- Opowiadanie: Ayerton - Kataryniarz

Kataryniarz

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Kataryniarz

Wszystkie moje papugi dawno już zdechły.

 

Koty rozszarpywały zwykle pierzaste szczątki na kostkach bruku. Psy nigdy do nich nie podbiegały. Patrzyły tymi niewidzącymi oczami, dokładnie węsząc w przeszłości zapachów. Oddzielały nosem sekundy, kiedy tasak w rzeźni był w górze, od czasu, gdy już wolny leżał, uwalany juchą kapiąca w rynsztok. Kolorowe pióra nie poruszały ich zmysłów, w przeciwieństwie do kotów, lubiących podrzucać poszarpane truchła jak najlepsze zabawki.

 

Trudno teraz o dobrą papugę. Zbutwiałe losy tkwią w torbie.

Czasami delikatnie wyciągam któryś. Żal mi tych papierków. A może żal mi ludzi, którzy włóczą się bez sensu od rynku do rynku?

 

Kiedy były papugi, los cycatej przekupy przynosił jej żołnierza. Żołnierz przynosił dziecko. Los drwala pieczętował pień sosny, los wyrostka spełniał się w klasztorze, sztubaka na pręgierzu… Co? Pytacie?… aha. No, dziewczynki z reguły bały się kataryniarza. Matki nie puszczały za blisko, pamiętając, co papuga im samym wyciągnęła. Baby głupie, los był w torbie, tak czy siak.

 

Tłoczyli się wokół mnie, tańczyli, słuchali. Kiedy prażyło słońce, sennie milczeli. Posępnie wzdychali, gdy błoto mlaskało pod stopami. Bezbarwni stali na zimę, a na wojnę bezmyślnie kiwali głowami. Wiosną czekali zasmarkani i głodni. Na coś czekali.

Patrzyłem na tysiące twarzy jedną ręką podtrzymując skrzynię, a drugą kręcąc nieustannie, żeby zachować właściwe tempo. Zupełnie jak szlifierz noży, nieraz łażący ze mną po podwórzach.

 

Papugi potrafiły długo pracować. Cierpliwe, wbrew pozorom. Czasami tylko potrząsały piórami, płoche, czy wzdrygały się, czy pchły jakieś.

Często, gdy maszyna zgrzytała, lub wtedy, gdy ktoś chciał za szybko wyszarpnąć swój los, nieswoje były takie.

 

Miałem raz małpę.

Małpa nie nadaje się do tej roboty. Zamiast pracować, tańczy jak dziwka. Robi koziołki, psoci wśród gapiów, albo rozrzuca losy, jak popadnie. Cokolwiek, komukolwiek.

Czasami nawet po dwa, albo po trzy na raz, rejwach się robił, śmiech i głupoty wychodziły.

 

Kiedyś rzuciła los i uciekać musiałem. Goniony przez dziwne kraje, przez króla-nie-króla i jego świtę żądną mojej katarynki.

Nie wiem, czemu mnie gonił. Wszak swój piękny tron zawdzięczał losowi podanemu przez małpę. Sprzedał mi ją śmierdzący marynarz, w jakimś porcie tak samo cuchnącym. Nie pamiętam, w którym. Nie pamiętam też, w którym porcie dogonił mnie król. Pamiętam jak wbiłem weń korbę i kręciłem i kręciłem! Aż zabrzmiała równomiernie melodia.

 

Znowu wszystko potoczyło się normalnym torem. Musiałem z czegoś żyć. Tak naprawdę dopiero nocami, kiedy chodziłem od domu do domu, od pałacu do pałacu, korba w moich rękach rozgrzewała się od pracy, a melodie nadawały tempo niejednemu życiu.

No i papugi, co przerzucały karteczki w torbie, kiedy ja drążyłem w głowach melodie. Mężczyznom i kobietom. Starym i młodym.

Jeden kataryniarz, uwierzcie, to za mało. A może za szybko grałem, a może papugi jednak myliły się jak małpa? Coraz więcej ludzi, ja jeden. Sam…

Nie szło nadążyć… Ludzie zaczęli chodzić bez losów. Najpierw tu, później tam i dalej nawet. Rodziny całe, całe wsie, miasta!

Wypływałem z jednego portu, w którym wszystkie losy rozdałem, nim dopłynąłem do następnego, wszystko już w nim było rozregulowane.

 

Pamiętam dzień, gdy padła ostatnia moja kolorowa przyjaciółka. Z przemęczenia. Z dzioba wypadł los. Wprost pod łapy wyleniałego kota, tak mu się trafiło, diabłu jednemu. Chwilę potem rozdarł ją między nogami gapiów.

 

Patrzyłem, nie mogłem przestać grać, ten moment… Początek gnicia w torbie.

Jeszcze ta historia z małą. Pytaliście. Poszedłem, jak zawsze chodziłem nocą, do jednego z domów. Wsunąłem korbę w maleńką głowę, w której jeszcze właściwie nic nie było… Już kręcić miałem, miałem jej grać, kiedy nagle ktoś wszedł z krzykiem i rzucił się do mnie.

Korba pękła! Została z jej resztką w głowie.

Miała może dwadzieścia lat, pół naga siedziała na targu, bawiąc się kawałkiem węgla, wpadł na nią wóz. Od głowy ściął. Więc miała śmierć lżejszą chyba od życia.

Grałem nieopodal, starą skrzynią z dorobioną korbą…

To już nie była ta muzyka.

 

Teraz tylko bawię. Mówiłem, że papug nie ma, więc losy tkwią w torbie, przygniecione chlebem i kiełbasą. Melodia płynie, ludzie przechodzą… Tak dziękuję łaskawie, dziękuję panu… Ludzie przechodzą, chyba nawet nie słyszą?

Czasami przerywam, żeby wyciągnąć komuś los, kiedy widzę w tłumie…

Jak ostatnio, dziewczynie z kwiatami.

Co będę robił jak się skończą, kiedy zgniją wszystkie i coś na nich wyrośnie?

Może, będę po prostu grał, aż mechanizm się zatnie, albo pęknie sprężyna.

Taki los…

Koniec

Komentarze

Przeczytałam opowiadanie dwa razy i dalej nie mam pojęcia kim może być tytułowy kataryniarz, czy to personifikiacja Śmierci, Fatum, czy coś jeszcze zupełnie innego.

Myślę, że to wspaniałe, jeśli opowieść nie wykłada w banalny sposób swojej puenty i pozostawia czytelnikowi przestrzeń do interpretacji, ale po lekturze czuję się głównie zdezorientowana, a nie zaintrygowana.

Forma jest dla mnie zbyt awangardowa i trudno mi odnieść się do technicznych błędów, ale ilość wielokropków przytłacza. Podobała mi się natomiast figura kataryniarza z tajemniczą torbą pełną losów, jest to pomysł, który ujęty w bardziej klasyczny sposób z pewnością by mnie zainteresował.

Mnie także postać kataryniarza wydała się mocno tajemnicza i kiedy doczytałam jego zwierzenia do końca, nadal nie wiem, z kim miałam do czynienia.

Czytało się nieźle, ale byłoby znacznie lepiej, gdyby wykonanie nie pozostawiało tak wiele do życzenia.

 

tasak w rzeź­ni był w górze, od czasu, gdy już wolny leżał, uwa­lo­ny juchą… ―> …tasak w rzeź­ni był w górze, od czasu, gdy już wolny leżał, uwa­la­ny juchą

 

Sza­rzy stali na zimę… ―> Co to znaczy?

 

w ja­kimś por­cie tak samo cuch­ną­cym.. ―> Jeśli zdanie miała kończyć kropka, jest o jedną kropkę za dużo, a jeśli wielokropek, brakuje jednej kropki.

 

Nie pa­mię­tam też, w któ­rym por­cie do­go­nił mnie król. Pa­mię­tam jak wbi­łem weń korbę i krę­ci­łem i krę­ci­łem! ―> Czy dobrze rozumiem, że kataryniarz wbił korbę w króla?

 

Ro­dzi­ny całe , całe wsie, mia­sta! ―> Zbędna spacja przed pierwszym przecinkiem.

 

Z dzio­bu wy­padł los. ―> Z dzio­ba wy­padł los.

 

Pa­trzy­łem, nie mo­głem prze­stać grać…. ―> Zbędna kropka po wielokropku.

 

Miała może 20 lat, pół naga sie­dzia­ła na targu… ―> Miała może dwadzieścia lat, półnaga sie­dzia­ła na targu

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

wpadł na nią wóz. Od głowy ściął. ―> Raczej: …wpadł na nią wóz. Głowę odciął/ ściął.

 

Gra­łem nie­opo­dal, starą skrzy­nią z do­ro­bio­ną korbą…. ―> Po wielokropku nie stawia się kropki!

 

To już nie­by­ła ta mu­zy­ka. ―> To już nie­ by­ła ta mu­zy­ka.

 

przy­gnie­cio­ne chle­bem i kieł­ba­są.. ―> Jedna kropka wystarczy.

 

Me­lo­dia pły­nie, lu­dzie prze­cho­dzą, …tak dzię­ku­ję ła­ska­wie, dzię­ku­ję Panu ―> Me­lo­dia pły­nie, lu­dzie prze­cho­dzą tak dzię­ku­ję ła­ska­wie, dzię­ku­ję panu

Przed wielokropkiem nie stawiamy przecinka.

Formy grzecznościowe piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

→ Dziejba.

Dziękuję za poświęcony czas. 

Przytłaczające wielokropki ograniczyłem. 

Jestem zaskoczony, że uznałaś formę za awangardową. Jednocześnie “awangardowe” mi osobiście kłóci się z pojęciem ‘klasyczne” i nie wiem jak się do tego odnieść.

Co do postaci samego kataryniarza – wolę zachować niedopowiedzenie, lub inaczej, wolę zdać się na wyobraźnię czytelnika. (zresztą, może jest to po prostu kataryniarz i nic ponadto).

Jakkolwiek, Twoje uwagi mnie zastanowiły i dziękuję za nie. 

Pozdrawiam.

Ayerton pisząc “awangardowe” miałam na myśli nieco groteskowy, zawiły sposób prowadzenia narracji, kojarzący mi się trochę z “Pożegnaniem jesieni”. 

Twoje opowiadanie na pewno dało mi do myślenia, więc jeśli taka była Twoja intencja, to Ci się udało, bo jest intrygujące. Powodzenia i weny przy kolejnych pracach!

→ regulatorzy.

Za wszystkie niepotrzebne spacje, przecinki, i nadmierne kropki przepraszam. Biję się w pierś, za tyle niedopatrzeń z mojej strony. Kłania się szybkie pisanie, bez patrzenia w ekran i niedokładne sprawdzenie. Prztyczek w nos własny. Za pozostałe zauważone błędy dzięki, większość poprawiłem, muszę tylko znaleźć coś za te “Szarzy stali na zimę… ―> Co to znaczy?”, miałem na myśli szare twarze (szare, nijakie, zmęczone – przed zimą), to jeszcze dopracuję. Zostawiłem też “…wpadł na nią wóz. Od głowy ściął”; nie jest to precyzyjne określenie ale celowo jest niepoprawnie napisane.

Pamiętam jak wbiłem weń korbę i kręciłem i kręciłem! ―> Czy dobrze rozumiem, że kataryniarz wbił korbę w króla?” – dokładnie tak. 

Dziękuję za wszystkie uwagi!

Ayertonie, bardzo się cieszę, że uznałeś uwagi za przydatne. ;)

I nie przepraszaj, nie obijaj sobie piersi, tylko następnym razem poświęć tekstowi nieco więcej uwagi.

 

…mia­łem na myśli szare twa­rze (szare, ni­ja­kie, zmę­czo­ne – przed zimą), to jesz­cze do­pra­cu­ję.

Przyda się dopracowanie, bo z tego co wiem, ludzkie twarze przed zimą prezentują się całkiem nieźle – są jeszcze opalone i pamiętają letni wypoczynek. Natomiast szare i męczone bywają twarze na przedwiośniu, kiedy dni są jeszcze krótkie, brakuje słońca, kiedy każdy ma dość zimowego chłodu i tęskni do wiosennej zieleni.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Myślę, że miałeś ciekawy pomysł. W interesujący sposób pokazałeś myśli (szaleństwo ?) kataryniarza. Jednak coś przeszkadza w odbiorze tego tekstu, chociaż zdania i styl wydają się poprawne.

Dla mnie osobiście, barierą były metafory i udziwnienia, np.:

Psy (…) Patrzyły tymi niewidzącymi oczami, dokładnie węsząc w przeszłości zapachów. Oddzielały nosem sekundy, kiedy tasak w rzeźni był w górze, od czasu, gdy już wolny leżał, uwalany juchą kapiąca w rynsztok.

Przyznam, że nie zrozumiałam, o co chodziło w drugiej części tekstu. Może warto podać czytelnikom trochę więcej wskazówek.

→ Ando

dziękuję za komentarz. 

osobiście wolę zostawić niedopowiedzenia zamiast wskazówek.

każdy nie myśli jak podpowie mu wyobraźnia.

Podobało mi się i nie podobało jednocześnie. Treściowo jest ciekawie, dużo interesujących elementów – chociażby motywy z różnymi zwierzętami, ciekawa postać kataryniarza, motyw stale zwiększającej się liczby ludzi i brakujących losów, gnijących w torbie ptaków, korby katarynki – ogólnie naprawdę świetny materiał na ciekawy tekst. Ale…

Warsztatowo jest przekombinowane, skaczesz między wątkami, nadużywasz podmiotów domyślnych – kiedy czytelnik przy prawie każdym zdaniu z podmiotem domyślnym musi się zatrzymać, żeby zastanowić, do kogo/czego się odnosi, to nie jest dobrze. Czasami składniowo coś się sypie albo szyk jest nienaturalny (domyślam się, że zamierzenie, tylko że sam fakt tego, że autor coś zrobił celowo jeszcze nie znaczy, że to działa). Tekstowi brakuje rytmu i płynności.

Podsumowując – trochę powściągliwości językowej by się przydało, ale widzę naprawdę duży potencjał.

It's ok not to.

→ dogsdumpling

Oczywiście, specjalnie jest to tak zaburzone; w zamierzeniu miało być urywane, chaotyczne, jak zbiegające się z różnych stron wspomnienia. ale wezmę pod uwagę na przyszłość co napisałaś. Dziękuję.

Jeżeli miało być urywane, chaotyczne – to osiągnąłeś cel. :)

Jest w tym tekście coś interesującego. Niektóre zdania i fragmenty naprawdę udane.

Moim zdaniem jednak trochę przesadziłeś z formą, która przyćmiewa treść. Masz w głowie pewien koncept, przekazujesz właśnie tymi chaotycznymi zdaniami, a czytelnikowi trudno się przez tę formę wgryźć w treść.

→ ocha: dziękuję, cieszę się że cel osiągnięty. Nie chciałem prowadzić precyzyjnego zapisu. Zależało mi właśnie na takiej formie chaotycznej. Widzę, że w odbiorze jest trudne. Biorę to pod uwagę – na przyszłość. 

Przepraszam, że dopiero teraz odpowiadam, nie zaglądam zbyt często na stronę. :)

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka