- Opowiadanie: tomaszg - Książka

Książka

Zagubiony chłopak, który próbuje znaleźć swoje miejsce w świecie... I książka, która w tym mu trochę pomaga...

Krótka wprawka na temat żywota ciężkiego ludzi (bardziej) wrażliwych, fantastyki tylko trochę...

PS. Tekst w najnowszej wersji znalazł się w książce "Jest dobrze" (e-book za darmo: https://ridero.eu/pl/books/jest_dobrze/)

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Książka

Zagubiony chłopak na zadupiu na końcu świata

Właściwie to dalej nie wiem, jak się tu znalazłem. Wszystko wyszło samo z siebie, gwałtownie, przez przypadek i przedziwny zbieg okoliczności.

Te zbiegi okoliczności to ogromne przekleństwo i dar niebios. Wszechświat jest dla mnie łaskawy i daje tak wiele za tak niewiele, ma to jednak niezwykle wysoką cenę. Życie bierze mnie w obroty, przeżuwa, wyżyma i wydala, a ja muszę wyrzucać do kosza wszystkie plany i najskrytsze pragnienia i przyjmować to, co narzucono mi u zarania dziejów, do tego panicznie boję się dłuższych okresów spokoju, gdyż te zwiastują kłopoty.

Jak pomyśleć, to jest to cholerne niewolnictwo i ogromna ironia, że normalna egzystencja wymaga ciągłego strachu, a ja nie mogę się od niego uwolnić.

To koszmarne uczucie towarzyszy mi również dzisiaj. Siedzę otoczony zielenią i pełną życia przyrodą z całą jej wielkością, różnorodnością i przepychem. Patrzę na pracowite ado i mrówki olbrzymki, brzęczące trzmiele, klekoczące bociany, cykające pasikoniki i wesoło kumkające żaby. Wszystko co chodzi, skacze, pełza i pływa ma tu przypisane miejsce i wyznaczoną rolę w odwiecznym kręgu życia. Część zwierząt mnie nie zauważa, dla innych jestem intruzem, ogromnym stworem nie z tej ziemi, który w każdej chwili może zniszczyć ich bezcenne gniazdo i brutalnie przerwać doczesną egzystencję.

Nie robię tego, a przynajmniej nie z premedytacją. Nigdy nie czułem ekscytacji na myśl o wyrywaniu skrzydełek i nóżek, ucinaniu ogonków i łapek, podrzynaniu małych gardełek i patroszeniu tętniących juchą trzewi i nie szukam tysiąc pierwszego sposobu na zaspokojenie chorych żądz, tylko spokojnie siedzę na drewnianej ławce ze schodzącą farbą i najzwyczajniej w świecie ziewam, czekając na rozwój wypadków.

Jest środek dnia i lata, świeci słońce i nie ma mgły, deszczu, gradu ani wielkiego wiatru.

Znajduję się w zapuszczonym parku. Słyszę delikatny szum wiekowych drzew, które obdarowują mnie kojącym cieniem, czuję orzeźwiającą bryzę z pradawnego jeziora i odruchowo śledzę każdy podejrzany ruch w zrujnowanych budynkach po lewej i prawej stronie.

Okolica wygląda jak na jednym z obrazków z podpisem „wczasy pod gruszą” i chociaż pokryte graffiti mury z dziurami po oknach nie są antyczne, to trzymają odpowiedni poziom tandety i zniszczenia i nadają wszystkiemu wystarczająco romantycznej oprawy.

Jestem znudzony jak mops.

Wiem co mnie czeka, ale mimo to bardzo chciałbym, żeby to był plan jakiegoś filmu i żebym w końcu usłyszał ekscytujące wezwanie do nowej przygody.

Nie jest mi to dane. Wszechświat najwidoczniej ma inne plany, i jak dotąd wszystko ciągnie się tu jak guma, począwszy od śniadania w hotelu, poprzez nudne procedury w recepcji, a na kelnerach w jednej jedynej knajpie skończywszy.

Jestem tu przejazdem i nie potrzebuję bratać się z miejscowymi kmiotkami. Nie odzywam się do siedzącej obok staruszki, tymczasem ona niespodziewanie przerywa milczenie i burzy mój spokój wypluwając potok słów. Zaskakuje mnie, bo nie zmienia pozy i wciąż patrzy na jezioro, a do tego początkowo mówi coś, co mnie szokuje:

– Wiem, dlaczego tu jesteś synku.

Nie rozumiem, jak to robi, ale to robi, i choć ledwo oddycha, świszcze i sapie jak lokomotywa, to z sekundy na sekundę ma coraz silniejszy i pełen autorytetu głos:

– Długo na to czekałam. Pozwól, że opowiem ci historię. Ice pojawił się w pięćdziesiątym dziewiątym. To miejsce było wtedy mniejsze i wszyscy się znali.

Urywa i wpatruje się w jezioro, zupełnie jakby chciała przywrócić zamierzchłe czasy.

Zaraz mi powie, że wróżki i smoki panowały nad całym światem, a Geralt ze Spychowa stąpał po tym łez padole. – Śmieję się w głowie do swoich myśli.

W sumie to nawet jej nie oceniam. Zawsze miałem szacunek do ludzi starych, a ona jest tak stara, że aż strach dotknąć jej cienką niczym pergamin skórę.

Inna sprawa, że mam dużo czasu i zupełnie mi się nie spieszy, poza tym zaciekawiło mnie, co ma do powiedzenia babcia starowinka, którą widzę pierwszy raz w życiu.

Najbardziej zaintrygowało mnie chyba imię mężczyzny. Ice to prawie nasz swojski Icek i śmieszne, że to samo imię można wymawiać na dwa sposoby, jeden zimny hamerykański, a drugi inny, piękny i mocno słowiański.

– Pamiętam jak dziewczyny od razu zwróciły na niego uwagę, a on flirtował i unikał każdej z nas. – Przerywa na chwilę, a po chwili zadumy kontynuuje: – To doprowadzało wszystkie do szaleństwa. Wyobraź sobie, kawalerze. On, młody, potężnie zbudowany byczek z pięknymi muskułami i tym, co najważniejsze, który zjawił się znikąd i dostał najlepszy budynek nad jeziorem, i my, młode, głupie gąski, dla których złapanie miastowego było szczytem marzeń. To była wybuchowa mieszanka i co chwila którejś przypadkiem coś się psuło albo podwiewało spódnicę, wiesz synku, jak tej ładnej aktoreczce z filmów, tylko że my byłyśmy sprytniejsze i nie potrzebowałyśmy do tego wiatru.

Tu znowu milknie i kiwa się przez jakieś pięć minut oparta na swojej rzeźbionej laseczce, a potem dalej ciągnie:

– Wtedy dziewczyny wiedziały, co jest ważne i jak się do tego zabrać. Lokalni byli wściekli, bo chodziłyśmy złe jak osy i narzekałyśmy ignorując wszystkie ich zaloty. W końcu ludzie zaczęli gadać, że Ice ma defekt, chorobę, której nie można wyleczyć, ale my tam wiedziałyśmy swoje i robiłyśmy co można, żeby się złamał. Chłopak pracował przy statkach i w hotelu, i tak upłynął rok czy dwa i w końcu jedna z nas uprosiła szeptuchę, żeby pomogła. Nie wiem, czy dobrze zrobiła, bo ludzie różnie gadali o Unie. Zobacz kawalerze, o tam mieszkała. – Powoli odwraca się, jęcząc i stękając, i drżącą ręką pokazuje końcem laski na jedno ze wzgórz.

– Nie chodziłam do tej kobiety, ale według ludzi potrafiła brać dużo. Ludmiła nigdy nie powiedziała nikomu, jak ją stara uczyła, ale ja widziałam, że pomogło. To było na targu, Ludmiła kupowała ryby, on stanął za nią i wtedy obróciła się i wpadła w jego ramiona. Spojrzeli na siebie, i tak to się zaczęło. Młodzi razem zaczęli chodzić, nierozłączni jak wilk i zając, którymi Iwany karmili nasze dzieci. To były czasy, kawalerze. Miałam wtedy siłę i nie było tyle plugastwa na niebie i na ziemi, nie to co teraz. – Starsza pani spluwa na bok i milknie po raz kolejny, a ja śledzę z nią prywatny samolot, który startuje z lotniska nieopodal.

