- Opowiadanie: Isket - Thelonious Monk i kuchnia pełna ognia

Thelonious Monk i kuchnia pełna ognia

To moja druga próba literacka. Opowiadanie napisane pod wpływem kilku życiowych doświadczeń i przemyśleń. Może ktoś odczuwał kiedyś coś podobnego do tego, co sam teraz czuję. Miłej lektury.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Thelonious Monk i kuchnia pełna ognia

Umówiłem się z Jane na szóstą, ale na miejscu byłem już pół godziny wcześniej.

Miejscem był róg 10 Alei i 44 Ulicy, przy którym stała stara, osiemnastowieczna kamienica, jedna z tych kamienic, które stoją tam od zawsze. W kamienicy mieściła się knajpa, w której mieliśmy rezerwację na szóstą. O knajpie słyszałem jeszcze w dzieciństwie, choć nie jestem pewien, kiedy po raz pierwszy dowiedziałem się o jej istnieniu. Na pewno było to podczas jednego z tych zimowych niedziel, kiedy człowiek szukał schronienia przez szczypiącym mrozem.

Zerknąłem na zegarek, a potem na zdobione drzwi do kamienicy. Jane nie miała w zwyczaju się spóźniać, a ja nie miałem w zwyczaju zjawiać się prędzej. Coś jednak wydarzyło się tego dnia, co sprawiło, że byłem za wcześnie.

Doszedł mnie zapach czegoś wędzonego. To z pewnością jeden z nagradzanych kucharzy, znanych w środowisku pod jakimś wymyślnym pseudonimem, stawiał ostatnie akcenty w swoim popisowym daniu. Ale bardziej o jedzeniu myślałem o Jane i o tym, co na siebie założy tego wieczoru. O ile pamiętam, nigdy nie widziałem jej dwa razy w tym samym. Mogłem tego jednak oczekiwać od dwadzieścia lat młodszej kochanki, której jednym ze źródeł dochodu była część mojej całkiem wysokiej pensji. Ja z kolei zawsze chodziłem w tym samym.

Pojawiła się za pięć szósta.

-Wchodzimy? – rzuciła bez powitania, a ja od razu poznałem, że coś jest nie tak. Otworzyłem jej drzwi w tanim, kiczowatym geście rycerskości i przyjrzałem się wypukłościom ukrytym w nieprzyzwoicie obcisłej sukience, pod którą prawdopodobnie nie kryła się żadna bielizna.

W korytarzu było ciemno i zaskakująco ciepło, co wydawało się przeczyć wszelkiej logice. Przeszliśmy kilka kroków, kierując się w stronę windy.

-Jak twój dzień? – spytałem.

-Dobrze, a twój?

-Dobrze. I to był koniec naszej rozmowy. Wskazówka windy zatrzymała się na piątce. Wyszliśmy.

Powitał nas niski concierge z wąsem przystrzyżonym tak pieczołowicie, że niemal spytałem, ile godzin dziennie kosztuje go poranna toaleta. Nie chciałem jednak wychodzić na gbura, poza tym bardzo szybko zajął się naszymi kurtkami i przeprosił, że ostatnie piętro musimy pokonać pieszo.

Zapach.

Zapach ma większe znaczenie niż smak, bo jest obietnicą. Obietnicą wspaniałego posiłku. Obietnicą wspaniałego seksu. Liczyłem na oba.

-O boże… tutaj jest lepiej, niż się spodziewałam!

Pikolak z wąsem Gomeza Addamsa wprowadził nas do sali głównej, która sprawiała wrażenie wyludnionej. Jedna z najlepszych knajp w mieście w piątek wieczorem ma połowę stolików wolnych. Czy siedzący przy tej drugiej, zajętej połowie, też mieli wrażenie, że nieco ich oszukano przy podawaniu terminu rezerwacji?

-Oto państwa stolik – wyartykułował z francuskim akcentem Gomez. Pomógł usiąść Jane i w mgnieniu oka rozłożył przed nami karty dań, proponując specjalność szefa kuchni. Poprosiliśmy go o chwilę do namysłu, a on zrozumiał sugestię i zostawił nas samych.

-Czy to nie dziwne, że połowa miejsc jest wolna? – zauważyłem.

-Powinniśmy się cieszyć, że nie musimy się tłoczyć… słyszałam, że Wellington tutaj jest najlepszy na świecie.

-Też o tym słyszałem – kartkowałem menu – o, jest suflet czekoladowy z angusturą z mango…

-Piętnaście rodzajów porterów! – Jane uwielbiała piwo. Za to uwielbiałem Jane, między innymi.

Karta dań miała tylko kilka pozycji na każdy posiłek. Śniadaniem mógł być francuski rogalik podawany z regionalnym masłem i konfiturą z czarnego bzu w towarzystwie świeżo parzonej kawy, inspirowany meksykańskimi śniadaniami bajgiel z pastą z chipotle, avocado i jalapeno lub marokański naleśnik z sałatką owocową.

-Zobacz to… – Jane wydawała się być zahipnotyzowana – beza z mascarpone i borówkami.

Przystawki: kapusta faszerowana łososiem – podobno jedno z ulubionych dań prezydenta Miterranda. Bliny carskie ze śmietaną i ikrą. Koreańskie kimchi w trzech odmianach.

-Jerry, tu można zjeść jagnięcinę z Havervadgard!

Oszaleliśmy. Trzy miesiące czekania na stolik, zero dress-code’u, jazzowa kapela przygrywająca do kotleta, z trębaczem godnym miejsca w Hall of Fame. I niezłe ceny.

Jane zamówiła jagnięcinę, grillowanego bakłażana z ziołami, zupę pomarańczową i lody ze złotem. Mój wybór padł na ravioli z rakami, żeberka z peklowaną marchewką i ciasto czekoladowe jak u mamy. I po piwie.

Przez chwilę nie odzywaliśmy się, zachwycając się prostotą i przytulnością tego wnętrza, które sprawiało, że chciałoby się w nim spędzić resztę życia. Nadal zastanawiało mnie, dlaczego połowa miejsc jest pusta. Dziwna praktyka, ale w ten sposób czuliśmy się nieskrępowani i nieprzymuszeni do szybkiego wyboru, szybkiej konsumpcji i szybkiego wyjścia.

Trębacz był naprawdę dobry. Kapela skończyła jeden ze swoich standardów, zbierając gromkie brawa. Poczułem uderzenie w łydkę – tylko warstwa skórzanych pasków składających się na jej buty dzieliła mnie od jej ciała. Oblizała wargi.

-Najmocniej przepraszam – ciszę przerwał kelner. Spojrzeliśmy na niego bez wyrzutu, ale z wyraźną ciekawością, której nie powinniśmy odczuwać w takim miejscu – najmocniej, najmocniej państwa przepraszam, ale… ciasto czekoladowe przygotowujemy tylko i wyłącznie ze świeżego kakao, które dostarcza nam hurtownia Wheelersa, który kupuje je bezpośrednio od plantatorów. Tak się składa, że ostatnio cieszyło się nazbyt wielkim zainteresowaniem, i… i…

-Dobrze, nie szkodzi – przerwałem mu, widząc jego zupełnie niepotrzebne zażenowanie – zamiast ciasta może być pistacjowe tiramisu. I tak miałem poprosić pana o zmianę.

Ukłonił się jeszcze kilka razy, po czym zapytał, jaki jest mój ulubiony kawałek jazzowy – zaproponował, że porozmawia z zespołem o możliwości zagrania go specjalnie na moje życzenie. Osłupiałem. Jane i ja bez przerwy słuchaliśmy Theloniousa Monka, więc nie musiałem się nawet zastanawiać. Kelner od razu oddalił się w stronę sceny, znikając w głębi sali.

-Uwierzysz w to? Uwierzy w to ktokolwiek, komu opowiemy? – zapytałem. Jane była równie oszołomiona i wyraźnie rozochocona. Posłała mi uśmiech, a po chwili wnętrze lokalu wypełniły figlarne dźwięki kontrabasu.

W takich chwilach starałem się nie myśleć o żonie i dzieciakach, pracy, kredycie, badaniach krwi i uszczelce pod głowicą. Krótkie wieczory spędzane z Jane na początku były dla mnie odskocznią, a teraz następowało przebiegunowanie, stawały się rutyną, co było, rzecz jasna, do przewidzenia. Ale wystarczyło, że spojrzałem na jej ramiona, zaciągnąłem się obłoczkiem jej perfum lub poczułem jej dotyk. Po to jest sumienie, by czuć jego wyrzuty.

Powietrze przeciął bolesny zgrzyt, wpijając się przez uszy do samego środka mózgu. Na scenie wybuchło jakieś zamieszanie, kelnerzy zaczęli gorączkowo rozglądać się, szukając zrozumienia wśród gości. Ten z wąsikiem zmaterializował się przy naszym stoliku niemal natychmiast. Gorąco przepraszał za sytuację, czerwieniąc się i puchnąc w oczach. Nie miałem serca uspokajać go po raz kolejny, wiec Jane wzięła to na siebie. Po chwili złapał powietrze i wyprostował się.

-Jest jeszcze coś – zaczął poważnie, jakby miał oświadczyć, że członek kapeli zmarł na atak serca, co było powodem muzycznego kiksu sprzed chwili – Jagnięcina…

Zaciął się i zaczął po raz drugi.

-Jagnięcina… – pomagał sobie gestykulacją, patrząc na czubki butów.

-Wie pan co? Może być zwykły, średnio wysmażony stek z masłem – przerwała mu Jane – to naprawdę żaden problem.

-Stek? Stek, stek, stek… – zamyślił się i policzył coś w pamięci – steki również się skończyły. Ale mogę zaoferować danie szefa kuchni, które będzie niespodzianką, zapewniam, w pełni satysfakcjonującą.

-Cóż, dam się namówić.

Przytaknął i zniknął tak szybko jak się pojawił. Po chwili dotarł do nas dym papierosa. Trzy stoliki dalej jakiś otyły facet po prostu wyjął fajkę i ją zapalił. Poczułem przemożną ochotę na to samo. -Co ty robisz? – mruknęła Jane.

-Tamten gość pali, więc dlaczego ja nie mógłbym? – wycedziłem z tytoniową rurką między zębami, próbując odpalić zapalniczkę. Nie udało mi się tego zrobić, ale udało mi się przywołać kelnera – tym razem wysokiego, z zapadniętymi policzkami – który krótko i obcesowo upomniał mnie, że w lokalu panuje całkowity zakaz palenia. Zostałem jak dureń, z palcem w powietrzu, próbując pokazać grubego palacza z sąsiedniego stolika, bo kelner – zwyczajem tutaj panującym – zniknął prawie od razu po wygłoszeniu swojej kwestii. Przeprosiłem Jane i wstałem od stolika.

Kartka na drzwiach informowała, że toaleta jest nieczynna. Nacisnąłem na klamkę – ustąpiła. W środku powitał mnie nieziemski odór. Oddychając przez usta, dotarłem do umywalki. W lustrze zobaczyłem zmęczonego, spoconego faceta. Obtarłem mu twarz kilkoma arkuszami papierowego ręcznika. Nigdzie nie było śmietnika, więc wyrzuciłem zużyty papier do muszli klozetowej i wróciłem do stolika.

Kelner już przy nim czekał z przepraszającym wyrazem twarzy.

-Steków też nie ma? – zażartowałem.

-Najmocniej, najmocniej przepraszamy – odrzekł poważnie, kiedy siadałem. Spojrzałem na niego. Steków naprawdę nie było.

-Niech pan po prostu przyniesie coś, co jest – wycedziłem – robimy się głodni. Dlaczego ten facet może zapalić, a ja nie?

Ale nie było komu odpowiedzieć. Jane oplotła ramieniem oparcie fotela i oglądała paznokcie. Doskonale wiedziałem, co to znaczy. Oglądałem tę scenę za każdym razem, gdy oglądałem Jane. Dlaczego facet taki jak ja potrzebuje takiej kobiety jak ona? Czy życie samo w sobie nie przysparza czterdziestoletnim facetom tylu problemów, że potrzebują jeszcze młodszej kochanki?

Przyjrzałem się jej. Budziła we mnie bestię. Zapragnąłem jak najszybciej iść do niej.

-Zamówimy chińszczyznę, włączymy Chrisa Izaaka, zrobię ci masaż. No, co ty na to?

-Jerry, jesteś nudny.

Wiedziałem o tym, ale miałem nadzieję, że nie zauważy tego tak prędko.

-To może wynajmiemy pokój w hotelu, zrobimy coś nietypowego – krzesło zaczęło parzyć mnie w tyłek.

-Jerry, jesteś nudny z tym swoim podwójnym życiem. Chciałam ci o tym powiedzieć już jakiś czas temu. Albo jedno, albo drugie.

Klasyk. Słyszał to każdy bohater filmu, który kiedykolwiek zdradzał swoją rodzinę, a teraz usłyszałem to ja. Tylko, że ja nie byłem bohaterem filmu. Byłem sobą, prawdziwym człowiekiem, który właśnie musiał podjąć życiową decyzje.

-Wiesz, to nie jest takie łatwe…

-JERRY, TO JEST NAJŁATWIEJSZA RZECZ NA ŚWIECIE. ALBO ZOSTAWISZ ŻONĘ I DZIECI, ALBO ZOSTAWISZ MNIE – ryknęła na cały głos. Wszyscy na nas patrzyli.

Stało się wtedy coś dziwnego. Z kuchni wybiegł jeden z kucharzy. Krzyczał coś o poparzeniu, a ciągnął się za nim gęsty dym. Zrobił kółko po sali i znów zniknął w kuchni. Poczułem, że teraz naprawdę muszę zapalić. Wyjąłem papierosa. Przyszedł kelner i uderzył mnie w twarz z otwartej dłoni. Oświadczył, że w lokalu panuje zakaz palenia.

-Tak, wiem, wiem. Pomyślałem, że jeśli wasz kucharz się pali, to i ja mógłbym.

Nie roześmiał się, tak jak tego oczekiwałem. Skandalik wywołany przez Jane zdążył stracić zainteresowanie gapiów, którzy wrócili głowami do swoich stolików.

-Jeszcze jedno – orzekł kelner – nie jesteśmy w stanie przygotować dla państwa nic do jedzenia.

Tego było za wiele.

-W takim razie wychodzimy. Jane, pozwól…

Nie pozwoliła. Wstała i z jadowitym spojrzeniem powiedziała:

-Ja wychodzę. Ty zostajesz.

Kelner wziął ją pod rękę i wyprowadził. Grubas radośnie palił fajkę, uśmiechając się głupio w moją stronę.

Wyjąłem kolejnego papierosa. Poczekałem na kelnera, który mnie spoliczkuje, ale nic takiego się nie wydarzyło.

Ściany restauracji płonęły.

Zacząłem się zastanawiać, co będę tu robił przez cały ten czas.

 

23.10.2019

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Właściwie jedyne, co mogę powiedzieć o Twoim tekście to, że bohater miał faktycznie zły dzień. Nie widzę tutaj ani fantastyki, ani końca świata, który zapowiadasz w tagach (no, chyba że był to koniec świata jedynie dla gościa z kryzysem wieku średniego), ani też wielkiego sensu. Poziom absurdu po prostu mnie przerasta.

Z kwestii technicznych, często błędnie zapisujesz dialogi. Przede wszystkim między myślnikiem, a początkiem zdania powinna być spacja.

Tu masz poradnik w tej kwestii:

https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

 

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Przykro mi to mówić, ale opowiadanie, moim zdaniem, jest dość nudne i fatalnie napisane. Nie zauważyłam tu ani humoru, ani końca świata, ani oniryzmu. Brakło też choćby odrobiny fantastyki. Dostrzegłam natomiast nieco absurdu, niestety, nie najlepszej jakości.

Mam nadzieję, Isket, że Twoje przyszłe opowiadania będą ciekawsze, znacznie lepiej napisane i że znajdę w nich fantastykę.

 

Umó­wi­łem się z Jane na szó­stą, ale na miej­scu byłem już pół go­dzi­ny wcze­śniej. Miej­scem był róg 10 Alei i 44 Ulicy… ―> Czy to celowe powtórzenia?

Proponuję: Umówiłem się z Jane o szóstej, na rogu Dziesiątej Alei i Czterdziestej Czwartej Ulicy, ale na miejscu byłem już pół godziny wcześniej.

 

przy któ­rym stała stara, osiem­na­sto­wiecz­na ka­mie­ni­ca, jedna z tych ka­mie­nic, które stoją tam od za­wsze. W ka­mie­ni­cy mie­ści­ła się knaj­pa, w któ­rej mie­li­śmy re­zer­wa­cję na szó­stą. O knaj­pie sły­sza­łem… ―> Rażące powtórzenia.

 

Na pewno było to pod­czas jed­ne­go z tych zi­mo­wych nie­dziel… ―> Niedziela jest rodzaju żeńskiego, więc: Na pewno było to pod­czas jed­ne­j z tych zi­mo­wych nie­dziel

 

Ale bar­dziej o je­dze­niu my­śla­łem o Jane… ―> Ale bar­dziej niż o je­dze­niu, my­śla­łem o Jane

 

-Wcho­dzi­my? – rzu­ci­ła bez po­wi­ta­nia… ―> Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza. Ten błąd pojawia się w opowiadaniu mnóstwo razy.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow

 

przyj­rza­łem się wy­pu­kło­ściom ukry­tym w nie­przy­zwo­icie ob­ci­słej su­kien­ce, pod którą praw­do­po­dob­nie nie kryła się żadna bie­li­zna. ―> Wypukłości, skoro były widoczne, wcale się nie kryły.

Proponuję: …przyj­rza­łem się wy­pu­kło­ściom wyeksponowanym przez nieprzyzwoicie obcisłą sukienkę, pod którą praw­do­po­dob­nie nie nosiła żadnej bielizny.

 

Po­wi­tał nas niski con­cier­ge z wąsem… ―> Po­wi­tał nas niski konsjerż z wąsem

Używamy pisowni spolszczonej.

 

sły­sza­łam, że Wel­ling­ton tutaj jest naj­lep­szy na świe­cie. ―> …sły­sza­łam, że wel­ling­ton tutaj jest naj­lep­szy na świe­cie.

Nazwy potraw piszemy małą literą.

 

-Też o tym sły­sza­łem – kart­ko­wa­łem menu – o, jest su­flet cze­ko­la­do­wy z an­gu­stu­rą z mango… ―> Też o tym sły­sza­łem.Kart­ko­wa­łem menu.O, jest su­flet cze­ko­la­do­wy z an­gostu­rą

Receptura angostury jest pilnie strzeżona, więc skąd pomysł, że była z mago?

 

Bliny car­skie ze śmie­ta­ną i ikrą. ―> Bliny car­skie ze śmie­ta­ną i kawiorem.

 

jaz­zo­wa ka­pe­la przy­gry­wa­ją­ca do ko­tle­ta… ―> O zespole jazzowym nie powiedziałabym, że to kapela.

Proponuję: …band przy­gry­wa­ją­cy do ko­tle­ta

 

Ka­pe­la skoń­czy­ła jeden ze swo­ich stan­dar­dów… ―> Band/ Zespół skończył jeden ze swo­ich stan­dar­dów

 

za­cią­gną­łem się ob­łocz­kiem jej per­fum… ―> Nie wydaje mi się, aby perfumy występowały w obłoczkach, tak jak nie uważam za możliwe zaciąganie się obłoczkiem.

Proponuję: …za­cią­gną­łem się wonią jej per­fum

 

Na­ci­sną­łem na klam­kę – ustą­pi­ła. ―> Na­ci­sną­łem klam­kę – ustą­pi­ła.

 

Jane oplo­tła ra­mie­niem opar­cie fo­te­la i oglą­da­ła pa­znok­cie. ―> W jaki sposób Jane oplotła ramieniem coś, co znajdowało się za jej plecami?

 

Oglą­da­łem tę scenę za każ­dym razem, gdy oglą­da­łem Jane. ―> Powtórzenie.

 

ude­rzył mnie w twarz z otwar­tej dłoni. ―> Co to jest twarz z otwartej dłoni?

A może miało być: …ude­rzył mnie w twarz otwartą dłonią.

 

Skan­da­lik wy­wo­ła­ny przez Jane zdą­żył stra­cić za­in­te­re­so­wa­nie ga­piów… ―> To nie skandalik był zainteresowany gapiami, tylko: Gapie stracili zainteresowanie skandalikiem wywołanym przez Jane.

 

gapiów, któ­rzy wró­ci­li gło­wa­mi do swo­ich sto­li­ków. ―> Obawiam się, że głową nie można wrócić donikąd.

Proponuję: …gapiów, któ­rzy zwró­ci­li gło­wy ku swo­im sto­li­kom/ talerzom.

 

Kel­ner wziął ją pod rękę i wy­pro­wa­dził. ―> Raczej: Kel­ner podał jej ramię i wy­pro­wa­dził.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie porwało mnie :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka