- Opowiadanie: KeveS - Esmira z Dragonzoo

Esmira z Dragonzoo

Opowiadanie napisane na konkurs Kryształowe Smoki 2018. Może komuś da chwilę przyjemności :)

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Finkla, NoWhereMan

Oceny

Esmira z Dragonzoo

Esmira była tym, co wyrwało mnie z sideł szaleństwa. Mówię tu oczywiście o ich szaleństwie. Tych strojnych błaznów, co orzekli, że potrzebuję pomocy. Przez pomoc rozumieli kierowanie mnie do kolejnych „odpowiednio wymagających” zajęć. Skrajałem więc kanapki z „baraninopodobnego” mięsa, rozdawałem jakąś gazetę o niczym przy dworcu, a nawet dzwoniłem do ludzi, oferując im rozwiązanie wszystkich problemów – w formie kredytu, oczywiście. Powiedzieli mi, że ta ostatnia fucha to los na loterii. Żebym się postarał, bo lepiej nie będzie.

W drugim tygodniu słuchania wyzwisk jakiegoś spoconego fagasa rzuciłem telefonem w okno. Nie stłukło się. Mocne to teraz robią. Spróbowałem biurkiem, ale też nie dało rady. Wtedy byłem już na tyle zafascynowany tym zjawiskiem, że nie pamiętam, kiedy zdecydowałem się spróbować z moim kierownikiem. To był podwójny błąd. Po pierwsze, zero efektów, po drugie, nie pozwolili mi próbować dalej.

Tak czy siak, sami widzicie. Uznali mnie za szaleńca. Stwierdzili, że trzeba temu zaradzić. Więc wysłali mnie do prac, gdzie tylko szaleniec może przetrwać. No, ale co poradzić? Tak działa stado. Jeden z moich kumpli na szpitalnej sali stwierdził kiedyś, że demokracja to nie rządy większości, tylko tych, którzy wolą śnić swój wariacki sen w grupie. A wiadomo, że z kupą wariatów nie ma co się spierać.

Ale wracając, wysłali mnie do pracy w Dragonzoo, z nadzieją, że zdechnę. Liczyli, że Esmira mnie zabije w ataku złości. Nie byłbym jej pierwszym. W serwisach informacyjnych pewnie powiedzieliby, że nastąpiła pomyłka. Niepełnosprawny miał pracować przy sprzedaży lizaków przed bramą, ale… no jakoś tak wyszło, że trafił do klatki smoka.

W sumie jestem im wdzięczny, bo gdy pierwszy raz zobaczyłem czarne łuski pochłaniające światło, wiedziałem, że tu jest moje miejsce. Obok tej potęgi, obok tej siły, obok bogini, przy której mój umysł przestawał wreszcie płonąć i zanurzał się w spokoju, mogłem odetchnąć. Spokojnie powtarzałem te same czynności, każdego dnia i po raz pierwszy nie wyłem ze zniecierpliwienia. Nawet zacząłem gwizdać pod nosem, wywożąc po raz setny jej łajno. Rozumiecie? Ja! Gwizdać!?

Wystarczyło, że mogłem ją codziennie widzieć, gdy wznosi się do lotu wokół swojej szklanej kopuły. Czułem, że jestem tam, gdzie być powinienem. Ona pewnie też, bo przeżyłem. Więcej, jestem jedynym, którego nigdy nawet nie drasnęła. Lubiłem powtarzać w myślach, że odrobiną szczerości dokonałem tego, nad czym głowiły się od setek lat tuziny geniuszy – zostałem zaakceptowany przez smoka. Miła myśl.

Zawdzięczałem jej wiele, więc, gdy przyszła kolejna grupa błaznów – tym razem na zielono i z jakimś ptaszkiem na czapkach – wiedziałem, że będą problemy. Nie pomyliłem się. Rok później widziałem tę samą zgraję, z naburmuszonymi jak u trzylatków minami, oglądających poród przez grubą szybę. Czekali na wyniki, kiedy reszta uwijała się na dole. W jamie pod wybiegiem Esmiry.

Moja pani leżała. Rodziła. I umierała.

Czarna skóra wyblakła, jak zbyt wiele razy prane spodnie. Błony skrzydeł wydawały się suche i zesztywniałe. Złote ślepia straciły blask, zastąpiony przez żółć i brąz. Jakbym oglądał ścieki. A przecież to były oczy Esmiry!

Jedynie wypięty brzuch promieniował ciepłem, tak, że nikt nie mógł się zbliżyć.

– Profesorze, tętno spada! – krzyknął jeden z asystentów.

– Macie się dostać do tej żyły! Rozumiecie? I pobierzcie próbki!

Edward Sczyrzyński – główny opiekun Esmiry – nie dość, że zgodził się na ten eksperyment, to jeszcze zależało mu tylko na próbkach. Konował pieprzony. Gdyby tylko Esmira była zdrowa, zapłaciliby życiem za ten pomysł.

– Profesorze! Co się dzieje? – Głos generała Pułakowskiego dochodził z interkomu. Kolejny winny. Kiedyś, niby przez przypadek, wysypałem mu taczkę łajna na te lśniące buty. Trzeba było wbić mu widły w serce. Może ocaliłbym Esmirę.

– Wchodzi w decydującą fazę. Skupiła całą swoją energię wokół jaj. Myślę, że niedługo się pokażą. Wszystko przebiega zgodnie z planem.

– Samica źle wygląda, profesorze.

– To normalne podczas składania jaj. Mówią o tym wszystkie kroniki. Tak powinno być, generale.

 Stary idiota. Pojęcia nie miał o niczym. Od trzystu lat żadna samica nie składała jaj. Nie bez powodu trzymali pozostałe w takich miejscach. I jeszcze próbowali na nich zarobić, bo drogie w utrzymaniu. Najpiękniejsze istoty na tej planecie były zbyt drogie w utrzymaniu! Chociaż, ta zgraja czubów wycinała każdego, kto nie chciał pracować, jak urząd przykazał, więc może nie powinienem się dziwić.

– Jest pierwsze! Zaczęło się!

Profesor opuścił swoje miejsce przed monitorami i ruszył wraz ze zgrają piesków-asystentów, by obejrzeć własne dzieło. Rzuciłem ustrojstwo, w które kazali mi się wpatrywać. Pieprzyć to! I tak nie wiedziałem, co mierzy.

Wszyscy gromadzili się za Esmirą. Banda ogłupiałych kretynów. Umierała tuż przed nimi, a ich interesował ten chory eksperyment.

Pozwoliłem sobie, ten jeden raz, podejść do niej. Ze złocistych oczu zostały tylko ciemnobrązowe plamy z czerwoną obwódką. Dyszała ciężko. Miała już dość. Nie walczyła. Nie próbowała się wyrwać. Jakby sama podjęła decyzję. Zawsze wiedziałem, że taka jest. Nawet śmierci nie należał się jej respekt. To ona pozwalała jej przyjść do siebie.

Nie pamiętam, jak długo tam stałem, opierając się o zamkniętą powiekę.

W końcu dotarły do mnie jakieś okrzyki. Dołączyłem do reszty, chwiejąc się jak pijany.

– Profesorze, co się dzieje?

– Sukces, panie generale! Są cztery!

– Nie mówił pan o trzech jajach?

– Jedno musiałem przeoczyć. Zawsze było pełno zakłóceń.

– Rozumiem. Zaraz tam będę!

Białe kitle dyskutowały między sobą zaciekle. Przesuwałem tych chuderlaków bez problemu. Wreszcie zobaczyłem. Cztery jaja, od których emanowało gorąco. Ciepło, które skradły Esmirze. Zastanawiałem się, czy ich nie rozbić? Rozwalić na strzępy za karę.

Nie pozwoliły mi. Same wylazły, krusząc skorupy. Trzy kolorowe jaszczury. Buro-rdzawy, jadowicie zielony i jeden szary jak popiół. Małe robaki, które zabiły Esmirę. To po to umarła?

Ten cały profesor zaczął skakać wokół młodych. Chyba płakał ze szczęścia. Ze szczęścia! Miałem ochotę rozbić tę brodatą głowę o kamienie pod moimi stopami. Jeden szybki ruch. Profesor był drobny, jeden raz by mi wystarczył, zanim zabije mnie ta cała wojskowa hałastra.

Trzy młode syknęły. Zawinęły drobnymi szpikulcami w powietrzu. Białe kitle odsunęły się. Zostałem tylko ja i profesor.

Ostatnie jajo pękło, a rodzeństwo natychmiast rzuciło się, by je zabić. Paszcze, jeszcze bez zębów, pazury i ogony atakowały z furią. Kąsały na ślepo. Cokolwiek zobaczyły chciały to uśmiercić. W nawale skrzydeł i poskręcanych ciał, dostrzegłem czerń. Mrok pochłaniający światło. Taki sam, jak ten Esmiry.

Instynktownie rzuciłem się, by go uratować. Nie czułem odnoszonych ran. Po prostu próbowałem odciągnąć oszalałe rodzeństwo. Nie pożyłbym długo, gdyby nie generał.

Stał z odsłoniętym komputerem naramiennym. Młode odsunęły się, kuląc ogony i chowając łby. Leżałem na zimnym kamieniu, wpatrując się w rozpostarte skrzydła, w których ginęło światło lamp.

Generał stał równie oniemiały jak ja. Mierzył ramieniem w czarną syczącą plamę. Tego chciał. Ale instynkt wojaka podpowiadał mu, że powinien to natychmiast zabić.

Nim uniosły się lufy karabinów, generał stracił swój naramienny komputer, wraz z całym ramieniem. Pamiętam, że następny był jeden z asystentów. Wtedy rozległy się strzały. Naukowa zgraja dostała się między linię strzału, a szalejące młode. Sami byli sobie winni.

Padały kolejne lampy, a wśród ich ostatniego skrzenia widziałem dzieci Esmiry. Ale tylko jedno z nich się liczyło. Był praktycznie niewidoczny, gdy atakował. Poruszał się pewnie i bez strachu, jak jego matka.

Wydaje mi się, że śmiałem się na głos. Po prostu cieszyłem się, że to piękno nie zginęło. Kiedy to sobie uświadomiłem, nie mogłem się powstrzymać. Nie pomogła ani posoka białych kitli, ani śmierć tych kolorowych karłów, które nie zasługiwały na miano braci i sióstr. Załatwiła mnie utrata krwi. Te małe jaszczurki – bo smokami to one nie były – jednak trochę mnie poturbowały.

Zemdlałem.

®

 

Obudziłem się pod jakimś mostem. Nie wiem, którym. Nie wiem nawet, co to była za rzeka. Obok mnie leżał profesorek z twarzą podzieloną na trzy części, jednym machnięciem pazurów. Trzeba było zostawić Esmirę w spokoju, capie.

Zorientowałem się, co mnie obudziło. Nad ranami na nogach widziałem pojawiające się zęby i język. Mały panicz lizał moje rany.

– Dziękuję, panie. – Spojrzał na mnie i pokazał swoje złote źrenice. Piękne.

Wymacałem rękami rany. Były zasklepione. Wiedziałem! Dziecko Esmiry nie mogło pozwolić mi umrzeć. On na pewno też czuł moje oddanie.

– Jesteś jak matka.

Po ścianach mignęły światła szperaczy. Słyszałem zbliżający się helikopter.

– Uciekaj, panie. Nie pozwól im się złapać. Jesteś jedyną nadzieją.

 

®

 

Tym razem to był las. Profesorka już z nami nie było. Ucieszyłem się, że młode przeżyło. Musiał nieźle sobie radzić, skoro zdołał uciec daleko od miasta. Wystarczyło przeczekać dzień, w nocy był prawie niewidoczny. Szczwany młody panicz. Matka byłaby dumna.

Widziałem białe powłoki na moich ranach. Rozchodziło się od nich przyjemne ciepło. Ból wydawał się oddalony, taki przyćmiony. Coś wspaniałego. Ciekawe, czy któryś z tych badaczy kiedykolwiek dowiedział się, co potrafią te piękne stworzenia. Wątpliwe. Zbyt mało byli warci, by zostać dopuszczonymi.

Złote oczy uważnie obserwowały niebo, widoczne w plamach pomiędzy liśćmi. Czarna skóra nawet nie drgnęła. Przypominał drapieżnika, schowanego w zaroślach na moment przed atakiem. Tyle, że był po stokroć dostojniejszy. To nie był jakiś tam król zwierząt. To był król tego świata. A dokładniej, przyszły król.

Jak długo rosną smoki?

Potrzebuje jakichś pięćdziesięciu lat. Ja mam trzydzieści. Może się udać zobaczyć go jako dorosłego. Warto czekać dla tego widoku.

Błogość naszła mnie nagle. Jakby ktoś zrobił mi zastrzyk. Po prostu odpłynąłem.

 

®

 

Obudziłem się na skałach. To chyba było jakieś zbocze. Byliśmy w górach. Boże, jak daleko już odlecieliśmy? Ile czasu spałem? Nie miałem pojęcia. Szkoda, że nie obudziłem się, kiedy byliśmy w powietrzu. Zobaczyłbym z bliska te skrzydła przy pracy. Pewnie jako jedyny na planecie! Muszę być uważniejszy. Muszę spróbować wytrzymać.

Panicz pojawił się nagle i wylądował ciężko. Od razu to spostrzegłem. Wyblakłe końcówki skrzydeł. Brak błysku w źrenicach. Musiał być wyczerpany. Musieliśmy być w drodze zbyt długo.

Był tuż nade mną. Trącił mnie łbem, a moje serce od razu podskoczyło z radości. Poklepałem go po umięśnionej szyi. Chyba trochę urósł.

– Dasz radę. Jeszcze trochę dalej, żebyś miał pewność, że cię nie złapią. Jesteś jej synem, poradzisz sobie.

Znów szturchniecie. Jakby mówił „Rozumiem”.

Przycisnął głową jeden z białych strupów, które powstały z jego własnej śliny, jak przypuszczam. Od razu poczułem, że moje ciało odpływa, choć tym razem zachowałem świadomość. Chyba się przyzwyczajałem.

Niestety, jeszcze nie do końca, bo moja ręka upadła bezwładnie. Szkoda, chciałem jeszcze raz go dotknąć.

Poczułem tylko szarpnięcie, gdy wgryzł się w mój brzuch, z niecierpliwością wyciągając jelita. Od razu pojąłem, że nie byłem wybranym sługą, a przekąską na czarną godzinę. Był w złej formie, więc postanowił, że czas mnie zużyć.

Oczy znów nabierały blasku, a skrzydła w pełni pokrywała zasłona ciemności. Szczęki kłapały prawie wesoło, kiedy kończył z moim brzuchem i zabierał się do reszty.

Myślicie, że byłem zły albo rozgoryczony? Niby dlaczego miałbym być?

Nie czułem nic. Miałem okazję zobaczyć wielkie piękno i przysłużyć mu się w jakiś sposób. Wielu z tych wariatów, śniących razem, kończy gorzej.

Poszczęściło mi się.

Wolę być pożywieniem dla smoka, niż dla robali.

Koniec

Komentarze

Lekkie, frywolne opowiadanko, ale zakończenie zaskakuje. To dobrze. Fajnie się czyta, nie nudzi, nie zniechęca. Narrator jest ciekawą postacią, a jego wnętrze bardzo tajemnicze i intrygujące. Może za mało dynamiki w tej historyjce, ale ogólnie na cztery z plusem.

Smoki to nieco wyeksploatowana tematyka. Trochę wyłamujesz się ze schematu, dzięki zoo.

IMO, tekstowi nie zaszkodziłoby rozwinięcie. Na czym polegała niepełnosprawność bohatera, w jaki sposób zapłodnili smoczycę? Bardziej sygnalizujesz motywy, niż je opisujesz. Był ostry limit w konkursie?

Masz jakieś literówki i inne usterki, ale nie jest źle.

Skrajałem więc kanapki „baraninopodobnego” mięsa do bułki,

Na pewno kanapki?

Babska logika rządzi!

Tomasz R.Czarny

 

Dziękuję za poświęcony czas! Jest mi bardzo miło. Uwagi zapamiętuję i będę o nich pamiętał przy następnych próbach.

 

Finkla

 

Dziękuję za poświęconą mi chwilę! Konkurs nałożył ograniczenie do 10000 znaków, tego się więc trzymałem.

Co do niepełnosprawności bohatera, nie znam odpowiedzi. Myślę, że otoczenie głównego bohatera też jej nie znało, tak jak i on sam. W tym właśnie był cały problem. Tak mi się wydaje.

Co do zapłodnienia smoczycy, to prawdopodobnie podszedłbym do tego jak do osobnego opowiadania. Podawanie suchych faktów nie daje mi radości. Na ten wątek nie było już miejsca po prostu. Przepraszam!

 

Co do użycia słowa “kanapki”. Bohater miał dość niskie mniemanie o wykonywanej pracy i do serwowanych potraw. Chyba dlatego użyłem właśnie tego określenia. Kanapka niczym się nie wyróżnia. Nic specjalnego.

 

Pozdrawiam serdecznie :)

Ale czy można skrawać kanapki mięsa do bułki?

Babska logika rządzi!

Wreszcie zauważyłem! Faktycznie brzmi to dziwnie:D Dziękuję!

Ciekawy tekst, fajnie wprowadzasz motyw zoo i kończysz tekst. Bohater-wariat raczej mnie nie pociągnął, ale za to jest wyraźny w swej obsesji. Trochę dziwne, że wysłano go do zoo, zamiast gdzie indziej, ale niech będzie.

Wykonanie czasem chrobocze, ale nie przeszkadza.

Podsumowując: zabawny koncert fajerwerków. Jako szort nawet się sprawdza. Daję klika, zwłaszcza za zakończenie.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Podobało mi się. Stworzyłeś ciekawego bohatera, choć utożsamiać się z nim nie sposób. Smoki lubię, ale nie aż tak, żeby dać im się zjeść.

Jednego tylko nie rozumiem. Skoro małę smoczę potrafiło zwiać z tego zoo, dlaczego nie zrobiła tego mamusia?

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Pomysł jest, ale szkoda, że ograniczony do złożenia jaj i wyklucia się smocząt. Ujmuje przejęcie się chłopaka całym zajściem i chęć ratowania czarnego, więc tym bardziej zaskakujące okazuje się zakończenie. No, ale skoro bohater przyjmuje swój los z zadowoleniem, to i ja podchodzę do tego ze zrozumieniem. ;)

Wykonanie mogłoby być lepsze.

 

miał pra­co­wać przy sprze­da­ży li­za­ków przy bra­mie… –> Powtórzenie.

Proponuję: …miał pra­co­wać, sprzedając lizaki przy bra­mie…

 

Rok póź­niej wi­dzia­łem samą zgra­ję… –> Rok póź­niej wi­dzia­łem samą zgra­ję

 

zgra­ję, z na­stro­szo­ny­mi jak u trzy­lat­ków mi­na­mi… –> Można mieć nastroszone włosy, można nastroszyć się na widok czegoś, ale nie można mieć nastroszonej miny.

 

Pro­fe­sor opu­ścił swoje miej­sce przed mo­ni­to­ra­mi i ru­szył ze swoją zgra­ją… –> Czy oba zaimki są konieczne?

 

Ze zło­ci­stych oczu zo­sta­ły tylko ciem­no brą­zo­we plamy… –> Ze zło­ci­stych oczu zo­sta­ły tylko ciem­nobrą­zo­we plamy

 

Czte­ry jaja, od któ­rych ema­no­wał gorąc. –> Czte­ry jaja, od któ­rych ema­no­wało gorąco.

 

Mia­łem ocho­tę roz­bić bro­da­tą głowę… –> Mia­łem ocho­tę roz­bić bro­da­tą głowę

 

kiedy koń­czył z moim brzu­chem i za­bie­rał się za resz­tę. –> …kiedy koń­czył z moim brzu­chem i za­bie­rał się do reszty.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

NoWhereMan

 

Dziękuję za przeczytanie mojej próby. Bardzo mi miło!

 

Irka_Luz

 

Dziękuję za poświęcony czas i komentarz!

Esmira nie zwiała z zoo, ponieważ nie czuła takiej potrzeby :)

 

regulatorzy

 

Dziękuję za poświęcone chwile oraz odnalezione błędy. Mam nadzieję, że żadnego nie przegapiłem przy wprowadzaniu :)

 

Cieszę się, KeveSie, że uznałeś uwagi za przydatne. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałem i podobało się :) Pomysł na umieszczenie smoka w czymś na kształt zoo uważam za ciekawy. Bohater z problemami nieźle do tego pasuje. Zakończenie zaskakujące i zdecydowanie na plus. I tylko całość aż prosi się o jakieś rozwinięcie bo niekiedy są spore przeskoki ;) 

Ospały Leniwiec

 

Dziękuję za poświęcony czas i miłe słowa :) To dla mnie spora motywacja do dalszych prób.

Konkurs narzucał ograniczoną liczbę znaków, musiałem więc trzymać pomysły w ryzach :P

Główny bohater ciekawie zarysowany i robi opowiadanie. Sama historia mogłaby być bardziej rozbudowana, ale i tak potrafi w miarę zainteresować.

zygfryd89

Dziękuję za przeczytanie i komentarz! Konkurs ograniczał liczbę znaków, więc musiałem uważać z rozbudowywaniem ;)

KeveSie, konkurs może i ograniczał liczbę znaków, ale publikując opowiadanie tutaj, już nie musiałeś liczyć się z limitem i mogłeś opowiadanie rozbudować, uczynić je o wiele ciekawszym. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To prawda. Przepraszam, ale opowiadanie pisałem dość dawno. Ponieważ teraz skupiam się już na innej historii, wolałem dostępny wolny czas poświęcić właśnie na nią.

Przez pomoc, rozumieli

Bez przecinka. Cokolwiek chaotyczny ten pierwszy akapit, zobaczymy, czy będzie jaśniej.

 Skrajałem więc kanapki

Mmm, to chyba żargon, bo dziwne.

 dzwoniłem do ludzi oferując

Dzwoniłem do ludzi, oferując.

 fagasa, rzuciłem

Bez przecinka.

spróbować moim kierownikiem

Dałabym raczej: "spróbować z moim kierownikiem".

 wysłali mnie do prac, gdzie tylko

Tak raz? Czy raczej wysyłali go do zadań, które tylko szaleniec może przetrwać?

 z kupą wariatów, nie ma

Bez przecinka.

 zatapiał się w spokoju

Dziwny obraz.

 napięty brzuch

Hmm.

 wysypałem mu taczkę z łajnem

Może lepiej: taczkę łajna. Ale to drobiazg.

 istoty na tej planecie, były

Nigdy, przenigdy nie oddzielaj podmiotu od orzeczenia.

 Nie pamiętam jak długo

Nie pamiętam, jak długo.

 opierając się

Jak dasz "oparty", to nie będzie powtórzenia.

 Zastanawiałem się czy

Zastanawiałem się, czy.

 po to zginęła?

Chyba jednak "umarła".

 śmierć tych kolorowych karłów, które nie zasługiwały na miano braci i sióstr

Dobra, ale przedtem nie mógł im dać rady?

 Mogłem dostrzec

Anglicyzm. Widziałem.

 jako jedyna osoba

Prościej: jako jedyny; albo: ja jeden.

 tuż ponad mną

Może raczej: nade mną.

 Niestety jeszcze

Niestety, jeszcze.

 dla smoka niż

Dla smoka, niż.

 

Kurczę, mocne. Zgadłam zakończenie, ale dosłownie na chwilę przed tym, jak nastąpiło, co świadczy raczej o spójności tekstu. Podoba mi się Twój narrator – jest konsekwentnym świrem i ma sensowne życie emocjonalne. Ode mnie masz plus, i to spory. Czekam na nową historię!

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnina

Dziękuję za poświęcony czas i odnalezione błędy :) Postaram się wkrótce je poprawić.

Mojego zachwytu nie wzbudziłeś, ale też nie rozbolały mnie zęby. Ten świat wydaje się troszkę niedoopowiedziany, brakuje wyjaśnień wielu zjawisk, o czym wspomnieli już poprzedni komentujący, ale sam pomysł wydawał mi się ciekawy. Skoro tematem konkursu były smoki, to ciężko wymyślić coś innego niż opowiadanie o smokach, a zrobienie z tak oklepanego motywu czegoś interesującego nie jest proste. Tobie się jako tako udało. Zaskoczenia na końcu nie było, jakoś tak spodziewałam się, że ostatecznie zostanie zeżarty, ale wyszła Ci obsesja bohatera i jego ślepy zachwyt. Jedyne co mi nie grało to graficzny opis pożerania człowieka w kontraście z dość lekkim nastrojem we wcześniejszych partiach tekstu. 

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Ojej, jaka fajna końcówka :)

No, może nie tyle fajna, co zaskakująca, ale wiadomo, o co chodzi ;)

 

Ciekawe podejście do tematu smoków, w dodatku opisane w nietypowy sposób – z perspektywy szalonego bohatera-narratora. Sam smok odrobinkę skojarzył mi się ze Szczerbatkiem, ale to tylko przez kilka chwil. Podobał mi się pomysł z zasklepianiem ran, udało Ci się wyprowadzić mnie w pole, bo spodziewałam się, że młody jednak ocali narratora, a tu masz.

 

Gdzieś mignęły mi powtórzenia, zwróć też uwagę na “ŻErzączkę” w kilku miejscach. Poza tym dobra robota.

rosebelle

Dziękuję za przeczytanie i komentarz :)

Iluzja

Dziękuję za poświęconą chwilę i miłe słowa! To zawsze spora motywacja do dalszej pracy :)

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Anet

Dziękuję :)

Nowa Fantastyka