Pierwszy raz, gdy go ujrzałem, jechałem autobusem. Nie wypiłem porannej kawy, więc wciąż byłem zaspany. Myślałem, że to moja wyobraźnia płata mi figla, albo właśnie przysnąłem, więc nie zwróciłem na niego zbytnio uwagi.
Dzień był pełen gonitwy, obowiązków i tej cholernej pracy. Miałem już tego serdecznie dość, marzyłem o ciepłej kąpieli, wygodnym łóżku i dobrym anime. Mimowolnie z ciekawości czy przekorności spojrzałem na miejsce, gdzie widziałem go rano, oczywiście jak się domyślacie, było puste. O tej porze duże drzewo rzucało w tej okolicy cień, wszystko zdawało się nudne, szare i ponure. Lecz co to? Zaledwie kilka metrów dalej, ujrzałem go, siedział na dachu jednego z tych luksusowych samochodów, którego bogaci ludzie kupują dla szpanu, wygrzewając się w wieczornych promieniach słońca. Tym razem nie wytrzymałem, że zdziwieniem i niedowierzaniem, wpatrywałem się w niego tak mocno, że aż odbiłem swoją facjatę na szybie, nie zwracając uwagi na głupi wyraz twarzy, gapiącego się na mnie, jakiegoś starego lachociąga.
On musiał mnie zauważyć, bo zeskoczył majestatycznie z pojazdu, uruchamiając przy okazji tandetny alarm. Kątem oka dostrzegłem, że wchodził do pobliskiego parku, gdy autobus skręcał w jedną z bocznych uliczek. Uszczypnąłem się w policzek, bolało jak cholera, ale teraz na pewno wiedziałem, że to nie sen.
Następnego dnia, podczas przerwy na lunch, jak to mówi ten kretyn szefuńcio, postanowiłem pójść do parku, choć wiedziałem, że będę miał używanie za spóźnienie.
Walić to, są rzeczy ważniejsze, jak na przykład gdzie on się schował? Zwiedziłem już większą część a jego ani widu, ani słychu. Zostało tylko jedno miejsce, do którego nie chciałem się zbliżać.
O! Jest tam, wybrał sobie wprost cudowne miejsce, ogromny głaz wystający ponad tafle wody, skąpany o tej porze w promieniach słońca, jedno z najbardziej romantycznych miejsc, gdzie spotykały się zakochane pary. Widząc tę całą miłość i otaczającą ją słodycz, z trudem powstrzymywałem najbardziej naturalny ludzki odruch, jakim było puszczenie pawia. Takiego poziomu wtajemniczenia w kategorii dupus wlazuz przychlastus nawet nie osiągnął mój kierownik względem szefuńcia jak zakochani mężczyźni względem tutejszych kobiet.
On siedział sobie wygodnie na tym kamieniu, obserwując mnie od pewnego czasu, gdy przebijałem się w jego stronę, pomiędzy spacerującymi parami.
Na przywitanie dmuchnął w moją stronę obłokiem dymu, tak gęstym, że z trudem ustałem na równych nogach. Już myślałem, że to jeden z tych smogów, które tak często ostatnimi czasy nawiedzają okolicę. On jednak był inny, wyjątkowy, usiadłem na pobliskiej ławce, patrząc prosto w jego zielone oczy, poczułem ogarniające mnie ciepło, ogarnął mnie błogi spokój, wszystkie problemy stały się odległym mirażem…
Obudziłem się wieczorem, czując ogromne parcie na pęcherz, bo jakiś dowcipniś, wsadził mi rękę to kupka po konfoli, wypełnionego ciepłą wodą. Moje budy dumnie powiewały na pobliskim drzewie, a ja byłem chudszy o pięć dyszek, dobrze, chociaż, że zostawili mi portfel. Do pracy nie miałem nawet po co wracać. Z trudem odzyskałem buty, na bosaka nie będę wracać, ja nie Cejrowski. Na prawdę? Że też komuś chciało się wsadzić do nich psią kupę, mniejsza z nią, gdzie tu jest ubikacja, albo porządny krzaczek? Tak bardzo lać mi się chce.
Kolejnego dnia rano, skoczyłem do piekarni po tę wypasioną bułkę z serem i wędliną i jakąś zieleniną, z trudem powstrzymałem się od jej zjedzenia, taka była apetyczna. Po drodze do parku kupiłem herbatniki, jakieś ziarno i psi smakołyk.
Pół dnia go szukałem, a on wygrzewał się na jakiejś polanie? Nie, chwila moment, to jakiś spacerniak dla psów. Na moje szczęście leżał tuż na skraju nieopodal ławeczki, na której usiadłem.
Bułka już dawno wyszła, więc wyciągnąłem najpierw ziarno i stała się magia, obsiadło mnie pół tuzina latających szczurów oraz mnóstwo ptactwa kręciło się w pobliżu, nie wiedziałem, że mieszka tego tyle w okolicy. Nawet przez chwile widziałem coś naprawdę zabawnego, jak chihuahua pogonił wróbla, a potem uciekał przed krukiem.
Jednak on nie zwrócił na jedzenie uwagi, jednak gdy wyciągnąłem pierwszego herbatnika, błyskawicznie zniknął! Rozdziobany przez wiecznie głodne ptaki, dopiero drugi go zainteresował, ale tylko na chwile, bo wnet nim wzgardził jak oburzona kobieta niechcianym prezentem.
Pozbawiony nadziei wyciągnąłem psi smakołyk, nareszcie jadł mi z ręki, nawet dał się chwile pogłaskać, bo swoich przepięknych łuskach, lecz gdy tylko zjadł ostatniego, znowu udawał niedostępnego, przynajmniej tolerował moją obecność. Spędziłem w jego towarzystwie resztę dnia.
Po trzech dniach zniknął w równie tajemniczy sposób, jak się pojawił. Minęło sporo czasu ot naszego spotkania, mimo to czasami idę to parku, aby go poszukać. Pamiętam, że czytałem o nim w książce, w jednej z wielu mitologii był symbolem szczęścia. W sumie po wielu problemach znalazłem pracę, które sprawia mi przyjemność, to też chyba się liczy? Prawda?