- Opowiadanie: kalantin - Egzekucja

Egzekucja

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Egzekucja

Było ich czterech.

Kalantin, Roth, Karanowski i Pelion. Czterech jeźdźców apokalipsy, albo jak kto woli, cztery anioły śmierci. Czterech żołnierzy, czterech obywateli, czterech mężczyzn, czterech zdrajców… Wszyscy ich znali, wszyscy o nich słyszeli. Nie było takiego co by nie wiedział kim jest: Kyle Kalantin czy Vito von Roth. Każdy znał ich wygląd i imiona i każdy wiedział jakimi ludźmi byli i co robili. Jedni mieli ich za pospolitych bandytów, inni za przestępców, jeszcze inni za zdrajców i zbrodniarzy wojennych których należy powiesić. Inni z kolei twierdzili że należy ich zastrzelić gdzieś za śmietnikiem a ciała zakopać w lesie, w nieoznakowanej mogile, żeby nikt ich nie odnalazł i nie wykopał by czcić ich szczątki jak szczątki bohaterów narodowych. Byli też tacy – ale takich niestety było o wiele mniej – którzy uważali ich za bohaterów narodowych i ludzi godnych naśladowania. Ludzi honorowych i ludzi niezłomnych. Jednak nikt nie wiedział jacy byli w tej chwili…

Wyprowadzono ich jeden za drugim.

Zakuci w kajdany wypchnięci za drzwi upadli na ziemie jak zwykli mordercy prowadzeni na śmierć. Idący na przedzie Kalantina ze skutymi za plecami rekami upadł do przodu i zarył twarzą w piach. Drugi szedł Vito, który trafił gorzej. Upadł na twarz obok Kalantina a na niego z tyłu poleciał Karanowski i Pelion. Ten ostatni dodatkowo oberwał kolbą karabinu między łopatki.

– Wstawać śmiecie – powiedział głosem pełnym pogardy i nienawiści strażnik który ich prowadził.

Gdy się podnosili Kalantin miał rozciętą wargę od uderzenia o kamień, Vito był cały obolały od siły uderzenia upadających pozostałych skazańców a Karanowski krzywił się przy każdym wdechu jakby uszkodził sobie żebro czy coś.

– Trochę szacunku gnido – sykną Vito w kierunku strażnika– nie jesteśmy pospolitymi przestępcami.

– Szacunku? – zaśmiał się inny żołdak – chyba kpisz śmieciu – dodał i uderzył go w twarz pięścią tak że ten znowu upadł, tym razem na plecy.

– Ruszać się -rzucił, ubrany w zielonkawy mundur z dodatkowymi naszywkami, żołnierz idący na tyle pochodu. – Nie mamy czasu.

– Jeszcze tego pożałujecie – wyszeptał Vito gdy dwóch pozostałych strażników podniosło go z ziemi zakurzonego i poobijanego. Kalantin stojący obok również zakurzony przyglądając się tej scenie ani drgną a jego twarz cały czas poważna i bez cienia strachu teraz pełna była pogardy.

– Na co się gapisz? – spytał opryskliwie strażnik który ich wypchnął za drzwi widząc jego spojrzenie – ruszaj się bo pożałujesz.

– Nic gorszego poza tym co chcecie mi zrobić już nie zrobicie – odparł spokojnie Kalantin i od razu oberwał pięścią w brzuch tak że zgiął się w pół i upadł zwijając się z bólu. – Typowe – dodał przez zaciśnięte z bólu zęby – gdy brak argumentów czas na czyny. Tak postępuje wielkie i wspaniałe Dominium… – po tych słowach świat wywrócił mu się do góry nogami a ból jaki przeszył jego twarz sprawił że padł bezsilnie na plecy i nic już nie powiedział. Czuł się jakby miał za chwili wykitować.

Wszystko go bolało i przez krótką chwile był na tyle oszołomiony że nic nie widział. Krew ściekająca ze złamanego nosa spływała po policzku a połamane i powybijane zęby wypluł wraz z krwią na ziemie. Jasna plama jaką zobaczył przed oczami, po kopniaku jaki otrzymał, nagle została przysłonięta przez jakiś cień i czyjeś ręce podniosły go gwałtownie z ziemi. Jacyś żołnierze powlekli go w nieznanym kierunku a ból jaki poczuł, gdy wygięli mu skute za plecami ręce by łatwiej go ciągnąć, był nie do opisania. Czuł jakby ktoś zapalił ogień w jego stawach i barkach, jakby ramiona zaraz miały przekręcić się w drugą stronę wyrwane ze stawów.

Jak z oddali usłyszał odgłosy szamotaniny i czyjeś przytłumione krzyki gdzieś z boku a po chwili dwa głuche odgłosy uderzenia i jęk a zaraz po tym dwa ciała padły na zimie. Mimo iż tego nie widział to Kalantina był pewny ze to Vito i Karanowski oberwali za to że chcieli mu pomóc i rzucili się na strażnika który go poturbował.

Cały czas, od chwili gdy strażnicy podnieśli go z ziemi, Kalantin czuł w ustach smak krwi. Zarówno tej spływającej ze złamanego nosa do otwartych bezwiednie ust jak i tej wypływającej z miejsc w których były jeszcze niedawno zęby wybite przez strażnika. Ręce i nogi bolały go niemiłosiernie od sposobu w jaki strażnicy brutalnie wlekli go po ziemi. Złapawszy za ręce, jeden za jedną drugi za drugą, ciągnęli go po piasku nie zważając na to że mogą mu połamać ręce czy zrobić krzywdę w inny sposób. Kajdanki zapięte ciasno wbijały mu się w nagarski żłobiąc w skórze bruzdy aż do krwi tak że po chwili Kalantin poczuł jak ciepła posoka ścieka mu po rękach pod rękaw plamiąc go krwistoczerwonym kolorem.

Jękną z bólu gdy poczuł że strażnicy szarpnęli mocniej za ramiona i próbowali postawić go do pionu. Gdy spróbowali znowu i postawili go na nogi poczuł pieczenie na twarzy gdy jeden ze strażników odchylił mu brutalnie głowę do tyłu łapiąc go za twarz tak że uderzył w coś twardego co znajdowało się tuz za nim. Dopiero po chwili, gdy przewiązali mu głowę paskiem i gdy wymacał pokrwawioną dłonią przyciśniętą za plecami do czegoś twardego, zorientował się ze stoi przyczepiony do czegoś wysokiego – chyba słupa – a przed nim, w odległości kilku metrów, ustawionych w rzędzie dostrzegł, dalej przymglonym, spojrzeniem ośmiu strzelców uzbrojonych w karabiny jakich używano dawno temu podczas wojen.

Z odchyloną do tyłu i przyczepiona do słupa głową zamrugał kilkakrotnie i widząc że wzrok mu się poprawił spojrzał kątem oka starając się minimalnie przekręcić głowę, na tyle na ile się dało, w lewo gdzie przywiązany był Vito. Nadal brudny i zakrwawiony – prawdopodobnie od uderzenia podobnego jakie otrzymał on sam – Vito stał nieruchomo patrząc w niebo z ustami otwartymi jak ryba łapiąca powietrze.

– Vito… – wyszeptał cicho Kalantin na tyle głośno by usłyszał go jego dawny kompan i towarzysz broni. Vito oderwał spojrzenie od nieba i spojrzał kątem oka na niego. To spojrzenie go przeraziło. Było pełne strachu… strachu i niedowierzania w to co miało za chwilę nastąpić. Spojrzenie jakiego nigdy wcześniej nie widział w tych oczach.

– Kyle… – wyszeptał Vito przerażonym i ledwo dosłyszalnym głosem – czemu to musi się tak skończy?

Strażnicy którzy ich tu przywlekli wyszli zza Vita przywiązawszy jego dłonie i odeszli na bok.

Kątem oka Kyle dostrzegł Karanowskiego i Peliona przykutych identycznie jak on i Vito. Karanowski – z tego co zorientował się Kyle – miał podbite oko a lekka stróżka krwi spływała mu z kącików ust. Pelion natomiast wyglądał całkiem dobrze, jeśli tak można powiedzieć o skazańcu który miał za chwile zostać rozstrzelany. Zarówno on jak i Karanowski patrzyli w niebo. Kyle nie wiedział czemu to robią ale po chwili doszedł do wniosku że lepsze to niż patrzenie prosto w oczu własnym katom. Ich spojrzenia były pełne bólu, niedowierzania i strachu. Wyglądali jakby chcieli spytać: Jak do tego doszło? Czemu ja? Wszak wszystko co robiliśmy było słuszne. Nie zrobiliśmy nic niewłaściwego. Chcieliśmy tylko być wolni…

Tylko wolni… – ta myśl sprawiła ze Kyle poczuł pieczenie gdy pojedyncza łezka spłynęła po jego policzku. Dlaczego ten świat jest taki okrutny? – pomyślał – Czemu nie możemy być wolni? Przecież każdy człowiek ma do tego prawo. Każdy ma prawo do bycia niezależnym i wolnym i każdy powinien wałczyć za swoją ojczyznę. Dlaczego każda niepodległość musi być opłacona krwią i liczbą zabitych? Dlaczego żądni władzy tyrani nie dopuszczą do myśli faktu że są ludzie którzy chcieli by żyć bez ich jarzma? Dlaczego, dlaczego, dlaczego…?! Czemu to musi się tak skończyć…?

– Och Vito – powiedział Kyle czując kolejne łzy spływające po jego policzkach – tak mi przykro. Zawiedliśmy tylu ludzi.

– Nie martw się – odparł Vito który również uronił łezkę która błyszcząc w słońcu spłynęła po policzku – będą następni. Przyjdą kolejni, którzy dokończą to co zaczęliśmy. Nasza śmierć popchnie tylko kolejnych takich jak my do działania.

Słońce nagle przyblakło, a gdy Kyle spojrzał w niebo spostrzegł że gęste czarne chmury przykryły niebo rzucając ponury cień na skazańców i pozostałych obecnych na egzekucji. No proszę. Nawet Bóg – jeśli w ogóle istnieje – rozumie powagę i tragizm sytuacji i zgotował odpowiednie dekoracje pomyślał Kyle.

Wpatrywał się w te chmury nie mogąc oderwać od nich oczu wspominając dawne dni, kiedy to był małym chłopcem i uwielbiał biegać w deszczu po łące. Wszystko było wtedy takie proste… Wychował się daleko stąd na rolniczej planecie w innym sektorze. Był szczęśliwy. Miał kochających rodziców, znajomych, przyjaciół…. A potem wszystko zniknęło zniszczone przez ogień wojny jaka rozgorzała w jego dawnej ojczyźnie. Stracił Wszystko. Ojciec zginą na wojnie, matka również, przyjaciele poszli na front i nie wrócili. On sam zdołał uciec zaledwie cudem z ogarniętego wojną sektora i dotarł tutaj. Do sektora Perseusz gdzie musiał zacząć wszystko od nowa. Przysiągł sobie wtedy że jeśli nadarzy się okazja to zrobi wszystko by pomścić bliskich.

I znowu wszystko stracił.

Jednak tym razem, gdy mieszkańcy sektora Perseusz zapragnęli wolności i wypowiedzieli wojnę Dominium, bez wahania przyłączył się do powstańców by pomścić rodzinę, przyjaciół i bliskich.

A teraz…

Teraz stał przykuty do słupa na zakurzonym placu przed plutonem egzekucyjnym, gdzieś na zapomnianej planecie z dala od cywilizacji, czekając na śmierć u boku przyjaciół z którymi walczył o ideały które dla ludzi takich jak ci którzy mieli wykonać wyrok były niczym. O ideały które dla jednych były świętością a dla innych beznadziejnymi bredniami. O ideały o które niegdyś walczyły dziesiątki narodów i o które każdy niegdyś był gotów oddać życie. O wolność i niepodległość…

Gdzieś z oddali dobiegł go głos jednego ze strażników którzy ich tu przyprowadzili. Spojrzał w bok w stronę skąd dobiegał głos i spostrzegł kątem oka że mężczyzna ubrany w czarny mundur oficerski podniósł wysoko prawą rękę. Obrócił głowę w stronę Kalantina i pozostałych i krzykną:

– Macie jakieś ostatnie życzenie?

Kyle spojrzał na Vita a ten na niego. Pozostała dwójka dalej wpatrywała się w niebo. Teraz jednak ruszali bezdźwięcznie ustami jakby się modlili. Kyle uśmiechną się w duchu. Pobożni do samego końca – pomyślał – może jednak jest w tym trochę prawdy?

– Mam jedno – odparł strażnikowi Vito – mam nadzieje że nasza śmierć będzie impulsem dla tych którzy przyjdą po nas i dokończą to co zaczęliśmy. Impulsem który da im siłę by wyzwolić się spod waszej tyrani i dać prawdziwą wolność obywatelom Wolnych Światów.

Strażnik prychną pogardliwie:

– Nieugięci aż do końca – odwrócił się ku plutonowi egzekucyjnemu – przygotować się.

Kyle tylko przez ułamek sekundy spojrzał na pluton który przyjmował pozycje strzelecką. Ośmiu katów ubranych w równie co smoła czarne mundury z przepaskami naciągniętymi na jedno oko ułatwiającymi celowanie i utrudniającymi rozpoznanie strzelca. Wszyscy jak jeden mąż na komendę podnieśli strzelby z boku do barku i przyjęli postawę strzelecką. Kyle odwrócił spojrzenie w bok i spojrzał na Karanowskiego i Peliona. Obaj nadal patrzyli w niebo i dalej się modlili. Gdy dobiegł ich odgłos komendy wydanej przez oficera Pelion przestał się kryć z emocjami i krzykną zalewając się łzami:

– Boże dlaczego?! Co ja takiego zrobiłem że tak mnie karzesz?

Kyle odwrócił wzrok ku niebu i zatrzymał spojrzenie na ciemnych chmurach. Nie mógł patrzeć na zapłakanego Peliona ani zakrwawionego Vita ani na pluton. Otwarł usta by po raz ostatni wciągnąć chłodne powietrze i przypomniał sobie to co powiedział mu przed chwilą Vito: „Będą następni. Nasza śmierć pchnie ich do działania. Nie martw się, będą następni…."

– Ognia!

Głos strażnika dobiegł do Kyle'a dopiero po chwili. Wszystko działo się jakby w zwolnionym tępię. W ostatniej chwili zdołał tylko zamkną oczy i pomyśleć: Boże dopomóż. Oby on miał racja.

Potem była już tylko ciemność, ból, krzyki i wycie alarmu…

Koniec

Komentarze

Popłakałem się... Nie, no, takiego czegoś:
„- Och Vito - powiedział Kyle czując kolejne łzy spływające po jego policzkach - tak mi przykro. Zawiedliśmy tylu ludzi.
- Nie martw się - odparł Vito który również uronił łezkę która błyszcząc w słońcu spłynęła po policzku"
to nie dają chyba nawet w telenowelach kolumbijskich...

Taaa... z rolniczej planety pochodził, powiadasz. Ja miałem kiedyś zioma z bartniczej. To w tym samym sektorze. Albo pół sektora dalej.
Dalszą część tekstu przeleciałem już dość pobieżnie. Kolego, jeśli miałeś w zamyśle, że świat zapłacze nad tragicznym losem Twoich bohaterów, to powiem tak: jak ktoś ma wyrafinowane poczucie humoru, to nie tylko zapłacze, ale i posika się ze śmiechu. Mnie tylko trochę zemdliło. Przykro mi, ale to bezwzględna grafomania do potęgi „n".

A dzisiejsze opowiadanie sponsowały: słowa "być" i "który" w róznych odmianach, osobach i formach oraz przecinki.
Kolego drogi, po pierwsze, czasowniki w trzeciej osobie kończą się na "ł" a nie na "ą" ("prychnął", a nie "prychną").
Po drugie, niech mi kolega wyjaśni, co miało znaczyć to zdanie: "Oby on miał racja". "Oby on miał RACJĘ"? A może bohater nie zna języka planety na której się obecnie znajduje i jest to celowy zabieg literacki w stylu "Kali jeść, Kali pić"?
Po trzecie,   "- Trochę szacunku gnido" - tutaj stawiamy przecinek to znaczy powinno być "- Trochę szacunku, gnido", podobnie ze śmieciem, to znaczy "chyba kpisz śmieciu" należy zamienić "chyba kpisz, śmieciu". Podobnie z "panie", "ofermo", "idioto" i każdym innym rzeczownikiem w wołaczu. Ponadto przed "który" stawiamy przecinek  czyli nie " spytał opryskliwie strażnik który ich wypchnął za drzwi widząc jego spojrzenie " ale " spytał opryskliwie strażnik, który ich wypchnął za drzwi widząc jego spojrzenie ". Przecinki wstawiamy również przed "by", "jaki" i innymi słowami.
Po czwarte, "tępić" można szkodniki takie jak myszy, a akcja odbywa się w "tempie" (od rzeczownika "tempo"), więc póki kolega może, niechże kolega poprawi "tępię" na "tempie".
Ponadto imiesłowy (podpowiem, wszystkie nieprzymiotniki odpowiadające na pytanie jaki lub jak, np "stojący", "wyjący", "krzyczący", "prowadzący", "czekając") nie są najlepszym pomysłem w tekście literackim  a już na pewno należy je dawkować umiarkowanie.
Zaczyna kolega mocnym wejściem, dialogi mocne, męskie i nawet niezłe, ale bez złośliwości, walter ma rację, że wzrusza to niczym telenowela albo harlekin przede wszystkim ze względu na sposób w jaki zostało to napisane.
Dałabym koledze 2, ale byc może kolega ma 14 lat a to jest pierwsze dokończone opowiadanie, więc nie chcę za to brać odpowiedzialności.

Nic dodać, nic ująć. Katy  - ładny wykładzik;)

Katy dzięki za wskazanie mi błędów i postara się na nie uważać w następnych tekstach.

Nie mam co prawda 14 lat a 19 ale to jest drugie opowiadanie które tu publikuje a poza tym ja nie pisze dużo a jedynie czasami. Ocenę daj jaką uważasz to będę wiedział jak bardzo mam się poprawić żeby zyskać wyższą.

A co do "Oby on miał racja" to to zwykła literówka poprawiona przez Worda i po prostu tego nie wychwyciłem. Następnym razem będę bardziej uważał.

Walter nie miałem zamiaru wyciskać łez z czytelników a jedynie chciałem opisać egzekucje czwórki patriotów a tamta scena to... fakt trochę mnie w niej poniosło i zrobiło się melodramatycznie a nie tak to miało wyglądać :).

To może na pocieszenie, albo ku przestrodze raczej, dam Ci taką radę. Wprawdzie rzecz jest o muzyce (w szczególności o wokalistach), ale... Nie pamiętam już, który muzyk to powiedział, w każdym razie powiedział tak: „Jeśli chcesz, stojąc na scenie, wzruszyć publikę do łez, to samemu nie wolno Ci płakać. Bo jak zaczniesz szlochać do mikrofonu, to zrobi się z tego niesmaczna błazenada. Jeśli tylko masz dobre przesłanie, to musisz je wyartykułować z kamienną twarzą, a wtedy ludzie padną na kolana." Mniej więcej, tak to szło i przy odrobinie wyobraźni da się to podciągnąć pod literaturę. Jeśli masz do przekazania coś dramatycznego, to Ty już sam nie dramatyzuj. Staraj się przekazać to w możliwie prostej formie. Jak zaczniesz natomiast piętrować ten tragizm, to wyjdzie Ci dokładnie to, co właśnie wypociłeś, czyli breja literacka. Najważniejszy jest dystans do tego, co się pisze. Sam też czasem przesadzę, coś tam mi się wymknie, nikt nie jest święty. Wszyscy się uczymy. Ale Ty nafaszerowałeś to krótkie opowiadanko taką dawką bólu i szlochu, że starczyłoby na całą trylogię sienkiewiczowską :)

Wedle życzenia. Ale pracuj, pracuj, pracuj, wyrobisz się !

Ok będę pamiętał Walter. Może jak będę miał pomysł i chęć do pisania to niedługo znowu coś wrzucę.

Przykro mi, nie przebrnęłam.

"każdy powinien wałczyć za swoją ojczyznę."- fajna literówka.
Szczerze mówiąc prawie się popłakałem... ze śmiechu :).
A tak na serio- jak chcesz pisać to trenuj, trenuj, każdy od czegoś zaczyna. Zobaczysz, niedługo sam będziesz się śmiał przy tym tekście.
Jest tylko jedno ale- jeśli chodziło ci o Starcraftowe "Dominium", to lepiej szybko popełnij samobójstwo. Zanim dopadnę cię ja, albo jakiś inny fan...

Cóz, nie przebrnąłem do końca. Ale widzę że poprzednicy już wymienili wszystkie niedomagania, więc ja od siebie nic nie dodaję.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka