- Opowiadanie: Tulipanowka - Totalna demokracja

Totalna demokracja

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Totalna demokracja

Niektórzy czynią wiele dobrego, aby móc bezkarnie czynić zło.

 

 

Postęp technologiczny oraz wzrost poziomu zamożności spowodował, że wielu ludzi (w porównaniu z przeszłymi czasami) zaczęło analizować, zastanawiać się nad sensem tak ogólnie wszystkiego.

 

Na przemyślenia potrzebny jest czas. Ktoś kto musi całymi dniami martwić się o zaspokojenie podstawowych potrzeb egzystencji: dach nad głową, środki finansowe na żywność, odzież, czy leki, nad zdobyciem partnera seksualnego bywa, że nie pomyśli, iż mógłby mieć wpływ na świat oraz nie zastanawia się w jakim zakresie zastana rzeczywistość wpływa na jego życie. Zbyt dużo czasu i energii poświęca na pracę i troski życia codziennego, żeby miał czas i chęć „dumać nad głupotami".

 

To się zmieniło. Kolejne wynalazki wyręczały zwykłego człowieka z czasochłonnych i obowiązkowych działań. Doszło do tego, że pracował ten, kto chciał. Nawet więcej. Ten kto się niby tylko bawił poprzez swoją aktywność mógł zarabiać.

 

 

 

Kiedy wielu ludzi zyskało czas na zastanowienie na Ziemi demokracja przeszła w etap totalnej demokracji. Przestali rządzić wybrańcy, liderzy partyjni i ich doradcy, lecz po prostu wszyscy. Zauważono, że duża grupa złożona z ludzi o przeciętnej wiedzy i inteligencji zasadniczo dokonuje trafniejszych decyzji niż pojedynczy, świetnie wyszkolony i super błyskotliwy ekspert. Bezkrytycznie nie zrezygnowano z pomocy fachowców. Jednak zmieniła się ich rola. Ich zadanie ograniczyło się do opracowań, dzielenia się faktami, opisu zjawisk. Zrezygnowano z parlamentów, rządów, posłów, senatorów i ministrów. Za pośrednictwem powszechnie dostępnego internetu (którego odbiorniki stały przy ławkach parkowych oraz na chodnikach tak licznie jak śmietniki) grupą decyzyjną stali się wszyscy. Nad każdą ustawą, rozporządzeniem, czy czymkolwiek stanowiącym prawo głosowało całe społeczeństwo.

 

Każdy głos się liczył, każdy mógł zmienić prawo. Ludzie zaczęli poczuwać się do większej odpowiedzialności za losy kraju, rodzimego kontynentu, planety Ziemi. Przeciętnemu człowiekowi zaczęło się chcieć przekonywać znajomych i tych fizycznych, i tych wirtualnych, do swoich racji, ponieważ ci z kolei mogliby oświecić, przekonać kolejnych. A każdy głos był ważny.

 

Kolektywne działanie spowodowało ogromy postęp cywilizacyjny. Dzięki temu Mars został przystosowany do życia jak na Ziemi i skolonizowany. Korzystając z wiedzy między innymi o przyczynach powstawanie efektu cieplarnianego Mars został błyskawicznie ogrzany. Stosunkowo szybko ludzie przyczynili się do wytworzenie atmosfery podobnej jak na Ziemi, z tlenem do oddychania. Czerwona planeta zmieniła barwę na niebieską.

 

Na planecie zbudowano osady, miasta, zaczęto hodować rośliny i zwierzęta.

 

A wszystko to stało się dzięki temu, że większość w totalnie demokratycznych wyborach potrafi wybrać opcję jak najbardziej korzystną i opłacalną dla wszystkich. Budżetowe nadwyżki chętniej przeznaczy na odkrywanie kosmosu i skolonizowanie planet niż chociażby na bezsensowne finansowanie wojen i wszelakiego typu zbrojnych konfliktów, które najczęściej wybuchają z powodu bzdurnych przekonań jednostek połączonych z ich oślim uporem. Patrząc z perspektywy sensowniej jest coś budować, tworzyć niż burzyć, niszczyć i zabijać.

 

 

***

 

Ruch na trasie Ziemia Mars stał się tak duży, że opłaciło się zbudować autostradę kosmiczną ze stacjami paliw, barami i motelami po drodze. A tamtejsze panie lekkich obyczajów zyskały specjalną nazwę – kosmitówki.

 

 

 

Yves był wieloletnim pilotem autobusu kosmicznego cenionym przez szefostwo firmy przewoźniczej „Kogut i spółka" za rzetelność, doświadczenie oraz bezpieczną i bezkolizyjną jazdę.

 

Ze względu na oszczędność paliwa, którego zużycie przekłada się na cenę biletu za przejazd kabina autobusu kosmicznego łudząco przypominała wygląd tradycyjnego wnętrza autobusów kursujących na międzynarodowych trasach na Ziemi. Innymi słowy było ciasno. Jedyna zasadnicza różnica polegała na tym, że siedzenie można było rozłożyć zupełnie na płasko, tak żeby człowiek mógł się przespać w pozycji horyzontalnej.

 

Rzecz jasna autostradą na Marsa latały także duże statki kosmiczne, gdzie ludzie mieszkali jak w apartamentach hotelu i gdzie na chętnych czekały sale taneczne, siłownie, restauracje, puby, baseny, punkty odnowy biologicznej. Pasażerowie mogli się błąkać po korytarzach, poziomach statku, aż do znudzenia lub zmęczenia.

 

Wiadomo – jednych nie stać na luksus, a inni oszczędzają.

 

W każdym razie w autobusach „Koguta i spółki" panowały inne warunki. Pasażerowie mogli wychodzić jedynie do toalety. Ilość wyjść była rejestrowana – kto przekroczył limit dzienny musiał później dopłacić. Posiłki i napoje wydawane były przez specjalne mechaniczne ramię umieszczone w suficie nad siedziskiem pasażera. Poza tym człowiek musiał siedzieć, albo leżeć i ewentualnie surfować w necie. I tak przez pięć – sześć dni, bo tyle trwała podróż z Ziemi na Marsa.

 

 

 

Żaneta i Mścisław pracowali w jednej korporacji od dziesięciu lat, w tym od trzech w jednym pomieszczeniu. Ona i on żyli w szczęśliwych związkach, mieli dzieci, ale sami nie wiedzieli kiedy za bardzo emocjonalnie zbliżyli się do siebie.

 

Mścisław uwielbiał cięty i inteligentnie złośliwy dowcip Żanety. Zaśmiewał się prawie do łez. Była inna w porównaniu z jego życiową partnerką, którą charakteryzowało prymitywne poczucie humoru (śmiała się tylko, jak Mścisław się przewrócił, albo coś spadło mu na głowę).

 

Żaneta z Mścisławem mogła dyskutować o wszystkim. Zawsze jej mądrze poradził w każdym, nawet pozornie głupawym, problemie. Z mężem rozmawiała tylko o dzieciach i od czasu do czasu o seksie.

 

Kiedy decyzją przełożonych Mścisław miał zostać awansowany i oddelegowany na Marsa, coś w nich pękło.

 

Partnerka Mścisława upierała się, żeby mężczyzna zrezygnował z kariery, bo ona sobie nie wyobraża porzucenia wygodnego domu na Ziemi, przyjaciółek, rodziny i przeprowadzki na inną planetę. Ponadto stwierdziła, że na Marsa lata wyłącznie hołota i nieudacznicy, a porządni ludzie mieszkają na Ziemi.

 

Natomiast Żaneta bez porozumienia z mężem wystąpiła o przeniesienie do oddziału na Marsie. Tak bardzo chciała przebywać w towarzystwie ulubionego kolegi. Kiedy mąż się o tym dowiedział zrobił jej piekielną awanturę zarzucając bezmyślność, głupotę i brak lojalności. W ferworze złości dodał także kilka dosadnych słów, których kobiety nigdy nie wybaczają.

 

 

 

Skończyło się na tym, że Żaneta i Mścisław spakowali walizki, napisali liściki pożegnalne „że potrzebują czegoś więcej" i wsiedli do autobusu kosmicznego.

 

 

 

Minął dzień pierwszy w podróży, drugi, trzeci. Żaneta i Mścisław w końcu poczuli, że mogą zrzucić moralne kajdany. Zaczęli szczebiotać do siebie jak para zakochanych nastolatków, opowiadać sny, przytulać się i obejmować. Nie obchodzili ich inni współpasażerowie.

 

Dopiero czwartego dnia zauważyli, że w kosmicznym autobusie dzieje się coś złego.

 

 

 

– Kto puścił bąki? – krzyczał pilot Yves. – Cuchnie jak w stodole. Co wy myślicie, że pilot będzie pracować w takich warunkach? Ohyda! Który prymityw nie potrafi zapanować nad swoją fizjologią? Pierdziele powinny siedzieć w swoim smrodzie, w swoim domu. Kurwa, pytam jeszcze raz kto puścił bąki?

 

Pasażerowie siedzący z przodu zamarli. Niektórzy zaczęli udawać, że śpią. Dwie panie zakryły nosy szalami na znak, że im też śmierci i że to nie one puściły bąki. Odruchowo postanowiły solidaryzować się z pilotem, byle by się do nich nie przyczepiono.

 

– Ale śmierdzi – westchnął dziadek siedzący w rzędzie za pilotem.

 

– Rzygać mi się chce, jak na was patrzę. Wysiądę na najbliższej stacji i lećcie sobie sami. Kurwa co to jest? Obrzydliwy gówniany smród.

 

Pasażerowie siedzący z tyłu zaczęli dopytywać się ludzi siedzących przed nimi, o co chodzi.

 

– Co się dzieje? – zapytała również Żaneta

 

– Kierowca wpadł w furię – wyjaśniła niebieskowłosa Kamila siedząca po przekątnej, w rzędzie przed Żanetą. – Jeżdżę często na tej trasie. On tak ma. Wyzywa ludzi od nienormalnych i półgłówków, ale poza tym jest świetnym kierowcą.

 

– To jakiś cham. Może byś mu Mścisiu coś powiedział – powiedziała Żaneta.

 

– Żan ukochana, daj spokój. Co mam poradzić na głupie gadanie? W tym autobusie jest tylko jeden kierowca. Bez niego nie dolecimy na Marsa.

 

– Właśnie tak wszyscy myślą. Dla świętego spokoju nigdy nikt nie reaguje – westchnęła Kamila.

 

– I nikt nie reklamował usługi u szefostwa firmy przewozowej? – dopytywała się Żaneta.

 

– Nie wiem, chyba nie – odpowiedziała Kamila. – W każdym razie nic mi o tym nie wiadomo. Ja osobiście faceta się boję. Kiedy wrzeszczy ja łykam pigułkę uspokajającą i marzę, żeby przetrwać do końca jego ataku.

 

– Powinna była pani jednak to zgłosić – powiedział Mściaław.

 

– To niedopuszczalne, żeby ktoś, a tym bardziej kierowca, zachowywał się w ten sposób – oburzała się Żaneta.

 

– Trzy tygodnie pracy na Marsie, potem trzy na Ziemi. I tak w kółko. Muszę często latać, a nie stać mnie na drogich przewoźników – wyjaśniła niebieskowłosa Kamila.

 

– Mścisiu upomniałeś tę panią, a przecież sam się obawiasz konfrontacji – zauważyła Żaneta.

 

– Nie boję się tego gościa. Ale po co mam się szarpać z wariatem? – spytał Mścisław.

 

– No widzisz. I dlatego istniały obozy koncentracyjne. Bo dużo wcześniej nikt nie chciał się angażować. Tak jest najbezpieczniej i najwygodniej, ale do czasu – stwierdziła Żaneta.

 

– Żan, ale ty mi to tylko szepczesz do ucha. Głośno boisz się powiedzieć.

 

– Masz rację Mścisiu, bo… bo… tutaj nie ma totalnej demokracji. Władzę absolutną sprawuje kierowca.

 

 

 

Nagle autobus powietrzny zatrzymał się. Otworzyły się przednie drzwi.

 

– Wracam do domu. Nie będę siedział w smrodzie – rzekł pilot Yves i opuścił wehikuł.

 

– Co się dzieje? – westchnęli zaniepokojeni pasażerowie.

 

Okazało się, że pilot zatrzymał pojazd przy kosmicznej stacji paliw będącej częścią sztucznego satelity międzyplanetarnej autostrady.

 

– Obraził się? Ale jak dolecimy na Marsa? – szeptano. – Może jednak wróci? Może jutro, a może za parę godzin. Czy można wysiąść rozprostować kości?

 

Parę osób wpadło na pomysł, by skontaktować się z Ziemią, ale większość stwierdziła, że pilot mógłby się jeszcze bardziej zdenerwować, a w końcu „jesteśmy na niego skazani".

 

 

 

Po pół godzinie pilot Yves wrócił. Wsiadł do statku kosmicznego i uruchomił silniki. Wystartowali w dalszą trasę.

 

– Jedzie gównem! – stwierdził Yves i włączył chłodzący nawiew.

 

Lodowate powietrze buchnęło wiatrem w stronę wnętrza kabiny. Po kilku minutach pasażerowie zaczęli ubierać swetry i okrywać się kocami, ponieważ w pomieszczeniu zrobiło się bardzo zimno.

 

 

 

– Co za człowiek? – bulwersowała się Żaneta. – Wszyscy muszą się przeziębić, bo mu śmierdzi. Gdyby odwiedził zakłady produkujące hormonalne preparaty lecznicze z jąder i narządów wewnętrznych, wtedy by się przekonał, co znaczy prawdziwy smród. Co prawda mój kolega twierdził, że w chlewni jest gorzej, ale jakoś mu wierzę.

 

– Właśnie – przytaknął Mścisław. – Moja mama pracowała w laboratorium i musiała badać ludzkie odchody i mocz. Ojciec miał jeszcze gorzej. Kroił trupy. Znalazł się wrażliwiec. Jak nie może znieść normalnych ludzkich zapachów, to nie powinien pracować z ludźmi.

 

– Pewnie nigdy nie zmieniał dzieciom pieluchy.

 

– Może nie ma dzieci?

 

– Biologiczne być może, ale z pewnością nigdy się nimi nie zajmował.

 

– Czy mogłabyś się zakochać w furiacie? – spytał Mścisław.

 

– Chyba nie – odpowiedziała Żaneta.

 

– Ja bym chyba mógł. Taka dziewczyna z temperamentem, która tłucze ze złości talerze.

 

– Bo to pociesznie wygląda, gdy masz fizyczną przewagę nad furiatką. W ostateczności możesz ją wsiąść i przenieść do innego pokoju. Na odwrót to nie działa. Kiedy nie masz wpływu na to, by zakończyć atak – nie jest wesoło. Lepiej uciekać przed takimi ludźmi, gdzie pieprz rośnie.

 

– Oooo toksyczny przestał wrzeszczeć – zwrócił uwagę Mścisław.

 

 

 

Zaraz po tych słowach Yves wstał i zaczął iść przejściem między siedziskami pasażerów.

 

– Wyniucham cię śmierdzielu! Raz na zawsze oduczę cię puszczania bąków w moim statku. O ty się podejrzanie kręcisz. – W tym momencie Yves wskazał na niebieskowłosą kobietę Kamilę. – Puściłaś bąka! – orzekł tonem niedopuszczającym sprzeciwu.

 

– Nie, to nie ja – zaprzeczyła kobieta.

 

Wtedy Yves chwycił kobietę za niebieskie włosy i mocnym szarpnięciem zrzucił z siedziska na podłogę.

 

Żaneta i Mścisław znieruchomieli z przerażenia i szoku. Byli zdziwieni, bowiem żyjąc w świecie totalnej demokracji nie mieli do czynienia z faktyczną fizyczną przemocą i dosłowną niesprawiedliwością. Byli tak zaskoczeni, że nie wiedzieli, co powinni zrobić. Dlatego, podobnie jak reszta pasażerów, nie zrobili nic.

 

 

 

Pilot Yves szarpał za niebieskie włosy, kopał i popychał kobietę. Przeprowadził ją przez przejście między pasażerami, a potem skierował do poziomu bagażowego. Pasażerowie usłyszeli dźwięk otwieranych zewnętrznych drzwi. Po dłuższej chwili pilot wrócił do kabiny pasażerskiej i usiadł za sterami.

 

– A ta pani? Gdzie ona jest? – Żaneta cichutko spytała Mścisława.

 

Mężczyzna przytulił Żanetę, ale nic nie odpowiedział. Podobnie jak większość czuł dyskomfort psychiczny i bezsilność.

 

Mijały godziny, a kobieta wciąż nie wracała na miejsce.

 

Za to humor pilota zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni. Zrobił się miły, pogodny i zaczął wciągać pasażerów w dyskusje na różne tematy. Opowiadał anegdoty z podróży między Ziemią, a Marsem. Wymieniał spostrzeżenia na temat konstrukcji technicznej innych statków kosmicznych. Prowokował pasażerów do wymiany złośliwych komentarzy na temat lotu innych użytkowników kosmicznej autostrady.

 

Mając kontakt z tak sympatycznym pilotem wielu pasażerów podświadomie zacierała w pamięci wspomnienie nieprzyjemnego incydentu z niebieskowłosą kobietą.

 

Natomiast Żaneta i Mścisław, może z racji sąsiedztwa z Kamilą, mieli wyrzuty sumienia. Czuli, że powinni byli się zaangażować, ale brakowało im odwagi. Poza tym zastanawiali się, czy gdyby pilot zaczął tarmosić któreś z nich, czy wówczas ukochana osoba stanęłaby w ich obronie. Dochodzili do wniosku, że niekoniecznie.

 

 

 

– Wszyscy zachowują się, jakby nic się nie stało – mruknęła Żaneta następnego dnia.

 

– Wiem, kochanie. Ale w tej sytuacji, co my możemy? – spytał retorycznie Mścisław.

 

– Może ją zabił i wyrzucił?

 

– Nie myśl o tym kochanie. Tylko się zadręczysz, a nic nie zmienisz.

 

 

***

 

Yves nie uważał się za złego człowieka. Lubił towarzystwo ludzi, lubił rozmawiać, wymieniać poglądy, pośmiać się z dowcipów. Tylko czasami czuł, że inni chcą go skrzywdzić, zranić, że mu zagrażają. Wtedy wybuchał, eksplodował gniewem. Sądził, że się tylko broni. Wówczas wylewał swój żal i rozgoryczenie. Był agresorem, który myśli na opak. Atakował, ale uważał, że to on jest ofiarą. Podświadomie własne wady i słabości projektował na innych. W innych widział zło, które w nim samym tkwiło.

 

Jako świetny pilot i dobry kolega bywał często chwalony. Pozytywne sygnały utwierdzały go w przekonaniu, że wszystko co robi jest właściwe i zasadne w stosunku do okoliczności.

 

 

 

Po zejściu do poziomu bagażowego, Yves wepchnął przerażoną niebieskowłosą Kamilę do szafy pancernej na skafandry kosmiczne do zadań specjalnych.

 

– Wypuść mnie błagam – prosiła Kamila.

 

– Teraz mnie błagasz? A kiedy prosiłem, żeby nie puszczać bąków, gdzie byłaś? Skoro ciebie nie obchodzi ani pilot, ani inni pasażerowie…

 

– Ale ja nie pierdziałam, przysięgam…

 

– Kłamiesz! Kłamiesz, oszustko! Twoje słowa to nic niewarte śmieci. Dla twojego dobra zostaniesz w tej szafie. Będziesz mieć czas na przemyślenia.

 

– Wypuść mnie – Kamila waliła pięściami w drzwi szafy.

 

– Nie wrzeszcz, bo cię zabiję – Yves zaśmiał się, gdyż w jego mniemaniu to był żart.

 

Kamila natomiast struchlała ze strachu, skuliła się i wcisnęła w kąt szafy.

 

„Otworzę najbardziej zewnętrzne drzwi pojazdu" – pomyślał Yves. – „Niech pozostałe pierdzielce trzy razy się zastanowią nim zaczną mi smrodzić w kabinie. Tchórze będą sobie wyobrażać, że mógłbym wyrzucić pasażera z autobusu" – zaśmiał się z własnego pomysłu.

 

Wrócił do kabiny w świetnym nastroju.

 

 

 

Piątego dnia lotu na Marsa, Yves zszedł na pokład bagażowy i podszedł do szafy pancernej, w której zamknął Kamilę.

 

– Co słychać? Puszczasz sobie bąki?

 

– Nie. Ja nie puszczałam bąków.

 

– Harda jesteś, a ja przyniosłem ci obiad i napoje. Sądziłem, że przyznasz się do błędów i obiecasz poprawę. Ale widać, że nie chcesz. Wolisz pierdzieć i kłamać, że jesteś niewinna. Dobrze, proszę bardzo. Zdechnij w swoim własnym smrodzie.

 

– Kierowco proszę, błagam, nie zostawiaj mnie tutaj zamkniętej. Mam klaustrofobię. Otwórz szafę. Wypuść mnie. Zrobię co zechcesz. Przyznam się do wszystkiego.

 

– A więc jednak to ty puszczałaś bąki?

 

– Tak, to ja – kłamała Kamila płacząc. – Wypuścisz mnie teraz?

 

– Dobrze, że się w końcu przyznałaś.

 

Yves otworzył drzwi szafy. Kobieta oślepiona światłem z trudem zaczęła się podnosić z przysiadu. Wtedy pilot wrzucił do wnętrza szafy pudełko z posiłkiem i butelkę wody mineralnej, po czym z łoskotem zatrzasnął skrzydło szafy.

 

– Boże, dlaczego? – szlochała kobieta.

 

– Nie chcę, żebyś mi puszczała bąki w kabinie. To obrzydliwe.

 

Po tych słowach Yves powędrował do kabiny. Był znowu w świetnym nastroju.

 

– Jak nic nie śmierdzi jest tak przyjemnie – westchnął.

 

– O tak, tak – przytaknęli pasażerowie siedzący stosunkowo blisko pilota.

 

 

 

Szóstego dnia, kiedy autobus kosmiczny zbliżał się do powierzchni Marsa, Yves skierował się ponownie na poziom bagażowy.

 

– Puk, puk, co słychać pani pierdzielko?

 

– Wypuść mnie skurwielu! – wrzasnęła Kamila.

 

– Nie tak ostro! Trochę kultury. Chyba chcesz, aby twoja kara się skończyła?

 

– Przepraszam pana, bardzo przepraszam. Puściły mi nerwy. Nie chciałam pana obrazić. Przeprasza. Jestem taka żałosna i głupia, proszę mi wybaczyć.

 

– A co ja będę z tego miał? Jak na razie przez ciebie przeżyłem katusze. Musiałem siedzieć w potwornym smrodzie. Obawiałem się, że umrę. Jak ty byś się czuła na moim miejscu? Krok przed śmiercią? Niestety takie puste dziewczyny jak ty pozbawione są empatii i szacunku dla kierowcy.

 

– Przepraszam. Nie zdawałam sobie sprawy, że tak wielką zbrodnię popełniłam. Bardzo żałuję. Zrobię wszystko, by ci to wynagrodzić. Oddam ci nawet swoje ciało, tylko błagam wypuść mnie z tej szafy.

 

– Wypuszczę cię, ale skąd będę mieć pewność, że nie pobiegniesz na skargę do centrali „Koguta", albo na policję? Zapłakana, chociaż fałszywa kobietka może zrobić większe wrażenie niż porządny, uczciwy facet, taki jak ja.

 

– Daję słowo honoru, przysięgam na Boga, nic nikomu nie powiem.

 

– Zaufam ci, bo mam miękkie serce. Ale pamiętaj w razie czego popamiętasz mnie i nikt ci nie pomoże. Aaa, żebyś nie myślała, że pedał jestem z propozycji seksu chętnie skorzystam.

 

 

***

 

W tłumie wysiadających Mścisław zauważył niebieskowłosą Kamilę.

 

– Zobacz – mężczyzna szturchnął przyjaciółkę.

 

– Ona jednak żyje – westchnęła Żaneta..

 

– Podejdźmy do niej – Mścisław przyśpieszył kroku.

 

– Przepraszam panią – odezwała się Żaneta do Kamili.

 

Kamila spojrzała w oczy Żanety i nic nie odpowiedziała.

 

– Bardzo martwiliśmy się o panią – powiedział Mścisław. – Widzieliśmy jak kierowca panią szarpał i gdzieś wywlókł. W razie potrzeby możemy pomóc. Ja z przyjaciółką możemy świadczyć, że została pani podle potraktowana przez kierowcę. Co się z panią działo przez ostatnie dni?

 

– Nic. Cały czas siedziałam na swoim miejscu.

 

– Ale… – zaczęła Żaneta.

 

– Proszę dać mi spokój. Jestem wyczerpana i zmęczona podróżą. Do widzenia – skwitowała Kamila.

 

– Jest pani teraz zestresowana. My i tak zgłosimy sprawę na policję – stwierdził z przekonaniem Mścisław.

 

– Proszę tego nie robić – powiedziała Kamila. – Skoro już tak przesadnie się mną interesujecie, to coś wam powiem. Kierowca autobusu kosmicznego jest moim kochankiem. To co widzieliście było tylko wyrafinowaną zabawą, grą wstępną. Połowę lotu przesiedziałam w luksusowo wyposażonym pokoju wypoczynkowym dla kierowców. Naprawdę nie musicie się mną przejmować.

 

Żanetę i Mścisława zatkało. Intuicyjnie czuli, że coś jest nie tak. Jednak zdrowy rozsądek podpowiadał, że w epoce totalnej demokracji tego typu przemoc nie może mieć miejsca, jest czymś nieprawdopodobnym. Uwierzyli słowom Kamili.

 

 

 

Nikt z pasażerów nie złożył skargi na Yvesa. Wszyscy uznali, że to nie ich sprawa, że właściwie nic wielkiego się nie stało. W końcu każdy może czasem się zdenerwować.

 

– Ile to teraz katastrof na kosmicznej autostradzie. Lepszy dobry kierowca, chociaż krzykacz, niż uprzejmy, który powoduje śmiertelne wypadki – komentowali pasażerowie.

Koniec

Komentarze

I kolejne dobre opowiadanie "o czymś". Lekko napisane, ale bardzo plastycznie. Tak, że poczułam złość na pozostałych pasażerów. To mi przypomina pewien eksperyment, którego nazwy nie pamiętam, ale chodziło w nim o rażenie kogoś prądem. Natomiast mam uwagę:

W zasadzie nie potrzeba było tej totalnej demokracji. Z opisywaną przez Ciebie znieczulicą spotkać się można zarówno w zwykłej demokracji, jak i systemie totalitarnym. W tym pierwszym ludzi nie obchodzi nic co nie dotyczy ich samych, a w tym drugim dochodzi do powyższego także strach przed śmiercią. W związku z tym opowiadanie byłoby wiarygodne i w "naszym" ustroju, aczkolwiek ten Twój urozmaica nieco opowiadanie. Śmiem jednak wątpić w to, żeby ludzie myślący o zdobyciu nowego partnera seksualnego (świetny, a zarazem zabawny przykład jaką prozą życia zaabsorbowane potrafi być społeczeństwo) nawet wyręczani w pracy przez maszyny znaleźliby choć odrobinę chęci, by wypowiedzieć się w sprawach, o których nie mają pojęcia. Płytki zostanie płytkim niezależnie od ustroju. Gdyby natomiast głosowali w jakiejś sprawie bez wczesniejszej refleksji, taki ustrój prędzej czy później by upadł. No, chyba, że byłby tylko iluzją ;) Jesto to jednak moje czepialstwo, ponieważ opowiadanie odbieram pozytywnie.

wiesz na czym opiera się stosunkowo powszechna popularność horoskopów?

bo każdy z nas zwykle uważa, że:
moja wiedza i wrażliwość jest większa niż innych,
jestem bardziej wyjątkowy niż inni
moje porażki wywołane są czynnikami zewnętrznymi, itp.

być może tego, kogo nazywasz płytkim jest jednak głeboki, a przynajmniej głębszy niż ci się wydaje

Staram się dawać wszystkim ludziom szansę, ale z niektórych nie da się zbyt wiele wykrzesać ;) Być może kwestia innej wrażliwości.

różne czynniki mają wpływ i faktycznie rozmowa z niektórymi ludźmi podobna jest do dyskusji ze ścianą, ale Twoje twierdzenie "Płytki zostanie płytkim niezależnie od ustroju" wydaje mi się zbyt dosadne

To był eksperyment Millgrama.

Zdaje się, że nawet gdyby "totalna demokracja" istniała, nie byłoby tak idyllicznie, jak napisałaś w wstępie. Ale rozumiem, że chciałaś uzyskać kontrast między indywidualnym złem a ową Arkadią.

są miejsca i sytuacje, gdzie ludzie są zależni od jednostki (w tym wypadku od kierowcy);
i wtedy mimo cudownego demokratycznego ustroju - ta drobna (obejmującej niewielką liczbę osób) sytuacja rządzi się już innymi zasadami

"różne czynniki mają wpływ i faktycznie rozmowa z niektórymi ludźmi podobna jest do dyskusji ze ścianą, ale Twoje twierdzenie "Płytki zostanie płytkim niezależnie od ustroju" wydaje mi się zbyt dosadne"

Tulipanówko, rozumiem Twoje odmienne zdanie, ale ja oparłam się po prostu na swoich doświadczeniach. Moja praca polega na kontaktach z całym przekrojem społeczeństwa i wśród takich ludzi naprawdę są osoby, które, no nie chcę tu opisywać tego horroru, ale nie zdają sobie sprawy, że dywan, czy szafki nie są odpowiednim miejscem na ich odchody :) Także społeczeństwo to nie tyko intelektualiści, wykształceni i oczytani ludzie. Jesli dobrze to odebrałam, to chyba miałaś na myśli grupę społeczną niż ja. Nawet jeśli ktoś interesuje się tylko komórkami, samochodami itp., to jest bardziej uduchowiony niż ludzie, o których ja sobie pomyślałam pisząc tamten komentarz.

Teraz mogę oceniać, więc wróciłam do Twojego opowiadania, żeby ocenić na 5 ;) Bardzo mi się podoba Twoja wizja świata, jest przesmiewcza i zdystansowana, mimo, że nieraz zarzucano Ci stronniczość. Ty po prostu obnażasz pewne rzeczy, do których malo który człowiek się przyznaje. Szkoda, że nie wzięłaś udziału w Eliminacjach, bo moim zdaniem zasługujesz na druk ;)

pozdrawiam.

Nowa Fantastyka