- Opowiadanie: cichy0 - Sigyn

Sigyn

Estoy Loco.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Sigyn

 Zdradliwa wena.

 

Czy wciąż jeszcze pamiętacie naszą młodość, drodzy przyjaciele literaci? Och, jakże byliśmy pełni ducha i wspaniałych wizji przyszłości, nieprawdaż?

Już od szczeniackich lat szkolnych chcieliśmy zostać tymi, którzy widzą więcej, patrzą dalej, zaglądają w duszę czytelnikom i tłumaczą świat, wieszcząc z ich własnych wnętrzności.

Z całych sił pragnęliśmy zostać pisarzami.

No, może zmieniał się nurt literacki, który akurat łaknęliśmy reprezentować, w zależności od tego co aktualnie czytaliśmy i którego z autorów wyznawaliśmy i stawialiśmy na piedestał. Ale jedno jest pewne – wiedzieliśmy, że to jest nasze przeznaczenie. Czuliśmy to od zawsze.

To było tak silne, jakby pragnienie snucia historii wypełniało nasze płuca i trzewia. Imaginacja przynosiła wciąż nowe obrazy romansów, bitew, intryg i doniosłych filozoficznych prawd o życiu. Krążyły one w naszym krwiobiegu tak długo, aż w końcu zaczęły służyć za szpik kostny, kręgosłup, chleb powszedni – drogę życiową.

Owszem, wszyscy rozpoczynaliśmy naszą przygodę od znakomitego wypracowania, odczytanego na środku klasy w trakcie „polaka”, udziału w kółku prozatorskim lub pracy w gazetce szkolnej.

Oczywiście, konkurowaliśmy z brutalną siłą mięśni klasowych osiłków, czy też wątpliwą urodą wytapetowanych dziuni, mając za oręż głównie potęgę naszego intelektu i spostrzegawczości, które sprawnie żeniliśmy z kartką oraz plikiem edytora tekstu.

Naturalnie, wysyłaliśmy najczęściej już na studiach, a może i jeszcze wcześniej, swoje „odkrywcze” i „unikatowe” w wejrzeniu w prawdy o życiu, opowiadania do podupadłych pism dla aspirujących literatów. Wydrukowanie naszych wypocin, w tychże periodykach ogłaszaliśmy wielkim sukcesem i opijaliśmy, częstokroć wydając na alkohol kwotę wyższą niż honorarium (jeżeli jakiekolwiek otrzymywaliśmy, rzecz jasna). 

Vanitas, vanitatum et omnia vanitas, przyjaciele. Czyli: gówno, nie robota!

Ja sam, muszę przyznać z przykrością, że całe życie tak działałem.

Niby mam etat w lokalnej gazecie. Pewnie coś tam czasem skapnie z wygranych w konkursach literackich. Zaiste, jeden zbiór opowiadań własnym sumptem, przez vanity fair, wydałem i jakiś marny dochód od czasu do czasu spływa. Ale wciąż na sukces mędrca, który na werandzie swego domu głaszcze złotego labradora, pykając fajkę, kontemplując kolejny rozdział następnej, jakże przepełnionej w mądre treści powieści-bestsellera, cały czas jak do tej pory czekałem. 

Tak, piszę o tym w czasie przeszłym. Oczekiwanie, wydawać by się mogło, zakończyło się niespodziewanie – w zeszłym miesiącu.

 

 Czasem (nie)warto być odważnym.

 

Pewnego dnia pomyślałem, że pieprzę tę całą biedę. Mam ją po prostu w dupie. Chcę żyć trochę ponad stan. Kupię samochód, tu i teraz, od zaraz! 

Nieważne, że i tak nadal będę mieszkał w tej jednopokojowej klitce w przyziemiu przedwojennej kamienicy, gonił karaluchy po kuchni, patrzył na grzyb rozprzestrzeniający się po ścianach i jadł chleb z pasztetem. Chcę od jutra wozić dupę w furce – tak właśnie myślałem.

Łatwo powiedzieć, a trudniej zrobić, przyjaciele. 

Zjeździłem wszelkie możliwe komisy samochodowe w tej zaplutej dziurze, moim mieście – czyli aż dwa. Sprawdziłem ogłoszenia na portalach aukcyjnych do kwoty, którą mogłem na ten moment wysupłać.

I co? I znowu gówno! 

Nie było nic rozsądnego, w cenie do dwóch tysięcy polskich złociszy. Nothing, nada, null, pieprzona pustka, cholerna próżniowa gładź cylindryczna. 

Całkowicie zrezygnowany, zacząłem zmuszać się do akceptacji oczywistej prawdy o mojej ówczesnej sytuacji na rynku motoryzacyjnym, to znaczy że jednak odrestaurowane Wigry trzy, muszą mi na razie wystarczyć.

Swoim zwyczajem postanowiłem opić tę kolejną życiową porażkę. Tak też uczyniłem z rozkoszą, w ulubionej spelunce U Heńka. 

Po rytuale upajania, gdy wracałem do domu już dobrze zrobiony, napotkałem na swej drodze dość szczególną osobliwość. 

Przy krawężniku uliczki, w którą właśnie skręciłem zaparkowana była, jak na dzisiejsze czasy, zabytkowa warszawa. Przy niej stał mój znajomy z kawiarni literackiej – pan Leon. 

 Starszy jegomość zawsze był nienagannie ubrany, z napomadowanym lub wyżelowanym włosem, zaczesanym w tył i sumiastymi wąsiskami, spomiędzy których przeważnie sterczał mentolowy gauloises.

 – To ty, Krzysiu? – Spojrzał na mnie, starając się skupić pijany wzrok w jaskrawym świetle lampy ulicznej. 

– Tak, panie Leosiu. – Zatrzymałem się kilka kroków od starego i sam zapaliłem fajka. Dym papierosa mieszał się z obłoczkami pary, tworzonymi przez nasze oddechy w grudniowym, mroźnym powietrzu. – Widzę, że dzisiaj znowu wieje, co?  

– Krzysieńku, prośba będzie, chłopcze. – Stary czknął i się przytkał na moment. Przez chwilę myślałem, że rzygnie mi prosto na buty. – Weź mnie, kurwa młody, zawieź do domu, okej? 

Dokończyliśmy palić, bez słowa wziąłem kluczyki i ruszyliśmy przez zatopione we śnie miasto. Czasem warto być odważnym. Ale, biorąc pod uwagę ilość oktanów, która krążyła w moich żyłach, to wtedy wiózł ślepy głuchego, uwierzcie mi. 

– Powiem ci coś w tajemnicy, młodzieńcze – zaczął chrapliwym głosem, gdy kluczyk zachrobotał w stacyjce. – To ja jestem Kurt Forsythe. 

 Co takiego bredzisz, staruszku? – pomyślałem, zapalając motor. Przecież Forsythe to jeden z lepiej sprzedających się autorów w tym zasranym kraju. Pewnie Leoś jak zwykle za dużo łyknął i bajdurzy. 

– Tak, panie Leonie. Cokolwiek pan powie. 

Od jedynki do trójki trwaliśmy w ciszy, wyczekując aż pięćdziesięciokonny silnik rozbuja jednomas, wał napędowy a na końcu oś tylną, do regularnej prędkości podróżnej. 

– Ja wiem, że ty mi nie wierzysz, Krzysiu. – Zwrócił się w moim kierunku i spojrzał spode łba, uśmiechając szyderczo. – Ale wiedz jedno. To nie jest moja zasługa tylko tej dziwki, którą w tym momencie postanowiłem przekazać właśnie tobie, mój drogi. 

Na te słowa, stary usiadł i mocno wyprostowany, przodem do kierunku jazdy, zaczął mamrotać coś, zdaje się, że po łacinie do siebie, cały czas przy tym wymachując w rytm papierosem i zaciągając się raz po raz. Na samym końcu beknął przeciągle. 

– No, gotowe, młody. Już jest twoja. – Wyciągnął dłoń w kierunku szyby bocznej i wskazał miejsce przy krawężniku. – A teraz tu się zatrzymaj, muszę się odlać. 

Wysiadł z auta i już nie wrócił. 

A ja dostałem w prezencie starą Warszawę i jeszcze coś.

 

 Początek.

 

Pierwszy raz ujrzałem ją tuż przed mostem, przez który codziennie przejeżdżałem w kierunku centrum, do redakcji. Było to w dość szczególnych okolicznościach, dnia kolejnego.

Gdy nazajutrz obudziłem się, oprócz ogromnego kaca, miałem również przeświadczenie, że to, co stało się w nocy, nie było tylko pijacką mrzonką. 

Zerwałem się z łóżka, umyłem dość spiesznie, uczesałem, zjadłem śniadanie, a na koniec przyjąłem jeden „szot” zimnej wódki. Jeden kielon dnia „po” zawsze dobrze mi robi, chociaż początkowe mdłości przy klinowaniu są czasem nie do zniesienia. 

Z zadowoleniem przywitałem się z kluczykami, jak i z samym pojazdem, już na zewnątrz. 

Jednak będę woził się bryczką – pomyślałem.

Wskoczyłem do środka i odpaliłem motor, sadowiąc wygodnie na skórzanej kanapie. Silnik zarzęził, zawył i rozpoczął powolne wznoszenie obrotów ku miarowej pracy. Osiągnął ją po przejechaniu połowy drogi do mostu. Trzybiegowa skrzynia biegów, z lewarkiem przy kierownicy, dawała mi się we znaki, a przyspieszenie pozostawiało jeszcze więcej do życzenia. Od zera do setki w czterdzieści pięć sekund. Oto szczyt możliwości tego potwora FSO, którego produkcję zakończono w latach siedemdziesiątych.

Na szczęście, na tak silnym kacu, jeszcze ciepłym, nie spieszyło mi się do redakcji. Pomijając ryzyko kontroli drogowej, musiałem uważać również, aby nie wpaść w poślizg. Poranny przymrozek był dobrze odczuwalny pod kołami.

Gdy już zbliżałem się do przejazdu przez rzekę, coś raptownie przykuło moją uwagę. Gdzieś na obrzeżach percepcji, niewielki szczegół w lusterku, który kazał mi obrócić głowę i spojrzeć na tylne siedzenie.

Krótkie, ciemne włosy, przystrzyżone równo nad czołem, papieros w lufce i filuterny uśmiech, przywiodły mi na myśl Umę Thurman w Pulp Fiction.

– Patrz tam, kochanie. – Wskazała palcem do przodu, na drogę.

W samą porę powróciłem do pozycji frontalnej do kierunku jazdy, by wciąż, w lekkim szoku wywołanym tak nagłym spotkaniem ze zjawą, zdążyć wykonać ostry skręt przed zatrzymującym się BMW. Tylne koła zabuksowały, gdy samochód zmienił tor jazdy, zarzuciło mnie w drugą stronę, a siła hamowania wprawiła Warszawę w ślizg boczny. Jego efektem było staranowane ogrodzenie i przymusowe parkowanie na pasie zieleni, teraz pokrytym śniegiem, tuż nad rzeką.

Uma gdzieś się podziała, a ja zostałem w obitym aucie, otaczany przez ciekawski tłum gapiów.

 

 Troskliwa Sigyn.

 

Powróciła tego samego dnia, po południu.

Wkurzony tym całym zamieszaniem z rozbitym ogrodzeniem, pospieszną ucieczką z miejsca zdarzenia (pamiętacie, że nie mam dokumentów do samochodu i że jeszcze byłem pod wpływem, prawda?) oraz kolejnym dniem z tym upierdliwym kutasiarzem, moim szefem, zmierzałem do mojej klity z myślą o jednym – odpocząć. 

Browar, pizza z piekarnika i telewizja. Ale wcześniej jeszcze ciepła kąpiel.

Samochód przezornie ukryłem w szopie na podwórku, między kamienicami. Klucząc okrężną drogą w kierunku domu rozmyślałem o tym, co właściwie zaszło. Czemu stary Leon zostawił mi auto? Co się stało z tym pokręconym wariatem? I co teraz począć z tym bajzlem?

Wszystko to chciałem przemyśleć, ale dopiero dnia kolejnego. Wtedy pragnąłem, po prostu ukryć się u siebie i odetchnąć.

 

– Siadaj, przygotowałam kolację, skarbie. – Otworzyła drzwi, gdy właśnie mierzyłem kluczem w zamek. – No, już. – Dłonią wskazała stół i ruszyła w kierunku wnęki kuchennej, nie bacząc na moją rozdziawioną, w głębokiej konfuzji, japę. 

Wszedłem powoli do mieszkania, zrzuciłem zaśnieżony płaszcz i bez słowa usiadłem przy stole. 

Przygotowała moje ulubione guacamole i sałatkę z fasolą. Do tego tosty z serem i frankfurterki z piekarnika, w towarzystwie otwartej butelki piwa pszenicznego, przekonały mnie do chwilowego zawieszenia oporu przed nowym i niemego przyzwolenia na rozwój sytuacji.

Napchałem usta strączkami i wolno przeżuwając obserwowałem, jak krząta się po pokoju. 

Jest idealna – myślałem, nie mogąc oderwać wzroku od smukłych kształtów nieznajomej. Chwilę jeszcze krzątała się po mieszkaniu, po czym usiadła naprzeciw, głowę podpierając dłonią. 

Nie wiem dlaczego, ale czułem że to nie dzieje się przypadkowo, że tak właśnie musiał potoczyć się dalszy ciąg zdarzeń od chwili, gdy otrzymałem niespodziewany prezent od Leona.

Było bezpiecznie. 

Obserwowała mnie jak zaspokajam głód. Z uśmiechem błądzącym na wąskich ustach, filuternymi spojrzeniami rzucanymi spod równo przystrzyżonej czarnej grzywki, skrupulatnie eskortowała wzrokiem każdy kęs, który wędrował do moich ust. 

Tak trwała nasza mono-wieczerza, bez słów. 

Gdy już kończyłem piwo, wyszła na moment do łazienki, wróciła w krótkiej koszulce nocnej i weszła pod wcześniej przygotowaną, świeżą pościel.

– Teraz chodź do mnie. 

Byliśmy powolni, namiętni i czuli wobec siebie.

Wiedziałem, że kocham ją już od momentu, gdy ujrzałem ją po raz pierwszy, na ten krótki moment, na tylnym siedzeniu samochodu. 

Później długo leżeliśmy wtuleni w siebie, licząc światła przejeżdżających aut, błądzące po ścianie pogrążonego w mroku mieszkania. 

 – Możesz mi chociaż powiedzieć, kim jesteś? – zapytałem półszeptem.

Przez chwilę trwała w milczeniu, gdy przesuwałem dłonią po kruczoczarnych włosach, unoszących się w rytm moich oddechów. 

– Jestem bezpańskim psem, którego otrzymałeś w standardzie, razem z autem. – Zaciągnęła się papierosem i wypuściła gęsty obłok dymu. – Już nigdy nie będziesz sam, a ja… dam ci zwycięstwo. Ale teraz musimy już wstawać. Przejedziemy się.

Poczułem jak powoli jej piersi przesuwają się po moim torsie. Opuściła łóżko, ucałowała czule w policzek i poszła się ubrać.

Wszystkie kolejne polecenia wykonałem bez słowa sprzeciwu. 

 

Jazda próbna. 

 

To, co później wydarzyło się pamiętam jak przez mgłę. A raczej w mojej pamięci pozostaną skrawki, strzępki wręcz obrazów z tamtej nocy. Mknęliśmy przez oblodzone ulice miasta, pijąc wódkę prosto z butelki, śmiejąc się i głośno przyśpiewując do muzyki, którą puściłem z przenośnego głośnika bluetooth.

Wskazówka prędkościomierza większość czasu przechylona była maksymalnie w prawo, ku apogeum szybkości Warszawy – sto pięć kilometrów na godzinę. Ale przysiągłbym na wszelkie świętości, że samochód mknął zdecydowanie prędzej. 

Wydaje mi się, że nie do końca musiałem się skupiać na jego prowadzeniu, jakby żył własnym życiem i w każdy zakręt wchodził rączo i bez zarzutów, czasem tylko „lecąc bokiem” w kontrolowanym ślizgu, na wirażu. 

Byłem pogrążony w transie, którego do tej pory nie doznałem jeszcze po żadnej używce, a próbowałem ich wiele, uwierzcie mi. Jakbym robił coś, co było mi narzucane, ale jednocześnie z radością przyjmując te nakazy.

Czasem wydawało mi się, że samochód wręcz unosił się w powietrzu nad miastem, a my objęci, z zachwytem patrzyliśmy w gwiazdy i rozmawialiśmy godzinami, zawieszeni gdzieś poza czasem. 

Wszystko co pozostało w mojej pamięci z tamtej przejażdżki i z kolejnych nocnych eskapad to w zasadzie takie ruchome obrazy, bez dźwięku, wyryte gdzieś w świadomości. 

Jedno natomiast wiem dość dobrze – w nocy odwiedziliśmy mojego szefa. 

 

Jedziemy dalej. 

 

Kolejnych kilka dni nie różniło się od siebie. Wylegiwaliśmy się do południa, jedliśmy, kochaliśmy się, piliśmy a w nocy wsiadaliśmy w samochód i pędziliśmy gdzie nas oczy poniosą.

Czasem również w bardzo określonym celu.

Sigyn zaczęła przeprowadzać skrupulatną inwentaryzację mojej własności intelektualnej. Z uśmiecham na ustach, naga leżała na mnie i spoglądając mi w oczy wyliczała. 

– Wiesz, kochany, że wydawca Skrępowanych (mojego pierwszego zbioru opowiadań, który wydałem, jak już wspomniałem, własnym sumptem), rżnie cię na kasę? 

– Taaaak? – Śmiałem się do niej, udając że nie wiem dokąd ta rozmowa zmierza.

– No, tak – kontynuowała, z zadziornym uśmiechem. Jakby opowiadała o psikusie, który wykręciła jej kiedyś koleżanka z podstawówki. – Chyba będzie trzeba go odwiedzić, nie uważasz? 

– Tak, cokolwiek rozkażesz, kochana. 

Innym razem złożyliśmy nocne wizyty redaktorom kilku periodyków, które nie chciały wydrukować moich prac. Kolejnym zawieźliśmy mój stary projekt powieści osobiście do szefa największego wydawnictwa w kraju.

Raz również obrabowaliśmy stację benzynową. W końcu musiałem za coś żyć – Sigyn wyperswadowała mi powrót do pracy.

Czemu właściwie nie chciała, abym pozostał na etacie w gazecie? 

Tak, już wiem. Cały czas przecież powtarzała. 

– Jesteś większy niż ten szmatławiec. Nie przejmuj się, jeszcze osiągniesz sukces i rozbłyśniesz jak supernowa.

 

Pit stop.

 

Byłem pewien, że mi się uda. Z dnia na dzień, moja kochana Sigyn wzmacniała we mnie to przekonanie. 

Postanowiłem zebrać w sobie całą odwagę i wykręciłem t e n numer telefonu. Po chwili, w słuchawce odezwał się znajomy głos.

– Słucham.

– Cześć skarbie, dzwonię żeby ci powiedzieć, że już niedługo tato będzie bogaty i kupi ci wszystko to co będziesz chciała. 

– Tata? Tato, mama mówiła, żebym z tobą nie roz… – Usłyszałem charakterystyczny szmer, jakby ktoś przejął słuchawkę. 

– Krzysiek, proszę cię, nie dzwoń do nas. Przecież wiesz, że masz zakaz zbliżania się i kontaktów. Po tym wszystkim co robiłeś. 

– Nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze. 

– Niedługo wyjeżdżamy, niestety nie mogę ci powiedzieć dokąd dokładnie. Mike zabiera nas do Stanów. Czy cały czas jesteś w terapii? 

– Będę już kończył. Wiesz co masz przekazać Oli ode mnie, w razie czego.

 

(Nie) chcesz już być zwycięzcą. 

 

Samochód powoli stacza się z góry, nabierając prędkości. Azymut na most, trzeci bieg wbity. Tak, moi drodzy przyjaciele literaci, oto jadę z pełną szybkością, z Sigyn wtuloną w moją pierś. Za nami słychać wycie syren policyjnych. Czuję ciepło jej łez ściekających po mojej szyi. 

– A tak, kurwa, mogło być pięknie, Krzysiu. – Ryk silnika zagłusza jej szept. – I tak, nigdy już cię nie opuszczę.

W ostatnim rajdzie towarzyszy nam zapach oparów benzyny, gdy przejeżdżamy przez wcześniej wybity przeze mnie płot nad rzeką, tuż przy moście. 

Warszawa nie zwalnia i z dzikim jękiem wyskakuje z brzegu. W plecach, wciśniętych w oparcie przedniej kanapy, czuję puste obroty wału napędowego, gdy spadamy w czarny, spokojny nurt. 

Później już tylko ciemność. I chłód. 

Koniec

Komentarze

Melduję, że bilet został skasowany.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dzięki, Śniąca. Zamykam za Tobą drzwi Warszawy i jedziemy ;)

Przeczytane ;)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Dzięki, Wicked. Nie zapinaj pasów, i tak nie pomogą :)

Pytanie podstawowe – co właściwie zrobił narrator, że musiał odstawić “Thelmę i Luizę”?

A poza tym – ładnie napisane, ale czegoś mi tu brakuje. Historia Krzysztofa, historia Leona, historia Sygin, historia Warszawy (zresztą dopiętej jak kwiatek do kożucha, bo równie dobrze mogła byc wiecznym piórem). Skrobniesz, widzisz że coś się błyszczy, ale idziesz skrobać dalej, zanim się dowiesz, co tak błyszczy…

Ze szczególików:

– “sterczał mentolowy Galuoises: papieros to Gauloise, poza tym “gulułaz” tak pięknie brzmi ;);

– “sam zapaliłem fajka” – tak się to teraz odmienia?;

– “Tylne koła zaboksowały” – a nie zabuksowały.

 

Fajne, ale… Smakuje jak zupa bez soli, pieprzu i maggi :P.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Hej Staruchu, 

 

Dzięki za przeczytanie i komentarz. Myślę, że na zachowanie narratora mogła mieć dość duży wpływ Sigyn. Być może stąd te zagadkowe poczynania. 

 

Cieszę się, że uważasz, że zostało “ładnie napisane”. Styl i warsztat, to są obszary, nad którymi staram się cały czas pracować. 

 

Dziękuję również za poprawki. 

 

– Galuoises poprawię na Galuoise – podoba mi się ta pretensjonalna nikotynowa “francuszczyzna” :) 

– Z tym wyrażeniem: “zapaliłem fajka" to zabieg specjalny – sam (chociaż palę niewiele, ot na imprezkach) czasem tak mówię i to miało trochę “upotocznić “myśli Krzyśka,

– zabuksowały – nie wiedziałem, że tak się piszę – dzięki! 

 

Trochę szkoda, że moja zupka okazała się dla Ciebie zbyt mało doprawiona… myślałem, że pikantnych momentów nie brakowało ;) (chociaż też nie chciałem przesadzić). 

 

Kolejnym razem może będzie lepiej :) 

 

Pozdrawiam 

 Cichy0

Hej Staruchu, 

 

Dzięki raz jeszcze :D 

Skorygowałem tego sterczącego “gulułaza” :D 

 

Pozdrawiam

Cichy0

 

Fajne, klimatyczne opowiadanie. Nie byłam pewna, czy czytać, ale gdy zerknęłam na początek i zobaczyłam, że jest o pisaniu, to przeczytałam – ten temat nigdy mi się nie znudzi! Tak wystylizowałeś tekst, że myślałam, iż nie dzieje się współcześnie, tylko nieco wcześniej – literaci, kawiarnia literacka – ale głośnik bluetooth i parę innych rzeczy wskazywałyby jednak na współczesność. Sprawnie posługujesz się językiem, a niektóre zdania wyszły wprost świetnie, np. Pewnie Leoś jak zwykle za dużo łyknął i bajdurzy.

Jeśli zostać przy porównaniach kulinarnych, to Twoje opowiadanie jest dla mnie jak kanapka z serem i majonezem kieleckim – nie jest to może moje ulubione danie i smak nie jest jakiś szczególnie powalający, ale jednak przyjemnie jest czasem coś takiego zjeść, a majonez kielecki sprawia, że ma w sobie “to coś” :)

Tak… Czasami tym, czego pisarz potrzebuje do sukcesu, jest jego muza! Tylko co mają powiedzieć pisarki? Czy to działa też na odwrót i facet może być muzą kobiety? Hmm… 

Fajnie opisałeś specyfikę Warszawy – to jak jak pracują w niej niektóre elementy, moment wrzucania biegów itp. Nie miałam nigdy okazji jechać tym samochodem, ale dzięki Twojemu opowiadaniu potrafię sobie wyobrazić, jak to jest. 

Usterki:

Owszem, wszyscy rozpoczynaliśmy naszą przygodę od znakomitego wypracowania, odczytanego na środku klasy w trakcie „polaka”, kółka prozatorskiego lub gazetki szkolnej. 

Trochę niezgrabne to zdanie, bo wynika z niego, że wypracowanie odczytywaliśmy też w trakcie kółka prozatorskiego (to akurat pasuje, ale chyba nie to miałeś na myśli) i w trakcie gazetki szkolnej.

dość szczególną osobliwość. 

Myślałam, że bohater zobaczy coś naprawdę dziwnego, ale co było osobliwego w tym, że spotkał na mieście swojego znajomego?

Trzybiegowa skrzynia biegów, z lewarkiem przy kierownicy, dawała mi się we znaki, a przyspieszenie jeszcze więcej do życzenia 

Tu chyba brakuje jednego słowa.

obserwowałem jak krząta się po pokoju. 

Przecinek po obserwowałem.

czuli wobec siebie. 

Czułem, że kocham ją już od momentu 

Powtórzenie.

licząc światła przejeżdżających aut, błądzące po ścianie, pogrążonego w mroku mieszkania.

Niepotrzebny przecinek.

Dowcipnie napisane, z fajnym pomysłem na środek lokomocji i wenę. Czytałam z zaciekawieniem, co też się stanie dalej. Jedyne co mi przeszkadzało to wulgaryzmy (nie oznaczone w tagu). Rozumiem prozę życia i że czasem, aż same się proszą, ale w słowie pisanym nadmiar mnie drażni. Końcówka taka nagła. Niby wszystko szło ku dobremu (zwłaszcza, że panu Leonowi kariera ponoć się udała), a tu nagle pościg policyjny i zimna toń. Brakuje mi przejścia.

 

Powodzenia w konkursie :)

Hej Sonato,

 

Cieszę się, że smakowała Ci moja kanapeczka, którą okrasiłem pysznym majonezikiem :) (sam jestem fanem tego niezdrowego smarowidła). 

Oczywiście, że mężczyzna również może być muzą – z tymże brzydszą i mniej subtelną :)

Jestem wdzięczny za uwagi techniczne, które niezwłocznie zastosuję. 

 

Edit: 

 

Co do zwrotów: 

1) dość szczególną osobliwość – pan Leon dla Krzysia jest dośc ciekawym obiektem, jako literat o szczególnej aparycji + z samochodem, dośc archaicznym jak na czasy wspołczesne.

2) Trzybiegowa skrzynia biegów, z lewarkiem przy kierownicy, dawała mi się we znaki, a przyspieszenie jeszcze więcej do życzenia – myślę, że w tym szyku słowo dawać odnosi się w domyślęe także do przyspieszczenia. Przyspieszenie dawało jeszcze więcej do życzenia :) 

 

Pozostałe uwagi zastosowałem – dzięki bardzo za nie.

 

Hej Monique, 

 

Oznaczyłem opowiadanie tagiem ‘wulgaryzmy’ jak radziłaś (w sumie powinienem to zrobić od razu). Mnie też zwykle nadmiar ‘kur%w’ mierzi – starałem się, żeby jednak to piękne słowo używać z umiarem (umiar jednakowoż to pojęcie względne/subiektywne).

 

Cieszę się, że podobało Ci się opowiadanie i z zaciekawieniem je przeczytałaś. 

Rzeczywiście, przejście od drogi do sukcesu do czarnej toni było szybkie – taka sinusoida, prawie jak w dwubiegunówce ;) 

 

Pozdrawiam Was obie :)

 

ninedin.home.blog

Piękny rydwan ;)

Fabuła: Rozkręca się powoli, na początku mamy intro łamiące nieco czwartą ścianę, potem wprowadzenie środka transportu i ściśle powiązanej z nim femme fatale, w końcu historię próby osiągnięcia sukcesu, która kończy się tragicznie. Po lekturze odczuwałem pewną konsternację, lecz po chwili wszystko stało się jasne…

Oryginalność: …bo utwór łatwo zinterpretować jako symboliczne studium alkoholizmu. Kilka celnych refleksji, kilka fajnych scen, jednak ogółem konstrukcja postaci raczej nie zachwyca, podobnie jak pomysł na wykorzystanie pojazdu – mam wrażenie, że można było wykorzystać go w bardziej intensywny sposób. Co ciekawe, to już drugi konkursowy tekst (obok tego autorstwa Ajzan), w którym pojawia się postać Sigyn.

Styl: Całkiem ładny, swobodnie się we współczesne miejskie klimaty, jednakże tekst nie jest wolny od błędów, zwłaszcza interpunkcyjnych.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Hej Wicked, dzięki za komentarz :)

Ano, jesteś:)

Za bardzo autotematyczne, tzn. płynące dla mnie z autorskiego wątku, ale wiedz że „Morfina” mnie też nie zachwyciła, chociaż grała na kilku fortepianach i narracja cymes.

Dobrze operujesz słowem, sceny mocne, z przecinkami chyba na bakier. Tarnina podrzuciła mi tę grupę nominalną i stosuję, ale ciągle jeszcze bardziej na czuja niż wiedzę. W sumie nie wiem dlaczego, bo artykuł jasny, ale jakbym nie miała tego zmysłu.

Widzę dobre sceny scenariuszowe i tylko dialogi. Dlaczego tylko?

Sam temat, alkoholizm, pijaństwo jest ok. Moim zdaniem, nigdy nie dość pokazywania konsekwencji, powiązań.

 

Dwa zatrzymania, które wypisałam:

‚i „unikatowe” w wejrzeniu w prawdy o życiu

Drugie „w” do usunięcia.

‚starając się skupić pijany wzrok, w jaskrawym świetle lampy ulicznej. 

ten przecinek chyba (?) niepotrzebny

pzd srd:),

a

PS. Dlaczego nie komentujesz innych opowiadań? Z góry przepraszam, jeśli wdepnęłam niepotrzebnie. A tak w ogóle, to tę przerwę przed słowem “Koniec” mógłbyś skasować, jest niekonieczna:)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Hej Asylum, 

 

Dzięki za komentarz i wskazanie usterek. Postaram się je poprawić jak najszybciej. Co do ilości/częstotliwości wpisów, czy też komentarzy to muszę przyznać, że długi czas nie było mnie na portalu i ogólnie z dala się trzymałem od pisania, dlatego być może nie za wiele opinii na temat innych tekstów wyszło spod mojego pióra (chociaż w LocoMotywniku skomentowałem chyba dwa lub trzy teksty, w JakPieszKotem też kilka <pewnie trzy, czyli minimalną liczbę będącą w zbiorze o nazwie “kilka”>).

Co do interpunkcji to w zupełności się z Tobą zgadzam – nie czaję tematu, chociaż może już ciut więcej niż jak zaczynałem moje amatorskie przygody z klawiaturą. 

Porównanie do “Morfiny” dość ciekawe, chociaż wiem… wiem kompletnie inna liga, ale wciąż mile łechce próżność twórcy. 

O jaki artykuł o grupie nominalnej Ci chodzi? (chętnie przeczytam).

 

Pozdrawiam

Cichy0

 

O, jak fajnie, że się odezwałeś:)

Poszukam i wrzucę link do tego tego poleconego mi przez Tarninę artykułu.

Ligą to bym się nie przejmowała, zanadto:)

 

Proszę:

grupa-nominalna

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dzięki Asylum

:DDD

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

– Krzysieńku, prośba będzie[+,] chłopcze. – Stary czknął i się przytkał na moment. Przez chwilę myślałem, że rzygnie mi prosto na buty. – Weź mnie, kurwa[+,] młody, zawieź do domu, okej?

 Co takiego bredzisz[+,] staruszku?

– No, gotowe[+,] młody.

Gdy nazajutrz obudziłem się, oprócz ogromnego kaca, miałem również przeświadczenie, że to[+,] co stało się w nocy, nie było tylko pijacką mrzonką. 

Zerwałem się z łóżka, umyłem dość spiesznie, uczesałem, zjadłem śniadanie[+,] a na koniec przyjąłem jeden „szot” zimnej wódki.

Nie chcę się więcej odrywać, ale przejrzałabym ten tekst pod kątem przecinków: zawsze oddzielamy wołacze i zdania wtrącone, zwróć na to uwagę.

Trzybiegowa skrzynia biegów, z lewarkiem przy kierownicy, dawała mi się we znaki, a przyspieszenie jeszcze więcej do życzenia.

Pozostawiać do życzenia, owszem, ale nie słyszałam* o dawaniu do życzenia, a tak odczytuję ten fragment.

Oto szczyt możliwości[-,] tego potwora FSO, którego produkcję zakończono w latach siedemdziesiątych.

Tylne koła zabuksowały[+,] gdy samochód zmienił tor jazdy, zarzuciło mnie w drugą stronę, a siła hamowania wprawiła Warszawę w ślizg boczny.

Zwracaj uwagę na rozdzielanie czasowników, coś musi być pomiędzy nimi (najczęściej przecinek, że tak podpowiem, ale są i inne opcje ;) ).

Jest idealna[-.] – myślałem, nie mogąc oderwać wzroku[-,] od smukłych kształtów nieznajomej.

 

Ogólnie podobało mi się, fajne :)

 

* Żeby było jasne: to, że o czymś nie słyszałam, nie oznacza, że to nie istnieje ;)

Przynoszę radość :)

Hej Anet, dzięki za komentarz. Postaram się dokonać korekty jak tylko znajdę chwilkę. Pewnie jutro :) pozdrawiam Cichy0

Hej Asylum, 

 

Dwa zatrzymania, które wypisałam:

‚i „unikatowe” w wejrzeniu w prawdy o życiu

Drugie „w” do usunięcia.

Dlaczego drugie “w” do usunięcia? 

 

‚starając się skupić pijany wzrok, w jaskrawym świetle lampy ulicznej. 

ten przecinek chyba (?) niepotrzebny

Nie wiem, nie znam się jakoś specjalnie na przecinkach. Ale poprawiłem wg wskazówek :)

 

Hej Anet, 

 

Wszystkie wskazane błędy poprawiłem. Fajnie, że ogólnie opko spodobało Ci się. 

Niemniej muszę popracować jeszcze nad interpunkcją, aby moja nieudolność w tym zakresie nie kłuła w oczy tych, którzy czują gdzie przecinkas powinien być (ja narazie coś tam kumam, ale niewiele). 

 

Pozdrawiam Was obie i dzięki za korekty!

Cichy0

Mnie takie rzeczy zatrzymują i odbierają część radości z czytania.

Ogólnie zapamiętaj, że zawsze oddzielamy przecinkami wołacze i zdania wtrącone (przy czym traktujemy tak też wtrąconą kurwę), bo to mi wpadło w oko. Reszta jest jak najbardziej w porządku ;)

Przynoszę radość :)

Anet, 

 

No właśnie o tych wołaczach akurat pamiętałem, ale jakoś się przesmyknęły skubane. 

Nota bene, zazdroszczę ludziom, którzy takie smaczki wychwytują (chociaż będąc mniej świadomym można z większą wesołością przez tekst przebrnąć ;)) 

 

Ze zdaniami wtrąconymi jest większy problem, ale chyba zaczynam powoli ogarniać (córka zaczyna w klasie II podstawówki zdania pojedyncze i złożone, więc co nieco się podszkolić będę musiał :D). 

 

Pozdrawiam

Cichy0

Ja zawsze myślę, że wtrącenia trzeba otworzyćzamknąć, wtedy widzę, gdzie mi czego brakuje ;)

Przynoszę radość :)

Otworzyć i zamknąć, otworzyć i zamknąć…. zapamiętam sobie. Dzięki :D 

Ech, czytało się całkiem fajnie, ale nie wiem czy wszystko dobrze zrozumiałam.

Nie wiem dlaczego Leon, kiedy dał Krzyśkowi auto, zniknął.

Domyślam się, że Sigyn była, że tak to nazwę, na wyposażeniu warszawy, ale nie wiem, kim była. Początkowo myślałam, że to muza, jednak wtedy Krzysiek powinien utrzymać się z pisania i zupełnie nie pasuje mi tu napad na stację benzynową. Ponadto dziewczyna działa na bohatera szalenie destrukcyjnie i tak dochodzę do wniosku, że żadna z niej muza. A jeśli nie muza, to kto?

Pytania mnożą się, a odpowiedzi nie sposób dostrzec i pewnie dlatego skończyłam lekturę nie w pełni usatysfakcjonowana.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

jak na dzi­siej­sze czasy, za­byt­ko­wa War­sza­wa. ―> …jak na dzi­siej­sze czasy, za­byt­ko­wa war­sza­wa.

Nazwy pojazdów piszemy małą literą. Ten błąd pojawia się w opowiadaniu kilkakrotnie.

http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745

 

prze­waż­nie ster­czał men­to­lo­wy Gau­lo­ises. ―> …prze­waż­nie ster­czał men­to­lo­wy gau­lo­ises.

Nazwy papierosów piszemy małą literą.

 

nasze od­de­chy w gru­dnio­wym, mroź­nym po­wie­trzu ―> Brak kropki na końcu zdania.

 

Co ta­kie­go bre­dzisz, sta­rusz­ku? – po­my­śla­łem, za­pa­la­jąc motor.  Prze­cież For­sy­the―> Co ta­kie­go bre­dzisz, sta­rusz­ku? – po­my­śla­łem, za­pa­la­jąc motor. Prze­cież For­sy­the…

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli. http://www.jezykowedylematy.pl/2014/08/jak-zapisac-mysli-bohaterow/

 

– Ja wiem, że Ty mi nie wie­rzysz, Krzy­siu. ―> – Ja wiem, że ty mi nie wie­rzysz, Krzy­siu.

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Wsko­czy­łem do środ­ka i od­pa­li­łem motor, sa­do­wiąc wy­god­nie… ―> Czy bohater na pewno wskoczył, czy może raczej: Wsiadłem do środ­ka i od­pa­li­łem motor, sa­do­wiąc się wy­god­nie

 

Wszyst­ko to chcia­łem prze­my­śleć, ale do­pie­ro dnia ko­lej­ne­go. Wtedy chcia­łem się… ―> Powtórzenie.

 

Przy­go­to­wa­ła moją ulu­bio­ną gu­aca­mo­le… ―> Gu­aca­mo­le jest rodzaju nijakiego, więc: Przy­go­to­wa­ła moje ulu­bio­ne gu­aca­mo­le

 

wy­szła na mo­ment do to­a­le­ty, wró­ci­ła w krót­kiej ko­szul­ce noc­nej… ―> Czy przebrała się w toalecie, czy może raczej: …wy­szła na mo­ment do łazienki, wró­ci­ła w krót­kiej ko­szul­ce noc­nej

 

Wy­su­nę­ła się spod po­ście­li, uca­ło­wa­ła czule w po­li­czek i po­szła prze­brać. ―> Co przebrać?

Proponuję: Opuściła łóżko, uca­ło­wa­ła czule w po­li­czek i po­szła się ubrać.

 

Wska­zów­ka pręd­ko­ścio­mie­rza więk­szość czasu prze­chy­lo­na była mak­sy­mal­nie w prawo, wska­zu­jąc apo­geum… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

– Tata? Tato, mama mó­wi­ła, żebym z Tobą nie roz… . ―> – Tata? Tato, mama mó­wi­ła, żebym z tobą nie roz

Po wielokropku nie stawia się kropki.

 

– Krzy­siek, pro­szę Cię, nie dzwoń do nas. ―> – Krzy­siek, pro­szę cię, nie dzwoń do nas.

 

– Nie­dłu­go wy­jeż­dżamy­, nie­ste­ty nie mogę ci po­wie­dzieć gdzie do­kład­nie. ―> – Nie­dłu­go wy­jeż­dżamy­, nie­ste­ty nie mogę ci po­wie­dzieć dokąd do­kład­nie.

 

Czy cały czas je­steś w te­ra­pii? ―> Co to znaczy być w terapii?

Terapia to leczenie, a chyba nie mówi się, że ktoś jest w leczeniu, tylko na leczeniu, dlatego proponuję: Czy cały czas je­steś na te­ra­pii?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, tak na szybko: dzięki za komentarz i wskazanie usterek. Jutro zajmę się korektą i odniosę szerzej do Twoich uwag. Pozdrawiam Cichy0

Reg, czytam sobie Twoje uwagi do poduszki, bardzo to lubię. Z jednym bym popolemizowała – ostatnim. Tak się mówi, to rodzaj slangu, skrótu, “jesteś w terapii “. Może dzieje się tak z uwagi na ciąg, długość, proces. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Może, Asylum, ale pierwszy raz spotkałam się z takim terminem i zupełnie mi się on nie podoba. Wszak terapia to leczenie. Długa bywa terapia, długie bywa leczenie niektórych schorzeń, a nikt nie powie, że jest w leczeniu. Powie raczej, że jest w trakcie leczenia. I tak samo widzę terapię.

Przypuszczam, że Krzysiek, jest alkoholikiem i dlatego żona pyta go o terapię. Wiem także, że to dialog, w którym dopuszcza się pewne odstępstwa od norm językowych, ale nie wiem dlaczego żona używa osobliwego potocyzmu, zamiast zapytać – Czy cały czas uczestniczysz w te­ra­pii? Lub: Czy cały czas chodzisz na te­ra­pię?

Dopuszczam też możliwość, że forma użyta w opowiadaniu jest poprawna, a ja wydziwiam, bo jej nie znałam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Myślałam dzisiaj o tym, o czym napisałaś.

Moje poniższe dywagacje są środowiskowe i nie mają pretensji do literackości i poprawności. Jest to bardziej odzwierciedlanie rzeczywistości.

“Jestem, jest w trakcie terapii” to określenie formalne. Pytanie: “Czy cały czas uczestniczysz w terapii?” – jest dalej formalne, jeśli mówi to żona, przyjaciółka kochanka, bliska osoba z ukrytą nutką pretensji, obwiniania, obawy – masz się leczyć, czy to robisz?. Z kolei: “Chodzisz na terapię” – dużo lepsze.

W naszym, coraz bardziej spsychologizowanym (psychoterapeutycznym społeczeństwie, przy czym polskie powoli takim też się staje) zaczyna pojawiać się konstrukcja “bycia w czymś”, oznaczające zanurzenie w nim, aktywny udział w procesie leczenia. Uczestniczyć można też biernie, przez “w” podkreśla się aktywność i zainteresowanie nim.

Bardzo ciekawą rzecz poruszyłaś, masz rację – to jest dziwne. Gdybym miała dalej pospekulować to  w wyrażeniu –  “w terapii” zaszyty jest udział i odpowiedzialność pacjenta/klienta/podopiecznego, że wymienię grupy podstawowe wraz z nazewnictwem. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum, całkiem możliwe, że tylko je widzę sprawę w ten sposób i wcale nie mam racji. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Oj, nie, “wychwyciłaś” tę rzecz w języku, tę psychologizację. To się dzieje. Nic na to poradzić nie można, ale trend, jak można było się tego spodziewać, musiał znaleźć swoje odbicie w języku. Cholipciuś, to subtelny przykład, ale w punkt.

Strasznie zmienia się tryb, rytm naszego życia. Na inny. Z jednej strony tabletki na wszystko, z drugiej terapia, która też ma naprawić, najlepiej najkrótsza. Obiecuje, jeśli się zaangażujesz. A czy w gruncie rzeczy jest to zaangażowanie. I tu zaczyna się ciemność, szarość.  Pytanie też po co, do czego mamy dążyć w ozdrowieniu? Kim jest osoba zdrowa, a kim chora? Chodzi mi o kryteria. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Spełnienie podstawowego założenia – fantastyczny środek transportu – dla mnie nie za bardzo. Warszawa, choć fajny samochód, jakoś nie widzi mi się jako specjalnie fantastyczna. A dodatek do auta w postaci kłamczuszki nie jest dla mnie wystarczającym powodem do uznania środka lokomocji. 

Losy Krzysztofa jawiły mi się jako majaki na jakimś haju. Może i jest w tym kilka ciekawych elementów i przemyśleń, ale jako całość raczej nie zapadnie mi w pamięci.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

@Reg, 

 

Dziękuję za Twoje komentarze raz jeszcze. Cieszę się, że dobrze Ci się czytało moje opowiadanie. 

Dzięki za wskazanie błędów. Poprawiłem je. 

 

Celem autora było pozostawienie czytelnika z pytaniami, dotyczącymi dalszych losów bohaterów opowiadania.

 

Co do zwrotu “jesteś w terapii”, jest to określenie z mowy potocznej (słyszałem to kilkukrotnie). Wydaje mi się, że była żona może tak mówić do byłego męża :) 

 

@Śniąca, 

 

Dziękuję za Twój komentarz. 

 

Pozdrawiam

Cichy0

Cieszę się, Cichy0, że uznałeś uwagi za przydatne. ;)

A co do zwrotu być w terapii, już powiedziałam, co o nim myślę. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tak, Reg, konstruktywna krytyka zawsze mile widziana.

cichy0, Zawszeć jakaś szpileczka być musi, nieprawdaż. :)

reg, tak naprawdę sama nie wiem. Bujam pomiędzy przeszłym i teraźniejszym, czasem. Tu, akurat akceptuję, pewnie dlatego, że mi bliskie i w dialogu. Jednak dalej jest to slang, skrót i zmiana, której chyba nie akceptuję, kiedy do mnie dociera, co za sobą niesie. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asulum, poniekąd rozumiem Twoje rozterki, skoro czujesz się rozkołysana pomiędzy czasami. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cieszę się z rozumienia, reg;)

Te rozterki to moje przekleństwo, a jednocześnie frajda, bo jak bez nich żyć, kiedy ze wszystkich znaków na niebie i ziemi wynika, że niefalsyfikowalne. Czasami zastanawiam się, czy to jakiś gen, przypadłość. I to nie jest tak, żem niedecyzyjna, w niektórych sprawach idzie to migiem, ale w tych najważniejszych (z mojego punktu widzenia)  jest zawsze wahanie i zawieszenie. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

W podejmowaniu najważniejszych decyzji wahanie i niepewność są nie do przecenienia.

Asylum, czy my tu przypadkiem nie uprawiamy offtopu?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Oj, chyba tak, czyli znikamy;) ale tak, czy tak dziękuję za odpowiedź. 

cichy0, wybaczysz?

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

@Asylum, 

 

Te wszelkie rozterki, o których wspominasz to tzw. dialog wewnętrzny, który świadczy o rozwiniętej inteligencji i, co za tym idzie, moralności. Problem zaczyna się robić, jeżeli dyskusja z samym sobą wymyka się spod kontroli producenta głównego tychże wątpliwości, czyli mózgu.

Według niektórych teorii zła, brak prowadzenia takiej dysputy wewnętrznej, którą to, co poniektórzy zwą jakże przewrotnie, myśleniem, jest jedną z przyczyn rozwoju ciemnej strony ludzkiej natury i braku oporu przed złem. 

Ergo: zło = brak myślenia, zło =/= byt absolutny.

 

Zaiste, niezłą sobie tu drogie Panie ucięły pogawędkę, pod Sigyn.

Zezwalam na jej kontynuację, jednakowoż nie będę płakał po jej zakończeniu ;) 

 

Pozdrawiam

Cichy0 

 

Hi, hi:), znamy to znamy! Mózg, niestety w porządku, lecz są granice i dalej ani rusz. Dla mnie to, ta jaśniejsza strona ludzkości i konkretnego egzemplarza tejże, znaczy że myśli. Fajnie, że myślimy  podobnie, zawszeć to wspiera. :) Kontynuacji nie będzie, albowiem woda jest granicą granic.

Zdaję sobie sprawę, że może piszę enigmatycznie i bez sensu, ale tak mam, przynajmniej “tu i teraz”,  kiedyś, gdy dorosnę, bądź nauczę się inaczej zrobię to w odmienny sposób, lepszy.

Pzd srd,

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Wracam z komentarzem jurorskim.

 

Tekst byłby całkiem udany, gdyby nie proporcje kompozycyjne. Stanowczo za dużo czasu poświęcone jest na wstępne studium bohatera, jego braku talentu i jego obsesji. Za to kiedy przychodzi co do czego i trzeba rozkręcić akcję, brakuje limitu– a zakończenie wydaje się przyspieszone i w zasadzie nieuzasadnione. Doceniam natomiast pomysł na starą warszawę (i chyba będącą jej emanacją Sigyn) jako Muzę.

ninedin.home.blog

Hej Ninedin, dziękuję za komentarz. Celna uwaga a propos kompozycji. Rzeczywiście mogłaby być lepsza. Krzysiek był utalentowany, ale niespełniony, jak wielu utalentowanych ludzi.

Hmmm. Jest jakiś pomysł. Nie szaleńczo oryginalny, ale OK.

Nie rozumiem, dlaczego Leon był poczytnym pisarzem, a bohatera ta sama muza sprowadziła na złą drogę i zrzuciła z mostu.

Też miałam wrażenie zachwianej kompozycji. Najpierw długo opowiadasz o stosunku Krzyśka do pisarstwa, próbujesz mi wmówić, że to również mój stosunek (wcale nie). A potem okazuje się, że te literackie ciągoty wcale nie miały znaczenia. Więc po co poświęcać im tyle miejsca?

Dlaczego masz kropki w podtytułach?

Babska logika rządzi!

Hej Finklo, Dziękuję za odwiedziny. Hmm.. o czymże ja myślałem pisząc to opowiadanie – ciężko zdefiniować. Z kompozycją pełna zgoda, ale co tam – czemu nie bawić się nią troszkę. 

 

Co do kropek to nie wiem, czemu tam są. Nie powinno ich być? 

 

PS Przepraszam za to, że późno odpisuje :(

 

Pozdrawiam

Cichy0

Nie powinno. Kropek na końcu (pod)tytułów nie stawiamy.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka