- Opowiadanie: Ikumi - Wezwanie Emilii – Rozdział 3.

Wezwanie Emilii – Rozdział 3.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Wezwanie Emilii – Rozdział 3.

Rozdział 3.

 

 

Wiedźmowe mądrości. Smacznego!

 

– Chce wrócić do domu! – Krzyczała Emilia, a jej głos nosił się echem wśród drzew. Koty wyraźnie nie miały ochoty nigdzie jej puścić.

Zmierzchało już powoli. Dzień był wyjątkowo krótki, a przynajmniej tak zdawało się studentce. Kiedy nowi towarzysze wyciągnęli ją z lustra, słońce już dawno minęło swe najwyższe położenie. Nie pozwolili jej jednak pójść do domu, tak jak chciała. Jakąś niezrozumiałą dla niej siłą została zaciągnięta w kierunku całkiem do domu przeciwnym, w gęsty i nieprzyjemny bór. Tak po prawdzie, to nawet nie pamiętała, żeby do lasu szła – pojawiła się tu równie nagle i niespodziewanie, jak wszystko co ją dziś spotkało. Powoli zaczynała się nawet do tego przyzwyczajać, lecz było jej to bardzo w niesmak. I dawała to wyraźnie do zrozumienia.

– Chcę do domu! – Nie przerywała, mając nadzieję, że zniechęci w ten sposób dziwne zwierzęta do dalszego jej przetrzymywania. – Nie obchodzą mnie żadne wasze problemy i plany, mam to wszystko głęboko w dupie, macie mnie zostawić w spokoju!

– Ależ oczywiście – Syknął Noc, przedłużając głoski. – Niech jaśnie pani pójdzie do domu, lwu prosto w paszczę na pożarcie. Nikt nie będzie jaśnie pani zatrzymywał, proszę bardzo!

Czarnowłosa spojrzała na niego lekko zaskoczonym wzrokiem. Nie czekając na zachęty wstała i już miała odejść, lecz coś ją powstrzymało.

– W królestwie ślepców jednooki jest królem – wyszeptał Dzień. – Lecz ten, kto ma dwoje oczu uznawany jest za demona.

– Czyżby to była odpowiedź na pytanie, które wam zadałam? – Spytała nie patrząc na rozmówców. Nie dostawszy odpowiedzi sprecyzowała. – Czyżbyście byli demonami?

– Wszyscy jesteśmy demonami. Ty, ja, Yin. Dla nich każde z nas jest tylko szkodliwym pasożytem.

– Nie jestem demonem. – Prychnęła Emilia, patrząc na Yang spode łba. – Wy może i tak, ale ja nie.

– Skoro tak mówisz, dobrze, nie jesteś demonem – rzekł Serce. – Lecz udowodnij to im.

– To znaczy, niby komu?

– Demonom, które napastują ciebie, twierdząc, że jesteś taka jak oni. – Odpowiedział Rozum. – Demonom, które chcą z ciebie wyrwać dusze, przeżuć ją i wypluć. Grzebią ci w umyśle jak w otwartej księdze, a ty dodatkowo im w tym pomagasz sprzeciwiając się naszej pomocy.

– Dawno temu ukryłaś w swym umyśle coś, o czym sama nie pamiętasz. – Szepnął Początek. – A oni szukają czegoś z tamtego okresu, coś co nazywają „prawdą", lub „winą". Chcą ci udowodnić „prawdę", która jest nieprawdą, wygrzebać z twojego umysłu zdarzenia, których nie chcesz znać, które zakopałaś w mrokach niepamięci, aby uratować swój skołatany, dziecięcy umysł. Nie możesz im pozwolić, aby przedostali się do twojego świata, tylko ty możesz pokazać i opowiedzieć chwile, widziane twoimi oczami…

– Czego oni szukają?… Jakiego wydarzenia?…

– Jak przeżyłaś apokalipsę, która uśmierciła wszystkich, tylko nie ciebie. – Rzekł spokojnym tonem Koniec.

Emilia podskoczyła z wrażenia.

– Oni wiedzą… – w jej głosie brzmiał strach. – To dlatego ostatnio ciągle mnie ktoś o to pytał, ciągle ktoś o tym wspominał… Oni naprawdę tego szukają.

– Nie tego. – Pokręcił głową Lewy. – Oni szukają kłamstwa. Przecież ci tłumaczymy. A ty musisz pokazać światu, że nie mają racji. To nie ty jesteś winna, winni są ludzie.

– Wybacz – mruknęła. – Nie całkiem to wszystko rozumiem…

– Właśnie dlatego chcemy zabrać cię do Starej Wiedźmy – wyjaśnił Prawy. – Ona cię zna, jest z twojego świata, wskaże ci drogę, którą będziesz musiała podążyć. Którą będziemy musieli podążyć całą trójką. W moim przypadku – niechętnie.

– Zaprowadzicie mnie do Starej Wiedźmy?

Wyczuła poruszenie obu kotów, w ich oczach coś błysnęło, a czarny machał niespokojnie końcem ogona. Spojrzały po sobie, jakby nie mogąc się na coś zdecydować.

– Chyba niestety nic z tego, wybacz – Woda pokręcił głową, spuszczając wzrok. – Będziesz musiała liczyć na to, że sama będzie chciała cię zobaczyć. Jeżeli będziesz dostatecznie mocno o niej myśleć, to się pokaże. My nie możemy do niej iść.

– A to niby czemu? – Emilia napuszyła się lekko. – To trochę podejrzane, wiesz? Każecie mi iść do nie wiadomo kogo, niczego nie tłumacząc i zostawiając samą. To niemiłe z waszej strony.

– Powiedzmy tak. Ona lubi koty. – Dodał po chwili teatralnym szeptem Ogień. – Aż za bardzo za nimi przepada. Nie chcielibyśmy wpaść w jej objęcia.

– To jakiś kiepski dowcip! – Krzyknęła studentka. – Albo mnie do niej zaprowadzicie, albo…

Ale koty już gdzieś znikły.

„No pięknie, to zostałam sama w środku lasu, z którego nie ma żadnego, słownie, ani jednego wyjścia" – Marudziła w myślach czarnowłosa. – „Może tak naprawdę to właśnie koty są tymi, którzy grzebią w moim umyśle, szukając czegoś z mojej przeszłości? Zbyt łatwo im ufam, uciszam rozsądek, usypiam rozum."

Rozejrzała się po otaczającym ją lesie, szukając jakiejś drogi wyjścia. Niczego takiego na pierwszy rzut oka nie dostrzegła. Trudno raczej znaleźć drogę, która mogłaby wyprowadzić z gęstego lasu, kiedy człowiek gubi się w takowym w nieprzeniknionych ciemnościach. W takiej sytuacji raczej dzwoni się po pomoc.

Przeszukała kieszenie. Nic z tego. Jak przez mgłę pamiętała, że gdy wypadała z nawiedzonego lustra komórka wypadła z marynarki i zgniotła ją przypadkiem kolanem.

– Niech was diabli wezmą! – Zagubiona wymachiwała groźnie pięścią ku drzewom. – Obiecuje wam, głupie kocury, jak was znajdę, to dam was bestii na pożarcie!

Nikt nie odpowiedział, tylko drzewa zaszumiały, gięte ku ziemi silnym wiatrem. Powoli zbliżała się burza, która w lesie mogła oznaczać mało przyjemną śmierć w płomieniach, lub od błyskawicy.

Rozżalona usiadła na wilgotnej od rosy trawie i mchu. W powietrzu rozległ się spazmatyczny szloch. Twarz ukryła w dłoniach, czarne włosy spływały ku ziemi niczym fale nocnego morza.

Sztorm przeszedł przez morze, gdy otoczona przez mroczne przypływy głowa gwałtownie się podniosła.

Drzewa przed nią tworzyły wyraźną ścieżkę, prowadzącą w głąb boru. Wyglądało, że dróżka mieni się srebrzysto, zachęcając i przyciągając jaśniejącą darniną. Niczym w baśni. Wtedy właśnie Liddell przypomniała sobie, o czym chwilę wcześniej myślała.

„Czyżby faktycznie istniała jakaś Stara Wiedźma? I naprawdę chce mnie zobaczyć?" – Przyjęła z niedowierzaniem. – „To wszystko to jakieś wariactwo. Pewnie mi się śni."

„Skoro mi się śni, to co mi szkodzi? Pójdę tak, jak kazały mi koty."

Podniosła się i poszła w wskazanym kierunku, unikając pokaleczenia przez krzaki.

Trakt płynął nieskończenie, we znaki dał się brak butów, które straciła po drugiej stronie zwierciadła. Raz na jakiś czas musiała przystawać, aby wyjąć z miedzy palców szyszkę. Doszła do wniosku, że sen miała niesamowicie realny i byłby on idealnym tematem do pracy psychologicznej dla doktora Mattersona.

O ile jego śmierć była rzeczywista, czy tylko snem.

Miała nadzieję, że tylko snem. Chociaż czuła, że przestaje to ją powoli obchodzić.

Leśna dróżka przemieniła się wpierw w ziemisto-kamienistą trasę, następnie w pokrytą czarnym asfaltem czteropasmówkę. Lecz autostrada zaraz była ogromnym parkingiem pośród smukłych topoli. Na parkingu stał jeden pojazd, przypominający białą, niedużą ciężarówkę, z oknami na boku kabiny. Z takiej odległości trudno było pannie określić z czym dokładnie miała do czynienia.

Światła w kabinie się paliły, to było najważniejsze. Oznaczało, że ktoś tam jest.

Emilia rozpoczęła żmudną wędrówkę asfaltową trasą. Było to o wiele przyjemniejsze, niż błądzenie między krzakami. Lecz słońce tego dnia mocno grzało i droga wciąż była gorąca.

Zmęczona już szła powoli, spokojnie, nie spiesząc się i w głębi ducha trochę obawiając się tego, co spotka ją na końcu tej wędrówki, która jak się zdawało, miała trwać wiecznie. Drzewa się nie zmniejszały, to samo dystans. Zaczynało wyglądać również na to, że poza włączonym światłem to w samochodzie nikogo nie ma. To odkrycie sprawiło, iż znów zwątpiła w sens tej szalonej podróży ku swym wspomnieniom z dalekiej przeszłości. Nie obawiając się o to, że coś ją przejedzie, usiadła na środku drogi, twarzą odwrócona do dotychczasowego celu podróży.

„Gdyby tylko tak…" – Zaczęła Emilia. Nie dokończyła myśli. W tym samym momencie wszystko co widziała, parking, topole, samochód, dokładnie wszystko, podjechało do niej, niczym na taśmie produkcyjnej. – „To wszystko samo do mnie przyszło?…" – Skończyła myśl.

Wstała ostrożnie, obawiając się jakiegoś podstępu. Przestawała się już czemukolwiek dziwić.

Biała furgonetka okazała się być zwykłym, starym camperem. Kobieta stała od strony, gdzie nie było drzwi, tak więc nie wiedziała, czy kogoś spotka na posesji. Lecz słyszała czyjś głos. Nie należał do staruszki.

Równie ostrożnie co wstała, obeszła pojazd.

Poniżej wejścia do pojazdu stał biały, plastikowy taborecik. Na nim, w czarnej sukni z gorsetem i z kapturem na głowie siedziała blond kobieta, o ciemnych oczach i alabastrowej skórze. Była młoda, niewiele starsza od Liddell. Z jej wąskich ust płynęła przerywana, nieskładna melodia.

W długich, trupio cienkich palcach trzymała małą, nadgryzioną, różową tkankę, ociekającą krwią.

Emilia zgadła, że był to koci mózg. To tłumaczyło niechęć kocurów do Starej Wiedźmy.

– Witaj kochaniutka, co cię tu sprowadza? – Rzekła czarownica, nawet nie obróciwszy się i oblizując palec ze ściekającej po nim stróżce krwi.

– Pani wcale na starą nie wygląda – stwierdziła studentka, nie zwracając uwagi na pytanie. – Wręcz przeciwnie, na młodszą chyba nawet ode mnie.

– Znasz takie powiedzonko „wiek kwestią umysłu"?

– To chyba było jakoś inaczej…

– Nieważne, nieważne! – Machnęła dłonią Stara. – Ja się czuję młodo, więc jestem młoda. Czemu Stara Wiedźma? Jestem wiedźmą, która dużo wie. Staruszki zawsze dużo wiedzą, bo mają wiele doświadczenia, stąd moja mądrość sprawia, że dla ludzi jestem stara.

– Przecież z wiekiem ludzie nie robią się mądrzejsi, zdobywają tylko wiedzę i doświadczenie. Nawet starzec może być głupcem. Jeżeli nabierze doświadczenia w szukaniu grzybów, może nadal być na tyle głupim, żeby zjeść grzyb, którego nie jest pewien, czy jest jadalny. Siwa broda nie daje mądrości.

– Mądrala – zaśmiała się Wiedźma. – Do tego wygadana, elokwentna. Widzę, że nie będę się nudzić. Mało kto mnie odwiedza, miło jest czasem z kimś pogadać.

– Nie jestem tu po to, aby spełniać czyjeś potrzeby towarzyskie – burknęła panna. Nerwowo poprawiła wygniecioną i zniszczoną garsonkę.

– No tak, wiadomo. – Czarownica spojrzała krzywo. – Nikt do mnie bezinteresownie raczej nie przychodzi. Nawet wiem chyba, kto cię przysłał. Mimo to, fajnie byłoby móc porozmawiać sobie z panią psycholog. Trudno – rozłożyła ręce w geście bezradności i wzruszyła ramionami. – Może kiedy indziej sobie porozmawiamy spokojnie przy jakieś kawce, herbatce…

Dopiero teraz spojrzała na Emilię. Jej twarz przybrała groźny wyraz, zmarszczyła się niczym u wściekłego kota. Oczy jarzyły się w ciemności jaskrawą czerwienią.

– A więc czego chcesz?

Głos Starej Wiedźmy był niski, głęboki i srogi. Przerażona Liddell zamknęła na chwile oczy, a kiedy znów je otworzyła, sekutnica wyglądała normalnie, jakby nic się nie stało. Blondynka się nawet lekko uśmiechała.

– Skoro wiesz, kto mnie do ciebie posłał – zaczęła ostrożnie kobieta. – To zapewne wiesz też, po co.

– Nie przepadam za nimi. Skąd możesz mieć pewność, że ci pomogę? Skąd pewność, że Bastet i Sachmet powiedzieli ci całą prawdę? Mam wskazać ci drogę, do tego, co oni uważają za prawdę, nie to co jest prawdą na pewno. Znając życie, sami nie do końca wiedzą, w czym siedzą. W końcu to twój świat, nie ich.

– Czemu uważasz, że mieliby kłamać? Odnoszę wrażenie, że ich nie lubisz. I to bardzo.

– Jak pewnie ci powiedzieli, lubię ich… I to bardzo – oblizała się znacząco. – Ale nie ważne, czy kogoś się lubi, czy nie, nie można mu nigdy ufać. To jedna z moich Pięciu Myśli.

Stara Wiedźma podrapała się po brodzie w zamyśleniu.

– Wyobraź sobie taką sytuację – zaczęła powoli, ostrożnie dobierając słowa. – Masz pewną, bardzo bliską sobie przyjaciółkę. Niesamowita mózgownica matematyka, fizycznego naukowca. Zaufałabyś jej we wszystkim?

– Oczywiście, czemu nie miałaby jej ufać? Skoro nie zawiodła mojego zaufania, to nie widzę problemu.

– Zachorowała ci matka – podjęła dalej odziana w czerń kobieta. – Nie wiesz co jej jest, ale wygląda to poważnie. Czy zaufasz swojej przyjaciółce, kiedy powie, że może wyleczyć twoją rodzicielkę.

– Nie ma mowy – prychnęła lekceważąco Liddell. – Ale to przecież nie to samo. Ona po prostu nie byłaby kompetentna, żeby kogoś próbować leczyć. Jeżeli naprawdę byłaby mądra, to poleciłaby mi lekarza. Jej radzie mogłabym już zaufać.

– Widzisz, jak sama stwierdziłaś, nie zaufałabyś jej leczeniu, bo nie ma kwalifikacji. Tak samo nie każdy jest na tyle kompetentny, aby osądzać czyjeś czyny i mówić, co jest prawdą, a co nie. Czasem nawet najlepsza mapa może wskazywać nam złą drogę. Dlatego nie można nigdy nikomu ufać.

– To ma fachową nazwę – mruknęła panna. – Phobia socialis. Fobia Socjalna, strach przed ludźmi.

– Zdziwisz się cholero kiedy zrozumiesz, że nie jest to bezpodstawny strach, tylko przemyślana przez największych taktyka.

Emilia westchnęła w zamyśleniu, patrząc na swoje gołe, podrapane stopy. Otworzyła już usta, żeby coś powiedzieć, ale Stara Wiedźma pomachała do niej dłonią, aby się zbliżyła. Podeszła do niej a blondynka chwyciła ją za ramię i pociągnęła do siebie.

– Nie ufam tym kotom i ty też nie powinnaś – szeptała nerwowo kobieta w czerni. – Powiedziały ci, że ktoś wkradł się do twojego świata. To pewnie jest prawdziwa informacja. Pytanie, czy nie mówiły przypadkiem o sobie, hm? Tego nie wiesz. Nie twierdzę, że chcą twojej zguby. Lecz powinnaś uważać.

– Zamierzasz mi pomóc, czy nie? – Czarnowłosa traciła cierpliwość. – Wiesz, przybyłam tu, aby zrozumieć, co tu jest grane, a ty tylko mącisz sprawę bardziej! Zacznij gadać jasno!

– Chcesz jaśniej? Będzie jaśniej! – Huknęła nagle czarownica. Jej oczy ponownie zaświeciły czerwienią, twarz zamieniła się w koci pysk. Blond włosy i czarne szaty mieszały się w jedną masę w gwałtownych podmuchach śmierdzącego trupami wiatru. Kobieta wstała, a była wyższa od najwyższego drzewa w okolicy. Wyglądała niczym czarno-złoty wir, w centrum którego tkwiła mała, w pół ludzka, w pół kocia twarz. Groźna twarz, która mogłaby zabić samym spojrzeniem.

Przerażona Liddell przewróciła się do tyłu. Podniosła się lekko, opierając łokciami o ziemię. Chciała uciec, lecz coś chwyciło ją za nogi. Coś czarnego, śmierdzącego zgnilizną ciągnęło ją w kierunku czarnej dziury. Nie wciągnęło jej do środka, cienisty potwór ją tylko do siebie przybliżył.

– Coś żyje w twoim umyśle, to coś śpi snem głębokim. – Huczał dziko wiatr, pełen jęków umierających. – Coś co sama ukryłaś w czeluściach koszmaru dziecięcego. On jest dowodem na to, kim jesteś.

– Jaki On?… – szepnęła studentka, niestety nie została dosłyszana.

– Musisz iść do Lasu Myśli. Nasze umysły są jak lasy. A twój jest wyniszczony, chociaż nie chcesz się do tego przyznać. Tylko w lesie znajdziesz odpowiedzi, tylko w lesie odkryjesz prawdę! Odkryjesz przed Nimi, kim jesteś naprawdę! Odkryjesz tajemnicę swego istnienia! I umrzesz, niezależnie od tego, jaka jest, niezależnie od tego, kiedy ją odkryjesz! Lecz spiesz się, inaczej umrzesz nigdy nie dowiedziawszy się o sobie prawdy. Do końca dni w kłamstwie będziesz żyć!

– Gdy umysł śpi, budzą się demony! Uważaj na demony! Nigdy nie będziesz wiedzieć, które z nich są twymi dziećmi, a które z nich to twoi kaci! Lecz w tym chorym świecie każdy stanie się katem! A ty objawisz ciało ofiary i mordercy! Uważaj na maski, uważaj na to, na kogo patrzysz! Uważaj na wszystko co tu żyje!

– Bo wszyscy muszą uważać na ciebie!

Coś błysnęło, zahuczał wiatr i rozległ się trzask łamanych drzew, na twarz Emilii padły pierwsze krople deszczu. Noc rozświetlały błyskawice.

A demoniczną Starą Wiedźmę zastąpiła spokojna, czarna postać, z twarzą i dłońmi ukrytymi w fałdach sukni. Ciemną szmatę rwała na prawo i lewo nawałnica, lecz ciała nie było widać, jakby nikogo w ubraniu nie było.

Liddell czuła, że i nią zaczyna szarpać huragan, raz za razem traciła wzrok, przez targane wichurą włosy. Wciąż wpatrując się w niedawnego potwora dostrzegła, jak pośród porwanego, kruczego materiału wypłynęła biała, pomarszczona i koścista dłoń, drgająca w zaawansowanym stadium parkinsona. Między cienkimi palcami gniótł się kawałek kartki. Sięgnęła po niego własną drżącą dłonią. Stara Wiedźma puściła papierek bez protestów.

– Co to jest? – Zapytała studentka, lecz nie doczekawszy się odpowiedzi rozłożyła pogniecioną zdobycz. Na arkuszu widniały koślawe litery, jakby pisane ręką dziecka. Zaskoczona przeczytała na głos treść notatki.

 

Pięć myśli Wiedźmy.

 

1. Im mniej czynisz, tym więcej Cię spotka.

2. Szaleństwo tłumu jest jak trąd – postępuje i nie ma lekarstwa.

3. Czy kogoś lubisz, czy nie, nie ufaj nikomu.

4. Najbardziej boli cios od najbliższych.

5. Wspomnienia to często złudne marzenia o przeszłości.

 

– Pamiętaj o nich, gdy już dojedziesz do lasu… – szepnął starczy głos z czeluści zakapturzonej zjawy. – Te myśli władają całym światem, przekonasz się szybko…

Widmo czarownicy odwróciło się i starczą dłonią wskazało na pojazd, uruchamiając mu w ten sposób silnik.

– Możesz wziąć mój samochód. Nim dojedziecie na miejsce…

Emilia nie czekała na następne zachęty. Odepchnęła staruchę i w biegu wskoczyła do kabiny. W ostatniej chwili dopadła kierownicy, camper sam ruszył z miejsca.

– Hej, miło znów cię zobaczyć – usłyszała głos z miejsca dla pasażera.

Spojrzała zaskoczona na koty siedzące wygodnie w fotelu, lecz nie zdążyła nic powiedzieć. Samochód jechał z oszałamiającą prędkością po autostradzie, która w tajemniczy sposób wydłużyła się od momentu, kiedy szła nią na piechotę. Cieszyła się jak dziecko, kiedy zrozumiała, że jest na ulicy jedynym kierowcą, silny wiatr niemal przewracał furgonetkę, pchając ją raz na lewy, raz na prawy pas. Białe błyskawice waliły po drzewach i czarnym asfalcie.

– Lepiej się trzymajcie!

– Gdzie jedziemy? – Krzyknął któryś z zwierzaków, rumor nie pozwalał określić, który to był.

– Do Lasu Myśli! – Odkrzyknęła, skręcając ostro w lewo, żeby nie wjechać w drzewa. – Nie spytam, jak się tu dostaliście, bo wiem, że i tak nie powiecie, ale skoro już tu siedzicie, siedźcie cicho!

Gdzieś całkiem blisko grzmotnęło z siłą ogromnego wybuchu, niebo przez sekundę było białe. Z tyłu pojazdu coś zacharczało. Przestraszona psycholog odwróciła się, obawiając najgorszego. I w rzeczy samej: gorzej być nie mogło.

Zaraz za tylnym zderzakiem rozpościerała się czarna czeluść. Niczym ściana ciągnęła za nimi, nie zwalniając, niemal ich doganiając. Przerażona kobieta wdepnęła pedał gazu, aż zawyło.

– Co to jest?! – Wrzeszczała, nie ukrywając przerażenia. Cień pożerał wszystko za nimi, chapiąc niewidzialnymi szczękami, niczym wściekły pies. Studentka przestała w ogóle zwracać uwagę na to, co działo się przed nią. Chociaż ciemność nie sięgnęła jeszcze wozu, ona już czuła ją na swym umyśle.

„Ponoć jeśli wystarczająco długo wpatrujemy się w mrok to mrok zaczyna wpatrywać się w nas…" – umierała ze strachu i obawy, co ich spotka.

Ciemność miała oczy.

– Emilia, uważaj! – Wrzasnął nagle któryś z kotów. Kobieta spojrzała przez przednie okno, niestety było już za późno na jakiekolwiek działanie.

Asfalt przed nimi urywał się, prowadzać w przepaść. Liddell krzyknęła krótko, doniośle i zdusiła hamulec. Camper wpadł w poślizg i zaczął obracać wokół własnej osi, lecz nie zahamował przed krawędzią. Po niemal pionowej ścianie prowadziła dalsza część drogi. Spadek niemniej okazał się zbyt wielki dla jakiegokolwiek samochodu. Mocno już zdezelowana furgonetka koziołkowała w powietrzu, co jakiś czas uderzając o skalistą krawędź zbocza. Czarnowłosa wraz z towarzyszami wędrówki latała po całym pojeździe, przeżywając mało przyjemne kontakty z rożnymi przedmiotami codziennego użytku, które tam były. W pewnym momencie usłyszała trzask pękającej ściany, zaraz przez deszcz było jak w pralce, na wirowaniu.

Chciała już wylądować, mimo że wiedziała, iż skończy się to katastrofą i śmiercią.

Poczuła uderzenie, wrak wyhamował.

Straciła przytomność.

 

 

Koniec Księgi Pierwszej

Koniec

Komentarze

Nowa Fantastyka