- Opowiadanie: szoszoon - Rok 981 - c.d.

Rok 981 - c.d.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Rok 981 - c.d.

Przemysł

 

 

Porywiste podmuchy wichru smagały czubki drzew. Tu, na górującym nad grodem kopcu Przemysła, wiatr potęgował się jeszcze. Po rozjaśnionym pełnią księżyca niebie gnały postrzępione chmury. W dolinie dopalały się zgliszcza, które jeszcze o świcie były pięknym i potężnym grodem. Zagórz był najdalej na wschód wysuniętym bastionem wschodnich rubieży kraju Mieszka. Wojska jego śmiertelnego wroga, księcia Włodzimierza, który przybył w te ziemie aż z Kijowa, splądrowały całą ziemię ruską i wracały do domu. Na miejscu pozostały jedynie dzikie i rozszalałe stada bestii.

 

Z pożogi ocalała jedna jedyna budowla w grodzie: murowany kościół i przylegająca doń rotunda. W środku schronili się ocaleli obrońcy, którzy powstrzymywali osobliwy szturm. Zewsząd, przez wszelkie okna i drzwi, do środka starały się dostać strzygi i wąpierze. Pełnia księżyca dodawała im sił, a rozszarpane ciała obrońców nasyciły ich głód. Los obrońców zdawał się być przesądzony. Drewniane wrota wkrótce musiały ustąpić pod naporem nieludzkiej nawały.

 

Groby pięciu dzielnych rycerzy – mnichów, którzy przybyli tu sześć lat wcześniej, zarosły trawą i nikt już nie miał o nich pamiętać. Gród od niedawna nazywano Przemyślem na cześć dowódcy oddziału, który wraz ze swymi towarzyszami poległ pod bramami miasta w nierównej i samobójczej – jak się wówczas wydawało staroście Wyszowi – walce ze zgrają upiorów. Teraz Wysz modlił się w duchu, aby Bóg, któremu zawierzyli niedawno mieszkańcy grodu, powstrzymał bestie albo… by pozwolił zginąć godnie. Jednak poluzowane zawiasy nie wróżyły niczego dobrego. Wiszący naprzeciw drżących wrót Kryst zdawał się obojętnie patrzeć na to, co się stanie. Jakby los jego obrońców był mu obcy. A może go nigdy nie potrzebował? Kto jak kto, ale On najlepiej zdawał się wiedzieć o ludzkiej głupocie i naiwności.

 

– Boże Wszechmogący! – krzyczał starosta, rozpaczliwie wspierając swym barkiem ustępujące wrota. – Ratuj nas! Po to Ci zawierzyliśmy, aby teraz paść od zemsty starych demonów? Po to od nich odstąpiliśmy aby stać się takimi, jako i one?!

 

Jego rozpaczliwe pytania milkły w ferworze walki i dzikich skowytów bestii.

 

Gdy przegonione wiatrem chmury odsłoniły księżyc, upiory rzuciły się na kościół ze zdwojoną furią. W pewnym momencie zamarły w bezruchu a ich szkaradne i ociekające cuchnącą posoką paszcze zwróciły się w kierunku kopca. Poczęły węszyć i kręcić się niespokojnie, jakby przeczuwając zagrożenie. Z ich gardzieli wyrwał się ryk, który zmroził serca ludzkie.

 

– Cóż nas teraz czeka starosto? – zapytał rozpaczliwie jeden z obrońców.

 

Wysz milcząc spuścił głowę i próbował uspokoić oddech.

 

– Cóż lepsze? Dać się zagryźć tym upiorom i stać się jako i one czy targnąć się na swoje życie i mąk piekielnych na wieki dostąpić? – zastanawiał się proboszcz Wit, który również trzymał w dłoni miecz. – Tego mnie nie objaśniono na naukach.

 

– Przeto Wicie? – Wysz sapał z wysiłku. Omdlenie ogarniało wyczerpane całodniowym bojem członki.

 

– Miarkuję, że jednak lepiej walczyć – stwierdził proboszcz. – Pan nasz swój krzyż do końca dźwigał!

 

– Jeno po co nam tych wojów przysłano? Straciliśmy tylko Słoneczny Kamień z wizerunkiem Krysta!

 

– A to już wielebny Jordan lepiej wiedzą niż my – odparł Wit. – Nie mnie zgłębiać jego wielką mądrość i bystrość. Wytężmy przeto siły i walczmy z takim uporem, z jakim nasz Zbawiciel zmierzał na Golgotę!

 

Tymczasem ziemia na szczycie wzgórza, która skrywała pięciu wojowników, poruszyła się. Najpierw nieznacznie, jakby niepewnie. Po chwili jednak przebiła się na wierzch ludzka dłoń. Sina i obdarta ze skóry zacisnęła się. Nagle tumany ziemi wzbiły się ku niebu a gdy opadły, z otwartego grobu wyszedł mężczyzna. Cały czarny, pokryty woskiem i cuchnący trupim jadem. Z oczodołów zionęło ciemnością. Jedynie jasne włosy zdradzały, kim był. Przemysł wyprostował się, rozejrzał czujnie dookoła i strzepał ze swego ubrania brud i ziemię. Następnie schylił głowę i wyszeptał coś rytualnym w języku, którego wyuczył go za szczenięcych lat świątobliwy Jordan. Przycisnął do piersi Heliotrop i spojrzał ku niebu. Z pozostałych grobów poczęli wypełzać jego towarzysze. Gdy cała piątka pogrążona w modlitwie spoglądała ku niebu, od strony grodu dał się słyszeć dziki skowyt.

 

Przemysł spojrzał w dół, na tlące się jeszcze resztki zabudowań i żar zapłonął w jego martwych dotychczas oczach. Skierował wzrok na dłonie, które powoli przybierały ludzką, żywą barwę. Paznokcie wydłużyły się i wyostrzyły.

 

– Panie? – zapytał chrapliwym głosem Lambert. – Ruszamy?

 

– Musimy czekać – odparł Przemysł. – Poszukajcie broni. Mieli ją zakopać razem z nami.

 

Gdy każdy odgrzebał swój oręż, przywódca zwrócił się do towarzyszy:

 

– Złożyliśmy swe życie w ofierze Panu naszemu, aby służyć mu i oczyścić tę ziemię z plugastwa. Czas, który mieliśmy spoczywając w tej ziemi – mówiąc to wskazał na puste groby – każdy wykorzystał zgodnie z wolą Pana. Teraz pora ruszyć na służbę. Pamiętajcie! Jesteśmy teraz Odrodzonymi!

 

Wojownicy skłonili głowami w milczeniu i ruszyli powoli po zboczu wzgórza ku pogorzeliskom. Na znak dowódcy wyciągnęli posrebrzane miecze, od których biła jasna poświata. Gdy znaleźli się w pobliżu kościoła, przystanęli w ukryciu i milcząco przyglądali się szturmowi upiorów. Dookoła leżały ludzkie zwłoki. Zgwałcone kobiety, ciężarne z rozprutymi brzuchami, nadziani na pale mężczyźni…. Po chwili dał się słyszeć trzask pękających drzwi i rozdrażnione upiory wtargnęły do wnętrza. Dzikiemu skowytowi towarzyszyły przerażone krzyki ludzkie, które urywały się w pół głosu.

 

– Kiedy uderzamy? – zapytał Lambert.

 

Przemysław nakazał dłonią milczenie. Pozostali zrozumieli, że upiory muszą zaspokoić swój głód. Dzięki temu będą bardziej ospałe i mniej zajadłe. Gdy ludzkie głosy umilkły, dowódca dał znak, aby ruszyć za nim. Poruszali się szybko i bezszelestnie. W oka mgnieniu znaleźli się przy wyrwanych z zawiasów wrotach, których resztki, strzaskane nieludzką siłą, walały się dookoła.

 

– Dziwne – zamyślił się Guido, próżno próbując doszukać się swego oblicza w lśniącej klindze – że nawet w świątyni przebywać mogą.

 

– Za to my będziemy w środku mocniejsi – odezwał się Lambert. – Moc Pana i poświęcone miejsce dodadzą nam siły.

 

– Szkoda, że nie dodała jej tym biedakom – Guido w zamyśleniu spojrzał na ciała obrońców.

 

– Naprzód! – Rzucił przez zaciśnięte zęby Przemysł. W jego oczach tliły się białe ognie, które żywo kontrastowały z mrocznymi oczodołami. – Ja przez nawę główną, wy po bokach. Nie spodziewają się nas.

 

Ruszyli przed siebie. Byli szybcy. Szybsi niż może być zwykły śmiertelnik. Ich miecze połyskiwały w bladym świetle świec. W oka mgnieniu towarzysze rozprawili się z ucztującymi w ciemnych zakamarkach świątyni upiorami.

 

Przemysł szedł wolnym krokiem wzdłuż nawy głównej ku ołtarzowi. Jego czujne oczy mierzyły uważnie wielką strzygę, która przesłonięta kamiennym stołem łapczywie chłeptała krew swej ofiary. Zza stoły wystawały jedynie jej szpiczaste, włochate uszy. Zdawała się nie dostrzegać tego, co się dzieje wokół niej. Nie wyczuwała już zapachu ludzkiego a krew kapłana Wita smakowała jej bardziej niż innych śmiertelników.

 

Przemysł sięgnął dłonią za głowę i wyjął powoli swój miecz. Odgłos metalu wydobywanego z pochwy rozszedł się głuchym echem pomiędzy murami, zamierając w mrocznych zakamarkach. Strzyga uniosła łeb ponad stół i spojrzała wyraźnie zdziwiona w kierunku przybysza. Strzyknęła jadem i krwią przed siebie i wskoczyła na ołtarz. Kiwała się z boku na bok mierząc dzikim wzrokiem Przemysła. Gdy dostrzegła w nich ogień cofnęła się niepewnie w tył omal nie spadając na kamienną posadzkę. Natychmiast opamiętała się jednak i przyczaiła, czekając odpowiedniej chwili do ataku. Przemysł zbliżał się ku niej powoli i spokojnie. Zmarszczył usta ukazując lśniąco białe zęby.

 

– Pamiętasz mnie? – syknął.

 

Strzyga wydała z siebie dziki skowyt spoglądając nieznacznie w prawą stronę. W tej samej chwili na wojownika rzucił się skryty za kolumną wąpierz. Przemysł był jednak przygotowany. Od dłuższego czasu dostrzegał go kątem oka i czekał tylko na atak. Przykucnął i wbił miecz w brzuch lecącego nad nim upiora. Stwór ze skowytem zwalił się na posadzkę a jego posoka rozlała się po kamieniach by momentalnie wyparować. Podobnież całe cielsko stwora w oka mgnieniu spopieliło się.

 

– Ostatni! – warknął Przemysł ocierając dymiącą się klingę o przedramię.

 

Tego było bestii za wiele. Czując zbliżające się niebezpieczeństwo rzuciła się na przeciwnika. Rozpostarła w locie swe łapy próbując dosięgnąć nimi ofiarę, jednak wojownik błyskawicznie usunął się na bok. Strzyga upadła na ziemię, by zwinnie obrócić się i uniknąć ciosu mieczem od dołu. Teraz złapała stojącą obok ławkę i zamachnęła nią z całej siły. Tym razem również chybiła. Cofnęła się przed kolejnym ciosem i przyglądała uważnie napastnikowi.

 

Przemysłowi zdało się przez krótką chwilę, że w jej ślepiach dostrzega ludzkie cierpienie. Zawahał się przed kolejnym ciosem, opuścił miecz i zrobił krok w kierunku strzygi. Ta skuliła się w sobie, a jej ciałem poczęły wstrząsać spazmy i dreszcze. Upadła na plecy harcząc i skamląc. Pozostali wojownicy, którzy przyglądali się tym zmaganiom, podeszli bliżej.

 

– Chyba człowiek, którego zniewoliła, stara się ją powstrzymać. – Stwierdził Gwyn, podchodząc do cielska powoli przybierającego ludzkie kształty. Mężczyźni otoczyli ciało kręgiem i opuścili broń.

 

– Człowieka już w niej niema – odparł Przemysł przyglądając się obojętnie nieruchomemu ciału nagiej kobiety. – Połóżmy ją na ołtarzu.

 

Gdy kobieta spoczęła na stole wicher wtargnął do wnętrza świątyni. Szklane witraże wypadły z okien i spadły z brzękiem na podłogę. Nagłe porywy wiatru zgasiły płonące świece i ciemność ogarnęła pomieszczenie.

 

– Coś się zaczyna dziać! – stwierdził Hengo.

 

– Odsunąć się od stołu! Natychmiast! – krzyknął Przemysł i w tej samej chwili w mroku rozbłysły rozżarzone ślepia strzygi.

 

– Hadra chciała uśpić naszą czujność! – warknął Lambert.

 

Upiór rzucił się na stojącego najbliżej Guido, który upadł pod jego ciężarem. Ostre kły wbiły się w szyję wojownika jednak bestia natychmiast odskoczyła jak poparzona. Nie zasmakowała ludzkiej krwi a jedynie gorycz.

 

– No chodź tu maleńka – syknął Guido podnosząc się z ziemi. – Dam ci ja pić.

 

Strzyga zawyła przeciągle i rzuciła się w kierunku wyjścia. Pozostali błyskawicznie zastąpili jej drogę. Rozpoczęło się polowanie. Zwierz szalał jak opętany pomiędzy ławkami i kolumnami odskakując ze skowytem po każdym razie, który go sięgnął. Posoka skwierczała na posadzce dymiąc i cuchnąc.

 

Wtem z ciemnych kątów dały się słyszeć porykiwania i wycie. Oto pogryzieni przez upiory obrońcy poczęli upodabniać się do swych oprawców. Wojownicy Boży znowu zostali osaczeni. Teraz każdy z nich musiał zmagać się z dwiema lub trzema bestiami. Przemysł postanowił ostatecznie dobić wściekłą i ranną strzygę. Dopadł ją przy ołtarzu. Zdzielił pięścią w pysk a następnie zatopił ostrze w jej szyi. Trysnęła cuchnąca posoka. Pozostałe przy życiu upiory, widząc, że pozostały same, rzuciły się ze skowytem do ucieczki i zbiegły w las.

 

– Co teraz? – zapytał Lambert podchodząc do zwłok strzygi. – Tamte uszły wystraszone.

 

– Bez przywódcy są jak spuszczone z łańcucha psy – odparł Przemysł chowając miecz do pochwy. – Teraz będą błąkać się po leśnych ostępach szukając swego przeznaczenia i osobowości. Aż zawładnie nimi inna strzyga i zorganizuje w krwiożercze stado.

 

– Przeto musimy je wytępić – stwierdził Guido masując kark. Rana szybko się zagoiła, jednak przyzwyczajenie z czasów, kiedy był jeszcze człowiekiem, pozostało.

 

– A co z Pieczyngami? – wtrącił się Hengo. – Rabują teraz i palą po okolicy. Może ich najpierw przegonimy?

 

– Jordan wyraźnie nakazał – odrzekł Przemysł kierując się ku wyjściu. – Najpierw wytępić upiory. Taka była nasza misja i po to potrzebny był Heliotrop – mówiąc to wyjął spod koszuli zielonkawy kamień, który mienił się teraz w ciemności barwami tęczy. On dał nam nowe życie i uczynił nas Odrodzonymi. Zatem bracia, w drogę. Dużo trudu przed nami.

Koniec

Komentarze

Zza stoły wystawały jedynie jej szpiczaste, włochate uszy. - popraw tę lietrókę, bo aż szkoda, że jedna taka się znalazła
Stwór ze skowytem zwalił się na posadzkę a jego posoka rozlała się po kamieniach by momentalnie wyparować. - uważaj na przecinki, czasem ich brakuje, jak na przykład tu.
mienił się teraz w ciemności barwami tęczy. On dał nam nowe życie i -> myślnik

Bardzo przyjemnie mi się czytało. Chyba najmilej ze wszystkich Twoich opków, które czytałam. Wszystko przemyślane i staranne.

To opowiadanie bardzo mi się podobało. Czytało się je przyjemnie. Ktoś mógłby się przyczepić, że ożywieni rycerze nie próbowali ocalić obrońców kościoła, ale było to uzasadnione priorytetami misji rycerzy.

Język już lepszy, niż w pierwszej części. Nie bardzo tylko wiadomo, skąd to cudowne odrodzenie (no, ja wiem, że z kamienia, ale do mitologii chrześcijańskiej pasuje to, jak do świni siodło). Jeśli chodzi o „wielkie okna i drzwi" kościoła, to zwracam uwagę, że w budowlach romańskich akurat okna były małe. Poza tym czyta się lepiej, niż (słabo moim zdaniem udaną) pierwszą część.

@walter-to nie seminarium! Poza tym, skoroś taki kształcony w historii, to dziwi mnie, żeś nie zwrócił uwagi na ów kamień...

Może i nie seminarium, ale skoro umiejscawiasz akcję w konkretnych czasach, to warto byłoby dopracować pewne szczegóły. Szkło było wówczas cholernie drogie, więc wszystkie budowle stylu romańskiego charakteryzowały się małymi oknami. Może to i szczegół, ale dla mnie równoznaczny z tym, jakby dać słowiańskim wojom do rąk muszkiety, wynalezione kilka wieków później. Na temat słonecznego kamienia nie wypowiadam się, gdyż akurat ta historia, tudzież legenda jest mi nie znana. Wolę zabierać głos na temat czegoś, o czym mam jakieś pojęcie. Natomiast, jeśli nie życzysz sobie krytycznych uwag, to wystarczy pod opowiadaniem umieścić wzmiankę: "żadnej krytyki - dozwolone wyłącznie oklaski" :)

@walter - akurat nie o szkoło chodzi w przypadku okien w budowlach romańskich tylkoproblemy natury konstrukcyjnej. Krytyka mile widziana,ale nie z takiej pozycji-ekspert - pisarzyna. Skąd wiesz, jak się odmienia imię Dagobert czy Dagon? Iczy forma "Dagome"jest pochodnąwłaśnie od Dagoberta?

Na temat genezy imienia Dago, oraz w ogóle jego wiarygodności, napisano już wiele, począwszy od tego, że watykańska kopia dokumentu „Dagome Iudex” (oryginał nie istnieje) mogła być po prostu niedokładnie przepisana (wówczas z połączeń dwóch pierwszych wyrazów wychodzi coś innego – nie pamiętam już, co), poprzez teorię, że Mieszko przyjął to imię na chrzcie, na cześć św. Dagoberta, powszechnie czczonego wówczas w Niemczech, skończywszy na hipotezie, że Mieszko pochodził od wikingów. Z kolei „Dagon”, to zdaje się, jakiś bożek ze wschodu. Nie spotkałem się w literaturze historycznej z utożsamianiem Mieszka z taką formą tego imienia. No, ale oczywiście nie czytałem wszystkiego, więc jeśli masz jakieś konkretne argumenty w obronie swojego stanowiska, to chętnie się z nimi zapoznam. Jeśli chodzi o wielkość okien w architekturze romańskiej to podyktowana była ona przede wszystkim obronnym charakterem nawet budowli sakralnych. Świadczą o tym również niezwykle grube mury. Tam, gdzie można było odpuścić sobie ten warunek (za którymś tam murem), kolejnym argumentem dla małych okien była właśnie bardzo wysoka cena szkła. Technologia wytwarzania większych szklanych tafli rozwinęła się w Europie (konkretnie w Normandii) dopiero pod koniec XIII w. Nawet i wtedy, a w szczególności w X w. na szklane okna stać było tylko największych bogaczy. Szkło było kruche, tym samym nie opłacało się inwestować w duże okna. Ograniczenia konstrukcyjne, o których wspominasz, nie istniały. Bez problemu można było wyposażyć każdy budynek w dowolnie dużą wnękę okienną, tyle że nikomu nie było to do szczęścia potrzebne. Pozdrawiam.

Noo, fajnie, fajnie. Pomysł trochę jak z gry fabularnej, ale czytało się miło.

Szkoda, że pierwsza część nie była tak sprawnie napisana, bo ciężko było przez nią przebrnąć. Tu jest dużo lepiej, czytało mi sie o wiele przyjemniej i płynniej. Lubię takie teksty, więc jak dla mnie opko bardzo fajne.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka