- Opowiadanie: Neurolog1# - Mauna Kea

Mauna Kea

Wyprawa w wysokie góry zawsze niesie ze sobą ryzyko.

Symulacja, jak się okazuje również

 

 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Finkla

Oceny

Mauna Kea

 

 Przybyłam do niepozornej z zewnątrz hali jak zwykle punktualnie. O 4.01 usiadłam przy konsoli pełnej monitorów i dodatkowej aparatury. Pudełko ze śniadaniem i butelkę oshee o mlecznym zabarwieniu postawiłam na biurku nieco z boku, ale tak, by były widoczne. Jeśli tak można sformułować, lubiłam weekendowe dyżury. Mogłam się skupić na swojej pracy analityka, no i nie musiałam się tak bardzo pilnować.

Omiotłam wzrokiem halę. Była pusta, jeśli nie liczyć krzątającego się w dali Grega od obsługi technicznej. Większość personelu była pod telefonem, na wezwanie.

Spojrzałam ponad monitorami na przeszkloną komorę wysokościową. Znałam też inne terminy – hipobaryczna, hipoksyjna. Ta była jednak szczególna. Nastąpiła niesamowita ewolucja od czasów pierwszej komory Charieliego Houstone`a. Nie dość, że można było regulować zawartość tlenu we wdychanym powietrzu, obniżać ciśnienie panujące w komorze, to jeszcze regulować temperaturę do minus pięćdziesięciu stopni Celsjusza i generować wiatr do prędkości dwustu kilometrów na godzinę.

Ale od mojej ostatniej wizyty nic się nie zmieniło. Nie przemawiało do mnie słowo – nuda. Raczej z łaciny – status normalis, status quo. Status iden. Intrygowały mnie te obce słowa wrzucane czasem do potocznej angielszczyzny.

Aparatura wskazywała na stabilny stan obiektów w kabinie. Byli na wysokości czwartego obozu. 7250 metrów n.p.m. Poniżej 50% tlenu we wdychanym powietrzu. Temperatura -20 stopni Celsjusza. Prędkość wiatru rano spadała do 30km/h. Czyli ok.

W odróżnieniu od innych, doskonale znałam nazwiska tych odważnych wybrańców i przede wszystkim potrafiłam je poprawnie wymawiać. Choć ledwie domyślałam się, co to znaczy odważny, poczułam nić łączącą mnie z ludźmi w kabinie. Piątka mężczyzn wyselekcjonowana spośród wielu. Elita. Parę tygodni patrzenia i analizowania ich aklimatyzacji na 3200 metrów n.p.m. Ciągłej wspinaczki na ponad 5000 metrów i schodzenia do bazy. Wyczerpujące, ale niezbędne dla adaptacji. Badania krwi, EKG, spirometria, oględziny ich ciał. Choć to nic nie znaczyło, pozostawiło ślad.

Peruwiańczyk z plemienia Ajmara, Jose Urqu. (Urqu) Młody górnik z kopalni złota z najwyżej położonej miejscowości na świecie – Rinconada. Ponad 5000 metrów n.p.m. Tam się wychował i dorastał. I biegał. Ukończył z dobrą lokatą Mount Everest Marathon i La Ultra The High. Niesamowite właściwości krwi i układu krążenia dostosowane do życia na tych wysokościach.

Tybetańczyk, Pasang Lama Sherpa. (Pasang). Z unikalnym genem EGLN1. Genem wysokościowym, pozwalającym mu być z powodzeniem tragarzem-szerpą wysokogórskim. Ambicja kazała mu stanąć na wierzchołkach kilku ośmiotysięćników, chociaż zespoły wspinaczkowe, i „membersi” nie wymagali tego od niego.

Bask, Gonzalo Otxea. (Gonzo). Niezwykle doświadczony wspinacz. Kilkakrotnie biwakował z różnych powodów na wysokości ponad 8000 metrów n.p.m. I przeżył bez szwanku. Zdobywca K2 i na koncie, zimowe wejścia na trzy ośmiotysięczniki.

Polak, Lech Wyściółkiewicz. (Walesa). Tego przezwiska nie rozumiałam. Himalaista, wprowadzający komercyjne wyprawy na Mount Everest, tak zwaną „drogą jaków”, zawsze bez tlenu. Zdobywca wszystkich ośmiotysięczników, w tym czterech zimą.

 I wreszcie Said Abdul. Z plemienia Hunza (Abdul). Wyjątkowego, długowiecznego plemienia osadzonego w Pakistanie u stóp Karakorum, którego członkowie zasłynęli jako wytrzymali, wysokogórscy tragarze.

Dzisiaj zaplanowano wejście w stylu alpejskim na 8300 metrów n.p.m. Po biwaku w dead zone. Potem szybkie zejście. Każdy z obiektów miał swoją bieżnię i swoim tempem pokonywał wysokość. Saturacja nieco poniżej dziewięćdziesiąt procent. Bez objawów obrzęku płuc, zaburzeń świadomości. Urgu jednak odpuścił na 7900 metrach i zbiegł do bazy.

Zastygłam automatycznie. Beznamiętnie obserwowałam wysiłek obiektów dyszących, łapiących powietrze, bez dodatkowego tlenu. Ich życiowe parametry wraz z pokonywaną wysokością stopniowo spadały, co skrupulatnie rejestrowałam bez emocji. Strumień informacji był przekazywany na bieżąco do kierownika badań, Boba Crowleya.

I zadzwonił telefon.

– Szykuj się Sophie. Masz być od razu na 7500 metrów i goń do góry. Naciskają nas sponsorzy. Obiekty mają iść do góry, ile zdołają. Na zakładanie kolejnej bazy nie ma już czasu To już ten moment. Będę lada chwila z resztą zespołu.

Ale… – Mój analityczny mózg kalkulował.– Przy tych wysokościach z ekstremalnie niskim ciśnieniem i 2/3 mniej przyswajalnego tlenu niebawem stracimy obiekty. Temperatura spada, a wiatr się wzmaga. Kto będzie kontrolował parametry i obsługiwał konsolę?

– Ja – Crowley wjeżdżał do garażu w hali. – Podpisali klauzulę. Są odpowiednio ubrani i wyposażeni. Zaopatrz ich tylko w tlen. Obiekty są ważne, Sophie, ale na takich wysokościach straty są raczej nieuniknione.

– Jaki jest cel? – zapytałam bez emocji.

– Najwyższa góra Ziemi, Sophie! Mauna Kea. Co prawda jest pod wodą 6005 metrów, a nad powierzchnią oceanu 4205. Ale gdyby wyrastała z poziomu morza miałaby 10 210 metrów. To jest nasz cel! Wreszcie poznamy nasze możliwości. Ha!

Szybko włożyłam przygotowane, specjalistyczne ubranie i weszłam do osobnego boksu w kabinie. Ale nim to zrobiłam, zwiększyłam ciśnienie i wzbogaciłam powietrze w tlen dla Abdula i Gonzo, w ich boksach. Osiągnąwszy 8500 mieli objawy obrzęku mózgu. Byli zdezorientowani, wyczerpani. Gonzo miał halucynacje. Sprowadziłam ich szybko na pięć tysięcy metrów. Ma się rozumieć fizjologicznie. Według procedury.

Walesa za to, krok po kroku się wspinał, za nim Pasang. Osiągnęli już 9000 metrów. Więcej niż Mount Everest. Dość szybko do nich dotarłam. Dostarczyłam im życiodajny tlen i nakazałam krótki wypoczynek. Wiedziałam, że powinni zawrócić, ale o tym decydował teraz Bob. Los tych ludzi był mi w zasadzie obojętny. Nie miałam w sobie współczucia, empatii. Tylko zadanie i wyznaczony cel. Szybko i sprawnie dotarłam na 10 000 metrów. Tak wskazywał wyświetlacz na bieżni. Zobaczyłam jednak coś jeszcze. Temperatura dochodziła do 50 stopni poniżej stopni Celsjusza, a porywy wiatru odrywały mi ręce od bieżni. Cel miałam na wyciągnięcie ręki. 200 metrów. Ale przymarzłam. Nie czułam bólu, nieznana mi była bezsilność. Tylko nie mogłam się ruszyć. Nogi przestały pracować i nie uruchamiały bieżni mającą mnie przybliżyć do celu. Ręce zakleszczyłam na poręczach, żeby mnie nie zwiało. Zaczęłam się pogrążać w stanie wygaszania. Przez zamarznięte szyby widziałam rozmazane sylwetki ludzi.

Nagle owinęło się coś wokół mnie. Pętla się zacisnęła. Wykorzystując mój mocny uchwyt, podciągał się na linie Walesa. Okutany, szarpany wiatrem, dyszący przez maskę tlenową. Trzymając się i osłaniając wzajemnie przed wiatrem zdołaliśmy uruchomić bieżnię i w końcu osiągnęliśmy wysokość 10 210 metrów, wierzchołek Mauna Kea.

Dla człowieka, dotąd wysokość nierealna, przecząca znanym nam procesom fizjologicznym, które zachodzą w żywym organizmie.

Oczekiwałam natychmiastowego wyrównania ciśnienia w komorze i dopływu tlenu, ale nic takiego się nie stało. Próbowałam zrobić to manualnie, wewnętrznym sterownikiem i też na nic. Zdziwiłam się. Dotychczas wszystko działało bez zarzutu. Czyżby decyzja Boba? Walesa umierał. Oderwałam się od poręczy i zaczepiając karabinkiem Polaka puściliśmy się w dół bieżni zbierając po drodze przymarzniętego Szerpę, wpadając na pałatkę Gonza i Abdula. Ten drugi był w złym stanie. Obrzęk płuc. Gonzo mówił od rzeczy

 Nieoczekiwanie na pomoc ruszył Indianin, dla którego wysokość 5 000 metrów n.p.m. była jednak właściwym żywiołem. Ściągnął wszystkich na dół, po kolei, na plecach.

Na szczęście na dole był system alarmowy. Pulsujący dźwięk wypełnił całą halę psując zabawę poza komorą.

Urqu pomógł wyjść z komory sinemu, charczącemu Abdulowi. Bask wyraźnie niezadowolony ze swej niedyspozycji wyszedł sam. Pasang Szerpa był w złym stanie, więc na noszach od razu trafił do karetki.

Walesa leżał. Jakby odczuwał spokój, spełnienie. W jego organizmie trwała jednak burza, która nie mogła się dobrze skończyć.

Zdawałam sobie z tego sprawę.

– Pomogłeś mi – stwierdziłam. –Nie sądziłam, że zajdziesz tak wysoko.

– Bob będzie z ciebie dumny– wyszeptał.– Musisz tylko poprawić twarz. Trochę się odkształciła w tym mrozie i wietrze.

– Wiedziałeś?

– No pewnie. Od początku. Dobrze nam poszło Sophie. Humanoid i człowiek, nieźle… – Zabulgotał. Wstrząsnęły nim drgawki, otoczyli go ratownicy.

Miałam wszystkie wydarzenia zapisane w pamięci. Nie sądziłam tylko, że poza suchą rejestracją i analizą pojawi się coś jeszcze.

Smutek? Tęsknota? Żal? Nie chciałam zostawiać śladu informatycznego. Nie dla Boba. Musiałam to zrozumieć.

Chciałam mieć to dla siebie. Nieznane dotąd uczucia, emocje.

Pragnęłam je zapamiętać i odtwarzać.

Ten Dyżur.

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Nie rozumiem tego "rozrosło". Limit konkursowy to 10 tys. znaków (11 tys. dla tekstów dodanych w czwartki). Tekst ma zaledwie ponad 8 tys.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Dzięki, mr. maras

Sposób prowadzenia fabuły intrygował podczas czytania. Sceneria w opowiadaniu bardzo ciekawie skomponowana. Pomysłowe opowiadanie, które przyjemnie się czytało.

 

Mam pewne niewielkie uwagi do tekstu. Może trochę będę mógł pomóc (o ile się nie pomyliłem).

 

“Zdobywca K2 i zimą trzy ośmiotysięczniki.”

Może lepiej napisać: Zdobywca K2 i innych trzech ośmiotysięczników.”

Albo: Zdobywca czterech najtrudniejszych ośmiotysięczników zimą, w tym również K2.

 

“Ale…– Mój analityczny mózg kalkulował.”

Może powinno być: Ale… – mój analityczny mózg kalkulował.

 

“Nagle coś owinęło się coś wokół mnie. Pętla się zacisnęła.”

Dwa razy napisane słowo: “coś”

 

“…bieżnię i w końcu osiągnęliśmy wysokość 10,210 metrów liczący wierzchołek Mauna Kea”.

Tutaj liczba 10,210 zapisana przecinkiem, a w innym miejscu opowiadania ze spacją: 10 210.

Można zapis ujednolicić.

 

“Nieoczekiwanie na pomoc ruszył Indianin, dla którego pięć tysięcy metrów n.p.m. był żywiołem. “

Może lepiej: “Nieoczekiwanie na pomoc ruszył Indianin, dla którego wysokość 5000 m n.p.m. była żywiołem. “

Albo: “Nieoczekiwanie na pomoc ruszył Indianin, dla którego wysokości powyżej 5000 m n.p.m. były żywiołem. “

Skoro wszędzie w opowiadaniu są liczby zapisane cyframi, to tutaj też można ujednolicić.

 

“Smutek?Tęsknota?Żal?”

Brak spacji.

 

Życzę sukcesów w konkursie.

Przepraszam za pomyłkę. Teraz zauważyłem, że chyba jednak się pomyliłem.

 

Prawdopodobnie moja uwaga:

“Ale…– Mój analityczny mózg kalkulował.”

Może powinno być: Ale… – mój analityczny mózg kalkulował.

była błędna.

Bardzo dziękuję za uwagi. Pisząc nad ranem już nie dostrzega się błędów :)

Tradycyjnie, Neurologu, masz pomysły, ale często czegoś w nich brakuje (piszę ze swojej perspektywy). Twist mnie nie zaskoczył, albo inaczej – nie zrobił na mnie specjalnego wrażenia. Może to wynikać z tego, że jakoś nie łapię logiki tekstu – dlaczego tego typu wspinaczki w komorach i dlaczego taka duża zmiana na najwyższą górę. Może nie doczytałam, a skanowałam tekst po lekturze, żeby rozwiać swoje wątpliwości. 

Lubię twój styl, Neurologu, ale nie wiem czy jesteś jego świadomy. Masz tendencję do pisania krótkich i urywanych zdań, co uważam za fajne. Często to też pasuje do tematyki opowiadań, które piszesz. W opowiadaniu masz pełno liczebników. Z zasady zapisujemy je słownie, ale ze względu na narratorkę, kupiłabym taki zabieg. Tylko no właśnie, nie wiem czy wiesz, że masz już pewien styl, który mógłbyś szlifować. Zapis liczebników w tekście wydaje się przypadkowy, a nie przemyślany. Mogę się mylić. 

Jeśli chodzi o zapisywanie wysokości w górach słownie, to wydaje się to karkołomne i nieczytelne. W książkach  o tematyce górskiej też używa się liczebników.

Obecnie trening wysokościowy jest elementem niezbędnym dla wyczynowców i sprawdzianem adaptacji organizmu do wysokości. Do tej pory w zasadzie nie wiadomo na pewno, czy ktoś wejdzie, czy nie. Po to są komory. Od 1947 roku.

A propos wysokości góry. Cóż, taka góra istnieje naprawdę, tylko nie od powierzchni morza. Ale gdyby była, setki wspinaczy przy poparciu swoich społeczeństw czy państw ścigałoby się, żeby ją zdobyć. Tacy jesteśmy.

Dzięki za uwagi i dobre słowo Deirdriu!

Nie znam się totalnie na wspinaczce, co widać było w moim komentarzu. Ale już się nauczyłam paru rzeczy :) 

Wiem, że Mauna Kea istnieje, od razu zgooglowałam, a jak odkryłam, że to wulkan… to się jeszcze bardziej cieszyłam, bo uwielbiam wulkany. 

Też zastanawiałam się nad tymi liczebnikami, a ich zastosowanie jest bardzo sensowne. Tylko tego szlifu jeszcze brakuje u Ciebie, Neurologu. Ale wszystko z czasem :)

Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Sam nie wiem, czy to znaczy dobrze, czy źle :)

Ten rok na forum upływa na razie pod znakiem gór i wielorybów :D 

Ten tekst ma bardzo fajny pomysł, ciekawy koncept postaci, z której punktu widzenia śledzimy narrację. Sama realizacja IMHO nierówna: są fragmenty napisane bardzo dobrze, są i takie, które mnie osobiście zmęczyły infordumpową formą (np. prezentacje zawodników). 

 

 

Abdula. Ten drugi był w złym stanie. Obrzęk płuc. Gonzo mówił od rzeczy  Po co tu podkreślenie?

ninedin.home.blog

Podkreślenie zarządził komputer. Coś nacisnąłem i się stało :)

Pozdrawiam ninedin

 

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Dzięki Anet!

Obawiam się, Neurologu, że nie zrozumiałam, co i dlaczego działo się podczas opisanego dyżuru. Twoje wyjaśnienia w komentarzu coś tam wyjaśniły, ale chyba mnie nie przekonały. Rozumiem Twój pogląd na zapis liczebników, ale nie ukrywam, że czytało mi się je bardzo źle.

 

Pu­deł­ko ze śnia­da­niem i bu­tel­kę oshee o mlecz­nym za­bar­wie­niu po­sta­wi­łam na biur­ku nieco z boku, ale tak, by było wi­docz­ne. ―> Piszesz o pudełku i butelce, więc: …ale tak, by były wi­docz­ne.

 

re­gu­lo­wać tem­pe­ra­tu­rę do -50 stop­ni Cel­sju­sza i ge­ne­ro­wać wiatr do pręd­ko­ści 200 km/h. ―> …re­gu­lo­wać tem­pe­ra­tu­rę do minus pięćdziesięciu stop­ni Cel­sju­sza i ge­ne­ro­wać wiatr do pręd­ko­ści dwustu kilometrów na godzinę.

Liczebniki zapisujemy słownie. Nie używamy skrótów i symboli. Te błędy pojawiają się także w dalszej części tekstu.

 

Cię­głej wspi­nacz­ki… ―> Literówka.

 

Jose Urqu.(Urqu) ―> Brak spacji po kropce. Brak kropki po zamknięciu nawiasu.

 

Ty­be­tań­czyk, Pa­sang Lama Sher­pa.(Pa­sang). ―> Brak spacji po kropce.

 

Bask, Gon­za­lo Otxea.( Gonzo). ―> Jak wyżej.

 

ale ta­kich wy­so­ko­ściach stra­ty są ra­czej nie­unik­nio­ne. ―> Pewnie miało być: …ale na ta­kich wy­so­ko­ściach stra­ty są ra­czej nie­unik­nio­ne.

 

Szyb­ko ubra­łam ochron­ne ubra­nie… ―> W co ubrała ubranie?

Ubrań się nie ubiera, więc: Szyb­ko włożyłam ochron­ne ubra­nie

 

Tem­pe­ra­tu­ra do­cho­dzi­ła do -50 stop­ni po­ni­żej stop­ni Cel­sju­sza… ―> Pewnie miało być: Tem­pe­ra­tu­ra do­cho­dzi­ła do minus pięćdziesięciu stop­ni Cel­sju­sza

 

nie znana mi była bez­sil­ność. ―> …nieznana mi była bez­sil­ność.

 

Nogi prze­sta­ły pra­co­wać i nie uru­cha­mia­ły bież­nię ma­ją­cą mnie przy­bli­żyć do celu. ―> Nogi prze­sta­ły pra­co­wać i nie uru­cha­mia­ły bież­ni, ma­ją­cej mnie przy­bli­żyć do celu.

 

Ab­du­la. Ten drugi był w złym sta­nie. Obrzęk płuc. Gonzo mówił od rze­czy ―> Brak kropki po ostatnim zdaniu. Czemu służy podkreślenie?

 

– Po­mo­głeś mi – stwier­dzi­łam.– Nie są­dzi­łam… ―> Brak spacji po kropce.

 

– Bob bę­dzie z Cie­bie dumny, So­phie – wy­szep­tał.– Mu­sisz… ―> – Bob bę­dzie z cie­bie dumny, So­phie – wy­szep­tał. – Mu­sisz

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Męczy mnie to, więc zacznę od pytania, czy ten pomysł na opisy zawodników był taką parodią/nawiązaniem do tego stylu narracji, jaki spotykamy w anime? Bo jeśli taki był zamiar tej stylizacji, to jakoś bardziej mi to gra, mimo że troszkę za dużo było informacji w nawiasach.

 

Poza tym tekst z pomysłem, ale wykonanie nie do końca mnie porwało. Może być tak, że motyw świata wirtualnego to nie do końca moja bajka.

Nie kierowałem się jakimś szczególnym stylem. Tak wyszło. Anime jest mi całkowicie obce.

Nie jest to świat całkiem wirtualny. Już w 1947 roku skonstruowano komorę wysokościową w której przez kilka tygodni przebywała grupa wybranych amerykańskich żołnierzy, w której badano ich reakcje na wysokość. Głównie chodziło o pilotów, ale nie tylko.

A zawodnicy, czy raczej obiekty poddane badaniu wynikają z ich naturalnych dyspozycji i umiejętności. W górach wysokich nie są egzotyczni.

Ciekawy pomysł, zasługujący na trochę dłuższy tekst. Czytało się nieźle. Gdzieś w tekście masz kilka podkreślonych wyrazów, niepotrzebne są też entery na końcu tekstu.

Dzięki za opinię zygfryd.

pozdrawiam

A mnie się podobało. Fajny pomysł z wykorzystaniem komór i symulatorów. Twist w końcówce również w porządku. Nie rozumiem, dlaczego Bobowi w ogóle nie zależało na przeżyciu obiektów.

Mauna Kea. Wysokość bezwzględna to jedno, a względna to drugie. Czy przy zdobywaniu najwyższych gór problemem nie jest wysokość n.p.m.? Ciśnienie, temperatura… Samo wchodzenie pod górę da się wytrenować. Ale po co udawać, że szczyt jest kilka kilometrów wyżej niż w rzeczywistości? Gdyby tak wychodzili z Rowu Mariańskiego, to by dopiero mieli przerąbane… ;-)

Poniżej 50% tlenu we wdychanym powietrzu.

A dlaczego aż tyle?

Babska logika rządzi!

Słów kilka od jurora :)

Tekst, w którym infodumpy są nieuniknione. Masa wyjaśnień, czasami bardziej potrzebne, czasami mniej. Całe szczęście całość nie sprawia, że tekst źle się czyta. Miło, że ktoś jeszcze czasem przygotowuje się od strony merytoryki do pisania opowiadań. Ze swojego doświadczenia wiem, że research to nic przyjemnego… To raczej kategoria obowiązku.

O ile wykorzystanie faktów można wskazywać za wzór, no bo dlaczego opowiadania nie powinny być źródłem wiedzy, to niestety całość fabuły od momentu, gdy dowiadujemy się, że bohaterka wskakuje od tak na 8 000 kończy jakiekolwiek niespodzianki w materii zwrotów akcji. Humanoid obdarzony sztuczna inteligencją, jako analityk procesów fizjologicznych himalaistów – granica ludzkiej wydolności… Tylko, po co to wszystko? Żeby w finale android mógł wyrazić swoje przekonanie, że nabiera ludzkich odruchów; emocji, których do końca nie jest w stanie nazwać? Że ten dyżur to droga do jej człowieczeństwa? Mało to fascynujące.

Niestety na polu dla mnie tak interesującym, jak relacja sztucznej inteligencji do umierających ludzi (chociażby w trakcie wspinaczki wysokogórskiej, która sama w sobie jest czymś tak specyficznym dla człowieka – ryzykować życie dla samego wejścia), to w zasadzie nie ma nic. Ot rys możliwych zagadnień.

Na zakończenie dodam, że narracja pierwszoosobowa niespecjalnie tutaj się sprawdziła…

 

Pozdrawiam Czwartkowy Juror :)

Nowa Fantastyka