– Ludmiła tak niesamowicie chciała mieć dziecko, ale choć się starali, to im nie wychodziło. Dziewczyna marniała i zamykała się w sobie, a Ice chodził ponury i kilka razy zwyzywał ją, jak byli przy ludziach, a raz to nawet strzelił w twarz. Źle się działo i wszyscy mówili o klątwie. Większość im mówiła wprost, że powinni w końcu odwiedzić popa. Wtedy pojawił się tu Bojan. Był komisarzem i przyjeżdżał od czasu do czasu, a Ludmiła wpadła mu w oko. Dziewczyna go nie chciała, potem nagle zaszła w ciążę i wieść niosła, że Ice z Bojanem złapali się za łby.

Po raz kolejny zapada cisza, a ja naprawdę nie wiem, co o tym sądzić. Taką historię słyszałem z milion razy. Bogacz chce mieć piękną młodą dziewczynę, zdobyć ją na chwilę, wziąć dla zaspokojenia kaprysu, podczas gdy ona szczerze kocha innego.

– To było latem i burze przychodziły co kilka dni, zupełnie jakby przyroda nad nami tu płakała. Ludzie mówili, że tamtej nocy Ludmiła powiedziała Ice, że dziecko nie jest jego, a on poszedł i tak nalał po mordzie komisarza, że go do szpitala wzięli. Kolejni, że jeden taki miejscowy Vlatko, co to miał chrapkę na Ludmiłę, wziął Ice w obroty z Bojanem, jak ten wracał do domu. Jeszcze inni się zarzekali, że to komisarz był wściekły, że dziewka ma bachora i że myśli tylko o nim. A kolejni, że obaj z Bojanem wpadli w szał, wzięli się za łby i pijani obiecali sobie, że ona będzie nagrodą, którą ma dostać zwycięzca. Ja tam nie wiem co się stało, ale sekretarza widziano jeszcze kilka razy a Ice zabrała milicja, która przyjechała z Vlatko. Jednego jestem pewna. To było jego dziecko. Ludmiła wyprowadziła się i podobno je wychowała, a syn wygląda kubek w kubek jak ojciec. To tyle. Nic nie dzieje się bez przyczyny i zobaczysz, że inaczej będziesz wspominać ten dzień niż ci się wydaje…

Starowinka przestaje mówić i zanosi się kaszlem, ja szybko wyciągam z plecaka butelkę wody, ale ona pokazuje na migi, że nie chce. Kobieta kaszle, a potem zapada długa cisza. Dalej nie wiem jak mam się zachować i w pewnym momencie tylko kiwam jej głową, wstaję i idę, nie oglądając się za siebie.

Wpierw chcę obejrzeć budynek na górze. Im bardziej się zbliżam, tym więcej szczegółów dostrzegam. Budynek jest dosyć nowoczesny, i choć zdewastowany do gołych ścian, to przywołuje na myśl wielkie bale, które się tu niegdyś odbywały. Patrzę na graffiti i resztki farby. Widzę goły beton podłogi, prezerwatywy i opakowania po nich, butelki i śmieci, ale równocześnie jakbym cofnął się w czasie i mam w głowie eleganckie obrotowe drzwi, drewniane barierki, kryształowe żyrandole, recepcję, kanapy, stoliki i panią za kontuarem, która z uśmiechem przyjmuje gości.

Powoli idę w górę, uważając na to, gdzie stąpam.

Ohyda.

Wyglądam przez okno i widzę małe prostokątne klitki bez dachów, w których przodownicy leżeli z żonami albo panienkami, które im przydzielono.

Całe piękno siermiężnego surowego rosyjskiego człowieka – myślę wchodząc na wieżę, na której w jednej z pokojów widzę małego, wystraszonego czarnego kotka.

Przechodzę do kolejnych pomieszczeń.

Resztki małych kwadratowych kafelków, pokryte mchem rozbite sedesy, wanny i prysznice, smutno zwisające z sufitów kawałki przewodów, dziury po gniazdkach i kontaktach.

I graffiti, masa graffiti.

„Iwan i Bowa” – czytam cyrylicę.

„Bojan, srojan”

„Sex”

Wchodzę nad jezioro, nad którym stoi zrujnowana posiadłość Ice.

Był pewnie dozorcą – myślę, widząc prostokątny budynek z parterem i jednym piętrem i osiemnastoma pomieszczeniami, wliczając kuchnię i łazienkę.

Z boku na piętro prowadzą schody. Wchodzę i widzę resztki drewnianych stropów. Coś mnie ciągnie do jednego z tych pomieszczeń, chwytam się uchwytu na ścianie i wręcz przeskakuję do niego.

Do tej części zdecydowanie nikt od dawna nie zaglądał.

Butelki sprzed dwudziestu lat. Opakowania po papierosach z dawno minionej epoki. Nie wiem co się dzieje, ale odgarniam nogą śmieci w rogu i wiedziony nagłym impulsem próbuję podważyć spróchniałą klepkę.

Bingo!

Pod spodem leży torebka.

Cofam się, po chwili biorę do ręki zaklejony taśmą pakunek i rozrywam go wyjmując mały medalion, obrączkę i kilka stron najwyraźniej wyrwanych z jakiegoś albumu.

Nie wiem co robię, ale wiedziony impulsem odkładam album i wpierw otwieram medalion, który upada mi na ziemię.

Jezusie Nazarejski! – Czuję jakby coś mnie sparzyło, biorę jeszcze raz medalion i wpatruję się w twarz doskonale mi znanej dziewczyny, dziewczyny, która mnie nie chciała i przy której głupio trwałem całe długie osiem lat.

Odkładam go i biorę album.

Widzę, że Ivan tak bardzo różnił się ode mnie.

Nie poznała mnie. – Nie wiem dlaczego, ale czuję się nim i próbuję ją odruchowo usprawiedliwić.

Zamykam na chwilę oczy i próbuję o tym nie myśleć, niemniej jednak obrazy z innego czasu spływają do mnie i zalewają mi głowę. Robi mi się trochę słabo, kręci mi się w głowie, ale w końcu się uspokajam.

Powoli wychodzę z budynku. Rozglądam się i widzę, że staruszki już nie ma… myślę chwilę, potem obracam się na pięcie i idę w stronę mordowni dla miejscowych.

– Pan był już w hotelu? – pyta się mnie kelnerka.

– Tak, to ciekawe, że nikt się tam nie buduje.

– To miejsce, gdzie są niezałatwione sprawy. Byli już tacy co próbowali, ale zawsze bankrutowali. Skończyło się na grodzeniu terenu i na tym, że wieczorami potrafią zebrać się tam dzieciaki.

– Widziałem…

– Tak, to taka ich próba dorosłości i stracenie dziewictwa w tym miejscu to powód do dumy.

– Widziałem tam staruszkę.

Ona blednie i siada na krzesło naprzeciw mnie mrucząc:

– Stara dopięła swego.

– O czym pani mówi?

– A pan?

– Starsza pani opowiedziała mi historię miłości Ludmiły i Ice.

– Dwoje, którzy nie widzieli świata poza sobą. Wysoką zapłacili cenę. Nie wiem, co pan dokładnie usłyszał, ale dziewczyna musiała się wyprowadzić, a chłopak to podobno zgnił w więzieniu. A starą… wie pan, wiedźmę, to ludzie spalili. Z jej chałupy nie został kamień na kamieniu. Mówili, że ona przeżyła i uciekła, ale… ale jest też taka legenda, że pokazuje się na ławeczce i czeka na kawalera, który zakończy tamtą historię.

– Jak to zakończy?

– Podobno w budynku Ice jest coś, co musi zabrać niewinna dusza. Ludzie się boją tego miejsca jak i szpitala. Oba są przeklęte. Tfu. – Spluwa na ziemię.

Dlaczego muszę się zawsze pakować w dziwne miejsca?

 

Kierowca

Kim jestem? Lekarzem? Psychologiem? Spowiednikiem? Wróżką? Kierowcą?

Właściwie to nie wiem i nie chcę wiedzieć, bo tak, i lepiej, i łatwiej.

Kiedyś wiedziałem. Teraz nie jestem niczego pewien, a wszystko, co przeżyłem, jawi mi się niczym sen, a czasem mam wrażenie, że tylko o tym przeczytałem.

To depresja.

Tak mi mówił znajomy lekarz.

Chyba.

Tego też nie jestem pewien.

Tak, zgadza się, że wożę ludzi, ale większość z nich mnie nie zauważa i traktuje jak stół czy krzesło, a jak ktoś ma zły dzień, to warczy na mnie jak na psa.

Nic nie mówią, podchodzą, używają sobie ile wlezie, i biegną dalej, albo rzucają krótkie i ostre jak świst komendy, bo nie potrafią nic więcej.

Siad, aport i paszoł won od smutnych ludzi wkręconych w kołowrotek szczurzej egzystencji.

Tylko to widzę.

Bramka A albo bramka B, a ja pewnie gadam od rzeczy… chociaż nie, może jest w tym głębszy sens.

Wydaje mi się, że nie dalej jak wczoraj wiozłem niepozorną małą dziewuszkę, jedną z tych tanich dziwek na godziny, dla której byłem jak powietrze.

Gdybym miał ją opisać, to pewnie bym stworzył coś takiego:

„Influencerka czy jutuberka, kto ich tam teraz wie. Jedna z wielu samozwańczych żebraczek, które chodzą i żądają drogich rzeczy za napisanie kilku pochwalnych słów i zrobienie kilku kiepskich zdjęć. Na oko około dwadzieścia dwa lata. Metalizowana czarna sukienka. Małe cyckowiny opięte skórzanym topem. Usta wymalowane opalizującą malinową czerwienią. Rajstopy i botki na wysokim obcasie”.

– Hi–hi ha–ha he–he ti–ti–ti–ti–te – gadała przez ten swój różowy telefon, nie zwracając na mnie uwagi, a po chwili puściła piskliwy i trzeszczący utwór, z którego byłem w stanie wyłuskać tylko „Hey, Fab, I'mma kill you”.

Za moich czasów muzyka była miękka, ciepła i pełna miłości, to nie to co teraz, gdzie wielkie koncerny programują nas na konsumpcję, zachłanność i drapieżność.

Oceniłem, że panienka będzie żyć na krawędzi i opamięta się dopiero w ostatniej chwili, a ona to potwierdziła zostawiając mi dwieście baksów i śmiejąc się, że nie umiem liczyć.

Inny przypadek.

Facet z zagranicy w garniturze, który udawał, że robi coś na czerwonym iPhonie, ale tak naprawdę gapił się bez końca na strony dla dorosłych.

Nie widział, że jego ubiór pachnie tandetą, a ja wiedziałem, bo takie garnitury to my nosiliśmy ze trzy lata temu.

A buty?

Mężczyznę poznaje się po butach, a on najwyraźniej pominął kilka lekcji.

Zadzwonił z samochodu i kazał mi podjechać pod Metropol, gdzie czekała młoda Azjatka w okularach.

Od razu zauważyłem kuszące biodra opakowane ciasnymi spodniami z materiału, małe piersi bez stanika, zmysłowo uwydatnione przez śnieżnobiałą bluzkę, nogi podkreślone czarnymi błyszczącymi szpilkami i niezniszczoną skórę z nienagannym makijażem, takim nie za małym i nie za dużym. Widać było, że chodziła do najlepszych solariów i klinik, do tego miała elegancką torebkę i żakiet, i mogłaby wyglądać na kobietę biznesu, gdyby nie jeden jedyny szczegół.

Zdradziło ją spojrzenie, które poznałem kilka lat temu.

Hulijing.

Jedna z wielu, która nie mogła odnaleźć się w świecie technologii i była na łasce takich potworów jak on. Stworzenie o dwoistej naturze, które pokazywało jak dużo może zaoferować, ale równocześnie nie kryło głodu, smutku i zniecierpliwienia, że ich sesja będzie wyglądać jak setki innych.

Ona przymilała się do niego, on był zaślepiony jej sztuczkami, a ja oczami wyobraźni widziałem, jak dziewczyna siedzi na nim i go tłamsi, a on mocuje się, wiążąc ją drapiącym sznurkiem, i świętuje swoje zwycięstwo brutalnym stosunkiem.

I wreszcie chłopak w okularach, który dopiero co wsiadł.

Niepasująca czapka, okulary w łupieżu, znoszone buty kupione ze dwa sezony wcześniej i spodnie jak worek.

Hipster albo informatyczek.

– Dzień dobry. – Uśmiecha się niepewnie.

Nie wiem co mnie skłania, żeby mu powiedzieć o moich zainteresowaniach. Wygląda, że w swojej pracy jest na samym dole firmowej drabiny i odwala czarną robotę za wszystkich garniturowców i utrzymuje ich za cenę własnego zdrowia, podczas gdy oni spijają śmietankę i jeżdżą na te swoje jachty i wakacje.

Rozmawiamy, a on naprawdę stara się traktować mnie jak normalnego zwykłego człowieka, który nie potrzebuje ścigać się w wyścigu szczurów i lubi to co robi.

– Naprawdę nie trzeba – mówię, gdy na koniec próbuje wręczyć mi luksusową czekoladę.

– To drobiazg. Przepraszam, że tylko tyle, ale resztę muszę rozdać. – Opuszcza głowę i patrzy niezwykle smutnym wzrokiem.

– Dziękuję i życzę miłego dnia. – odpuszczam, bo widzę, że jest zdecydowany. Jest mi niezwykle przyjemnie, ale również głupio, gdyż jego firma i tak płaci mi podwójną stawkę.

Widzimy się później jeszcze kilka razy, a ja mam dla niego coś… co przekazuję przez jego kolegę z pracy. Nie wiem, dlaczego to robię, ale czuję, że jest to ze wszech miar właściwe.

 

Rok później

 

Chłopak

Siedzę w pociągu z głową opartą o szybę. Gapię się na ludzi i przesuwające się jak na ekranie widoki za oknem. Jadę do pracy. Ledwo żyję, ale równocześnie nie mogę przestać rozważać tego, co ostatnio przeczytałem:

„Czego byś nie dał kobiecie, ona odda ci więcej. Dasz jej nasienie – ona podaruje ci maleństwo. Zbudujesz jej dom – ona podaruje ci w nim nastrój. Dostarczysz jej produkty – ona zrobi ci smaczną kolację. Podarujesz jej uśmiech – ona odda ci swoje serce. Ona mnoży i zwiększa wszystko, co jej się daje…”[1]

Dlaczego? Dlaczego nie zawsze wygląda to tak pięknie? Dlaczego ludzie tak łakną miłości? Dlaczego męczą się w związkach, które nie mają przyszłości? I jak opisać tragedię tych, co dostali gówniane karty od losu?

Żadne dzieło tego nie odda, żadna książka, obraz, film ani fotografia.

Jeśli artysta malował piękno kobiecych kształtów, to czy możemy to zrozumieć, nie widząc procesu tworzenia? Czy możemy poczuć przyjemny ulotny dreszcz, który wiązał się z każdym ruchem pędzla? Docenić znaczenie zapachu ciała, które wygniatało sprężynujące łoże wypełnione falami śliskiej, chłodnej, lejącej się satynowej pościeli? Zobaczyć ruch powietrza pieszczącego każdy milimetr, każdy włosek i por skóry artysty i przepięknej muzy? Dostrzec nieme pytanie i obietnicę wspólnej przyjemności? Poczuć delikatny zapach terpentyny unoszący się przy każdym pociągnięciu pędzla? Zobaczyć krople farby, które rozprysły się tam, gdzie nie trzeba? A ich głód? Suchość w gardle i galopujący natłok myśli o tym, co będzie dalej, i jak odmieni się ich życie, gdy ludzie zobaczą jej piękno i jego kunszt?

Czy w ogóle tworzenie czegokolwiek ma jakikolwiek sens?

Słowa tylko budują nasze wyobrażenie. Filmy pokazują konkretnych aktorów, żywych ludzi, którzy odgrywają to, co sami myślą i czują na temat swoich postaci.

Wszystko jest coraz bardziej plastikowe, i artyści żyjąc wśród tandety, mają coraz większy problem z produkcją tego, co dobre.

Kiedyś napisać książkę to było coś, wyczyn właściwie nie do powtórzenia, a teraz hity ulegają zapomnieniu po roku, góra dwóch.

Jakby tego mało, to dzieła są dla ludzi, ale większość z nich zamyka się niczym bandytów. Piękne klejnoty sztuki wiszą odgrodzone szkłem i kratami, przeżywają przeraźliwie długie samotne noce w wielkich pustych salach, bez skargi znoszą promienie zimnego trupiego świata i drobiny powietrza bez zapachu i nie mogą bronić się, gdy wszyscy dorabiają do nich historie, które nigdy się nie wydarzyły.

To tak jak ja.

Nocami dotykam palcem ekranu i przesuwam zdjęcia nie czując już tamtych chwil, i jedyne co mi się chce, to płakać, płakać i jeszcze raz płakać. Starała się, a ja byłem taki szczęśliwy i nieszczęśliwy zarazem, taki dumny i taki zły, gdy nic nam nie wychodziło, gdy osiągaliśmy tak dużo i tak mało. Nawet teraz pamiętam, jak chodziliśmy razem, jak trzymaliśmy się za ręce, jak mówiła kochanie i jak budowaliśmy naszą wspólną historię.

Cholera.

Jestem zły, bo brakuje mi jej głosu, od którego miękły mi kolana. Jestem wściekły, że nie byliśmy w stanie przekroczyć granic, że usłyszałem „spadaj chuju” i dostałem w głowę przy znajomych Ukraińcach. Gotuje się we mnie jak wtedy, gdy usłyszałem, że jak w pracy jest wyścig szczurów i mam ciężko, to pewnie coś jest ze mną i że kim to w ogóle ja jestem, że śmiem znać swoją wartość.

Nigdy nie będzie moją żoną. Pociągnie mnie w dół. – Tak myślałem, gdy po raz pierwszy byliśmy u jej rodziny, a teraz wyję z żalu i wściekłości, że jej nie ma.

Pociągnęła, oj pociągnęła.

Chwilowo mam dosyć i życia, i ludzi, i tego, jak bardzo boli mnie serce.

Problemu z uczuciami normalnie nie mają komputery, ale nie ja. One są do bólu cierpliwe i jeden to jeden a zero to zero, natomiast ja doszedłem do perfekcji w tym, co robię, i jestem za wysoki, i raz po raz uderzam głową w szklany sufit, a najbardziej frustrujące jest to, że cały mój wysiłek ma z góry ustaloną datę ważności.

To straszne, że dzieła, które piszę, będą używane przez krótki czas, i pójdą do kosza. Nie wiem, jak radzą sobie z tym kucharze czy pisarze, ale ciężko to wytrzymać, i już kilka razy miałem załamanie nerwowe, a dawne czasy i poprzednie wcielenia jawią mi się niczym koszmarny sen.

Nie chce mi się żyć. Przeżywam ciężkie chwile i staram się wracać jedynie do tych dobrych. Uciekam w pracę, w której właśnie nadszedł koniec kolejnego projektu. Nie chcę już szukać kolejnej ułudy w tym świecie, nie chcę uciekać do Krzemowej Doliny i spać w pudle za pięćset dolarów.

Jedno z moich dzieci niedawno poszło w świat. Oddałem cząstkę duszy. Jest mi tak zimno i tak często choruję, że nawet życie w luksusie nie daje mi radości.

Wydaję swoje i nieswoje pieniądze, z tygodnia na tydzień uśmiecham się do obsługi w hotelach i patrzę z pogardą, jak oni muszą się do mnie uśmiechać, bo za to słono zapłaciłem. Sadystyczne zachowanie, ale od dawna nie czuję nikogo, kto autentycznie byłby zadowolony. Nie widzę tego w czasopismach, nie dostrzegam na lotniskach, w pociągu ani nigdzie indziej. Wszyscy grają i każdy chce coś uzyskać, przy czym jedni grają o mniejszą, a inni o większą stawkę.

Lepsza praca. Napiwek. Ulga w podatkach. Dziecko. Małżeństwo.

Nie wiem, czy to przez technikę, te wszystkie sieci i inne zamulacze czy przez brak natury, ale nawet po roku pamiętam, jak jeden weekend zmienił moje życie. Byłem wtedy w kraju między Rosją i Europą, kraju, który aspirował do rangi taniego, ale luksusowego burdelu dla możnych tego świata, kraju, który podnosił się po długiej wojnie i gdzie odnalazłem medalion i album.

Nie wierzyłem w takie rzeczy, ale teraz jestem skłonny uwierzyć nawet w to, co powiedziała mi kiedyś stara kobieta:

– Synku, a kto cię tak wystraszył?

To co czuję wygląda jak książkowa depresja, ale nawet po odwiedzeniu specjalistów nie jestem pewien tej diagnozy. Dalej szukam swojego miejsca na świecie i jakby mało moich kłopotów, to do tego dochodzą młodzi ludzie, którzy za dużo nie umieją, ale rozpaczliwie próbują się wykazać. Młode wilki twierdzą, że my starzy na niczym się nie znamy i że wszystko robimy nienowocześnie i za wolno, a po każdej próbie sił, gdy przegrywają z kretesem, to lecą do szefa ze skargą, że są dyskryminowani.

Miałem taki przypadek kilka dni temu, że koleś stwierdził, że się nie znam, chociaż wszystko robiłem rok wcześniej, a on dopiero zaczął i dzięki moim osiągnięciom ma teraz zatrudnienie.

Wiem, że ludzie podświadomie utrącają innych, gdy ich nie rozumieją albo są w czymś lepsi. Nie jestem też młodzieniaszkiem i czasem mam kłopot z tarczycą, do tego czasem mnie boli tu i tam. W wielu sprawach widzę więcej detali niż inni, najwyraźniej jednak system postanowił mnie przeżuć i wydalić na margines.

Jedynym jasnym promykiem są rozmowy z normalnymi ludźmi, dokładnie takie jak ta kiedyś z kierowcą taksówki. Żal mi się zrobiło, bo widziałem jak wyszczerbił sobie szkiełko w telefonie. Próbowałem go pocieszyć, a na końcu okazało się, że ma bogatsze życie niż moje. Miłośnik książek i komiksów który w swojej pracy może rozmawiać z różnymi ludźmi.

Jakby tego mało, po wyjściu z samochodu zauważyłem na ziemi metkę z łańcuszka. Wiedziony przeczuciem podniosłem ją i obróciłem.

Jezu, to po polsku. – Spojrzałem zszokowany. – Kim była dama, która to nosiła? Czy była to najtańsza tandeta? Czy kobieta chciała zrobić dobre wrażenie kupując ją za ostatnie pieniądze i zakładając ją tutaj? Może wysiadała na tej ulicy w futrze z norek i wypadło jej to ze śmieciami z kieszeni? Albo przechodziła i zgubiła metkę, gdy schylała się do wózka swojego maleństwa?

Śmieszne, że wtedy przypomniał mi się pewien menadżer, któremu przez chwilę uwierzyłem, że Polacy za granicą to wyjątkowe zjawisko, a my w projekcie mamy niebywałe szczęście. Facet miał takie gadane, że nawet kłamstwo przeszło mu przez gardło bez większych problemów. Był tak dobry, że dopiero po jakimś czasie otworzyły mi się oczy i zobaczyłem jak rodacy jeżdżą w każdą możliwą stronę i jak jest to proste jak przejście na drugą stronę ulicy.

 

***

 

W pracy na stole czeka mnie niespodzianka.

Książeczka wielkości małej komórki wygląda na zniszczoną. Jej grube czarne okładki są lekko porysowane i powyginane, strony pożółkłe i pokreślone pięknym odręcznym pismem, jakiego teraz się nie spotyka.

Pozycja wydana w Krakowie ponad sto lat temu, gdy Polska istniała tylko w sercach, a mowa ojczysta była czymś, za co karano. Dużo przeszła, znajdując się w jednym obcym kraju, a potem trafiając na stół w kolejnym.

Nie wiem co powiedzieć, bo zapiera mi dech w piersiach.

 

***

 

Czytam czarną książeczkę, a moje nastawienie do ludzi i świata powoli się zmienia. To niesamowite, jak kawałek papieru może postawić człowieka do pionu i jak magiczną moc mają słowa.

Zmiany zauważyłem kilka tygodni po tym, jak zacząłem czytać i używać tego przedziwnego podarunku.

Coraz częściej zauważam, że nie ma co tłumaczyć ludziom rzeczy oczywistych i walczyć, żeby je zrozumieli. Wystarczy traktować ich jak dzieci i po prostu zmieniać ich życie w nadziei, że zauważą i docenią moje wysiłki.

 

***

 

Dalej tułam się po świecie, rzucany tu i tam do kolejnych projektów i firm. Nie potrafię się chyba odnaleźć, czując, że nie należę do tego świata.

Dzisiaj jestem na wycieczce. Jest weekend, siedzę w kawiarni i popijam kawę patrząc na twarze setek podobnych do siebie ludzi.

Straszne, że w wielu miejscach nie ma wymiany genów. Debilis robią debilis.

Dopijam kawę, płacę i idę na teren wykopalisk, na którym akurat przechodzi jakaś wycieczka, pod którą się podpinam.

– Tutaj mamy coś ciekawego. Dwoje ludzi połączonych tak mocno, że wyglądają jak jedność.

Niby ukradkiem dotykam odlewu i…

– Proszę pana, proszę pana. – Pierwsze co widzę, to twarz anioła, który przykłada mi do czoła wilgotną chusteczkę.

– Ocknął się, ocknął się, ocknął się. – Słyszę echo głosów pochylających się nade mną ludzi, którzy najwyraźniej powtarzają to samo wszystkim wokół.

– Proszę pana, zemdlał pan – mówi mój anioł.

Próbuję się podnieść… i od razu boli mnie w krzyżu. Przekręcam głowę i widzę rzeźbę z czterema nogami.

Nie wiem jak to możliwe, ale momentalnie czuję gorąco i ścianę ognia, która się do mnie zbliża.

Rozglądam się.

Klęczę na łące, na której powietrze robi się suche i gorące i pachnie zgniłymi jajami. Coraz wyraźniej i głośniej słychać szum, i trzaski nienasyconego żywiołu, i śmiertelne rzężenie zwierząt wokół.

Tulę prześliczną kobietę o śródziemnomorskiej urodzie, która patrzy na mnie przerażonymi oczami. Kobieta łka, a wokół nas spadają płatki czarnego śniegu.

Patrzę za nią i widzę odłamki, które spadają z nieba.

Mamy jeszcze kilka sekund życia i najgorsze jest czekanie na nieuchronny koniec, poczucie niemocy, ale również ta fascynacja i intymna bliskość.

– Twój ojciec byłby z ciebie dumny, John.

Wiemy, że zaraz dosięgnie nas to, co nieuniknione, i w ostatnim momencie decydujemy się zetknąć ustami, tak jakbyśmy chcieli dać sobie odrobinę siebie, podarować trochę tlenu, i być połączeni teraz i na wieki.

 

***

 

– Pani doktor. – Patrzę na płaską jak deska kobietę, którą poznałem jakieś pięć minut temu, gdy z krzykiem obudziłem się na szpitalnym łóżku.

– Jest pan zdrowy.

– Pani mi czegoś nie mówi. – Patrzę na nią badawczo.

– Dobrze, nie będę owijała w bawełnę. – Chwilę się waha, ale potem najwyraźniej podejmuje decyzję. – Znam ten wzrok. W życiu niektórych z nas przychodzą takie momenty, że muszą zdecydować, czy chcą widzieć przeszłość czy przyszłość. Ty to zrobiłeś i przeszłość ci nie służy.

– Ale jak?

– Przeszłość to prosta sprawa. Każde wydarzenie zostawia pewien ślad. Wielu naukowców o tym pisało, i stąd próby stworzenia chronowizora. Ale przyszłość to inna sprawa. Jak chcesz w nią zajrzeć, to naruszysz jej strukturę i ona się zmienia, trochę, ale jednak. A jak mówisz innym, to mocno.

– Nie o to pytam.

– Aaaa, zastanawiasz się, dlaczego o tym mówię. Moja matka miała chłopaka, a ten rodziców, którzy nigdy się nie połączyli. Kochali się, ale poróżniła ich szeptucha. Nie wiem jak to możliwe, ale miałam widzenie, jak ciebie zobaczyłam.

– Dlaczego teraz i dlaczego ja? – Robię pokerową minę, gdyż jej historia coś mi przypomina.

– Jesteś bardziej wrażliwy na promieniowanie niż inni. Może gdzieś przeszedłeś obok jakiegoś skażonego miejsca, może gdzieś obok operator włączył kolejne 5G, a może był jakiś wypadek w elektrowni na wzgórzu. Trudno mi powiedzieć i nie myśl o tym. Stało się i się nie odstanie.

 

Kilka lat później

 

Chłopak

„Najbezpieczniejsze auta na rynku”

„Nowoczesność naszą przyszłością”

Czytam te slogany codziennie na ekranach wiszących dosłownie na każdej ścianie. Nienawidzę ich z całego serca, bo cała ta technologia emituje masę promieniowania niewyczuwalnego dla normali. To ich zabija, a oni jeszcze się z tego cieszą, co i rusz wchodząc w niebezpieczny obszar.

Po kolejnej rewolucji przemysłowej jestem w końcu kimś i wiem, że mogę i potrafię więcej. To wystarcza.

Popijam wodę przez słomkę i zamykam na chwilę oczy, a potem dotykam części kolejnego samochodu na taśmie montażowej.

Aż mnie odrzuca.

– Co jest? – pyta mój cień, który uważnie analizuje i zapisuje każdą moją reakcję.

– Obrażenia pierwszego stopnia. Tę część należy zabezpieczyć od pożaru od dołu. Gaz z klimatyzacji przedostanie się i wniknie do nosa, a obiekt zginie w męczarniach trzydzieści minut później.

To okropne, że żywych ludzi nazywam obiektami. Czuję ich cierpienia, czasem w ułamku sekundy widzę całe ich życie. Wiem, że nie wolno mi się rozczulać, a moja wieloletnia depresja mi w tym wybitnie pomaga.

Cieszę się, że dzięki mojej pracy inni unikną problemów. Chciałbym pracować oczywiście przy samolotach, ale do fabryki Airbusa nie udało mi się dostać, a Boeing ma obecnie siedziby wyłącznie we wrogiej strefie ekonomicznej.

Jestem na pierwszej linii ognia. Takich jak ja historia zna co najwyżej kilkudziesięciu, jeśli wierzyć Wikipedii, gazetom i szemranym stron w internecie.

Osobiście znam tylko dwie osoby. Oficjalnie zajmujemy się kontrolą jakości i trudno odróżnić nas od normalnych inspektorów. Firma dała nam wszystko, żebyśmy tylko chcieli pracować i pokazywać, które auta ulegną wypadkowi i gdzie trzeba je poprawić. Nasze uwagi pozwalają uniknąć wielu odszkodowań, być może również niektórych wypadków.

Czasem oczywiście się śmieję, widząc nastolatków, którzy po raz pierwszy próbują miłości. Widzę też dystyngowane paniusie, która z tipsami próbują ogarnąć skrzynie manualną i dzieciaki, które rzucają jedzeniem.

To jednak tylko wypadki przy tej pracy, przyjemne przerywniki, które pozwalają mi nie zwariować. Zajęcie wbrew pozorom jest niesamowicie bolesne i męczące i często chciałbym nie widzieć ze wszystkimi detalami, co się stanie.

Myślę, że to wpływa na moja psychikę i psychikę wszystkich takich jak ja. Nie obnosimy się z tym. Obowiązują nas oczywiście kontrakty, ale również obawa przed tym, jak potraktują nas inni.

Rzecz w tym, że przepisy przepisami, a dla wielu jesteśmy jak kiedyś czarni w Ameryce.

Czytałem wiele razy, że naszych przodków zwyczajnie zabijano, bo się ich obawiano, bo za bardzo się rozpychali i mówili, jak jest. To przez nich upadały wielkie biznesy, których brudne sekrety wychodziły masowo na światło dzienne. Polowania na czarownice urządzano zwłaszcza w okresie w historii zwanym złotym wiekiem. To wtedy z rynku znikali tacy giganci jak Pepsi czy wielkie cukrownie, zakazano również słodzików i różnych olejów.

Nikt do końca nie wie, skąd się wzięliśmy. Niektórzy podejrzewali, że rząd w jakimś azjatyckim państwie połączył DNA człowieka z obcym. Inni mówili, że to mutacja w wyniku promieniowania i zanieczyszczenia, a jeszcze inni, że zwyczajna ewolucja. To były najpopularniejsze teorie. Dużo ludzi również wierzyło w teorię koronowirusa, który nie działał na dzieci i który miał być zarazą wprowadzającą nowy porządek świata, a którego skutkiem ubocznym okazało pojawienie się ludzi widzących przeszłość i przyszłość. Spekulowano również o eksperymentach nad wirusem zwiększającym popęd seksualnym i wirusem ukierunkowanym na niszczenie konkretnych grup etnicznych. Mówiono wiele o „Raporcie mniejszości”, nigdy jednak nie udało się ustalić niczego z całą pewnością.

Wiem skądinąd, że moi koledzy dorabiają sobie na boku, przepowiadając ludziom przyszłość. To dosyć bezpieczne, bo przyszłość i tak się zmienia, i można za to brać ogromne pieniądze. Ja mam swój honor i tego nie robię…

 

***

 

Dalej trudno mi zaufać ludziom. Próbuję nie traktować innych z góry i mieć do nich szacunek. Mam pewien talent i pomimo ciężkiej pracy czerpię z niej dużo przyjemności.

W domu dalej studiuję małą czarną książeczkę. Boję się, czy sam nie jestem wymysłem złego, plugastwem, ale nie daję się i cały czas próbuję robić dobro. Coraz więcej publikuję pod pseudonimem, pogodziłem się też, że mogę skończyć jak Violetta.

Jaka szkoda, że na świecie jest tyle religii i ludzie nie potrafią mówić jednym językiem. Prawdziwa wieża Babel.

 

1. William Golding

Koniec

Komentarze

Te koszmarne uczucie towarzyszy mi również dzisiaj.

To koszmarne uczucie. 

tylko spokojnie siedzę na drewnianej ławce ze schodzącą farbą i najzwyczajniej w świecie ziewam, spokojnie czekając na rozwój wypadków.

Dwa razy "spokojnie" nie brzmi dobrze. 

Urywa i wpatruje się w jezioro, zupełnie jakby chciała przywrócić zamierzchłe czasy, które sądząc po jej wyglądzie były, gdy wróżki i smoki panowały nad całym światem, a Geralt ze Spychowa stąpał po tych łez padole.

To nie jest złe zdanie, ale też nie brzmi dobrze i warto je przerobić. Na przykład:

Urywa i wpatruje się w jezioro, zupełnie jakby chciala przywrócić zamierzchłe czasy. Sądząc po jej wyglądzie – czasy, gdy wróżki i smoki panowały nad światem, a Geralt ze Spychowa stąpał po tym łez padole. 

Wyobraź sobiekawalerze.

i tym co, najważniejsze dla kobiet,

dostał najlepszy budynek nad jeziorem, i my,

młode, głupie gąski

– Tu znowu milknie i kiwa się przez jakieś pięć minut oparta na swojej rzeźbionej laseczce, a potem kontynuuje:

To zacząłbym od nowego akapitu. Będzie czytelniej, 

– Wtedy dziewczyny wiedziały, co jest ważne i jak się do tego zabrać.

I też nowy akapit. Nikt inny nic nie mówi, więc nie ma co się obawiać, że czytelnik się zgubi. 

– Powoli odwraca się, jęcząc i stękającdrżącą ręką pokazuje końcem laski na jedno ze wzgórz.

To były czasy, kawalerze.

Starsza pani spluwa na bok i milknie po raz kolejny, a ja śledzę z nią prywatny samolot, który startuje z lotniska nieopodal.

Jeszcze inni się zarzekali, że to komisarz był wściekły, że dziewka ma bachora i że myśli tylko o nim.

Kolejni, że jeden taki miejscowyVlatko, co to miał chrapkę na Ludmiłę,

Ludmiła wprowadziła się i podobno je wychowała, a syn wygląda kubek w kubek jak ojciec.

Dokąd się wprowadziła? A może wyprowadziła? Brakuje uściślenia. 

Starowinka przestaje mówić i zanosi się kaszlem, ja szybko wyciągam z plecaka butelkę wody i chcę ją podać, ale ona pokazuje na migi, że nie chce.

To nie błąd, ale kiepsko brzmi. Może lepiej:

Starowinka przestaje mówić i zanosi się kaszlem, ja szybko wyciągam z plecaka butelkę wody, ale ona pokazuje na migi, że nie chce. 

Nie wiem jak mam się zachować i w pewnym momencie tylko kiwam jej głową, wstaję i idę, nie oglądając się za siebie.

Wyglądam przez okno i widzę małe prostokątne bez dachów, w których przodownicy leżeli z żonami albo panienkami, które im przydzielono.

Co bez dachów? I warto drugie które zamienić na inne słowo, albo w ogóle pominąć. 

myślę, wchodząc na wieżę, na której w jednej z pokojów widzę małego, wystraszonego czarnego kotka.

Był pewnie dozorcą – myślę, widząc prostokątny budynek z parterem i jednym piętrem i osiemnastoma pomieszczeniami, wliczając kuchnię i łazienkę.

Choć lepiej byłoby:

Był pewnie dozorcą – myślę, widząc piętrowy budynek z osiemnastoma pomieszczeniami, wliczając kuchnię i łazienkę. 

Tylko że skąd, tak na pierwszy rzut oka, wiedział, że tam jest akurat osiemnaście pomieszczeń? 

 

C. D. N. 

Telefon pada, jak do ładowarki podłączę to mi się strona odświeży. Muszę dodać co mam :-) Reszta za chwilę. 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Opakowania po papierosach z dawno zamkniętej epoki.

"dawno minionej epoki" brzmi lepiej. 

Nie wiem co się dzieje, ale odgarniam nogą śmieci w rogu i wiedziony nagłym impulsem próbuję podważyć klepkę, której świetność dawno minęła.

Nie sądzę, by słowo "świetność" w ogóle pasowało do klepki podłogowej. Może lepiej nie bawić się w dowcipną frazeologię i napisać:

i wiedziony nagłym impulsem próbuję podważyć spróchniałą klepkę. 

Cofam się, po chwili biorę do ręki zaklejony taśmą ładunek i rozrywam go wyjmując mały medalion, obrączkę i kilka stron najwyraźniej wyrwanych z jakiegoś albumu.

Lepiej "pakunek". "Ładunek" kojarzy się z ciężarówką. 

Nie wiem co robię, ale wiedziony impulsem odkładam album i wpierw otwieram medalion, który upada mi na ziemię.

Dosłownie parę zdań wcześniej było:

Nie wiem co się dzieje, ale odgarniam nogą śmieci w rogu i wiedziony nagłym impulsem

Za dużo tych nagłych impulsów obok siebie. 

Ona blednie i siada na krzesło naprzeciw mnie mrucząc:

Siada na krześle 

– Podobno w budynku Ice jest coś, co musi zabrać niewinna dusza. Ludzie się boją tego miejsca jak i szpitala. Oba są przeklęte. Tfu. – Tu spluwa na ziemię.

Nic nie mówią, podchodzą, używają sobie(-,) ile wlezie, i biegną dalej, albo rzucają krótkie i ostre jak świst komendy, bo nie potrafią nic więcej.

Nie widział, jak jego ubiór pachnie tandetą, a ja wiedziałem, bo takie garnitury to my nosiliśmy ze trzy lata temu.

Lepiej: Nie wiedział, że jego ubiór pachnie tandetą 

Albo: Nie wiedział, jak bardzo jego ubiór pachnie tandetą. 

– To drobiazg. Przepraszam, że tylko tyle, ale resztę muszę rozdać. – Opuszcza głowę i patrzy się niezwykle smutnym wzrokiem.

No tak, obiecałem, że nie będę tego poprawiać. Obiecałem. 

– Dziękuję i życzę miłego dnia. – Odpuszczam, bo widzę, że jest zdecydowany.

Widzimy się później jeszcze kilka razy, a ja mam dla niego coś… co przekazuję przez jego koledze z pracy. Nie wiem, dlaczego to robię, ale czuję, że ze wszechmiar dokładnie to jest właściwe.

Wszech miar. 

Docenić znaczenie zapachu ciała, które wygniatało sprężynujące łoże wypełnione falami śliskiej, chłodnej, lejącej się satynowej pościeli?

Zobaczyć ruch powietrza pieszczącego każdy milimetr skóry, każdy włosek i por skóry artysty i przepięknej muzy?

Dobra, znowu C. D. N. 

Tak to jest, gdy się nie ma komputra. Sorki, że tak w odcinkach. Następnym razem będzie już do końca :-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Filmy pokazują konkretnych aktorów, żywych ludzi, którzy odgrywają to, co oni sami myślą i czują.

Nie kumam. Czy aktorzy odgrywają to, co sami czują i myślą, czy raczej napisane przez innych role? Może lepiej (dla kontekstu zresztą też) byłoby:

Filmy pokazują konkretnych aktorów, żywych ludzi, którzy odgrywają nie to, co sami myślą i czują. 

Ale się nie upieram, bo mogę nie wiedzieć, co dokładnie chciałeś przez to powiedzieć. 

Jakby tego mało, to dzieła są dla ludzi, ale większość z nich zamyka się niczym bandytów. Piękne klejnoty sztuki wiszą odgrodzone szkłem i kratami, przeżywają długie samotne noce w wielkich pustych salach, bez skargi znoszą promienie zimnego trupiego świata i drobiny powietrza bez zapachu i nie mogą bronić się, gdy wszyscy dorabiają do nich historie, które nigdy się nie wydarzyły.

Nie podoba mi się ten akapit. Niby wiem o co chodzi, ale chyba za bardzo odjechałeś w poetyckość. Lepiej uprościć. 

Młode wilki twierdzą, że my(,) starzy(,) na niczym się nie znamy i że wszystko robimy nienowocześnie i za wolno, a po każdej próbie sił, gdy przegrywają z kretesem, to lecą do szefa ze skargą, że są dyskryminowani.

Miałem taki przypadek kilka dni temu, że koleś stwierdził, że się nie znam, chociaż wszystko robiłem rok wcześniej, a on dopiero zaczął i dzięki moim osiągnięciom ma teraz zatrudnienie.

Ni wuja nie wiem, po co jest to zdanie. 

Dopijam kawę, płacę i idę na teren wykopalisk, na którym akurat przechodzi jakaś wycieczka, pod którą się podpinam.

Za dużo których. 

– Pani mi czegoś nie mówi. – Patrzę na nią badawczo.

Aha! Tu Cię mam! Prawda, że wcale nie musi być "patrzę się na nią"? Że bez "się" jest lepiej? :-) 

Czytam te slogany codziennie na ekranach na ścianach.

Zależnie od tego, co chciałeś powiedzieć:

Czytam te slogany na ekranach, na ścianach 

Albo:

Czytam te slogany na ściennych ekranach 

To ich zabija, a oni jeszcze się z tego cieszą(,) co i rusz wchodząc w niebezpieczny obszar.

Czytałem wiele razy, że naszych przodków zwyczajnie zabijano, bo się ich obawiano, bo według wszystkich za bardzo się rozpychali i dlatego, bo przez nich upadały wielkie biznesy. Polowania na czarownice urządzano zwłaszcza w okresie w historii zwanym złotym wiekiem. To wtedy z rynku znikali tacy giganci jak Pepsi czy wielkie cukrownie, zakazano również słodzików i różnych olejów.

Nie czaję tego ciągu logicznego. Skąd taki przeskok? Jaki związek ma zabijanie przodków (wiedźm? szamanów? jasnowidzów?) z upadaniem koncernów i zakazywaniem stosowania niezdrowych dodatków do żywności? 

Dużo ludzi również wierzyło w teorię koronowirusa, który nie działał na dzieci i który miał być zarazą wprowadzającą nowy porządek świata, a którego skutkiem ubocznym okazało pojawienie się ludzi widzących przeszłość i przeszłość. 

Zapewne przeszłość i przyszłość. 

Spekulowano również o eksperymentach nad wirusem zwiększającym popęd seksualnym i wirusem ukierunkowanym na niszczenie konkretnych grup etnicznych.

No dobra, to tyle, jeśli chodzi o poprawki. Choć pewnie trochę drobiazgów mi umknęło. Dużo tego, ale wbrew pozorom nie jest aż tak źle, bo większość to kosmetyka, nie plastyka. Bardziej nowy makijaż, niż nowe cycki. 

Tekst jest napisany zupełnie inaczej, niż ten o maturze, i to się chwali. Potrafisz pisać w różny sposób, używać różnego stylu, dostosować narrację do treści. Zamiast minimalizmu, krótkich, rwanych scen i szybkich dialogów mamy tu spokojne tempo, opisy, mnóstwo gadania o emocjach i wrażeniach. I dobrze. Podobał mi się nastrój tekstu, taki smutno melancholijno depresyjny. Podoba mi się pierwsza scena, bardzo wschodnioeuropejska dzięki settingowi, babie jadze na ławaczce i ognistej, skomplikowanej miłości. Podobały mi się opisy ludzi w scenie z kierowcą. Nawet to ględzenie narratora w późniejszych częściach ma jakiś urok, takie rozbite gadanie i świecie, o sobie, o wszystkim i o niczym jednocześnie, w naturalny sposób sugerujące, że bohater nie może poradzić sobie z własną psychiką i emocjami. 

Tyle, że fabularnie to wszystko rozłazi się jak zgniła cukinia. Po pierwszej, bardzo dobrej scenie (klimat, tajemnica, duchy przeszłości) następuje ta z taksówkarzem, która, choć sama w sobie też dobra, kompletnie nie ma związku z resztą. Okej, wiem, kierowca daje bohaterowi czarną książeczkę. Ale co to za książka, co robi, po co ona narratorowi? A potem bohater zaczyna mędzić i nie przestaje aż do końca. O ile, jak wcześniej pisałem, ogólny styl tej gadaniny był fajny, to treść budzi zdumienie. Gdzieś tam przewija się historia bohatera, ale głównie to ciąg jakichś prawd, ogólnych spostrzeżeń, komentarzy do życia, twórczości, kondycji ludzkości, wniosków wyciągniętych nie wiadomo z czego, bez wyraźnego związku między sobą i większego sensu. Mnóstwo nieistotnych detali i ledwie zaznaczonych, a potem porzuconych wątków. Jakbyś, drogi autorze, pod wpływem specyficznego natchnienia siadł sobie i pisał o wszystkim, co Ci akurat w sercu gra. Albo leży na wątrobie, zależnie od punktu widzenia. A potem, na sam koniec już, przypomniał sobie, że warto byłoby spiąć to choćby śladową fabułą. Do tego chaotyczna końcówka, gdzie pogubiłem się zupełnie, bo prawie każde zdanie jest o czymś innym. I kto to jest Violetta? 

Nie mogę więc powiedzieć, że tekst jest udany, i to wcale nie ze względu na niedoszlifowany styl i drobne pomyłki, tylko fabularne i treściowe zamieszanie. Mam bardzo blade pojęcie o czym właśnie przeczytałem. A żeby pisać mało zrozumiale, wielowarstwowo i bogato, a do tego jeszcze sprawić tym pisaniem czytelnikowi przyjemność, to trzeba być znacznie szerszym w uszach, niż Ty obecnie jesteś, drogi autorze. Obecnie, bo wszystko jeszcze przed Tobą. 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

No cóż, Tomaszug, z przykrością wyznaję, że nie zdołałam się zorientować, co miałaś nadzieję opowiedzieć. W Twojej historii pojawia się kilka postaci, ale zapowiadanego w przedmowie chłopca chyba nie dostrzegłam, było za to dużo dorosłego mężczyzny, a tytułowa książka/ książeczka owszem, pojawia się, ale jakby jej nie było.

 

nie szu­kam ty­siąc–pierw­sze­go spo­so­bu na za­spo­ko­je­nie cho­rych żądzy… ―> …nie szu­kam ty­siąc pierw­sze­go spo­so­bu na za­spo­ko­je­nie cho­rych żądz

 

stą­pał po tych łez pa­do­le. ―> …stą­pał po tym łez pa­do­le.

 

i końcu jedna z nas upro­si­ła szep­tu­chę… ―> …w końcu jedna z nas upro­si­ła szep­tu­chę

 

Tu prze­ry­wa mi raz ko­lej­ny… ―> Co mu przerywa?

 

wsta­ję i idę nie oglą­da­jąc się za sie­bie. ―> Masło maślane – czy można oglądać się przed siebie?

Wystarczy: …wsta­ję i idę nie oglą­da­jąc się.

 

chwy­tam się uchwy­tu na ścia­nie… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

roz­ry­wam go wyj­mu­jąc mały me­da­lion, ob­rącz­kę i kilka stron naj­wy­raź­niej wy­rwa­nych z ja­kie­goś al­bu­mu. ―> Jak wyżej.

 

Je­zu­sie na­za­rej­ski! ―> Je­zu­sie Na­za­rej­ski/ Nazareński!

 

spły­wa­ją do mnie i za­le­wa­ją mi głowę. Robi mi się tro­chę słabo, kręci mi się w gło­wie… ―> Nadmiar zaimków.

 

Robi mi się tro­chę słabo, kręci mi się w gło­wie, ale w końcu się uspo­ka­jam. Po­wo­li wy­cho­dzę z bu­dyn­ku. Roz­glą­dam się i widzę, że sta­rusz­ki już nie ma… myślę chwi­lę, potem ob­ra­cam się na pię­cie… ―> Siękoza.

 

idę w stro­nę re­stau­ra­cji dla miej­sco­wych. ―> Czy to znaczy, że tam była także restauracja dla przyjezdnych?

 

– Pan był już w ho­te­lu? – Pyta się mnie kel­ner­ka. ―> – Pan był już w ho­te­lu? – pyta mnie kel­ner­ka.

 

Na oko około dwa­dzie­ścia dwa lata. ―> Na oko około dwudziestu dwóch lat.

 

Hi–hi ha–ha he–he ti–ti–ti–ti–te – ga­da­ła przez ten swój ró­żo­wy te­le­fon… ―> Hi-hi ha-ha he-he ti-ti-ti-ti-te – ga­da­ła przez ten swój ró­żo­wy te­le­fon

W tego typu połączeniach używamy dywizu, nie półpauzy.

 

robi coś na czer­wo­nym iPho­ne… ―> …robi coś na czer­wo­nym iPho­nie

 

nie po­trze­bu­je ści­gać się w wy­ści­gu szczu­rów… ―> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …nie po­trze­bu­je uczestniczyć w wy­ści­gu szczu­rów

 

Opusz­cza głowę i pa­trzy się nie­zwy­kle smut­nym wzro­kiem. ―> Opusz­cza głowę i pa­trzy nie­zwy­kle smut­nym wzro­kiem.

 

a ja mam dla niego coś… co prze­ka­zu­ję przez jego ko­le­dze z pracy. ―> …a ja mam dla niego coś… co prze­ka­zu­ję przez jego ko­le­gę z pracy.

 

czuję, że ze wszech­miar do­kład­nie to jest wła­ści­we. ―> …czuję, że jest to ze wszech ­miar wła­ści­we.

 

Dla­cze­go męczą w związ­kach, które nie mają przy­szło­ści? ―> Dla­cze­go męczą się w związ­kach, które nie mają przy­szło­ści?

 

Do­ce­nić zna­cze­nie za­pa­chu ciała, która wy­gnia­ta­ło… ―> Literówka.

 

Filmy po­ka­zu­ją kon­kret­nych ak­to­rów, ży­wych ludzi, któ­rzy od­gry­wa­ją to, co oni sami myślą i czują. ―> Oni, czyli kto?

 

ale cięż­ko to wy­trzy­mać… ―> …ale trudno to wy­trzy­mać

 

Prze­ży­wam cięż­kie chwi­le… ―> Prze­ży­wam trudne chwi­le

 

ko­niec ko­lej­ne­go pro­jek­tu. Nie chcę już szu­kać ko­lej­nej ułudy… ―> Czy to celowe powtórzenie?

 

cza­sem mam kło­pot z tar­czy­cą, do tego cza­sem mnie boli tu i tam. ―> Jak wyżej.

 

wi­dzia­łem jak uszczer­bił sobie szkieł­ko w te­le­fo­nie. ―> …wi­dzia­łem jak wyszczer­bił sobie szkieł­ko w te­le­fo­nie.

 

ku­pu­jąc za ostat­nie pie­nią­dze i za­kła­da­jąc tutaj? ―> Czy oba zaimki są konieczne?

 

przy­po­mniał mi się pe­wien ma­na­ger… ―> …przy­po­mniał mi się pe­wien me­na­dżer

Używamy pisowni spolszczonej.

 

i jak słowa mają ma­gicz­ną moc. ―> …i jak magiczną moc mają słowa.

 

tak jak byśmy chcie­li dać sobie… ―> …tak jakbyśmy chcie­li dać sobie

 

Wiem, że nie wie wolno mi się roz­czu­lać… ―> Coś się tutaj przyplątało.

 

Widzę też dys­tyn­go­wa­ne pa­niu­sie, która z tip­sa­mi pró­bu­ją ogar­nąć skrzy­nie ma­nu­al­ną… ―> Paniusie nie bywają dystyngowane.

Proponuję: Widzę też pa­niu­sie z tipsami, które pró­bu­ją ogar­nąć skrzy­nię ma­nu­al­ną

Za SJP PWN: paniusia pot. «o kobiecie mało inteligentnej i pretensjonalnej»  dystyngowany «odznaczający się wytwornością i elegancją w sposobie bycia; też: świadczący o takich cechach»

 

Dalej cięż­ko mi za­ufać lu­dziom. ―> Dalej trudno mi za­ufać lu­dziom.

 

po­go­dzi­łem się też, że mogę skoń­czyć jak Vio­let­ta. ―> Kim jest Violetta?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przerobiłem trochę tekst – część techniczna powinna być o niebo lepsza, zmianę wątków zostawiłem sobie do dalszej pracy.

Bardzo, ale to bardzo dziękuję za Waszą cierpliwość, czas, komentarze i dobrą wolę.

Eee, jak mało fantastyki, to raczej sobie odpuszczę.

Ona tam jest, wyraźna, chociaż w małym stężeniu, czy tylko domyślna lub w dekoracjach?

Babska logika rządzi!

Tekst w najnowszej wersji znalazł się w książce "Jest dobrze" (e-book za darmo: https://ridero.eu/pl/books/jest_dobrze/)

 

Finklo – powiedziałbym, że jest nawiązanie przynajmniej do jednego tekstu+filmu.

Mnie się podobało :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka