- Opowiadanie: Dziejba - Usuń

Usuń

Czasem o tym myślę, ale poprzestałam na opowiadaniu. 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Finkla, Marcin Robert

Oceny

Usuń

Gdy mówiłem o tym znajomym w pracy, nie wierzyli mi. Myśleli, że żartuję albo że tak tylko gadam, bo chcę zwrócić na siebie uwagę. Niektórzy, patrząc mi w oczy, śmiali się, że na pewno tego nie zrobię i że są nawet gotowi się o to założyć. No, teraz im pokażę. To stanie się dzisiaj.

 

Wróciłem do domu zmęczony i głodny, w drodze powrotnej był jak zwykle korek, w sklepie jak zwykle długa kolejka. Kasjerka z wypisaną na twarzy pogardą dla całego świata, jakby na złość, kasowała ślamazarnie każdy produkt. Dobra, nieważne, teraz zrobię sobie jakieś kanapki i w końcu odpocznę.

Na średnio satysfakcjonujący chleb posmarowany może trochę za grubo masłem rzuciłem plaster szynki, sera, po namyśle pokroiłem też pomidora, żeby nie było, że tak bez warzyw. Z przygotowanymi kanapkami i czarną herbatą usiadłem przy biurku i włączyłem laptopa. Bezrefleksyjnie kliknąłem zakładkę kierującą do największego społecznościowego portalu, gdzie byłem już zalogowany. Rzuciłem okiem na feed, przeżuwając wolno pierwszą z trzech leżących na talerzu kromek.

Zdjęcia ze ślubu na bogato. Słabo znałem Jolkę, ale tak jakoś nie zdziwiłem się, że zamarzył jej się ślub à la księżniczka Disneya, ten trend zdecydowanie rządził. Widziałem też ich sesję narzeczeńską, przedślubną, wtrakcieślubną, poślubną, w sumie to nie wiem, czemu w ogóle obserwuję Jolkę. Jak tak się teraz nad tym zastanowić, to nigdy szczególnie za sobą nie przepadaliśmy.

Druga kromka, scrollujemy dalej. Tłuste od masła palce lekko ślizgają się na myszce. Krzysiek, o, temu to się udało, kolejne zdjęcie z szalonej wyprawy w wysokie Tatry, droga kurtka, okulary pewnie też drogie, selfie na szczycie, modnie przystrzyżona, lekko oszroniona broda, opalona, przystojna twarz. Niektórzy to jednak potrafią, nie to, co ja, siedzę tu, wpierdzielam kanapki z jakimś tanim mięsem i piję herbatę, która smakuje jak rozmokły papier. Olać Krzyśka.

Ostatnia kanapka. Jeszcze trochę śmiesznych zwierząt, jakiś wpis o polityce, który mnie wkurwił, choć w sumie, to nie tak bardzo, jak pierwszy widoczny pod nim komentarz. Jakim cudem ten debil dostał pod nim taką niedorzeczną ilość łapek w górę czy innych cholernych serduszek? Już, już miałem wdać się w dyskusję i pocisnąć tym niedouczonym idiotom, wziąłem duży łyk gorącej herbaty, który prawie oparzył mi gębę i przypomniałem sobie, że dzisiaj miał być ten dzień.

Wstałem od biurka i zacząłem krążyć po pokoju, nerwowo wyłamując palce, jeszcze raz powtarzając argumenty w głowie, dlaczego chcę to zrobić. Przede wszystkim nie ma już odwrotu. Widziałem, jak dzisiaj Krystyna uśmiechnęła się kpiąco, gdy mówiłem, że naprawdę to zrobię. Myślała, że nie widzę tego uśmieszku i przewracania oczami, bo stała trochę dalej i rozmawiała ze swoją najlepszą psiapsiółą z biura, która – swoją drogą – obrabia jej dupę, jak tylko ta wyjdzie do kibla.

Pokażę Krystynie, pokażę całej reszcie. Wracam do biurka. Przez chwilę jeszcze się waham. Myszka w mojej dłoni wydaje się strasznie ciężka, a może to dłoń waży teraz więcej. Jest to trudniejsze, niż myślałem, ale dam radę. Nerwowo oblizuję usta i najeżdżam kursorem na Ustawienia. Mógłbym zagrać bezpiecznie, mógłbym dezaktywować profil, ale to by nie wystarczyło. Nie mam wyjścia. Po moich plecach przebiega zimny dreszcz. Kilka kliknięć, potwierdzeń i w końcu zostaję tylko ja i ostateczny guzik "Usuń konto". Wybieram "Potwierdź" i w jakimś irracjonalnym odruchu zaczynam nasłuchiwać. Sam nie wiem, czego się spodziewam, po chwili czuję się głupio i cicho śmieję się z samego siebie. OK, teraz można sprawdzić maila, pewnie jak zwykle czeka tam na mnie nudny spam, ale zawsze jest jeszcze odrobina nadziei na zaskoczenie. Może zamiast reklam znajdę tam ciekawszą ofertę pracy, wiadomość od dawno niewidzianego kumpla, któremu zebrało się na sentymenty albo lepiej, od koleżanki ze studiów, która zawsze mi się podobała, ale z jakiegoś powodu wyszliśmy tylko kilka razy na kawę i wszystko rozeszło się po kościach.

Klikam w skrót do poczty, o wylogowało mnie, wpisuję login i hasło. Pojawia się komunikat "Brak konta o takiej nazwie", pewnie literówka, analizuję adres litera po literze, upewniam się, że nie ma spacji, a kropka między imieniem i nazwiskiem nie zmieniła się zdradziecko w przecinek. Kurde, wygląda na to, że wszystko wpisałem poprawnie. Internet jest. Próbuję jeszcze raz z innej przeglądarki – to samo. Może jestem zbyt zmęczony i nie widzę, co robię nie tak. To nic pilnego, spróbuję później.

 

Wieczorem umówiłem się z Adamem na piwo i meczyk na konsoli. Muszę się odegrać za ostatni raz. Biorę łyk zimnej, przez to jeszcze ohydniejszej herbaty, wkładam buty, kurtkę i wychodzę. Piździ strasznie, jest koniec lutego i niby zrobiło się cieplej, ale powietrze jest zimne, stoi w miejscu sprawiając wrażenie gęstego, ciężkiego od wilgoci i smogu. Idę na przystanek, jest pusty. Dzień roboczy, taka, a nie inna pora i beznadziejna pogoda skutecznie zniechęciły ludzi do eskapad w stronę centrum. Normalnie pojechałbym samochodem, o tej porze można w końcu całkiem przyjemnie sobie po mieście pojeździć, ale chęć napicia się piwa zwycięża nad lenistwem.

Przyjeżdża autobus, wsiadam. Na szczęście środek kierowca dogrzał porządnie, pełno wolnych miejsc, tylko z tyłu siedzi jakaś para, młody chłopak i dziewczyna, obydwoje scrollują coś intensywnie na swoich smartfonach. Trudno nawet by było stwierdzić, czy się znają, ale raczej nie siadaliby tak blisko siebie w pustym autobusie, dlatego zakładam, że jednak para. Ich twarze podświetlone od dołu niebieskim blaskiem ekranów wyglądają w półmroku trochę upiornie.

Zajmuję miejsce z przodu i nie poświęcam im więcej uwagi, muszę kupić bilet. Sięgam po smartfona i klikam w ikonkę aplikacji komunikacji miejskiej. Na ekranie pojawia się okno do wpisania loginu i hasła, choć apka jedno i drugie powinna pamiętać. Jestem trochę wkurzony, bo ostatnio próba zalogowania się na maila doprowadziła mnie prawie do furii, ale od początku, starannie, znowu, litera po literze, sztywnymi jeszcze trochę z zimna, niezgrabnymi paluchami, wpisuję prawidłowe hasło i login – "Błąd, nazwa użytkownika albo hasło są nieprawidłowe".

Aż syknąłem przez zęby, ale dobra, spróbuję jeszcze raz, tym razem z podglądem hasła, kurde, to musi być to hasło, może dawno nie logowałem się w tej apce, ale jestem pewny, że jest dobre. Okej, spróbuję jeszcze dwóch, które z bardzo małym prawdopodobieństwem mogą zadziałać, dupa, nic z tego. Olewam temat, szansa na to, że jakiemuś kanarowi będzie chciało się w taką pogodę zapolować na rzadko uczęszczaną o tej porze linię, są tak mikre, że odprężam się i resztę drogi gapię się bezmyślnie w okno, próbując odegnać irracjonalne uczucie niepokoju.

 

Po jakichś dwudziestu minutach jestem na miejscu. Wyskakuję z autobusu i idę w kierunku bloku, w którym mieszka Adam. Zupełnie nowe osiedle, jeszcze parę lat temu była tu jakaś ławka, na której przesiadywali żule i niekontrolowanie rozrastał się cały łan krzaków. Teraz to elegancka okolica i tylko od czasu do czasu ze starych bloków wychynie jakaś patologia albo jedna czy druga stara baba rzucająca bochnami chleba w spasione gołębie, bo chleb wyrzucać – to przecież grzech.

Dochodzę do budynku numer pięć. Przy ulicy zaparkowane same fajne fury, ale w sumie nic dziwnego. Gdy Adam chwalił się, ile zapłacił za metr swojej odpicowanej kawalerki, oczy prawie wyszły mi na wierzch. O, akurat ktoś wychodzi, przytrzymuję drzwi i wbijam do środka. Wjeżdżam windą na trzecie piętro, mieszkanie Adama jest po lewej, na samym końcu korytarza. Pukam i czekam, wdychając unoszący się w korytarzu zapach świeżej farby.

Po chwili otwierają się drzwi i staje w nich Adam, widzę, że gotowy na piwkowanie, bo wskoczył już w swój każualowy szary dres. Ruszam do przodu, nie czekając na zaproszenie, za długo się z Adamem znamy na takie ceremoniały. Zamieram, gdy czuję, jak na moim ramieniu zaciska się jego ręka, a on sam zagradza mi drogę. Zapalone w przedpokoju mieszkania światło razi mnie lekko w oczy, mrużę je i patrzę na kumpla, nie do końca rozumiejąc, co się dzieje. Czy to jakaś gra? Adam zatrzymuje mnie stanowczo w drzwiach. Patrzy na mnie podejrzliwie i pyta zupełnie poważnie – Przepraszam bardzo, ale kim ty do jasnej cholery jesteś?

Koniec

Komentarze

Dziejbo, do ostatniego zdania strasznie się wynudziłam. Czytanie o rzeczach oczywistych mnie przytłoczyło. Nie jestem znawcą językowym, dlatego na ten temat się nie wypowiem, ale w kilku miejscach mi zgrzytnęło. Ten tekst mógłby być spokojnie duuużo krótszy.

Fajne zakończenie. Tak to już, niestety, powoli zaczyna bywać.

Twoje ostatnie opowiadanie bardziej mi podeszło. :)

SaraWinter, eksperymentuję z różnymi formami i byłam ciekawa jak taki tekst zostanie odebrany. No to się dowiedziałam ;D Pięknie dziękuję za Twój komentarz i że mimo oporów dotrwałaś do końca.

A mnie się podobało. Ameryki może faktycznie nie odkryłaś, ale opko jest dobrze napisane i fajnie się czyta. Niestety, coś w tym jest. Jeszcze trochę, a ludzie, którzy nie istnieją w internecie, będą też niewidocznie w rzeczyywistym świecie. Ale tu jest coś więcej. Nie wiem, czy dobrze interpretuję, ale mam wrażenie, że ożywiłaś facebooka (bo domyślam się, że stamtąd Twój bohater usunął konto), który z zemsty wykasował bohatera również z realu. Ciekawe i warte rozwinięcia. :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Irka_Luz, podoba mi się Twoja interpretacja (w sumie, to każda interpretacja jest dobra, chyba że piszesz maturę z polskiego :D). Punktem wyjścia dla tekstu, było popularne kiedyś zdanie: “Nie ma cię na Facebooku, nie istniejesz”, poszłam tylko o krok dalej. Ameryka to nie jest, ale chciałam ująć w formie opowiadania temat, który osobiście mnie nurtuje. Bardzo miło przeczytać, że lektura sprawiła Ci przyjemność i sprowokowała do znalezienia swojej interpretacji, dziękuję :)

 

Tłuste od masła palce lekko ślizgają się na myszce.

Aż mnie coś zabolało :p 

 

A mnie się tekst podobał. Napisane bardzo lekko, przystępnie ale i ładnie, bardzo miło się czytało. Łatwo się domyślić, dokąd tekst zmierza (w końcu, jak już zauważono, Ameryka to nie jest), choć osobiście obstawiałem, że główny bohater wymazał się z egzystencji i skończył jako duch – więc, w sumie, wywiodłaś mnie w pole :p Mimo tego, podobało mi się! 

 

Coen, no trochę fleja ten nasz bohater ;). Fajnie, że zakończenie mimo wszystko Cię zaskoczyło i dziękuję, że mi o tym napisałeś :)

“eksperymentuję z różnymi formami i byłam ciekawa jak taki tekst zostanie odebrany. No to się dowiedziałam ;D”

 

Dziejbo, ja jestem tylko jedną osobą z wielu, w dodatku dziwną :p A widzisz, Irce się podobało, Coen również zadowolony. Eksperymentuj dalej. Będę czytać :)

Każdy ma swoje upodobania i dobrze. Kto wie, może następny tekst bardziej Ci się spodoba, a jak nie to trudno, bywa i tak. Nudny byłby to świat, w którym wszystkim podobałoby się to samo ;)

Dokładnie :)

No, dla mnie też trochę za dużo nieciekawej obyczajówki. A z czym sobie zrobił kanapki, a jak smakowała herbata, a jaką minę miała ekspedientka. No, jeśli ktoś kupuje herbatę, której nie lubi, i przejmuje się takimi pierdołami, to faktycznie ma w życiu pod górkę. Ale sam ją sobie usypuje.

Dwa fajne momenty – kiedy okazuje się, że jednak nie chodzi o samobójstwo, i końcówka.

Ale ogólnie na plus.

Babska logika rządzi!

W tym opowiadaniu detale były ważne, by dać wgląd w codzienność bohatera i jego myśli. Wiem, że w tym opowiadaniu ich zagęszczanie jest większe niż w standardowych fabułach, ale o to mi chodziło, choć rozumiem, że niekoniecznie każdemu przypadnie do gustu ;). Cieszę się, że udało mi się Ciebie trochę zaskoczyć i dziękuję za komentarz!

Przeczytałam pierwszy akapit i potem cały czas czekałam na to, co bohater chciał pokazać znajomym z pracy, na to, co obiecał, że stanie się dzisiaj. No i na nic się nie doczekałam, i całkiem nie wiem, o co tu chodzi. :(

 

wzią­łem duży łyk go­rą­cej her­ba­ty… –> …wypiłem duży łyk go­rą­cej her­ba­ty

Łyków nie bierze się.

 

Biorę łyk zim­nej, przez co jesz­cze bar­dziej okrop­nej her­ba­ty… –> Wypijam łyk zim­nej, przez co jesz­cze bar­dziej okrop­nej her­ba­ty

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie spodziewałam się, że puenta o usunięciu konta na portalu społecznościowym może się gdzieś zagubić, ale widać wszystko jest możliwe :).

“Branie” łyka zostawiam, często spotykam się z tym sformułowaniem i wydaje mi się, że jako myśl bohatera, jest OK. Słowo “wypijam” brzmi w tym kontekście słusznie i dobrze, więc będę o nim pamiętać na wypadek ryzyka powtórzeń.

Dziękuję, że przeczytałaś mój tekst, szkoda, że nie udało mi się skonstruować go tak, żeby był dla Ciebie bardziej czytelny, ale może następnym razem będzie inaczej :)

Branie łyków jest koszmarnym sformułowaniem, które wzięło się nie wiem skąd i teraz rozprzestrzenia się jak jakaś zaraza. Za każdym razem, gdy je czytam/ słyszę, cierpię – doznaję bólu oczu, głowy i imam wręcz dreszcze obrzydzenia, bo język polski nie przewiduje brania łyków.

No, ale to Twój tekst, Dziejbo, Ty tu rządzisz.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bohater to prosty chłopak, niech będzie mu wybaczone ;)

No cóż, Dziejbo, mnie Twój bohater na prostego chłopaka nie wygląda i, moim zdaniem, nie powinno być mu wybaczone. Ale jak już wspomniałam, to Twoje opowiadanie…

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Niech więc i tak pozostanie :)

Reg ma rację. Faktycznie, moment usunięcia konta jest słabo wyeksponowany. Musiałem wrócić od maili, żeby go znaleźć. Co do detali – zgadzam się z autorką. Są ważne – pokazują nieciekawy, zapyziały świat bohatera, który za dużo siedzi w sieci. Temat jest rozwojowy. Wykasowany powinien znaleźć innych dysydentów FB, którzy tworzą swoiste bractwo i funkcjonują poza obiegiem. Wyjdzie trochę Matrixowo.

Nikolzollern, tak to jest, że wszystko Ci się wydaje oczywiste, dopóki jest w Twojej głowie, dobrze, że można te wyobrażenia skonfrotować z kimś, kto w Twojej głowie nie siedzi ;). Dziękuję, że zwróciłeś na to uwagę. Pomysł bractwa wyciętych z rzeczywistości przemawia do mojej wyobraźni :D

Dość szybko wiadomo, jak się to skończy, ale czytało się nieźle ;)

Przynoszę radość :)

Czytało się płynnie i przyjemnie, zgrzytów nie zaznałem, nawet "branie łyków" mi umknęło, ale to pewnie dlatego, że sam jestem skażony :-) To istotne (porządny styl i łatwość odbioru, nie skażenie) bo dzięki temu tekst nie męczy. 

A mógłby, bo podobnie jak bohater, sama sobie trochę usypałaś górkę, pod którą musiałaś się piąć. Gdyż z jednej strony wszystkie te nieciekawe i mało istotne (pozornie) szczegóły budują stan ducha postaci i tłumaczą dlaczego robi to co robi (usunięcie fejsbukowego konta, przedstawione jak mentalnie zbliżone do samobójstwa, to jakiś znak czasów ;-)) z drugiej jednak strony może spowodować, że tekst stanie się przegadany i nużący, zwłaszcza dla czytelnika, który już gdzieś w okolicy akapitu o mailach wiedział o co chodzi i jak to się skończy. 

Można byłoby tekst mocno skompresować, uderzyć puentą szybko i bez ostrzeżenia, ale wtedy potrzebny byłby jakiś mocny, konkretny powód, dla którego owo konto zostało usunięte, jakiś impuls, dzięki któremu tak ważna decyzja została podjęta (której to ważności, jako czterdziestolatek budujący sieci towarzyskich powiązań w erze przedfejsbukowej, nie jestem w stanie zrozumieć, muszę wierzyć na słowo) a to kompletnie zmieniłoby wydźwięk tekstu. Bo myślę, że istotny jest fakt, iż bohater nie porzuca fejsbuka pod wpływem impulsu (bo mu nie lajkują, bo go panna zostawiła, co tam jeszcze…) a ze względu na ogólny weltschmerzen. 3

Nie wiem, czy lepsze jest obecne rozwiązanie (bardzo szybko zorientowałem się do czego to zmierza i o co chodzi, zakończenie spowodowało tylko kiwnięcie głową, nie opadnięcie szczęki, ale z lektury komentarzy wnoszę, że to wcale nie było takie oczywiste) czy pocięcie szorta do bardzo szorta i walnięcie czytelnika puentą od razu po oczach, bez budowania głównego bohatera… 

Tak czy owak, szort jest fajny, ale nie sądzę, bym na długo go zapamiętał. Technicznie dobry, bez odkrywczego pomysłu… Przyzwoita robota, po prostu. 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

 Z przygotowanymi kanapkami i czarną herbatą, usiadłem

Nie dałabym tu przecinka.

 Krzysiek, o temu to się udało

Krzysiek, o, temu, to się udało. Drugiego przecinka nie jestem aż taka pewna, ale pierwszego – tak.

 pierwszy, widoczny pod nim komentarz

Tu bez przecinka, grupa nominalna.

jeszcze raz powtarzając argumenty w głowie, dlaczego chcę to zrobić

Mocno kolokwialne, może nawet niepoprawne.

 zimnej, przez co jeszcze bardziej okropnej herbaty

Tu też coś nie wyszło. Może wystarczy zamienić "co" na "to"?

 stoi w miejscu sprawiając wrażenie

Stoi w miejscu, sprawiając wrażenie. Dobry opis.

 zapolować na rzadko uczęszczaną o tej porze linię

Na linię – czy na pasażerów na niej?

 niekontrolowanie rozrastał się cały łan krzaków

Hmm.

chleb wyrzucać to przecież grzech

Chleb wyrzucać – to przecież grzech. Może też być przecinek, jeśli wolisz.

 gdy Adam chwalił się

Gdy Adam się chwalił.

 na moim ramieniu zaciska się jego ręka

Hmm. W sumie może być, chociaż…

 nic nierozumiejącym wzrokiem

Argh! To nie wzrok nie rozumie, do jasnej anielki! Ludzie! Do czego mnie doprowadzacie…

 zatrzymuje mnie stanowczo i patrząc podejrzliwie pyta zupełnie poważnie

Tu już poszłaś na skróty – same przysłówki.

 

Niezłe, choć przewidywalne – ale też nie od samego początku (połapałam się przy logowaniu do poczty). Długość akurat taka, jak trzeba, no, może ciut za długo. Na pewno nie za krótko. Język kolokwialny, ale w porządku, poza tym przy narracji pierwszoosobowej kolokwialność właśnie powinna być.

 tak to jest, że wszystko Ci się wydaje oczywiste, dopóki jest w Twojej głowie, dobrze, że można te wyobrażenia skonfrotować z kimś, kto w Twojej głowie nie siedzi ;).

I po to mamy forum.

 Pomysł bractwa wyciętych z rzeczywistości przemawia do mojej wyobraźni :D

Dobry kierunek.

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Anet, dziękuję za komentarz, cieszę się, że tekst, choć nie zaskoczył, był przyjemny w lekturze :)

 

thargone, niekoniecznie zależało mi na zaskakującej puencie, bardziej na wiarygodnym opisaniu bohatera i jego świata oraz na tym, by był to komentarz do czasów współczesnych (wagi, jaką część z nas przykłada do social mediów i nie mam tu na myśli jedynie pokolenia postmilenialsów ;) ). Gdyby był to szort, nie jestem pewna, czy umiałabym przedstawić świat bohatera w taki sposób, w jaki chciałam.

Dziękuję, że przeczytałeś mój tekst, “technicznie dobry” przyjmuję jako konkretny komplement :)

 

Tarnino, dziękuję za analizę i GIFy, uwielbiam je, czasem jeden GIF wyraża więcej niż tysiąc słów i nie trzeba się martwić o przecinki (z którymi, jak zapewne zauważyłaś, mam skomplikowane relacje…).

Z tym “nierozumiejącym wzrokiem”, to mnie zaskoczyłaś, jakoś nie przyszło mi do głowy, że to błąd. Mam wrażenie, że spotkałam się z tym sformułowaniem w książkach już wiele razy, ale na przyszłość będę się strzec ;)

 

Nie widziałaś wołającej o pomstę do nieba interpunkcji Znanego Wydawnictwa. Brr.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Przecinek musiałby być w baaardzo egzotycznym miejscu, żebym zauważyła błąd, ale przynajmniej moje zdrowie psychiczne jest bezpieczne, bo nie mam pojęcia, o jakie wydawnictwo chodzi :D

Tak może być. Nieźle napisana fantastyka bliskiego zasięgu. Kliknąłem na Bibliotekę.

Nie napiszę chyba nic oryginalnego, ale dorzucę swój głosik i cegiełkę do argumentów o przegadaniu, mało zaciekawiających oczywistościach i fajnej puencie, która byłaby jeszcze fajniejsza, gdyby pojawiła się nieco szybciej ;) 

Mimo wszystko jednak nie poczułam się jakoś ogromnie znudzona i czytanie nie sprawiło mi przykrości, a zakończenie podciągnęło mój całkiem neutralny odbiór do umiarkowanej satysfakcji z lektury ;)

przynajmniej moje zdrowie psychiczne jest bezpieczne, bo nie mam pojęcia, o jakie wydawnictwo chodzi :D

Właśnie dlatego nie jest bezpieczne – bierzesz książkę, spokojnie sobie czytasz, a tu nagle przecinek z kosmosu atakuje mózg i oko :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Marcinie Robercie, dziękuję za komentarz i klika!

 

Werweno, dzięki za komentarz! Opowiadanie w założeniu miało być opisowe, cieszę się, że mimo to całkiem Cię nie zamęczyło i dotarłaś do puenty ;)

 

Tarnino, w takim razie muszę zachować czujność :D

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka