Zawlekli mnie jak zwierzę, za rogi. Nikt się nie spieszył. Na wpół przytomny widziałem sceny mrożące krew w żyłach. Palili nasze domy. Rozdzierali nasze dzieci, wrzucali je do ognia albo dawali psom na pożarcie. Kobiety gwałcili i zabijali na oczach rodzin. Większość mężczyzn zginęła w walce. Pozostałych torturowali. Za co? Teraz to już bez znaczenia. Straciłem przytomność.
Obudził mnie potworny ból. Oblali mnie wrzątkiem. Zostałem przywiązany do kamiennego piedestału w lochach jakichś ruin. Znowu wrzątek. Krzyczałem, drżałem z bólu. Wokół był tylko śmiech i wątłe światło pochodni. Darli ze mnie płaty skóry.
– Dlaczego ja?
Zauważyli, że trzęsę się z zimna, więc ogrzali mnie. Rozpaloną stalą. Karmili się cierpieniem. Raz za razem. Wrzaski i spazmy bólu to moi nierozłączni towarzysze. Męczyli tak, by nie zabić. Cucili mnie i czekali, aż dusza powróci do ciała. A potem męczyli dalej. Krew szumiąca rytmicznie w mojej głowie zdawała się być chórem skandującym: “Cierp! Cierp!”. Czy to piekło? Kara za złe uczynki? Nikogo nie skrzywdziłem.
– Pomocy!
Z podziemia nie widać słońca. Nie czuć zapachu trawy. Tutaj jest tylko ból i smutek. Nie ma upragnionej śmierci. Nie wiesz, czym jest prawdziwe pragnienie, dopóki nie błagasz o szybki koniec. Znowu zaczęli gdzieś mnie wlec. Nie mam siły, by się sprzeciwić. Brud i kurz lepią się do moich nagich mięśni i zakrwawionych kości. Dlaczego wciąż żyję?
– Dlaczego?
W podziemiu nikt nie usłyszy. Zawlekli mnie do najgłębszego lochu. Widziałem, jak znaczyli sobie drogę powrotną lejąc krew z wiadra. Nie odróżniali moich wołań od ryków dzikiej bestii. Opluli mnie i zostawili. Czy nie widzą, że próbując pozbawić mnie godności, sami ją utracili? Odeszli. Trwałem w bezsensownej nadziei, że ktoś mi pomoże. Tylko ona nie pozwalała mi umrzeć. Świadomość nie pozwalała mi jej porzucić. Nadzieja karmiła mnie złudzeniami przez długi czas. Czekałem latami, obdarty ze skóry i przykuty do ściany kolczastym łańcuchem. Naiwna wola życia trzymała mnie zawieszonego w nicości. Czy zostałem stworzony, by cierpieć?
– Dlaczego? – zawyłem po raz kolejny szamocząc się w okowach.
W podziemiu nikt nie pomoże. Dla was to pewnie tylko zwierzęcy ryk. Zgotowaliście mi krwawą łaźnię, bo nie jestem jednym z was. Bo jestem inny. Bo jestem obcy. Wy. Patrzyliście na moje męki. Napawaliście się krzykiem i płaczem. A na koniec zostawiliście mnie tu. I wy nazywacie siebie wybrańcami bogów? Wyrzucam z siebie kolejny ryk manifestujący męki duszy i ciała.
Z podziemia nie ma ucieczki. Labiryntem niesie się echo moich krzyków. Każdy kolejny brzmi żałośniej nawet w moich własnych, obciętych uszach. Rdza krusząca się z łańcuchów zabrudza moje rany. Szmata zakrywająca moje puste oczodoły przesiąknięta jest krwią. Tak dawno nie widziałem światła… Nie wiem, jaka to pora dnia. Wiem jedno, to pora krzyku.
– DLACZEGO? – Ryk wprowadza ściany w wibracje.
W podziemiu nie ma dobrych bogów. Samotność przytłacza mnie z każdym drżącym oddechem. Tak bardzo chciałbym przestać. Ale nadzieja nie pozwala. Nadzieja podsycana tym, że wszystko może się zdarzyć. Choćby szanse były niewiarygodnie małe. One istnieją. I Ty istniejesz. Prawda, Stwórco? Dlaczego ulepiłeś ich na swoje podobieństwo? Dlaczego stworzyłeś mnie innego? Żaden z nich nie pokocha kogoś takiego, jak ja. A może czegoś? Strach przed nieznanym kieruje nimi jak marionetkami i rodzi nienawiść. Skąd mam teraz czerpać miłość i co nią darzyć?
– Ojcze!
W podziemiu nikogo nie ma. Nikt nie odpowie. Dzikie, łamiące się krzyki przecinają mrok ciszy wdzierającej się do mojej czaszki. Powietrze faluje od gorąca mojego oddechu. Czy czuję gniew? Nie. Czuję namacalny żal i smutek. Tak potężny, że sam Thanatos odwraca głowę. Wie, że powinien był zabrać mnie już dawno. Wie, że mógł oddalić mnie od tego miejsca i cierpienia. Wstyd mu. Wstyd. Wyciem wysyłam ból w przestrzeń. Spójrz na mnie, wszechświecie! Usłyszcie, bogowie! Niesprawiedliwość rozpala ogień w mym cielesnym więzieniu. Dla nich to dobro, a dla mnie zło. Sprawiedliwość?
– Zlitujcie się! – wykrzykuję drżącym głosem.
W podziemiu jest tylko potwór. Bo przecież to domena zła. Przecież nic tam nie trzyma potwora siłą, prawda? Płacz dusi oddech. Nie oddychaj, udław się językiem, bestio. Uderz głową w mur. Dlaczego mnie do tego zmuszasz? Odpowiadają mi ciche piski. To szczury podgryzają mój ogon.
W najmniej spodziewanym momencie, gdy nadzieja zaczyna już słabnąć, słyszę skrzypienie żelaznej bramy wśród labiryntu korytarzy prowadzących do mojej celi. Czy to już moment, gdy tracę resztki zmysłów? Czy to nadzieja sprowadza na mnie omamy tego, co chcę usłyszeć? Nie. Słyszę kroki. Podrywam się z miejsca i upadam. Brzęk łańcucha przerywa odgłosy kroków. Nasłuchuję. Słyszę chrzęst piasku pod butami. Ktoś się skrada.
– Tutaj! Pomóż mi lub przynajmniej skróć moje cierpienia!
Łzy wsiąkają w szmatę. Nareszcie. Nadzieja się opłaciła. Mam szansę na wydostanie się z tego piekła. Dochodzi do mnie odgłos skradania, ciepło pochodni, a po chwili krzyk przerażenia. To jeden z nich.
– Pomóż mi! – krzyczę.
Mężczyzna cofa się. Z odległości kilku kroków czuję jego przerażenie. Jego serce uderza mocno i szybko, a oddech jest płytki i nierówny. W milczeniu klękam i pochylam głowę. Cisza. Myślami odpływam daleko, ku słońcu, ku szeleszczącym na wietrze kłosom i szemrzącym strumykom. Słone łzy po raz kolejny boleśnie zwilżają moje oczodoły. Chwila przeciąga się do momentu, aż czuję błogie cięcie miecza spoczywającego na moim karku. Głowa toczy się po podłodze. Ogarnia mnie euforia.
W podziemiach nie słychać już wycia. Nie czuję już bólu. Ulatuję czym prędzej ku powierzchni. Nie obchodzi mnie, co dalej z moim ciałem. Nieistotne, czy ktoś mnie pogrzebie. Nieważne, czy uznają tego człowieka za bohatera, który zgładził potwora w zaciekłej walce. Nie zamierzam sprawdzać, czy historia zapamięta mnie i mój lud jako bezmyślne bestie. Przelatuję nad osadami ludzi. Prawie mi was szkoda. Nie doceniacie piękna życia, które prowadzicie. W swej pysze kreujecie się na sędziów i katów przeinaczając boskie prawa dla osiągnięcia własnych korzyści. Patrząc na was mam wrażenie, że wolna wola to tylko złudzenie. Jesteście niewolnikami pragnień, strachu i zazdrości. Jeżeli dalej podążycie tą ścieżką, sami sprowadzicie na siebie zły los. Ale to już wasze zmartwienie. Mój lud opuścił ten świat w straszny sposób. Oby czekało gdzieś na nas lepsze miejsce. Pora poskarżyć się gwiazdom.