- Opowiadanie: p_nie - Dziura w bazylice

Dziura w bazylice

Moje pierwsze  ;) z pogranicza sf, fantasy i bazyliki Licheńskiej. Enjoy!

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

thargone, Finkla

Oceny

Dziura w bazylice

O losie Polski przesądziła staruszka z jabłkami. Gdyby ich na targu nie kupiła, gdyby do bazyliki nie zaszła i za ławkami nie klękła, i torby nie postawiła, to plamka by po skórce nie spłynęła, nie przeszła przez plecionkę, nie zamieszkała na posadzce i nie stała się dziurą.

 Dziura przetrzepie mocarstwa. Zje skrzynkę pana Wieśka, zaskoczy dalajlamę, wywoła atak śmiechu u jednego z trzech papieży i anatemy u pozostałych, więcej! Przestraszy episkopat, zabierze dziecku lody, da satysfakcję zakonnicy, przecedzi geopolitykę, przypali fizykę, zlepi pierogi z polskiego programu kosmicznego, wygotuje sejm, drobno posieka majestat, naród załaskocze, a zanim zakończy wszechświat, stoczy bój z księdzem w dniu Wielkiego Odpustu. Zwycięstwo, gdy przyjdzie, to przez dorobek polskich teologów. I na przekór kobiecie. 

 Mała ta apokalipsa zaczęła się po cichu. Babcia wstała, posłała całusa Panience, podniosła torbę i wyszła. Idąc do domu, myślała o szarlotce dla wnuka, nieświadoma, że zasiała Czerń.

 Nazajutrz Pani Gabrysia leje w dziurę zawartość wiadra. Co pani wyprawia? A jak tam są kable? Kustosz miał dużo na głowie, ale to go zatrzymało. O, a ja księże myślała, że to kanalizacja, no, tylko trochę się nalało, trochę wzięłam przeleciałam tutaj, bo dzieciak lody rozwalił. Na litość, proszę pani, powiedział, ty głupia babo, pomyślał, i kucnął, bo go zaintrygowało. Średnica filiżanki z kawą. Przejechał palcem po krawędzi, nieroztropnie. Zaraz wstał, ssąc palec i zauważył, że pani Gabrysia zniknęła. Powtarzał sobie w myślach, żeby powtórzyć panu Wiesławowi, żeby zabezpieczył. To pewnie ekipa od transmisji. Po minucie Kustosz był już z powrotem na torach przygotowań i był skupiony, i ogarniał, bo to, na co szykowała się bazylika, stanowiło wyzwanie nawet dla dorosłego mężczyzny ze święceniami i doktoratem.

 Nazajutrz kustosz stanął z Wiesławem nad brzegiem. Dziura miała wielkości rozłożonej parasolki i właśnie zjadała stolik na prasę. Wspierał się on jeszcze na blacie i na dwu nogach, ale w gardziel poleciały już Goście i kilka Niedziel, a jedyny ocalały z całej prasy Mały Gość leżał na posadzce odwrócony stroną z kawałami. Z dziury wiało miłym chłodem. Przecież to nie na kable, stwierdził Kustosz, nie widać dna. To jeszcze nic, księże kustoszu, rzekł Wiesław i poprowadził na dół, pomiędzy niezliczone pamiątkowe tabliczki. Stanęli dokładnie pod dziurą i okazało się, że sufit był nietknięty. Sprawdzał pan ile ona ma, panie Wiesławie? Aha, a jak długi był sznur? I nie dotknął dna? A próbował pan świecić w nią? Aha. Kustosz trawił odpowiedzi, a Wiesław dolewał. Co najgorsze, księże, to ona nie tylko rośnie, ale się przesuwa. Bo pani Gabrysia już wczoraj mi o tym opowiedziała i od razu poszedłem sprawdzić i gdzie indziej była. I mniejsza, O, taka, Wiesław nakreślił w powietrzu obwód wiaderka. A teraz już stolik zjadała i moją skrzynkę, a tylko po księdza do biura poszedłem. Księże kustoszu, jak ona pod ławki wejdzie? Gdzie my teraz dostaniemy takie ławkę z rzeźbionymi skrzydłami husarskimi? Wiesław straszył, a Kustosz sięgał po komórkę. 

 Wybrał numer gości od dronów. Przed uroczystością podpisano morze umów, między innymi z firmą Gwghgw na likwidację jaskółek. Jak tam ptaki, proszę księdza? Giną? To dobrze! Tak, acha, tak, rozumiem, taki problem. Tak, znam kogoś, kolega ze studiów, robi w niestabilnych zjawiskach kwantowych. W zeszłym roku na Podlasiu uratowali kaplicę, ksiądz słyszał na pewno. Tak, tę, co ją w nocy jezioro zżarło. Tak, Zrekonstruowali ją na bazie nagrania dzwonów. Zaraz wyślę księdzu numer.

 Przyjechali błyskawicznie, kustosz już czekał z tragarzami i procesja ruszyła ze sprzętem przez zieleń ku bazylice. Brodaci fachowcy od razu zakręcili się koło dziury. wygląda, na załatwione, pomyślał Kustosz, wypił kawę, wziął tabletkę i wrócił na tory. Pomiędzy jedną sprawą a drugą przyszła mu myśl, że gdyby sto lat temu trafiło mu się takie coś, to byłyby szanse na otwarcie sanktuarium i spisanie objawień, ale jest wiek XXI i to czysty kłopot. Chwała Panu za te dwa zarośnięte świry, co się nad nią teraz pochylają, niech to ogarną i skoro jeden był, jak zdradził, ministrantem, to chyba będzie jakiś rabat, myślał sobie Kustosz, ufając w rozum ludzki, piękny i niemal niezwyciężony. 

 Gdy zapukali do biura, ich miny powiedziały mu wszystko. Zrobiliśmy wszystko. Tak, niestety. Mimo starań. Nie, tylko na paliwo ksiądz da. Tak, urosła. Tak, znów przeskoczyła, siedzi pod ławkami od strony dzwonnicy. Chyba za słaby sprzęt mamy. Nie, nikt tego księdzu nie zrobi. Takie maszyny to ma u nas może wojsko. No, ale armia przecież na odpust przyjedzie? Kustosz się skrzywił. Tak, przyjedzie. Nawet te cyborgi rozumiały, że rocznica Wyjścia Iskry nie obędzie się bez parady. No, oni to księdzu ogarną, rzekł jeden uspokajająco, a drugi zaśmiał się nerwowo, o ile ich ta siostra nie wygoni. Przeszkadzała wam? Brodaci nie rozwijali wątku, jeden tylko machnął ręką, ale Kustosz pojął aluzję.

 Wojsko miało być ciągu kilku godzin. Pozostał problem drugi, o którym wspomnieli brodacze. Problem ten zajęty był aktualnie układaniem ornatów w zakrystii. Miał trzydzieści trzy lata i śluby wieczyste. Był rodzaju żeńskiego, czyli rodzaju Niewiasty z Apokalipsy według św. Jana, jedni mówili, że tej ze skrzydłami orła, drudzy, że tej z plugawym kielichem. Problem pasjonował się Bogiem, co nie dziwiło, bo był zakonnicą, ale tu akurat nie kończyło się to na bolących kolanach czy zużytym różańcu, był jeszcze umysł wielki jak Pacyfik i mniej od niego spokojny. No i charakter. Kustosz znał to aż za dobrze. Szedł ku bazylice i wkładał argumenty w magazynek planowanego napomnienia, by spacyfikować Problem. Wszystko to rozsypały mu się na progu zakrystii. Był gotowy na wszystko, ale nie na to, że Problem tańczy.

 Siostra napełniała sobą całe pomieszczenie, a on stał i czuł się, jakby miał na tacy własną ściętą głowę. Eh, gorzki los kapłański, pomyślał, nie darmo obiecano ci krzyż. Normalna siostra przyłapana na tańcu w zakrystii, pokryłaby się rumieńcem i patrzyła na buty, a ta nawet nie zwolniła. Dopiero po chwili muzyka, którą tylko ona słyszała, najwyraźniej zamilkła, bo siostra przerwała i spojrzała na niego. Niech ksiądz zostawi ją w spokoju, dobrze radzę. Co powiedziawszy, wróciła do układania ornatów i stała już w miarę spokojnie, kręciła tylko lekko nogą. To był jej styl. Przyjeżdża Kardynał, a ona wręcza mu gigantycznego misia o imieniu takim, jak kardynalski asystent, a bazylika aż drży od chichotu. Przyjeżdża pasterz chrzcić księcia, a ona mówi, że szaman zażynający kurę lepiej się orientuje w sakramentach. Siostra Dionizja od Świętej Trójcy. Księża mogli kpić na temat tego, czego jej ewentualnie brakuje, ale to z desperacji, że nie brakowało jej niczego. Ze spokojem dolewała ognia do każdej kościelnej oliwy, a potem patrzyła, jak młodzieńcy podskakują wśród płomieni. Dlatego kustosz stał w zakrystii, zastanawiając się, czy powiedzieć, że ma się siostra przestać interesować dziurą, bardzo proszę, i wahał się, czy to nie zabrzmi głupio, czy w twarz mu się nie zaśmieje, czy nie zapyta, bo i do takich szyderstw jest zdolna, o jaką dziurę księdzu chodzi, więc wahał się i nabierał podejrzeń, czy przypadkiem nie ma przed sobą tej czarownicy, która sprowadziła tu Czerń. Pojął nagle ból i nadzieję, która krzesała dawniej ognie stosów. Lecz Dionizja jeszcze nie skończyła. To znak, mówi. Nie po pozorach, patrzy na niego i snuje coś o teologii negatywnej i dalej w tym stylu. 

 Wybrała już stronę, myślał Kustosz, gdy jej słuchał i nie jest to moja strona, odważył się spojrzeć w jej oczy i nagle zobaczył, jak kościół, armię, bazylikę, wioski i miasta i jego samego strąca w odchłań i śmieje się z góry jak stado serafinów. Otrząsnął się, przerwał, wydał kilka poleceń, by zachować twarz, i zakazał jej stanowczo, choć potem nie potrafił sobie przypomnieć, czego właściwie. 

 Wobec religijnego nastawienia siostry, Kustosz postanowił afirmować rozum. Czekając na wojsko czytał w Wikipedii o anomaliach kwantowych. To ukołysało go za biurkiem. We śnie kaczor z kreskówki podchodzi do dziury, zwija ją, po czym wyciąga skrzydło po zapłatę, a Kustosz grzebie i grzebie, i jak to bywa we śnie, kieszeń pusta jest i bezdenna. Wtedy obudził go huk.

 Kilometr za bazyliką świeci czerwono biała szachownica. Na błękitno jaśnieją palniki napędów, a po bokach statku prężą się działa plazmowe. Jednak majestat krążownika orbitalnego klasy Orzeł zgasiła w oczach kustosza postać wychodząca po rampie na pole pszenicy. Mundur i duży, złoty krzyż. Kustosz biegł naprzeciw, by powitać. Był blady i niemal prosił, by działa wystrzeliły w niego, w bazylikę i w dziurę, a zwłaszcza w jego ekscelencję generała, który właśnie go zauważył i obrał za cel.

 Po chwili biegł jak owca za owczarkiem po schodach bazyliki. Pytań było wiele, odpowiedzi nie były słuchane. Kustosz nie był podwładnym, ale od kiedy rządzi prawo, a nie układy? Tak, tak, ekscelencjo generale, dziękujemy za szybkie przybycie, nie, nie poradziliśmy sobie, ekscelencjo generale, dlatego tak się cieszę, że ekscelencję generała widzę, tłumaczył i nagle olśniło go, że gdyby stary porwał go za marynarkę i rzucił w dziurę, zrobili by z tego nieszczęśliwy wypadek i nawet liberalne media łyknęłyby to bez popicia. 

 Stali przy ławkach, niemal już zjedzonych przez dziurę, wielką jak okrągły stół w żałobnej czerni. Kustosz miał wrażenie, że szef, choć wściekły, nie patrzy na dziurę. Ruszył za to na kontrolę przygotowań, a że było wszystko pozapinane, to się rozchmurzył. Wiesz, wygłaszał kustoszowi, ja byłem zwolennikiem tutaj zrobienia tego odpustu, rocznica Iskry to więcej niż wszystkie rocznice, nawet papieskie, i tu jest dobre miejsce, bo jak Jasna Góra ma serce, a Skałka tradycję, to tu mamy przestrzeń pod dachem jak kłos, złotą perełkę mamy, z miejscem na chóry, poczty, gości i pielgrzymów, a nawet trzech papieży, jakby na raz przyjechali. To tu będziemy święcić sztandary za rok, dla stanic na Alfa Centauri. Szkoda, że większej jej nie pobudował, na tamte czasy wystarczała, ale teraz by się chciało takiej z dachem otwieranym, by można było wlecieć, snuł generał, poprawiając co rusz krzyż na mundurze. Chwilę potem odleciał. Kustosz pomachał, potem zakwaterował wojsko w domu pielgrzyma, zapłacił chłopu za spalone przez krążownik zboże, a na koniec poszedł do inżynierów. Rozstawiali kondensatory pól. Nie takie rzeczy żeśmy w kosmosie spotykali, proszę księdza. Jedyne, co dziwne, mówili, że w odczytach powracają cząsteczki jabłek. 

 Gdy inżynierowie chcieli pochwalić się opanowaniem dziury, na złość zapulsowała i pochłonęła każdą z maszyn. Wojskowi biegali, a Kustosz stał i patrzył na Czerń wzrokiem mogącym strącić jedną trzecią gwiazd, i zamieść je pod dywan, lub rzucić w jej środek, zależnie od potrzeby. Zaciskał zęby i powtarzał jak mantrę, że musi się udać uroczystość Wyjścia Iskry, największy odpust w galaktyce. 

 Tego dnia pierwszy raz trzeba było użyć kontaktów w mediach, by nikt nic nie napisał, a i tak robiło się głośno, bo Polska już wiedziała, choć jeszcze w trybie nieoficjalnym. Kustosz leżał na biurku, wyobrażając sobie, co teraz nastąpi. Szefowie sięgają po atomową opcję konferencji prasowej. Odpust Iskry jednak na polach legnickich albo krakowskich błoniach, podadzą do wierzenia nagłówki portali. 

 Lecz szefowie nie chcieli zrezygnować z bazyliki. Gdy rozum nie może, budzi, szturchaniem wiarę, gdzie nauka się łamie, tam wchodzi ksiądz, baba, a nawet mnisi!  Konwój był już gotowy na wypadek klęski armii. Podjechały trzy białe furgony, a za nimi audi na tablicach episkopatu, specjalny wysłannik już wysiadając oznajmił, że szefowie uznali problem za definitywnie rozwiązany. Dwie grupy zaprowadzono na kolację do domu pielgrzyma, a trzecia miała od razu przystąpić do dzieła. 

 Zaczęto pobożnie. W bazylice ozwała się gitara i dźwięki pieśni Oblubieniec czeka już, a potem Barki. Ksiądz egzorcysta z zespołem przystąpili do dzieła. Wiedząc, kto przyjechał pozostałymi furgonami i czyja będzie kolej, jeśli egzorcysta nie da rady, kustosz zaklinał dziurę by sobie poszła. Gdy dostrzegł sylwetkę siostry w drzwiach zakrystii, jeszcze goręcej się modlił. 

 Po godzinie egzorcysta zawyrokował, że pierwszy egzorcyzm się powiódł bardzo dobrze, że dziura wspaniale rokuje, ale cała rzecz może jeszcze potrwać, jak długo? No, nawet kilka lat. Specjalny wysłannik mu bardzo podziękował, dał młodzieży obrazki i powiedział, że telefonicznie dogadają następny termin. Zapadał zmrok, gdy odjechali. Gdy byli daleko, przystąpiono do kolejnej próby. 

 Kustosz cieszył się przez łzy, bo wszystko to to oznaczało, że biskupi nie chcą rezygnować ze złotej bazyliki. Znów, gdy pomyślał, że miałoby się wydać, kto walczył z dziurą, to pot go oblewał. Obserwował teraz w opustoszałej bazylice babę z Polesia. Obeszła Czerń trzy razy, poszeptała, pokiwała się, siadła. Po kwadransie przysiadła się Dionizja, rozmawiały szeptem. Po kilku minutach wyściskały się, a baba podeszła do wysłannika i powiedziała, że nic się nie da tu zrobić i że nawet nie zarżnie kury, co z nią przyjechała. Kustosz był wściekły. Na szczęście Dionizja musiała iść na zakonne modły. Pozostali mnisi, powiedział mu wysłannik takim tonem, jakby tym razem wszystko musiało się udać.

 Słońce wschodziło nad bazyliką, gdy zmierzało ku niej osiem bosych postaci. Kustosz błagał w duszy, by nikt tego nie sfotografował. Wysłannik zdradził mu, że o ile egzorcysta oraz szeptucha byli z polecenia naszych, to tych mnichów sprowadził tu Rzym. Dwu papieży emerytów osobiście poprosiło Dalajlamę o najpotężniejszych, a Gwardia Szwajcarska specjalnie poleciała po nich w Himalaje. Dziura zyskała rangę międzyreligijną.

 Słoneczko ledwie się wspięło, gdy z bazyliki wynieśli mnicha, co wpadł do dziury. Szczęśliwie, unosił się po powierzchni i strażacy zgarnęli go bosakiem. Miał uśmiech na twarzy, jak go karetka zabierała, lecz nie wykazywał nadmiernych oznak życia. Reszta pomarańczowych mnichów też się uśmiechała. Rozkładali szeroko ręce. Tłumacz powiedział, że cieszą się, bo dziura bardzo urosła. Pojechali, a za nimi specjalny wysłannik, który nakazał nic nie robić do swojego powrotu. Teraz wyższą instancją były już tylko sojusznicze mocarstwa. Kustosz nigdy nie czuł się bardziej samotny we wszechświecie, nawet przez chwilę z wahaniem patrzył na obraz Najświętszej Panienki. Potem wszedł do zakrystii. 

 Dzieło rozpoczęło się w ciszy i w ciszy się zamknęło, jak wszystkie wielkie dzieła, w ciszy kiełkuje dąb, w ciszy Dionizja układa włosy i w ciszy stwarzane bywają światy, w ciszy sprząta się bazylikę, wcierając krem w dębowe ławki, w ciszy dzieli się pierwsza komórka, a nikt nie wie, dlaczego. Cisza zapada, gdy upada dąb, cisza zapada, gdy upada Rzym, cisza zapada nad przedziurawioną bazyliką.  

 Kustosz zapukał w futrynę zakrystii. Siostra układała hostie na wielkich, złotych patenach. Dziękuję, że siostra nie przeszkadzała mnichom, powiedział po chwili milczenia. Dionizja powiedziała sigla biblijne z Dziejów. Kustosz nie miał zamiaru sprawdzać, ale przypuszczał, że chodzi o to miejsce, gdy jeden Żyd ostrzega innych, uważajcie, żeby się czasem nie okazało, że walczycie z Bogiem. Poprosił, by rozwinęła swoją myśl, słuchał jej uważnie i rozważał w sobie jej słowa, nic nie powiedział i odszedł.

 Resztę dnia siedział u siebie i myślał. Lądowały helikoptery i krążowniki US Army, ale jego już to nie obchodziło. Spodziewał się, że szefowie zaraz zwołają konferencję i przeniosą Odpust Wyjścia Iskry. W połowie pogodzony, w połowie jeszcze szukał. Starał się wyjść ze swej racjonalistycznej skrzynki, dlatego czytał o teologii negatywnej. Badał biblijną symbolikę dziur. Dowiedział się nawet, czym była sekta dziuromódlców, co wiercili je w ścianach chałup gdzieś w bezkresach Rosji i modlili się do nich o zbawienie. Uśmiechnął się drwiąco nad ekranem, więc nie ma granic głupota, pomyślał, zamknął laptop i zaraz zasnął.  

 Było pusto i cicho. Na schodach drzemali wartownicy. W środku, wokół Czerni rozstawiono pachołki, rozwinięto taśmy. Panował półmrok, ale Kustosz zobaczył, że nie jest sam. Kobieta przekroczyła taśmę, stanęła nad dziurą. Zdjęła sandały i boso weszła na czerń. Tańczyła po powierzchni, a w końcu położyła się na niej. Ubrana w czarny habit, leżąc, rozwiązała welon i rozpuściła włosy. Było to coś w rodzaju majowej burzy, a może tańca żurawi, albo wschodu słońca. Ciemność promieniowała i przeświecała przez habit i przez ciało, przez bazylikę i docierało to aż do niego. Wtedy się przebudził.

 Ubierał się i dumał nad różnicą. Dlaczego on nie miał apetytu na unoszenie się na Czerni, jak ona? Wiedział, że by się zapadł. Ale skąd różnica, dlaczego ona lata, a on nie musi próbować, by wiedzieć, że by zatonął? Dlaczego on czuje wrogość wobec dziury? Kustosz starał się spojrzeć z boku krytycznie na siebie. Jeśli różnicę czyni wiara, pomyślał, a wtedy przeszedł go dreszcz. Stał i patrzył na ścianę swojego pokoju, pełną książek długo zbieranej kapłańskiej biblioteki. 

 Stanął pod ścianą teologii i po chwili wziął z półki dogmatykę katolicką, tom drugi. Tak uzbrojony poszedł do bazyliki. Stanął przed Czernią i uświadomił sobie, że zanim rozkręci akcję, trzeba sprawdzić, czy działa. Wyciągnął z marynarki pióro i położył je na skraju dziury tak, że złota obwódka wypadała dokładnie na granicy marmuru i otchłani. Zważył książkę w dłoni i rzucił, po czym przypadł do pióra, by zobaczyć, jak granica posadzki przesuwa się, aż całe pióro leży na odzyskanym marmurze. Poderwał się i wybiegł z bazyliki, dzwoniąc do starszego ministranta. Trzeba było jeszcze tylko zamydlić oczy Amerykanom, zorganizować kilka taczek i jak najwięcej chłopaków. Gdy akcja ruszyła, zrozumiał, że nie można rzucać wszystkiego. Gdy nieopatrznie poszły w dziurę pisma jakiegoś mistyka, ta zaczęła się znów rozszerzać. Trzeba selekcji. Szybkie, intuicyjne decyzje, najczęściej trafne, co widać było po odzyskanej posadzce. 

 Gdy Dionizja zorientowała się, co robią, było już za późno. Padła na kolana przed małą plamką czerni, gdzie przed chwilą Kustosz wrzucił jakiś podręcznik z seminarium. Dziura znikła na oczach ministrantów, żołnierzy, Kustosza i jednej płaczącej zakonnicy. 

 Na specjalnie zwołanej konferencji zdementowano plotki i potwierdzono, że największy odpust świata odbędzie się tam, gdzie planowano. Było jasno i spokojnie, nawet tabletki obok kawy uśmiechały się do Kustosza tak pogodnie. 

 Organizator musi pisać pięknym charakterem po krzywych liniach losu, powiedział mu jeden z dwu obecnych na odpuście papieży, z uśmiechem łaskawego ojca, gdy właśnie mieli zaczynać uroczystą mszę. Jeszcze Kustosz, a już biskup, pokornie ucałował pierścień. 

 Czas się skończył, ale w dobrym momencie, umawianie, organizowanie i koordynowanie dotarło do kresu. Wielka uroczystość, już za chwilę! Czekała go co najmniej sakra; co więcej, Amerykanie, tak jak nasi, chcieli rozmawiać o współpracy, głośno się odbiła w niektórych kręgach jego technika wykorzystania teologii. Pchnął całą świętą naukę na bardzo praktyczne tory, w chwili obecnej wynoszono na orbitę masę podręczników do dogmatyki, do teologii moralnej i pastoralnej, oraz do liturgiki. Wszystko wskazywało na to, że człowiek jak w glinie rzeźbił będzie odtąd w przestrzeni, w czarnych dziurach i innych cudach kosmosu. Na ziemi zaś pociąg przygotowań dojeżdżał do ostatniej stacji z wielkim napisem wyjątkowo się to księdzu udało, ten odpust, trzymanym przez uśmiechniętych kardynałów. Uśmiechali się też na peronie papieże, nawet ekscelencja generał zaszczycał uśmiechem, kiwali głowami prezydent i sekretarz, i prezes, sejm, senat i niezliczony tłum innych ważnych osób. Kustosz zamrugał oczami i tylko miejsce się zmieniło, nie peron końcowy, lecz zakrystia pełna przepysznych, rozmawiających wesoło raniturów, sutann, ornatów i mitr.

 Pociągnięto za dzwonek, zagrzmiały organy, ruszyli. Było bardzo dobrze i bardzo pięknie, celebra odpustowa toczyła się nad wyraz, ta pamiątka wyjścia Iskry na ściernisko ziemskich narodów, to wspomnienie odnowienia kosmosu w polskim sanktuarium maryjnym. Nikt nawet nie pomyślał o głupstwie Czerni. Pogoda była piękna, liturgia cudowna, sztandary śliczne i gromkie trąby, i żyrandole zapalone w jasny dzień lipcowy, tłumy nieprzebrane, kapłani i wojsko, sejm i senat, europejski, ziemski i układowy parlament, nieprzeliczone poczty, statki kosmiczne, ułani, a nawet husarze. Gdy skończyło się wyjątkowo trafne kazanie, wszyscy uśmiechnęli się zadowoleni, bo oto na środek złotej bazyliki wybiega dziecko, ach, kilkulatek! Dobrze w internetach wyglądają takie sprawy przypadkowe, ale za dzieckiem nikt nie pobiegł, jakby nie było rodziców, za to chłopczyk skądś wyciągnął flet, zakręcił się i rozpoczął grę. Flet zaśpiewał tak, jak wszystkie organy na ziemi nie umiały. 

 Mimo, że msza jeszcze trwała, wszyscy podnieśli się z miejsc i zaczęli tworzyć procesję, co było zachwycające i satysfakcjonujące, a gdy kroczyłeś w tym tłumie z Domu Bożego to wiedziałeś, że to najpiękniejsza procesja, na zewnątrz, na zewnątrz, przed kościół, bo na błoniach nagle tak jasno się zrobiło, bp coś się otwarło pośród tłumów. Kustosz szedł z pasterzami i błogosławił ludzi zadziwionych, i gdy wyszedł na schody, z zachwytem zobaczył, dokąd ich grający aniołek prowadzi, tak świetlisty, do czegoś na kształt rozkwitłej piwonii, w którą ochoczo żuczek wchodzi, a w zasadzie procesja cała żuczków kolorowych, wchodzili wszyscy w coś jasnego i rozchylonego, w portal cudny i różowozłoty, niby usta. 

 Aniołek przystanął przy otworze, grał melodię i kręcił się cudnie, i rósł, a oni wchodzili i wchodzili, tłumy ich, w złocie i zachwycie, bataliony i dekanaty, państwowe i kościelne organy, a im więcej ich wkraczało w blask, tym milej i lżej się reszcie robiło, a aniołek rósł wciąż i już nie grał na flecie, lecz nim lekko poganiał, a reszta ciągle parła drogocenną rzeką, a usta rozwierały się i nawet samoloty w nie wlatywały i krążowniki, niby muchy w różę, i Kustosz płakał jak dziecko, i był szczęśliwy, i byłby wszedł, gdyby go w ostatniej chwili za ornat nie złapała jakaś ręka, nie szarpnęła w tłum przerażony i rzednący, bo lud dlaczegoś uciekał, i nie rzuciła na ziemię i nie krzyknęła mu nad twarzą jego chrzcielnego imienia, Krystian!  

 Gdy doszedł do siebie, było już po wszystkim. Siedział na schodach i wziął od Dionizji kubek herbaty. Zapadał zmrok, a niebo nad bazyliką było pełne jaskółek.

 

Koniec

Komentarze

Przeczytałem wczoraj. Od razu powiem, że zapis dialogów większości może się nie podobać, ale mnie on nie przeszkadzał.

Pomysł absurdalny, ale na swój sposób interesujący. Można rzec, że taki groteskowy. Dziura, która stopniowo pożera bazylikę i to, co się w niej znajduje oraz Kustosz, który nie może poradzić sobie z początku z problemem, tworzy całkiem ciekawą i zabawną fabułę. Miejscami tekst jest chaotyczny, miałem problem ze zrozumieniem niektórych fragmentów, ale z drugiej strony oryginalny język na swój sposób mi się podobał. Widać, że gdyby autor popracował jeszcze nad warsztatem i starał się unikać literówek (jest ich tu sporo), to w połączeniu z jego wyobraźnią, mogłoby powstać coś naprawdę dobrego.

Tekst na plus, aczkolwiek nie jest to nic, czym można by się było zachwycać.

No i dlaczego taki zapis dialogów? Ten zabieg ma coś na celu?

Taki sobie enjoy. Zresztą wszystkie teksty łączące tagi “religia” i “Polska” są cholernie przewidywalne, choćby zapis potoku świadomości udawał Joyce’a lub Marqueza.

@Corrinn No i dlaczego taki zapis dialogów? Ten zabieg ma coś na celu?

 

Lepiej mi się czyta taki zapis. Sorry za literówki i dzięki za komentarz. :)

p_nie

Strasznie to dziwaczne. Na twoim miejscu dodałbym jeszcze tag “absurd”.

 

Co do tekstu – dziura jaka jest, każdy widzi laugh . Pewnie stanowi świadectwo chorych żądzy twórcy tego licheńskiego straszydła, niejakiego księdza Makulskiego.

Może i był tu jakiś pomysł, ale obawiam się, że utonął w nadmiarze abstrakcji. Fatalne wykonanie doskonale utrudniło czytanie, więc przez opowiadanie przebrnęłam z największym mozołem, nie zaznawszy z lektury żadnej satysfakcji. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pomysł może był i przyznam, że początkowo mnie zaciekawiłeś. Gdzieś tak do mementu załatania dziury przez teologicze dzieła, coś tam jeszcze rozumiałam, a przynajmniej tak mi się wydawało. Natomiast zakończenie sprawiło, że kompletnie się pogubiłam. Absurd jest dobry, ale trzeba go oprzeć o coś zrozumiałego, w przeciwnym razie sens idzie się paść.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Muszę przyznać, że ujęło mnie Twoje opowiadanie, nawet pomimo literówek i błędów ortograficznych (wielkie i małe litery!). Może dlatego, że bardzo odpowiada mi połączenie religia plus humor, ale to oczywiście rzecz gustu.

Podobała mi się postać siostry Dionizji (bo jakże inaczej miałaby mieć na imię!). A uroczystość “Wyjścia Iskry” wywołała u mnie spontaniczny uśmiech.

Trochę dłużyły mi się fragmenty, kiedy ekipa próbowała zapobiec rozprzestrzenianiu się Dziury.

No i koniec taki mi się wydaje… od czapy i niezrozumiały.

 

Co do szczegółów:

biegł jak owca za owczarkiem”

 wydaje mi się, że owczarki zaganiają owce, a nie je prowadzą.

 

Ogólnie enjoyek mały był. I żal mi, że ta Dziura została zneutralizowana…

Całkiem fajne. 

Pomysł świetny. Zakończenie co prawda nie wybrzmiało zbyt mocno, myślę że głównie ze względu na zmęczenie czytelnika – tekst, biorąc pod uwagę formę i fabułę, był nieco zbyt długi. Forma owa ładnie zresztą trąci chaosem i absurdem, odpowiadając treści, ale rzeczywiście, na dłuższą metę może męczyć. To przez wspomniane dłużyzny, brak dialogów oraz nienajlepszą interpunkcję (z tą nie jest aż tak źle, ale w przypadku tak pokręconego stylu, musi być ona precyzyjna jak grindowy perkusista). Jednak daleki jest od opinii Reg, że wykonanie fatalne. W istocie bawiłem się nieźle, a gdyby opowiadanie odchudzić (jedna czwarta, może nawet jedna trzecia mogłaby wylecieć bez szkody dla tekstu) byłoby bardzo dobrze. 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Interesujący pomysł na sterowalną dziurę. Jej zwalczenie też niezłe. Ale w końcówce mnie zgubiłeś. Ta gra na flecie i procesja donikąd wydaje mi się słabo związana z resztą tekstu, nie widzę, z czego by to mogło wynikać.

Fajnie, że świat jest bogaty w szczegóły. Na przykład trzech papieży najpierw zaskoczyło, ale potem doszłam do wniosku, że mogą mieć swój sens.

Babska logika rządzi!

Mnie się podobało :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka