- Opowiadanie: grawner@aol.com - Stary tramwaj

Stary tramwaj

Opowiadanie napisalam w jezyku niemieckim, pózniej przetlumaczylam na polski.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Finkla

Oceny

Stary tramwaj

 

 

Grażyna Werner (grawner)

 

Stary tramwaj

 

Właśnie zaparzyłem herbatę, gdy rozszalał się dzwonek przy drzwiach. Bez namysłu otworzyłem – Barry przeleciał do kuchni koło mnie, warcząc głośno, podczas gdy Lena, oparta o ścianę, stała w bezruchu. Jej twarz była kredowobiała, a z oczu wyzierał strach.

– Kochanie, co się stało? – spytałem.

Moja żona chciała coś powiedzieć, ale jej wargi poruszały się bezgłośnie. Objąłem ją i zaprowadziłem do pokoju, posadziłem na kanapie, a sam usiadłem obok. Lena drżała na całym ciele. Otworzyła usta, ale także teraz nie wydobył się z nich żaden dźwięk.

– Napijesz się herbaty?

Skinęła głową, poszedłem zatem do kuchni i napełniłem dwie filiżanki. Barry powarkiwał cicho w swoim kąciku przy kuchennym stole. Zaniosłem herbatę do pokoju i podałem żonie jedną z filiżanek. Upiła łyczek, a po krótkiej przerwie łapczywie wypiła resztę.

– Chcesz jeszcze?

Pokręciła głową. – Ten… ten stary tramwaj…

– Chwileczkę, jaki tramwaj?

– Tam… tam, gdzie jest ten stary przystanek, no wiesz…

– Historyczny przystanek? Ale tam przecież nie jeżdżą już żadne tramwaje.

– On… Tak… Ja też tak myślałam… Ale ja go widziałam, naprawdę!

Lena jest rozsądną osobą, nie wierzy w duchy, śmieje się z horoskopów i w ogóle stoi obiema nogami mocno na ziemi. O czym ona w takim razie mówiła?

– Co konkretnie zobaczyłaś?

– Ósemkę. Wy…wyjechała zza rogu, wiesz…

– Może po prostu przejażdżka dla turystów – próbowałem ją uspokoić, chociaż sam nie wierzyłem w to, co powiedziałem. Przejażdżka historycznym tramwajem, coś takiego organizowano, ale zawsze za dnia, a nie po zapadnięciu zmroku.

– Nie, była pusta. Znaczy… prawie pusta… Motorniczego nie widziałam, tylko tamtą kobietę. Wysiadła i poszła w kierunku pensjonatu.

– Kobieta? Naprawdę ją widziałaś?

Lena skinęła głową.

– Wiesz, ona wyglądała tak… tak staromodnie. Miała dziwną fryzurę, jak ze starego filmu… Ubrana była w jasny kostium i kapelusz, wprawdzie elegancki, ale taki niedzisiejszy…

– Jak to: niedzisiejszy?

– Wyglądała, jakby wyszła ze starego żurnala mody, takie rzeczy nosiło się chyba krótko po wojnie…

Zamyśliłem się. Czego Lena się przestraszyła? Albo kogo? Przecież nie tej kobiety, niezależnie od tego, jak wyglądała. Poprosiłem, żeby mi opowiedziała więcej, bo miałem nadzieję znaleźć jakieś wytłumaczenie tej historii.

– Głośno przeklinała, dobrze słyszałam.

– A co mówiła?

– Eugen, niech piekło pochłonie ciebie i twoją rodzinę! Obyś nigdy nie zaznał spokoju!

Barry, który już od jakiegoś czasu siedział w pokoju, warczał coraz głośniej. Szczerze mówiąc, i mnie ta cała historia podobała się coraz mniej. Intrygowało mnie, co było dalej.

– Chociaż bardzo się bałam, chciałam ją zagadnąć, ale nie mogłam ruszyć się z miejsca. Stałam w miejscu, a pies warczał koło mnie. Ta kobieta przeszła obok, omal mnie nie dotknęła, ale zaraz potem rozwiała się w powietrzu. Tramwaj… on też znikł.

Gdyby ktokolwiek inny opowiedział mi tę historię, byłbym może zafascynowany taką fantazją, to wszystko. Ale z Leną było inaczej. Zbyt dobrze znam swoją żonę, by wątpić w prawdziwość jej słów. Co tam się rzeczywiście wydarzyło? Nic nie wskazywało na to, by Lena uległa jakiemuś złudzeniu. Chciałem zgłębić całą tę sprawę. Nie, to nie tak: Musiałem to zrobić.

W kolejne wieczory to ja wychodziłem z Barrym na spacery. Okrążaliśmy plac z pętlą dawnej ósemki, chodziliśmy wzdłuż szyn w stronę centrum – ani śladu tramwaju-widma, eleganckiej, ale staromodnie ubranej kobiety w jasnym kostiumie… Któregoś wieczoru, gdy jak zwykle zamierzałem udać się tam, gdzie zwykle, spotkałem znajomego, który też był ze swoim psem na spacerze.

– Nie chodziłbym tam – stwierdził, gdy się przywitaliśmy i powiedziałem mu, dokąd się wybieram.

– Ale dlaczego ?

– Tam się czasem dzieją dziwne rzeczy.

Wyostrzyłem słuch, udałem jednak, że nie wiem, o co chodzi. – O czym pan mówi?

– Nie słyszał pan, co ludzie opowiadają ?

– Co takiego ?

– Sam bym w to nie uwierzył, ale parę tygodni temu sam byłem świadkiem. Rex był potem przez parę dni dziwnie niespokojny.

Wiedziałem, o co mu chodziło – Barry też zachowywał się dziwnie po tamtym zdarzeniu, ale teraz bez problemu mi towarzyszył. Nic jednak nie powiedziałem, spoglądałem tylko z zaciekawieniem. Historia, którą usłyszałem od tego znajomego, bardzo przypominała to, co opowiedziała mi Lena.

– To brzmi niesamowicie – stwierdziłem.

– Też tak sądziłem, gdy o tym usłyszałem. Ale jakiś czas później sam to widziałem!

Tamtego wieczoru nie poszliśmy już tam, ale nie żałowałem tego. Dowiedziawszy się kilku dodatkowych szczegółów, mogłem dalej zajmować się tą historią. Muszę przyznać, że początkowo zamierzałem zweryfikować to, co opowiadała Lena, znaleźć jakieś logiczne wyjaśnienie zdarzeń tamtego wieczoru, by ją uspokoić, ale teraz poczułem, że mam do czynienia z czymś więcej, z historią, która zafascynowała mnie jako niezależnego dziennikarza, którą postanowiłem zgłębić i opublikować. Rozmawiałem z paroma świadkami – wszyscy mówili to, o czym już słyszałem od Leny: tramwaj linii 8, bez motorniczego, jedyna pasażerka – kobieta, która przeklina, a potem rozpływa się w powietrzu. Zdarza się to co jakiś czas, zawsze wieczorem – czasem jest już ciemno, ale latem jeszcze nie. Interesująca była godzina: krótko po dwudziestej.

Dowiedziałem się w informacji turystycznej, czy stare tramwaje czasami przyjeżdżają na ten przystanek. W istocie oraganizuje się niekiedy takie przejażdżki, jednak zawsze w ciągu dnia, dla turystów, po wcześniejszym uzgodnieniu. Na moje pytanie, czy zdarzają się czasem jakieś niezwykłe rzeczy, otrzymałem przeczącą odpowiedź.

– A czy możliwa byłaby taka przejażdżka w godzinach wieczornych? Chciałbym by tramwaj był na Placu Północnym około dwudziestej.

– Trochę niezwykła pora. O tej godzinie jest już dawno ciemno.

– To mi nie przeszkadza, znam miasto, jestem dziennikarzem i chciałbym napisać o dawnych liniach tramwajowych. Interesuje mnie szczególnie trasa ósemki krótko po wojnie.

Cena, którą usłyszałem, odebrała mi na moment mowę. Masa forsy za taką przyjemność! Mimo tego ustaliliśmy termin.

Wybrałem ósmego lutego, gdyż intuicja podpowiadała mi, że liczba 8 odgrywa w tej historii szczególną rolę. Zdarzało się to zawsze krótko po ósmej wieczorem, chodziło przy tym o tramwaj linii osiem. Niesamowite spotkanie Leny z kobietą-duchem miało miejsce ósmego listopada. A kiedy “położy się” ósemkę poziomo, otrzyma się symbol nieskończoności – czy i to odgrywało jakąś rolę w tej sprawie, czy po prostu moja fantazja zaczynała produkować dziwne skojarzenia?

Lena zareagowała niemal panicznie na moją propozycję, by towarzyszyła mi w tej przejażdżce. Nie zamierzałem jej zmuszać, więc tylko z rezygnacją skinąłem głową. Także właściciel Rexa nie chciał ze mną jechać, podobnie jak dwoje innych naocznych świadków. Tylko mój przyjaciel Henry wyraził zgodę – ta istoria chyba go zainteresowała.

– Nie, Alex, nie wierzę w takie rzeczy – powiedział – ale kto wie… Chętnie przejadę się z tobą dla towarzystwa.

Im bardziej zbliżał się ósmy lutego, tym dziwniej się czułem. Z jednej strony spodziewałem się niesamowitej historii, z drugiej jednak odczuwałem lekki niepokój.

Owego wieczoru zabrałem ze sobą dwie kamery i dyktafon. Gdy dotarłem do historycznej remizy tramwajowej, ujrzałem Henry’ego. Wydawał się spokojny, ale wiedziałem, że i on był napięty, w przeciwnym bowiem wypadku nie zapaliłby.

 

Ledwie zdążyliśmy się przywitać, gdy podszedł do nas umundurowany starszy mężczyzna. Takich mundurów już się dzisiaj nie nosi – widziałem podobne w pismach fachowych, taką odzież służbową nosili tramwajarze prawie do końca lat pięćdziesiątych.

– Dobry wieczór, nazywam się Günther Hanisch i zawiozę panów tramwajem do Placu Północnego i z powrotem. Czy mają panowie szczególne pytania lub życzenia?

Przedstawiliśmy się.

– Zależy mi, byśmy byli na końcowym przystanku koło dwudziestej – powiedziałem.

– Nie ma problemu, zdążymy – uspokoił mnie.

Wsiedliśmy do starego wagonu. Henry i ja usiedliśmy z przodu, na drewnianych siedzeniach.

– Òsemka kursowała wtedy z ulicy Parkowej do placu Północnego – objaśnił pan Hanisch. – Podjedziemy teraz na Parkową, to niedaleko.

Tramwaj był stary, ale wyposażony w głośniki, aby turyści dobrze słyszeli motorniczego. Również nam pan Hanisch objaśniał w trakcie jazdy, gdzie się w danym momencie znajdujemy i jakie interesujące obiekty mijamy. Mój dyktafon notował wszystkie informacje: historię parku miejskiego, fakty na temat rozwoju miasta od 1945 roku i tak dalej.

– W tym miejscu znajdowały się zakłady Zweiga – usłyszeliśmy, gdy tramwaj mijał centrum handlowe w Alei Fryderyka Schillera. Przypomniałem sobie ruiny fabryki, które były tu jeszcze niespełna 15 lat temu. Zakłady Zweiga produkowały naczynia kuchenne, ale podczas wojny musiały pracować na potrzeby frontu. Jednakże już latem 1945 roku produkowano znów dawny asortyment.

– Przed wojną – kontynuował pan Hanisch – był to największy zakład produkcyjny naszego regionu. Garnki i patelnie cieszyły się świetną renomą także za granicą. Fabrykant, Julius Zweig, planował nawet otworzyć filię w okolicach Berlina, jednakże latem 1939 roku zginął w wypadku samochodowym, a kierownictwo firmy przejął jego jedyny syn. Był wtedy bardzo młody, dopiero co skończył studia i miał początkowo asystować swojemu ojcu jako szef-junior. Okoliczności zmusiły go jednak do zmiany planów, musiał nie tylko bez przygotowania przejąć stery, lecz również krótko potem przestawić asortyment produkcji na potrzeby wojny. Zdumiewające, jak wspaniale sobie z tym poradził. Kto wie, jak potoczyłyby się dalsze losy fabryki, gdyby nie stracił w tragicznych okolicznościach życia w wieku 34 lat. Zakłady Zweiga produkowały jeszcze przez kilka kolejnych lat naczynia kuchenne, jednak ich jakość nie była już taka jak poprzednio. Stopniowo zwalniano robotników, przebąkiwano nawet o insolwencji. Pewnego wieczoru wybuchł ogromny pożar. Taki był koniec dobrze prosperującej niegdyś firmy.

Jechaliśmy dalej. Teraz mniej uważnie przysłuchiwałem się komentarzom naszego motorniczego, bowiem moje myśli krążyły wokół zakładów Zweiga. Mógłbym napisać serię artykułów o najnowszej historii naszego miasta, myślałem. Zacząłbym od fabryki naczyń kuchennych. Kto kierował nią po śmierci ostatniego Zweiga? Dlaczego jej wyroby nie były już tak dobre jak dawniej – czy winien był temu niedobór surowców w latach powojennych? A może przyczyny były zupełnie inne? I jeszcze jedno – w jaki sposób młody fabrykant stracił życie?

– Alex, co jest grane? – przerwał Henry moje rozmyślania. –Wydajesz się błądzić gdzieś myślami, a przecież zaraz dojedziemy do Placu Północnego.

Natychmiast wróciłem do teraźniejszości. No tak, jeszcze tylko dwie przecznice, a będziemy na miejscu. Spojrzenie na zegarek: była 19.58. Przygotowałem swoje przyrządy i spoglądałem w ciemność. I nic – ani starego tramwaju, ani staromodnie odzianej kobiety.

Dotarliśmy do historycznego przystanku i wysiedliśmy na krótko z tramwaju. Wtedy usłyszałem dzwonek i odgłosy, jakie znałem z dzieciństwa, kiedy to jeszcze kursowały niekiedy te stare tramwaje. Henry i nasz motorniczy też to usłyszeli. Wkrótce ujrzeliśmy stary wagon linii 8. Zahamował, nieomal nie zderzając się z naszym. Ale jak to było możliwe? W tamtym tramwaju nie było motorniczego i tylko jedna pasażerka – kobieta, która wysiadła i głośno złorzecząc skierowała się w stronę pensjonatu.

Zrobiłem kilka zdjęć i próbowałem nagrać na dyktafon głos kobiety. Kiedy chciałem za nią pójść, znikła nagle w pobliżu pensjonatu.

– Czegoś takiego jeszcze w życiu nie widziałem – Günter Hanisch ze zdumienia kręcił głową. – Co to właściwie było? I ten inny tramwaj…

Dopiero wtedy dostrzegłem, że i ósemka znikła. – Henry, zauważyłeś, kiedy odjechał ten stary tramwaj? – spytałem przyjaciela, który jednak nie reagował.

– Henry! – chwyciłem go za ramię.

– Co jest, Alex?

– Widziałeś?

Milczenie. Po chwili: – Nie do wiary. Kiedy mi zaproponowałeś, żebym z tobą jechał, myślałem, że to jakiś żart… Naprawdę gonisz ducha?

Gdy po powrocie do domu próbowałem wgrać zdjęcia do komputera, nie było ich w moim aparacie. Również najważniejsza część nagrań na dyktafonie znikła – zostały tylko normalne wieczorne odgłosy, szczekanie psa, hamujący samochód… Wszystko to wydało mi się bardzo dziwne. Chciałem porozmawiać o tym z Leną, ale ona nie miała zamiaru tego słuchać.

Cykl artykułów o najnowszej historii naszego miasta, który planowałem napisać, musiał poczekać. Postanowiłem zająć się tajemnicą tej eleganckiej kobiety. Szła w kierunku pensjonatu. Tam powinieniem rozpocząć poszukiwania.

Nazajutrz zadzwoniłem do drzwi willi, liczącej sobie zapewne dobrze ponad sto lat. Otworzyła mi starsza pani o siwych włosach, połyskujących delikatnym fioletem. Przedstawiłem się i wyjaśniłem powód swojego przyjścia. Wysłuchała mnie z wielką uwagą.

– Proszę wejść – powiedziała i zaprowadziła mnie do przestronnego pokoju, który prawdopodobnie spełniał rolę jadalni. Usiedliśmy. Przy kawie kontynuowaliśmy naszą rozmowę.

– Nie potrafię panu niczego powiedzieć o tamtych czasach – stwierdziła – przyszłam na świat kilka lat po zakończeniu wojny. Ale moja mama, będąca wówczas młodą dziewczyną, opowiadała niekiedy o naszych pensjonariuszach. Przypominam sobie, że wspominała także kobietę, która kiedyś przepadła bez śladu. Może chodzi o tę samą osobę?

– Szkoda – pomyślałem – że od tamtego czasu minęło tak wiele lat. Teraz pewnie już nie dowiem się niczego przydatnego.

Właścicielka pensjonatu dodała jednak:

– Zobaczę, jak się czuje, może będzie mogła opowiedzieć panu coś więcej. Często zastanawiała się, dlaczego ta młoda kobieta nigdy już nie dała znaku życia.

Pozostałem w fotelu i obserwowałem zaśnieżony ogród. W dwóch karmnikach roiło się od wróbli, sikorek i innych ptaków, których nazwy nie były mi znane. Zafascynowany przyglądałem się, jak wydziobywały smakowite ziarna.

– Proszę pana – usłyszałem i odwróciłem się. – Moja mam może panu więcej opowiedzieć na ten temat. Proszę pójść ze mną…

Posłuchałem jej. Niemal na końcu korytarza otworzyła drzwi i weszliśmy do pokoju.

– Mamusiu, to właśnie ten dziennikarz, pan Mauersberger – przedstawiła mnie.

– Proszę mi wybaczyć, młody człowieku, że nie wstanę, ale nogi odmawiają mi już posłuszeństwa – rzekła staruszka. – Niechże pan siada. Inge, czy mogłabyś przynieść nam ten niebieski album z fotografiami? Jest w mojej sypialni, w górnej szufladzie komody.

Usiadłem. Wyściełane krzesło było bardzo wygodne.

– To było tak dawno temu… Wie pan, ten dom był od początku pensjonatem, mój dziadek zlecił wybudowanie go w 1912 roku. Gdy poległ pod Stalingradem, babcia nie miała prawie sił, by zajmować się interesami, a więc kierownictwo przejęła moja mama. Moje dwie siostry i ja, wtedy jeszcze dzieci, pomagałyśmy, jak tylko to było możliwe. Nasz ojciec też był na froncie. O, proszę zobaczyć! – otworzyła album, który jej córka dopiero co położyła na stole, zanim dyskretnie wymknęła się z pokoju. – Tak wyglądał pensjonat w dniu otwarcia.

Obejrzałem dalsze fotografie, wysłuchałem objaśnień. Dziadkowie oraz rodzice starszej pani, pensjonariusze, zdjęcia z przebudowy domu… Wszystko chronologicznie usystematyzowane i opisane. Słuchałem uważnie, od czasu do czasu zadając jedno czy dwa pytania.

– A to jest… to była Irene.

Dwie fotografie, na których rozpoznałem kobietę-ducha! Jedna z nich pokazywała tylko jej twarz, okoloną blond włosami, druga – całą postać w eleganckim kostiumie i kapeluszu. Moje serce załomotało.

– Co pani może mi o niej powiedzieć?

– Przybyła do nas w roku 1945, to musiało być w czerwcu albo lipcu. Wie pan, Irene przeżyła bombardowanie Drezna, straciła tam matkę i braciszka, a dom, w którym dawniej mieszkała, legł w gruzach. Tutaj jednak mieszkała jej ciotka, więc Irene zamieszkała u niej. Znalazła zatrudnienie w fabryce, w Zakładach Zweiga. Zna pan tę firmę?

Przytaknąłem.

– Ciotka zmarła krótko po zakończeniu wojny, a ponieważ Irene i jej wuj niezbyt się lubili, młoda kobieta postanowiła znaleźć sobie inne lokum. Ktoś polecił jej nasz pensjonat i w ten oto sposób trafiła do nas. Ponad rok mieszkała w pokoju na pierwszym piętrze. Była osobą miłą i towarzyską, chętną do pomocy i z poczuciem hunoru. Bardzo ją lubiliśmy.

– Wspomniała pani, że Irene pracowała w Zakładach Zweiga. Ale chyba nie na produkcji, prawda?

– Skądże znowu! Otrzymała posadę w biurze. Jesienią, o ile dobrze pamiętam, została sekretarką szefa. Dostała podwyżkę i nie musiała już stukać w maszynę do pisania w wielkim biurze. Młody pan Zweig bardzo cenił jej pracę. Zależało mu także, aiby jego osobista sekretarka prezentowała się jak najlepiej, dlatego dołożył wszelkich starań, aby sprowadzić dla niej elegancką garderobę. Mówiła o tym mojej mamie, a ja wszystko słyszałam.

– To między panem Zweigiem a Irene było chyba coś więcej – zauważyłem. – Szefowie zwykle nie są aż tak troskliwi.

Starsza pani uśmiechnęła się.

– Tak, tak – powiedziała – to było coś poważniejszego. Najpierw mówiła o nim “szef”, potem “pan Zweig”, ale jakiś czas później po prostu “Eugen”. Wówczas jednak nie zwracano się do przełożonego po imieniu, tym bardziej jeżeli było się jego sekretarką. A gdy pokazała nam otrzymany od niego pierścionek, wszystko stało się jasne.

Co się w takim razie wydarzyło? Czemu go przeklinała? Jaką rodzinę miała na myśli? Jego ojciec nie żył przecież od kilku lat.

– Irene promieniowała szczęściem – kontynuowała moja rozmówczyni. – Ale któregoś dnia… pewnej niedzieli, którą spędziła z Eugenem, wróciła jakaś nieswoja. Najprawdopodobniej płakała, ale nie chciała na ten temat rozmawiać. Kilka dni później opowiedziała, co się wówczas stało. Eugen przedstawił ją swojej matce, ale ta życzyła sobie innej synowej. Irene musiała wysłuchać jej tyrady, podczas gdy Eugen milczał przez cały czas. To musiało jej złamać serce.

Pojąłem wtedy, czemu go przeklinała. Zranione uczucia to jedna z najsilniejszych emocji. Ale dlaczego znikła? I dlaczego ukazywała się czasami, i to akurat tutaj? Każde pytanie rodziło nowe. Zaczynałem wątpić, że kiedykolwiek rozwikłam tę zagadkę. Ale dowiedziałem się jeszcze dalszych szczegółów:

Irene była wówczas w ciąży. W przypadku mężatek mówiono “przy nadziei”, ale niezamężna matka była w tamtych czasach niewiele warta. Utraciłaby posadę jako osobista sekretarka szefa firmy, o ile w ogóle chciałaby dalej dla niego pracować. Podobno już po rozstaniu poinformowała pana Zweiga, że spodziewa się jego dziecka, na co on odparł, że nie powinna zawracać mu głowy. I tak zamierzał się wkrótce ożenić – z córką bankiera, zgodnie z życzeniem swojej matki. Jako żonaty mężczyzna nie mógłby sobie pozwolić na romanse z personelem. Irene powinna usunąć tę ciążę, on poniesie koszta zabiegu. Ale Irene nie chciała. Kilka dni po tej rozmowie, na początku sierpnia 1946 roku, nie wróciła z pracy do domu.

Podziękowałem za informacje. Było ich znacznie więcej niż się spodziewałem, a jednak kilka pytań pozostało bez odpowiedzi. Całymi dniami rozmyślałem nad dalszymi krokami. Ponieważ nic sensownego nie przychodziło mi do głowy, poprosiłem Henrego o pomoc.

– Wiesz, Alex – powiedział, kiedy opowiedziałem mu o swoich poszukiwaniach – coś w tym jest. Nie bardzo chce mi się wierzyć w duchy, ale może powinienem skorygować to nastawienie.

– Co masz na myśli?

– Uważam, że jej dusza nie potrafi znaleźć drogi w zaświaty. Irene rozpaczliwie wzywa pomocy, ale my nie umiemy jej zrozumieć.

– Ale jak powinna wyglądać taka pomoc? Zakładając rzecz jasna, że twoja teoria odpowiada prawdzie…

Henry upił spory haust piwa i powiedział:

– Przypuszczam, że została zamordowana, a jej ciało zakopane gdzieś w pobliżu miejsca, w którym się ukazuje. A raczej tam, gdzie nagle znika.

– A jeżeli masz rację, to co możemy zdziałać? Chcesz przekopać calutką okolicę?

Henry potrząsnął głową.

– Nie, niezupełnie – odparł. – Najpierw powinniśmy w miarę dokładnie ustalić, w którym miejscu Irene przestaje być widoczna.

Powiedział “powinniśmy”! Wyglądało na to, że znalazłem w nim sojusznika. – To co powinniśmy teraz robić? – spytałem.

– Mój kuzyn Lothar ma firmę ogrodniczą. Pogadam z nim.

Rozmawialiśmy jeszcze przez trzy czy cztery piwa. Henry był przekonany, że Lothar, który bardzo angażował się w sprawy naszego miasta, znajdzie sposób, by na nowo ukształtować zieleniec przy dawnej pętli tramwajowej. My tymczasem zamierzaliśmy czekać tam na Irene następnego ósmego.

W istocie udało się nam w miarę dokładnie określić miejsce nagłego zniknięcia tej młodej kobiety.

– Czy sądzisz, że Eugen Zweig zginął wtedy za sprawą jej przekleństwa? – spytałem Henrego.

– W tej chwili mogę już sobie niemal wszystko wyobrazić. Przeczytałem ostatnio dwie książki i parę artykułów internetowych na temat zjawisk ponadnaturalnych i znalazłem tam kilka podobnych przypadków.

– A ja wyszperałem informacje o fabryce Zweiga. Naturalnie też o samym Zweigu. Jego śmierć przyszła zupełnie nieoczekiwanie. W październiku 1946 Eugen poślubił córkę bankiera Falkenberga. Państwo młodzi udali się w podróż poślubną do Szwajcarii. W Alpach doszło do wypadku – ich wóz zderzył się z innym samochodem i oba pojazdy runęły w przepaść. Auto Zweiga stanęło w płomieniach. Zarówno on sam jak i jego żona nie przeżyli tego wypadku.

– A kiedy spaliła się fabryka?

– To było w nocy z 8. na 9. sierpnia 1950 roku. Według informacji straż pożarną wezwano około wpół do dziewiątej wieczorem. Kilka jednostek walczyło przez całą noc z ogniem, który jednak nie dawał się ugasić, jak gdyby był odporny na wodę.

– A ty pytasz jeszcze, czy to wszystko było sprawą przekleństwa? Alex, to jest jednoznaczne. Weź pod uwagę datę pożaru: ósmego sierpnia. To przecież chyba rocznica śmierci Irene, no nie?

Krótko po Wielkanocy rozpoczęto prace na skwerze przy starym przystanku. Henry poinformował mnie kilka dni wcześniej, że firma jego kuzyna otrzymała to zlecenie. Zabrałem ze sobą Barrego, by wyglądało na to, że po prostu wyszedłem z psem na spacer. Jednakże z pewnej odległości obserwowałem prace ogrodnicze. Gdy rozpoczęto kopać niedaleko miejsca, w którym znikała Irene, udałem się w tamtym kierunku. Młody pracownik, który odkopał jej resztki, krzyknął głośno. Koledzy uspokoili go, któryś z nich zadzwonił po policję. Późniejsze badania patologiczne i dochodzenie kryminalne wykazały, że to była Irene. Uderzenie jakimś ciężkim przedmiotem pozbawiło ją przytomności. Bezwładne ciało pogrzebano żywcem.

Od tamtej pory nie widziano już nigdy starego tramwaju. Irene znalazła miejsce wiecznego spoczynku na Cmentarzu Północnym.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Pierwszy akapit zrozumiałam w ten sposób, że narrator był w domu z psem i żoną, a pies pobiegł do drzwi, słysząc dzwonek. Dopiero potem zrozumiałam, że pies i Lena byli za drzwiami. Moim zdaniem to nie jest takie oczywiste i brakuje tu jednego zdania, które by to wyjaśniło.

 

„Tamtego wieczoru nie poszliśmy już tam” – „tamtego” i „tam” w jednym zdaniu nie brzmi dobrze.

 

„Muszę przyznać, że początkowo zamierzałem zweryfikować to, co opowiadała Lena, znaleźć jakieś logiczne wyjaśnienie zdarzeń tamtego wieczoru, by ją uspokoić, ale teraz poczułem, że mam do czynienia z czymś więcej, z historią, która zafascynowała mnie jako niezależnego dziennikarza, którą postanowiłem zgłębić i opublikować.” – zdecydowanie za długie zdanie, które czyta się źle.

 

„Moja mam może panu więcej opowiedzieć na ten temat. – literówka.

 

„Była osobą miłą i towarzyską, chętną do pomocy i z poczuciem hunoru” – literówka.

 

Ogólnie czytało się miło. Niemniej jednak uważam za nieprawdopodobne, by kuzyn bohatera od tak otrzymał zlecenie od miasta, by zagospodarować zieleń miejską akurat w tym miejscu, na którym zależało narratorowi.

 

Opowiadanie mnie wciągnęło i podobało mi się, ale po końcówce czuję niedosyt. Liczyłam jeszcze na jakiś zwrot akcji. Jakieś wielkie, niesprecyzowane „łał!”.  Obstawiałam, że w zabójstwie maczała palce niedoszła teściowa denatki.

Przeczytane ;)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Grażyno (mogę tak)?

Po pierwsze – to dośc nietypowe transponować teksty z jednego języka w drugi samemu. Szacun!

Po drugie – dość interesująca historia. Ale… Brzmi jak szkic, konspekt, bo…

…po trzecie – opowiadasz takim suchym językiem, trochę beznamiętnie. Przydałoby się więcej opisów, życia, ognia. A to jest na razie streszczenie.

W szczegółach:

– “Nie, to nie tak: Musiałem to zrobić” – po dwukropku małą literą;

– “opowiadają ?” – tu bez spacji;

– “ta istoria” – literówka;

– “–Wydajesz się” – a tu spacji brakuje;

– “Moja mam może” – – literówka;

– “Aiby” – i tu;

– “Co się w takim razie wydarzyło?” – to jest część dialogu: od kreseczki;

– “ale niezamężna matka była w tamtych czasach niewiele warta” – nie wiem, która to część Niemiec, ale… w części wschodniej po gwałtach Rosjan trzeba by chyba połowę kobiet wypędzić, a i Amerykanie pewnie trochę prezentów zostawili – toteż nie wydaje mi się;

– “Henrego” – Henry’ego.

 

Czyli – jest potencjał, piórem operujesz umiejętnie, ale zabrakło mi emocji. Może nasteęnym razem od początku po polsku?

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Melduję, że bilet został skasowany.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

 

ninedin.home.blog

Opowiadasz dość tajemniczą historię z przeszłości, z osobliwym tramwajem i duchem w roli głównej, jednak robisz to w sposób tak chłodny i pozbawiony wszelkich emocji, że nie mogę powiedzieć, aby lektura mnie porwała. Owszem, czytałam bez żadnej przykrości, lecz sporo brakło do pełnej satysfakcji.

Wykonanie mogłoby być lepsze.

 

Bez na­my­słu otwo­rzy­łem – Barry prze­le­ciał do kuch­ni koło mnie, war­cząc gło­śno… ―> Czy dobrze rozumiem, że kuchnia była koło otwierającego drzwi, a Barry latał?

Proponuję: Bez na­my­słu otwo­rzy­łem – Barry, warcząc głośno, minął mnie i pobiegł prosto do kuch­ni

 

Po­krę­ci­ła głową. – Ten… ten stary tram­waj… ―> Wypowiedź dialogową zaczynamy od nowego wiersza. Winno być:

Po­krę­ci­ła głową.

– Ten… ten stary tram­waj

Ten błąd pojawia się jeszcze kilkakrotnie w dalszej części opowiadania.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow

 

– Ósem­kę. Wy…wy­je­cha­ła zza rogu, wiesz… ―> Brak spacji po wielokropku.

 

ani śladu tram­wa­ju-wid­ma, ele­ganc­kiej, ale sta­ro­mod­nie ubra­nej ko­bie­ty w ja­snym ko­stiu­mie… ―> …ani śladu tram­wa­ju-wid­ma czy ele­ganc­kiej, ale sta­ro­mod­nie ubra­nej ko­bie­ty w ja­snym ko­stiu­mie

 

Któ­re­goś wie­czo­ru, gdy jak zwy­kle za­mie­rza­łem udać się tam, gdzie zwy­kle… ―> Powtórzenie.

Proponuję: Któ­re­goś wie­czo­ru, gdy tradycyjnie/ jak zawsze za­mie­rza­łem udać się tam, gdzie zwy­kle

 

Sam bym w to nie uwie­rzył, ale parę ty­go­dni temu sam byłem świad­kiem. ―> Powtórzenie.

Wystarczy: – Sam bym w to nie uwie­rzył, ale parę ty­go­dni temu byłem świad­kiem.

 

Tam­te­go wie­czo­ru nie po­szli­śmy już tam, ale nie ża­ło­wa­łem tego. ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

tram­waj linii 8, bez mo­tor­ni­cze­go… ―> …tram­waj linii osiem, bez mo­tor­ni­cze­go

Liczebniki zapisujemy słownie. Sugeruję ujednolicić zapis, bo różnie zdarza Ci się je pisać.

 

W isto­cie ora­ga­ni­zu­je się nie­kie­dy… ―> Literówka.

 

że licz­ba 8 od­gry­wa… ―> …że licz­ba osiem od­gry­wa

 

pod­szedł do nas umun­du­ro­wa­ny star­szy męż­czy­zna. Ta­kich mun­du­rów już się dzi­siaj nie nosi – wi­dzia­łem po­dob­ne w pi­smach fa­cho­wych, taką odzież służ­bo­wą no­si­li tram­wa­ja­rze… ―> Czy to celowe powtórzenia?

Może w drugim zdaniu: Ta­kich uniformów już się dzi­siaj nie nosi – wi­dzia­łem po­dob­ne w pi­smach fa­cho­wych, w podobną odzież służ­bo­wą ubrani byli tram­wa­ja­rze

 

Wsie­dli­śmy do sta­re­go wa­go­nu. Henry i ja usie­dli­śmy z przo­du, na drew­nia­nych sie­dze­niach. ―> Brzmi to nie najlepiej.

Proponuję: Weszliśmy do sta­re­go wa­go­nu. Henry i ja zajęliśmy miejsca z przo­du, na drew­nia­nych siedzeniach.

 

ruiny fa­bry­ki, które były tu jesz­cze nie­speł­na 15 lat temu. ―> …ruiny fa­bry­ki, które były tu jesz­cze nie­speł­na piętnaście lat temu.

Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach.

 

gdyby nie stra­cił w tra­gicz­nych oko­licz­no­ściach życia w wieku 34 lat. ―> Raczej: …gdyby w tra­gicz­nych oko­licz­no­ściach, w wieku trzydziestu czterech lat, nie stra­cił życia.

 

– Alex, co jest grane? – prze­rwał Henry moje roz­my­śla­nia. ―> – Alex, co jest grane? – Henry prze­rwał moje roz­my­śla­nia.

 

Spoj­rze­nie na ze­ga­rek: była 19.58. ―> Spoj­rze­nie na ze­ga­rek: była dziewiętnasta pięćdziesiąt osiem.

 

stary wagon linii 8. ―> …stary wagon linii osiem.

 

Za­ha­mo­wał, nie­omal nie zde­rza­jąc się z na­szym. ―> Za­ha­mo­wał, nie­omal zde­rza­jąc się z na­szym. Lub: Za­ha­mo­wał, omal nie zde­rza­jąc się z na­szym.

 

Tam po­wi­nie­niem roz­po­cząć po­szu­ki­wa­nia. ―> Literówka.

 

– Szko­da – po­my­śla­łem – że od tam­te­go czasu mi­nę­ło tak wiele lat. Teraz pew­nie już nie do­wiem się ni­cze­go przy­dat­ne­go. ―> To nie jest zapis myśli, a dialog. Winno być: – Szko­da – powiedziałem/ rzekłem – że od tam­te­go czasu mi­nę­ło tak wiele lat. Teraz pew­nie już nie do­wiem się ni­cze­go przy­dat­ne­go.

 

– A to jest… to była Irene. ―> Na fotografii faktyczne widniała ta kobieta, więc: – A to jest… to jest Irene.

 

Jedna z nich po­ka­zy­wa­ła tylko jej twarz, oko­lo­ną blond wło­sa­mi… ―> Włosy nie okalają twarzy.

Za SJP PWN: Za SJP PWN: oko­lićoka­lać  1. «zna­leźć się, roz­cią­gnąć się do­oko­ła cze­goś» 2. «utwo­rzyć ob­wód­kę, otok wokół ja­kie­goś przed­mio­tu»

 

dom, w któ­rym daw­niej miesz­ka­ła, legł w gru­zach. Tutaj jed­nak miesz­ka­ła jej ciot­ka, więc Irene za­miesz­ka­ła u niej. ―> Powtórzenia.

Proponuję w drugim zdaniu: Tutaj jed­nak miała ciotkę, więc Irene zatrzymała się u niej.

 

– Wiesz, Alex – po­wie­dział, kiedy opo­wie­dzia­łem mu… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

Eugen po­ślu­bił córkę ban­kie­ra Fal­ken­ber­ga. Pań­stwo mło­dzi udali się w po­dróż po­ślub­ną do Szwaj­ca­rii. ―> Powtórzenie.

Proponuję w pierwszym zdaniu: Eugen ożenił się z córką ban­kie­ra Fal­ken­ber­ga.

 

– To było w nocy z 8. na 9. sierp­nia 1950 roku. ―> – To było w nocy z ósmego na dziewiąty sierp­nia tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego roku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fabuła: Czytało się całkiem w porządku, lecz bez większego zachwytu. Tekst rozwijał się powoli, a śledztwo mające na celu wyjaśnienie pojawiania się zagadkowego tramwaju zostało przeprowadzone w standardowy, niezaskakujący sposób – zbieranie kolejnych informacji od ludzi poprzez słuchanie ich opowieści. Końcówce nieco zabrakło energii, sprawa rozwiązała się w zaskakująco łatwy sposób.

Oryginalność: Ciekawie przedstawione realia niemieckiego miasta, trochę interesującego backstory, jednakże pomysł na pojazd powiązany w jakiś sposób z zaświatami raczej nie jest nowy. Podobnie życiorys Irene raczej nie wyróżnia się w szczególny sposób, to kolejna historia o nieudanej miłości naznaczona śmiercią.

Styl: Tu jest raczej w porządku, lektura bez większych przeszkód, choć zdarzały się drobne usterki pokroju literówek: "Zależało mu także, aiby jego osobista sekretarka prezentowała się jak najlepiej". Entery na końcu opowiadania do usunięcia.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Fajne. (© Anet)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dla mnie średnie :/

Przynoszę radość :)

Spełnienie podstawowego założenia – fantastyczny środek transportu – jest.

Zacznę od technikaliów – liczebniki, daty, zwłaszcza w wypowiedziach słownie, nie liczbami. Nieco powtórzeń. To to, co najbardziej rzuciło mi się w oczy. 

Mogło to być ciekawe paranormalne śledztwo, a wyszła taka sobie opowiastka. Czegoś jej brakło, z pewnością klimatu. Mam wrażenie, że wpływ na to miał sposób narracji. Jest on zbyt suchy i wyprany z emocji. Plus nie dzieje się nic niespodziewanego, wręcz idzie może nawet zbyt gładko.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Wracam z komentarzem jurorskim.

 

Hmm, to już któreś opowiadanie o tramwaju/pociągu i zaświatach/załamaniu kontinuum czasowego, coś musi być niepokojącego w tych pojazdach :D. Poprawny tekst, z dość przewidywalną, ale poprowadzoną zgodnie z zasadami sztuki quasi-kryminalną fabułą, przezroczysty język i styl. Brakuje napięcia – całość opowiedziana jest raczej beznamiętnie, bez emocji, a szkoda – zawsze by tekst był nieco żywszy i barwniejszy. Kuleje nieco zapis dialogów. 

ninedin.home.blog

Fabuła – raczej typowa historia o duchu. Pojawia się, ktoś wyjaśnia okoliczności jego śmierci, znajduje ukojenie. Niemiecka otoczka na plus, ładnie ograne szczegóły miasteczka.

Historia opisana całkiem poprawnie. Mnie się podobał brak emocji i nastroju. Po prostu informacje.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka