- Opowiadanie: Corrinn - Zemsta mechanika

Zemsta mechanika

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Zemsta mechanika

Warsztat usytuowano na niewysokim wzgórzu. Jeszcze wczoraj nie było tu niczego, a dziś zamigotały radośnie szyldy z napisami najlepsze części oraz twój pojazd będzie jak nowy. Opodal przebiegała szosa północ-południe, przecinająca na pół wielki opustoszały obszar, przypominający skalistą pustynię. Samo wzgórze również było kamieniste, a miejsce, gdzie przed godziną zbudowano parking, śmierdziało roztopionym żwirem i stygnącym betonem. Kolejne stanowiska dla aut wyznaczały linie, które wyglądały, jakby ktoś wypalił je laserem.

Szosą bardzo rzadko cokolwiek przejeżdżało. Jeśli już, najczęściej były to stare fordy lub zardzewiałe tico. Pod wieczór przejechał jeden autobus. Wyglądał na zupełnie pusty. Nawet kierowcę gdzieś wywiało.

Następnego dnia, z samego rana nastąpiło wielkie otwarcie. Szyldy rozbłysły całą mocą, a przy wjeździe jeden z pracowników postawił neonową reklamę, głoszącą, że pierwsza naprawa będzie za pół ceny. Do południa zabrakło jednak chętnych.

Dopiero tuż przed zamknięciem wreszcie pojawił się klient. Olbrzymi dżip w barwach moro z trudem wtoczył się na wzgórze, zajechał na parking i zatrzymał się z głośnym piskiem. Wysiadł z niego ubrany w mundur mężczyzna.

– Widzę, że jest pan wojskowym… – zauważył właściciel warsztatu, tłusty, mocno łysiejący staruszek.

– Bywam, jeśli potrzeba – odpowiedział przybyły.

– Czym mogę zatem służyć szanownemu panu? – Grubas skłonił się tak nisko, jak tylko pozwalał mu wielki brzuch. – Zapewniam, że moi chłopcy uporają się z każdym problemem w ekspresowym tempie.

– Coś chrzęści w silniku. No i klocki hamulcowe trzeba by chyba wymienić. – Mężczyzna wypowiadał się głośno, rytmicznie, niby oficer przemawiający do szeregowego. – Podobno pierwsza naprawa za półdarmo.

– Za pół ceny. – Właściciel warsztatu zmierzył klienta wzrokiem od stóp do głów. – Ale to prawda, nie zażądam wiele.

Przez następną godzinę, aż do zamknięcia, dwóch pracowników krzątało się przy dżipie. Byli bliźniakami, ale nosili różniące ich koszulki z greckimi literami. Pierwszy z nich, z wielką alfą na plecach, miał na imię Beginus i to on zawsze zaczynał robotę, a jego brat się przypatrywał. Gdy jednak Beginus poddawał się, twierdząc, że nic więcej nie może zrobić, pałeczkę przejmował Endus, z wyszytą na plecach omegą. On dokańczał każdą naprawę i tak było i tym razem.

– Zabawne imiona – powiedział wojskowy, gdy temat pogawędki z szefem przeszedł na jego synów.

– Nie tak śmieszne, jak myślisz – odpowiedział grubas.

– Wszystko już działa! – krzyknął Endus.

– Mam taką nadzieję. – Mężczyzna spojrzał na właściciela warsztatu. – Ile się należy? Ostrzegam, że nie mam przy sobie zbyt wiele gotówki, a miało być za półdarmo.

– Za pół ceny – poprawił go ponownie rozmówca. – Nie żądam jednak pieniędzy.

– Co więc chcesz w zamian?

Grubas zamyślił się, patrząc wojskowemu w oczy.

– Chcę twoją odwagę i szczupłą posturę. Ponieważ miało być za połowę ceny, możesz wybrać sam, co z tego mi oddasz.

– To wysoka cena – wyszeptał mężczyzna. Jego głos nie był już tak silny, jak wcześniej. – Wolę jednak być tłuściochem jak ty, niż stać się tchórzem.

Stary mechanik zaśmiał się złowieszczo.

– Niech więc będzie. Jutro obudzisz się znacznie pulchniejszy, ja natomiast znów będę chudy.

Wojskowy odjechał, przeklinając w myślach warsztat i jego właściciela. Nie mógł nazwać go oszustem. Znał zasady rządzące tym światem. Przebiegłość miała znaczenie również na wojnie.

Czekała go trudna noc i jeszcze cięższy poranek.

 

*

 

Nazajutrz na teren przy warsztacie wjechał turkoczący autokar. Z pojazdu wysiadła młoda uśmiechnięta kobieta i pomachała z daleka do mechaników.

Podszedł do niej szczupły mężczyzna.

– Czym mogę służyć, szlachetna pani?

– Autokar nam się psuje, a wieziemy dzieci na wycieczkę.

Właściciel warsztatu spojrzał przez szyby.

– Wydaje mi się, że coś ich mało.

Rzeczywiście, oprócz kierowcy i pani opiekunki, w wyprawie uczestniczył tylko jeden samotny chłopiec. Trzymał w rękach paczkę cukierków, które raz za razem wkładał do buzi.

– Owszem. To niewielka grupa. Wszystko przez niż demograficzny. Rodzi się coraz mniej dzieci. Kiedyś autokary rozbrzmiewały śmiechem i wrzaskami, ale teraz jest inaczej. Nic nie poradzimy… A ja tak kocham dzieci!

– Proszę przyprowadzić kierowcę, niech powie, co dokładnie się dzieje. Z samochodem, nie z dziećmi.

Pojazd prowadził wysoki barczysty facet, noszący czapkę z daszkiem. Podali sobie dłonie i mechanik zapytał:

– W czym problem?

– Aaa… Bo wie pan. Jadę, jadę, a tu mi gaśnie co chwila po drodze…

Właściciel warsztatu zacmokał.

– To niedobrze.

– Raz to nawet myślałem, że nie ruszy już w ogóle z miejsca, no ale w końcu zapalił. Nie wiem, od czego to, może pan będzie wiedział.

– Zrobimy wszystko, co w naszej mocy.

Przez następne kilka godzin Beginus i Endus reperowali pojazd. Okazało się, że usterka jest poważniejsza, niż przypuszczali. Dopiero późnym popołudniem autokar zapalił, jak należy i wyglądało na to, że jest już w porządku. Do tego czasu chłopiec zjadł wszystkie cukierki i o mało nie zwymiotował.

– Ile się należy? – zapytała opiekunka grupy. – Musimy jechać, mamy wielogodzinne opóźnienie! Żywię nadzieję, że pan z nas nie zedrze, ale w razie czego, szkoła zapłaci.

– Nie potrzebuję pieniędzy – odparł mężczyzna, patrząc jej głęboko w oczy. – Jest pani młoda i kocha swoją pracę. Woli pani oddać młodość czy radość z wykonywanego zawodu?

– Nie… – powiedziała przerażona kobieta i zrozumiała, że wpadła w pułapkę. – Jest pan bezczelny.

– To nie moja wina, takie są zasady. Zrobiłem, co należało. Teraz pora na zapłatę.

– W takim razie… W takim razie wolę oddać młodość. I tak kiedyś zestarzałabym się, a nikt nie odbierze mi mojej pasji!

– Niech więc tak będzie – odpowiedział mechanik, dwudziestopięcioletni młodzieniec.

Staruszka weszła z trudem po dwóch stopniach do autokaru.

– Karol! – zawołała chłopca. – Chodź tutaj, trzeba zrobić odliczanie!

 

*

 

W piątek do warsztatu po raz pierwszy przyjechał człowiek na motorze. Miał długie ciemnobrązowe dredy, ćwieki, gdzie tylko się da i czarną kurtkę.

– Czym mogę służyć?

– Mój motor ma stłuczone lusterko. Trzeba je wymienić – odpowiedział klient. – Tylko szybko, bo śpieszę się na koncert.

– Jaki zespół? – zainteresował się właściciel warsztatu.

– To chyba wiadomo, tylko The Bottles jeszcze żyją.

– Jest aż tak źle? – Mechanik uśmiechnął się mimowolnie. Szybko spoważniał.

– Na ostatnim koncercie śpiewali sami. Na zmianę gitarzysta i perkusista schodzili ze sceny, aby robić za widownię. Przeczytałem to w gazecie. Cud, że mamy jeszcze gazety. Nakład trzysta egzemplarzy i nie zawsze schodzi. O, mam tu jedną. Chce pan?

Mechanik przyjął podarunek.

– Dzięki. A tak na marginesie. Gdy rozmawialiśmy, moi chłopcy naprawili pański pojazd.

Oczy motocyklisty rozbłysły.

– Tak szybko? No cóż, chyba jednak zdążę na koncert.

– Myślę, że, tak czy siak, poczekają na pana.

– Bardzo dziękuję. Ile się należy?

Dobicie targu nie trwało długo. Łysy motocyklista odjechał z ponurą miną swoim jednośladem, pokazując wymownego faka w kierunku warsztatu. Beginus i Endus patrzyli za nim bez emocji.

– Chłopcy, dobra robota. Mieliśmy świetny tydzień. Utarg, jak widać po mnie, okazały. – Mechanik pogładził dłonią dredy. – Dzisiaj już zamykamy. Macie teraz weekend dla siebie. Od poniedziałku wracamy do roboty. Zostało jeszcze paru frajerów. The Bottles zajmiemy się na końcu. Lubię muzykę. A teraz wybaczcie, idę do siebie. – Po tych słowach wszedł do warsztatu. Prawdopodobnie zmierzał do części mieszkalnej, aby robić to, co zawsze robił w wolnych chwilach – napawać się swoim geniuszem.

– Już niedługo… – wyszeptał Beginus do brata, kładąc mu dłoń na ramieniu.

– …będziemy wolni – dokończył Endus.

 

*

 

Słuchając w radiu muzyki The Bottles, będącej połączeniem rocka i dźwięków wydawanych przez zarzynanego kota, zadowolony mechanik studiował uważnie mapę kontynentu. Siedział w głębokim fotelu, w prawej dłoni trzymał wielki klucz francuski. Czekał.

Wkrótce na mapie pojawiły się trzy migotliwe światełka. Właściciel warsztatu zamachnął się kluczem i uderzył nim w jeden z punktów.

Gdzieś na froncie opasły żołnierz celował we wroga ze snajperki. Była to wyrównana potyczka, jeden na jednego. Wojskowy ledwo mieścił się w okopie. Strzelił. Kula odbiła się od skały, nie czyniąc nikomu krzywdy.

– Teraz twoja kolej! – krzyknął.

Przeciwnik wyjrzał ze swojego okopu.

– Ale mi się już nie chce… – zawołał wyraźnie znudzony. Potyczka trwała dwanaście godzin i nic nie wskazywało, aby miała się szybko zakończyć.

– Nie marudź, tylko walcz, tchórzu! – Gruby żołnierz wygramolił się z okopu, wziął karabin szturmowy i odważnie rzucił się do ataku.

Nagle potknął się o coś, co wystawało z ziemi i upadł. Wróg tylko na to czekał.

Smutny dżip patrzył na wszystko. A potem zgasił światła.

Jedna z kropek zniknęła.

Mechanik ponownie się zamachnął i trafił w drugi świecący punkt.

Nad Małym Kanionem opiekunka opowiadała podopiecznemu o geografii i geologii. Pokazywała palcem wyżłobienia w skałach, powstałych w miejscu, gdzie dawno temu płynęła rzeka Esperanto.

Nagle poczuła ostry ból w klatce piersiowej.

– Nic pani nie jest? – zapytał chłopiec, widząc, że stara kobieta oddycha z coraz większym trudem i dotyka dłońmi okolic mostka.

– Jasna cholera, trzeba wezwać pogotowie – zawołał kierowca i wyciągnął komórkę. Niestety nikt nie odebrał.

Autokar był świadkiem tragedii i aż gotowało się w jego silniku…

Tak zgasło drugie światełko.

– No to jeszcze jeden na dzisiaj – powiedział mechanik, grzmotnąwszy znów w mapę.

Na koncercie atmosfera wrzała. Gdyby były tu jakieś dziewczyny, prawdopodobnie piszczałyby i skakały jak gumisie. Motocyklista śpiewał wraz z The Bottles ich największy przebój: My sweet coffee girl.

My sweet coffee, coffee girl,

Your smile is like shining stars,

Your eyes are like precious pearls,

I will follow you to Mars…

Wokalista zachęcił go, aby podszedł bliżej. Gdy motocyklista wdrapywał się na scenę, oberwał się jeden z reflektorów i uderzył go w łysą głowę.

Osierocony motor obserwował całe zajście. Jego lusterka pękły, a szkła posypały się na wysuszoną ziemię.

Trzecie światełko przestało istnieć.

Radio ucichło.

– Świetnie! Jak ja lubię tę część pracy! – powiedział do siebie właściciel warsztatu. Odłożył klucz do szufladki biurka, którą zamknął na kłódkę. Zwinął też mapę i odłożył na specjalnie przygotowane miejsce na półce.

 

*

 

Beginus i Endus spali zawsze na zewnątrz, opatuleni w śpiwory. Tej nocy jednak tylko udawali. Leżeli wpatrzeni w gwiazdy, odliczając sekundy, minuty i godziny. O północy wstali. Nie czuli zmęczenia. Wiedzieli, że to szansa jedna na milion. Czekali na tę noc bardzo długo.

Brama do warsztatu była zamknięta. Przygotowali się na to, mieli swoje klucze. Dorobili je już wcześniej, ale dopiero teraz mogli ich użyć. Zamek szczęknął. Wydawało się jednak, że nie obudzili mechanika. Gdyby do tego doszło, wpadliby w tarapaty.

Szli w ciemności, starając się nie poruszyć żadnych skrzynek i nie nadepnąć na porozrzucane po podłodze narzędzia. Musieli zachować absolutną ciszę.

Drzwi pomiędzy ich miejscem pracy a częścią mieszkalną okazały się otwarte. Weszli do gabinetu. Usłyszeli wibrujące chrapanie, dobiegające z sypialni. Jak najciszej podeszli do okna. Beginus odsunął do połowy roletę. Blask księżyca rozświetlił nieco mrok panujący w pokoju.

– Ty przeszukaj szufladki, a ja rozejrzę się po półkach – szepnął do brata Endus.

W półmroku poszukiwania nie szły im za dobrze. Nie mogli zapalić światła. Szef mógłby się obudzić, a wtedy ich plan spaliłby na panewce. Po pewnym czasie odnaleźli zrolowany papier. Leżał na półce pomiędzy płytami zespołu The Bottles a książką zatytułowaną Silnik. Rozkład na czynniki pierwsze.

– To na pewno mapa – powiedział Endus.

Pozostała jeszcze sprawa klucza.

– Może być w tej szufladzie. Kłódka jest mocno zardzewiała. Myślę, że potrafię ją otworzyć, ale narobię przy tym trochę hałasu. – Beginus wyjął z kieszeni wytrych.

– Musisz spróbować. Jeśli ci się nie powiedzie, ja dokończę. – Endus uśmiechnął się do swojego żartu.

– Nie bądź taki mądry. Dobra, raz kozie śmierć. Gorzej, jeśli go tam nie ma.

– Spróbuj. Nie mamy innego wyjścia.

Beginus zaczął majstrować przy kłódce. Puściła z głośnym zgrzytem.

Chrapanie ucichło. Zrobiło się przerażająco cicho.

– Cholera, szybko, otwieraj!

Szuflada została niemal wyszarpnięta z biurka. Nie dbali już o nic. Mieli tylko jedną szansę. Na dnie ujrzeli klucz francuski, zupełnie zwyczajny, nie licząc tajemniczego znaku na rączce – dwojga oczu połączonych kamiennym mostem.

Beginus wyciągnął starożytne narzędzie, po czym wzniósł je wysoko w geście triumfu. Wtedy otworzyły się drzwi sypialni i do pomieszczenia wkroczył właściciel warsztatu. Gwałtownym ruchem ręki zapalił światło. Bliźniacy przymrużyli oślepione oczy.

Szef nadal miał dredy, lecz siwiejące i krótsze. Wyglądało też na to, że przez noc przybyło mu kilkanaście lat i kilkadziesiąt kilogramów.

– Co wy tu robicie? – zapytał, wyraźnie zadowolony. Bracia nie wyczuli tonu jego głosu, byli zbyt podekscytowani swoim zwycięstwem.

Pierwszy odezwał się Beginus:

– Służyliśmy ci przez miliony lat. Nie traktowałeś nas źle, nazywałeś nawet synami, ale to nie ma żadnego znaczenia. Dobrze wiesz, że w naszych żyłach płynie inna krew. Co więcej, to, co robisz, jest naprawdę okrutne i złe. Nie zostaliśmy stworzeni do zabijania, ale do innych celów, podobnie jak ty, choć może o tym zapomniałeś.

Mechanik przypatrywał się im bez słowa. Uśmiechał się.

– Dlatego dzisiaj – kontynuował Endus – przyjdzie nam się pożegnać. Wypełniło się nasze przeznaczenie, służba dobiegła końca. Baliśmy się, że będziesz pamiętał. Dziś mija tysięczne milenium od naszego trzeciego Zaprzysiężenia. Na szczęście, zapomniałeś, podobnie jak o naszych imieninach. Nie zabezpieczyłeś swoich skarbów. Mogliśmy ich dotknąć. Ukradliśmy je. Jesteś teraz tylko bezbronnym, nieszkodliwym mechanikiem.

Tutaj nastąpiła efektowna pauza. Endus chciał mówić dalej, lecz jego słowa zostały zagłuszone. Szef parskał i krztusił się ze śmiechu. Gdy wreszcie się powstrzymał, rzekł tylko:

– W takim razie, proszę. Przystąpcie do dzieła.

Nieco zdezorientowani bracia zdjęli koszulki i cisnęli je na stół, jakby zrzucali ciężkie łańcuchy.

– Teraz musicie zniszczyć mapę – przypomniał im właściciel warsztatu.

Endus wyciągnął zwinięty papier z kieszeni. Przy świetle mógł mu się wreszcie dobrze przyjrzeć. Rozwinął go na biurku.

Była to miejscowa gazeta. Nagłówki głosiły takie hasła jak Likwidacja kolejnych szkół albo My sweet coffee girl na szczycie listy przebojów.

Klucz wypadł Beginusowi z ręki. Endus spojrzał bezsilnie na brata.

– Tego szukacie? – zapytał szef. W dłoni trzymał zwiniętą mapę. – Pozwólcie zatem, że teraz ja coś powiem.

– Jak to możliwe?… – szepnął Endus.

– To bardzo proste. Pamiętałem, że tej nocy musicie odnowić przyrzeczenie, abym mógł dalej korzystać z waszej altruistycznej pomocy. Dlatego, tuż przed pójściem spać podmieniłem mapę na gazetę. Tak na wszelki wypadek. Papier to papier, po ciemku trudno rozpoznać. Specjalnie też użyłem zardzewiałej kłódki, abym obudził się, gdybyście próbowali dobrać się do moich rzeczy. – Mechanik uśmiechnął się szeroko. Zęby miał w nieciekawym stanie, w najbliższym czasie będzie musiał obsłużyć kogoś z pięknym zdrowym uśmiechem. – A teraz najlepsze! I chyba domyślacie się, co powiem?

Do oczu bliźniaków napłynęły łzy, mimo że nie płakali od tysięcy lat.

– Że znów daliśmy się nabrać? – powiedział jeden z braci. Szef nie wiedział, który dokładnie, bez koszulek trudno mu było ich rozróżnić.

– Bingo! W dodatku, w jakim stylu! Dawno nic tak mnie nie rozśmieszyło. – Znów zaczął chichotać. – Chyba nie muszę wam mówić, że samym kluczem niewiele zdziałacie. No, może dokręcicie nim jakąś nakrętkę. Bez mapy, to tylko zwykły przedmiot. Nawet jeśli jest na nim symbol Wielkich Majstrów. Dotknęliście klucza, złamaliście zasady. Chcieliście mnie okraść. Nawet gdybyście wcześniej uciekli, znalazłbym was przy pomocy mapy… Jednak to, co zrobiliście, jest znacznie gorsze. Przypieczętowaliście swój los. A teraz włóżcie grzecznie koszulki i złóżcie przysięgę na kolejny milion lat. Tylko szybko, chciałbym się wyspać.

– To nie my jesteśmy zdrajcami – powiedział Beginus. Bliźniacy włożyli swoje koszulki, nie mieli wyboru. Ich pan był zbyt potężny, nawet tylko z jednym starożytnym przedmiotem i wiedzieli, że nieposłuszeństwo może ich zgubić. Gniew gotował się w ich żyłach. Beginus postanowił przynajmniej trochę się odgryźć.

– Wiemy, jak postępowałeś dawniej. Mogłeś być wielki, ale zniszczyłeś swoją karierę. Ty, nie inni. To wyłącznie twoja wina.

– Wyrzucili mnie z projektu! To oni mnie pogrążyli! Byłem zbyt ambitny!

– Jesteś tylko mechanikiem. – To powiedział Endus. Wiedział, że jest inaczej. Te słowa musiały zaboleć szefa.

– Jestem Wielkim Majstrem, idioci! – zawył właściciel warsztatu. – Chyba wiecie, co to znaczy! A jeśli nie, chętnie wam przypomnę. Klucz!

Beginus podał narzędzie Wielkiemu Majstrowi. Ten dotknął nim mapy. Powierzchnia zafalowała, kontynent zniknął, a w jego miejsce pojawił się plac budowy. Młody inżynier kreślił coś na arkuszu papieru.

– To ja – poinformował braci Wielki Majster. Jego głos drżał. – Budowałem światy. Byłem w tym naprawdę dobry. Miałem wiele oryginalnych pomysłów. Nie lubiłem leniwych i niedouczonych majstrów, korzystających z szablonów planet. Przez takich jak oni, te same ciała niebieskie powtarzają się w różnych wszechświatach, przynajmniej w tych miejscach, gdzie nie mieli pomysłu na nic nowego. Nie chciałem być tacy jak oni. Czy zdajecie sobie sprawę, że to ja opatentowałem czarne dziury? Mój wynalazek przyjął się w całym multiwersum. To one wyznaczają cykl. Światy umierają i odradzają się na nowo. Może się wydawać, że to dużo, ale ja chciałem jeszcze więcej. W każdej z nich umieściłem przejście. Czarne dziury są bramą, a ja byłem ich pierwszym klucznikiem. Można powiedzieć, że otworzyłem drzwi, które powinny pozostać zamknięte.

– Zwierzchnicy zdenerwowali się? – zapytał Beginus, choć znał odpowiedź. Wiele razy słyszał tę historię.

– Rada postanowiła wykluczyć mnie z budowy. Zrobiłem coś, czego nie było w projekcie. Nawet moi współpracownicy odwrócili się ode mnie. Popełniłem błąd i prosiłem o wybaczenie, chciałem nawet to jakoś odkręcić, ale nie dało się. Coś raz powstałe, nigdy nie przestaje do końca istnieć.

Tylko Wielcy Majstrowie powinni móc podróżować pomiędzy światami… Tak powiedzieli. Dlatego, aby uniknąć wojen między istotami z różnych wszechświatów, zastawili w czarnych dziurach pułapki. Ktokolwiek się do nich zbliży, zacznie zapadać się w ich wnętrzu. Będzie wirował i spadał głębiej i głębiej… ale nigdy nie dotrze do przejścia. Zawsze będzie za daleko w czasie, choć tak blisko w przestrzeni.

Żałuję, że wszystko skończyło się tak beznadziejnie. Miałem jeszcze inne plany, teraz już ich nie zrealizuję. Łączenie kwarków w atomy, montowanie cząsteczek i robienie z nich wielu wspaniałych rzeczy – to było niesamowite. Jeden ze światów wybudowaliśmy w tydzień. Wyobrażacie sobie?

Uznali, że popełniłem poważne wykroczenie. Odebrali mi wszystkie odznaki, wykreślili z listy zasłużonych. Zanim mnie wygnali, udało mi się wykraść klucz. Przemyciłem też mapę, wiedząc, że przyda mi się podczas wiecznej tułaczki. Nie byłem już nieśmiertelny, musiałem wymyślić coś, co pozwoli mi przeżyć. Zbudowałem warsztat i wlałem w niego większość swojej mocy, jaka mi pozostała. Reszta ukryta jest w kluczu i mapie.

Wymyśliłem sposób na zemstę, a przy okazji na uratowanie życia. Wybudowałem latający warsztat, by podstępem wykradać ludziom to, co jest mi potrzebne. To wiecie, więcej nie mogę powiedzieć.

– Szkoda, że nikogo nie poprosiłeś o dobre serce.

Później Beginus i Endus złożyli przyrzeczenie na kolejny milion lat. Gdyby tego nie zrobili, szef i tak by ich zmusił. Wszystko miało być tak, jak dawniej. Nie mogli mu się sprzeciwić, ani dotykać starożytnych przedmiotów, póki nie minie czas. Kropla wieczności, która przelała czarę goryczy.

 

*

 

Warsztat unosił się w powietrzu. W miejscu, gdzie wcześniej znajdowały się fundamenty, znów połyskiwały skały, jakby nigdy niczego tutaj nie zbudowano. Wielki Majster wolał przenosić warsztat nocą, aby nie wzbudzać niepotrzebnej sensacji. Zbyt wielki rozgłos to ostatnie, czego pragnął.

Po kilku godzinach lotu, około północy, dostrzegł odpowiednie miejsce. Przystąpił do lądowania. Warsztat dotknął ziemi w pobliżu szosy wschód-zachód. Świetne miejsce, aby dokończyć łowy. Beginus i Endus siedzieli skuleni i smutni w rogu pomieszczenia. Od czasu ich czwartego Zaprzysiężenia odzywali się tylko wtedy, kiedy naprawdę musieli.

Szef wyszedł na zewnątrz. Wyciągnął z kieszeni roboczych spodni klucz francuski i przystąpił do wytyczania parkingu. Z główki klucza wystrzelił biały laserowy promień. Z chirurgiczną precyzją wyznaczył kolejne stanowiska, tak jak robił od wieków. O czymś jednak zapomniał. Dawno nie było u niego w warsztacie klienta z dobrą pamięcią.

Nie przedsięwziął żadnych środków bezpieczeństwa. Nie rozsnuł nawet sztucznej mgły. Dla patrzącego z daleka widoczna była tylko mała iskierka, wzniecająca migotliwy blask pośród ciemności. To jednak mogło wystarczyć. Szczególnie dla kogoś z lornetką.

Ktoś go obserwował. Ktoś, kto wiedział, że używanie świecącego klucza francuskiego do wytyczania parkingu, nie jest czymś zwyczajnym, nawet w tym cudacznym świecie.

Gdy skończył, wrócił do swojej sypialni. Ostatnio miał problemy z zaśnięciem.

Bliźniacy wyszli na zewnątrz. Endus wyciągnął papierosa.

– Powinieneś z tym skończyć – powiedział Beginus. – Palisz szóstą dobę, jeszcze się uzależnisz. Chcesz wiedzieć, jak będą wyglądać twoje płuca za milion lat?

– Kiedy nawet bez tego chodzę podenerwowany. Poza tym to pozwala mi jaśniej myśleć.

Brat Endusa zmarszczył brwi.

– A o czym tu rozmyślać? Złożyliśmy przysięgę. Nie możemy nawet schować klucza, tak żeby nie wiedział, gdzie jest, a co dopiero odejść albo stawić mu czoła.

– Nadal jednak możemy myśleć. Zastanówmy się, jakie są jego słabe punkty.

– To przecież wiadomo… – Beginus zaczął wymieniać. – Nie może wychodzić poza obręb warsztatu dalej niż na tuzin kroków. Gdyby to zrobił, straciłby swoją moc. Można powiedzieć, że warsztat jest jego domem, który nosi na plecach. Pieprzony długowieczny żółw. Poza tym część jego siły i umiejętności znajduje się w mapie i kluczu, ale my nie możemy ich teraz dotknąć.

Endus zaciągnął się dymem. Słuchał uważnie, mimo że przez miliony lat poznał zwyczaje szefa na wylot. Szukał punktu zaczepienia, jakiejkolwiek nadziei…

– Z takich bardziej powszednich słabostek – mówił dalej Beginus. – Muzyka to jego konik, choć sam nie śpiewa, tylko raczej ryczy. Poza tym gromadzi książki o tematyce technicznej, a potem zmusza, abyśmy je czytali…

Przerwał.

– Po co ja to mówię, przecież to bez sensu!

– Nie mów tak – próbował dodać mu otuchy Endus. – To musi kiedyś się skończyć.

Bracia rozmawiali jeszcze przez pewien czas. Gdy poczuli senność, udali się do swoich śpiworów. Noc była zimna, ale nie zważali na to. Zasnęli kamiennym snem.

 

*

 

Wstali wcześnie, aby przygotować warsztat na przyjęcie nowych klientów. Endus postawił przy wjeździe wysłużoną neonową reklamę. Gdy ją montował, zauważył przedmiot leżący na poboczu drogi. Zaciekawiony podszedł bliżej.

Była to dziecięca hulajnoga. Chłopak rozejrzał się. Dokoła ani śladu dzieci. Podniósł ją i wtedy zauważył, że do kierownicy ktoś doczepił małą karteczkę. Niewprawna ręka napisała na niej tylko kilka słów:

Dzisiaj w nocy.

Wasi przyjaciele.

Endus nie rozumiał, o co chodzi. Pokazał kartkę Beginusowi, ale ten także nie miał pojęcia, czego dotyczy.

– Może to żart?

– Może… – Endus nie był pewien, co o tym sądzić. – Ale, tak czy inaczej, ja dzisiaj w nocy nie będę spał.

Przez cały dzień nie przyjechał ani jeden klient. Wielki Majster chodził zdenerwowany. Bolał go ząb, a nie mógł pójść do dentysty. Musiałby opuścić obręb warsztatu, a to byłoby dla niego zbyt kosztowne. Zresztą ostatniego stomatologa zabił miesiąc temu.

Po zamknięciu bracia powiedzieli, że pójdą spać wcześniej. Szefowi było wszystko jedno. Zamknął się w pokoju i syczał z bólu.

– Myślisz, że ktoś przyjdzie? – zapytał Beginus.

– Mam nadzieję, choć nie wiem, w jaki sposób mógłby nam pomóc i dlaczego miałby to robić. Zobaczymy.

Gwiazdy płynęły po nieboskłonie w miarę upływu czasu. Bracia usypiali już ze znużenia, gdy nagle usłyszeli szelest. Ocknęli się natychmiast i nasłuchiwali.

– Psst… Tutaj! – powiedział głos.

Beginus i Endus rozejrzeli się niespokojnie. Na krótką chwilę oślepiło ich światło latarki. Potem zgasło i znów zrobiło się ciemno.

– Chodźcie, nie mamy czasu!

Bracia zerwali się na równe nogi. Zza warsztatu wyszedł mężczyzna, prowadząc za rękę małego chłopca. Beginus pierwszy ich poznał.

Byli to ludzie, którym zepsuł się autokar podczas wycieczki. Chłopak miał bardzo zmartwioną minę, twarz kierowcy nie wyrażała natomiast żadnych uczuć. Była zimna jak lód.

– Zrozumieliśmy, że coś jest nie tak z tym warsztatem – zaczął, nerwowo drapiąc się po głowie wolną ręką. – Ale nie mieliśmy pojęcia, co dokładnie. Wpadłem na właściwy trop dopiero wtedy, gdy z autokarem zaczęło się dziać coś… dziwnego. Zupełnie zwariował. Nocą samoistnie odpalał i potem odnajdowałem go w różnych dziwnych miejscach. Najczęściej jednak przyjeżdżał pod bibliotekę. Pomyślałem, że coś jest na rzeczy. No więc wraz z Karolem zaczęliśmy przeglądać zasoby biblioteczne, aż natrafiliśmy na to…

Kierowca pokazał braciom książkę. Była to pozycja popularnonaukowa zatytułowana Zbyt długa historia czasu. Rzeczywiście, cegła liczyła ponad dziewięćset stron i miała tylko kilka obrazków.

– Nic nie rozumiem… – powiedział Endus, próbując pojąć, co ma piernik do wiatraka.

– Spójrzcie na okładkę!

Bracia spojrzeli i zaniemówili z wrażenia. Na przodzie książki znajdowały się dwie greckie litery, alfa i omega oraz dwoje oczu, połączonych kamiennym mostem, symbol Wielkich Majstrów.

– Od razu skojarzyłem, że wy nosicie podobne koszulki. Może nie wziąłbym tego na serio, gdyby nie zachowanie autokaru… Ma więcej oleju w silniku niż niejeden człowiek w głowie! No, ale do rzeczy. Zaczęliśmy studiować tę pozycję, aż natknęliśmy się na rozdział opisujący, tu cytuję: dość wątpliwą teorię, głoszącą, że istnieją istoty budujące światy, że dawno temu jeden z nich dokonał jakiegoś przekrętu i uciekł, porwawszy z innego wymiaru synów Wielkiego Zegarmistrza, Beginusa i Endusa. Autor wydaje opinie, że to bzdurna nienaukowa teoria i szybko przechodzi do kolejnej, ja jednak zatrzymałem się na tej i zacząłem myśleć… Aż w końcu doszedłem do wniosku, że potrzebujecie pomocy! Prawda to?

– Jest tak, jak mówisz, ale jak zamierzasz nam pomóc? – powiedział Endus, zapalając papierosa. – Nikt nie potrafił tego dokonać przez miliony lat, a teraz…

– Mamy plan. – Po raz pierwszy odezwał się chłopiec.

– I pewnych sprzymierzeńców… – szepnął zagadkowo kierowca.

 

*

 

Wielki Majster spał niespokojnie. Rzucał się z boku na bok, budził się i jęczał, nie mogąc wytrzymać bólu zęba. Jego głowa znów pokryta była siwizną, w dodatku wyraźnie przytył, tak że łóżko, na którym leżał, niebezpiecznie trzeszczało, jakby skarżąc się, że musi podtrzymywać tak wielki ciężar.

Nad ranem postanowił wyjść na zewnątrz, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Czuł się źle i wiedział, że albo oskubie dziś paru kierowców z ich zdrowia i kondycji, albo będzie cierpiał coraz bardziej. Nie chciał cierpieć. Wolał zadawać ciosy, niż otrzymywać je od losu. Gdy przechodził z części mieszkalnej do warsztatu, usłyszał głosy dobiegające sprzed budynku.

– To poważna usterka, cena będzie wysoka.

– Miało być za pół ceny!

– Tak, ale przecież naprawa dotyczy trzech pojazdów! Trzech! A promocja obejmuje tylko reperację pierwszego z nich!

– To stanowczo za drogo!

Mechanik wyszedł z warsztatu i ujrzał znajomego kierowcę. Na parkingu czekały trzy pojazdy: autokar, dżip i motocykl. Wszystkie wyglądały tragicznie. Potłuczone lusterka, powybijane szyby, porysowana karoseria… Wielkiemu Majstrowi wydawało się, że słyszy cichy pomruk, jakby warczenie pochodzące z nieokreślonego bliżej źródła. Zignorował ten fakt. Dla niego liczyła się tylko zapłata, jaką może otrzymać od klienta. Przyjrzał się mu uważnie. Umięśniony, wysoki mężczyzna w sile wieku. Jeśli jeszcze ma do tego zdrowe zęby, będzie można odebrać mu w zasadzie wszystko… No, ale najpierw praca. Mechanik otrząsnął się ze swoich przemyśleń, uśmiechnął się najserdeczniej, jak tylko potrafił i rzekł:

– Czym mogę służyć szanownemu panu?

– Chciałem zamówić u was usługę naprawy, ale ci oto młodzieńcy mówią, że to będzie kosztować krocie! A pamiętam, co było ostatnim razem! No, ale pan wygląda na porządnego człowieka, może jakiś rabat dla stałego klienta? Jestem tu już drugi raz, chyba mi się należy.

– Nie wezmę od pana ani jednej monety – stwierdził mechanik i było to zgodne z prawdą.

– Czym zatem zapłacę? Nie mam zamiaru oddawać żadnej z moich cech. Jestem do nich przywiązany.

– Obiecuję, że nie wezmę nic istotnego – powiedział mechanik i tym razem skłamał.

Kierowca opierał się jeszcze przez chwilę, aż w końcu zgodził się dobić targu. Tak miało być. Przyszedł tu przecież w innym celu.

– Proszę zatem obejrzeć najpierw motocykl. Stoi tam, przed bramą. Chciałbym, aby dokonał pan przeglądu osobiście. Ja tymczasem jeszcze raz spróbuję odpalić autokar.

Mechanik poszedł w kierunku jednośladu. Idąc, liczył kroki, aby nie przekroczyć tuzina. Do bramy było ich dziesięć, więc miał jeszcze pewną rezerwę. Co prawda przez wieki posługiwał się zdolnościami Beginusa i Endusa, sam nie bardzo orientował się tak naprawdę w tej całej mechanice (no, chyba że w mechanice kwantowej), dlatego pomyślał, że poogląda sobie z bliska motocykl, wyda jakąś oględną opinię, a potem i tak resztą zajmą się chłopcy.

Gdy udawał, że okiem znawcy ogląda potłuczone lusterka, przeżył deja vu. Motocykl wydał się mu dziwnie znajomy, jakby widział go już wcześniej. Przypomniał sobie mężczyznę z dredami. Skoro był jego, dlaczego teraz…

Przemyślenia przerwał mu warkot silnika. Odwrócił się i zobaczył, że autokar jedzie prosto na niego. Z coraz większą prędkością.

W ostatniej chwili zdążył wyciągnąć z kieszeni klucz francuski. Z narzędzia wystrzelił jasny promień. Autokar posłusznie zmienił kurs, przejechał obok mechanika i zatrzymał się kilkadziesiąt metrów dalej. Wielki Majster wiedział, że gdyby pojazd uderzył w niego, zostałby odrzucony z dużą siłą i prawdopodobnie wyleciałby poza bezpieczną strefę. Mechanik był istotą z innego wymiaru, nie pogruchotałoby mu to kości, gdyż nic z zewnątrz nie mogło uczynić mu krzywdy. Starzał się i degenerował, ale to był proces naturalny. I mógł mu zapobiegać. Gdyby jednak opuścił bezpieczną strefę i oddalił się o dwanaście kroków… Kierowca mógłby go obezwładnić, zabrać klucz… Kto wie, jakie miał zamiary?

Wielki Majster zdenerwował się nie na żarty. Uniósł klucz francuski i skierował go w stronę mężczyzny, który właśnie wysiadał zdezorientowany z autokaru. Główny plan zawiódł.

– Zwykle tego nie robię, ale będę musiał zabić cię bezpośrednio. Prawie dokonałeś tego, czego nikt nie dokonał przez miliony lat, jeśli wiesz, o czym mówię. Prawie pokonałeś Wielkiego Majstra! – Mechanik cedził słowa przez zęby, co było spowodowane nie tylko gniewem, ale także narastającym bólem górnych trójek.

W tym właśnie momencie rozpędzony dżip walnął go w plecy, tak że mechanik zrobił w powietrzu idealne salto i wylądował kilka metrów dalej. Pojazd skręcił, ale nie wyhamował, roztrzaskując maskę o jedną z licznych w okolicy skał. Kierowca nie rozumiał, jak do tego doszło, przecież chłopiec nie mógł tego dokonać. Nie wsiadłby do samochodu, nie umiałby prowadzić. Zgodnie z planem miał czekać za warsztatem i gdyby coś poszło nie tak, pobiec po pomoc.

Mężczyzna nie miał czasu do namysłu. Nie chciał nawet pomyśleć, że chłopcu mogło coś się stać. Rzucił się z furią na podnoszącego się z ziemi mechanika. Przygwoździł go ciałem do podłoża i zaczął okładać pięściami.

Wielki Majster poczuł ból, jednak na jego skórze nie pojawił się ani jeden siniak. Zaczął krzyczeć, próbując uwolnić się z żelaznego uścisku. Kierowca nie pozwalał mu ruszyć się z miejsca.

– Dość! – zawołał donośny głos.

Wszyscy zamarli w bezruchu. Chłopiec, który nie wiedział, czy biec po pomoc, czy jeszcze czekać, wyjrzał ostrożnie zza rogu warsztatu.

Nad leżącymi na ziemi mężczyznami pochyliły się trzy postacie, przepasane błękitnymi wstęgami. Na dwóch wstęgach widniał symbol Wielkich Majstrów, na trzeciej znak przedstawiający klepsydrę przesypującą piasek z dołu do góry, symbol Wielkiego Zegarmistrza.

Mechanik otworzył szeroko oczy ze zdziwienia.

– Jak mnie odnaleźliście?

Przewodniczący Rady, najstarszy z Wielkich Majstrów, posłał mu piorunujące spojrzenie.

– Po śladach. Zupełnie wymarłe wszechświaty, mające świetne warunki do rozwoju życia, to był nasz kompas. Tropiliśmy cię, ale multiwersum jest ogromne. Ukrywałeś się sprytnie aż do dnia, gdy zapomniałeś roztoczyć sztuczną mgłę. Magiczny błysk zwrócił naszą uwagę. Byliśmy na szczęście w pobliżu. Moglibyśmy przyjść do ciebie już wtedy, ale postanowiliśmy zachować ostrożność. Raz już nas wykiwałeś, musieliśmy mieć pewność, że tym razem cię dopadniemy.

Następnie głos zabrał Wielki Zegarmistrz:

– Zbyt długo nie widziałem moich dzieci. Porwałeś je, nie licząc się z konsekwencjami.

Kierowca puścił mechanika. Ów wstał, a na jego czole pojawił się pot. Zupełnie jak u śmiertelnika. Nagle poczuł się bardzo małym majstrem…

– Co mi zrobicie? – zapytał.

Na to pytanie odpowiedział Wielki Zegarmistrz:

– Damy ci drugą szansę.

Mechanik początkowo nie zrozumiał. Spodziewał się tortur, gróźb, kary, wszystkiego, ale nie drugiej szansy. Otarł czoło wierzchem dłoni. Szepnął:

– Naprawdę?

– Oczywiście, nie jesteśmy tacy źli, jak myślisz.

– Czyli?

– Gdy tylko naprawisz to, co popsułeś, będziesz mógł do nas wrócić.

– Zaraz, zaraz, czegoś tu nie rozumiem – powiedział kierowca autokaru, myśląc, że ma przed sobą jakichś magów. – Kto prowadził dżipa? Czy to wy zaczarowaliście go, aby nam pomógł? Czy to wy sprawiliście, że te maszyny zaczęły tak dziwnie się zachowywać?

– Absolutnie nie – powiedział z powagą jeden z Wielkich Majstrów. – Po prostu tam, gdzie istoty żywe przestają być godne tego miana, przedmioty martwe wykształcają w sobie naturalne odruchy, takie jak współczucie, litość, ale czasem też gniew. Te maszyny kochały swoich właścicieli, dlatego postanowiły wziąć sprawy w swoje… – Tu nastąpiła krótka przerwa, podczas której mózg Wielkiego Majstra poszukiwał słowa zastępczego dla rzeczownika ręce – w swoje… no po prostu chciały pomścić śmierć swoich przyjaciół. Ten dżip oddał nawet życie, aby zakończyć tę bezsensowną masakrę.

– Mówiłeś coś o drugiej szansie… – wtrącił niepewnie mechanik, kierując słowa do Wielkiego Zegarmistrza.

– A, tak. Trzymaj.

Mechanik spojrzał na średniej wielkości klepsydrę.

– Co mam z tym zrobić?

– Będziesz cofał czas w każdym wszechświecie, który ogołociłeś z życia. Do momentu, w którym tam przybyłeś.

– To zajmie tysiące lat!

– W zamian będziesz mógł wrócić, gdy skończysz. Wystarczy, że naciśniesz czerwony guzik, o tu. Jednak zrób to dopiero wtedy, gdy odpokutujesz swoje zbrodnie. Damy ci też kompas, abyś odnalazł właściwą drogę.

Mechanik przyjął warunki. Następnie starożytna mapa została zniszczona. Przysięga Beginusa i Endusa przestała obowiązywać. Wrócili szczęśliwie do swojego domu. Ich były szef wyruszył zaś w podróż, po której, jak sądził, znów wróci do swojej pracy jako Wielki Majster – Kreator Światów.

 

*

 

– Nareszcie! – powiedział Wielki Majster, gdy skończył cofać czas w ostatnim wszechświecie, w którym narobił szkód. Zajęło mu to czterysta tysięcy lat i przypominało oglądanie filmu przewijanego wstecz. Teraz mógł wrócić do siebie.

Nacisnął czerwony guzik.

Świat zawirował.

I zniknął.

 

*

 

– E, nowy! – Były Wielki Majster usłyszał nieprzyjemny głos starego mężczyzny, trzymającego peta pomiędzy zębami. – Chodź tutaj, nie ociągaj się, trzeba wypompować szambo!

Nowy rozejrzał się. Wokół panował smród szambowozu, a on sam nie miał już kompasu, klepsydry ani żadnej mocy.

Oszukano go.

Jego kara dopiero miała się rozpocząć.

Koniec

Komentarze

Bardzo przyjemna bajka, wciągnęło mnie!

“To ja opatentowałem czarne dziury” – yes

 

Ten Majster to wydał mi się z początku jakiś umysłowo ograniczony, skoro widząc wysiadającego z dżipa człowieka w mundurze, pyta “czy jest pan wojskowym?”…

“klepsydrę przesypującą się z dołu do góry” – to piasek się przesypuje, nie klepsydra. 

 

Pozdrawiam smiley

Wpadłeś na bardzo ciekawy pomysł. :) Opis świata jak najbardziej na plus, do tego tekst trzyma w napięciu do samego końca. Bardzo spodobał mi się fragment z mszczącymi się pojazdami, a gumisiami mnie po prostu rozbroiłeś. :p

 

Mechanik ponownie zamachnął się i trafił w drugi świecący punkt.

 

Mechanik ponownie się zamachnął i trafił w drugi świecący punkt. – brzmi znacznie lepiej

 

Gruby żołnierz wygramolił się z okopu, wziął do rąk karabin szturmowy i odważnie rzucił się do ataku.

 

Czy “do rąk” naprawdę jest tam potrzebne?

 

Żywię nadzieję, że bardzo pan z nas nie zedrze, ale w razie czego, szkoła zapłaci.

 

Osobiście wyrzuciłbym stąd “bardzo” – trochę zgrzyta w zdaniu.

 

Oprócz tego dialog w kilku miejscach jest jakby nieprzekonujący. Chodzi mi głównie o tą uległość, z jaką klienci rozstają się ze swoimi atrybutami. Wyszło to trochę na zasadzie:

– Chcesz moją młodość? Spoko, nie widzę w tym nic nadzwyczajnego. Wczoraj za kawę zapłaciłam nerką…

W kłótnię bliźniaków z mechanikiem wplatasz fakty, które (najprawdopodobniej) doskonale są znane obu stronom, przez co brzmi to trochę sztucznie, trochę na pokaz.

 

Mimo tych kilku zgrzytów, opowiadanie czytało się bardzo przyjemnie. Tak trzymać!

Facies_Hippocratica

Dziękuję. :) Rzeczywiście, z rozpędu umknęło mi słowo “piasek”. Już poprawione.

 

adam84

Cieszę się, że Ci się spodobało. :) Usterki naprawione.

 

Pozdrawiam!

Melduję, że bilet został skasowany.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

śniąca

Bardzo mi miło. :)

Choć są tu pojazdy i nawet w pewien sposób wpływają na los właściciela warsztatu, to nie mogę pozbyć się wrażenia, że nie one są bohaterami opowiadania.

Moim zdaniem Zemsta mechanika opowiada o chęci wyzwolenia się bliźniaków spod wpływu szefa, a reszta dzieje się jakby obok. Nie do końca rozumiem wzmiankowane światy, nie do końca pojmuję, dlaczego przejęcie mapy i klucza rozwiązywało problem młodzieńców, zastanawiam się też, dlaczego mechanik uśmiercał wykorzystanych klientów…

Czytało się całkiem nieźle, ale do pełnej satysfakcji czegoś mi zabrakło.

 

naj­czę­ściej były to stare Fordy lub za­rdze­wia­łe Tico. ―> …naj­czę­ściej były to stare fordy lub za­rdze­wia­łe tico.

Nazwy pojazdów piszemy małymi literami. http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745

 

z tru­dem wje­chał na wzgó­rze, za­je­chał na par­king… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

– Po­dob­no pierw­sza na­pra­wa za pół darmo. ―> – Po­dob­no pierw­sza na­pra­wa za półdarmo.

 

a miało być za pół darmo. ―> …a miało być za półdarmo.

 

Cze­ka­ła go trud­na noc i jesz­cze cięż­szy po­ra­nek. ―> Cze­ka­ła go trud­na noc i jesz­cze trudniejszy po­ra­nek. Lub: Cze­ka­ła go niełatwa  noc i jesz­cze trudniejszy po­ra­nek.

 

– Proszę przyprowadzić kierowcę, niech powie, co dokładnie się dzieje. Z samochodem, nie z dziećmi.

Pojazd prowadził wysoki… ―> Nie brzmi to najlepiej.

Może w pierwszym zdaniu: – Proszę przysłać kierowcę

 

– Ile się na­le­ży? – Za­py­ta­ła opie­kun­ka grupy. ―> – Ile się na­le­ży? – za­py­ta­ła opie­kun­ka grupy.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow

 

Jest pani młoda i kocha pani swoją pracę. Woli pani oddać… ―> Trochę dużo pań.

Może wystarczy: – Jest pani młoda i kocha swoją pracę. Woli pani oddać

 

– Ty przeszukaj szufladki, a ja rozejrzę się po półkach – szepnął do brata Endus.

W półmroku poszukiwania nie… ―> Nie brzmi to zbyt dobrze.

 

Szu­fla­da zo­sta­ła nie­mal wy­szar­pa­na z biur­ka. ―> Raczej: Szu­fla­da zo­sta­ła nie­mal wy­szar­pnięta z biur­ka.

 

Nic dawno tak mnie nie roz­śmie­szy­ło. ―> Raczej: Dawno nic mnie tak nie roz­śmie­szy­ło.

 

Nie wznie­cił nawet sztucz­nej mgły. Dla pa­trzą­ce­go z da­le­ka wi­docz­na była tylko mała iskier­ka, wznie­ca­ją­ca mi­go­tli­wy… ―> Nie brzmi to najlepiej.

Czy mgłę można wzniecić?

Może: Nie rozsnuł nawet sztucz­nej mgły.

 

– Po­wi­nie­neś z tym skoń­czyć. – po­wie­dział Be­gi­nus. ―> Zbędna kropka po wypowiedzi.

 

Be­gi­nus i Endus ro­zej­rze­li się nie­spo­koj­ne. ―> Literówka.

 

– I pew­nych sprzy­mie­rzeń­ców… – Szep­nął za­gad­ko­wo kie­row­ca. ―> – I pew­nych sprzy­mie­rzeń­ców… – szep­nął za­gad­ko­wo kie­row­ca.

 

– Obie­cu­ję, że nie wezmę nic istot­ne­go. – po­wie­dział me­cha­nik… ―> Zbędna kropka po wypowiedzi.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy

 

że nie one są bohaterami opowiadania.

 

Nie wydaje mi się, aby to było konieczne w tym konkursie. Choć to dobry pomysł, aby upersonifikować całkowicie jakiś pojazd i zrobić z niego głównego bohatera. No ale ja miałem inną wizję. Jak nie jest ok, to mogę usunąć tag, choć tekst pisałem całkowicie na ten konkurs i poświęciłem wyjątkowo dużo pracy na to opowiadanie.

 

Nie do końca rozumiem wzmiankowane światy

To już nie moja wina. Link: https://pl.wikipedia.org/wiki/Wielo%C5%9Bwiat

 

nie do końca pojmuję, dlaczego przejęcie mapy i klucza rozwiązywało problem młodzieńców,

Bo bez nich nie miałby takiej mocy, a oni mogliby odejść? Dlatego próbowali je wykraść. A mogli tylko wtedy, gdy nie byli związani przysięgą, więc czekali na tę noc bardzo długo… Zresztą, nie mam zamiaru tłumaczyć, wszystko jest w tekście.

 

zastanawiam się też, dlaczego mechanik uśmiercał wykorzystanych klientów…

Masz odpowiedź w tytule opowiadania. :)

 

Czytało się całkiem nieźle, ale do pełnej satysfakcji czegoś mi zabrakło.

 

Nie obraź się, ale gdybyś przeczytała ten tekst ze zrozumieniem, to nie zadawałabyś takich pytań. Tekst jest dość długi, więc rozumiem, że osoba, która czyta x tekstów dziennie, może nie wychwycić wszystkiego, ale szczerze mówiąc myślałem, że zarzuty będą inne. Bo to, co napisałaś, to akurat jest jasne.

No, rozpisałem się. W każdym razie nie bierz tego do siebie, ja tylko tłumaczę, a niezbyt lubię to robić.

 

Opowiadanie nie jest doskonałe, ale na pewno ma ciekawszą fabułę niż Ekspresowe zabójstwa, które są w Bibliotece.

 

Dziękuję za łapankę i że czytało się całkiem nieźle.

Pozdrawiam.

 

Nie wy­da­je mi się, aby to było ko­niecz­ne w tym kon­kur­sie.

Corrinnie, nie oceniam opowiadania pod kątem spełnienia wymagać konkursu ― to sprawa jurorów, nie moja. Podzieliłam się tylko wrażeniami. :)

 

Zresz­tą, nie mam za­mia­ru tłu­ma­czyć, wszyst­ko jest w tek­ście.

I bardzo słusznie, bo ja to wszystko przeczytałam. Zastanawiałam się tylko, co takiego było w mapie i kluczu, że dawały mechanikowi taką moc. I nie, niczego już nie tłumacz ― z tą odrobiną niewiedzy da się spokojnie żyć. ;)

 

Nie obraź się, ale gdy­byś prze­czy­ta­ła ten tekst ze zro­zu­mie­niem, to nie za­da­wa­ła­byś ta­kich pytań.

Bądź spokojny, nie mam zwyczaju obrażać się, a w dodatku nie wykluczam, że zrozumienie wyłączyło mi się podczas lektury opowiadania. :(

 

Tekst jest dość długi, więc ro­zu­miem, że osoba, która czyta x tek­stów dzien­nie, może nie wy­chwy­cić wszyst­kie­go, ale szcze­rze mó­wiąc my­śla­łem, że za­rzu­ty będą inne.

Ojej, niezmiernie mi przykro, że nie spełniłam Twoich nadziei i nie zarzuciłam opowiadaniu tego, czego się spodziewałeś. :(

 

W każ­dym razie nie bierz tego do sie­bie, ja tylko tłu­ma­czę, a nie­zbyt lubię to robić.

Jakże mam nie brać komentarza do siebie, skoro napisałeś go do mnie…? Jeśli jednak tłumacząc coś jeszcze miałbyś doznać przykrości, wolałabym abyś już niczego nie tłumaczył.

 

Opo­wia­da­nie nie jest do­sko­na­łe, ale na pewno ma cie­kaw­szą fa­bu­łę niż Eks­pre­so­we za­bój­stwa, które są w Bi­blio­te­ce.

No cóż, niezbadane są ścieżki, którymi chadzają upodobania czytelników… ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Misie. Bardzo fajny pomysł na płacenie. Dobrze tak mechanikowi.

Zastanawiam się, kim on właściwie jest. Bo podrzucasz trochę sprzeczne tropy.

Ale ogólnie bardzo na plus.

To już druga para alfa+omega w tekstach, które czytałam w tym tygodniu… Interesujący wysyp.

Babska logika rządzi!

Przeczytane ;)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Finkla

Dziękuję za klik i opinię. Jeśli na plus, to bardzo się cieszę. :)

 

Wicked G

Dziękuję :)

Spojler komentarza: najpierw będzie nieprzyjemnie, na koniec posłodzę :)

Jakoś nie chcę mi się wierzyć, że bliźniacy od milionów lat służyli mechanikowi i dopiero teraz rozmyślali, jak go pokonać. Jeśli chodzi o adekwatność do konkursu, zgadzam się z Regulatorzy. W Twoim opowiadaniu środki transportu są za mało ważne dla całego tekstu. Pomysł Wielkiego Majstra zakładającego warsztat samochodowy, żeby wyłudzać od ludzi różne cechy jest okej, ale równie dobrze mógłby być fryzjerem, tatuażystą, sprzedawcą w warzywniaku, cokolwiek i mam wrażenie, że został mechanikiem tylko i wyłącznie na potrzeby tematyki konkursu, a to jest według mnie niezbyt zgrabny zabieg, ale dobra, więcej już nie mówię, to sprawa jurorów.

Według mnie zbyt dużo w tym tekście banałów i oczywistych oczywistości. Dobrze, że to przeczytałam, bo sama mam problem z tymi oczywistościami, więc teraz rozumiem, jak to wygląda od strony czytelnika.

Olbrzymi dżip w kolorze moro z trudem wjechał na wzgórze, zajechał na parking i zatrzymał się z głośnym piskiem. Wysiadł z niego ubrany w mundur mężczyzna.

Jedna z tych informacji wystarczy, by domyślić się, że przyjechał wojskowy.

idę do siebie. – Po tych słowach wszedł do warsztatu. Prawdopodobnie zmierzał do części mieszkalnej, aby robić to, co zawsze robił w wolnych chwilach – napawać się swoim geniuszem.

Trzy razy przekazałeś informację, że mechanik idzie do siebie. Raz wystarczy! W dodatku to zdanie zaczynające się od prawdopodobnie jakieś takie nienaturalne dla narracji w opowiadaniach czy książkach. Nie wiadomo, czyje są to myśli, czy wszechwiedzącego narratora czy bliźniaków.

Służyliśmy ci przez miliony lat. Nie traktowałeś nas źle, nazywałeś nawet synami, ale to nie ma żadnego znaczenia. Dobrze wiesz, że w naszych żyłach płynie inna krew. Co więcej, to, co robisz, jest naprawdę okrutne i złe. Nie zostaliśmy stworzeni do zabijania, ale do innych celów, podobnie jak ty, choć może o tym zapomniałeś.

Mało oryginalne, w ogóle cała rozmowa bliźniaków z mechanikiem w tej części tekstu jest jak wyjęta z jakiejś typowej sceny z typowego filmu fantasy, gdzie bohater rozmawia z czarnym charakterem. No i ten infodump wyjaśniający historię mechanika nie jest przekonujący, bo po co on opowiada bliźniakom coś, co oni już dobrze wiedzą? 

 

W opowiadaniu jest dużo informacji, które według mnie są niepotrzebne. Ja jestem raczej fanką tego, żeby każdy element tekstu był znaczący, ale to tylko moja subiektywna opinia. Pamiętam, że nie podobały mi się książki Musierowicz właśnie ze względu na tę ilość niepotrzebnych wątków i informacji, które nic nie wnosiły do fabuły. U Ciebie to np. wątek o papierosach, albo:

Do tego czasu chłopiec zjadł wszystkie cukierki i o mało nie zwymiotował.

Miałam już więcej na ten temat nie pisać, ale muszę: Niepotrzebny był też według mnie wątek faceta, który chciał pomóc bliźniakom, bo i tak ostatecznie pomogli im inni stwórcy, ale wiem, po co go umieściłeś – żeby nadać jakąś rolę pojazdom. Niestety, nadałeś niezbyt przekonująco, bo w niepotrzebnym wątku :( 

No dobrze, a teraz to, co mi się podobało – mimo wad mnie wciągnęło i zapewniło rozrywkę na nudnym wykładzie. Początek mi się podobał, klimat też, a także klucz i mapa. Interesujące uniwersum, wątek Wielkich Majstrów również.

Zawsze będzie za daleko w czasie, choć tak blisko w przestrzeni.

Ciekawe odniesienie do czarnych dziur, które, jak wiadomo, potrafią robić niesamowite rzeczy z czasem i przestrzenią :3

Corrinnie, mam nadzieję, że mnie nie pogryziesz za ten w większości negatywny komentarz :3 Wiem, że poświęciłeś temu tekstowi dużo pracy i to, że mimo tego nadal coś jest nie tak, może irytować, ale ta praca z pewnością nie poszła na marne, bo jednak opowiadanie nie jest takie końca złe, a każda chwila spędzona nad tworzeniem tekstu wzbogaca warsztat. Ze swojej strony polecam betalistę do dłuższych tekstów, bo często spojrzenie innej osoby przed publikacją jest zbawienne dla opowiadania.

Sonato

Cieszę się, że moje opowiadanie urozmaiciło Ci nudny wykład :) Cóż, to najdłuższy tekst jaki tutaj zamieściłem, nie jestem zaprawiony w obszernych tekstach, może stąd wynikają jego niedoskonałości. Masz rację, pisząc poprawia się warsztat, nawet jeśli pierwsze próby nie są świetne, to niosą jakąś naukę.

Dziękuję za opinię o tekście, będę wiedział na przyszłość, czego unikać.

Dodam jeszcze tylko, że tekst pisałem z myślą o konkursie, choć może w trakcie pisania wyobraźnia poniosła mnie w innym kierunku… :)

 

Noooo…

Świetny pomysł. Troche skojarzyło mi się ze “światem-który-poszedł-naprzód” Kinga, a trochę z takim starym serialem “Zagubiony pokój”.

I tak sobie było świetnie, aż do… zakończenia. No jak można taką toporną łopatologią zabić taki świetny pomysł i dobry tekst? Wszak to nie bajka umoralniająca, tylko tekst dla dorosłych miłośników SF. Nie dało się czegoś pokomplikować, niedopowiedzieć…

Ech, a mogłoby być tak wspaniale :(.

Ze szczegółów:

– “dżip w kolorze moro” – od kiedy moro to kolor?:

– “wyrównana bitwa, jeden na jednego” – do bitwy potrzeba chyba więcej osobników?; teraz to pojedynek, starcie;

– “Kula odbiła się” – zdarza się, ale kule raczej rykoszetują;

– “kolejne pięty achillesowe” – a myślałem, że może byc tylko jedna?

– “w kierunku jednośladowca” – jednośladu.

 

Corinnie, wkurzyłeś mnie zakończeniem strasznie. Ale początkowe ¾ opka na klika zasługują!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Dobry pomysł i mitologia przedstawionego uniwersum. Jest parę niedociągnięć – ja także nie mogę uwierzyć, że dopiero teraz bliźniacy postanowili przechytrzyć szefa – ale to drobnostki. Jako bajkę czyta się to przyjemnie, z ciekawością, co jest dalej.

Technicznie okej, choć parę grud by się znalazło. Miałem też wrażenie, że środek nieco się dłuży.

Tak więc koncert fajerwerków na plus.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Staruchu

Muszę zatem przeprosić Cię za zakończenie, którym tak bardzo Cię wkurzyłem… :( Jeśli jednak mimo tej niedogodności kliknąłeś bibliotekę, to pozostaje mi tylko podziękować za wyrozumiałość. :)

NoWhereMan

Cieszy mnie Twoja wizyta. Dziękuję za opinię o tekście. Za klik również.

 

Pozdrawiam!

Kurcze, no nie wiem. Z jednej strony podoba mi się pomysł. Stworzyłeś kompleksowe uniwersum: budowniczowie światów, wielki majster, który popełnie błąd i płaci za niego wysoką cenę, mapa, klucz, bliźniacy, bohater, który z idealistycznego, choć może zbyt pewnego siebie inżyniera, zmienił się w odrażające monstrum. Dobre to. Mam jednak wrażenie, że później z bardzo kombinowałeś, żeby dopasować opko do konkursu i IMO przekombinowałeś.

Podobnie jak przedpiścy nie rozumiem, czemu bliźniacy nie próbowali ucieczki wcześnie, podobnie nie rozumiem, czemu bohater uwierzył Wielkiemu Zegarmistrzowi. Nie wiem, dlaczego w ogóle zabijał tych, których wcześniej wykorzystał. Myślę, że ten ostatni przypadek był Ci potrzebny do tego, żeby pokazać środki lokomocji. Podobnie rzecz ma się z końcówką i próbą uratowania bliźniaków przez kierowcę autobusu i chłopca. Ta scena jest tam w ogóle niepotrzebna i tylko zaciemnia historię. I na dodatek tak naprawę nie potrzebowałeś tych pojazdów. Cholera, przecież sam warsztat przemieszcza się z miejsca na miejsce, a więc jest lokomotywikiem.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dziękuję za komentarz, Irka_Luz

Fakt, może nieco przekombinowałem, ale cóż, niech będzie już jak jest. A skoro uniwersum ciekawe, może rozwinę kiedyś pomysł do dłuższego tekstu, tym razem na spokojnie i bez kombinacji. :)

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Anet

Dziękuję za komentarz. :)

Cześć, zwariowane to trochę, bajkowe, ma sporo uroku. Mógłbym się czepnąć tego, dlaczego akurat dopiero teraz bracia zdecydowali się na bunt, dlaczego jak filip z konopii wyskoczyli Mechanicy i tak dalej, ale kupiłem konwencję lekko szalonej bajki i te sprawy nie psują mi w sumie odbioru. Nie podobają mi sie infodumpy wsadzone w dialogi. Przez nie rozmowy tracą na naturalności i opowiadanie traci w tych miejscach polot. Ja to zaniosę do Biblioteki, bo jest po prostu fajne. Na koniec: całość kojarzy mi się z kreskówką “Chojrak – tchórzliwy pies” (przekozacka, absurdalna miejscami bajka w creepy klimacie). Nie wiem, dlaczego :P

Łosiot

Przyznam, że myśl o bajce “Chojrak – tchórzliwy pies” nie przeszła mi przez głowę podczas pisania opowiadania, aczkolwiek wiem o czym mówisz. :) Dzięki za komentarz i zgłoszenie do Biblioteki.

ninedin.home.blog

Fabuła: Bardzo zręcznie poprowadzony tekst, żonglujący pomiędzy perspektywami Mechanika i Bliźniaków. Trzymał w napięciu, na początku zaatakował groteskową dziwnością, by potem wyjaśnić ją przy pomocy humorystycznej metafizyki. Sprytne pomysły na perypetie i próby wyrolowania Mechanika, a deus ex machina w postaci Wielkich Majstrów zgrabnie wpisuje się w wymowę utworu. Jedyne, do czego mógłbym się w większy sposób przyczepić, to zakończenie – wygląda trochę jak wymuszone "odwracanie oczekiwań", po wcześniejszej treści spodziewałbym się czegoś bardziej wyszukanego zamiast prostego zwiedzenia Mechanika obietnicą pokuty (na którą naiwnie się zgodził).

Oryginalność: Motyw bogów, którzy zstąpili pomiędzy śmiertelników, jest już co prawda dobrze znany, ale bohaterowie wypadli ciekawie. Jeszcze lepiej sprawdziła się konstrukcja świata przedstawionego, udane nawiązania do popkultury, pomysłowe prawidła rządzące rzeczywistością (warsztat samochodowy jako ruchomy domek, płacenie za naprawy cechami osobistymi, moc zaklęta w kluczu i w mapie, Bóg jako mechanik kwantowy). Ogółem bardzo fajnie, całość kojarzyła mi się trochę z historiami o amerykańskiej Drodze 66.

Styl: Poprawnościowo mogłoby być lepiej, ale przy czytaniu nie doświadczyłem większych zgrzytów, frywolny humor, naturalnie brzmiące dialogi (choć w tym przypadku nieco odstaje Wielki Zegarmistrz, ale cóż, to raczej postać z definicji przepełniona patosem).

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Dziękuję, Wicked, za opinię. Po komentarzu konkursowym wnioskuję, że do pierwszej jedenastki musiało zabraknąć niewiele, bo w sumie chwalisz. :) Pewnie chodziło o to, że w moim tekście pojazdy nie są esencją opowiadania, a raczej przyprawą. Tak czy inaczej dziękuję za ten konkurs, wiele się nauczyłem.

Pozdrawiam.

Wracam z komentarzem jurorskim:

 

Jako przypowieść dość sympatyczne, pomysłowe. Najbardziej chyba podobał mi się pomysł z pojazdami, które czują i mają emocje – tu jest on bardzo ładnie ograny. Kingowskie to trochę, w tej koncepcji bardzo codziennego życia zderzonego z dziwaczną i trochę złowrogą Innością. Nieco mi się ciągnęło fabularnie – kluczowy motyw, zemsta braci, pojawia się dopiero dość późno w fabule, początkowo wyglądało mi to na nieco inną historię. Ale generalnie tekst udany.

ninedin.home.blog

Ninedin

Dziękuję za komentarz. :)

Spełnienie podstawowego założenia – fantastyczny środek transportu – hmm, są nawet trzy pojazdy, jednak nieco z boku i nie o nie same w historii tu chodzi. Muszę się zastanowić.

Wykonanie mogłoby być odrobinę lepsze, bo rzuciło mi się w oczy kilka błędów, a najbardziej zapamiętałam „kolor moro” – moro to nie kolor, tylko wzór.

Sam pomysł mi się spodobał. Czytałam z pewną przyjemnością o magicznym warsztacie zgrzytając zębami na działania wrednego majstra. Dobrze mi się z tym zgrywa lekki, nieco baśniowy styl, przez co można spokojnie przymknąć oko na dziwne dziwności, jak oddawanie młodości, czy innych cech tak lekko, jak to robią klienci.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

śniąca

Również dziękuję za komentarz. :)

 

wielki opustoszały obszar, przypominający skalistą pustynię

I w czym ten obszar się różnił od pustyni? Hmm?

 miejsce, gdzie przed godziną zbudowano parking, śmierdziało roztopionym żwirem i stygnącym betonem

Miejsce śmierdziało? I czy krzepnący beton śmierdzi? (Serio, nie wiem.)

 Kolejne stanowiska dla aut wyznaczały linie, które wyglądały, jakby ktoś wypalił je laserem.

Coś tu z tym szykiem jest nie teges. Moja wersja: Linie, jakby wypalone laserem, dzieliły go na równe rzędy stanowisk dla aut.

 dnia, z samego rana nastąpiło

Albo bez przecinków, albo: dnia, z samego rana, nastąpiło.

 Szyldy rozbłysły

Szyld jest wymalowany na desce, nie masz na myśli neonu?

 reklamę, głoszącą

Bez przecinka – "głosząca" to atrybut reklamy.

 Do południa zabrakło jednak chętnych. Dopiero tuż przed zamknięciem wreszcie pojawił się klient

Zaraz, zaraz, to byli jacyś chętni, czy nie? Bo "Do południa zabrakło jednak chętnych." sugeruje, że byli, ale do południa ich zabrakło.

 klocki hamulcowe trzeba by chyba wymienić. – Mężczyzna wypowiadał się głośno, rytmicznie, niby oficer przemawiający do szeregowego

Czy oficer mówi "chyba"? I nie widzę tej rytmiczności.

 Byli bliźniakami, ale nosili różniące ich koszulki z greckimi literami.

Jak noszenie koszulek wyklucza bycie bliźniakami? I – rym. Może: Byli bliźniakami. Różniły ich tylko greckie litery na koszulkach.

 Pierwszy z nich,

Wystarczy samo "pierwszy".

 Jego głos nie był już tak silny

Hmm.

 Nie mógł nazwać go oszustem.

Szyk: Nie mógł go nazwać. Oo, nieźle. Za wszystko trzeba płacić, hmm?

 Wydaje mi się, że coś ich mało.

Nie dałabym głowy za naturalność tej wypowiedzi.

 paczkę cukierków, które raz za razem wkładał do buzi.

Wszystkie? Wkładał jeden po drugim, tak.

facet, noszący czapkę

Noszenie jest częstotliwe – miał czapkę na głowie.

 Bo wie pan

Bo, wie pan.

no ale

No, ale.

 powiedziała przerażona kobieta i zrozumiała

Skróciłabym: przerażona kobieta zrozumiała…

 kiedyś zestarzałabym się

Nienaturalne. Spróbuj to wymówić: kiedyś bym się zestarzała.

 weszła z trudem

Szyk: z trudem weszła.

 zamachnął się kluczem i uderzył nim

"Nim" zbędne, jasne z kontekstu.

 zawołał wyraźnie znudzony

Zawołał, wyraźnie znudzony. Troszkę tu przesadzasz z absurdem, dotąd było bardziej baśniowo, a tu?

 wyżłobienia w skałach, powstałych w miejscu

Skały powstały w miejscu? Czy jednak wyżłobienia?

 dotyka dłońmi okolic mostka

"Dłonie" zbędne, przecież nie wyobrazimy jej sobie dotykającej mostka nogą.

 Niestety nikt nie odebrał

Niestety, nikt nie odebrał.

 gotowało się w jego silniku

Anglicyzm: gotowało mu się w silniku.

 piszczałyby i skakały jak gumisie

Rozkoszne, choć może zbyt komediowe.

wdrapywał się na scenę, oberwał się

Dwa "się".

 szkła posypały

Na pewno nie "odłamki szkła"?

 ale dopiero teraz mogli ich użyć

Myślę, że to nic nie wnosi, a niepotrzebnie przedłuża.

 Gdyby do tego doszło

Trochę za formalne.

 wibrujące chrapanie, dobiegające

Dwa ące, niezgrabnie.

 rozświetlił nieco mrok

Rozproszył – mrok trudno rozświetlić.

 a wtedy ich plan spaliłby na panewce

To oczywiste. Pokaż trochę bardziej, że się tego boją.

 po czym

Wycięłabym, żeby było dynamiczniej. W końcu to decydująca chwila.

 wkroczył właściciel warsztatu

"Warsztatu" już bym wycięła, przedłuża.

 Bracia nie wyczuli tonu jego głosu,

Nie brzmi to naturalnie.

 ale do innych celów

Wycięłabym, powtarza informację.

 Na szczęście, zapomniałeś

Bez przecinka.

 podobnie jak

Podobnie, jak.

 Tutaj nastąpiła efektowna pauza.

To ma ironiczny posmak, takie opisywanie. Pokaż mi tę pauzę. Ona powinna być na serio.

Endus chciał mówić dalej, lecz jego słowa zostały zagłuszone. Szef parskał i krztusił się ze śmiechu.

Ale jeśli jest co zagłuszać, to Endus mówi. Nie? Dobrze by było to skondensować.

 Nagłówki głosiły takie hasła jak

Taki, jak. I nagłówki nie głoszą haseł, o ile wiem.

 z waszej altruistycznej pomocy

Hmm, no, nie wiem.

 Dlatego, tuż przed pójściem spać podmieniłem mapę na gazetę

Bez przecinka, albo: Dlatego, tuż przed pójściem spać, podmieniłem. (Bardzo ładny pomysł z tą gazetą.)

 abym obudził się

Wysoki ton, kiedy reszta wypowiedzi taka nie jest.

 mimo że

No, weź.

 W dodatku, w jakim stylu!

Hmm. Może jednak: I to w jakim stylu!

 Nawet jeśli

Nawet, jeśli.

 nawet tylko z jednym starożytnym przedmiotem

Troszkę łopatologiczne.

Gniew gotował się w ich żyłach.

Anglicyzm: Gniew gotował im się w żyłach.

 Wiedział, że jest inaczej. Te słowa musiały zaboleć szefa.

Nie od początku załapałam. Sam pomysł dobry, tylko mogłoby być jaśniej.

 przynajmniej w tych miejscach, gdzie nie mieli pomysłu na nic nowego.

Może dałoby się to skrócić?

 Coś raz powstałe, nigdy nie przestaje do końca istnieć.

Może zgrabniej byłoby: Co raz powstanie, nigdy zupełnie nie przestaje istnieć.

 zacznie zapadać się w ich wnętrzu

Zacznie się zapadać w ich wnętrze.

 podczas wiecznej tułaczki

Ja dałabym raczej: w wiecznej tułaczce, ale to może być kwestia słuchu.

 większość swojej mocy, jaka mi pozostała

"Swojej" zbędne.

 Szkoda, że nikogo nie poprosiłeś o dobre serce.

Good point.

Zbyt wielki rozgłos to ostatnie, czego pragnął.

Potrzebujesz tego zdania?

 Świetne miejsce, aby dokończyć łowy.

Dokończyć? Czyli nie będzie tego więcej robił?

 tak jak robił

Tak, jak to robił.

 Dawno nie było u niego w warsztacie klienta

Skróciłabym: Dawno nie miał klienta…

Dla patrzącego z daleka widoczna była

Wystarczy: Z daleka widoczna…

Szczególnie dla kogoś z lornetką.

Komuś z lornetką.

 do wytyczania parkingu, nie jest czymś zwyczajnym

Bez przecinka (nie oddzielaj podmiotu od orzeczenia).

Poza tym to pozwala mi

Poza tym, to mi pozwala.

 schować klucza, tak żeby

Schować klucza tak, żeby.

 Szukał punktu zaczepienia, jakiejkolwiek nadziei…

Less is more.

 zmusza, abyśmy je czytali

Zmusza nas, abyśmy…

 próbował dodać mu otuchy Endus.

Hmm.

 Zaciekawiony podszedł

Zaciekawiony, podszedł.

 ten także nie miał pojęcia, czego dotyczy.

Hmm.

 , a to byłoby dla niego zbyt kosztowne.

To już wiemy.

 Zresztą ostatniego

Zresztą, ostatniego.

 Gwiazdy płynęły po nieboskłonie w miarę upływu czasu.

Czas jest miarą zmian, nie odwrotnie :)

 ze znużenia

Myślę, że obejdzie się bez tego.

 nasłuchiwali

Może: zaczęli nasłuchiwać? Nadstawili uszu?

Beginus pierwszy ich poznał.

heart

 którym zepsuł się autokar podczas wycieczki

Szyk: którym podczas wycieczki zepsuł się autokar.

 twarz kierowcy nie wyrażała natomiast żadnych uczuć

Wycięłabym "natomiast".

 Nocą samoistnie odpalał

"Samoistnie" nie bardzo tu pasuje, za techniczne.

zasoby biblioteczne

Też bardzo formalne i techniczne.

 pozycja popularnonaukowa

Jak wyżej. Kto tak mówi?

 istnieją istoty

Powtórzenie.

jeden z nich dokonał

Jedna z nich – związek zgody (istota dokonała).

 Autor wydaje opinie, że to bzdurna nienaukowa teoria

Wiesz, to nie jest naukowa teoria. Co nie znaczy, że niewarta zachodu. A opinie autorzy wyrażają (wydają je biegli).

 Prawda to?

Nie do końca pasuje ze stylizacją.

 I pewnych sprzymierzeńców

Tu wycięłabym "pewnych".

 przytył, tak że

Przytył tak, że.

 pomruk, jakby warczenie

Hmm.

 Zignorował ten fakt.

Anglicyzm. Nie zwrócił na nie uwagi.

 zapłata, jaką może

Którą mógł.

 Przyjrzał się mu uważnie.

Szyk: Przyjrzał mu się uważnie.

 do tego

Zbędne.

 stwierdził mechanik

Nie stwierdził, bo zadeklarował. Stwierdza się zajście jakiegoś faktu, a on obiecuje.

 Czym zatem zapłacę?

Aliteracja. Jeśli ma być tak wysoko, to: Czym więc mam zapłacić?

 Nie mam zamiaru oddawać żadnej z moich cech.

To może materią pierwszą? ;)

 Kierowca opierał się

Hmm.

 Tak miało być. Przyszedł tu przecież w innym celu.

Nie zdradzaj mi tego teraz, ej!

 aby dokonał pan przeglądu osobiście

Szyk: aby pan dokonał przeglądu osobiście.

 , aby nie przekroczyć tuzina. Do bramy było ich dziesięć, więc miał jeszcze pewną rezerwę.

To bym skróciła.

 Co prawda przez wieki

Co prawda, przez wieki.

 a potem i tak resztą zajmą się

A resztą i tak zajmą się… I trochę za dużo tego oglądania w pobliżu.

 , jakby widział go już wcześniej

Zbędne – powtarza informację.

 Przemyślenia przerwał

Aliteracja.

 gdyby pojazd uderzył w niego

Może jednak: gdyby pojazd w niego uderzył.

 walnął go w plecy, tak że

Walnął go w plecy tak, że.

 roztrzaskując

Imiesłów oznacza jednoczesność, pamiętaj.

 mogło coś się stać

Szyk: mogło się coś stać.

 Zaczął krzyczeć, próbując uwolnić się z żelaznego uścisku.

Skondensuj to.

 postacie, przepasane

Oj, postacie…

ze zdziwienia

Zbędne, skoro zadaje pytanie, wiemy, że jest zdziwiony.

 posłał mu piorunujące spojrzenie.

Źle to brzmi.

 Zupełnie wymarłe wszechświaty, mające świetne warunki do rozwoju życia, to był nasz kompas.

Może lepiej: Wszechświaty zupełnie wymarłe mimo świetnych warunków do rozwoju życia, to był nasz kompas. I – kompas?

 Ukrywałeś się sprytnie aż do dnia

Ukrywałeś się sprytnie, aż do dnia.

 Ów wstał

Oj, "ów"…

 Nagle poczuł się bardzo małym majstrem…

heart

 istoty żywe przestają być godne tego miana

Hmm. Czy to znaczy, że bakterie powinny się przyzwoicie prowadzić?

 podczas której mózg Wielkiego Majstra poszukiwał słowa zastępczego dla rzeczownika ręce

Takie opisywanie wydaje się prześmiewcze – pasuje Pratchettowi, ale ta baśń nie jest satyrą.

 no po prostu

No, po prostu.

 Jednak zrób to dopiero

Szyk: Zrób to jednak dopiero…

 Wrócili szczęśliwie do swojego domu.

"Swojego" zbędne, nie wraca się do cudzego domu.

 Ich były szef wyruszył zaś w podróż

Szyk: Zaś ich były szef wyruszył…

 panował smród szambowozu

Trochę to nie brzmi.

 

Hmm. Gdyby nie zakończenie, powiedziałabym, że baśń jest piękna – tak, że tylko niezła. Bardziej zadowalające byłoby, gdyby majstra spotkało to, co robił innym, utrata czegoś, co ceni. Niby stracił moc, ale… Albo, gdyby to bliźniacy go przechytrzyli, z niewielką pomocą śmiertelnych, a nie deus ex machina.

Jest sporo niezręczności stylistycznych, gdyżów i innych takich – dadzą się przeboleć, ale następnym razem wykup dłuższą wycieczkę do Krainy Czarów :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnino, bardzo dziękuję za wskazanie potknięć, poprawię gdy tylko znajdę chwilkę czasu. Podziwiam, że chciało Ci się napisać o każdym brakującym przecinku i cieszę się, że mimo tych błędów uważasz tekst za “niezły”. :)

Nie ma za co :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka