- Opowiadanie: Jarasznikos - Niezgoda na przemijanie

Niezgoda na przemijanie

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Niezgoda na przemijanie

 

 Stacja badawcza Gallifrey dryfowała na orbicie pulsara Nieskończoność, największego takiego obiektu w galaktyce. Uruchomiono silniki boczne, kierując całość w stronę wiązki promieniowania elektromagnetycznego, wyrzucanego z biegunów martwej gwiazdy. Cała załoga był postawiona w stan gotowości. Najbardziej gorączkowe przygotowania trwały jednak na dolnym pokładzie, w niedużym pomieszczeniu znajdującym się na końcu długiego i wąskiego korytarza. Stacja miała kształt długiej na kilkadziesiąt kilometrów szpilki z główną na jednym z końców. Jej nietypowość wynikała z surowca. Nanomateriał projektowany molekularnie pozwalał na przepuszczanie energii, z jednoczesnym zachowaniem integralności struktury. Syntetyczny materiał nie uzyskała żadnej przemysłowej nazwy z uwagi na cenę. Wyprodukowanie tego pomieszczenia kosztowało tyle co flotylla okrętów kosmicznych, a ilość zużytej energii równała się z wyssaniem do cna gwiazdy.

 Ashan wkroczył do komory entropijnej, poprawił maskę tlenową i przejechał dłońmi po ramionach. Próżnia nie stanowiła problemu dla ludzkiego ciała. Setki tysięcy lat inżynierii genetycznej uczyniło Homo sapiens gatunkiem nieśmiertelnym, niemal niezniszczalnym i zdolnym do zatrważających regeneracji. Każda jego komórka dysponowała arsenałem mechanizmów obronnych, a wszystkie one były pod stałą kontrolą rozszerzonej świadomości neuronowej głównego inżyniera Gallifrey. Wciąż jednak był człowiekiem za sprawą dogmatów człowieczeństwa ustalonych na długo przed jego narodzinami, mimo iż jego wiek dochodził już do dziesięciu tysięcy ziemskich lat. Przede wszystkim ludzie musieli zachować humanoidalne kształty. Ashan nie miał pojęcia czemu przodkowie za wyznacznik tożsamości gatunkowej wybrali cztery kończyny, głowę ponad korpusem i dyndające narządy rozrodcze, ale prawo w tej kwestii pozostawało niezmienne i nikt nie odważył się go złamać. Dzięki tym decyzjom i własnemu widzimisię inżynier mógł pochwalić się blond włosami, łagodnymi rysami twarzy, niebieskimi oczami i jasną skórą. Może kiedyś podobałby się kobietom, jednak w obecnych czasach nikt nie wybierał partnerów do reprodukcji na podstawie wyglądu.

Od tego eksperymentu zależało zbyt wiele. Wszechświat miał umrzeć. Nie dziś, nie jutro, ale dla ludzkości czas płynął bardzo szybko, a dawne sposoby określania go straciły na znaczeniu. Człowiek sięgnął gwiazd, przekroczył własne ograniczenia, ukształtował się na nowo, ale nie ujarzmił wszystkich praw fizyki. Prędkość światła pozostała barierą nie do przebicia, mimo opanowania przesyłu kwantowego. Odkryto sposób na przemianę materii w energię, co tylko pozornie rozwiązało problem niedoboru paliw. Ludzkość stała się wielkim odkurzaczem pochłaniającym wszystko w galaktyce. I w tym stanie mijały eony, aż nieliczni pojęli nieubłagany wyrok jaki wisiał nad wszystkimi. Termiczna śmierć kosmosu.

Obejrzał wszystko jeszcze raz, było w idealnym stanie. Według wyliczeń strumień wyrzucony przez pulsar zostanie skupiony w jednym punkcie o długości Plancka. Miało to utworzyć osobliwość w której prawa fizyki stawały się niczym plastelina. Celem Ashana jak i wszystkich pozostałych na Gallifrey nie było perpetum mobile, a odwrócenie czasu. Pokonawszy wszystkie słabości i osiągnąwszy szczyt technologiczny, gatunek ludzki stanął naprzeciwko ostatecznego drapieżnika, stanowiącego realne zagrożenie. Entropii. Szalony plan zakładał obrócenie termodynamicznej strzałki czasu i sprawienie by wszystko trwało wiecznie. Nadajnik zamontowany w uchu wydał sygnał ostrzegawczy. Pozostała minuta do rozpoczęcia eksperymentu. Inżynier nacisnął przycisk otwierający właz rury transportowej. Ani drgnął. Powtórzył czynność zupełnie obojętnie. Maszyny się nie psuły, nigdy, a przynajmniej aż do teraz. Dokładnie siedemnaście sekund upłynęło nim umysł naukowca przeanalizował sytuację. Prawdopodobieństwo tego zdarzenia było małe, ale nie zerowe. Jedno spojrzenie w bok przypomniało mu przerażającą prawdę na temat alternatywnego, manualnego systemu uchylania drzwi. Własnoręcznie wykreślił z projektu wszelkie zbędne rzeczy. Wajcha musiała być zrobiona z syntetycznej materii, a tę oszczędzano na każdym kroku. Brak awaryjnego wyjścia przyspieszył budowę o cenne lata. Impulsy nerwowe przebiegające przez jego umysł wydały już osąd. Ashan nie bał się śmierci. Dla ludzi takich jak on nie-istnienie było konceptem filozoficznym, nierealnym zagrożeniem i ta krótka chwila nie wystarczyła na przywrócenie dawnych atawistycznych odruchów. Odbił się od ściany i poszybował w najdalszy fragment pokoju, jak najdalej od cewki.

– Cholera, moje ciało zaburzy eksperyment – z ust nie wydobył się dźwięk, próżnia pozostała cicha. Zamknął oczy i spowolnił percepcję czasu. Sekundy stały się minutami, a może i godzinami. Stacja weszła w zasięg pulsara. Podmuch obmył całą salę.

– Umieram – wargi poruszały się, kompletnie niemo. Obserwował, póki wszystko nie zniknęło. 

Wciąż istniał, otoczony ciemnością. Obok niego pojawiła się istota. Choć nie powinien mieć już oczu, widział ją dokładnie. Jej twarz była kobieca, skóra biała niczym kreda, ciało zasłaniał materiał równie czarny jak włosy. Stojąc w nicości opierała się o parasolkę. 

– Pierwszy raz dotarłeś aż tutaj od… – jej głos był łagodny i przyjacielski – od zawsze, a może nawet dawniej. Nazywasz się Ashan?

– Tak – wymówił te słowa odruchowo. Zdał sobie wtedy sprawę, iż czuje własne ciało. – Mam wiele pytań – analityczny umysł naukowca ze stażem sięgającym kilku tysięcy lat był stworzony do szukania odpowiedzi.

– Za chwilę – otoczenie się zmieniło. Znów byli na Gallifrey przy cewce, na ułamek sekundy po kolapsie. Widział osobliwość, czuł ją. Czas w tym miejscu płynął inaczej. Podlegał jego woli. Jedna myśl dzieliła go od sukcesu.

– Udało nam się. – niemal wykrzyknął, nie zwracając uwagi na brzmienie własnego głosu, który powinien być niemy w próżni. Kobieta stanęła przy maszynie, pogłaskała Osobliwość. 

– Znów byliście tak blisko – zacisnęła na niej palce, a ta zgasła, przestała istnieć. Prądy czasu ponownie wróciły na właściwy tor. Prawa fizyki zatriumfowały.

– NIE! – spróbował ją odtrącić – Dlaczego to zrobiłaś, czym ty…

– Przepraszam – jej żal był szczery. – Tak musi się dziać. Zawsze będzie się dziać, gdy spróbujesz zmienić bieg czasu. Tego nie da się zrobić. – poklepała go po ramieniu. Odepchnął nieznajomą.

– Nie wiem czym jesteś, ale nie wyrażam na to zgody. Gdybyś nie przeszkodziła, osiągnęlibyśmy nieskończoność. To jest wykonalne. Czas da się ujarzmić. Odwrócimy entropię umierającego świata, zatrzymamy termiczną anihilacje.

– Który to już raz się nie udało? Jak długo próbujesz to osiągnąć? Liczysz jeszcze lata? – Jej spojrzenie wywoływało smutek, rozczarowanie i zawód w proporcjach dobrze mu znanych. Czuł już to wielokrotnie, po każdej próbie odwrócenia entropii, skręcenia linii czasu czy zapętleniu. Każdy nieudany eksperyment kończył się tą samą miriadą odczuć, a jej oczy uosabiały je wszystkie.

– To ty. To zawsze byłaś ty. Za każdym razem gdy byłem bliski złamania niezachwialności i ciągłości praw fizyki działo się… ty się działaś. Czym ty jesteś? Dlaczego to robisz?

– Nikt nie lubi, gdy próbuje się go zmieniać wbrew jego woli. – uśmiechnęła się samymi kącikami ust. – Jestem tym co próbujesz zmienić, czemu zaprzeczyć, jedynym czego tak bardzo się boisz i z całych sił starasz się pokonać.

– Entropia. Czas. – zacisnął pięści. Przez myśl przemknęło mu, że to tylko wymysł jego umierającego od promieniowania mózgu. Mimo tego miał ochotę zdzielić własną halucynacje w twarz.

– Taka jest kolej rzeczy. Ostateczna i nieubłagana. Dzielnie walczyłeś, najdzielniej spośród wszystkich. Moje gratulacje – klasnęła w dłonie.

– Nie jesteś niepokonana, gdybym mógł spróbować jeszcze raz… – przygryzł wargi. Był zbyt ambitny by się poddać.

– Dobrze. Będziesz mógł. – figlarny uśmiech pojawił się na twarzy kobiety. – Zamknij oczy. Gdy otworzysz je, będziesz przed pierwszą próbą. To było coś z tymi na “T”?

– Tachiony, ale one nie istnieją – machnął ręką. Pierwszy z jego projektów był dość mało naukowy i skończył się fiaskiem.

– Czyżby? – zaśmiała się. – Za każdym razem przyjdę do Ciebie i zapytam, czy chcesz wciąż walczyć. – Podeszła do niego i złożyła pocałunek na jego ustach. Zamknął oczy. Gdy je otworzył był w swojej pierwszej pracowni, dziewięć tysięcy lat przed eksperymentem pulsarowym. Pamiętał niemal wszystko. W głowie kłębiło się od pomysłów przełamujących prawa fizyki. Nie zmagał się ze wzorami i cyframi. Jego wrogiem była blada kobieta z parasolką, obleczona w czerń. Wystarczyło ją pokonać, a nieskończoność byłaby na wyciągnięcie ręki. Czas przestałby być zagrożeniem.

 Ashan zamrugał. Generator tachionów jego projektu właśnie rozpadał się na kawałki, a on, po raz kolejny umierał na skutek nieudanego eksperymentu. Przy maszynie stała blada kobieta. Przed chwilą złapała jedną subatomową cząsteczkę i schowała ją głęboko w dekolcie.

– Znów byłeś blisko. Który to już raz? – Stukając parasolką o metalową posadzkę podeszła do niego. – Czym tym razem próbowałeś mnie zabić?

– Polem antygrawitacyjnym – osunął się na kolana. Był zmęczony. Naprawdę zmęczony. Stracił rachubę. Niestrudzenie pracował od milionów, jeśli nie miliardów lat, cofany do swojego pierwszego eksperymentu za każdym razem gdy otarł się o rozwiązanie problemu. 

– Dziwne, próbowałeś tego trzy miliony razy temu – wzruszyła ramionami. – Pora wracać na początek. – kucnęła przy nim. Odwrócił głowę gdy chciała go pocałować.

– Poddaję się. Wygrałaś. – próbował płakać, lecz z jego oczu nie płynęły łzy. – Dlaczego to robisz? Dlaczego?

– Nie ma na to odpowiedzi. – usiadła obok, opierając głowę na ramieniu Ashana. – Świetnie się bawiłam razem z Tobą. To było miło spędzony czas. – Ostatnie słowo ironicznie brzmiało w jej ustach. – Mogę coś jeszcze dla Ciebie zrobić?

– Chcę… – z trudem zbierał słowa. Wypełniała go strzaskana duma i gorycz porażki. W pierwszej chwili chciał poprosić by go zabiła. Po chwili zmienił zdanie. Zechciał powrócić do początku, bez wspomnień. Zginąć w jednej z prób, nieświadom braku szans na zwycięstwo. 

– Pozwól mi zobaczyć co będzie na końcu. Co będzie gdy wszystko umrze.

– Jeśli tak sobie życzysz – wstała, wspierając się na parasolce. Podała mu dłoń – Chodźmy. Jest jeszcze tyle do zobaczenia.

Kolejne tysiąclecia mijały, a wszechświat stygł. Bezlitosne prawa fizyki brały górę. Pierwsze umarły największe z gwiazd. Te, których zaawansowana ludzka cywilizacja nie skonsumowała, eksplodowały, tworząc czarne dziury. Po nich nastał kres innych wodorowych gigantów. Nieistotnie jak wolno wypalały paliwo, każdy z nich ostatecznie przeistaczał się w białego karła. Czas mijał nieubłaganie. Kosmos stawał się coraz zimniejszych. Promieniowanie nazwane od imienia dawno zapomnianego człowieka wykradało drobiny masy czarnych dziur. Wszystko zmierzało ku nicości. Ashan spoglądał na ostatni obiekt emitujący promieniowanie elektromagnetyczne. Sekundy dzieliły go od stania się czarnym karłem. Koniec był blisko.

– Pora na mnie – kobieta westchnęła ze smutkiem. – To były bardzo przyjemnie chwile. Dziękuję, że ze mną zostałeś.

– Co teraz będzie? – ostatnie kwanty energii muskały go lekko, niczym wiosenna bryza.

– Nic – otworzyła drzwi. Ashan nie widział dokąd prowadzą. – Żegnaj Ashanie. – Weszła do środka i zamknęła je za sobą. Cała energia wszechświata wyrównała się, stając się jednorodną taflą. Entropia zwyciężyła. Czas się skończył.

 

Koniec

Komentarze

Nie mogę powiedzieć, że opowiadanie spodobało mi się, bo niewiele z niego zrozumiałam. Podejrzewam jedynie, że bohater zmaga się czasem, ale chyba mało skutecznie.

Wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia – przeszkadzają błędy, literówki, czasem mało czytelne sformułowania, że o źle zapisanych dialogach i nie najlepszej interpunkcji nie wspomnę.

 

Z da­le­ka wy­glą­da­ło jakby w sta­cję wbito długą na kil­ka­dzie­siąt ki­lo­me­trów igłę, a na jej czub­ku znaj­do­wa­ła się oso­bli­wa głów­ka. –> Co tak wyglądało?

 

Syn­te­tycz­ny ma­te­riał nie uzy­ska­ła żad­nej prze­my­sło­wej nazwy z uwagi na cenę. –> Jaki jest związek między nazwą i ceną materiału?

 

Ashan wkro­czył do Ko­mo­ry En­tro­pij­nej… –> Dlaczego wielkie litery?

 

uczy­ni­ło homo sa­piens ga­tun­kiem… –> …uczy­ni­ło Homo sa­piens ga­tun­kiem…

 

w jed­nym punk­cie o dłu­go­ści planc­ka. –> …w jed­nym punk­cie o dłu­go­ści Planc­ka.

 

Waj­cha mu­sia­ła być zro­bio­na z syn­te­tycz­nej ma­te­rii, a  oszczę­dza­no na każ­dym kroku. –> … oszczę­dza­no na każ­dym kroku.

 

– Cho­le­ra, moje ciało za­bu­rzy eks­pe­ry­ment – z ust nie wy­do­był się dźwięk… –> – Cho­le­ra, moje ciało za­bu­rzy eks­pe­ry­ment.ust nie wy­do­był się dźwięk

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: http://www.forum.artefakty.pl/page/zapis-dialogow

 

Czym Ty je­steś? –> Czym ty je­steś?

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie. Ten błąd pojawia się kilkakrotnie w dalszej części opowiadania.

 

zdzie­lić wła­sną ha­lu­cy­na­cje w twarz. –> Literówka.

 

zło­ży­ła po­ca­łu­nek na jego usta. –> …zło­ży­ła po­ca­łu­nek na jego ustach.

 

Głowa kłę­bi­ła się od po­my­słów… –> Chciałabym zobaczyć kłębiąca się głowę.

Pewnie miało być: W głowie kłę­bi­ło się od po­my­słów

 

Przed chwi­lą zła­pał jedną sub­a­to­mo­wą czą­stecz­kę i scho­wa­ła ją głę­bo­ko w de­kol­cie. –> Literówka.

 

– Dziw­ne, pró­bo­wa­łeś tego trzy mi­lio­ny razy temu… –> Co to znaczy trzy miliony razy temu?

 

– Pod­da­je się. Wy­gra­łaś. –> Literówka.

 

To było miło spę­dzo­ny czas. –> Literówka.

 

Nie­istot­nie jak wolno wy­pa­la­ły swoje pa­li­wo… –> Nie brzmi to najlepiej.

 

osta­tecz­nie sta­wał się bia­łym kar­łem. Czas mijał nie­ubła­ga­nie. Ko­smos sta­wał się… –> Powtórzenie.

 

Ko­smos sta­wał się coraz zim­niej­szych Pro­mie­nio­wa­nie na­zwa­ne… –> Brak kropki na końcu zdania.

 

– Że­gnaj Ashan. –> – Że­gnaj Ashanie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Opowiadanie zdecydowanie nie w moim klimacie. Po jego przeczytaniu miałem lekki mętlik w głowie ale zrozumiałem. Na pisaniu się guzik znam ale na tematyce, która poruszasz nieco bardziej.

 

Jej nietypowość wynikała z surowca. Nanomateriał projektowany molekularnie pozwalał na przepuszczanie energii, z jednoczesnym zachowaniem integralności struktury.

Przepuszczanie/przewodzenie energii z jednoczesnym zachowaniem struktury nie jest nietypowe. Takie właściwości ma zwykły kabel elektryczny a nie jest “nanomateriałem projektowanym molekularnie”

 

Odkryto sposób na przemianę materii w energię, co tylko pozornie rozwiązało problem niedoboru paliw.

Proces przemiany materii w energie odkryto w jaskiniach gdy rozpalono pierwsze ognisko więc błędem merytorycznym jest opisywanie tego zjawiska jako zdobycz zaawansowanej cywilizacji technicznej.

 

Kolejne tysiąclecia mijały, a wszechświat stygł. Bezlitosne prawa fizyki brały górę. Pierwsze umarły największe z gwiazd. Te, których zaawansowana ludzka cywilizacja nie skonsumowała, eksplodowały, tworząc czarne dziury. Po nich nastał kres innych wodorowych gigantów. Nieistotnie jak wolno wypalały paliwo, każdy z nich ostatecznie przeistaczał się w białego karła. Czas mijał nieubłaganie. Kosmos stawał się coraz zimniejszych. Promieniowanie nazwane od imienia dawno zapomnianego człowieka wykradało drobiny masy czarnych dziur. Wszystko zmierzało ku nicości. Ashan spoglądał na ostatni obiekt emitujący promieniowanie elektromagnetyczne. Sekundy dzieliły go od stania się czarnym karłem. Koniec był blisko. 

Zdanie sugeruje że wszechświat “umiera” przez tysiąclecia co jest sporym czasowym skrótem. Gdyż jego stygnięcie zgodnie z obecną widzą będzie trwało miliardy miliardów lat (jest to liczba z astronomiczną ilością zer ). Nie czepiał bym się tego ale widzę że opowiadanie opierasz o współczesne terminy i teorie. To samo tyczy się czarnych karłów. Białe karły do postaci czarnych stygną tak wolno że najpewniej żaden czarny jeszcze nie istnieje i jeszcze przez miliardy lat nie powstanie. Wspominam o tym bo na początku mówisz o tysiącleciach. 

 

I jeszcze kilka pomniejszych. Nie zrozum mnie źle. Nie czepiam się złośliwie. Chcę tylko zwrócić uwagę na niezgodność z współczesną nauką do której nawiązujesz.

Opowiadanie, mimo technicznych i fabularnych słabości, zrobiło mi smaka na stare, dobre, filozoficzne hard SF, w jakim zaczytywałem się będąc małym pryszczatym nerdem. Kibicuję zatem, działaj:)

 

Proces przemiany materii w energie odkryto w jaskiniach gdy rozpalono pierwsze ognisko

Też chciałem napisać coś ironicznego na ten temat, ale w jaskiniach odkryto jak przetwarzać materię z uwolnieniem energii, a autorowi chodziło zapewne (?) o to, że trochę materii całkiem znika, a w zamian pojawia się trochę energii.

Pierwsza część (gdzieś tak do dialogu) mocno infodumpowa i przeładowana informacjami, które chyba (?) miały budować kontekst i tło, ale dla mnie wprowadziły tylko zamęt i chaos. Później robi się ciekawiej, ale wszystko jest zbyt rozmyte, mało konkretne, mimo dużej ilości informacji i terminologii. Niestety miałam wrażenie, że zamiast pomagać w zrozumieniu, używałeś ich za zasadzie słów-wytrychów, w dodatku im więcej, tym wcale nie lepiej.

Nie wiem, czy personifikacja entropii(?)/czasu w postaci kobiety z czarną parasolką do mnie przemawia. Ta parasolka ma jakieś uzasadnienie?

Pomysł zapętlenia czasowego nie nowy, ale bardzo go lubię, więc na plus :-)

Jest trochę literówek i innych drobiazgów.

It's ok not to.

@Marzec – co do przemiany materii w energie chodziło o całkowitą przemianę, jak przy zetknieciu materii z antymaterią. A jeśli chodzi o ramy czasowe, faktycznie użyłem zbyt małych liczb, nie oddających skali kosmicznej. Porównania do kabla nie będę bronił. Niepotrzebny technologiczny bullshit. 

 

@bronchospazm – Cieszę się, że udało mi się rozbudzić miłe wspomnienia. 

 

@dogsdumpling – Masz rację, przesadziłem z technologicznym bullshitem i stałem w rozkroku. Ani to w 100% twarde sf, ani forma przystępna dla każdego. Co do parasolki, nie miała żadnego celu, to tylko rekwizyt, wizja artystyczna, ale jeśli wzbudziła zainteresowanie, to znaczy iż spełniła swoją rolę. 

Całkiem przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka