchając jako dziecko opowieści ojca. Rozponawał część gwiazdozbiorów, ale większość była zupełnie obca. Czy możliwe że gwiazdy są swego rodzaju morskimi bóstwami? Czy te obce niebo było im mniej przychylne? Nie, to głupie– pomyślał. Wiara w bóstwa i przesądy to głupota. Nie bez powodu nasz wódz od 10 lat podejmuje działania, aby je wytępić. 

 -Wiesz że powoli zaczynam przyzwyczajać się do myśli że nigdy już nie wrócę do Wermen?– usłyszał znajomy głos – Może to nawet lepiej. Tutaj mamy słoneczną plażę, a w ojczyźnie pewnie jak zwykle jest ulewa. Z tych owoców pewnie da się zrobić dużo lepszy alkohol niż te nędzne szczyny które w naszym porcie nazywane są ,,piwem'' i na dodatek nie muszę się bać że brunatni załadują mi kulkę w łeb za okazanie w jakiś sposób postawy ,,antyrewolucyjnej''.

Obok Gustafa stanął Karl, dobrze zbudowany chłopak o blond czuprynie. Co prawda w dokach Wermen nie znali się zbyt dobrze, lecz z racji ich obecnej sytuacji, zżyli się ze sobą w pewien sposób. Karlowi gęba nigdy się nie zamykała. Wolał mówić, niż myśleć, czym stanowił przeciwieństwo Gustafa. Zaniepokoiło go jednak głośne wspominanie gwardii rewolucyjnej, od koloru płaszcza nazywanej ,,brunatnymi''.

 -Uważaj co mówisz. Mimo że komisarz który z nami płynął, nie żyje, nadal mogą być tutaj funkcjonariusze udający zwykłych marynarzy. – Wypomniał pół-szeptem beztroskę swojemu towarzyszowi Gustaf. Karl tylko wzruszył ramionami. 

 – Nawet jeśli, wątpię, aby na drugim końcu świata, ze świadomością że nigdy nie ujrzą już Freitlandzkich brzegów, przykładali taką wagę do tej całej służby rewolucji.– Po chwili Karl zmienił temat. – Wiesz czego naprawdę będzie mi tutaj brakować?

-No, oświeć mnie.– Odpowiedział Gustaf dalej wpatrując się w ciemność w poszukiwaniu jakiegoś ruchu. Karl zdawał się w ogóle nie interesować swoim zadaniem.

 – Nie zabraliśmy ze sobą żadnych dziewczyn. A przecież nie będziemy się migdalić między sobą.– obaj chłopcy zaśmiali się. – była taka dziwka w porcie w Wermen. Nazywała się Lilly czy jakoś tak. Była piękna. No, jak na dziwkę– dodał po chwili.

– Skoro tak ci się podobała, czemu z nią nie spróbowałeś? Nie mogła drogo sobie liczyć, skoro pracowała w tym porcie.– Zapytał Gustaf od niechcenia.

 – Cóż, uznałem że jestem jeszcze za młody, aby chodzić na kurwy. Gdybym wiedział że więcej już nie zobaczę kobiety, to inaczej podszedłbym do sprawy. A może nie wszystko stracone? Wiesz Gus, może te dzikuski będą chętne? Tylko najpierw ten dziadyga mógłby zdecydować się na jakąś dyplomację, zamiast straszyć tych prymitywnych biedaków ciągłym strzelaniem, gdy tylko wyjdą z lasu. 

– Uwierz, że co jak co, ale w tej kwesti kapitan wie co robi. -powiedział Gustaf. -ludy Południa słyną z kanibalistycznych rytuałów i okrucieństwa. Tutejsza kobieta prędzej urwała by ci fiutka i wsadziła w gardło, niż zgodziła się na figle pośród palm. 

– A skąd wiesz, może tylko tak ga…– Zaczął mówić Karl, lecz Gustaf dał mu gest dłonią, aby się uciszył. Zobaczył jakiś ruch. Coś się poruszało spokojnym cichym krokiem. Po chwili z lasu wyszedł drugi taki kształt. I trzeci. Gustaf wypalił z karabinu. Jeszcze niedawno tak pacyfistycznie nastawiony Karl również chwycił za swoją broń. Ku przerażeniu obu chłopców, tym razem dzicy nie wycofali się, jak zwykle. Zaczęli całymi szeregami wybiegać z lasu i pędzić wprost na barykadę. 

 -Dzicy atakują! – Wydarł się Gustaf na całe gardło w kierunku osiadłego na mieliźnie statku znajdującego się jakieś kilkadziesiąt metrów za nimi. W tym czasie Karl uklęknął przy stanowisku ciężkiego karabinu maszynowego który został wcześniej umieszony na barykadzie. Nie używali go, bo zużywa za dużo amunicji, ale teraz to najlepszy moment. Po pierwszej serii padł szereg dzikusów, ale kolejni poprostu przebiegli po swoich rannych, krzyczących z bólu towarzyszach. Słyszeć dało się już nadbiegających mężczyzn ze statku, ale zbliżali się dużo wolniej niż wrogowie. Dla Gustafa było jasne że muszą się wycofać, bo zanim przybiegnie reszta marynarzy zerwanych ze snu, on i Karl będą już dawno martwi.

– Karl, zostaw to, musimy uciekać!- Blondyn zrozumiał, wstał od stanowiska i próbował biec wraz z Gustafem, ale gdy tylko stanął na prostych nogach, z jego czoła wystrzeliło ostrze. Strzała z łuku, trafiła go w tył głowy i przebiła się na drugą stronę. W oczach Karla trudno było doszukiwać się jakichkolwiek emocji. Chłopak upadł na kolana, a następnie padł na twarz, wbijając pokrytą krwią i kawałkami mózgu strzałę w piasek. Gustaf wiedział, że musi uciekać, bo chwilę później jeden z dzikich przeskoczył barykadę. Jakiś instynkt kazał mu paść na ziemię, chwilę zanim szereg ludzi oddał strzał w kierunku szarżującej hordy. Problem polegał na tym że horda nie zamierzała się zatrzymać. Próbował wstać, gdy nagle zobaczył nad sobą dzikusa. Był potężny, muskularny, i całkowicie nagi. Jego skóra była koloru niemal całkowicie czarnego, co tłumaczyło sposób, w jaki maskował się w ciemnościach. Jego ciało pokryte było swego rodzaju, czerwonymi barwami wojennymi, zaś w oczach miał zwierzęcą dzikość. Z jego nosa wystawała kość. Oburącz dzierżył drewniany kij, zakończony kamiennym trzonem. Był to swego rodzaju, prymitywny młot bojowy. Uniósł go nad głowę. Gustaf zamknął oczy, wiedząc że jest bez szans.

Nagle usłyszał krzyk bólu z ust napastnika. Otworzył oczy i zobaczył bosmana Kurta wbijającego bagnet w serce dzikusa. Kopnięciem wyciągnął ostrze z ciała martwego wroga. Gustaf wstał z ziemi, z jednej strony powróciła do niego wola walki, z drugiej strony u boku bosmana czuł się dość bezpiecznie. Był to mężczyzna w średnim wieku, jeden z nielicznych którzy przeżyli piekło wojen Skiveryjskich. Dorobił się tam rangi majora, na co, jak zawsze powtarzał, miał papiery. Potem przeniósł się do spokojniejszej marynarki, w czym nieocenione okazały się znajomości w armii. Rozwalił głowę kolejnemu wrogowi uderzając weń kolbą, po czym spytał:

-Gdzie twoja broń synu?

-Zostawiłem na barykadzie– odpowiedział Gustaf cofając się za bosmana, by nie znaleźć się przed wrogiem kompletnie nieuzbrojony.

-W takim razie zapierdalaj w podskokach na statek i znajdź tam coś, z czym możesz się przydać.– warknął bosman i nawet się nie odwracając, strzelił w głowę biegnącemu wprost na niego dzikusowi z dzidą. Po chwili wydał okrzyk– Wycofywać się! Jest ich zbyt wielu!

 Gustaf wspiął się po drabince na pokład i pobiegł do kotłowni. Wiedział jak niewiele zabrali ze sobą broni i był przekonany że najlepszym co teraz może wykorzystać przeciw dzikim, jest łopata do sypania węgla. Chwycił pierwszą lepszą, wystającą z kupy węgla łopatę. Zamachnął się nią na próbę i pobiegł wesprzeć swoich towarzyszy broni. Gdy wybiegł na pokład, większość ludzi również wchodziła na statek. Bosman trzymał kilka pocisków w zębach i ładował karabin ukryty za balustradą okrętu. W powietrzu latały strzały. Dzicy biegli w kierunku uziemionej machiny, za nic mając ostrzał z karabinów. Bosman spojrzał na Gustafa dzierżącego ,,potężną'' broń jaką jest łopata. 

-No chłopcze, to o dziwo dobry wybór. Gdy te sukinsyny będą się wspinać po balustradzie, wal ich po ryjach płaską stroną. Mniejsza szansa że ich zabijesz, ale także że stracisz łopatę. 

 Bosman po chwili wychylił się i zaczął grzać do dzikusów z karabinu. Gustaf zaś uklęknął za balustradą i ścisnął łopatę w dłoni. Napastnicy o dziwo potrafili przeprowadzić szturm na ów prowizoryczny szaniec, jakim stała się burta okrętu. W tym celu zarzucali haki z zaczepionymi grubymi konopnymi linami. Marynarze z nożami usiłowali je przecinać, lecz nie było to takie proste. Gdy pierwsza twarz napastnika pojawiła się w zasięgu jego broni, uderzył z całą siłą swoich rąk. Nim przeciwnik upadł, zdążył zauważyć jego twarz rozpaćkaną na miazgę. Po chwili pojawił się następny. Gdy po raz kolejny Gustaf zamachnął się łopatą, dzikus chwycił ją za trzonek, po czym wskoczył na pokład, odpychając go. Chłopak nie tracił zimnej krwi. Natarł na przeciwnika całym ciałem, przewracając go i przyszpilając do ziemi. Friedrich, inny marynarz, strzelił mu z rewolweru w głowę. Po chwili obrócił wzrok w prawą stronę i pobladł. Gustaf zrobił to samo i zobaczył, że dzicy przebili się tuż przy dziobie. Wraz z kilkoma innymi marynarzami ruszył na około 8 przeciwników. Zaszarżował na pierwszego z nich wbijając mu łopatę w głowę. Udało mu się uśmiercić wroga na miejscu, lecz chwilę później ujrzał spadającą na jego głowę kamienną buławę. Stracił przytomność.

 

Koniec

Komentarze

Ok, moje opowiadanie urywa się w nagle, co jest spowodowane tym że wraz z grupą znajomych ustaliliśmy sobie limit słów. Może będę je kontynuował.

Papajaku, skoro opowiadanie nie jest skończone i nie wiadomo czy kiedykolwiek je dokończysz, bądź uprzejmy zmienić oznaczenie na FRAGMENT.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jesteś nowym użytkownikiem, więc zacznę może od jednej zapowiedzi: nie gniewaj się, jeżeli usłyszysz krytykę. Na tym portalu często krytykuje się ostro i surowo – ale teksty, nie osoby. Uwierz, każdy, kto poświęci swój czas na przeczytanie twojego tekstu i jego krytyczną analizę, nie robi tego, żeby ci dopiec, tylko żeby ci pomóc.

Co powiedziawszy, przechodzę do krytyki. No muszę przyznać, że specjalnie udany ten tekst nie jest.

Po pierwsze, interpunkcja, ortografia, zapis dialogów, zapis liczebników, stylistyka – wszystkie kuleją. Nie mówię tego, żeby się czepiać; jeżeli zrobisz to dobrze – lepiej, niż jest obecnie – tekst będzie się dużo lepiej czytać i czytelnicy ci nie uciekną w trakcie lektury. 

Po drugie, fragmenty to nie jest najlepszy pomysł, bo mało kto chce inwestować swój czas w historię, która się zaczyna, a nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle się skończy. Lepiej napisać nawet niedużą, ale zamkniętą całość, czytelnicy chętniej po takie teksty sięgają. 

Po trzecie, historia. To, co opowiadasz, jest mało porywające – ot, fragment standardowej historyjki o dzielnych quasi-europejskich odkrywcach walczących z “dzikusami” i fantazjujących o kobietach na południowych morzach, żywcem z wczesnodwudziestowiecznej ramotki przygodowej. To nie jest tak, że w tym tekście nie ma się o co zahaczyć, żeby go uatrakcyjnić – ja bym na przykład chętnie wiedziała, co takiego zepchnęło tak potężny okręt na skały… W obecnej postaci jednak nie wydaje się on specjalnie ciekawy. W fantasy o piratach tkwią spore możliwości i myślę, że pisanie w tym świecie opowiadań ma potencjał, tylko muszą być staranniejsze, niż to.

Porozglądaj się po portalu, poczytaj, skomentuj teksty innych użytkowników, a oni wtedy sięgną po twoje. 

 

ninedin.home.blog

Nowa Fantastyka