- Opowiadanie: Nikolzollern - Szaber sakralny

Szaber sakralny

To opo­wia­da­nie jest osa­dzo­ne w re­aliach uni­wer­sum “Przy­pad­ków Fre­de­ga­ra von Stet­te­na”. Sta­no­wi wtrą­co­ną, wspomnieniowa opo­wieść w II tomie Przy­pad­ków (w książ­ce na­zy­wa się “Opo­wieść ka­pe­la­na”). Wol­fgang von  Stet­ten jest ojcem Fre­de­ga­ra. Ow­szem, tekst jest frag­men­tem, ale sta­no­wi za­mknię­tą ca­łość, więc ozna­czy­łem ją jako opo­wia­da­nie. Jest w nim pe­wien wątek au­to­bio­gra­ficz­ny, gdyż czer­pa­łem na­tchnie­nie ze swo­jej wy­ciecz­ki do Pragi, od­by­tej przed dwoma laty.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Szaber sakralny

Gajus Kry­spus, drugi in­ży­nier hi­per­na­pę­du, uśmiech­nął się dra­pież­nie i za­wa­diac­ko za­krę­cił spi­ra­lę nad Hrad­cza­na­mi. Sie­dzą­cych po pra­wej stro­nie przy­ci­snę­ło do ścia­ny, sie­dzą­cych po lewej nie wy­rzu­ci­ło z fo­te­li tylko dzię­ki pasom. Le­żą­ce po­środ­ku puste skrzy­nie za­zgrzy­ta­ły na pod­ło­dze. Lą­dow­nik szyb­ko wy­tra­cał pręd­kość, lecz kiedy wieża ka­te­dry św. Wita mi­gnę­ła za bu­la­jem w od­le­gło­ści ja­kichś pię­ciu me­trów, prze­że­gna­li się wszy­scy pa­sa­że­ro­wie, nawet ci mniej po­boż­ni.

– Bez prze­sa­dy, Ga­ju­sie – rzu­cił do pi­lo­ta Wol­fgang von Stet­ten.

– Spo­koj­nie, ka­pi­ta­nie, je­ste­śmy prak­tycz­nie na miej­scu.

Lą­dow­nik za­wisł w po­wie­trzu i, po­wo­li wi­ru­jąc, za­czął opa­dać na we­wnętrz­ny dzie­dzi­niec pra­skie­go Hradu.

– Do­brze, że Ru­stem zo­stał na „Un­di­ne”. Szlag by go tra­fił, gdyby zo­ba­czył, w co się pa­ku­je­my! – Xa­vier Ruiz, po­kła­do­wy in­for­ma­tyk o po­wierz­chow­no­ści por­to­we­go rze­zi­miesz­ka, wy­szcze­rzył zęby.

– Mają tu chyba z ty­siąc zbroj­nych, do­oko­ła wi­dzia­łem wozy pan­cer­ne – rzekł naj­star­szy uczest­nik wy­pra­wy, oso­bi­sty sługa ka­pi­ta­na, si­wo­wło­sy „wujek Al”.

– To do­brze – po­wie­dział ka­pi­tan – po­mo­gą nosić skrzy­nie.

– Skoro tak uwa­żasz, panie – wes­tchnął stary sługa.

– Się zo­ba­czy – od­rzekł von Stet­ten, głaszcząc przystrzyżoną w szpic bródkę.

Płozy lą­dow­ni­ka do­tknę­ły bruku dzie­dziń­ca i po­jazd za­marł. Sil­ni­ki ha­mul­co­we fuknęły wzbi­wszy chmu­rę kurzu i za­mil­kły. Za­pa­dła pełna na­pię­cia cisza. Kry­spus wzmocnił osłony energetyczne i na­ci­snął guzik go­to­wo­ści bo­jo­wej. Wszyst­kie bu­la­je zo­sta­ły za­sło­ni­ęte przez pan­cer­ne po­kry­wy, a na dachu po­ja­wi­ła się pół­ku­li­sta bez­za­ło­go­wa wie­życz­ka dział­ka la­se­ro­we­go. Czuj­ni­ki życia wy­ka­za­ły obec­ność setek ludzi w po­sta­ci zie­lo­nych punk­ci­ków, cha­otycz­nie krą­żą­cych po wszyst­kich kon­dy­gna­cjach za­bu­do­wań ota­cza­ją­cych dzie­dzi­niec .

Wol­fgang von Stet­ten po­kle­pał swój ar­ke­buz ma­szy­no­wy. To była pięk­na broń, cięż­ka wpraw­dzie i ma­ją­ca zbyt wiele czę­ści fa­brycz­nych, ale kunsz­tow­nie ozdo­bio­na, od in­kru­sto­wa­nej ma­ci­cą per­ło­wą i ko­ścią he­ba­no­wej kolby po wylot czer­nio­nej, na­bi­ja­nej sre­brem lufy. Her­bo­wy smok zwi­jał się na okrą­głym ma­ga­zyn­ku, miesz­czą­cym sie­dem­dzie­siąt naboi.

Do lą­dow­ni­ka nikt nie strze­lał. Na dzie­dziń­cu było pusto, tylko przy głów­nym wej­ściu widać było go­rącz­ko­wą ak­tyw­ność.

– Szy­ku­ją ko­mi­tet po­wi­tal­ny – ob­ja­śnił ka­pi­tan – pod­nieść za­sło­ny!

Czwór­ka żoł­nie­rzy w pa­rad­nych mun­du­rach śpiesz­nie roz­wi­ja­ła czer­wo­ną ścież­kę dy­wa­no­wą. Ko­lej­ni żoł­nie­rze wy­bie­ga­li z pa­ła­cu i usta­wia­li się wzdłuż niej.

– Otwórz bocz­ne drzwi, kiedy do­to­czą tu swój dywan – po­wie­dział Stet­ten, od­da­jąc ar­ke­buz Ru­izo­wi i po­pra­wia­jąc ko­ron­ko­wy koł­nierz wamsu – Czas wyjść, grzecz­ność wy­ma­ga – dodał, wi­dząc zbli­ża­ją­cą się tro­chę nie­pew­nym kro­kiem grupę ofi­cje­li.

Wyszli na granitowe płyty zamkowego dziedzińca. Stet­ten z ra­pie­rem u boku sta­nął zaraz przy drzwiach i cze­kał na de­le­ga­cję, wspie­ra­jąc lewą dłoń na rę­ko­je­ści. Kry­spus i drugi po­moc­nik Heise z ar­ke­bu­za­mi ma­szy­no­wy­mi, non­sza­lanc­ko wi­szą­cy­mi na piersi, sta­nę­li po bo­kach. Prezydent de­le­ga­cji dał znak do­wód­cy stra­ży ho­no­ro­wej, ten wy­krzyk­nął ko­men­dę. Od­dział sta­nął na bacz­ność i za­pre­zen­to­wa­ł broń. Ofi­cje­le zbli­ży­li się. Dwaj pa­no­wie i nie­wia­sta, która była w tym dzi­wacz­nym świe­cie mi­ni­strem wojny, wy­glą­da­li nie­tę­go. Pre­zy­dent, idący na czele, za­trzy­mał się w za­się­gu ręki Stet­te­na i wy­ko­nał nie­pew­ny ruch, jakby chciał uści­snąć przy­by­szo­wi dłoń, ale się po­wstrzy­mał, nie wie­dząc, jak ko­smi­ci za­re­agu­ją na ten gest. Wol­fgang miał ocho­tę za­mar­ko­wać sy­me­trycz­ny gest, a na­stęp­nie po­gła­skać swą spi­cza­stą bród­kę, zo­sta­wia­jąc pre­zy­den­ta sto­ją­ce­go z wy­cią­gnię­tą ręką. Uznał jed­nak, że nie chce upo­ka­rzać tego jesz­cze nie­daw­no waż­ne­go czło­wie­ka, który z każdą ko­lej­ną mi­nu­tą coraz bar­dziej sta­wał się nikim. Po chwi­li nie­zręcz­nej ciszy głowa pań­stwa prze­mó­wił w ję­zy­ku, który au­to­ma­tycz­ny trans­la­tor roz­po­znał jako an­giel­ski.

– Ro­zu­miem, że pa­no­wie przy­by­li, by prze­jąć wła­dzę. Za­pra­szam do sie­dzi­by rządu, aby spo­rzą­dzić od­po­wied­ni pro­to­kół…

– Po wła­dzę nie­ba­wem ktoś się zgło­si, to mogę panu zagwa­ran­to­wać – od­rzekł Stet­ten w lo­kal­nej wer­sji ril­gerdz­kie­go, zna­nej tu jako nie­miec­ki – i do­brze, jeśli to bę­dzie ktoś jeden. Co się tyczy nas, to przy­by­li­śmy za­bez­pie­czyć pewne rze­czy, żeby się nie do­sta­ły w nie­po­wo­ła­ne ręce.

– Cho­dzi panu o in­sy­gnia kró­lew­skie? O do­ku­men­ty? – za­py­tał po nie­miec­ku pre­mier.

– O re­li­kwie. – Ka­pi­tan ski­nął głową w stro­nę ka­pli­cy św. Krzy­ża.

– O te… kości? – ode­zwa­ła się zdu­mio­na mi­ni­ster obro­ny. – Po co?

– Le­piej nie pytać. – szyb­ko i cicho po­wie­dział do niej pre­zy­dent po cze­sku – Chcą, to niech biorą.

Stet­ten za­stu­kał w kor­pus lą­dow­ni­ka. Klapa tyl­ne­go wej­ścia się pod­nio­sła i po­zo­sta­li za­ło­gan­ci jęli wy­cią­gać skrzy­nie.

Szyk stra­ży ho­no­ro­wej za ple­ca­mi ofi­cje­li za­czął się chwiać. Żoł­nie­rze co rusz zer­ka­li na dziw­nych przy­by­szów.

– Od­po­wiem pani – po­wie­dział Wol­fgang – tylko to jest w wa­szym świe­cie uni­kal­ne.

– Re­li­kwie? Te re­li­gij­ne za­bo­bo­ny? – nie mogła się na­dzi­wić mi­ni­ster.

– Wcie­le­nie i to, co się z nim wiąże. Tylko po tej pla­ne­cie Bóg cho­dził w ludz­kiej po­sta­ci. I nie radzę na­zy­wać tego za­bo­bo­nem, bo ktoś może po­trak­to­wać to jako bluź­nier­stwo i przy­bić pani język do czoła. Gwoź­dziem. – Ka­pi­tan zro­bił efek­tow­ną pauzę, de­lek­tu­jąc się wi­do­kiem osłu­pia­łych z wra­że­nia ofi­cje­li. – Po­trze­bu­ję kilku ludzi do no­sze­nia skrzyń – dodał po chwi­li.

Pre­zy­dent rzu­cił kilka słów do do­wód­cy warty ho­no­ro­wej, który na­tych­miast wy­zna­czył ośmiu gwar­dzi­stów do dys­po­zy­cji przy­by­szów. Wzmoc­nie­ni żoł­nie­rza­mi za­ło­gan­ci udali się do ka­pli­cy, zo­sta­wiw­szy ka­pi­ta­na, Kry­spu­sa i Heise w to­wa­rzy­stwie władz re­pu­bli­ki. Warta ho­no­ro­wa utra­ci­ła szyk i zmie­ni­ła się w gniew­nie bu­czą­cy tłu­mek, który na próż­no pró­bo­wał uci­szyć do­wód­ca.

Pre­mier o­tarł pot z czoła.

– Być może pa­no­wie ze­chce­cie wejść do środ­ka i skosz­to­wać na­sze­go piwa? – za­py­tał.

– Dzię­ku­ję, po­ga­wę­dzi­my tutaj, póki moi lu­dzie będą ra­bo­wać wasze skar­by na­ro­do­we. Widzę, że nie­któ­rzy z tu­tej­szych zbroj­nych mają dość dumy, by spró­bo­wać nam prze­szko­dzić. Piwo weź­mie­my na wynos.

Pre­zy­den­to­wi naj­wy­raź­niej za­schło w gar­dle, bo ner­wo­wo prze­łknął ślinę. Z góry dobiegł grzmot nisko lecącego lądownika.

– Może to wła­śnie ktoś po wła­dzę. – po­wie­dział Wol­fgang – Na­wia­sem mó­wiąc, nie musi pan jej od­da­wać. Ma pan zamek, ka­te­drę, ludzi i in­sy­gnia pod ręką, poza tym jest pan miej­sco­wy. Co prze­szkadza panu ob­wo­łać się kró­lem? Ktoś z na­szych na pewno do pana przy­sta­nie, jeśli okaże się pan dość hojny. Tro­chę od­po­wied­niej broni znaj­dzie się w pa­ła­cu Schwa­rzen­ber­ga. Nie żar­tu­ję. Nie chce pan? A pan? Może pani?

Błę­kit nieba w róż­nych kie­run­kach prze­ci­na­ły ter­micz­ne ślady zni­ża­ją­cych się stat­ków w postaci świecących smug.

– Szko­da… tego kraju. –Stet­ten wzru­szył ra­mio­na­mi. – Cze­ka­ją was cie­ka­we lata.

Z ka­pli­cy truch­tem przy­biegł Ruiz.

– Ka­pi­ta­nie!

– Jakiś pro­blem, Xavier?

– Nie żeby pro­blem, ka­pi­ta­nie…

– To co?

– Tam są re­li­kwie, a my kim je­ste­śmy, żeby tak łap­ska­mi…

– Jezu! I ty to mó­wisz, zbóju! – zi­ry­to­wał się Stet­ten – Je­steś ostat­nim, po kim spo­dzie­wał­bym się skru­pu­łów re­li­gij­nych. Znajdź ka­pła­na, macie tu ko­ściół prze­cież! Po­zo­sta­li niech ła­du­ją resz­tę, co tam można łap­ska­mi. Żwawo! Nie po­do­ba mi się ten ruch na górze! Heise, idź z nim!

Heise i Ruiz po­bie­gli w stro­nę ka­te­dry. Wła­dze ko­na­ją­cej re­pu­bli­ki z re­zy­gna­cją pa­trzy­ły, jak się od­da­la­ją.

– A pan, ka­pi­ta­nie, na pewno nie chce zo­stać kró­lem? Byłby pan równy kró­lo­wi Gil­lio­ma­ru – zagaił Kryspus – Wy­star­czy wy­cią­gnąć rękę…

– Wła­śnie, wy­star­czy wy­cią­gnąć rękę, a potem się za­cznie: naj­pierw trze­ba się obro­nić przed kon­ku­ren­cją, która na pewno przy­bę­dzie, jeśli już nie przy­by­ła, trze­ba mieć dość zbroj­nych, by na­rzu­cić swoją wła­dzę ca­łe­mu, choć i nie­du­że­mu, kra­jo­wi, trze­ba zna­leźć dość za­ufa­nych ludzi, by rzą­dzi­li na miej­scu, a nie mam was tylu, choć­bym wszyst­kich zaraz uczy­nił ba­ro­na­mi. Trze­ba wy­ła­pać oprysz­ków, dać pod­da­nym względ­ne po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa i wy­my­ślić, z czego te kilka mi­lio­nów bę­dzie żyć, co robić, co jeść i gdzie spać, bo zaraz ich świat szlag trafi. Zo­sta­nę kró­lem i wszy­scy za­czną wy­cią­gać do mnie ręce! Dzię­ku­ję! Wolę być tym, kim je­stem i nie­źle się ob­ło­wić, nie bio­rąc na sie­bie żad­nej od­po­wie­dzial­no­ści.

– Ro­zu­miem, ka­pi­ta­nie. – wes­tchnął roz­cza­ro­wa­ny Kry­spus, któ­re­mu już ma­rzyły się ba­ro­now­ski tytuł i przy­go­da zdo­byw­cy.

 

Oj­ciec Mi­ko­łaj jesz­cze nigdy nie pra­co­wał na ta­kich ob­ro­tach. Nigdy nie czuł się tak speł­nio­ny, jak w tych cza­sach po­wszech­ne­go za­gu­bie­nia. Miał wra­że­nie, że od­na­lazł się wła­śnie wtedy, gdy wszy­scy się po­gu­bi­li.

Wy­ru­szył na urlop do Pragi, nie mogąc usie­dzieć w domu, opu­sto­sza­łym po śmier­ci żony, i zno­sić wszyst­kich tych współ­czu­ją­cych spoj­rzeń swo­ich ko­cha­nych pa­ra­fian. Mógł oczy­wi­ście po­je­chać do ja­kie­goś klasz­to­ru, ale nie pra­gnął ciszy i sku­pie­nia – chciał po­szwędać się po wiel­kim i pięk­nym mie­ście, po­zwie­dzać muzea i świą­ty­nie, ano­ni­mo­wy w wie­lo­ję­zycz­nym tłu­mie tu­ry­stów. Wra­że­nia miał dziw­ne – ko­ścio­ły w roli pi­ra­mid zwie­dza­nych przez azja­tyc­kich tu­ry­stów, ro­bią­cych pa­miąt­ko­we zdję­cia na tle oł­ta­rzy. Pra­wie nie­zau­wa­żal­ni w masie cu­dzo­ziem­ców miej­sco­wi przy­po­mi­na­li egip­skich Ara­bów, za­ra­bia­ją­cych na sta­ro­żyt­nej kul­tu­rze, z którą nic ich nie łączy. Ro­zu­miał, że rze­czy­wi­stość jest bar­dziej zło­żo­na i nie wolno ge­ne­ra­li­zo­wać su­biek­tyw­nych wra­żeń, nie­mniej nie opusz­cza­ło go po­czu­cie nie­bez­piecz­ne­go prze­chy­le­nia tego świa­ta i że niebawem z nim coś się sta­nie.

Po trzech dniach od jego przy­jaz­du – stało się. Go­to­wał sobie jajko w kuch­ni ta­nie­go ho­ste­lu, przy akom­pa­nia­men­cie wiecz­nie ga­da­ją­ce­go te­le­wi­zo­ra i ła­ma­nej an­gielsz­czy­zny ha­ła­śli­wej mło­dzie­żo­wej mię­dzy­na­ro­dów­ki. Nagle, w środku erotycznej reklamy męskiego dezodorantu, pro­gram zo­stał prze­rwa­ny. Na ekra­nie po­ja­wił się star­sza­wy facet w ubra­ny na póź­no­śre­dnio­wiecz­ną modłę i za­czął pe­ro­ro­wać w ję­zy­ku przy­po­mi­na­ją­cym nie­miec­ki. Ana, bra­zy­lij­ska Mu­lat­ka, bę­dą­ca wów­czas w po­sia­da­niu pi­lo­ta, z iry­ta­cją prze­łą­czy­ła kanał i zro­bi­ła to kilka razy z rzędu, cią­gle na­tra­fia­jąc na tego fa­ce­ta. Wtedy Mu­ham­med, nie­miec­ki Turek, kazał wszyst­kim się za­mknąć i za­czął słu­chać. Po paru mi­nu­tach rzekł:

– To ja­kieś jaja! On gada, że po naszej Ziemi cho­dził Wcielony Bóg i że odtąd Zie­mia bę­dzie na­le­ża­ła do ja­kiejś Rze­szy! Kró­lo­wie Ziemi mają zło­żyć hołd ich ce­sa­rzo­wi, a kraje z „pod­łym” ustro­jem po pro­stu się pod­dać.

– Ktoś hack­nął te­le­wi­zję i tyle – po­wie­dział Tomek, młody Polak, między łykami piwa, które pociągał z pusz­ki.

– Jeśli to mają być ko­smi­ci – prych­nę­ła jego dziew­czy­na – to dla­cze­go ten facet wy­glą­da jak z „Gry o Tron”?

– A ma wy­glą­dać jak ci z „Dnia Nie­pod­le­gło­ści?” Czy ze „Star Treka”? – za­py­tał Chor­wat Marko.

– Jak już mieli bawić się w ko­smi­tów, to ro­bi­li­by to jak na­le­ży! A ci we­pchnę­li się do te­le­wi­zji z taką fu­szerą! – bu­rzy­ła się Ana – Na­praw­dę![W4] 

– Był w Ame­ry­ce taki facet, co zro­bił w radiu słu­cho­wi­sko o in­wa­zji z Marsa, a lu­dzie po­my­śle­li, że to re­por­taż na żywo, za­czę­ła się pa­ni­ka. – po­wie­dzia­ła Laura, Fi­li­pin­ka ze Szwe­cji.

– Na­zy­wał się Orson Wells. – wy­ka­zał się eru­dy­cją Tomek – To była dobra ro­bo­ta! Nie taka lipa jak to coś!

W kuch­ni roz­go­rza­ła dys­ku­sja na temat tego, jak na­le­ży urzą­dzać „in­wa­zje ko­smi­tów”. Mło­dzi lu­dzie sy­pa­li po­my­sła­mi, krzy­cze­li jeden przez dru­gie­go i śmia­li się. Je­dy­nie Mu­ham­med nie uczest­ni­czył w ogól­nej za­ba­wie. Pod­szedł do te­le­wi­zo­ra i uważ­nie słu­chał prze­mó­wie­nia śre­dnio­wiecz­ne­go ko­smi­ty, które po­wtó­rzo­no trzy­krot­nie. Po kilku mi­nu­tach bia­łe­go szumu ka­na­ły od­zy­ska­ły kon­tro­lę nad emi­sją i wszę­dzie za­czę­ło się ner­wo­we za­sta­na­wia­nie nad tym, co przed chwi­lą za­szło.

Młody Turek po­wo­li od­wró­cił się do to­wa­rzy­stwa i po­wie­dział:

– Nie je­stem pe­wien.

– Czego? – spy­ta­ło kilka gło­sów.

– Że to lipa.

„Ani ja” – po­my­ślał oj­ciec Mi­ko­łaj, wy­rzu­ca­jąc sko­rup­ki do kosza.

 

Trzy dni dane ludz­ko­ści przez ko­smi­tów prze­mi­nę­ły na tle me­dial­ne­go zgieł­ku na temat, kto stoi za bez­pre­ce­den­so­wym wła­ma­niem do te­le­wi­zji ca­łe­go świa­ta. Jedni po­waż­ni po­li­ty­cy wy­po­wia­da­li się o za­gro­że­niu ze stro­ny ra­dy­kal­nych tra­dy­cjo­na­li­stów i chrze­ści­jań­skich eks­tre­mi­stów, inni twier­dzi­li, iż „hi­gh­ly li­ke­ly”to ko­lej­na ro­syj­ska próba de­sta­bi­li­za­cji de­mo­kra­cji za­chod­niej, choć te­le­wi­zja ro­syj­ska zo­sta­ła tak samo zhack­owana, jak po­zo­sta­łe. W roz­ma­itych talk sho­wach snuto wsze­la­kie teo­rie spi­sko­we, ale zwo­len­ni­cy hi­po­te­zy, że to na­praw­dę ko­smi­ci, sta­no­wi­li ab­so­lut­ny mar­gi­nes.

 Na uli­cach zwo­len­ni­ków tej opi­nii było nieco wię­cej, ale na życie pra­skich tu­ry­stów to nie miało du­że­go wpły­wu. Spo­śród gości ho­ste­lu tylko Mu­ham­med po­je­chał do domu wcze­śniej. Oj­ciec Mi­ko­łaj od­no­to­wał nie­ja­ki wzrost licz­by mo­dlą­cych się w ko­ścio­łach, ale nie był pe­wien, czy to nie jest przy­pa­dek. Tak dzia­ło się do wie­czo­ru dru­gie­go dnia, kiedy miał miej­sce „prze­ciek” in­for­ma­cji, że to kon­tro­wer­syj­ne prze­mó­wie­nie zo­sta­ło nada­ne z ko­smo­su, z wy­so­kiej or­bi­ty Ziemi, gdzie wy­kry­to kilka po­dej­rza­nych obiek­tów.

Dys­ku­sja sku­pi­ła się teraz wokół tego, do kogo na­le­żą te obiek­ty, czy to zno­wuż kno­wa­nia Rosji lub Chin, czy są to fak­tycz­nie przy­by­sze z ko­smo­su, któ­rzy z ja­kichś nie­wy­tłu­ma­czal­nych po­wo­dów po­słu­gu­ją się, jak wy­ka­za­ła eks­per­ty­za lin­gwi­stycz­na, czter­na­sto­wiecz­nym dol­no­nie­miec­kim. Ta oko­licz­ność była naj­bar­dziej dez­orien­tu­ją­ca, bo nijak miała się do po­wszech­nej „wie­dzy” o ko­smi­tach.

 Za­uwa­żo­na na wy­so­kiej or­bi­cie „eska­dra” też nie spra­wia­ła wra­że­nia groź­nej siły. Ktoś mądry po­wie­dział, że ul­ti­ma­tum ko­smi­tów zo­stało wy­sto­so­wa­ne wła­śnie po to, by zo­stało zi­gno­ro­wa­ne, ale ten głos uto­nął w me­dial­nym zgieł­ku.

Trze­ci dzień minął na ro­bie­niu za­kła­dów, czy na­za­jutrz na­stą­pi in­wa­zja. Te­le­wi­zje i radia urzą­dza­ły gło­so­wa­nia on­li­ne, a go­ście pro­gra­mów po­pi­sy­wa­li się dow­ci­pami, choć miny mieli nie­pew­ne. Nie­któ­re stu­dia za­pra­sza­ły na­wie­dzo­nych ufo­lo­gów i sek­cia­rzy, zwia­stu­ją­cych ry­chły Ar­ma­ge­ddon. Tra­fia­ły się na­praw­dę barw­ne po­sta­cie. Oj­ciec Mi­ko­łaj za­pa­mię­tał młodą ko­bie­tę z ciem­ny­mi roz­wia­ny­mi wło­sa­mi i gnie­wem w prze­past­nych czar­nych oczach, w któ­rych jed­nak nie do­strze­gał sza­leń­stwa. Ko­bie­ta krzy­cza­ła i wy­my­śla­ła obec­nych od bez­myśl­nych ga­piów a potem we łzach ucie­kła ze stu­dia. Zo­ba­czyw­szy to, Ana pod­nio­sła się i ru­szy­ła ku wyj­ściu, zo­sta­wiając nie­do­pi­tą kawę…,. Na py­ta­nie Tomka i Kasi, dokąd się wy­bie­ra, po­wie­dzia­ła: „do ko­ścio­ła”, przy­pra­wia­jąc pol­ską parę o praw­dzi­we zdu­mie­nie, gdyż przed­tem dała się po­znać jako an­ty­kle­ry­kal­na fe­mi­nist­ka.

„A czemu ja łażę po mie­ście w cy­wi­lu?” – po­my­ślał oj­ciec Mi­ko­łaj i nagle zro­zu­miał, że chyba już nie wróci do swo­jej pa­ra­fii w Ko­zło­wie die­ce­zji twer­skiej. Wszyst­kie plany już na na­stęp­ny dzień zo­sta­ły w jed­nej chwi­li przestały być aktualne. Nie czuł trwo­gi. tak jak wówczas, gdy człowiek pokłada wszelką ufność w Bogu i za­cznie żyć jed­nym dniem. Zjadł na ko­la­cję reszt­ki swo­ich za­pa­sów, wło­żył su­tan­nę i krzyż, prze­rzu­cił przez ramię stułę i wy­szedł w noc.

Praga jak zwy­kle ja­śnia­ła i mie­ni­ła się ognia­mi nie­skończonego fe­sty­nu. Ostre świa­tło wi­tryn skle­pów ju­bi­ler­skich aż ośle­pi­ało. Do­cho­dzi­ła pół­noc. Na rynku ze­brał się spory tłum „ocze­ku­ją­cych na in­wa­zję”. Pstro­ka­ta zbie­ra­ni­na ze wszyst­kich za­kąt­ków świa­ta ota­cza­ła scenę.  Ci, któ­rzy uwa­ża­li, że mają coś do po­wie­dze­nia, prze­ma­wia­li, śpie­wa­li i wy­głu­pia­li się w roż­nych ję­zy­kach. Nud­nych mów­ców prze­ga­nia­no gwiz­da­mi. W tłu­mie ksiądz zo­ba­czył licz­nych re­kon­struk­to­rów w stro­jach i zbro­jach z róż­nych epok. To­wa­rzy­stwo było nieco wsta­wio­ne i pełne en­tu­zja­zmu.

Dru­gie sku­pi­sko ocze­ku­ją­cych, jesz­cze bar­dziej pod­pi­te i chyba też na­ćpa­ne, ryt­micz­nie po­dry­gi­wa­ło, wy­da­jąc zwie­rzę­ce okrzy­ki,  przy ja­kimś po­nu­rym in­du­strial.  Tłum kotłował się pod wiel­kim te­le­bi­mem, za­wie­szo­nym na ścia­nie Mu­zeum Na­ro­do­we­go. Na ekra­nie trans­mi­to­wa­no ko­lej­ne talk show z udzia­łem po­li­ty­ków i in­te­lek­tu­ali­stów z od­li­cza­niem w tle. Dla to­wa­rzy­stwa na dole chyba tyko ono miało zna­cze­nie.

Ka­płan po­sta­no­wił się do nich nie zbli­żać i skrę­cił w stro­nę We­łta­wy. Za­uwa­żył ja­kieś za­mie­sza­nie na scho­dach ko­ścio­ła św. Mi­ko­ła­ja. Pod­szedł bli­żej Na stopniach stała orkiestra z instrumentami, a poniżej – tłum melomanów wymachujących biletami. Ksiądz w koloratce tłumaczył im coś, rozkładając bezradnie ręce. Oj­ciec Mi­ko­łaj zro­zu­miał, że mo­dlą­cy się w środku od­ma­wia­ją opusz­cze­nia świą­ty­ni, gdzie ma się za­cząć za­pla­no­wa­ny kon­cert „Mi­ste­rium” Skria­bi­na.

Kątem oka ksiądz za­uwa­żył, że te­le­bim zmie­nił kolor – talk show prze­rwa­no dla pil­ne­go wy­da­nia wia­do­mo­ści. Spi­ker­ka, za ple­ca­mi któ­rej od­li­cza­ją­cy zegar po­ka­zy­wał 00:04:48, po­wie­dzia­ła, że na or­bi­cie wy­kry­to ponad ty­siąc nie­zna­nych obiek­tów, z któ­rych naj­więk­sze liczą nawet ponad trzy­sta me­trów dłu­go­ści. Wsta­wio­ne to­wa­rzy­stwo pod te­le­bi­mem na po­cząt­ku nie zwró­ci­ło uwagi na tę wieść, ale tłum ocze­ku­ją­cych in­wa­zji za­czął szyb­ko się roz­pra­szać, podobnie jak i zbio­ro­wi­sko na scho­dach ko­ścio­ła.

Ksiądz ode­tchnął głę­bo­ko. „Poszło!” – po­my­ślał.

Czas ul­ti­ma­tum upły­nął. Zegar na te­le­bi­mie do­szedł do zera. Na chwi­lę włą­czy­ło się stu­dio talk show, ale tylko po to, by po­ka­zać plecy ostat­nich ucie­ka­ją­cych uczest­ni­ków. Temat był wy­czer­pa­ny. Potem trans­mi­sja się urwa­ła i po­zo­stał je­dy­nie zegar, na­li­cza­ją­cy pierw­sze mi­nu­ty nowej epoki.

Rynek był pełen wy­stra­szo­nych ludzi, roz­pacz­li­wie ma­ca­ją­cych, dźga­ją­cych i trą­cych swoje te­le­fo­ny. Łącz­ność padła. Oj­ciec Mi­ko­łaj zo­sta­wił swoją starą nokię w ho­te­lu. Nie miał do kogo wy­dzwa­niać, chyba że do kurii bi­sku­piej, że już nie wróci. Był wy­zwo­lo­ny i gotów na każdy roz­wój wy­da­rzeń. Spo­koj­nie ob­ser­wo­wał, jak wokół pod­no­si się, po­ko­nu­jąc ba­rie­ry nie­do­wie­rza­nia, fala pa­ni­ki. Cha­otycz­ny ruch suk­ce­syw­nie ogar­niał spo­koj­nie prze­cha­dza­ją­cych się lub sie­dzą­cych przed knaj­pa­mi tu­ry­stów. Ksiądz przy­po­mniał sobie prze­czy­ta­ny kie­dyś dawno wiersz:

I jesz­cze ryczą trąby, pu­zo­ny,

Wiole za­no­szą się szlo­chem,

A już do rzę­dów zamęt skłę­bio­ny

Runął spię­trzo­nym po­pło­chem!

Było do prze­wi­dze­nia, że za chwi­lę pad­nie In­ter­net, a potem na­stą­pi pa­ra­liż trans­por­tu. Dokąd się udać? Tam, gdzie się bę­dzie dzia­ło, tylko nie w sen­sie plą­dro­wa­nia skle­pów, co za­pew­ne miało się nie­ba­wem roz­po­cząć, ale w sen­sie cze­goś hi­sto­rycz­ne­go. A zatem do Hradu.

Metro wciąż dzia­ła­ło i, o dziwo, na wzgó­rze zam­ko­we dało się wejść, choć było tam pełno woj­sko­wych. Nie wpusz­cza­li tylko na dzie­dzi­niec rzą­do­wy. W dro­dze do ka­te­dry św. Wita do ojca Mi­ko­ła­ja pod­szedł po bło­go­sła­wień­stwo pra­wo­sław­ny Serb, potem Gru­zin i Ru­mun­ka. Przy­kład oka­zał się za­raź­li­wym. Po bło­go­sła­wień­stwo po­de­szli jacyś La­ty­no­si, a za nimi Azja­ci, któ­rzy, z wy­jąt­kiem pra­wo­sław­ne­go Ja­poń­czy­ka, nie bar­dzo wie­dzie­li, o co w tym cho­dzi, ale uzna­li, że tego po­trze­bu­ją.

Oj­ciec Mi­ko­łaj już był w ka­te­drze i nie spodo­ba­ła mu się. Mimo tłumu tu­ry­stów wy­da­ła mu się pusta, nie na­mo­dlo­na. Mo­der­ni­stycz­ne wi­tra­że, z wy­jąt­kiem jed­ne­go, autorstwa Al­fon­sa Muchy, były po pro­stu brzyd­kie i przy­po­mi­na­ły sła­wią­ce czło­wie­ka pracy pla­ka­ty ko­mu­ni­stycz­ne. Za naj­przy­jem­niej­sze miej­sce uznał ka­pli­cę św. Wa­cła­wa z jej póź­no­go­tyc­kim ma­lar­stwem i wy­stro­jem. Teraz od­niósł wra­że­nie, że ka­te­dra po samo skle­pie­nie jest pełna mo­dli­twy, wolno są­czą­cej się do góry przez ka­mień i da­chów­kę. Ludzi było dużo i wciąż przy­by­wa­ło. Do nie­licz­nych kon­fe­sjo­na­łów stały ko­lej­ki.

„Po­wi­nie­nem być w ka­te­drze pra­wo­sław­nej, a je­stem tu” – kon­sta­to­wał ka­płan, nie czu­jąc żad­nych wy­rzu­tów su­mie­nia, miał bo­wiem prze­świad­cze­nie, że po­szu­ku­ją­cy pla­ne­ty Wcie­le­nia ko­smi­ci przy­czy­nią się do po­pra­wy or­to­dok­sji ca­łe­go chrze­ści­jań­stwa i do­tych­cza­so­we linie po­dzia­łu wnet zmie­nią swe po­ło­że­nie. Wło­żył stułę i sta­nął przy klęcz­ni­ku nie­opo­dal kon­fe­sjo­na­łów. Młody chło­pak z tłumu pe­ni­ten­tów rzu­cił mu py­ta­ją­ce spoj­rze­nie. Oj­ciec Mi­ko­łaj ski­nął. Pro­ces ru­szył.

Czas przy spo­wie­dzi mijał szyb­ko. Ze Sło­wia­na­mi roz­ma­wiał po ro­syj­sku, z po­zo­sta­ły­mi w ko­śla­wej an­gielsz­czyź­nie. Spo­wia­da­li się też po chiń­sku, por­tu­gal­sku, w su­ahi­li oraz in­nych zna­nych Bogu ję­zy­kach. Jakoś szło, bo lu­dzie byli wy­jąt­ko­wo szcze­rzy. Jak każdy ka­płan, oj­ciec Mi­ko­łaj sły­szał w swym życiu ty­sią­ce nie­szcze­rych obiet­nic po­pra­wy, ob­łud­nych za­pew­nień o żalu za grze­chy, wy­mi­ja­ją­cych wy­znań, za­wo­alo­wa­nych oskar­żeń bliź­nie­go, zdaw­ko­wych ba­na­łów i sche­ma­tycz­nych for­mu­łek. Teraz jed­nak każdy czło­wiek od­czu­wał nad­cią­ga­ją­ce i nie­od­wra­cal­ne zmia­ny. Wy­zna­nia i łzy pły­nę­ły stru­mie­niami, a razem z nimi płynęły godziny. Cza­sa­mi ksiądz synchronizował się z pe­ni­ten­tem i pła­kał z nim razem.  Przez ko­lo­ro­we szyby kiep­skich, mo­der­ni­stycz­nych wi­tra­ży prze­bi­jał się świt nowej ery.

Od­gło­sy ja­kiejś nie­zna­nej tech­niki wy­trą­ci­ły ka­pła­na z rytmu, dzię­ki czemu po­czuł,  jak bar­dzo jest zmę­czo­ny. Do­koń­czył ko­lej­ną spo­wiedź, z tru­dem wy­po­wia­da­jąc mo­dli­twę roz­grze­sze­nia, i ge­stem po­wstrzy­mał ko­lej­ne­go pe­ni­ten­ta. Prze­rzu­ciw­szy stułę przez ramię wy­szedł przed por­tal ka­te­dry i z roz­ko­szą wcią­gnął rześ­kie po­ran­ne po­wie­trze. Przy­mknął oczy.

– O! Fah­rer! – usły­szał na­tych­miast.

Otwo­rzył oczy i uj­rzał ko­smi­tów. Po­znał ich po nie­spo­ty­ka­nych na Ziemi re­ne­san­so­wych pe­pe­szach, prze­wie­szo­nych przez pierś. Dwóch osob­ni­ków w czar­no-żół­tych, wy­ci­na­nych na land­sk­nech­tow­ską modłę uni­for­mach syn­chro­nicz­nie od­rzu­ci­ło broń do tyłu, uklę­kło i wy­cią­gnę­ło ku niemu zło­żo­ne na kształt łodzi dło­nie. Pro­si­li o bło­go­sła­wień­stwo.

Oj­ciec Mi­ko­łaj z na­masz­cze­niem po­bło­go­sła­wił ich zna­kiem krzy­ża. Ale zanim uświa­do­mił sobie, że praw­do­po­dob­nie jest pierw­szym ka­pła­nem, który do­peł­nił czyn­no­ści li­tur­gicz­nej nad po­za­ziem­ski­mi isto­ta­mi, zo­stał de­li­kat­nie acz sta­now­czo ujęty przez nie pod łok­cie i po­pro­wa­dzo­ny w stro­nę ka­pli­cy św. Krzy­ża.

 

Wi­dząc, że Ruiz i Heise szyb­ko po­ra­dzi­li sobie ze zna­le­zie­niem księ­dza, Wol­fgang von Stet­ten ode­tchnął z ulgą, bo czas naglił. Po­zo­sta­wio­ny w lą­dow­ni­ku za­ło­gant na bie­żą­co mel­do­wał mu o ruchu lą­dow­ni­ków i stat­ków de­san­to­wych w pro­mie­niu stu ki­lo­me­trów przez uda­ją­cy kol­czyk ko­mu­ni­ka­tor. Mel­dun­ki były nie­po­ko­ją­ce. W nie­ca­łym ki­lo­me­trze od Hradu wy­lą­do­wał spory we­hi­kuł. Jesz­cze dwa sta­nę­ły na Wy­szeh­ra­dzie.

Na­wo­ły­wa­nia ra­dio­we świad­czy­ły o ko­lej­nych zbli­ża­ją­cych się lą­dow­ni­kach. Żaden z nich nie za­li­czał się do floty im­pe­rial­nej, ani ce­sar­skiej, ani ksią­żę­cej. Wszyst­kie na­le­ża­ły do po­mniej­szych feu­da­łów, ko­smicz­nych wa­sa­li i wa­taż­ków wsze­la­kie­go au­to­ra­men­tu. Póki wiel­kie okrę­ty wo­jen­ne miaż­dży­ły po­tę­gę mi­li­tar­ną ziem­skich mo­carstw i ob­ra­ca­ły w perzy­nę szcze­gól­nie ohyd­ne me­galo­po­li­s, na po­mniej­sze kraje od razu opa­dły roje ocho­czych do wła­dzy i łupów „młod­szych synów” dzia­ła­ją­cych na wła­sną rękę i sta­ra­ją­cych się urwać jakiś sma­ko­wi­ty kąsek. Zaraz miała się za­cząć seria cha­otycz­nych po­ty­czek, prze­cho­dzą­ca w nie mniej cha­otycz­ną, pełną zdrad i krót­ko­trwa­łych so­ju­szy, wojnę po­dzia­łu. Taka wojna będzie trwa­ła do skut­ku, aż na tro­nach no­wych domen za­sią­dą naj­sil­niej­si i naj­wy­tr­wal­si z przy­by­łych i tu­byl­czych pre­ten­den­tów.

 

 

 

Ka­pi­tan po­czuł przy­pływ empatii dla miej­sco­wych, któ­rych zdą­żył po­lu­bić, ob­ser­wu­jąc ich życie przez dwa lata przy­go­to­wań do in­wa­zji. Przez kilka se­kund miał nawet od­ruch się­gnię­cia po ko­ro­nę wy­łącz­nie z po­bu­dek al­tru­istycz­nych. Nie był czło­wie­kiem im­pul­syw­nym, więc stłu­mił go na­tych­miast, tym bardziej, że było już i tak za późno. Z pa­ła­cu przy­biegł ofi­cer z mel­dun­kiem:

– Panie pre­zy­den­cie, od stro­ny Hrad­czan zbli­ża się grupa uzbro­jo­nych kos… ludzi. Mają sztan­dar z błę­kit­nym… zwie­rzem. Ich do­wód­ca wy­glą­da na kogoś waż­ne­go. Jakie będą roz­ka­zy?

Pre­zy­dent i po­zo­sta­li ofi­cje­le z na­dzie­ją spoj­rze­li na Stet­te­na. Ten uśmiech­nął się krzy­wo:

– Ja mam wam po­wie­dzieć, co robić? Otóż mo­że­cie zro­bić co­kol­wiek. Mo­że­cie oddać im ko­ro­nę. Mo­że­cie ich wy­strze­lać i oddać ko­ro­nę na­stęp­nym. Mo­że­cie za­brać ją sobie. Walka o tron jest nie­unik­nio­na. Ostat­nia szan­sa na za­ję­cie tronu! – krzyk­nął, zwra­ca­jąc się do stra­ży ho­no­ro­wej – Są chęt­ni?

Zie­mia­nie w osłu­pie­niu pa­trzy­li na sie­bie. Stet­ten zwró­cił się do swo­ich ludzi, któ­rzy, mając do po­mo­cy księ­dza, szyb­ko skoń­czy­li z pa­ko­wa­niem świę­to­ści do skrzyń i teraz ła­do­wa­li je do lą­dow­ni­ka.

– Go­to­wość do od­lo­tu, ka­pi­ta­nie! – za­mel­do­wał po chwi­li Ruiz.

– Naj­wyż­szy czas! – od­rzekł Stet­ten, pa­trząc na wkra­cza­ją­cy na dzie­dzi­niec od­dzia­łek zdo­byw­ców. Przy­by­sze byli po­rząd­nie opan­ce­rze­ni i uzbro­je­ni po zęby. Po­ło­wa trzy­ma­ła w po­go­to­wiu ar­ke­bu­zy ma­szy­no­we, ręcz­ne bom­bar­dy i od­rzu­to­we oszcze­py do walki z tu­byl­ca­mi, druga dzier­ży­ła kusze, ha­la­bar­dy i mie­cze na wy­pa­dek spo­tka­nia z kon­ku­ren­cją.

Zo­ba­czyw­szy Wol­fgan­ga na czer­wo­nym dy­wa­nie w oto­cze­niu ofi­cje­li, przy­wód­ca nowo przy­by­łych, dłu­go­wło­sy blon­dyn o kan­cia­stej twa­rzy i ma­syw­nym roz­dwo­jo­nym pod­bród­ku, ubra­ny w cięż­ki her­bo­wy płaszcz na­rzu­co­ny na pełną zbro­ję, za­ci­snął dłoń na rę­ko­je­ści mie­cza. Jego ludzi unie­śli broń do strza­łu, mie­rząc za­rów­no w za­ło­gan­tów Stet­te­na, jak i w skłę­bio­ny tłu­mek stra­ży ho­no­ro­wej.

Stet­ten po­wo­li uniósł otwar­te dło­nie w stro­nę przy­by­szów.

– Spo­koj­nie, panie hra­bio – po­wie­dział –  ani my­śle­li­śmy wam prze­szka­dzać. Już się stąd za­bie­ra­my. Miłej ko­ro­na­cji.

Ge­stem kazał tu­byl­com cof­nąć się na bez­piecz­ną od­le­głość. Ruiz wska­zał księ­dzu właz. Ka­płan wsiadł do lą­dow­ni­ka o nic nie py­ta­jąc.

– Ga­ju­sie, krót­ki skok, jakiś ki­lo­metr, do Lo­re­ty, masz tam współ­rzęd­ne – rzu­cił ka­pi­tan Kry­spu­so­wi, za­pi­na­jąc pas – potem jesz­cze jeden obiekt i wie­je­my z tego mia­sta.

– Robi się, ka­pi­ta­nie.

Lą­dow­nik gwał­tow­nie pod­sko­czył i skrył się za mu­ra­mi Hradu. Sil­ni­ki wznie­ci­ły obłok pyłu i ka­my­ków. Gdy kurz opadł, hra­bia Lu­it­pold Nie­idhardt von Bärnim z chrzę­stem zbroi ru­szył na­przód, by się­gnąć po ko­ro­nę Czech.

Pod­pa­lo­ny przez sil­ni­ki star­tu­ją­ce­go lą­dow­ni­ka dywan tlił się i topił wy­dzie­la­jąc okrop­ny swąd. Hra­bia za­trzy­mał się przed kop­cą­cym dy­wa­nem, mając na­prze­ciw­ko znów usta­wio­nych w sze­re­gu swo­ich no­wych zbroj­nych i troje, bez­rad­nie ga­pią­cych się na śmier­dzą­ce ogni­sko, ofi­cje­li.

– Ty! – wark­nął nowy wład­ca, ce­lu­jąc sta­lo­wym pal­cem w pre­zy­den­ta. – Co tak sto­isz?! Zgaś to!

Pre­zy­dent po­pę­dził po ga­śni­cę. Żoł­nie­rze za­pre­zen­to­wa­li broń. Wła­dza zo­sta­ła prze­ka­za­na.

 

Sa­kral­ny sza­ber trwał w naj­lep­sze. W ciągu dwóch lat przy­go­to­wa­ń do in­wa­zji Stet­ten zdą­żył do­kład­nie za­pla­no­wać tę akcję, sta­ran­nie pe­ne­tru­jąc ziem­ski In­ter­net. Teraz z za­in­te­re­so­wa­niem ob­ser­wo­wał, jak ksiądz z ła­pan­ki bez cie­nia obu­rze­nia, czy nawet wąt­pli­wo­ści, uczest­ni­czy w ra­bo­wa­niu świę­to­ści z mu­ze­ów. Ka­płan z wy­glą­du i kroju su­tan­ny wy­glą­dał wyglądał jak pop z planety Kitież. Kie­dyś Wol­fgang spę­dził na tej pla­ne­cie pra­wie cały rok i tro­chę mówił po ki­tie­żań­sku, za­gad­nął więc ka­pła­na pod­czas prze­lo­tu do ko­lej­ne­go obiek­tu: wy­sta­wy rzeź­by go­tyc­kiej.

– Ojcze, nie prze­szka­dza ci to, co wła­śnie ro­bi­my? To prze­cież ra­bu­nek.

Ksiądz Mi­ko­łaj był nieco za­sko­czo­ny, sły­sząc szes­na­sto­wiecz­ny sta­ro­ru­ski, ale ucie­szył się i wy­gło­sił całą prze­mo­wę:

– Po­wiem tak, jeśli re­li­kwie są uwa­ża­ne za cenny łup, już samo to uwa­żam za godne sza­cun­ku. To, że są w mu­ze­ach, a nie w świą­ty­niach, już jest ob­ra­zą boską. Nie za­bie­ra­cie ich z ko­ścio­łów, gdzie są czczo­ne, tylko z wy­staw, gdzie były obiek­tem ga­pie­nia się próż­nej ga­wie­dzi, jako re­likt za­mierz­chłych, „ciem­nych” wie­ków. Za­bie­ra­cie je, żeby się mo­dlić.

– Za­mie­rzam więk­szość sprze­dać.

– Nawet jeśli pan je sprze­da, ka­pi­ta­nie, to mo­dlić się będą ci, któ­rzy je kupią. Widzę też, jak bo­go­boj­nie twoi lu­dzie trak­tu­ją te rze­czy, prze­cież po to mu­sie­li­ście za­trud­nić mnie, cho­ciaż świec­cy w za­sa­dzie mogą do­ty­kać re­li­kwii.

– Sam bym le­piej nie uspra­wie­dli­wił swo­ich po­czy­nań. – uśmiech­nął się Stet­ten, wzdychając. – Na­wia­sem mó­wiąc, ojcze, nie­dłu­go za­koń­czy­my te nasze wy­pra­wy. Masz gdzie wró­cić? Ktoś na cie­bie czeka? Gdzie mam cię od­sta­wić?

– Pyta pan tak, ka­pi­ta­nie, jakby chciał mnie za­trzy­mać. Otóż mam gdzie wró­cić, ale nie je­stem pe­wien, czy tego pra­gnę. Ci, któ­rzy na mnie cze­ka­ją, dadzą sobie radę beze mnie. Bi­skup wy­świę­ci im in­ne­go pro­bosz­cza. Ale mu­si­my do­stać od niego list zwal­nia­ją­cy.

– Czyli był­byś skłon­ny zo­stać ka­pe­la­nem mojej za­ło­gi? – zapytał Wolfgang. – Z twoim bi­sku­pem się skon­tak­tu­je­my.

„Ależ wła­dy­ka zrobi wiel­kie oczy…” – po­my­ślał oj­ciec Mi­ko­łaj i rzekł:

– Tak, zga­dzam się. Ale nie spo­dzie­waj się, panie, że będę akceptował wszyst­kie twoje po­czy­na­nia.

– Nie chcę ka­pe­la­na, który by mi cią­gle przy­ta­ki­wał – od­rzekł ka­pi­tan z wes­tchnie­niem. – Prze­cież ma go­dzić mnie z Bo­giem, a nie stwa­rzać ilu­zje dla do­bre­go sa­mo­po­czu­cia.

 

Koniec

Komentarze

Pierwsze słowo "dzięki" w drugim zdaniu jest raczej zbędne.

Dzięki. Usunąłem.

Całkiem zabawne. Podoba mi się styl.

Chcesz więcej – poczytaj “Przypadki”. Pierwszy odcinek jest trochę przeładowany, następne łatwiejsze.

Zajrzę w wolnej chwili.

Sporo błędów w tekście. Przydała by się beta, żeby wszystkie te kwiatki wyłapać. Tekst czyta się płynnie.

Podobało mi się. Szczerze mówiąc raczej nie lubię misz-maszu religii z SF, ale w sumie dobrze mi się to czytało. Podobał mi się opis reakcji (a raczej jej braku) ludzi na telewizyjne oświadczenie kosmitów. Kradzież relikwii też niezła. Mogłeś jeszcze pociągnąć trochę, bo ciekawa jestem, jak ksiądz sobie radził z kosmicznymi piratami.

Tylko wybór akurat Czechów wydawał mi się trochę stereotypowy, jakby powtórka z historii. A ja, kurcze, bardzo lubię Czechów. ;)

Jeśli chodzi o babole, czytałam na tolino i nie zauważyłam nic takiego, co spowodowałoby natychmiastową potrzebę zapisania i zwrócenia Ci uwagi.

Tekst wrzuciłeś w czasie trwania dwóch konkursów, tuż przed zakoczeniem jednego z nich i pewnie dlatego masz mniej czytelników.

Ode mnie kliczek i zaproszenie do przeczytania Widarów. :)

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dziwne, komentarz mi się nie zapisał. Napiszę raz jeszcze. Ksiądz pojawia się w połowie drugiego tomu “Przypadków…”, kiedy Fredegar von Stetten przybywa do swojego zamku-statku jako dziedzic Wolfganga. Ksiądz pokazuje mu zgromadzone na Planecie Wcielenia skarby i opowiada ich historię. To opowiadanie jest takim wtrąconym rozdziałem. Nawiasem mówiąc Stettenowie nie są piratami, tylko wasalami kosmicznymi. O tym wszystkim przeczytasz w “Przypadkach”.

Też nie lubię mieszania fantastyki z religią, bo tak łatwo idzie zmalować jakąś bluźnierczą herezję. Dlatego też religia u mnie jest zgoła nie fantastyczna. Staram się nie wychodzić za ramki ortodoksyjnego, dogmatycznego chrześcijaństwa.

Dzięki za szybkie przeczytanie i dobre słowa.

Od strony literacko-konstrukcyjnej: masz rację, że to to się sprawdza jako samodzielne opowiadanie, bo czyta się to płynnie, choć przydałoby się wyłapanie nieścisłości i pomyłek w pisowni (przykładowo: Startrecka → Star Treka). Niemniej, akcja jest zamknięta i gdybyś nie opisał, jakie jest miejsce tego tekstu w całości konstrukcji Twojego świata, to czytelnik by nie odczuł, że to fragment czegoś większego.

Przyzwyczaiłam się już do Twojego kompozytowego, synkretycznego kosmicznego świata i do tego, że konsekwentnie dość szczegółowo go opisujesz, posługując się dużą ilością terminów z naszej historii (to nie jest zarzut, to jest zauważenie pewnej cechy, która mnie początkowo zatrzymywała przy lekturze, a później do niej przywykłam). Fabularnie tu ci chyba najlepiej wyszły te opisy reakcji ludzi na przylot obcych – temat w SF ograny, zrealizowany przez Ciebie może nie w powalająco nowatorski sposób (no bo co by tu wymyślić supernowatorskiego?), ale sprawnie i przekonująco. Z Twoich tekstów, które dotąd wrzucałeś, ten się może najlepiej sprawdza jako samodzielne opowiadanie, nie wymagające znajomości uniwersum.

ninedin.home.blog

Przydała się pamięć o wycieczce, bo dzięki temu historia nabrała barw i lekkiego powiewu autentyczności. Ponieważ opowiadanie jest jednocześnie fragmentem powieści, nie wnikam zbytnio, dlaczego na miejsce inwazji kosmici wybrali Pragę i przyjmuję Szaber sakralny z całym dobrodziejstwem inwentarza.

Z prawdziwą przykrością pozwalam sobie jednak zauważyć, że wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia i skutecznie przeszkadza w lekturze.

 

puste skrzy­nie za­zgrzy­ta­ły po pod­ło­dze. ―> …puste skrzy­nie za­zgrzy­ta­ły na pod­ło­dze.

 

lecz kiedy wieża ka­te­dry św. Wita mi­gnę­ła za bu­la­jem w ja­kichś pię­ciu me­trach prze­że­gna­li się wszy­scy pa­sa­że­ro­wie… ―> …lecz kiedy wieża ka­te­dry św. Wita mi­gnę­ła za bu­la­jem w odległości ja­kichś pię­ciu me­trów, prze­że­gna­li się wszy­scy pa­sa­że­ro­wie

 

za­czął po­wo­li wi­ru­jąc opa­dać… ―> …i po­wo­li wi­ru­jąc, zaczął opa­dać

 

– Do­brze że Ru­stem zo­stał na „Un­di­ne”. Szlag by go tra­fił, gdyby zo­ba­czył w co się pa­ku­je­my – Po­wie­dział Xa­vier Ruiz… ―> – Do­brze że Ru­stem zo­stał na „Un­di­ne”. Szlag by go tra­fił, gdyby zo­ba­czył, w co się pa­ku­je­my – po­wie­dział Xa­vier Ruiz

Zdarza Ci się robić błędy w zapisie dialogów.

 

– Mają tu chyba z ty­siąc zbroj­nych, do­oko­ła wi­dzia­łem wozy pan­cer­ne. – rzekł naj­star­szy uczest­nik wy­pra­wy… ―> Zbędna kropka po wypowiedzi.

 

si­wo­wło­sy „wujek Al.” ―> Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

w po­sta­ci zie­lo­nych punk­ci­ków cha­otycz­nie krą­żą­cych po wszyst­kim kon­dy­gna­cjom ota­cza­ją­cych dzie­dzi­niec za­bu­do­wań. ―> …w po­sta­ci zie­lo­nych punk­ci­ków, cha­otycz­nie krą­żą­cych po wszyst­kich kon­dy­gna­cjach zabudowań, ota­cza­ją­cych dzie­dzi­niec.

 

zo­sta­wia­jąc pre­zy­den­ta stać z wy­cią­gnię­tą ręką. ―> …zo­sta­wia­jąc pre­zy­den­ta stojącego z wy­cią­gnię­tą ręką.

 

Po chwi­li nie­zręcz­nej ciszy głowa pań­stwa prze­mó­wił w ję­zy­ku… ―> Po chwi­li nie­zręcz­nej ciszy głowa pań­stwa prze­mó­wiła w ję­zy­ku

 

– Ro­zu­miem, że Pa­no­wie przy­by­li, by prze­jąć wła­dzę. ―> – Ro­zu­miem, że pa­no­wie przy­by­li, by prze­jąć wła­dzę.

Formy grzecznościowe piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

to mogę Panu gwa­ran­to­wać… ―> …to mogę panu gwa­ran­to­wać

 

Za­pra­szam do sie­dzi­by rządu, spo­rzą­dzić od­po­wied­ni pro­to­kół… ―> Za­pra­szam do sie­dzi­by rządu, aby spo­rzą­dzić od­po­wied­ni pro­to­kół

 

– O te… kości? – ode­zwa­ła się zdu­mio­na mi­ni­ster obro­ny – po co? ―> Postawiłeś pytajnik, więc:  – O te… kości? – zapytała zdu­mio­na mi­ni­ster obro­ny – po co?

 

i skosz­to­wać na­sze­go piwa? – po­wie­dział. ―> …i skosz­to­wać na­sze­go piwa? – zapytał.

 

Pre­zy­den­to­wi naj­wy­raź­niej za­schło w gar­dle, on ner­wo­wo prze­łknął. ―> Pre­zy­den­to­wi naj­wy­raź­niej za­schło w gar­dle, bo ner­wo­wo prze­łknął ślinę.

 

Wraz zo­stał­by równy kró­lo­wi Gil­lio­ma­ru. ―> Byłby pan równy kró­lo­wi Gil­lio­ma­ru.

 

Ana, bra­zy­lij­ska mu­lat­ka… ―> Ana, bra­zy­lij­ska Mu­lat­ka

 

po­wie­dział Tomek, młody Polak, cią­gnąc swoje piwo. ―> …po­wie­dział Tomek, młody Polak, pijąc swoje piwo.

 

Czy ze Star­trec­ka? – ­zapy­tał Chor­wat Marko… ―> Czy ze Star ­Tre­ka? – ­zapy­tał Chor­wat Marko

 

W kuch­ni roz­go­rza­ła się oży­wio­na dys­ku­sja… ―> W kuch­ni roz­go­rza­ła oży­wio­na dys­ku­sja

 

„Ani ja. Po­my­ślał oj­ciec Mi­ko­łaj… ―> „Ani ja” – po­my­ślał oj­ciec Mi­ko­łaj…

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: http://www.jezykowedylematy.pl/2014/08/jak-zapisac-mysli-bohaterow/

 

Trzy dni dane przez ul­ti­ma­tum ko­smi­tów ludz­ko­ści prze­mi­nę­ły… ―> Trzy dni dane ludzkości przez kosmitów jako ultimatum, prze­mi­nę­ły

 

że ul­ti­ma­tum ko­smi­tów zo­stał wy­sto­so­wa­ny pro­for­ma, wła­śnie po to, by zo­stał zi­gno­ro­wa­ny… ―> Ultimatum jest rodzaju nijakiego, więc: …że ul­ti­ma­tum ko­smi­tów zo­stało wy­sto­so­wa­ne pro­for­ma, wła­śnie po to, by zo­stało zi­gno­ro­wa­ne

 

Na py­ta­nie Tomka i Kasi, któ­rzy jak i oj­ciec Mi­ko­łaj, też byli w kuch­ni, po­wie­dzia­ła: „do ko­ścio­ła”… ―> Nie wiem, o co zapytali. Domyślam się, że miało być: Na py­ta­nie Tomka i Kasi, któ­rzy jak i oj­ciec Mi­ko­łaj, też byli w kuch­ni, „dokąd idzie”, po­wie­dzia­ła: „do ko­ścio­ła”

 

„A czemu ja łażę po mie­ście w cy­wi­lu? – po­my­ślał oj­ciec Mi­ko­łaj… ―> Po pytajniku należy zamknąć cudzysłów.

 

Ksiądz nie czuł trwo­gi, czuł nie­sa­mo­wi­tą wol­ność, jaką czło­wiek od­czu­wa… ―> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Ksiądz nie czuł trwo­gi, a nie­sa­mo­wi­tą wol­ność, jakiej czło­wiek doświadcza

 

Ostre świa­tło wi­tryn skle­pów ju­bi­ler­skich aż śle­pi­ło. ―> Ostre świa­tło wi­tryn skle­pów ju­bi­ler­skich aż ośle­pi­ało.

Za SJP PWN: ślepić pot. «uporczywie wpatrywać się w coś»

 

To­wa­rzy­stwo było nieco wsta­wio­nena­sta­wio­ne en­tu­zja­stycz­nie. ―> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: To­wa­rzy­stwo było nieco podchmielone i na­sta­wio­ne en­tu­zja­stycz­nie. Lub: To­wa­rzy­stwo było nieco wsta­wio­ne i usposobione en­tu­zja­stycz­nie.

 

pod wiel­kim te­le­bi­mem, za­wie­szo­nym na ścia­nie Mu­zeum Na­ro­do­we­go. Na te­le­bi­mie trans­mi­to­wa­no… ―> Czy to celowe powtórzenie?

A może w drugim zdaniu: Na ekranie trans­mi­to­wa­no

 

transmitowano ko­lej­ne talk show z udzia­łem po­li­ty­ków… ―> …transmitowano ko­lej­ny talk-show z udzia­łem po­li­ty­ków

 

ksiądz w ko­lo­rat­ce tłu­ma­czył coś, bez­rad­nie roz­wo­dząc rę­ka­mi. ―> …ksiądz w ko­lo­rat­ce tłu­ma­czył coś, bez­rad­nie rozkładając ręce.

Za SJP PWN: rozwieśćrozwodzić  1. «udzielić komuś rozwodu» 2. «przyczynić się do rozpadu czyjegoś małżeństwa»

 

od­li­cza­ją­cy zegar po­ka­zy­wał 00.04.48… ―> Raczej: …od­li­cza­ją­cy zegar po­ka­zy­wał 00:04:48

 

wy­kry­to ponad ty­siąc nie­zna­nych obiek­tów, naj­więk­sze z któ­rych liczą nawet… ―> …wy­kry­to ponad ty­siąc nie­zna­nych obiek­tów, z któ­rych największe liczą nawet

 

Ksiądz ode­tchnął głę­bo­ko „Понеслась!” – po­my­ślał. ―> Ksiądz ode­tchnął głę­bo­ko.  „Понеслась!” – po­my­ślał.

 

Na chwi­lę włą­czy­ło się stu­dio talk show… ―> Na chwi­lę włą­czy­ło się stu­dio talk-show

 

Oj­ciec Mi­ko­łaj zo­sta­wił swoją starą „Nokię” w ho­te­lu. ―> Oj­ciec Mi­ko­łaj zo­sta­wił swoją starą nokię w ho­te­lu.

http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745

 

Gdzie się udać? ―> Dokąd się udać?

 

tylko nie w sen­sie gro­mie­nia skle­pów… ―> …tylko nie w sen­sie okradania/ rabowania/ rujnowania skle­pów

Za SJP PWN: gromić 1. «ostro upominać» 2. «pokonywać kogoś»

 

Do­koń­czył ko­lej­na spo­wiedź… ―> Literówka.

 

roje ocho­czych do wła­dzy i łupów „młod­szych synów”… ―> …roje chętnych do wła­dzy i łupów „młod­szych synów”

 

Ka­pi­tan po­czuł przy­pływ współ­czu­cia do miej­sco­wych… ―> Ka­pi­tan po­czuł przy­pływ współ­czu­cia dla miej­sco­wych

 

zła­pał się za miecz i wy­cią­gnął go z po­chwy na kilka cali. ―> …zła­pał miecz i wy­cią­gnął go z po­chwy na kilka cali.

 

Już się stad za­bie­ra­my… ―> Literówka.

 

Ruiz wska­zał księ­dzu na właz. ―> Ruiz wska­zał księ­dzu właz.

 

dywan tlił się i topił wydzielając okropny swąd. Hrabia zatrzymał się przed nim, mając naprzeciwko ponownie ustawionych w szeregu jego nowych zbrojnych i troje, bezradnie gapiących się na śmierdzące ognisko, oficjeli. ―> Czy dobrze rozumiem, że nowi zbrojni i bezradni oficjele należeli teraz do tlącego się dywanu?

A może miało być: …dywan tlił się i topił, wydzielając okropny swąd. Hrabia zatrzymał się przed nim, mając naprzeciwko ponownie ustawionych w szeregu swoich nowych zbrojnych i troje, bezradnie gapiących się na śmierdzące ognisko, oficjeli.

 

W ciągu dwóch lat przy­go­to­wa­nia in­wa­zji Stet­ten zdą­żył do­kład­nie przy­go­to­wać się do tej akcji… ―> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: W ciągu dwóch lat przy­go­to­wa­nia in­wa­zji, Stet­ten zdą­żył do­kład­nie przysposobić się do tej akcji… Lub: W ciągu dwóch lat planowania in­wa­zji, Stet­ten zdą­żył do­kład­nie przy­go­to­wać się do tej akcji

 

Nie za­bie­ra­cie je z ko­ścio­łów… ―> Nie za­bie­ra­cie ich z ko­ścio­łów

 

prze­cież ma go­dzić mnie z Bo­giem, a stwa­rzać ilu­zje dla do­bre­go sa­mo­po­czu­cia. ―> Tu chyba miało być: …prze­cież ma go­dzić mnie z Bo­giem, a nie stwa­rzać ilu­zje dla do­bre­go sa­mo­po­czu­cia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, dziękuję za gruntowne czesanie, teraz mój kudłaty pies będzie strasznie zazdrościł temu tekstowi. Niby to czytałem kilka razy, ale, jak to się mówi: смотрел в книгу – видел фигу. Najdalej jutro wprowadzę poprawki. Dlaczego Praga? Bo była łatwym celem dla pomniejszych watażków, wyprawiających się czy to po łupy, czy po władzę.

Ninedin, dzięki za odwiedziny i uznanie. Faktycznie ze wszystkich dotąd wrzuconych tekstów, ten jest najbardziej samowystarczalny. Fragmenty ciągłej narracji “Przypadków” siłą rzeczy takie nie są i być nie mają. Z “Kodu” jestem mocno niezadowolony i szykuję jego uzupełnioną wersję.

 

Bardzo proszę, Nikolzollernie, i cieszę się, że jesteś zadowolony z wyczesanej koafiury. No i nie stresuj psa – też ładnie go uczesz. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nadrabiam zaległości w czytaniu :) Zgadzam się z przedpiścami, że to najbardziej autonomiczne z Twoich opowiadań. Podobał mi się początek, napisany w ciekawy sposób, z nutką humoru. Postać księdza Mikołaja wypadła interesująco, plastycznie i wiarygodnie. Podobnie, jak Wolfganga, który stał się wielowymiarowym, pełnym bohaterem. Moim zdaniem, dobrze oddałeś klimat Pragi. Ciekawie wypadło również przejście od akcji w kręgach dyplomatycznych do pokazania reakcji zwykłych ludzi.

Cieszę się, że Wolfgang się udał. Z opowieści księdza Fredegar dowiaduje się czegoś ważnego o rodzicu, którego widział tylko kilka razy w życiu.

Witam! 

 

"– To dobrze – powiedział kapitan – pomogą nosić skrzynie.

– Skoro tak uważasz, panie – powiedział stary sługa markotnie.

– Się zobaczy – odrzekł von Stetten ziewając." 

 

Jest to przykład nienajlepszego zapisu dialogów. W pierwszej linijce powinna być kropka po" kapitan" i "Pomogą" od wielkiej litery. Poza tym "powiedział" w dwóch kolejnych kwestiach nie brzmi dobrze. 

Może tak:

" – To dobrze – powiedział kapitan. – Pomogą nosić skrzynie. 

 – Skoro tak uważasz, panie – odrzekł stary sługa markotnie. 

 – Się zobaczy – ziewnął von Stetten." 

 

Te wszystkie" powiedział" są poprawne, ale toporne. Wywołują wrażenie braku wprawy u autora. 

 

Drewniane uchwyty, również wykonane z rigelskiego hebanu, znajdywały się jeden przy spuście, drugi z przodu, przed magazynkiem.

Znajdowały. Co prawda niektórzy twierdzą, że" znajdywać" też jest poprawne, ale używane jest tak rzadko, że rzuca się w oczy i wygląda jak błąd. 

Silniki hamulcowe wzbiły chmurę kurzu i zamilkły. Płozy lądownika dotknęły bruku dziedzińca i pojazd zamarł. Silniki umilkły i zapadła pełna napięcia cisza.

Tutaj dwa razy obok siebie milkną silniki i nie brzmi to dobrze. W ogóle wyciąłbym "Silniki umilkły". O tak:

"Silniki hamulcowe wzbiły chmurę kurzu i zamilkły. Płozy lądownika dotknęły bruku dziedzińca i pojazd zamarł. Zapadła pełna napięcia cisza."

 

Uznał jednak, że nie chce upokarzać tego jeszcze niedawno ważnego człowieka, który dosłownie na oczach stawał się nikim.

Na oczach, kogo? Czego? 

Błękit nieba w różnych kierunkach przecinały termiczne ślady zniżających się statków.

" Błękit nieba przecinały, biegnące w różnych kierunkach, termiczne ślady zniżających się statków."

Swoją drogą, nie wiem jak mógłby wyglądać termiczny ślad na niebie, jeśli nie ogląda się go przy użyciu termowizora, czy czegoś w tym stylu… Ale składam to na karb licentia poetica :-) 

– Szkoda. – Wzruszył ramionami Stetten. – Tego kraju. Czekają was ciekawe lata.

Następna źle zapisana wypowiedź. W całym tekście masz takich więcej, trzeba poćwiczyć zapis dialogów. 

Powinno być raczej:

" – Szkoda – rzucił Stetten, wzruszając ramionami. – Tego kraju. Czekają was ciekawe lata."

Albo:

" – Szkoda tego kraju. – Stetten wzruszył ramionami. – Czekają was ciekawe lata." 

a nie mam was tylu, choćby wszystkich zaraz uczynił baronami.

Choćbym. 

Trzeba wyłapać opryszków, dać poddanym względne poczucie bezpieczeństwa i wymyślić, z czego te kilka milionów będą żyć, co robić, co jeść i gdzie spać

Te kilka milionów będzie żyć, co robić… 

Odliczający zegar na telebimie zaczął liczyć czas zwyczajnie.

Tu musiałem się zatrzymać i parę przeczytać zdanie, zanim zrozumiałem co ten zegar zrobił. Może coś w stylu:

"Zegar na telebimie odliczył do zera, a potem wznowił odmierzanie czasu w zwyczajny sposób."

Ze Słowianami rozmawiał po rosyjsku, z pozostałymi na koślawej angielszczyźnie.

koślawej angielszczyźnie. 

Odgłosy jakiejś nieznanej techniki wytrąciły kapłana z rytmu, dzięki czemu poczuł jak bardzo jest zmęczony.

Niby wiem o co chodzi z tymi" odgłosami nieznanej techniki", ale brzmi to cholernie niezręcznie. Lepiej już by było po prostu:

"Jakieś nieznane odgłosy wytrąciły kapłana… "

W niecałym kilometrze od Hradu wylądował spory wehikuł

Wolałbym:

"W odległości niecałego kilometra od Hradu…" 

Hrabia zatrzymał się przed nim, mając naprzeciwko ponownie ustawionych w szeregu jego swoje zbrojnych i troje, bezradnie gapiących się na śmierdzące ognisko, oficjeli.

Nie czaję. Trzeba uporządkować to zdanie. 

 

Sorki, że na razie tylko tyle i tak sucho. Muszę dodać, bo jak mi padnie telefon, to stracę komentarz. Niedługo wrócę! 

 

EDIT:

Okej, już jestem. 

Teraz ogólne wrażenia. 

Mimo, że rzecz jest wycinkiem czegoś większego, jako samodzielne opowiadanie czyta się całkiem nieźle. Daje dobry zarys świata, niezbyt wielki oczywiście, ale w sam raz, by czytelnik zrozumiał co się tam dzieje i wyhodował w sobie chęć poznania całości. Bohaterowie też dobrze nakreśleni (mówię tu oczywiście o von Stettenie i ojcu Mikołaju), mimo braku miejsca na ich rozwinięcie nabrali fajnych cech charakterystycznych. Chce się zapoznać z nimi bliżej. Podoba mi się opis tego, co dzieje się te trzy dni przed inwazją z punktu widzenia człowieka z ulicy, reakcje zwykłych ludzi i zamieszanie w mediach, do tego gęsto przetykane nielichą liczbą trafnych, społeczno-religijnych spostrzeżeń. Podoba mi się pomysł na najeźców nie tyle z kosmosu, co z alternatywnego świata. Wreszcie podoba mi się sama inwazja, tak różna od owadzio zorganizowanej, monolitycznej wręcz akcji w stylu jakiegoś tam "Dnia Niepodległości" – ta jest bardzo ludzka – burdel, zamieszanie, akcje na własną rękę, mnóstwo frakcji, a w obliczu ogromnej przewagi atakujących, bardziej prawdopodobne są starcia między nimi, niż walki ze zorganizowaną obroną. Fajne to, i zaostrza apetyt na więcej. 

Niestety, styl nie nadąża za pomysłowością. Oczywiście tekstu nie czytało się źle, ba, jest tam kilka naprawdę dobrze napisanych fragmentów. Ale jest też całkiem sporo baboli, czy raczej stylistycznych niezręczności, które raczej nie wynikają z nieuwagi, ale sugerują, że jeszcze trochę pracy przed Tobą. Nie wiem kiedy zaczynałeś swoją pisarką przygodę, ale sądzę, że to jeszcze nie czas, by porywać się na powieści i tym podobne. Ciągle jeszcze trzeba ćwiczyć styl i nabierać pisarskiej wprawy, takiego "opisania". Oczywiście z Twoim stylem nie jest tak źle, jak mogłoby wynikać z mojego komentarza, co to to nie. W sumie jest całkiem przyzwoicie. Ale tak fajny pomysł na świat i złożoną, ciekawą historię, jakich zajawki tu zobaczyłem, zasługują na w pełni profesjonalny, dopracowany i wyszlifowany styl. Na wysoką jakość. A tego jeszcze nie masz. 

Ale już niedługo. 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Jeśli chodzi o zapis dialogów, to twoje sugestię są sprzeczne z wskazówkami szanownej Reg, więc raczej się do nich nie zastosuję. Usiłuję kierować się tym: http://artefakty.pl/page/zapis-dialogow

Termiczne ślady widać za każdym odrzutowcem bez żadnych urządzeń.

Dzięki za wyłapanie kilku byków, w tym ewidentnego rusycyzmu w postaci “na” zamiast “w”. Zacząłem zmieniać to końcowe zdanie i zrobiłem to tylko w połowie. Dobrze wyłapałeś powtórkę z silnikami, które dwukrotnie umilkły w kolejnych zdaniach.

Nie jestem przekonany co do niezręczności niektórych zdań, które wolałbyś widzieć w innej postaci, więc sorki, nie będę ich zmieniał.

Interesujący pomysł na kosmitów i inwazję, zdecydowanie mogę powiedzieć, że mi się podobał. Całość czytało się bardzo przyjemnie, poza może krótkim momentem dezorientacji na początku – trudno jest rozpocząć tekst sceną z udziałem kilku postaci w taki sposób, by czytelnikowi łatwo było ją sobie wyobrazić i ogarnąć kto jest kim i kiedy zabiera głos. Ja tutaj miałam problem. 

Nie jestem jednak do końca przekonana co do samodzielności tego tekstu. Owszem, stanowi jakąś całość, ale w moim odczuciu czegoś mu brakuje, bym mogła go odebrać jako pełnoprawne opowiadanie. To kwestia subiektywnego odbioru, który mocno opieram na odczuciach, ale szukając jakiejś – może słusznej a może nie – merytorycznej sugestii, która może za nim stać, zastanowiłabym się chyba nad rozłożeniem akcentów. Ponieważ to ojciec Mikołaj jest tutaj tą postacią, która przebywa jakąś drogę i w wyraźny sposób zmienia coś w swoim życiu, wydaje się, że ta historia właśnie z jego perspektywy mogłaby być najciekawsza. Tutaj przez długi czas pełni on rolę obserwatora, którego oczami obserwujemy ogarniający Ziemię chaos i przed długi czas wydaje się, że taka właśnie ma być jego rola w opowieści o Stettenie. I pewnie doskonale to działa w większej historii, której ta jest fragmentem. Ale z tą samodzielnością to tak, no właśnie… dla mnie nie do końca. Jeśli to Stetten jest tutaj głównym bohaterem, to opowieść wypada niestety niezbyt ciekawe – przybywa, zabiera co chce i odlatuje, nie napotkawszy żadnych przeszkód, nie będąc zmuszonym do podjęcia żadnych trudnych decyzji, nic nie ryzykując, nie tracąc, niewiele doświadczając poza krótką i w zasadzie nieszczególnie istotna interakcją z ziemianami. Mało.

Co nie zmienia faktu, że spędziłam na lekturze przyjemna chwilę :) 

Dziękuję za uznanie i cieszę się, że tekst sprawił Ci przyjemność. Jak słusznie zauważyłaś, nie jest to tak naprawdę samodzielne opowiadanie. Sam zresztą przyznaję się do tego we wstępie. Jest to opowieść wtrącona, taki wspomnieniowy rozdział w powieści, w której ani ojciec Mikołaj, ani Wolfgang von Stetten nie są głównymi bohaterami. Wolfgang jest ojcem Fredegara von Stettena, którego syn nie zdążył dobrze poznać. Fredegar przybywa na swój statek zamek i kapelan pokazuje mu skarby, zgromadzone przez ojca i opowiada o okolicznościach w jakich jego poznał. Stettenowie są bardzo różnymi ludźmi. Ta historia ma to podkreślić. Jeśli fabuła cię zainteresowała, zapraszam do lektury “Przypadków Fredegara von Stettena”, wyłożyłem w tej chwili cztery kolejne fragmenty. Dodaję następny mniej więcej co tydzień – dziesięć dni.

 

Thargone, dzięki, że wróciłeś i dopisałeś swój komentarz. Wnoszę z niego, że wyraziłem w tym tekście to, co zamierzałem. Jest w nim dużo trafnych uwag i cennych sugestii. Niektóre z nich są wprawdzie spóźnione, zwłaszcza o nie porywaniu się na powieści. Pierwszy tom mam już napisany, drugi w 50%. Będę więc ciągnął to dalej, szkoląc rekrutów w marszu. Jestem zdeterminowany, żeby doprowadzić dzieło do druku. Nie muszę się spieszyć i mam czas na powolne pieczenie tego surowego mięsa. Teraz wrzucam go tu po kawałku celem obróbki przedredakcyjnej. Rady piszącej braci, choć czasem irytujące, są bardzo pożyteczne, bo dotyczą tekstu, a nie ogólnych idei, tego nie usłyszę od innych osób, którym daję to czytać dla sprawdzenia percepcji. Będę wdzięczny jeśli zerkniesz na “Przypadki”. Liczę na Twoje pewne oko w polowaniu na babole.

Wczorajszy, dodany przez mnie komentarz rozpłynął się w powietrzu :( Dzisiaj kolejna próba.

 

Opowiadanie oparte na ciekawym pomyśle, dobrze nakreśleni bohaterowie, zarówno ksiądz Mikołaj jak i Wolfgang von Stetten, atmosfera Pragi też na plus. Poza tym akcję umieściłeś w interesującym świecie i tekst na tyle mi się spodobał, że zamierzam w najbliższym czasie zapoznać się z “Przypadkami Fredegara von Stettena”. Ode mnie biblioteczny kliczek :)

 

Dzięki za klik i uznanie. Mam nadzieję, że Przypadki cię nie zanudzą.

Nareszcie tu dotarłem, na starość coraz bardziej niedołężny jestem :) I muszę szybko pisać komentarz, zanim zapomnę, co przeczytałem. Przez sklerozę, a nie dlatego, że nudne, czy mało interesujące, przeciwnie umiejętnie i z widocznym doświadczeniem wciągasz czytelnika do kreowanego świata. Podoba mi się rozmach z jakim prowadzisz akcję i narrację, nie zgłaszam zastrzeżeń co do stylu; także sam pomysł uważam za interesujący. Tak jak akcesoria techniczno-militarne stanowią miks odległe przeszłości z nowoczesnością, tak religia nie jest tu ani magazynem dogmatów ani produktem cwanych kapłanów utrzymujących w ryzach zabobonny tłum. Podoba mi się scena spowiedzi nawiązująca do dzisiejszych realiów zerodowanej wiary. A jeszcze bardziej końcówka sugerująca, że Stetten traktuje sprawę bardzo serio.

Tekst wart biblioteki, do czego dokładam swoją cegiełkę.

Jedna uwaga techniczna:

Czasami ksiądz wpadał w rezonans z penitentem i płakał z nim razem

Słowo “rezonans” kłuje mnie w tym kontekście.

 

Zależy mi na dobrej opinii u tych ludzi, o których mam dobrą opinię

Dzięki za klik i uznanie. Cieszę się, że moje mieszanie przyszłości z przeszłością tym razem Tobie nie przeszkadzało. W pewnym sensie to znak firmowy mojego uniwersum, sugerujący, że człowiek pozostaje ten sam, z tymi samymi problemami, relacjami z Bogiem i drogą do doskonałości do przebycia. Postęp ludzkości jest kłamstwem, prawdą jest postęp jednego człowieka, dla którego nie trzeba reform ustrojowych, ani skomplikowanych technologii. Nie wybrałem dla swojej Rzeszy drogi Twoich “nietechnologicznych”, ale próbuję opisać cywilizację “panującą” nad techniką, nie pozwalającą technologiom przewrócić sobie w głowie. Mam nadzieję, że wrócisz do Przypadków Fredegara, syna Wolfganga von Stettena.

Jeszcze raz dzięki za uznanie.

 

Gratuluję pierwszej biblioteki i czekam na kolejne opowiadania :)

Hej, Nikolzollern!

Powiem, że spodobało mi się to opowiadanie i aż szkoda, że nie piszesz ich więcej. Po fragmenty jak wiesz ludzie mniej sięgają, choć ja po tym opowiadaniu, chętnie sprawdzę czy pierwsza i druga część przypadnie mi do gustu – no bo po jednym fragmencie trudno wyrobić sobie jakąś opinię. 

Szczerze mówiąc nigdy nie czytałem o połączeniu religii z takim światem Sci-Fi, więc dla mnie pomysł jest oryginalny.

Był moment w tekście, że delikatnie wydawał mi się nużący, jednak na całe szczęście nie trwało to długo.

Styl masz bardzo dobry. Czyta się to sprawnie i szybko. 

Dobra scenka z błogosławieństwem kosmitów ;D 

 

“Spowiadali się też po chińsku, portugalsku, suahili oraz innych znanych Bogu językach. Jakoś szło, bo ludzie byli szczerzy jak nigdy. Jak każdy kapłan, ojciec Mikołaj słyszał w swym życiu tysiące nieszczerych obietnic poprawy, obłudnych zapewnień o żalu za grzechy, wymijających wyznań, zawoalowanych oskarżeń bliźniego, zdawkowych banałów i schematycznych formułek. Teraz jednak każdy człowiek odczuwał nadciągające i nieodwracalne zmiany.” → Spodobał mi się ten fragment.

 

 

Za jakiś czas wezmę się za Twoje fragmenty, będąc zachęconym powyższym tekstem. 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Dzięki za odwiedziny i uznanie. Opowiadania będą od czasu do czasu, choć powieść ma priorytet. Niektórzy się już wciągnęli w czytanie Przypadków. Zobaczymy jak ci się spodoba.

– Bez przesady, Gajusie – powiedział Wolfgang von Stetten do młodego Remulanczyka.

– Spokojnie, kapitanie, jesteśmy praktycznie na miejscu.

Lądownik zatrzymał się w miejscu i powoli wirując, zaczął opadać na wewnętrzny dziedziniec praskiego Hradu.

– Dobrze że Rustem został na „Undine”. Szlag by go trafił, gdyby zobaczył w co się pakujemy – powiedział Xavier Ruiz, Gilliomarczyk o powierzchowności portowego rzezimieszka, pokładowy informatyk.

– Mają tu chyba z tysiąc zbrojnych, dookoła widziałem wozy pancerne – rzekł najstarszy uczestnik wyprawy, osobisty sługa kapitana, siwowłosy „wujek Al”.

– To dobrze – powiedział kapitan – pomogą nosić skrzynie.

– Skoro tak uważasz, panie – powiedział stary sługa markotnie.

Nikolzollernie, ten fragment jest przykładem jak nie należy zaczynać opowiadania.

Po pierwsze, powtórzenia. Po drugie, w tym krótkim fragmencie przedstawiasz od razu kilka różnych osób, wyjaśniając kim są. Natłok informacji jest tak duży, że nie ma szans tego spamiętać.

Stetten, Remulanczyk, Gajus, kapitan, Rustem, Xavier Ruiz, Gilliomarczyk, sługa kapitana “wujek AI” – sam przyznaj, że dużo tego. Normalnie radziłbym Ci, by te informacje dozować stopniowo… ale tu tylko zapytam, po co Ci one, skoro oprócz Stettena to właściwie tylko statyści nieistotni dla fabuły.

 

Pochwalę Cię za to za opisy. Ładne te arkebuzy.

 

Oddział stanął na baczność i zaprezentował[-a] broń.

– Po władzę niebawem ktoś się zgłosi, to mogę panu [+za]gwarantować

– O relikwie – kapitan skinął głową w stronę kaplicy św. Krzyża.

– O te… kości? – odezwała się zdumiona minister obrony – po co?

Kuleje Ci zapis dialogów w kilku miejscach. Brak wielkiej litery i kropek.

– Odpowiem pani – powiedział Wolfgang – tylko to jest w waszym świecie unikalne.

Powtórzenie i błędny zapis dialogu. Te dialogi to w całym tekście sprawdź.

Thargone słusznie Ci zwrócił uwagę, i jego sugestie nie są wcale sprzeczne z Reg. Po prostu mam wrażenie, że nie wyłapałeś niuansów.

Generalnie, jeżeli po drugim myślniku masz nowe zdanie, a nie kontynuację poprzedniego, to musi być kropa i dalej wielka litera. Jeżeli jest druga część zdania złożonego, to może zostać bez kropy. 

 

Polecam dużo bardziej szczegółowy poradnik Fantazmatów.

→ https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

– Dziękuję, pogawędzimy tutaj, póki moi ludzie będą rabować wasze skarby narodowe. Widzę, że niektórzy z waszych zbrojnych mają dość dumy, by spróbować nam przeszkodzić.

Jak każdy kapłan, ojciec Mikołaj słyszał w swym życiu tysiące nieszczerych obietnic poprawy, obłudnych zapewnień o żalu za grzechy, wymijających wyznań, zawoalowanych oskarżeń bliźniego, zdawkowych banałów i schematycznych formułek.

Bardzo mi się podoba ten fragment.

 

Powiem tak, jeśli relikwie są uważane za cenny łup, już samo to uważam za godne szacunku. To, że są w muzeach, a nie w świątyniach, już jest obrazą boską. Nie zabieracie ich z kościołów, gdzie są czczone, tylko z wystaw, gdzie były obiektem gapienia się próżnej gawiedzi, jako relikt zamierzchłych, „ciemnych” wieków.

Ten też :)

 

Podsumowując, początek do poprawki, zapis dialogów również (wróć do komentarza Thargone, bo wszystko Ci tam pięknie wyjaśnił). Przyznam się, że na początkowym etapie byłem do tego tekstu sceptyczny i niemal zarzuciłem jego czytanie.

Na szczęście okazało się, że im dalej, tym lepiej, a w końcówce to czytanie Twojej opowieści sprawiło mi już przyjemność.

Fabuła na duży plus. Postać kapłana na plus. Nietuzinkowa. Osobliwa. Ciekawe poczucie humoru. Świat również bez większych zastrzeżeń, choć zapewne jakby głębiej podążyć, to byłoby się czego przyczepić. Chociażby pożenienie kosmicznej technologii ze średniowiecznym uzbrojeniem. Ale… dostrzegam tu pewne mrugnięcie okiem autora, więc niech tak będzie.

 

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Chrościsko, dzięki za odwiedziny i rzeczowy komentarz. Faktycznie na początku ma miejsce pewien natłok postaci, które w oddzielnie wziętym opowiadaniu są nie wiadomo po co. Jak pisałem we wstępie, ten tekst jest autonomicznym rozdziałem powieści, który zawiesiłem tu w charakterze opowiadania. Wszystkie te postacie występują w powieści i niektóre są ważne (Gajus Kryspus). Masz rację, w wersji opowiadaniowej mógłbym pominąć niektóre i nic by się nie stało.

Dialogi przejrzę.

wieża katedry św. Wita

Wielka litera.

 

Lądownik szybko wytracał prędkość, lecz kiedy wieża katedry św. Wita mignęła za bulajem w odległości jakichś pięciu metrów, przeżegnali się wszyscy pasażerowie – nawet ci mniej pobożni.

Błędnie użyty spójnik – w jaki sposób wytracanie prędkości przez pojazd było przeciwstawne modlitwom podróżnych? Sugeruję zmianę na “a”.

 

– Bez przesady, Gajusie – rzucił do pilota Wolfgang von Stetten.

– Spokojnie, kapitanie, jesteśmy praktycznie na miejscu.

Jestem zdezorientowany. Rozumiem, że słowa kapitana dotyczą sposobu sterowania pojazdem, ale pilotował Kryspus. Jeśli Gajus Kryspus to jedna osoba, to nie jest to oczywiste. Dodatkowo, jako inżynier z zawodu w takim wypadku nie jest on pilotem, tylko pilotującym.

 

– Spokojnie, kapitanie, jesteśmy praktycznie na miejscu.

Lądownik zatrzymał się w miejscu

Powtórzenie.

 

Lądownik zatrzymał się w miejscu i(+,) powoli wirując, zaczął opadać na wewnętrzny dziedziniec praskiego Hradu.

Przecinek.

 

– Dobrze(+,) że Rustem został na „Undine”. Szlag by go trafił, gdyby zobaczył(+,) w co się pakujemy! – Xavier Ruiz, pokładowy informatyk o powierzchowności portowego rzezimieszka(+,) wyszczerzył zęby.

Przecinki. Dodatkowo nie wiem na razie, czym jest “Undine”, ale jeśli nazwą innego pojazdu, to bez cudzysłowów.

 

– Się zobaczy – odrzekł von Stetten(+,) ziewając.

Przecinek.

 

wszystkie bulaje zasłoniły pancerne pokrywy

Dwuznacznie napisane zdanie, sugeruję:

wszystkie bulaje zostały zasłonięte przez pancerne pokrywy

lub:

wszystkie bulaje  zostały zasłonięte pancernymi pokrywami

 

Kryspus nacisnął guzik gotowości bojowej i wszystkie bulaje zasłoniły pancerne pokrywy(+,) a na dachu pojawiła się półkulista bezzałogowa wieżyczka działka laserowego.

Przecinek.

 

Czujniki życia wykazały obecność setek ludzi, w postaci zielonych punkcików(+,) chaotycznie krążących po wszystkich kondygnacjach zabudowań, otaczających dziedziniec .

Primo, żaden z obecnych przecinków nie powinien się tutaj znaleźć, za to tam, gdzie powinien, to go nie dałeś. Secundo, wkradła ci się spacja przed kropkę. Tertio, powtarzasz informację, którą podał kapitan, w związku z czym sugeruję uprościć zdanie, na przykład do:

Czujniki życia wyświetliły setki zielonych punkcików, krążących chaotycznie po otaczających dzieciniec zabudowaniach.

 

Wolfgang von Stetten poklepał swój arkebuz maszynowy.

Poza pierwszym wystąpieniem zasadniczo nie stosuje się pełnych imion. Możesz na przemian używać “Wolfgang” bądź samego “von Stetten”.

 

To była piękna broń, ciężka wprawdzie, i mająca zbyt wiele części fabrycznych, ale kunsztownie ozdobiona(+,) od inkrustowanej macicą perłową i kością hebanowej kolby po wylot czernionej, nabijanej srebrem lufy.

Wywal drugi przecinek.

 

Drewniane uchwyty, również wykonane z rigelskiego hebanu, znajdywały się jeden przy spuście, drugi z przodu, przed magazynkiem.

Zdanie do wywalenia. Przekazałeś już czytelnikowi, że broń jest duża, zdobiona oraz wielostrzałowa. Umieszczenie uchwytów to natłok nieinteresujących czytelnika informacji.

 

– Szykują komitet powitalny – objaśnił kapitan – podnieść zasłony.

Wypowiedź kapitana to dwa osobne zdania, a zatem kropka i wielka litera.

 

Czwórka żołnierzy w paradnych mundurach i białych rękawiczkach śpiesznie rozwijała w stronę lądownika czerwoną ścieżkę dywanową.

Niepotrzebne informacje. Czy rękawiczki nie są częścią paradnego munduru? Gdzie mogliby rozkładać ścieżkę?

 

– Otwórz boczne drzwi, kiedy dotoczą tu swój dywan – powiedział Stetten, oddając arkebuz Ruizowi i poprawiając koronkowy kołnierz wamsu.

– Czas wyjść, grzeczność wymaga – dodał, widząc zbliżającą się trochę niepewnym krokiem grupę oficjeli.

Jest to wypowiedź jednej osoby, w związku z czym powinieneś zapisać ją w jednym akapicie.

 

– Otwórz boczne drzwi, kiedy dotoczą tu swój dywan – powiedział Stetten, oddając arkebuz Ruizowi i poprawiając koronkowy kołnierz wamsu.

– Czas wyjść, grzeczność wymaga – dodał, widząc zbliżającą się trochę niepewnym krokiem grupę oficjeli.

Stetten w bogatym wamsie z rapierem u boku stanął zaraz przy drzwiach

Przekazujesz czytelnikowi w krótkim czasie dwa razy tę samą informację.

 

Prezydent, idący na czele(+,) zatrzymał się w zasięgu ręki Stettena

Przecinek.

 

Prezydent, idący na czele zatrzymał się w zasięgu ręki Stettena i wykonał niepewny ruch, jakby chciał uścisnąć przybyszowi dłoń, ale się powstrzymał, nie wiedząc, jak kosmici zareagują na ten gest. Wolfgang miał ochotę zamarkować taki ruch, jakby chciał wymienić z nim uścisk dłoni, a następnie pogłaskać swą spiczastą bródkę, zostawiając prezydenta stojącego z wyciągniętą ręką.

Sugeruję “zamarkować odpowiedź”, “zamarkować symetryczny gest” albo coś podobnego.

 

Uznał jednak, że nie chce upokarzać tego jeszcze niedawno ważnego człowieka, który dosłownie na oczach stawał się nikim.

Pomieszały ci się wyrażenia “na oczach kogoś” i “w oczach”. To drugie tutaj nie pasuje, a do pierwszego nie przystaje po pierwsze “dosłownie”, a po drugie tryb niedokonany, no i oczywiście brakuje obiektu. Moja sugestia:

Uznał jednak, że nie chce upokarzać tego jeszcze niedawno ważnego człowieka, który momentalnie na oczach pałacowej gwardii stał się nikim.

 

Po chwili niezręcznej ciszy głowa państwa przemówił w języku

Literówka.

 

– O relikwie. – Kapitan skinął głową w stronę kaplicy św. Krzyża.

Znowu – wielka litera w nazwach własnych.

 

– O te… kości? – odezwała się zdumiona minister obrony – Po co?

Brakuje kropki.

 

– Lepiej nie pytać – szybko i cicho powiedział do niej prezydent po czesku – chcą, to niech biorą.

Tutaj znowu są to osobne zdania, więc kropka i wielka litera. Oprócz tego piszesz z perspektywy załogi statku i jak do tej pory nie przekazałeś żadnej informacji, która nie była im znana, więc dobrze byłoby jakoś uzasadnić to, że słyszeli cichą wypowiedź, i że wiedzą, że była ona po czesku (np. wyłapał ją tranlator).

 

Klapa tylnego wejścia się podniosła się i pozostali załoganci jęli wyciągać skrzynie.

 

– Wcielenie i to(+,) co się z nim wiąże.

Przecinek.

 

– Wcielenie i to co się z nim wiąże. Tylko po tej planecie Bóg chodził w ludzkiej postaci. I nie radzę nazywać tego zabobonem, bo ktoś może potraktować to jako bluźnierstwo i przybić pani język do czoła. Gwoździem. – Kapitan zrobił efektowną pauzę.

– Potrzebuję kilku ludzi do noszenia skrzyń – powiedział Stetten po chwili do osłupiałych z wrażenia oficjeli.

Znowu – powyższy fragment dialogu powinien znaleźć się w jednym akapicie.

 

Prezydent rzucił kilka słów do dowódcy warty honorowej, który natychmiast wyznaczył ośmiu żołnierzy do dyspozycji przybyszów. Wzmocnieni żołnierzami załoganci udali się do kaplicy

 

Premier wytarł pot z czoła.

Frazeologia – “otarł pot z czoła”.

 

– Dziękuję, pogawędzimy tutaj, póki moi ludzie będą rabować wasze skarby narodowe.

Poprawnie:

– Dziękuję, pogawędzimy tutaj, póki moi ludzie nie zrabują waszych skarbów narodowych.

 

– Może to właśnie ktoś po władzę – powiedział Wolfgang – nawiasem mówiąc, nie musi pan jej oddawać.

Jeszcze raz to samo, czyli kropka i wielka litera.

 

Ma pan zamek, katedrę, ludzi i insygnia pod ręką, poza tym jest pan miejscowy – co przeszkadza panu obwołać się królem?

Stosowanie myślników zamiast przecinków wewnątrz dialogów to czysty chaos, zamęt i entropia.

 

Z kaplicy truchtem przybiegł Ruiz.

– Kapitanie!

– Jakiś problem, Ruiz?

 

zirytował się Stetten – jesteś ostatnim, po kim spodziewałbym się skrupułów religijnych.

Znowu kropka i wielka litera.

 

Znajdź kapłana – macie tu kościół przecież!

Znowu to samo.

 

Władze konającej republiki z rezygnacją patrzyły(+,) jak się oddalają.

 

trzeba mieć dość zbrojnych(+,) by narzucić swoją władzę całemu, choć i niedużemu, krajowi

 

z czego te kilka milionów będzie żyć, co robić, co jeść i gdzie spać – bo zaraz ich świat szlag trafi.

Znowu myślnik.

 

z czego te kilka milionów będzie żyć, co robić, co jeść i gdzie spać – bo zaraz ich świat szlag trafi. Będę królem i wszyscy będą wyciągać do mnie ręce! Dziękuję! Wolę być tym, kim jestem(+,) i nieźle się obłowić się, nie biorąc na siebie żadnej odpowiedzialności.

Powtórzenia. Przecinek. Szyk.

 

– Rozumiem, kapitanie – westchnął rozczarowany Kryspus, któremu już marzyły się baronowski tytuł i przygoda zdobywcy.

Literówka.

 

 

Pierwszy fragment przeczytany.

ironiczny podpis

Dziękuję za wnikliwe czytanie. Глаз – Алмаз!

Miał wrażenie, że odnalazł się właśnie wtedy(+,) gdy wszyscy się pogubili.

Przecinek.

 

Wyruszył na urlop do Pragi, nie mogąc usiedzieć w domu, opustoszałym po śmierci żony(+,) i znosić wszystkich tych współczujących spojrzeń swoich kochanych parafian.

Przecinek. Równie dobrze możesz też wywalić drugi z obecnych przecinków.

 

Mógł oczywiście pojechać do jakiegoś klasztoru, ale nie miał ochoty na ciszę i skupienie – chciał potłoczyć się w wielkim i pięknym mieście, pozwiedzać muzea i świątynie, anonimowy w wielojęzycznym tłumie turystów. Wrażenia miał dziwne – kościoły w roli piramid zwiedzanych przez azjatyckich turystów,

Nie kłuje znowu tak bardzo w oczy, ale jednak.

 

robiących pamiątkowe zdjęcia na tle ołtarzy.

Popraw mnie, jeśli się mylę, ale w kościele jest przeważnie jeden główny ołtarz i raczej ciężko byłoby zrobić jedno zdjęcie, którego tłem byłoby jednocześnie kilka ołtarzy. Jeśli chodzi ci o wiele zdjęć, z których każdego tłem jest jeden ołtarz, to powinno być “na tłach ołtarzy”.

 

Prawie niezauważalni w masie cudzoziemców miejscowi przypominali egipskich Arabów, zarabiających na starożytnej kulturze, z którą nic ich nie łączy.

Bez pierwszego przecinka, ponieważ nie jest to dopowiedzenie – gdybyś je usunął, zdanie nie miałoby sensu, który (jak się domyślam) chcesz przekazać czytelnikowi.

 

nie opuszczało go poczucie niebezpiecznego przechylenia tego świata i tego(+,) że zaraz z nim coś się stanie.

Przecinek.

 

zaczął perorować w języku, przypominającym niemiecki.

Tu też nie funkcjonuje to jako dopowiedzenie, więc bez przecinka.

 

Ana, brazylijska Mulatka, będąca wówczas w posiadaniu pilota(+,) z irytacją przełączyła kanał

Przecinek.

 

– To jakieś jaja! On gada, że odtąd Ziemia będzie należała do jakiejś Rzeszy, bo po niej chodził Bóg!

Na początku miałem ci wypomnieć, że przecież wcześniej napisałeś, że Bóg chodził tylko po tej Ziemi, a nie tamtej, ale widzę, że problem leży w czymś innym: tutaj zaimek “niej” zgodnie z konstrukcją zdania oznacza Rzeszę, a nie Ziemię, tak jak pewnie miałeś w zamyśle. Zdanie do przebudowy.

 

Królowie Ziemi mają złożyć hołd ich cesarzowi, a kraje z „podłym” ustrojem po prostu się poddać.

Skoro masz “podły” w cudzysłowie, to i “królów” powinieneś w nim umieścić, ponieważ nie chodzi tutaj o faktycznych, posiadających dość władzy, by złożyć hołd, królów, tylko o “królów”: dyktatorów i pół-dyktatorów w rodzaju Putina.

 

– Jeśli to mają być kosmici? – prychnęła jego dziewczyna – to dlaczego ten facet wygląda jak z „Gry o Tron”?

Zdecydowanie bez pierwszego znaku zapytania. Oprócz tego, czytelnik wie, że to są kosmici, ale dziewczynie Tomka jeszcze nikt tego nie powiedział. Najpierw bowiem nikt nie słuchał programu, a w streszczeniu Muhammeda nie ma nic o kosmitach. Sama wypowiedź Muhammeda równie dobrze mogłaby odnosić się do przybyszy z równoległego świata bądź nawet zwykłej organizacji terrorystycznej. 

 

– A ma wyglądać, jak ci z „Dnia Niepodległości?” Czy ze „Star Treka”? – zapytał Chorwat Marko.

Jest to wypowiedź, więc można wybaczyć taką nieścisłość, ale w “Star Treku” jest wiele różnych ras obcych, więc nie wiadomo, czy Chorwatowi chodzi o to, żeby wyglądali praktycznie jak ludzie, czy wręcz odwrotnie. Sugeruję zmianę na przykład na “Czy jak predatorzy?”/”Czy jak E.T.?” – w ten sposób zmniejszysz też ilość występujących jeden po drugim cudzysłowów.

 

– Jak już mieli bawić się w kosmitów, to robiliby to jak należy! A to wleźli do telewizji z taką fuszerką! – burzyła się Ana – Naprawdę!

Strasznie nieskładna ta wypowiedź, a Ana przecież tak naprawdę mówi pewnie po angielsku… Porównaj:

Jak już mają bawić się w kosmitów, to niech robią to jak należy! A ci wepchnęli się do telewizji z taką fuszerą! – burzyła się Ana. – Naprawdę! 

 

– Był w Ameryce taki facet, co zrobił w radiu sztukę słuchowisko o inwazji z Marsa, a ludzie pomyśleli, że to reportaż na żywo, i zaczęła się panika. – powiedziała Laura, Filipinka ze Szwecji.

Bez kropki.

 

– Nazywał się Orson Wells – wykazał się erudycją Tomek – to była dobra robota!

Kropka i wielka litera.

 

Nie taka lipa, jak to coś!

Tutaj nie masz obowiązku, ale moim zdaniem powinieneś pozbyć się przecinka. W porównaniach paralelnych nie daje się przecinka dla zachowania płynności, jeśli drugi człon jest krótki i wypowiadałoby się go na jednym tchu. Tutaj ze względu na fakt, że jest to wypowiedź i w dodatku zakończona wykrzyknikiem, taka właśnie sytuacja ma miejsce.

 

W kuchni rozgorzała ożywiona dyskusja na temat tego

Masło maślane. “Rozgorzeć” implikuje gwałtowność – czy dyskusja może rozgorzeć, pozostając nieożywioną?

 

Po kilku minutach białego szumu kanały odzyskały kontrolę nad emisją i wszędzie zaczęło się histeryczne omawianie, „co to było?” Młody Turek powoli odwrócił się do towarzystwa i powiedział:

Wygląda to niezręcznie, sugeruję przebudować.

 

****

Primo, stosuje się trzy kropki, secundo – pusta linia powinna znaleźć się i po, i przed nimi, tertio, nie rozumiem czemu niekonsekwentnie tutaj stosujesz gwiazdki na oddzielenie fragmentów, a wcześniej i później w tekście samą pustą linię.

 

inni „highly likely” twierdzili, iż „highly likely” to kolejna rosyjska próba destabilizacji zachodniej demokracji zachodniej

Po pierwsze wygląda to niezręcznie, po drugie po drugie nawet jeśli chcesz zostawić tak jak jest, to wyrażenie to powinieneś umieścić tam, gdzie wskazałem, bowiem wysoce prawdopodobne nie było to, że twierdzili – tylko twierdzili, że wysoce prawdopodobne, że to rosyjska prowokacja. Po trzecie, szyk przymiotników.

 

choć telewizja rosyjska została tak samo hacknięta, jak pozostałe.

Wcześniej ci wybaczyłem, ponieważ to słowo znalazło się w wypowiedzi, ale w narracji raczej nie stosuje się potocyzmów, chyba, że decydujesz się na pisanie całego tekstu stylem potocznym. “Zhackowana” jest wciąż potoczne, ale dużo mniej (nawet tutejsza autokorekta nie podkreśla mi tego słowa na czerwono :) )

 

W rozmaitych talk show snuto wszelakie teorie spiskowe

Skoro rozmaitych, to “talk showach”.

 

Wśród ludzi na ulicach zwolenników tej opinii było nieco więcej

Prościej i zgrabniej.

 

Spośród gości hostelu tylko Muhammed wyjechał wrócił/pojechał do domu wcześniej.

Frazeologia.

 

Ojciec Mikołaj odnotował niejaki wzrost liczby modlących się w kościołach, ale nie był pewien, czy to nie jest przypadek. Tak było do wieczoru drugiego dnia

Powtórzenia.

 

Zauważona na wysokiej orbicie „eskadra” też nie robiła sprawiała wrażenia groźnej siły.

Frazeologia.

 

Ktoś mądry powiedział, że ultimatum kosmitów zostało wystosowane proforma 

Zdecydowanie osobno. Pisownia łączna tego słowa jest potocyzmem i ma inne znaczenie (”proforma” = rzeczownik, faktura wystawiona pro forma).

 

Trzeci dzień minął na robieniu zakładów, czy jutro nazajutrz nastąpi inwazja.

 

goście programów popisywali się dowcipem dowcipami

 

w których jednak nie dostrzegał dostrzegł szaleństwa.

 

Kobieta krzyczała i wymyślała obecnych wyzywała obecnych/wymyślała obecnym od bezmyślnych gapiów(+,) a potem we łzach uciekła ze studia.

 

Zobaczywszy(+,) to Ana podniosła się i, zostawiwszy niedopitą kawę, ruszyła ku wyjściu.

Niezgrabne zdanie, sugeruję:

Zobaczywszy to, Ana podniosła się i ruszyła ku wyjściu, zostawiwszy niedopitą kawę.

 

Na pytanie Tomka i Kasi, którzy jak i ojciec Mikołaj, też byli w kuchni, “gdzie się wybiera”, powiedziała: „do kościoła”, przyprawiając polską parę o prawdziwe zdumienie, jakoż przedtem pozycjonowała się jako antyklerykalna feministka.

Kolejne niefortunnie napisane zdanie. Pozycjonować można strony w przeglądarce. Wiadomo, że para była w kuchni. Parę drobniejszych błędów. Sugestia:

Na pytania Tomka i Kasi, dokąd się wybiera, odpowiedziała: “do kościoła”. Spowodowała tym prawdziwe zdumienie, gdyż wcześniej dała się poznać jako silnie antyklerykalna feministka.

 

„A czemu ja łażę po mieście w cywilu? – pomyślał ojciec Mikołaj i nagle zrozumiał, że chyba już nie wróci do swojej parafii w Kozłowie diecezji twerskiej.

Nie kończysz cytatu.

 

chyba już nie wróci do swojej parafii w Kozłowie diecezji twerskiej. Wszystkie plany już nawet na jutro zostały w jednej chwili anulowane.

Sugestia:

Wszystkie plany, choćby i na następny dzień, zostały w jednej chwili anulowane

 

Ksiądz nie czuł trwogi, doświadczał natomiast niesamowitej wolności, jaką człowiek odczuwa, kiedy zaufa Bogu i zacznie żyć jednym dniem obecnym/dzisiejszym.

 

Na rynku zebrał się spory tłum „oczekujących na inwazję”.

Cudzysłów powinien obejmować samą “inwazję”.

 

Pstrokata zbieranina ze wszystkich zakątków świata otaczała scenę, z której przemawiali, śpiewali i wygłupiali się w rożnych językach, ci, którzy uważali, że mają coś do powiedzenia, albo mieli na to ochotę.

Sugeruję ostatni człon wywalić, bo zdanie już masz skomplikowane, a powtarzasz w nim nie tylko słowa, ale też informację.

 

Nudnego mówcę przeganiano gwizdami.

Albo “nudnych mówców przeganiano gwizdami”, albo “nudnego mówcę przegoniono gwizdami”.

 

W tłumie widać było sporo rekonstruktorów w strojach i zbrojach z różnych epok. Towarzystwo było nieco wstawione i pełne entuzjazmu.

 

rytmicznie podrygiwało przy jakimś ponurym industrial, wydając zwierzęce okrzyki, pod wielkim telebimem, zawieszonym na ścianie Muzeum Narodowego.

Do tej pory nie pisałeś obcych słów kursywą, więc czemu tutaj? Zaraz potem piszesz “talk show” normalnie… No i bez drugiego przecinka.

 

Zauważył jakieś zamieszanie na schodach kościoła św. Mikołaja.

Znowu – Kościół św. Mikołaja.

 

na stopniach stoi orkiestra z instrumentami

Po czym innym rozpoznał orkiestrę?

 

Ojciec Mikołaj zrozumiał, że modlący się odmawiają opuszczenia świątyni, gdzie ma się zacząć zaplanowany koncert „Misterium” Skriabina.

To nie są informacje, które protagonista może wywnioskować z zaobserwowanej z daleka sceny, a przecież tego nie usłyszał, bo chwilę wcześniej napisałeś, że “ksiądz tłumaczył coś”.

ironiczny podpis

Jestem pod wrażeniem Twojej dokładności. Wprowadziłem wiele sugerowanych zmian. Nie wszystkie. Z niektórymi się nie zgadzam.

Nazwy okrętów pisze się w cudzysłowie. “Undine” – to statek.

Katedra, kaplica czy kościół nie są nazwami własnymi, tylko gatunkowymi.

Putin jest demokratycznie wybranym liderem z ogromnym poparciem obywateli swego kraju, moim również.

Nazwy okrętów pisze się w cudzysłowie.

Nazwy statków można co prawda pisać w cudzysłowie, ale nie jest to zasada. Co więcej, część językoznawców to odradza i ja się do tego przychylam (choć to bez znaczenia, bo językoznawcą nie jestem :D).

 

Katedra, kaplica czy kościół nie są nazwami własnymi, tylko gatunkowymi.

Tutaj masz rację.

 

Putin jest demokratycznie wybranym liderem z ogromnym poparciem obywateli swego kraju, moim również.

Kwestia Putina była tylko obrazową dygresją, więc nie wiem, czy jest tutaj sens dyskutować. Oczywiście masz rację: Putin jest demokratycznie wybranym liderem z ogromnym poparciem obywateli. Jednocześnie, jego faktyczna władza wykracza daleko poza kompetencje demokratycznie wybranego lidera – chyba nie sposób się z tym nie zgodzić, nie?

Swoją drogą, tak samo ma się sprawa z Jarosławem Kaczyńskim, choć w o wiele mniejszej skali…

 

Oczywiście, nie musisz się zgadzać ze wszystkim, co napiszę. Nie musisz też nic poprawiać, nawet jeśli się zgadzasz. To twój tekst i decyzja, jakich poprawek w nim dokonasz, należy wyłącznie do ciebie.

Co nie zmienia faktu, że nie piszę tego tak sobie. Jeszcze w czasie pisania poprawek wszystkie niejasności wyjaśniam sobie zaglądając na Poradnię Językową PWN. Staram się też wyjaśniać czemu w danym miejscu jest błąd, jeśli uznam, że może to nie być oczywiste.

Jeśli masz wątpliwości co do którychś wyszczególnionych przeze mnie punktów, nic nie stoi na przeszkodzie, byś o tym wspomniał. Są wtedy dwa możliwe efekty:

– albo masz rację, sprawdzę rzecz drugi raz w materiałach i faktycznie okaże się, że coś przeoczyłem… Dzięki temu dowiem się czegoś nowego i moje umiejętności wzrosną, tak jak z kościołami

– albo będę mógł odpowiedzieć na twoje wątpliwości, tak jak z nazwami statków

… czyli win-win :)

ironiczny podpis

Issanderze, jestem Ci bardzo wdzięczy, bo faktycznie wykryłeś w tekście sporo niezręczności, że nie wspomnę o masie przegapionych przecinków. Ponadto wyłapałeś kilka rusycyzmów, które od czasu do czasu popełniam, przenosząc rosyjskie idiomy do polszczyzny, na przykład “dosłownie na oczach stawał się nikim”. W rosyjskim nie potrzebny jest podmiot, do którego te oczy miałyby należeć. Dla mnie, Rosjanina, brzmi to naturalnie. Jeszcze coś było.

Niektóre zbędne, Twoim zdaniem opisy pozostawiłem, bo uznałem, że to jest raczej kwestia gustu (białe rękawiczki, uchwyty arkebuza). O koncercie Skriabina ksiądz mógł dowiedzieć się choćby z plakatu. Nazwa utworu jest istotna: będąc okultystą Skriabin skomponował “Misterium” i wierzył, że jego wykonanie spowoduje dematerializację świata i unicestwienie Boga.

O ile w przypadku uchwytów arkebuza mam zastrzeżenia wyłącznie co do treści, co do białych rękawiczek, to użyłeś złego spójnika. Ponieważ wchodzą one w skład munduru, “i” nie przystaje, bo oznacza ono wyliczenie osobnych elementów. Powinieneś użyć “w tym” bądź “z”. Żeby to lepiej uzmysłowić, przykład: “kupiłem buty ze sznurówkami” = kupiłem parę butów, w których była para sznurówek. Ale już “kupiłem buty i sznurówki = kupiłem buty ze sznurówkami, ale oprócz tego kupiłem jeszcze dodatkową parę sznurówek, czyli przyniosłem do domu dwie pary sznurówek.

Oczywiście, że nazwa koncertu jest istotna – gdyby nie była, nie powinna znaleźć się w tekście :) Problem jest w tym, w jaki sposób ją przekazałeś. Skoro ksiądz dowiedział się z plakatu, to czemu nie napisać po prostu “ksiądz zauważył na jednym z plakatów tytuł napisanego przez Skriabina “Misterium””? Na razie masz napisane, że ksiądz się domyślił, ale nie podałeś niczego, na podstawie czego mógłby się domyślić.

ironiczny podpis

No dobra, ten plakat może faktycznie wsadzę dla jasności. Ksiądz się domyślił, że modlący nie chcą wyjść z kościoła, a nie co miało być grane. To po prostu przeczytał na afiszu. I rękawiczki wywalę.

Bardzo fajnie napisane, dobrze się czytało. Najbardziej podobały mi się fragmenty, gdy wyśmiewali się z przekazu telewizyjnego kosmitów, robiąc sobie jaja i tutaj fajne nawiązanie do Orsona Wellsa i jego słuchowiska, a także odliczanie dni do inwazji. Dobrze zbudowanie napięcie i uczucie rosnącego niepokoju. W wolnej chwili z pewnością sięgnę po więcej Twoich tekstów :)

Dzięki, że wpadłeś i cieszę się, że Ci się spodobało.

Ksiądz odetchnął głęboko. „Понеслась!” – pomyślał.

Piszesz w języku polskim, w związku z czym powinieneś zastosować transliterację na alfabet łaciński.

 

Odliczający zegar na telebimie doszedł do zera i zaczął liczyć czas w sposób zwyczajny.

Masło maślane. Chyba, że odliczający coś konkretnego, innego niż czas.

 

Na chwilę włączyło się studio talk-show,

Dziwna niekonsekwencja, wcześniej ani razu nie piszesz “talk show” z łącznikiem.

 

I jeszcze ryczą trąby, puzony,

Wiole zanoszą się szlochem,

A już do rzędów zamęt skłębiony

Runął spiętrzonym popłochem!

Cytat oznacz kursywą bądź cudzysłowem.

 

Chaotyczny ruch sukcesywnie ogarniał spokojnie przechadzających się i lub siedzących przed knajpami turystów.

Znowu problem ze spójnikiem.

 

Tam(+,) gdzie się będzie działo

 

Przykład okazał się zaraźliwym i po błogosławieństwo podeszli jacyś Latynosi, a za nimi Azjaci, którzy, z wyjątkiem prawosławnego Japończyka, nie bardzo wiedzieli, o co w tym chodzi, ale uznali, że tego potrzebują.

Trudne do zrozumienia zdanie z wieloma częściami składowymi. Sugeruję rozbić na dwa bądź urozmaicić interpunkcję.

 

Teraz odniósł wrażenie, że katedra po samo sklepienie jest pełna modlitwą

Pełna modlitwy” bądź “wypełniona modlitwą”.

 

U nielicznych konfesjonałów stały kolejki.

“Pod nielicznymi konfesjonałami stały kolejki” bądź “do nielicznych konfesjonałów prowadziły kolejki”.

 

Spowiadali się też po chińsku, portugalsku, suahili oraz innych znanych Bogu językach.

Nie można spowiadać się po suahili.

 

Jakoś szło, bo ludzie byli szczerzy jak nigdy. Jak każdy kapłan,

Powtórzenia.

 

Odgłosy jakiejś nieznanej techniki technologii wytrąciły kapłana z rytmu, dzięki czemu poczuł jak bardzo jest zmęczony.

Potocznie używa się “technologii” w znaczeniu “obiekty technologiczne”, ale “technika”, choć pierwotne znaczenie ma podobne, to tego drugiego już nie posiada.

 

Dokończył kolejną spowiedź(+,) z trudem wypowiadając modlitwę rozgrzeszenia(+,) i gestem powstrzymał kolejnego penitenta.

Przecinki, powtórzenia.

 

Otworzył oczy i ujrzał kosmitów. Poznał ich po niespotykanych na Ziemi renesansowych pepeszach, przewieszonych przez pierś.

Znaczeniowo sprzeczna zbitka, pepesza to pistolet maszynowy, wcześniej sam nazwałeś broń przybyszów arkebuzami.

 

Dwóch osobników w czarno-żółtych, wycinanych na landsknechtowską modłę, uniformach synchronicznie odrzuciło broń do tyłu

Bez drugiego przecinka.

 

W niecałym kilometrze od Hradu wylądował spory wehikuł.

“W odległości niecałego kilometra of Hradu”.

 

Póki wielkie okręty wojenne miażdżyły potęgę militarną ziemskich mocarstw i obracały w perzynę szczególnie ohydne megapolisy

Choć megapolis istnieje, dużo bardziej popularne jest megalopolis (i nawet tutejsza autokorekta go nie podkreśla). Ale przede wszystkim – oba słowa, tak jak samo polis, są nieodmienne.

 

Zaraz miała się zacząć seria chaotycznych potyczek, przechodząca w nie mniej chaotyczną, pełną zdrad i krótkotrwałych sojuszy, wojnę podziału.

Bez ostatniego przecinka.

 

Tym bardziej, że wnet okazało się, że jest już za późno

 

– Panie prezydencie, od strony Hradczan zbliża się grupa uzbrojonych… kos… ludzi

Bez pierwszego wielokropka.

 

– Ja mam wam powiedzieć, co macie robić?

 

– Ja mam wam powiedzieć, co macie robić? Otóż możecie zrobić cokolwiek. Możecie oddać im koronę. Możecie ich wystrzelać i oddać koronę następnym. Możecie zabrać ją sobie. Walka o tron jest nieunikniona.

– Ostatnia szansa na zajęcie tronu! – krzyknął, zwracając się do straży honorowej – Są chętni?

Ponownie, to powinien być jeden akapit. No i brakuje kropki na końcu.

 

Jego ludzi unieśli broń do strzału, mierząc zarówno w załogantów Stettena(+,) jak i w skłębiony tłumek straży honorowej.

Literówka. Przecinek.

 

– Spokojnie, panie hrabio, ani myśleliśmy wam przeszkadzać. Już się stad zabieramy – powiedział – Miłej koronacji…

Brakuje kropki. Literówka.

 

Kapłan wsiadł do lądownika(+,) o nic nie pytając.

 

Podpalony przez silniki startującego lądownika dywan tlił się i topił(+,) wydzielając okropny swąd.

 

Podpalony przez silniki startującego lądownika dywan tlił się i topił wydzielając okropny swąd. Hrabia zatrzymał się przed nim,

Hrabia zatrzymał się przed swędem? Bo taki jest ostatni pasujący do zaimka rzeczownik.

 

mając naprzeciwko ponownie ustawionych w szeregu swoich nowych zbrojnych

 

– Ty! – warknął nowy władca, celując stalowym palcem w prezydenta – Co tak stoisz?! Zgaś to!

Brakuje kropki.

 

jak ksiądz z łapanki bez cienia oburzenia, czy nawet wątpliwości uczestniczy w rabowaniu świętości z muzeów.

Bez przecinka albo drugi przecinek przed “uczestniczy”.

 

– Powiem tak, jeśli relikwie są uważane za cenny łup, już samo to uważam za godne szacunku. To, że są w muzeach, a nie w świątyniach, już jest obrazą boską. Nie zabieracie ich z kościołów, gdzie są czczone, tylko z wystaw, gdzie były obiektem gapienia się próżnej gawiedzi, jako relikt zamierzchłych, „ciemnych” wieków.

Czy nie zgarnęli go właśnie podczas rabowania relikwii ze świątyni? Wtedy też nie oponował, więc coś tu nie pasuje.

 

Zabieracie je(+,) żeby się modlić.

 

– Czyli byłbyś skłonny zostać kapelanem mojej załogi? – powiedział Stetten – z twoim biskupem się skontaktujemy.

Kropka, wielka litera.

 

– Czyli byłbyś skłonny zostać kapelanem mojej załogi? – powiedział Stetten – z twoim biskupem się skontaktujemy.

„Ależ władyka zrobi wielkie oczy…” – pomyślał ojciec Mikołaj i rzekł – Tak, zgadzam się. Ale nie spodziewaj się panie, że będę uzasadniał wszystkie twoje poczynania.

– Nie chcę kapelana, który by mi ciągle przytakiwał – odrzekł kapitan z westchnieniem – przecież ma godzić mnie z Bogiem, a nie stwarzać iluzje dla dobrego samopoczucia.

Błędny zapis praktycznie wszystkich kwestii dialogowych. Brak kropek i wielkich liter, no i kwestia dialogowa w środku, zamiast na początku akapitu. Powinno być:

– Czyli byłbyś skłonny zostać kapelanem mojej załogi? – powiedział Stetten. – Z twoim biskupem się skontaktujemy.

„Ależ władyka zrobi wielkie oczy…” – pomyślał ojciec Mikołaj i rzekł:

– Tak, zgadzam się. Ale nie spodziewaj się, panie, że będę uzasadniał wszystkie twoje poczynania.

– Nie chcę kapelana, który by mi ciągle przytakiwał – odrzekł kapitan z westchnieniem. – Przecież ma godzić mnie z Bogiem, a nie stwarzać iluzje dla dobrego samopoczucia.

 

Skończyłem lekturę. Jutro postaram się napisać komentarz merytoryczny.

ironiczny podpis

Dzięki, prawie ze wszystkim się zgadzam. Pepesze są dlatego, że patrzymy na Ruiza i Heisego oczami księdza, któremu ich arkebuzy kojarzą się ze znaną bronią z Drugiej wojny światowej w renesansowym wykonaniu. Poza tym to zabawnie brzmi.

Kaplica św. Krzyża na Hradzie praskim jest muzeum, ale masz rację, przecież nie każdy o tym wie.

Choć udało ci się napisać nietuzinkowy tekst (co rzadko się zdarza jeśli idzie o takie, które poruszają tematykę religijną) i nie mam nic do stylu, to mimo wszystko jestem zdania, że nie funkcjonuje on samodzielnie. Część z tych problemów zapewne rozwiąże się, jeśli potraktujesz ten tekst jako niesamodzielny, ale wrzuciłeś go jako samodzielny i tak go potraktuję, przynajmniej na razie.

 

Zacznijmy od świata. Masz ciekawy, przemyślany koncept, ale ukrywasz go przed czytelnikiem. Akcja dzieje się na Ziemi i to jeszcze zanim ta została podbita przez obcych, o których kulturze dowiadujemy się raptem trzy rzeczy i to mimochodem. Porównaj do tematycznie zbliżonego “Człowieka w Wysokim Zamku”: konceptem przyciągającym uwagę jest inwazja państw Osi na Stany Zjednoczone, ale sam ten fakt nie zainteresuje odbiorcy na długo. Bardziej interesujące są realia i kultura nowego świata.

Ten problem całkiem prawdopodobnie rozwiązałoby oczywiście przeczytanie całości, ale znowu – traktuję ten tekst jako samodzielny.

 

Mamy dwie główne postacie i żadna z nich nie jest dobrym protagonistą. W przypadku kapitana mamy dość słabą motywację (chęć zarobku jest dobra tylko na początek, patrz Han Solo. Generalnie lepszą motywacją jest potrzeba, niż chęć), lecz nawet wtedy osiągnięcie celu jest dla niego proste i brak na jego drodze przeciwności. Każdy “problem” jest rozwiązywany natychmiast, jednym zdaniem. Pojawia się inny przybysz? Jedno zdanie i konflikt zażegnany. Podwładni nie chcą kraść relikwii? Niech znajdą klechę. Klecha, oczywiście znajduje się natychmiast, bo to oczywistość. Klecha może mieć coś przeciwko szabrowi? Przecież to oczywiste, że nie ma! Konflikt zażegnany.

Natomiast dobrze zadbałeś o to, żeby pokazać, że kapitan kradnie “w szczytnym celu” i od gorszych od siebie, przez co automatycznie staje się łatwiejszy do lubienia.

 

Co do księdza, to mamy tu inny problem. Ksiądz ma silną potrzebę zmiany, pragnie żyć w innym świecie, kieruje się mocnymi przekonaniami związanymi z ortodoksyjną wiarą. Tylko że brakuje mu agency (przepraszam, ale nie mogę znaleźć odpowiedniego polskiego słowa. Agency to skłonność postaci od podejmowania akcji raczej niż reagowania na zmiany w otoczeniu. Agency jest bardzo ważną cechą u protagonistów). Ksiądz dostaje się na statek praktycznie przypadkiem. Masz nawet fragment będący rozmową opowiedziany z punktu widzenia księdza, w którym nie tylko nie zabiera głosu, ale wręcz nie istnieje – wspomniany jest tylko na samym początku i końcu. Co więcej, dialog jest suchą relacją – skoro ksiądz nie zabiera głosu, to przynajmniej – skoro fragment jest o nim – miejmy jakieś subiektywne wrażenia, opinie, które wpłyną na to, że będziemy odbierać dialog z jego perspektywy. Inaczej po co tam w ogóle jego obecność? Czy ksiądz tam jest, czy go nie ma, przekazałbyś czytelnikowi dokładnie taki sam dialog, prawda?

 

To jednak kolejny problem, który możesz naprawić w powieści, rozbudowując postacie. I tu przechodzimy do najważniejszej kwestii, z którą już to się nie uda, czyli totalnego braku napięcia.

Napięcie zasadniczo buduje się na dwa sposoby: albo, jako odbiorcy, chcemy, żeby protagoniście się powiodło, albo żeby antagoniście się nie powiodło. Do wywołania tego służy konflikt.

Kapitan chce sobie nakraść – jak już napisałem, to słaba motywacja właśnie z tego powodu, ale jakaś jest i część czytelników może mu kibicować. Problem wynika z totalnego braku przeszkód, które mogłyby, ale nie powodują konfliktów. 

Kapłan pragnie religijnego odrodzenia, ale jest ono całkowicie od niego niezależne. Opuszczenie przez niego Ziemi jest również dziełem przypadku (i znowu – nie ma żadnych przeszkód) – tak więc mamy zero napięcia.

Antagoniści, czyli w tym przypadku armia najeźdźców, mogłaby powodować napięcie, gdyby nie to, że widzimy zero walki, praktycznie stwierdzasz, że na pewno im się uda wygrać, tylko muszą zniszczyć armie najważniejszych państw, a dla przeciętnego obywatela wiele się nie zmieni, tylko liczy się, kto sięgnie po koronę. Dlaczego więc odbiorca miałby przejmować się tym, czy antagonistom uda się wygrać, skoro wie, że jest to nieuniknione i nie będzie żadnych prawdziwych konsekwencji?

Przy czym jeszcze dodam, co to są prawdziwe konsekwencje – są to takie konsekwencje, które dotyczą nazwanych postaci, albo takie, które mogą jakoś na nie wpłynąć. Np. ludobójstwo, w którym nie zginie żadna nazwana postać, nadal może być prawdziwą konsekwencją, jeśli jakaś nazwana postać je odkryje i ta wiedza jakoś ją odmieni, jakoś wpłynie na jej działanie. Np. w powyższym tekście pojawienie się obcych ma konsekwencje dla księdza, ale już sama inwazja – nie.

Podsumowując, jest to chyba najbardziej pozbawiona napięcia historia o inwazji na Ziemię, jaką dane mi było przeczytać bądź zobaczyć :)

 

 Jednak jest w tym tekście też dużo dobrego i sporo potencjału. Gdybym miał zabawić się w script doctora, ale zachowując sens i przebieg wydarzeń, zrobiłbym to tak (pogrubione są komentarze z punktu widzenia analizy tekstu):

 

Kapitan ze swoim statkiem lądują w Pradze, jednak rozgrywa się mała potyczka z czeską armią. Jest to okazja, by zaprezentować możliwości obcej technologii (inaczej po co tyle opisów broni na początku, jeśli miałaby nie zostać użyta?). Potyczka nie trwa długo – przybysze mają ogromną przewagę. Podnosisz dzięki temu stawki – pokazujesz, a nie opowiadasz, jak groźni mogą być najeźdźcy. Dodatkowo stawiasz na drodze kapitana przeszkodę. Czescy przywódcy odwołują atak – kapitan przyjmuje ich kapitulację. Podkreślasz w ten sposób jego pozytywne cechy: rozmawia swobodnie z ludźmi, którzy do niego strzelali. Już teraz kilka razy w tekście zaznaczasz, że współczuje on Ziemianom – podkreśliłbyś to jeszcze, gdyby wciąż im współczuł mimo takiego przyjęcia.

Dalej wydarzenia dzieją się podobnie, z tym że ksiądz zabiera jednak głos w dyskusji :) Kolejna różnica, to że ksiądz nie trafia na statek przypadkiem. Na samym początku ksiądz nie wie, jakie są zamiary kapitana, prawda? Więc kiedy widzi jego ludzi rabujących relikwie, próbuje ich bronić. Pokazujesz tutaj agency księdza i siłę jego przekonań – jest w stanie stanąć praktycznie bezbronny przeciwko obcym w obronie idei. Załoganci mogliby spokojnie pozbyć się księdza, ale ze względu na religijność nie wiedzą, co robić. Księdzu, przynajmniej tymczasowo, udaje się obronić relikwie. Poinformowany o zajściu kapitan każde przyprowadzić księdza razem z relikwiami. Jest tu faktycznie jakiś konflikt i ostatecznie to właśnie siła wiary i poglądów księdza sprawiła, że trafił na statek – a nie to, że przypadkiem znalazł się we właściwym miejscu we właściwym czasie. Ksiądz i kapitan rozmawiają jeszcze zanim wsiądą do statku, ponieważ wydaje im się, że mają sprzeczne poglądy. Dopiero, gdy sprawa się wyjaśnia i dochodzą do porozumienia, konflikt zostaje zażegnany. Pokazujesz potencjalny konflikt wewnętrzny wśród protagonistów, który może się zaostrzyć w przyszłości. Teraz też to masz (”Ale nie spodziewaj się panie, że będę uzasadniał wszystkie twoje poczynania.”), ale znowu – zasada show, don’t tell. Następnie pojawia się Luitpold i konflikt wewnętrzny zamienia się na zewnętrzny. Dlaczego Luitpold miałby dać im ot tak odlecieć z jego relikwiami? Możesz podkreślić, że kapitan jest lepszy od pozostałych obcych za pomocą faktu, że Luitpold zamierza użyć relikwii, by wzmocnić swoją pozycję jako króla Czech, wywieszając je gdzieś w gablocie, lub stosując je do przekupstwa. Jednocześnie możesz ponownie podkreślić agency księdza pokazując, jak sam wskakuje do statku. Na tym etapie ksiądz już wie, że lepiej, żeby relikwie trafiły do kapitana, niż wpadły w ręce Luitpolda, co jeszcze dodatkowo sprawi, że czytelnik bardziej polubi kapitana, skoro lubi go inny protagonista. Rozgrywa się kolejna potyczka, ale teraz już nie taka jednostronna. Po to wcześniej pokazałeś zdolności obcej technologii, żeby teraz czytelnik zdawał sobie sprawę z zagrożenia. Jednak kapitan nie chce wygrać, tylko po prostu odlecieć (jest to kolejna przeszkoda w jego zamiarach!) i wreszcie mu się udaje, ale możliwe, że musiał wyrzucić część ładunku, albo statek został w jakimś stopniu uszkodzony.

Po wszystkim kapitan proponuje księdzu podwózkę i ksiądz korzysta z propozycji, ponieważ jego żona żyje. Jest to przynajmniej tymczasowa przeszkoda dla księdza – na chwilę obecną żona po prostu dla wygody autora umiera już na starcie. Gdy dolatują do rodzinnego miasta księdza, okazuje się jednak, że zostało ono zniszczone w inwazji, a wśród ofiar była też żona. Po pierwsze, pokazuje to konsekwencje ataku obcych. Po drugie, rodzi dalszy konflikt – ksiądz może teraz co prawda odlecieć na statku, ale może żywić cichą niechęć do obcych. Po trzecie, będzie to jakieś zakończenie, ponieważ na chwilę obecną opowiadanie zasadniczo go nie ma.

ironiczny podpis

Ale się napracowałeś! Już samo to jest dla mnie budujące, bo gdyby to był szajs, nie zadałbyś sobie tyle trudu. Jestem totalnym dyletantem i opowiadam historię, takie, jakie rodzą się w mojej głowie. Masz całkowitą rację – opowiadanie jest niesamodzielne. Tak naprawdę nie piszę opowiadań, ani ich nie czytam (z wyjątkiem zamieszczanych na tym portalu). Dostosowuję niektóre fragmenty do bardziej samodzielnego żywota, żeby mogły trafić do biblioteki. Teraz zawiesiłem kolejny taki kawałek.

Zarówno Wolfgang jak i ksiądz nie są pierwszoplanowymi postaciami. Są też raczej przeciętnymi ludźmi. Wolfgang nie stawia przed sobą wysokich celów. Bierze, co może i odlatuje. Współczuje Ziemianom, ale nie ryzykuje konfliktu i nie chce odpowiedzialności. Jest w zasadzie konformistą. Jest to mi potrzebne dla skontrastowania z postacią Fredegara, jego syna, który stanie przed podobnym wyborem i podejmie zupełnie inną decyzję. Ksiądz jest człowiekiem cichym, trochę zahukanym. Nie ma charyzmy profetycznej i żelaznej woli.

Twoje rady są bardzo interesujące. Nigdy nie myślałem o swoich bohaterach w kategoriach protagoniści – antagoniści. Zachowam to na przyszłość, a tego tutaj zasadniczo nie będę zmieniał, bo w kontekście powieści spełnia swoją funkcję należycie. Może w dalszej części powieści pojawią się jeszcze jakieś kawałki z tymi bohaterami, ale na razie o tym nie myślę.

 

Przyjemne :)

Przynoszę radość :)

Miło i lakonicznie :)

Interesujący aspekt inwazji kosmicznej. Nie same walki, nie wybuchy, nie szarpanie się o insygnia, tylko inne wartości, które mają duże znaczenie w życiu zwykłych ludzi.

Wprawdzie nie zgadzam się z Twoim fundamentalnym założeniem – że religia jest uniwersalna – ale i tak czytało się przyjemnie.

Uważam, że opowiadanie jest samodzielne. To znaczy, nie czytałam wcześniej fragmentów (bo nie lubię fragmentów w ogóle), ale bez problemów zrozumiałam, o co chodzi w tekście, jakie są cele postaci.

Z wykonaniem tak średnio. Nadal masz trochę błędów w zapisie dialogów i jeszcze jakieś inne drobiazgi.

Babska logika rządzi!

Miło, że zawitałaś. Cieszę się, że generalnie tekst Ci się spodobał. Z moimi założeniami nikt nie musi się zgadzać, wystarczy jeśli o tym trochę pomyśli, już będę zadowolony. W tej chwili z fragmentów na portalu wisi kompletny tom, który można czytać pod rząd bez czekania. ;)

Nowa Fantastyka