- Opowiadanie: Boolip - Tylko nie patrz mi w oczy

Tylko nie patrz mi w oczy

Na zamku Belgarth zagnieździł się demon. Przywołali go kapłani. Jeden z nich zażądał niemożliwego, a czarownik się zgodził. Dotarł do Belgarth nie żeby wypędzić demona, ale żeby go pojmać. 

Tak pewnie brzmiałoby to w dwóch słowach.  Zapraszam do lektury. 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Tylko nie patrz mi w oczy

Czarownik zacisnął skostniałe palce na oblodzonym murze. Zimny, północny wiatr szarpał jego płaszczem i wył potępieńczo. Hałdy śniegu podrywane gwałtownie ku górze, wirując wściekle wdzierały się do jego oczu i ust. Jakby wichura chciała go przegnać. Czarownik jednak nie ruszał z miejsca. Uśmiechając się kącikami ust wpatrywał się w ciemne niebo na dalekim południu. Przeraził go dopiero sierp księżyca. Mlecznobiałe światło dopadło go znienacka i rozświetliło na dłoniach drobne linie tatuaży. Czarownik zaklął szpetnie i szybko schował dłonie pod płaszcz.

Wiatr wzmagał na sile a czarownik zapragnął krzyczeć. Wszechobecne szum i zawierucha sprawiały, że czuł się bezpiecznie. Sam pośród zamieci. Wyjący w zawiei na pohybel księżycowi, którego szczerze nienawidził. Krzyczał, aż lodowate powietrze wypełniło mu płuca. Rozkaszlał się. Opadła na kolana wyciągając dłonie w kierunku kamiennego muru. Drobniutkie znaki tatuaży znów rozbłysły. Z bezsilności rył paznokciami przeklęty mur. Kamień po kamieniu. W milczeniu. Nie miał już siły krzyczeć.

Los zadrwił z niego pozostawiając go bez odpowiedzi. Pytania targały nim jak wicher. Rozrywały go od wewnątrz. Cierpiał jak nigdy wcześniej. Wrócił w miejsce z którego wyruszył, ugięty pod ciężarem wspomnień, których nie mógł wymazać i bólu z którym musiał żyć. Rzucając wyzwanie śmierci odnalazł ją. Zgasły kolejne istnienia zabite przez jego butę i wiarę we własne siły. Ostatecznie okazał się równie zły jak inni. Promyk nadziei na kłębiącym się ciemnością i gniewem niebie.

Czarownik wczepił się w mur i uniósł z kolan. W dole wicher przeginał drzewa, łamał krzewy i gałęzie. Śnieg sypał teraz ze wszystkich stron, wirując w makabrycznym tańcu białego szaleństwa. Łzy cieknące z jego policzków zamarzły żłobiąc jasnoróżowe bruzdy. Te blizny miały już z nim pozostać do końca. Za każdym razem kiedy patrzył w zwierciadło przypominały mu o cenie jaką musiał zapłacić.

– Czyjaś dłoń znalazła się nagle na jego ramieniu i pociągnęła go ku drzwiom na wieży. Pokonany, bezwolnie ruszył we wskazanym kierunku. Wewnątrz dopadło go światło świec i cisza. Kamienny mur izolował go od burzy, odbierając nadzieję na spokój.

– Czego chcesz kapłanie? – warknął przez zaciśnięte zęby, kiedy rozpoznał zwalistą postać odzianą w wór pokutny.

Rozpacz i cierpienie opuściły go nagle. Zastąpił je gniew. Kapłan uśmiechnął się cierpko.

– Tego co wszyscy Atheon. Pokoju na świecie, w przyszłości im mniej odległej, tym lepiej dla tego świata. Także wiecznej i niezmąconej widmem nieuchronnego końca szczęśliwości. Odrobiny zrozumienia. A na ten czas nie chcę żebyś zamarzł.

Głos kapłana był głęboki i melodyjny. Przywodził na myśl górski strumień, który spływał równo wzdłuż żłobionego latami koryta. Spokojny, pewny i nieuchronny jak sam czas. Zupełnie niepasujący do dużego brzucha, podwójnego podbródka i wąskich szparek oczu. Twarz kapłana była szeroka i blada. Usta miał wąskie, a spojrzenie przenikliwe. Ten pozorny spokój jeszcze bardziej rozwścieczył czarownika.

– Zejdź mi z oczu – powiedział wolno – Mam życzenie pobyć sam.

Kapłan chrząknął wymownie i pokręcił głową. Wielkie dłonie oparł ciężko na ramionach czarownika.

– Mam w dupie twoje życzenia – odparł – I chociaż Bóg jedyny czuwa nad wszystkimi, nawet nad takimi jak ty, i jego cierpliwość ma swoje granice. A cóż dopiero moja? Gdzie on, a gdzie ja?

Czarownik wbił wzrok w kamienną podłogę. Płyty były nierówne i w wielu miejscach wydeptane. Były też stare, jak niemal wszystko w Wernhannurm. Poczucie przemijania chwilowo wróciło mu spokój i chyba dlatego nie rzucił się kapłanowi do gardła.

– Nie strasz mnie Chloestan – powiedział przez zaciśnięte zęby – Z tych co mnie straszyli znakomita większość już nie żyje.

Kapłan skrzywił się w nieładnym grymasie.

– I ty mnie nie strasz. Moim obowiązkiem jest poznać prawdę.

Czarownik prychnął gniewnie.

– Czy ja ci czegoś bronię kapłanie? Ile jeszcze razy będę powtarzał tę samą historię?

Chloestan uśmiechnął się złośliwie.

– Tak długo, aż uznam, że wystarczy.

Czarownik zaklął głośno i szpetnie. Nigdy nie lubił kapłanów, a odkąd wrócił do Wernhannurm nie lubił ich jeszcze bardziej. Wiązała go jednak przysięga, dlatego zamiast wymierzyć kapłanowi policzek, kolejny raz zacisnął zęby i wrócił pamięcią do niedawnych wydarzeń.

– Jechaliśmy we dwóch – zaczął znużonym głosem – Ja i Slava. Na zamek Belgarth. Tam gdzie znalazła nas śmierć.

Wicher gniewnie uderzył w drzwi, a czarownik obrzucił kapłana wzrokiem przepełnionym nienawiścią i pogardą. Taki wiatr nigdy nie jest przypadkowy. Kiedy jechali ze Slavą też tak wiało.

 

*

 

– Boże jedyny jak wieje. Jak mocno może wiać?

Slava Pfleck naciągnął kaptur na czoło i policzki, a lodowaty, północny wiatr, wciąż niepowstrzymany, chłostał kapłana w odsłonięte części twarzy. Walka była z góry skazana na porażkę, a zwycięzca mógł być tylko jeden. Czarownik uśmiechnął się nie bez satysfakcji.

– Jeżeli potrzebujesz odpocząć możemy zjechać do gospody – wrzasnął.

Slava najpierw wykrzyczał coś niezrozumiale, a potem widząc, że czarownik go nie rozumie, znękany wyciem i zawodzeniem wichury, pokręcił przecząco głową. Gdy tylko to zrobił, wiatr ucichł nagle, jakby się z nimi droczył.

– Przestało? – zdziwił się kapłan – Rzuciłeś zaklęcie? – zapytał oskarżycielsko.

Czarownik wyszczerzył się w nieładnym uśmiechu.

– To nie moja zasługa. Widać Bóg jedyny wysłuchał twoich modlitw.

– Nie bluźnij! – oburzył się kapłan marszcząc srogo brwi.

Jego szkliste, ciemnozielone oczy nie budziły zaufania, podobnie wąskie usta i wysokie czoło.

– Boże jedyny! – zawołał po chwili nie doszukawszy się skruchy w obliczu Atheona – Prawda co mówią o was, czarownikach. Nie ma dla was świętości. I nie ma w was wiary.

Czarownik uśmiechnął się szeroko i bezczelnie.

– Nie zgodzę się – odparł – Wierzę, że każdemu może wrócić rozum. Nawet kapłanowi. I, że wbrew powszechnej opinii nie każdy kapłan to dureń.

Slava znów namarszczył brwi.

– Dzięki czarowniku za dobre słowo – mruknął niepewnie, czując pod skórą że wpadł w zasadzkę.

– Dzięki kapłanie – powtórzył jak echo Atheon – Dzięki, że skutecznie wyprowadzasz mnie z błędu.

Slava zagryzł wargi udając, że bierze słowa czarownika za dobrą monetę. Przez chwilę milczał wyraźnie obrażony. Nawyk mówienia pokonał w nim jednak dumę. 

– Im szybciej dojedziemy, tym szybciej wrócimy – powiedział patrząc w gwiazdy – Boże jedyny! Po stokroć wolałbym czytać księgi albo nauczać prosty lud.

Atheon uśmiechnął się wrednie.

– Prosty lud was kocha.

– I słusznie – przytaknął Slava nie zważając na ton czarownika – Prosty lud jest bogobojny. Bóg jedyny umiłował prostaczków.

– I z miłości dał im widły, kosy i pochodnie – dokończył Atheon.

Kapłan zazgrzytał zębami.

– Co chcesz powiedzieć?

– Nic czego już nie powiedziano wcześniej – odparł czarownik – Prosty lud kocha każdego kto go karmi. Dopóki go karmi.

– To groźba!? – wrzasnął Slava – Bo jeśli tak, to przysięgam na boga jedynego…

– Przestroga kapłanie. Zrobisz z tym co zechcesz. Zapewne zapomnisz.

Slava zmrużył gniewnie powieki i namarszczył czoło.

– Nie lubisz mnie – stwierdził.

Atehon wzruszył ramionami.

– Nikt was nie lubi.

Kapłan mocno zagryzł wargę, a drżące od strachu dłonie czym prędzej okrył płaszczem.

– Ale zrobisz co będzie trzeba, kiedy już dotrzemy do Belgarth?

Czarownik uśmiechnął się nieładnie.

– Zrobię – przyznał kiedy cisza wydała mu się wystarczająco długa – I to nie jest kwestia chęci, albo niechęci. Zwyczajnie spłacam dawno zaciągnięte długi.

Atheon splunął. Kapłan budził w nim odrazę reprezentując sobą wszystko to czego nienawidził. 

– Wiesz dobrze, że żeby zostać czarownikiem trzeba się mocno zasłużyć – powiedział cierpko – Każdy z nas na bycie czarownikiem sobie zapracował. Nie ważne czy kogoś utrupiłeś w portowej uliczce czy zelżyłeś księcia pana. Mogłeś równie dobrze ukraść bochen chleba, tyle że w złej godzinie i pod czujnym okiem sygnalisty. Prawo jest prawem, a sprawiedliwość niewzruszona, na łzy matek i zawodzenia dzieci. Wystąpiłeś przeciw prawu i musisz za to zapłacić. Prawo nie jest jednak bezduszne. Daje ci wszak wybór. Śmierć szybką albo śmierć powolną. Wedle woli.

Slava znów mocniej otulił się płaszczem.

– Jeśli zgrzeszyłeś winieneś ponieść słuszną karę – mruknął pod nosem – Tak napisano w wielkiej księdze.

Czarownik prychnął gniewnie.

– Wielka księga – warknął – Stek bzdur i łgarstw.

Po słowach czarownika kapłan poczerwieniał na twarzy i wrzasnął gniewnie nagle zapominając o strachu.

– Nie waż się bluźnić w mojej obecności! Nigdy więcej!

Atheon poczuł, że gniew wziął górę nad rozsądkiem i nie był już pewien czy zdoła nad sobą zapanować. W tej chwili pozwolił sobie na brak kontroli. Jedną dłonią chwycił wodze konia którego dosiadał Slava i przyciągnął go do swojego. Drugą sięgnął po kaptur kapłana.

– Co robisz? – jęknął przerażony Slava.

– Wszystko – wysyczał czarownik przez zaciśnięte zęby – Wszystko na co mam ochotę. Jeśli zechcę poderżnę ci gardło i porzucę w lesie, żeby cię wilki ogryzły.

Slava próbował się wyrwać z uścisku czarownika. Bezskutecznie.

– Puść mnie! – wrzasnął.

– Krzycz – odparł Atheon – Krzycz ile chcesz. Nikt cię nie usłyszy. Nikt ci nie przyjdzie z pomocą. Sam też się nie uwolnisz. Zamiast tego mnie wysłuchasz. Wycieracie sobie gęby bogiem jedynym i wielką księga, a nie różnicie się niczym od możnych czy bankierów. Więcej. Jesteście od nich gorsi. Możni odbierają ludziom wolność, bankierzy majątki. Wy odbieracie ludziom nadzieję. Wasz skryba z każdym moim powrotem odnotowuje skrzętnie ile to jeszcze lat muszę wam odsłużyć. I wiesz co kapłanie. Tych lat nie ubywa. To całkiem tak jakbym wziął pożyczkę u bankiera, a odsetki płacił u lichwiarza. Tyle, że tu nie chodzi o pieniądze. Stawką jest życie kapłanie, bo magia zabija.

Kapłan wrzeszczał i wił się jak węgorz.

– Puść mnie mówię! Usłyszą mnie ludzie na zamku!

Czarownik pokręcił głową.

– Nikt cię nie usłyszy – powiedział wolno – Wasz mistrz, Chloestan obiecał mi, że jeśli zamiast wygnać demona, poskromię go, a potem dowiozę do Wernhannurm mój dług zniknie.

Oczy Atheona zalśniły szaleństwem.

– Obiecał mi wolność. Niemożliwe za niemożliwe.

Czarownik puścił kaptur i uzdę drugiego konia.

– Wielce prawdopodobne, że twoi bracia nie żyją Slava – powiedział pogardliwie – Upilnowanie demona to niełatwa sprawa. Demony są cierpliwe bo nie wisi nad nimi widmo śmierci. Czas jest ich sprzymierzeńcem. Demon będzie drążył w skale wiary twoich braci, aż któregoś zwiedzie. Opęta go i jego rękoma zarżnie pozostałych. To się już pewnie stało Slava. Wiesz to. Gdybyś nie wiedział, zapewne byś z Belgarth nie uciekł.

Oczy Slavy rozszerzyły się ze strachu. Usta i dłonie zaczęły mu drżeć. Powietrze chwytał wielkimi haustami, jak ryba wyrzucona na brzeg. Czarownik przeciwnie, uspokoił się, wyciszył, zobojętniał. Patrzył na kapłana zimno i przenikliwie, jakby go oceniał.

– Poskromienie demona to też niełatwa sprawa – powiedział – Mam niewielką szansę. Dlatego zanim wyruszyłem do Belgarth postawiłem pewne warunki. Ty jesteś jednym z nich.

Slava zrozumiał. Zawył dziko. Ściągnął wodze i próbował zawrócić konia. Czarownik był jednak szybszy. Pchnął magię wprost w rozszerzone chrapy karej klaczy. Koń zarżał cicho i nie ruszył z miejsca. Czarownik się uśmiechnął.

– Jeśli cię to pocieszy kapłanie, najpewniej umrzesz w imię boga jedynego.

 

*

 

Czarownik prowadził kapłana przed sobą wwiercając mu w plecy ostrze miecza. Szli przez dziedziniec, który był równie pusty jak mury i stajnie, podwórzec i krużganki. Wyglądało na to, że w zamku nie ma żywego ducha. Tylko wiatr swoim przeklętym zwyczajem huczał i świszczał, łopocząc ich płaszczami.

Konie przywiązali zaraz za bramą. Czarownik zdołał skłonić zwierzęta do wjechania do środka i to tylko dlatego, że otumanił je magią. Przestąpiwszy jednak bramę zwierzęta stanęły w miejscu zapierając się kopytami. Rżały dziko i rwały się do ucieczki. Klacz Slavy stanęła dęba zrzucając kapłana na ziemię. To wówczas Slava spróbował ucieczki. Czarownik spokojnie zeskoczył z konia, przywiązał go do studni, potem odwrócił się w kierunku w którym uciekał Slava i zaatakował kapłana magią. Uderzenie było silne i kiedy sięgnęło celu zwaliło Slavę z nóg. Kapłan potknął się i uderzył twarzą w kamienne płyty przy bramie. Czarownik skrzywił się kiedy usłyszał nieprzyjemne chrupnięcie. Kiedy podszedł do kapłana ten nadal był nieprzytomny. Atheon szturchnął go nogą, raz, drugi, i kolejny, aż do momentu w którym Slava otworzył napuchnięte powieki. Kapłan uniósł się na kolana i gwałtownie rozkaszlał. Wciąż nie podnosząc się z ziemi wypluł krew i resztki zębów.

– Nie zasłużyłem na to – jęknął.

Jednocześnie zaczął mozolnie piąć się w górę. Gdyby nie mur, o który się opierał zapewne nie ustałby na nogach. Wyglądał strasznie. Jego oczodoły były napuchnięte i zaczynały sinieć. Krew ciekał mu z rozciętego łuku brwiowego i z ust.

– Wypuść mnie.

Atheon pokręcił głową i wyjął miecz.

– Nie jestem wielkim rycerzem – powiedział machnąwszy na próbę ostrzem – Po prawdzie żaden ze mnie rycerz i na mieczu znam się tyle co ty na życiu w ubóstwie, ale z takiej odległości trudno chybić. Idź – rozkazał wskazując mieczem kaplicę.

Slava złożył ręce do modlitwy.

– Boże jedyny! Mniej mnie w swojej opiece i zabierze ode mnie zło. A jeśli twoją wolą jest aby twój sługa dziś odszedł, napełnij mnie odwagą i spraw abym umarł godnie.

Czarownik westchnął ciężko i mocniej przycisnął ostrze do pleców kapłana.

– Ruszaj Slava zanim zastanie nas dzień.

Kapłan szedł wolno, ze spuszczoną głową, a czarownik zwiększał naciska na ostrze, za każdym razem kiedy Slava przystawał. Drzwi kaplicy, które widzieli w świetle księżyca były uchylone. Ciemność wewnątrz była gęsta i skłębiona. Cisza przerażała. Slava łkał i zawodził, ale Atheon nieubłaganie pchał go do przodu. Kiedy dotarli do drzwi kapłan osunął się na ziemię. Początkowo czarownik myślał, że Slava zemdlał, ale kapłan nie upadł. Klęczał. Ręce rozłożył wzdłuż boków, dłonie uniósł lekko ku górze.

– Boże jedyny miej mnie w opiece!

– Dość tej komedii Slava! – warknął Atheona – Wstawaj!

– Nie boję się zła i ciemności, co wyległa z najgłębszych czeluści, kiedy ty jesteś ze mną! Nie boję się mroku i cierpienia, co przychodzą z otchłani aby człowieka zniewolić, bo ty mnie obronisz! Będę najdzielniejszym z dzielnych! Będę walczył w imię twoje i na twoją chwałę!

Czarownikiem znów zawładnął gniew. Odłożył miecz i chwycił kapłana za kaftan, a potem uniósł w górę. Wolną rękę zacisnął w pięść i grzmotnął Slavę w policzek. Znów chrupnęło nieprzyjemnie, a krew zalała usta kapłana. Czarownik obrócił Slavę w kierunku wejścia do kaplicy, a potem rzucił nim do środka. Usłyszał głuche stuknięcie, kiedy bezwładnie opadające ciało uderzyło o kamienną posadzę, a zaraz po nim głośny śmiech.

Nie mogło się zacząć gorzej, ale było za późno. Śmierć czekała wewnątrz, a on nie miał dokąd uciec. Czarownik uśmiechnął się kącikiem ust. Nareszcie znalazł to czego szukał. Drogę bez wyjścia. Moment, w którym zmierzy się ze sobą samym i najpewniej umrze.

– Pieprzony głupiec – warknął czując jak narasta w nim znajomy gniew, a potem chwycił za miecz i wszedł w ciemność.

 

*

 

Najpierw usłyszał dziewczęcy śmiech. Był głośny, zwielokrotniony przez echo, wibrujący, przepełniony okrucieństwem. Było w nim także szaleństwo, które wróżyło jak najgorzej. Czarownik chciał instynktownie uskoczyć na bok, ale oślepiło go światło. Głos wibrował zaklęciem, a wszystkie pochodnie wystrzeliły ku górze jasnymi płomieniami. Czarownik osłonił oczy. Usłyszał krzyk Slavy, a w następnej chwili poczuł jak coś miękkiego obiło się o jego kaftan. Otworzył oczy i spojrzał w dół. Obok jego stóp leżało jasnozielone oko. Było zakrwawione, a wyraz przerażenia zastygł w nim na zawsze. Czarownik uniósł głowę i napotkał wściekłe spojrzenie jasnoniebieskich oczu. Dziewczyna wyglądała na młodą. Miała złote włosy, związane w warkocz i ciemną cerę. Odziana była w lekką suknię koloru niezapominajek. Kapłan wił się u jej stóp. Prawą dłoń miała czerwoną od krwi. Karmazynowe krople kapały na kamienną posadzkę. Slava znów zaczął krzyczeć. Dziewczyna spojrzała na niego z pogardą, uniósł stopę i kopnęła kapłana w łydkę. Uderzenie było silne i precyzyjne. Atheon usłyszał zgrzyt łamanych kości. Slava zawył a po policzkach ciekły mu krew i łzy. Dziewczyna zaśmiała się okrutnie.

– Sprawiłeś mi wielką radość czarowniku – powiedziała lekko – Nie wiesz nawet jak wielką, wielką radość sprawia mi zadawaniu mu bólu.

Spojrzała z pogardą na leżącego u jej stóp kapłana.

– Będziesz długo umierał – obiecała – bardzo długo. Wyrwę ci oczy i język. Połamię kości. Będę cię kroić na kawałki. Będziesz pragnął śmierci, a ja ci jej odmówię. Po wielokroć. Umrzesz kiedy ja zachcę.

Atheon uśmiechnął się bezczelnie.

– Może zabij go od razu? Po co czekać?

Dziewczyna uniosła głowę i obrzuciła czarownika gniewnym spojrzeniem.

– Po co czekać?! – warknęła – Po co?! Obiecałam sobie, że kiedy go dopadnę nie zginie od razu. Ja i Slava znamy się od lat i mamy niedokończone sprawy. Powiedz mu Slava! – rozkazała – Powiedz mu dopóki jeszcze masz język.

Kapłan zawył dziko i wybełkotał coś niezrozumiale. Dziewczyna warknęła z wściekłości, po czym chwyciła prawą dłoń kapłana i szybkim ruchem wyrwała mu serdeczny palec. Slava zaprzestał krzyku i spojrzał z niedowierzaniem na okaleczoną dłoń.

– Mów! – krzyknęła dziewczyna.

Łzy pociekły z oka kapłana. Broda drżała mu od bólu i strachu.

– Nie mogę Delaque – wyszeptał.

Dziewczyna zasyczała wściekle. Znów chwyciła kapłana za okaleczoną dłoń i wyrwała kolejny palec.

– To żebyś wiedział, że każda decyzja ma swoje konsekwencje – powiedziała uśmiechając się okrutnie – Tu wszystko zależy od nas, a twój niby bóg nie ma z tym nic wspólnego. Tu jesteśmy tylko ty i ja.

Atheon chrząknął znacząco. Dziewczyna znów obrzuciła go gniewnym spojrzeniem.

– Czego chcesz czarowniku? – warknęła – Przyprowadziłeś mi kapłana, a ja w podzięce cię nie zabiję. Umowę uznaję za zawartą, a negocjacji nie będzie. Możesz odejść.

Powinien był jej posłuchać. Wszystko byłoby wówczas łatwiejsze. Na szali leżała jednak jego wolność i tajemnica, którą w sobie skrywał. Dlatego postąpił jak głupiec.

– Nazywają cię Delaque? – zapytał.

Dziewczyna roześmiała się głośno. Puściła dłoń kapłana i wolnym, posuwistym krokiem ruszyła w kierunku czarownika.

– Mojego imienia nie można przetłumaczyć na wasz skundlony język.

Miała melodyjny, głęboki głos.

– Czego ty chcesz czarowniku? – zapytała cicho.

Była tuż przy nim. Głowę lekko przekrzywiła na bok. Patrzyła przenikliwie i czujnie.

– Pragniesz umrzeć?

Atheon uśmiechnął się jednym kącikiem ust.

– Czasami pragnę nie żyć – odparł.

Delaque zaśmiała się głośno i oblizała równe wargi.

– Głupiec z ciebie, ale mnie bawisz. Przyprowadziłeś mi jego. I nie podniosłeś na mnie miecza.

Czarownik wzruszył ramionami.

– Wszystko co najlepsze jeszcze przed nami.

Dziewczyna roześmiała się głośno.

– Znowu kpisz. Stoisz nad grobem, a żartujesz jak dziecko. Jak ci na imię?

– Uczyli mnie, żeby nie zdradzać imienia takim jak ty – odparł.

– Takim jak ja?

Znów przekrzywiła głowę.

– Czy teraz starasz się mnie obrazić?

Czarownik uśmiechnął się szeroko.

– Staram się przeżyć Delaque. Nagle zachciało mi się żyć.

– Twoje imię czarowniku. Trzeci raz nie poproszę.

Atheon skrzywił się lekko.

– Nie przypominam sobie dwóch pierwszych próśb.

– Bo masz nic nie wartą pamięć! – wrzasnęła gniewnie – Imię!

– Atheon.

Delaque uśmiechnęła się promiennie.

– Dzięki Atheon. Wolę znać imię tego komu odbieram życie. Taki kaprys.

Czarownik odpowiedział nieładnym uśmiechem.

– I ja mam podobnie. Taka praca.

Dziewczyna zmarszczyła brwi.

– Czy ty mnie straszysz?

– Nie śmiałbym. W taki sposób okazuję strach i uwielbienie.

Delaque przygryzł lekko dolną wargę.

– Nie umrzesz śmiercią naturalną czarowniku. Nie muszę patrzeć w przyszłość, żeby wiedzieć, że twój czas nadejdzie prędzej niż później. Dziś rozzłościłeś kogoś kto nie boi się zabijać.

– Wreszcie.

Atheon wyciągnął przed siebie obie dłonie i wykrzyczał zaklęcie. Wicher z dziedzińca uderzył w drzwi i rozwarł je na oścież. Zgasły świece, a wicher ominąwszy czarownika uderzył z furią w dziewczynę. Przez chwilę opierała się podmuchom. Wreszcie uległa. Zaczęła się cofać w kierunku ołtarza. Atheon kroczył przed nią. Nie opuszczał rąk. Nie przestawał krzyczeć. Wicher szalał. Delaque próbowała przełamać zaklęcie, ale wicher wdzierał jej się do gardła. Dławiła się i kaszlała. Potem ostatni raz spojrzała gniewnie na czarownika i uśmiechnęła się okrutnie.

Atheon zaklął, kiedy ciało dziewczyny opadło bez życia na kamienną posadzkę. Potem wolno odwrócił głowę w kierunku kapłana, i chociaż przeczuwał co zobaczy, miał szczerą nadzieję, że jednak się pomylił.

Slava zdążył się podnieść z posadzki. Patrzył na czarownika jednym jasnobłękitnym okiem i uśmiechał się z nienawiścią.

– To nie było mądre Atheon – powiedział kapłan przekrzywiając głowę – W istocie to było bardzo, bardzo głupie.

Czarownik wiedział, że nie zdąży rzucić zaklęcia. Dlatego sięgnął po miecz.

 

*

 

Kapłan zaatakował zdrową ręką. Okaleczoną dłonią zasłonił się jak tarczą. Czarownik za późno rozpoznał intencje przeciwnika. Ciął mieczem od góry, a ostrze rozorało dłoń, zazgrzytało o kości i utknęło w okolicach łokcia. Kapłan wyrwał krwawiącą rękę wraz z mieczem i popędził w kierunku leżącej na ziemi dziewczyny. Atheon pobiegł za nim. Wiedział jednak że znów się spóźnił. Gdy tylko Slava dopadł dziewczyny jego oko znów nabrało jasnozielonego koloru. Kapłan zawył kiedy dziewczyna wyrwała miecz. Delaque skierowała ostrze wprost na pędzącego w jej kierunku czarownika. Atheon zrozumiał, że klęska jest nieuchronna i nie obędzie się bez ran. Pozostało mu już tylko spróbować przeżyć. W ostatniej chwili okręcił się bokiem, a ostrze prześliznęło się płynnie po jego żebrach. Rana krwawiła paskudnie, a czarownik sztywno zaczął cofać się do wyjścia. Delaque wstała z posadzki i odrzuciła miecz. Dziewczyna śmiała się głośno.

– Mówiłam ci, żebyś poszedł precz – mruczała dziko – Ostrzegałam. Wolałeś kpić zamiast kierować się rozumem. A może lubujesz się w cierpieniu?

Atheon wzruszył ramionami i spróbował się uśmiechnąć. Plecami opierał się o mur i był wdzięczny bogom, że postawili go na jego drodze.

– Nigdy nie wiadomo co w człowieku siedzi – odparł.

Dziewczyna uśmiechnęła się okrutnie.

– Możemy się przekonać jeśli chcesz. Rozerwę twój brzuch i wyrwę flaki. Wówczas zyskasz pewność, że nie różnisz się niczym od innych ludzi. Dużo mięsa i kilka kości.

Czarownik odetchnął z wysiłkiem. Słowa oddalały go od nieuchronnego końca, a on nagle bardzo zapragnął żyć.

– To prawda Delaque. Mamy ciało – powiedział – Prawdą jest też, że twój lud od zarania dziejów pragnie nas posiąść.

Dziewczyna zatrzymała się w pół kroku i przechylił głowę. Jej jasnobłękitne oczy wpatrzyły się w czarownika z zainteresowaniem.

– Wierzysz w te brednie Atheon? – zapytała – Miałam o tobie lepsze zdanie.

Czarownik nie odpowiedział. Rana ciekła obficie pomimo wyszeptanego ukradkiem zaklęcia tamującego krwawienie.

– Mój lud nie znajduje żadnej przyjemności w obcowaniu z wami – mówiła dziewczyna krzywiąc się z odrazy – Pomyśl jakbyś się czuł, gdyby ktoś wtłoczył cię w ciało wieprza? Zamiast mówić mógłbyś jedynie kwiczeć. Zamiast stóp i dłoni miałbyś racice. I taplałbyś się w gnoju, i żarł z ziemi. Chyba, że miałbyś szczęście obcować z zamożną świnią. Wówczas żarłbyś z koryta. Nie czarowniku. Nikt z nas nie chce być wami. I niczego wam nie zazdrościmy.

Atheon pokręcił głową. Widział coraz gorzej. Gdyby nie światło księżyca, które wdarłszy się przez drzwi i okiennice wyraźnie oddzielało półcienie i gęste ciemności, zapewne nie widziałby niczego.

– Po co tu jesteś Delaque? – zapytał z wysiłkiem.

Dziewczyna zbliżyła się do niego. Prawą dłonią chwyciła dłoń czarownika i bez wysiłku odsunęła ją od rany. Krew znów popłynęła szeroko i prędko.

– Nie jestem tu dlatego, że taka była moja wola – wyszeptała – Kapłani złamali wszelkie prawa i zakazy. Napluli na tradycję. Sięgnęli po stare zaklęcia, o których nie powinni wiedzieć, wszak mieli je spalić przed wiekami. Znali jednak dawną magię i przyzwali mnie. Slava i jego bracia, w krypcie.

Atheon się uśmiechnął. Odpowiedzi przestały mieć znaczenie, kiedy zabrakło pytań. Wicher szalał na zewnątrz, ale tym razem nie wzbudził w nim lęku, ani niepokoju. Czarownik zapragnął zatracić się w szumie i wyciu, a zimny północny wiatr jawił mu się jako przystań, w której nareszcie ukołysze własne demony.

A wówczas, gdy śmierć wzięła go na dobre we władanie, dziewczyna kątem oka dostrzegał drobne linie tatuaży na jego przedramieniu, które mieniły się w świetle księżyca. Delaque warknęła coś w języku, którego nie znał. Delikatnie osunęła jego ciało wzdłuż muru, a potem uniosła nad nim dłonie i zaczęła wykrzykiwać kolejne zaklęcia. Nie rozumiał co nią powodowało i już nie pragnął zrozumieć. Wszystko powinno mieć swój kres. I wszyscy.

– Żegnaj Delaque – wyszeptał czarownik nie przestając się uśmiechać i zamknął oczy.

 

*

 

Obudził go chłód. Zadrżał. Bok rwał silnie, żebra pulsowały tępo. Nie krwawił. Nie umierał. Zrozumiał, że przeżyje i zaklął bezgłośnie. Poczucie porażki, którą wielu uznałoby za zwycięstwo sprawiło, że zapragnął krzyczeć. Zdołał jednak zdławić gniew i łzy. Pragnął wolności i pogardzał lękiem. Dlatego zacisnął zęby i z niechęcią otworzył oczy, żeby z jednej ciemności przejść w inną, mniej ostateczną.

– Witaj pośród żywych Atheon.

Jej głos odbijał się od licznych ścian i niskich sufitów. Musieli być w krypcie.

– Czego chcesz Delaque? – zapytał z wysiłkiem.

Dłońmi namacał za plecami kamienny mur. Na próbę poruszył nogami. Był zesztywniały i obity. Nie miał najmniejszych szans na zwycięstwo. Wyszczerzył zęby w ciemnościach.

Dziewczyna zamruczała cicho. Była niedaleko. Czuł jej zapach. Słyszał drobne kroki.

– Na początek chciałabym, żebyś wysłuchał jednej historii.

Atheon spróbował przenieść ciężar ciała na drugi bok i skrzywił się z bólu.

– Wierz mi, że nigdzie się nie wybieram – mruknął.

Dziewczyna roześmiała się głośno.

– Żarty i kpiny. Nawet w obliczu niechybnej śmierci. Już samo to wystarczy, żebym zechciała cię oszczędzić.

Czarownik stęknął głośno.

– Wybacz, że nie skoczę do góry z radości. Łupie mnie pod żebrami.

– Wybaczam. Tym razem. A teraz słuchaj i wbrew swojej naturze nie przerywaj.

Ból znów go pochwycił, ale zdołał nad nim zapanować.

– Spróbuję – mruknął przez zaciśnięte zęby. 

Delaque westchnęła ciężko, jakby nagle dopadły ją zmęczenie i samotność.

– Każdy opowiadający z góry skazany jest na klęskę Atheon – powiedziała wolno – Nie można bowiem zmusić nikogo do przeżycia tych samych uczuć. Nie można nikogo skazać na cierpienie, które było udziałem twoim i którym twoja opowieść jest nieraz przesiąknięta. Tego się zrobić zwyczajnie nie da. Można mieć jednak nadzieję, że ktoś spróbuje cię zrozumieć. Podejmie wysiłek. Ja mam nadzieję czarowniku.

Atheon odetchnął z wysiłkiem.

– Nie przerywam ci Delaque. Milczę. Tak jak chciałaś.

Dziewczyna uśmiechnęła się w ciemnościach i chociaż nie mógł jej widzieć był przekonany, że tak właśnie było.  

– Wiele lat temu kapłanom na zamku Belgarth zamarzyło się przyzwać demona – mówiła spokojnie – Nie znali jednak zaklęć, nie było wśród nich takiego, który pamiętałby dawne rytuały, nie mieli na podorędziu ksiąg, ani pergaminów, słowem niewiele wiedzieli. Bardzo niewiele. Mieli za to w sobie dużo zapału i przemożne chęci. Powodowały nimi bowiem, nie potrzeba poznania, nie chęć czynienia dobra, a rządza władzy. Zamarzyli sobie zmusić demona do wyjawienia tajemnic, które pozwoliłyby im ową władzę wzmocnić. Jak wiesz Atheon tajemnice można zamienić na złoto, a za złoto kupić dotąd nieprzekonanych i niepokornych. Wszak każdy ma swoją cenę.

Czarownik uśmiechnął się kącikiem ust.

– Słyszałem, że każdy ma.

Delaque prychnęła gniewnie.

– Miałeś nie przerywać.

– Wybacz. Zły nawyk.

Dziewczyna roześmiała się dźwięcznie.

– Kim byłbyś gdybyś milczał?

– Kimś innym.

Delaque westchnęła głęboko.

– Tego właśnie pragnęli kapłani. Nie być sobą. Postąpić wbrew własnej naturze. Sięgnąć po to, co nie było im przeznaczone. Jakby nie wiedzieli, że nigdy nie dostajemy tego czego chcemy. Los daje nam tylko to, czego sobie życzy on sam. Dlatego trzeba dobierać życzenia z wielką rozwagą. Są przesiąknięte starą magią i mają niewyobrażalną moc.

Czarownik westchnął z wysiłkiem. Jego żebra pulsowały bólem.

– Uważaj czego sobie życzysz.

– W waszych mądrościach ludowych jest wiele prawdy – zgodziła się – Żyjecie krótko i próbujecie się strzec. To powiedzenie jest jednak prawdziwe tylko w połowie.

Atheon opuścił głowę i zamknął oczy. Spróbował zobaczyć swoje ciało od środka i dokonać czegoś co było niemożliwe. Tępy ból utwierdził go w przekonaniu, że powinien postąpić wbrew rozsądkowi. Uśmiechnął się z wysiłkiem i ruszył w nieznane. Rzucał zaklęcie bez słów.

– A druga część? – zapytał.

– Los zawsze źle ci życzy – odparła – To co zwykliście nazywać losem jest pozostałością, pamięcią po dawnych, wielkich zaklęciach, które były udziałem także was, ludzi. Wielką magię i dawne czasy zakończyły śmierć i cierpienie, a magia nimi przesiąkła. To dlatego los wypacza zakazane zaklęcia.

Dziewczyna zaśmiała się okrutnie.

– Kapłani wierzyli, że mogą przywołać demona i zmusić go do wyjawienia tajemnic. Chcieli tego tak bardzo, że los ich wysłuchał. Pewnej nocy jedna ze ścian w podziemiach Belgarth osunęła się. Wewnątrz odnaleźli kryptę, a w niej księgi o których nigdy nie słyszeli. Księgi były zapisane w archaicznym narzeczu i rozumieli zapisy jedynie w części. Kapłani wyczytali, że żeby przywołać demona potrzeba ofiary. I to nie jednej a dziesięciu.

Czarownik poczuł jak magia zaczyna z wolna przepływać przez jego ranę, a ta się zasklepia. Ból zelżał.

– Dziesięć młodych dziewczyn czarowniku – mówił Delaque – To ciało, które posiadłam należy do ostatniej. Żyje tylko dzięki mnie. Gdybym nie zjawiła się w czas, poderżnęli by gardło i jej.

Atheon na próbę poruszył ciałem. Ból zniknął, a ręce miał sprawne i gotowe do walki.

– Winniśmy wam wdzięczność – powiedział – My ludzie, wam demonom. Nie chcecie posiąść naszych ciał, a jedynie chronicie nas przed nami samymi. Nikt w to nie uwierzy Delaque.

– Bo przez stulecia karmiono was kłamstwami! – ryknęła – Kapłani i im podobni żerowali na półprawdach i niedopowiedzeniach! Łgarze! Krętacze! Kłamcy!

Odetchnęła głęboko. Kiedy znów zaczęła mówić jej głos był spokojny.

– Nasze światy są ze sobą splątane. To co dzieje się w jednym, odbija się w drugim. Przenika, przesiąka. Mój świat utkany jest z magii. Kiedy człowiek umiera to czym był, jego radości, ból i cierpienie, wszystko to wchłania magia. A my przeżywamy to wszystko z wami. Raz za razem. Aż pamięć o was nie rozpłynie się w przestrzeni. Kiedy kapłani podrzynali tym dziewczynom gardła byłam tuż obok. I nie mogłam, nie umiałam już tego znieść. Przeniknęłam do waszego świata i posiadłam ciało Feryii.

Delaque westchnęła.

– Kapłani nie przywołali demona. Rzucili jednak pewne zaklęcia, które mnie więżą. Nie mogę opuścić kaplicy. Nie mogę ich zranić, zabić, ani posiąść.

Atheon zmarszczył brwi. Był gotowy na atak, ale musiał poczekać na właściwą chwilę.

– Mówiłaś, że znacie się ze Slavą?

Delaque roześmiała się okrutnie.

– Slava był jednym z nich. Zaklęcie działa jednak tylko do czasu przebywania w kaplicy. Kiedy wyruszył w podróż do Wernhannurm czar prysł. A potem ty przyprowadziłeś go do mnie.

Roześmiała się.

– To zabawne Atheon. Nie wiedziałeś o Slavie. Wiem to. Widzę to w twoich oczach, ale ten który cię wysłał musiał wiedzieć. Wiedział, a mimo to wysłał Slavę na śmierć. Jak to o nim świadczy?

Czarownik skrzywił się lekko.

– A jak to co mu zrobiłaś świadczy o tobie Delaque?

Dziewczyna zamruczała groźnie.

– Nie odpłaciłam mu choćby w części – powiedziała – Choćby w małej części. Więzili mnie w tej krypcie przez lata czarowniku. W tym przeklętym miejscu, w ciele, które zdążyłam znienawidzić. Rytuał, który odprawili kapłani nie pozwalał mi odejść, a oni byli rządni wiedzy. Zajmowało ich choćby to, czy ciało dziewczyny, w którym byłam można pociąć. Nie wiedzieli czy dziewczyna umrze, czy będzie żyła. Spierali się o to po wielokroć. A potem Slava wziął nóż i oderżnął mi sutek. Moja magia uleczyła ciało dziewczyny. Ciął więc dalej. Oderżnął mi uszy, wyłupił oczy, wyrwał język, obcinał palce, łamał kości, raz nawet poderżnął mi gardło. A ja za każdym razem leczyłam ciało Feryii. Będąc związana zaklęciem byłam nią i czułam to co ona czuła. Slava szybko zrozumiał, że cierpię. To jednak go nie powstrzymało.

Atheon wolno zaczął przesuwać się w bok. Chciał się uchronić przed pierwszym atakiem, który niechybnie nadejdzie gdy tylko on zaatakuje.

– Slava mógł zdjąć zaklęcie – mówiła Delaque – Kapłani spalili księgę, ale on je pamięta. Wiem, że nie zrobiłby tego po dobroci. Chciałam go zmusić, ale pojawiłeś się ty. Omal cię nie zabiłam, ale nie ma tego złego. Widziałam znaki na twoim ciele i wiem do czego jesteś zdolny. Jestem ciekawa czy sam wiesz?

Czarownik nie odpowiedział. Nogi podkurczył pod siebie. Był gotów do skoku. Wiedział, że to jego jedyna szansa.

– Milczysz Atheon.

Głos dziewczyny nagle stał się lodowaty.

– Musisz wiedzieć, że nie podoba mi się twoje milczenie. Bardzo.

Zaatakował. Kiedy rzucił się przed siebie znów oślepiły go światła. Drugi raz pokonała go w ten sam sposób. Dziewczyn zgrabnie odsunęła się na bok i kopnęła czarownika w zaleczone żebra. Atheon zawył z bólu i upadł na ziemię. Jej świdrujący głos przebijał się z łatwością przez dzwonienie w uszach.

– Tylko niemądry człowiek uczy się na własnych błędach czarowniku. Mądry uczy się na cudzych, a głupi nie uczy się wcale. Sądziłam, że pojętny z ciebie uczeń. Może to tylko krnąbrność? Jeśli tak znajdzie się na to sposób. Slava!

Atheon zamrugał szybko powiekami. Byli w krypcie. Pochodnie płonęły jasno po obu stronach muru. Przed sobą czarownik zobaczył pięciu mężczyzn, którzy byli przywiązani do drewnianych krzeseł. Mężczyźni byli nadzy. Slava podchodził właśnie do pierwszego z nich. W zdrowej dłoni trzymał nóż. Delaque roześmiała się głośno.

– Tam siedzą moi oprawcy – powiedziała wskazując na związanych – A mój największy oprawca jest w mojej mocy. Nie mogłam ich tknąć przez te wszystkie lata. Nadal nie mogę.

Dziewczyna obróciła się twarzą do czarownika. Jej oczy skrzyły się bladoniebieskim światłem. Atheon rozpoznał w niej niepochamowane gniew i okrucieństwo.

– Coś za coś czarowniku – syknęła Delaque – Miałeś szansę ocalić wszystkich. Wystarczyło nie podnosić na mnie ręki. Teraz jest za późno.

Czarownik próbował unieść się na łokciach, ale opadł z sił.

– Dwa istnienia, za dwie próby – powiedziała dziewczyna – Tak jest sprawiedliwie. Trynjusz i Gustav – zdecydowała – Slava. Poderżnij im gardła.

 

*

 

Śmierć wygląda zawsze tak samo. W gasnących oczach widać strach przed nieznanym. Nikt nie jest gotowy na koniec. Czarownik rozpoznał Slavę po zakrwawionej ręce. Zdawało mu się, że patrzy przez mgłę. Świat wokół niego wirował, a wiatr znów zaczął wyć potępieńczo na górnych kondygnacjach. Slava czekał w milczeniu zwrócony twarzą do kapłanów. Atheon z wysiłkiem zwrócił głowę w miejsce gdzie stała Delaque. Czarownik zrozumiał, że Slava czeka na rozkaz. A wówczas dziewczyna, jakby czytała w jego myślach, machnęła na Slavę ręką.

Kapłanom nie pomogły przeraźliwe krzyki, ani złorzeczenia. Bóg jedyny nie przybył im na ratunek. Slava przez chwilę przyciskał nóż do gardła jednego z kapłanów, a potem odwrócił się twarzą do czarownika, po czym uśmiechnął się okrutnie i poderżnął kapłanowi gardło. Ciemnozielone oko patrzyło na Atheona błagalnie. Było przepełnione rozpaczą i strachem. Zadrżało, kiedy Slava odwrócił głowę do związanych mężczyzn i przyłożył nóż do gardła kolejnego z nich.

– Wystarczy.

Czarownik próbował krzyczeć, ale jego gardło było stać jedynie na charczenie.

– Wystarczy Delaque. Pojąłem.

– Nie wystarczy.

Dziewczyna zacisnęła usta i namarszczyła brwi. Uśmiechnęła się i palcem wskazującym wycelowała w Slavę, a nieszczęśnik z wprawą godną kata poderżnął gardło kolejnemu kapłanowi.  

– Teraz wystarczy – orzekał – Na teraz Atheon. I zrozum wreszcie. Życie pozostałych zależy tylko od ciebie. Dla mnie ich życie jest bez wartości. Wolałabym, żeby umierali dłużej. Tylko tyle.

Czarownik wolno uniósł się najpierw na kolana, a potem opierając się plecami o mur, zawiesiwszy ręce na żelaznych kratach podciągnął się do pionu.

– Co mogę dla ciebie uczynić Delaque?

Atheon próbował się uśmiechnąć, ale tylko skrzywił się z bólu. Dziewczyna natomiast uśmiechnęła się szeroko.

– Wszystko czego sobie zażyczę.

Podeszła do niego.

– Powiedz mi Atheon jak to z tobą jest? Tyle się mówi złego o was czarownikach. Ponoć nie zależy wam na bliźnich. Czyżbyś był chlubnym wyjątkiem?

– Nie lubię niepotrzebnych śmierci.

Delaque spojrzała na niego uważnie.

– Ja ich nie zadaję.

– Kapłani mieliby na to zgoła inny pogląd.

Dziewczyna roześmiała się głośno.

– Tylko ci martwi. Zapytaj tamtych żywych. Każdy z nich wyzna, że zasługuje na śmierć. A potem będzie błagał i skomlał, żeby nie odbierać mu nędznego żywota.

Czarownik znów sięgnął po magię bez zaklęcia. Udało mu się.

– Zatem to zemsta? – zapytał.

– Wymierzam słuszną sprawiedliwość czarowniku – zasyczała dziewczyna kładąc mu drobną dłoń na ramieniu – A tobie pragnę dać kolejną szansę. Zawrzemy umowę. Ja nie zabiję kapłanów, a ty coś dla mnie zrobisz. Trzy rzeczy za trzy istnienia. Jedno zaklęcie, jedno opętanie i jedna śmierć. Tylko tyle.

– Tylko tyle – powtórzył głucho Atheon i wolno skinął głową.

Delaque wydęła lekko usta i nachyliła się nad jego uchem.

– Wiem kiedy sięgasz po magię Atheon – szepnęła – Nawet kiedy nie korzystasz z zaklęć. Dlatego dla własnego dobra powstrzymaj się przed kolejną głupotą do której niechybnie zmierzasz.

Czarownik zaklął w duchu. Paskudnie i po wielokroć. Gniew znów nim zawładnął. Tym razem jednak pojawił się nagle. Nieoczekiwany nawet przez niego. Oczy czarownika zasnuła mgła nienawiści. Zapewne rzuciłby się na Delaque z gołymi rękoma, gdyby Slava nie oszalał. Kapłan zawył dziko i rzucił się na pierwszego ze swoich współbraci. Poderżnął mu gardło zanim Delaque odwróciła głowę. Dziewczyna odstąpiła od Atheona i ruszyła w kierunku Slavy. Zanim jednak do niego dotarła szaleniec poderżnął gardło kolejnemu kapłanowi. Delaque pchnęła magią. Zaklęcie uderzyło w okaleczoną rękę Slavy i wyrwało ją z barku. Ręka poszybowała ku górze, uderzyła o sufit i opadła na kamienne płyty z nieprzyjemnym plaśnięciem. Slava zawył dziko i zatopił nóż w sercu ostatniego z kapłanów.

– Nie pozwolę! – wrzeszczał – W imię boga jedynego nie pozwolę! Nie uwolnisz jej przeklęty czarowniku! Choćbym miał umrzeć!

– Umrzesz – zapewniła Delaque lodowatym głosem.

– Nie dziś.

Czarownik był szybki. Nie wiedząc co robi pchnął magię w miecz. Miecza zapłonął jasnoniebieskim światłem, a czarownik zaatakował dziewczynę. Ostrze przeszło przez plecy i przeszyło serce. Delque zachwiała się lekko. Odwróciła się wolno. Jej usta lekko drżały. W kącikach usta zaczęła zbierać się krew. Dziewczyna pokręciła lekko głową i upadła. Czarownik klęknął przy niej.

– Nikt nie rodzi się zły Atheon.

Mówiła tak cicho, że ledwie ją słyszał. Przytknął ucho do jej zakrwawionych ust.

– Czasami się tacy wydajemy. Czasami chcemy tacy być. W końcu zrozumiesz. Kiedyś zrozumiesz, że nie istnieje zło, ani dobro. Tylko nasze wybory i ich konsekwencje.

Czarownik patrzył jak w bladoniebieskich oczach z wolna gaśnie światło. Jeszcze przez chwilę tliło się niemrawym płomieniem, aż w końcu zniknęło zupełnie. Dziewczyna leżała nieruchomo i uśmiechała się delikatnie. Znów była martwa. Tym razem na zawsze.

 

*

 

Wicher zawył wściekle. Uderzył w okienne witraże i ciężkie drzwi. Tłukł się w szczelinach między murami, jęcząc i zawodząc. Czarownik przywołał magię, żeby rozgrzać ciało. Z satysfakcją zauważył, że ręce Chloestana drżą z zimna. Kapłan podążył za wzrokiem czarownika i schował zziębnięte dłonie pod płaszcz. Spojrzenie miał przenikliwe i nieufne. Wyraz twarzy zacięty.

– Powiem ci teraz Atheon jak ja to widzę – powiedział wydychając parę – Zamek Belgarth jest pełen trupów. Kapłani, których wysłałem kiedy wróciliście badają tropy. Nie wiem co znajdą.

Chloestena spojrzał znacząco na czarownika, ale Atheon odpowiedział mu pogardliwym milczeniem. Kapłan pokiwał głową.

– Jak wolisz – mruknął – Wiedz jednak, że czego by moi kapłani nie znaleźli, niewiele to dla ciebie zmienia. Fakty są takie, że jest sześć trupów. Pięciu kapłanów i jedna dziewczyna. Do tego o tym co zdarzyło się na zamku, możesz zaświadczyć tylko ty i Slava. Slava oszalał, przez co jak sam rozumiesz jego zeznania nie wydają się być wiarygodne. Pozostajesz zatem ty. Jeden czarownik, pośród wielu trupów i szaleńca.

Atheon wzruszył ramionami. Był spokojny.

– Nie ważne jak to wygląda Chloestan. Było tak jak mówiłem.

Kapłan pokręcił głową.

– Wygląda to tak jakby szalony czarownik dokonał pogromu na zamku Belgarth.

Atheon uśmiechnął się lekko.

– A demon?

Chloestan pokręcił głową.

– Nie było demona.

– A gdybym zażądał procesu?

– Nie będzie procesu – odparł kapłan – A gdyby był nie doczekałbyś przesłuchania.

Czarownik westchnął ciężko.

– Wierzę ci Chloestan – powiedział – Wysłałeś z misją mnie i Slavę. Slavę z góry spisałeś na straty. Miał zginąć. Nie wiem czy ciążyły na nim dawne przewiny czy nowe grzechy, dość powiedzieć, że stał się dla ciebie niewygodny. Tymczasem Slava przeżył.

Chloestan prychnął pogardliwie.

– Nikt nie uwierzy czarownikowi.

Atheon się uśmiechnął.

– I dlatego wysłałeś mnie. Miałem przywlec do ciebie demona, żebyś mógł go katować i dręczyć w taki czy inny sposób, żeby wywlec z demona jego tajemnice. A gdyby mi się nie powiodło miałem zostać oskarżony o zabójstwa kapłanów i stracony bez procesu. Wszak nikt nie będzie pytał co stało się z czarownikiem.

– Nikt nie będzie pytał – zgodził się kapłan.

Atheon opuścił głowę w dół wpatrując się w kamienne płyty.

– Wydaje ci się, że wiesz już wszystko, a potem okazuje się, że nie wiesz niczego.

Kapłan prychnął pogardliwie.

– Nasza rozmowa zaczyna mnie męczyć Atheon. Nie wiem o czym mówisz i nie chcę wiedzieć. Jest tak, że na każdego przychodzi czas. Dzisiaj przyszedł na ciebie. Powinieneś się z tym pogodzić.

Czarownik pokręcił głową.

– Trudno nosić w sobie demona – powiedział cicho – To boli Chloestan. Wiesz, że twoje ciało jest za małe, żeby pomieścić dwa duchy, i że nie masz wyboru. Dlatego opętani zachowują się jak szaleńcy.

Kapłan odsunął się od czarownika.

– Nie wiem czy jesteś głupcem, czy oszalałeś jak Slava.

Atheon złapał go za rękaw kaftana.

– Ani to, ani to Chloestan. Umowa została zawarta i trzeba jej dopełnić. Zdjąłem jedno zaklęcie i pozwoliłem się opętać. Pozostała jedna śmierć.

Kapłan próbował wyrwać się z uścisku czarownika, ale Atheon przytrzymał go drugą ręką. Odwrócił twarz do twarzy kapłana. Chloesta zobaczy jak oczy czarownika zmieniają kolor na jasnobłękitny.

– Boże jedyny – wyszeptał.

Potem zawył dziko, kiedy Delaque wniknęła w niego. Kapłan padł na kamienne płyty i tłukł o nie głową. Łamał paznokcie, zdzierał skórę na łokciach i kolanach. Wił się w konwulsjach. Czarownik patrzył spokojnie. Słuchał wiatru, który wył zdradziecko. A kiedy wiatr ucichł, kapłan zaprzestał walki. Jego oczy lśniły jasnobłękitnym światłem.

– Witaj Delaque – powiedział czarownik.

– Witaj Atheon.

Czarownik uśmiechnął się lekko.

– Co chcesz zrobić?

– Skończyć wszystko.

Kapłan westchnął.

– Pozostają jedynie niespłacone długi. Wykonałeś swoją część umowy. Ja uratuję dzisiaj dla ciebie jedno istnienie. Pozostaną dwa.

Czarownik zmarszczył brwi.

– Co chcesz zrobić Delaque?

Kapłan uśmiechnął się ciepło.

– Uratuję cię czarowniku. Uratuję cię przed nimi. Dzisiaj zabiorę ze sobą jednego łotra. Twój i mój świat będą bez niego lepsze. Umrze jeśli umrze ze mną i nigdy nie wróci. Ani on, ani jego duch. Nie zatruje nikogo więcej. Pozostanie jedynie mój dług. Dwa istnienia. Nie będę mogła go spłacić, ale zrobi to kto inny. Wystarczy, że poprosisz. Sam najlepiej będziesz wiedział kiedy.

Kapłan ruszył wolno w kierunku drzwi.

– Na pożegnanie tajemnica za przysługę Atheon – powiedział naciskając żelazną klamkę – Wielka magia jest czysta. Nie potrzebuje słów ani zbędnych gestów. Chociaż to żadna tajemnica. Myślę, że zawsze to wiedziałeś. Znaczenie znaków, które widzisz w świetle księżyca musisz odkryć sam. Powinieneś jednak wiedzieć, że nie zobaczy ich nikt kto nie dotknął wielkiej magii. Na razie jesteś bezpieczny. Widziałam fragmenty twojej przyszłości. Wzrusza nawet mnie.

Atheon ruszył w kierunku kapłana.

– Nie podchodź proszę – powiedział Chloestan – Możesz mówić cokolwiek chcesz. Tylko nie patrz mi w oczy. Nie chcę się rozmyślić. Ostateczny koniec przeraża każdego.

Kapłan nacisnął klamkę i wszedł w mrok. Księżyc świecił jasno a północny wiatr znów zawył potępieńczo. Chloestan zrobił kilka kroków w kierunku muru. Potem odwrócił się twarzą do czarownika. Ręce uniósł ku górze. Po chwili ciało kapłana zajęły płomienie.

– Ostatnia tajemnica – krzyknął kapłan – Tak się rodzimy i tak umieramy Atheon. W ogniu.

Wiatr zahuczał gniewnie chłonąc rozdzierający krzyk bólu. Kapłan wrzeszczał i zawodził. Na oślep rzucił się z muru. Wciąż płonął kiedy spadał i kiedy jego ciało roztrzaskało się o skały.

Czarownik popatrzył w ciemnogranatowe niebo i uśmiechnął się do księżyca. Wiatr ucichł. Z góry opadały wolno drobne płatki śniegu. Do rana przykryją wszelkie ślady nocnego szaleństwa. Zabiorą ze sobą pamięć o bólu i cierpieniu. Zmyją niechęć i smutek. Podarunek od gwiazd. Biała karta. Nowy rozdział.

Koniec

Komentarze

Witaj!

 

Czarownik zacisnął skostniałe palce na oblodzonym murze.

Kiepski pomysł… próbowałeś czegoś podobnego? Z doświadczenia powiem ci, że ostatnie czego chcą skostniałe palce, to mieć kontakt z czymś oblodzonym. Najpierw boli, później już nawet nie boli, ale w nagrodę nie możesz ruszać palcami.

 

Hałdy śniegu podrywane gwałtownie ku górze, wirując wściekle wdzierały się do jego oczu i ust.

Dziwna to wizja, w której hałdy śniegu wdzierają się komuś do oczu i ust. Znaczy, zaraz się udusi?

 

Wiatr wzmagał na sile(+,) a czarownik zapragnął krzyczeć.

Interpunkcja leży i wkiczy :(

 

Wyjący w zawiei na pohybel księżycowi, którego szczerze nienawidził.

No nie wiem… na pohybel niby jest archaiczne, ale brzmi śmiesznie :D

 

– Czyjaś dłoń znalazła się nagle na jego ramieniu i pociągnęła go ku drzwiom na wieży. Pokonany, bezwolnie ruszył we wskazanym kierunku. Wewnątrz dopadło go światło świec i cisza. Kamienny mur izolował go od burzy, odbierając nadzieję na spokój.

Czyżbyśmy trafili do klubu gogo?

 

Niestety początek mnie nie przekonał więc porzucam lekturę, pewnie znajda się inni chętni, skomentują i przekażą swoje uwagi.

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Przeczytałam całość i mam uwagi.

 

Wyliczenia wszystkich błędów interpunkcyjnych i w zapisie ci nie zrobię, bo jest ich za dużo; zapoznaj się, proszę, z zasadami stawiania przecinków, a ułatwisz życie sobie i czytelnikom. Nie mówię tego, żeby Ci dopiec albo się wymądrzać – serio, opowiadania z poprawnym zapisem czyta się lepiej.

 

W tekście kuleje trochę stylistyka: te hałdy śniegu wpychane w usta albo zdania takie jak “Teraz wystarczy – orzekał – Na teraz Atheon.”, w których nie za bardzo wiadomo, o co chodzi. Nad tą stroną tekstu musisz jeszcze solidnie popracować.

 

I teraz – fabuła. Tworzysz dość sztampowy i przewidywalny świat fantasy, z kapłanami, demonami i czarodziejami o typowych dla fantasy imionach, ale masz jakiś pomysł na relacje między postaciami. Historia z demonicą średnio mnie przekonała, ale, to jest obok niej – układ między czarodziejem a kapłanem i to, co z niego wynika – to, moim zdaniem, ma potencjał zaintrygowania czytelnika i wokół tego można budować coś fajnego (no hej, zaciekawiło mnie na tyle, że doczytałam do końca, choć to niekoniecznie moja ulubiona stylistyka fantasy). Niejednoznaczność, którą u Ciebie widać w postaci kapłana, to jest dobry trop, żeby ten dość przewidywalny świat fantasy ożywić i nadać mu indywidualne piętno.

Ten tekst, IMHO, wymaga jeszcze bardzo dużo pracy, ale próbuj, bo jakieś obietnice w nim są :)

ninedin.home.blog

Teraz nie mam czasu, ale myślę, że w wolnej chwili przeczytam do końca, bo opis trochę przypomniał mi mój ukochany Dragon Age Origins :) 

 

Dorzucę od siebie, że pierwsze zdania nie zachęcają, są raczej sztampowe i niestety opisują pogodę. Zaczynanie od opisu okoliczności przyrody to tak zgrany motyw, że aż mnie odstrasza. Ale bardziej zniechęca mnie to, że w pierwszych zdaniach w zasadzie każdy rzeczownik ma przynajmniej jeden przymiotnik, jak nie więcej. Bardzo to spowalnia czytanie i męczy, a wcale nie sprawia, że opis jest bardziej obrazowy. Przynajmniej ja to tak odbieram.

 

Może po weekendzie uda mi się przeczytać całość.

No cóż, dla mnie opowiadanie okazało się mało interesujące, bo nie znalazłam tu nic szczególnie zajmującego, nic, z czym nie spotkałabym się już w innych tekstach traktujących o magach, kapłanach i demonach. A ponieważ wykonanie, zwłaszcza w początkowej części, pozostawia bardzo wiele do życzenia ― sporo błędów i usterek, powtórzenia, literówki, miejscami nadmiar zaimków, źle zapisane dialogi, że o zlekceważonej interpunkcji nie wspomnę ― lektury nie mogę uznać za satysfakcjonującą.

 

Cza­row­nik za­ci­snął skost­nia­łe palce na ob­lo­dzo­nym murze. ―> Domyślam się, że zrobił to, używając czarów.

 

Zimny, pół­noc­ny wiatr szar­pał jego płasz­czem… ―> Zimny, pół­noc­ny wiatr szar­pał jego płasz­cz

 

Wiatr wzma­gał na sile a cza­row­nik za­pra­gnął krzy­czeć. ―> Wiatr wzma­gał się, a cza­row­nik za­pra­gnął krzy­czeć. Lub: Wiatr wiał coraz silniej, a czarownik zapragnął krzyczeć.

 

czuł się bez­piecz­nie. Sam po­śród za­mie­ci. Wy­ją­cy w za­wiei na po­hy­bel księ­ży­co­wi, któ­re­go szcze­rze nie­na­wi­dził. ―> Czy dobrze rozumiem, że czarownik wył do księżyca na jego zgubę?

 

Opa­dła na ko­la­na wy­cią­ga­jąc dło­nie… ―> Nie przypuszczam, aby czarownik była kobietą, więc: Opadł na kolana, wyciągając dłonie.

 

Los za­drwił z niego po­zo­sta­wia­jąc go bez od­po­wie­dzi. Py­ta­nia tar­ga­ły nim jak wi­cher. Roz­ry­wa­ły go od we­wnątrz. ―> Nadmiar zaimków.

 

Wró­cił w miej­sce z któ­re­go wy­ru­szył, ugię­ty pod cię­ża­rem wspo­mnień… ―> Wró­cił w miej­sce, z któ­re­go wy­ru­szył, przytłoczony cię­ża­rem wspo­mnień… Lub: Wró­cił w miej­sce, z któ­re­go wy­ru­szył, uginając się pod cię­ża­rem wspo­mnień

 

Cza­row­nik wcze­pił się w mur i uniósł z kolan. ―> To chyba nie było możliwe.

 

Łzy ciek­ną­ce z jego po­licz­ków za­mar­z­ły żło­biąc ja­sno­ró­żo­we bruz­dy. ―> W jaki sposób łzy, które zamarzły, rzeźbiły bruzdy?

 

Te bli­zny miały już z nim po­zo­stać do końca. ―> Blizna to ślad po zagojeniu się rany – o jakich bliznach jest tu mowa?

 

– Czy­jaś dłoń zna­la­zła się nagle na jego ra­mie­niu i po­cią­gnę­ła go ku drzwiom na wieży. Po­ko­na­ny, bez­wol­nie ru­szył we wska­za­nym kie­run­ku. We­wnątrz do­pa­dło go świa­tło świec i cisza. Ka­mien­ny mur izo­lo­wał go od burzy, od­bie­ra­jąc na­dzie­ję na spo­kój. ―> Zapisałeś te zdania tak, jak zapisuje się dialogi, a nic nie wskazuje na to, aby to była czyjaś wypowiedź. Chyba że półpauza na początku tylko się przyplątała.

 

– Tego co wszy­scy Athe­on. ―> – Tego co wszy­scy, Athe­onie.

Imiona należy odmieniać. Ten błąd popełniasz w opowiadaniu wielokrotnie.

 

wą­skich szpa­rek oczu. Twarz ka­pła­na była sze­ro­ka i blada. Usta miał wą­skie… –> Czy to celowe powtórzenie?

 

– Zejdź mi z oczu – po­wie­dział wolno – Mam ży­cze­nie pobyć sam. ―> – Zejdź mi z oczu – po­wie­dział wolno – mam ży­cze­nie pobyć sam. Lub: – Zejdź mi z oczu – po­wie­dział wolno. – Mam ży­cze­nie pobyć sam.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow

 

Płyty były nie­rów­ne i w wielu miej­scach wy­dep­ta­ne. Były też stare… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

Moi obo­wiąz­kiem jest po­znać praw­dę. ―> Literówka.

 

Slava znów na­marsz­czył brwi. ―> Slava znów z­marsz­czył brwi.

Namarszczyć można np. spódnicę czy falbanę, ale nie brwi.

 

Slava zmru­żył gniew­nie po­wie­ki i na­marsz­czył czoło. ―> Slava zmru­żył gniew­nie po­wie­ki i zmarsz­czył czoło.

 

Nie ważne czy kogoś utru­pi­łeś… ―> Nieważne czy kogoś utru­pi­łeś

 

Cza­row­nik pu­ścił kap­tur i uzdę dru­gie­go konia. ―> Koń był w kapturze?

 

Jed­no­cze­śnie za­czął mo­zol­nie piąć się w górę. ―> Masło maślane – czy można piąć się w dół?

 

Jego oczo­do­ły były na­puch­nię­te i za­czy­na­ły si­nieć. ―> Obawiam się, że oczodoły nie mogą ­puch­nąć ani si­nieć?

 

Mniej mnie w swo­jej opie­ce… ―> Miej mnie w swo­jej opie­ce

 

cza­row­nik zwięk­szał na­ci­ska na ostrze… ―> Literówka.

 

Ciem­ność we­wnątrz była gęsta i skłę­bio­na. ―> Na czym polega gęstość i skłębienie ciemności?

 

Ręce roz­ło­żył wzdłuż boków… ―> Można opuścić ręce wzdłuż boków, ale obawiam się, że nie można ich wzdłuż boków rozłożyć.

 

a potem rzu­cił nim do środ­ka. ―> a potem wrzu­cił go do środ­ka.

 

potem chwy­cił za miecz i wszedł w ciem­ność. ―> …potem chwy­cił miecz i wszedł w ciem­ność.

 

Usły­szał krzyk Slavy, a w na­stęp­nej chwi­li po­czuł jak coś mięk­kie­go obiło się o jego ka­ftan. ―> Jak mógł poczuć, że coś obiło się o kaftan Slavy?

 

Dziew­czy­na wy­glą­da­ła na młodą. ―> Nie mogła wyglądać inaczej, bo dziewczyna jest młoda z definicji.

 

Miała złote włosy, zwią­za­ne w war­kocz… ―> Miała złote włosy splecione w war­kocz

 

uniósł stopę i kop­nę­ła ka­pła­na w łydkę. Ude­rze­nie było silne i pre­cy­zyj­ne. Athe­on usły­szał zgrzyt ła­ma­nych kości. ―> Jak to się stało, że stopę uniósł on, a kopnęła ona?

Łydka to mięśnie. Obawiam się, że kopnąwszy kogoś w łydkę, nawet silnie i precyzyjnie, nie złamie się delikwentowi żadnej kości.

Czyba miało być: …uniósł stopę i kop­nął ka­pła­na w piszczel.

 

De­la­que za­śmia­ła się gło­śno i ob­li­za­ła równe wargi. ―> Na czym polegała równość jej warg?

 

– Bo masz nic nie wartą pa­mięć! ―> – Bo masz nic niewartą pa­mięć!

 

Wi­cher z dzie­dziń­ca ude­rzył w drzwi i roz­warł je na oścież. Zga­sły świe­ce, a wi­cher omi­nąw­szy cza­row­ni­ka ude­rzył z furią w dziew­czy­nę. […] Wi­cher sza­lał. De­la­que pró­bo­wa­ła prze­ła­mać za­klę­cie, ale wi­cher wdzie­rał… ―> Czy to celowe powtórzenia?

 

Ka­płan wy­rwał krwa­wią­cą rękę wraz z mie­czem i po­pę­dził w kie­run­ku le­żą­cej na ziemi dziew­czy­ny. ―> Chciałabym zobaczyć, jak kapłan pędzi ze złamaną kością piszczelową?

 

Gdy tylko Slava do­padł dziew­czy­ny jego oko znów na­bra­ło ja­sno­zie­lo­ne­go ko­lo­ru. Ka­płan zawył kiedy dziew­czy­na wy­rwa­ła miecz. ―> Powtórzenie.

 

Rana cie­kła ob­fi­cie… ―> Rany nie ciekną.

Pewnie miało być: Z rany cie­kło ob­fi­cie

 

nie chęć czynienia dobra, a rządza władzy. ―> …nie chęć czynienia dobra, a żądza władzy.

Poznaj znaczenie słów rządzążądzą.

 

a oni byli rządni wiedzy. ―> …a oni byli żądni wiedzy.

 

Dziewczyna zacisnęła usta i namarszczyła brwi. ―> Dziewczyna zacisnęła usta i zmarszczyła brwi.

 

Teraz wystarczy – orzekał… ―> Literówka.

 

Miecza zapłonął jasnoniebieskim światłem… ―> Literówka.

 

Jej usta lekko drżały W kącikach usta zaczęła zbierać się krew. Dziewczyna pokręciła lekko głową i upadła. ―> Powtórzenia. Literówka.

Może: Jej usta lekko drżały, w kącikach zaczęła zbierać się krew. Dziewczyna pokręciła głową i upadła.

 

Nie ważne jak to wygląda Chloestan. ―> Nieważne jak to wygląda Chloestan.

 

Atheon opuścił głowę w dół wpatrując się w kamienne płyty. ―> Masło maślane – czy mógł opuścić głowę w górę?

Wystarczy: Atheon opuścił głowę, wpatrując się w kamienne płyty.

 

Wzrusza nawet mnie.

Atheon ruszył w kierunku kapłana. ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

Ręce uniósł ku górze. ―> Masło maślane.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Myślę, że masz pomysł na opowiadanie, są wyraźnie zarysowani bohaterowie i spójna akcja. Najbardziej przeszkadzał mi nadmiar opisów przyrody, zdarzały się też niekonsekwencje w fabule. Na początku mag cierpi z jakiegoś powodu, poświęcasz temu sporo miejsca, a później nagle okazuje się, że jego nastrój się zmienił. Zwróć też uwagę na powtórzenia w tekście wyrazu czarownik, który można zastąpić synonimami.

Właściwie to całkiem niezły tekst. 

Fakt, dość to wszystko typowe jak na krwawy horror-fantasy, ale to na co zwróciła uwagę Ninedin, czyli relacje czarownik – demon – kapłani jest dość interesujące. Nikt nie jest czarno-biały, choć wszyscy, mniej lub bardziej, kierują się w stronę ciemniejszych odcieni szarości, nawet główny bohater. 

Zdarza Ci się sadzić kwiatki, konsekwentnie zresztą wyłapywane przez Reg, ale zwalam to na karb braku doświadczenia – mam wrażenie, że setki tekstów jeszcze nie napisałeś :-) 

Bo mówiąc szczerze, widzę tu talent. Opisy balansują na krawędzi przerysowania i pretensjonalności ze swoją mroczno-plastycznością, ale jej nie przekraczają, czyli wszystko zgodnie z konwencją dark fantasy. Sceny akcji należycie krwawe i dynamiczne. Co więcej… 

Ha, tu jest jednocześnie wada i zaleta tekstu. Dialogi. Masz do nich ucho, brzmią naturalnie, w rozmowach czarownika i demona pozbyłeś się sztucznej infodumpowości. I brawo za to, ale ceną jest pewna rozwlekłość – bohaterowie rozmawiają o rzeczach, które są dla nich oczywiste, robią to w sposób zgrabny i naturalny, ale czytelnik musi niezbędne informacje wyłuskiwać z kontekstu. Z jednej strony to dobrze – tak powinno się pisać dialogi, z drugiej – tekst staje się dużo dłuższy, niż wymaga tego prosta skądinąd fabuła. 

Ale ewidentnie masz dryg do opisów (czort z tym, że tutaj to głównie pogoda, jeśli umiesz zgrabnie opisać kłębiącą się, gęstą ciemność, to inne rzeczy też) wiesz jak pisać dialogi, akcentując emocje bohaterów, umiesz dozować tempo i rytm, nie wpadając w monotonię podobnie skonstruowanych i podobnej długości zdań. 

Ten tekst to nie jest dzieło sztuki, ale widzę tu spory potencjał i wraz ze wzrastajacym doświadczeniem, będziesz mógł napisać naprawdę świetne rzeczy.

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Doczytałam do pierwszej gwiazdki i nie porwało.

Dużo błędów, chociaż już były wskazane wcześniej. Czemu nadal niepoprawione? Interpunkcja leży i kwiczy.

Hałdy śniegu podrywane gwałtownie ku górze, wirując wściekle wdzierały się do jego oczu i ust.

I całe hałdy mu się wdzierały do oczu?

Opadła na kolana wyciągając dłonie w kierunku kamiennego muru.

Czarownik nagle zmieniło płeć? ;-)

Los zadrwił z niego pozostawiając go bez odpowiedzi.

W zdaniach tego typu obowiązkowy jest przecinek między dwiema częściami. Używasz ich często i prawie za każdym razem braki w interpunkcji wychodzą na jaw.

Śnieg sypał teraz ze wszystkich stron, wirując w makabrycznym tańcu białego szaleństwa. Łzy cieknące z jego policzków zamarzły żłobiąc jasnoróżowe bruzdy.

Czego dotyczy “jego” w drugim zdaniu i dlaczego śniegu?

Babska logika rządzi!

Nie porwało, ale nie czytało się bardzo źle ;)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka