- Opowiadanie: Kosma - Przestrzeń

Przestrzeń

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Przestrzeń

UWAGA: Opowiadanie zawiera słownictwo powszechnie uznane za niecenzuralne – stanowiące element swobodnej twórczości autora.

 

*

Biegła przed siebie. Poruszała się zwinnie niczym kotka, mimo iż jej wiekowe już ciało dawno powinno było zacząć odmawiać posłuszeństwa. Długie, białe, niczym nieskrępowane włosy rozsiewały się za jej smukłymi ramionami. Gdyby nie ich barwa, i widoczne cieniutkie siateczki pajęczyn przypuszczać by można, iż wieszczka jest osobą nie tylko sprawną, ale i młodą. Sto siedem przeżytych lat odbiło się jednak na wyglądzie nosicielki wiedzy, a umiejętność podejmowania wysiłku fizycznego o takim poziomie intensywności była już głównie konsekwencją kilkudziesięciu lat rutynowych, mozolnych treningów.

 

Wieszczka była jedną z nielicznych, którzy po Zdarzeniu zostali istotami, jakimi ludzie byli wcześniej. Jedną z nielicznych, którzy zachowali zdolność jasnego myślenia, nie zatracając się w prymitywnych instynktach i odruchach. Wybrana – choć nie znosiła tego określenia, skazana na wąskie grono ostatnich towarzyszy niedoli, których ubywało z każdym rokiem.

 

Sapiąc przebiegała przez zarośnięte dzikimi zbożami i chwastami wzniesienia, kierując się w miejsce, z którego dobiegał blask. Pragnęła mieć rację, pragnęła by dawne przekazy, nauki starszych towarzyszy i przetrwałe zapisy holograficzne – znalazły odzwierciedlenie w rzeczywistości, w tym, co spodziewała się zobaczyć na miejscu. Pragnęła wybawienia.

 

Komca, widzisz to co ja? – powiedziała zatrzymując się, by spojrzeć na krajobraz z bezpiecznej odległości. – Czy Ty to widzisz? To pira, tak? Na miłość boską to musi być pira – nic innego nie dawałoby takiej poświaty.

Widzę, Wi – odrzekł głos. – Nie ekscytuj się tak. To może być kolejny spierdolony eksperyment. Nawet jeżeli to pira – parametry mogą się nie utrzymać.

Uważasz, że ktokolwiek wywoływałby pirę bez odpowiedniego zaplecza do jej podtrzymania? – Wi próbowała unormować oddech. - Przecież nakład takiej ilości energii nie miałby najmniejszego sensu. Nikt logicznie myślący nie ryzykowałby takich strat…

– Wi, przecież nie masz pojęcia skąd to pochodzi. Nie wiesz nic o tym skąd ona się wzięła.

– One.

– Co? One? To jest ich więcej?

– Właśnie pojawiły się nowe. Nie widzisz?

– Obraz zamarł. Nie widzę żadnych zmian, żadnego ruchu.

– Są cztery. Jedna w centrum, trzy mniejsze usytuowane zewnętrznie w równych odległościach. Okalające są niewielkie – nie jestem pewna, czy to oddzielne piry, czy odnogi pojedynczego środowiska. Nie widzę punktu stycznego nad obłokiem.

– Aktualizuj przekaz, do cholery.

– Nie mogę. Mam problemy z implantem. Technicy tego jeszcze nie naprawili. Blokuje się – bez resetu nic nie zrobię.

– W takim razie wracaj. Nie pozwolę Ci tam podejść nie wiedząc z czym masz do czynienia. Piry nie występują w takich konfiguracjach. Przynajmniej nie te znane ludziom.

 

Wi patrzyła przed siebie bez większego poczucia lęku. To, co ją rozpierało bliższe było raczej ekscytacji. Stała przed czymś, czego nie spodziewała się nigdy ujrzeć, co widywała wyłącznie na zapisach holograficznych i w cybernetycznych imitacjach alternatywnych rzeczywistości. Przed czymś, co nigdy więcej miało się nie zdarzyć na tej ewolucyjnie wymierającej planecie. Na środku pola przed nią znajdowało się coś przypominającego słup – średnicy około dziesięciu metrów. Przestrzeń ta wypełniona substancją przypominającą wodę – emitowała specyficzną, nierównomierną poświatę o niebieskiej barwie, skrząc się miejscami srebrzyście na granicach, w których stykała się z ziemskim powietrzem. Okalały ją trzy węższe słupy emitujące większą ilość drobnych rozbłysków. Całość prowadziła od ziemi w kierunku nieba, jednak nie dało się zauważyć jej zakończenia, które ginęło w obłoku intensywnie poruszającej się pary wodnej – tworzącej coś na wzór chmury na wysokości kilkuset metrów nad ziemią.

 

Chcę tam iść. – powiedziała bez cienia niepokoju.

Kategorycznie odmawiam. – uniósł się Komca. – Oszalałaś. Nie możesz tam iść sama. Nawet jeżeli to pira, którą wcale nie musi być – otoczenie jej środowiska może nie być przyjazne. Taka ilość energii emituje określone fale…

– Komca, chcę tam iść. Dobrze wiesz, że jestem najbliżej. Zanim ktokolwiek dotrze do mojego rewiru miną dni – w tym czasie wszystko może zniknąć.

 

Wi zbliżała się coraz bliżej do przestrzeni objętej działaniem pir. Nie chciała słuchać Komcy – wiedziała, że ma on racje, że nie powinna podchodzić sama bliżej – tym bardziej z uszkodzonym implantem uniemożliwiającym przekaz obrazu do pozostałych. Jeżeli cokolwiek się stanie nikt nie pozna skali zagrożenia, nikt nie dowie się, co się z nią stało. Pocieszała się, że pozostałe funkcje implantu zostały zachowane – mogła przecież relacjonować przebieg wizji, udostępniała informacje o swoim położeniu, dane biometryczne. Z resztą i tak nie wiadomo, jak zachowałby się jej przestarzały wszczep w środowisku wytworzonym przez piry – fale mogły przecież równie dobrze zakłócić obraz. Mogły zakłócić wszystkie formy przekazu – uniemożliwić komunikacje, zniszczyć sam komunikator, a przyjmując nieswoistość formy zjawiska i idące za nią niewiadome – potencjalnie mogły również zabić jego właścicielkę. Wi wiedziała, czym ryzykuje, choć ryzyko w oparciu o posiadaną wiedzę oceniała na niskie. Nie chciała by zjawisko, z jakim się zetknęła zniknęło zanim dotrą do niego pozostali. Wyciągnęła z torby lekki skafander z nufratu ostatniej z produkowanych przed Zdarzeniem generacji, i zaczęła wsuwać go na rozebranie przed chwilą ciało. Wyposażony był we wszystkie dostępne funkcje ochronne w zakresie separacji od środowiska zewnętrznego, kontrolował reakcje organizmu i wspomagał wydzielanie podstawowych substancji. Przypominał strój nurka – zapewniając tym samym całkowitą swobodę ruchów, usprawniał też minimalnie niektóre z funkcji motorycznych, jak chociażby siłę. Był tym samym rodzajem niepozornego pancerza i dźwigu w jednym. Wi marzyła o takim od dawna, by móc penetrować jaskinie w rewirze, ale do dziś nie przypuszczała, że nowy nabytek okaże się jej przydatny na powierzchni. Schowała ściągniętą wcześniej długą lnianą koszulę do torby, zapakowała ją w ochronny kondom i przerzuciła przez ramię. Ruszyła przed siebie – teraz spokojniej, baczniej obserwując otoczenie. Czuła w sobie coś – jakby ciągnącą ją magię pir, słyszała szum nieustępującego wiatru, który nabierać zaczął nowej barwy, niczym hipnotyzujący syreni śpiew.

 

Boże, Wi. Tyle lat na karku, a robisz takie głupie rzeczy. – powiedziała sama do siebie. – Niczego się nie uczysz ty głupia babo.

 

Postępowała coraz dalej. Dopiero teraz poczuła, jak bardzo samotna jest w tej przestrzeni, jak mało może.

 

***

 

Komca siedział sam w bunkrze. Nogi przykryte miał starą, sparciałą i pocerowaną narzutą. Popijał gorzką herbatę patrząc przed siebie martwym wzrokiem, szukając oczami czegoś nieobecnego w pomieszczeniu. Próbował połączyć się z implantem Wi, ale daremnie – niedługo po obrazie urwało się zupełnie wszystko, nie było żadnego sygnału.

 

– Uparta baba. – Komca przestał siorbać napar i nerwowo zacisnął szczęki. - Zawsze wiedziałem, że to problematyczny typ, ale liczyłem, że chociaż jej wiek naznaczył ją pokorą. Kiedyś wyczynem było dożycie setki – teraz, kiedy to norma liczyć by można chociaż na jakąś mądrość życiową. Szczególnie u wieszczki. Babsztylowi ewidentnie brakuje piątej klepki. Wieszczka. Też mi wieszczka, która udaje się w samotną wyprawę bez implantu między gromadę niezarejestrowanych na świecie od kilkudziesięciu lat pir. O ile to w ogóle są piry. Co ja mam teraz zrobić?

Komca był wzburzony. Nerwowo poruszał stopami, wiercił się, marszczył czoło. Wiedział, że stracił kontrolę nad sytuacją – doskwierała mu niemoc, brak możliwości zadziałania w sytuacji kryzysowej.

 

– Shime, przyjmij połączenie. - powiedział w stronę ściany. – Shime, kurwa – przyjmij ….

– Tak, Komca? – odpowiedział mu głos w głowie – Jestem.

– Wi… ona…

– Wiem. Widziałem – dopuściła mnie na łącza.– Shime wydawał się jak zwykle opanowany. Zdawał się nie zważać nawet na wzburzenie Komcy.

– A teraz? Widzisz coś? Wiesz co się dzieje? Masz połączenie?

– Nie. Straciłem je równo z tobą. Najpierw obraz, potem padła reszta.

– Odcięła nas? – zapytał Komca.

– Mało prawdopodobne. Na tyle, na ile znam się na implantach – wydaje mi się, że ją rozłączyło. Straciła łączność, albo implant całkowicie padł. Brak jest podstawowych sygnałów, które powinny być wykrywalne nawet w sytuacji celowego rozłączenia.

– Da się z tym coś zrobić?

– Tak, Komca, da się – z dużą dozą prawdopodobieństwa, jeżeli przyprowadzisz Wi do techników. Zdalnie nie ma takiej możliwości – to kwestia odbiornika. Nawet zakładając możliwość pewnej ingerencji na odległość – potrzebowalibyśmy modułu, a on – jak pamiętasz – jest odłączony. Zapomnij.

– Co zatem robimy?

– Trzeba do niej iść. Najlepiej z ekipą.

– Zanim ktokolwiek do niej dotrze…

– Nic więcej nie umiem ci doradzić, Komca. Można wysłać drona – powiedział po chwili namysłu – dotrze szybciej. O ile nie trafi po drodze na nowe pole – ostatnio jest z tym straszny problem.

– Trzeba spróbować. Nadajmy go przodem, niech zdobędzie jakiekolwiek informacje zanim uda się dotrzeć naszym ludziom. Przyznaj mi uprawnienia do wglądu z kamer. I sterujące.

– Komca – dron z założenia ma jednego pilota, nie wykonuje równoległych poleceń. I pozwól jednak, że jako główny dysponent sprzętu – uhonoruję siebie przyjemnością jego zawiadywania. Twoje doświadczenie z polami jest, mówiąc nader delikatnie, znikome. Rozpieprzysz mi sprzęt przy pierwszej okazji, a zasoby są trudno odtwarzalne w aktualnych okolicznościach.

– Dobrze, dobrze. Nadaj mi uprawnienia z wizji. Chce mieć bieżący podgląd.

– Robi się, podpinam pod twój implant. Co z ekipą?

– Niech idą Zachodni – mają najbliżej, powinni dotrzeć na miejsce w przeciągu dwóch dni.

– A Ty?

– Ja? Gdyby Wi miała liczyć na moją pomoc – lepiej byłoby jej nie wysyłać żadnej. Mogę robić tylko za balast.

– Nie jest lepiej?

– Nie. Nie będzie już lepiej. Jestem uziemiony na amen. Z resztą… to nie twój problem, Shime.

– Jesteśmy jedną drużyną. Wiesz przecież.

– Pierdolenie. – warknął Komca.

 

***

Zuana śmiała się głośno rozbawiona przez Aurura, kiedy pojawił się u niej komunikat.

 

– Mistrzu Generale, pierwsza najjaśniejsza i najwyższa łaskawie nam świecąca gwiazdo firnamentu, Komca! – zaśmiała się donośnie łącząc. – Jakże miło, że generał zaszczycić mnie raczył blaskiem swej chwały spływającej na mnie z powierzonej mi uwagi i czasu. Co jest, Mistrzu?

– Zuana… Jak ty to do cholery robisz, że zawsze już po pierwszym zdaniu zamienionym z tobą żałuję, że twoja płeć nie wyginęła wskutek Zdarzenia?

– Też się stęskniłam, Mistrzu. I Auror. Stoi obok. Też się stęsknił!

– Jest sprawa. – powiedział poważnie Komca.

– Domyślam się. Nie pamiętam już czasów, kiedy łączyłeś się z nami nie mając w tym jakiegoś interesu.

– Zbierz jak najszybciej ludzi – musicie wyruszyć na rewir dziewiąty, do Wi.

– Do tej starej pseudonaturopatki wierzącej w jedność wszystkich istot, wielki powrót wyginionych gatunków i przymierze… – Zuana wydawała się niezwykle rozbawiona taką perspektywą.

– Zuana! Czy możesz przez chwilę potraktować mnie poważnie?! – Komca zaczynał się irytować. - Nie mam czasu na twoje gierki.

– Przepraszam, Mistrzu. Mów… Co z tym rewirem dziewiątym?

– U Wi pojawiły się piry.

– Że co kurwa? – zaśmiała się teraz dosadniej, choć w jej głosie wyczuwalny był pewien rodzaj niepokoju. - Piry? W sensie kilka pir, tak?

– Tak.

– No bosko, Mistrzu. A nie pomyślałeś, że może w ramach swoich szamańskich rytuałów po prostu jej się przyćpało, czy coś?

– Widziałem.

– Widziałeś?! Piry widziałeś?!

– Nie jestem pewny, czy to były…

– Poczekaj. Dopuszczam Aurura. Aktywuj mu połączenie ze swoim implantem.

– Aktywuję. Witaj Aurur.

– Witaj Komca. Miło cię słyszeć, bracie. – Aurur miał silny, męski głos odpowiadający jego fizycznym gabarytom. Był opanowany, chociaż wyczuć można było u niego pokłady błogości i rozbawienia. – To jak z tymi pirami? Mamy jakiś przełom, co? Coś się… dzieje.

– Chciałbym żebyście ruszyli do rewiru dziewiątego. – mówił formalnie Komca. - Trzeba sprawdzić, co z Wi. Straciliśmy połączenie z jej implantem. Ostatnio zlokalizowana była na sekcji drugiej rewiru dziewiątego – obraz wyraźnie wskazywał niewielką odległość od zjawiska. Przesyłam wam parametry sytuacyjne i zarejestrowany obraz.

– O żesz…– Zuana przeglądała rejestr z niedowierzaniem. - To faktycznie wygląda, jak pira. Tylko skąd u nas piry?!

– Chciałbym żebyście niezwłocznie wyruszyli. – kontynuował Komca nie zważając na monolog Zuany. – Jak już mówiłem połączenie zostało przerwane. Nie wiemy z jakich powodów – Wi miała już wcześniej problemy techniczne.

– Kto ich nie ma? – powiedziała Zuana.

– Takie czasy. Nikomu nie jest lekko. – kontynuował Komca. – W każdym razie – Shime wysyła przodem drona – powinien dotrzeć na miejsce za jakieś sześć do ośmiu godzin. Będzie zatem przed wami, i pozwoli nam wszystkim przygotować się na to, co jest na miejscu. Wam droga powinna zająć koło dwóch dni.

– To bardzo optymistyczne założenia. – wtrącił się Aurur. – Po drodze i w samym rewirze dziewiątym są rejony dzikich. Trzeba ostrożnie…

– Dzicy nie są dużym problem, Aururze. – powiedziała już spokojnie Zuana. - Banda agresywnych prymitywów. Nie potrafią planować, ciężko im działać grupowo, to czym dysponują ciężko nazwać bronią. Oni co najwyżej wyglądają groźnie. Jeżeli jeszcze się ich boisz to znaczy, że zbyt rzadko wysyłam cię w teren… Prawda jest taka, że jak pierdniesz bardziej spektakularnie – to masz już znaczne szanse na ich skuteczne wypłoszenie. Wystarczy nam broń hukowa.

– Generalizujesz. – Aurur nie chciał przyznać jej racji. Widział rozwarstwienia wśród dzikich. To prawda, że większość z nich stała się zaskakująco prymitywna, i byle wystrzał mógłby ich przepłoszyć. Niemniej jednak byli wśród nich i tacy, którzy w drodze dezewolucji, czy też odczłowieczania, czy czegokolwiek, co tak naprawdę zrobiło z nich Zdarzenie – zatrzymali resztkę umiejętności, jakie przypisać można ludziom. Mieli oni w sobie straszne połączenie agresji i nieustępliwości, podstawowe zdolności taktyczne, jak i zauważalny wpływ na grupę. – Generalizowanie to bardzo niebezpieczna cecha u przywódcy.

 

Zuanna spojrzała na niego z pewnym oburzeniem. Umniejszał jej, i to w obecności Komcy.

 

– Zbiorę ludzi. Wyruszymy za godziną. – powiedziała do Komcy.

– Ok. Każe Shime podpiąć ci wizję z drona.

– Koniecznie. Do usłyszenia Komca. – Zuana zerwała połączenie.

 

Ruszyli o planowanym czasie – pięć osób, dwie zostały w bazie. Zabrali ze sobą prowiant, namioty, śpiwory, skafandry i pistolety hukowe. Do tego maczety i jeden pistolet laserowy na całą ekipę. Wyposażenie w broń było ubogie – liczyli jednak, iż uda im się uniknąć dzikich i nielicznej zwierzyny, a w razie potrzeby wystarczą zabrane atrapy i biała broń. Przodem szedł Aurur prowadząc ludzi w stronę rewiru dziewiątego. Milczał – nie było widać po nim żadnych emocji. Kilkukrotnie obejrzał nagranie ukazujące pojedynczą pirę, którą zdołał zarejestrować implant Wi, zanim urwał się obraz. Tak – zjawisko przypominało pirę znaną mu z przekazów holograficznych, ale było w nim coś nietypowego, coś co zakłócało jego spokój, i budziło obawy. Poza tym piry nie występowały na Ziemi od dziesiątek lat, do ich wytworzenia i podtrzymania potrzebne były znaczące pokłady energii, Obcy którzy tworzyli je dawniej na planecie i uczyli tego ludzi wynieśli się niedługo po Zdarzeniu, a sami ludzie tuż po nim… zajęci byli bardziej podstawowymi problemami, tym samym dalecy byli od zajmowania się zaawansowaną technologią wymagającą dodatkowo znacznych nakładów energii, której szybko zaczęło brakować. Opcje zatem zdawały się być dwie – albo Obcy wrócili, czego Aurur nie umiał zracjonalizować, bo i po co mieli by tu wracać po Zdarzeniu? Albo… to nie były piry. W sumie możliwe również, że były to piry, ale wywołane przez jakiś innych przybyszy.

 

– Zuana, kiedy będziemy mieli przekaz z drona?

– Jeszcze kilka godzin, niedawno go wysłali. Próbuje się łączyć z Wi, ale bez żadnego efektu.

– Jak myślisz, co to jest?

– Pira, a co innego?

– Niby skąd?

– Chuj wie. Jak obcy dotarli tu dwieście lat temu też wszyscy mówili „skąd?”, „kto to?”. Jak tworzyli piry był stres, że nas wymordują sukinsyny. W efekcie końcowym krzywdę zrobiliśmy sobie sami – bez ich pomocy. Mniej się boję pir, czy nawet nie-pir – niż nas samych. Lubię też prostolinijność – skoro wygląda, jak pira zakładała będę, że nią jest. Podejmiemy środki zapobiegawcze na wypadek, gdybym się myliła, ale…

– Ale ty swoje wiesz.

– No ba, Aurur. Ja zawsze swoje wiem. Od tego są szefy szefów, nie? – powiedziała z rozbrajającym uśmiechem.

 

***

Dron dotarł na miejsce po siedmiu godzinach lotu. Komca, Shime i Zuana oglądali teraz przekazywany przez niego na żywo obraz. Środowisko uległo znacznym zmianom. Na środku nadal znajdował się szeroki słup przypominający pirę, ale okalała go już znaczna ilość dodatkowych odnóży – tak jakby wokół centrum tworzyć się zaczął dodatkowy zewnętrzny krąg.

 

– Jasna cholera. – zaklęła Zuana. – Co to za rozszczepieniec? Shime – ty jesteś specjalistą od technologi. To nadal piry?

– Nie mam pojęcia, Zuana. Nigdy czegoś takiego nie widziałem, nawet w starych rejestrach. Widać skrzenie między mniejszymi słupami – mam wrażenie, że się zamykają. Tak ogromny teren objęty energią… Właściwie… Jeżeli to piry, to chyba nie pochodzą od naszych starych przyjaciół, albo ci kurewsko posunęli się w ich rozwoju odkąd ich tu gościliśmy.

– Świetnie. Ahoj przygodo. Więc to nie piry, albo mega wyjebane piry. Od razu czuję się spokojniejsza z moją czwórką ludzi i jednym pistoletem laserowym. Misja zwiadowcza, jak ta lala. Zauważyłeś gdzieś Wi?

– Nie, nie widzę jej.

– W takim razie, Shime – nie strać z oczu przynajmniej nas, kiedy już tam dotrzemy.

 

***

Dotarli w pobliże środowiska ubrani już w skafandry ochronne. Odczyty z jego granic nie wskazywały żadnych anomalii, nie było śladu po falach, promieniowaniu, niczym czego można byłoby się spodziewać. Zewnętrzny okrąg zamknął się. Same środowisko obejmowało imponujący obszar, wydawało się jednolite w wewnętrznej strukturze – wodniste, skrzące na granicach. Na wysokości – na jego obrzeżach wirowała para wodna, ale patrząc w górę przez taflę granicy piry-niepiry widać było ciemny, wirujący odmęt. Wyglądało to jakby ktoś intensywnie kręcił w kotle ze smołą, umieszczonym do góry dnem i przeciwstawiającym się prawom fizyki, jakby przestrzeń kosmiczna wypełniona bezkresną pustką poruszała się pod wpływem jakiś sił, tuż na sklepieniu.

 

To nie jest pira. Shime, Komca – widzicie to? – Zuana była wyraźnie spięta. Jej ludzie nie byli przeszkoleni do takich sytuacji, ona sama nie była… Nie było procedur, nie wiedziała z czym ma do czynienia, ani co im może potencjalnie grozić. Nigdzie nie było śladu po Wi, co również nie stanowiło dobrego znaku.

– Zuana – zbierz podstawowe dane, spróbuj wpuścić do środka muchę-zwiadowcę, rozstaw czujniki na granicach i wracaj do bazy. - Komca brzmiał nad wyraz spokojnie. – Rozejrzyjcie się przy okazji za Wi, ale jeżeli nie znajdziecie po niej śladu – wracajcie bez niej. Trzeba połączyć się ze wszystkimi pozostałymi bazami i ustalić plan działania. Shime, jakiś pomysł? Przychodzi ci do głowy jakiekolwiek uzasadnienie dla takiego zjawiska?

– Chciałbym Komca. Naprawdę, chciałbym. Nie mam pojęcia, co to może być.

 

Zuana zadzierała głowę do góry – nie mogła oderwać oczu od tej przerażającej otchłani znajdującej się niemalże nad nią.

 

***

W prowizorycznej bazie ustawionej kilkaset metrów od nowego środowiska panowała cisza. Trzech członków załogi spało głęboko, dwóch pozostawało na straży – jeden przy sprzęcie monitorującym przesyłane dane ze wszystkich pozostawionych czujników, jeden na zewnątrz – kontrolując potencjalne zagrożenia ze strony dzikich i zwierzyny. Nikt nie wiedział z czym mieli tak naprawdę do czynienia, czego się spodziewać, i jak postępowała będzie sytuacja. Zjawisko mogło być tyle niebezpieczne, co zbawienne – zakładać należało każdy możliwy scenariusz, chociaż instynkt samozachowawczy przyjmować kazał te mniej optymistyczne. Załoga na bieżąco przekazywała wszystkie zbierane dane do pozostałych jednostek, aby w razie potrzeby – posiadały one informacje o tym, czego należy spodziewać się na miejscu.

 

Temot patrzył właśnie w monitory pokazujące obrazy i dane środowiskowe z muchy-zwiadowcy oraz rozstawionych czujników. Zewnętrzne środowisko wydawało się całkowicie stabilne, niereagujące w najmniejszym nawet stopniu na to, co się działo. Nie można było wykryć żadnych anomalii w temperaturze powietrza, ciśnieniu, składzie atmosfery, żadnych nietypowych fal, promieniowania – nic odbiegającego od normy. Zwiadowca, który dostał się do wnętrza środowiska przekazywał natomiast obraz zbliżony do tego zewnętrznego, zniekształcony nieznacznie w zakresie pewnego falowania – swoistej płynności charakterystycznej dla światów podwodnych, i błękitnej poświaty. Fauna wydawała się nienaruszona – żywa, niezmącona zaistniałym stanem rzeczy. Temperatura była o kilka stopni niższa niż w środowisku zewnętrznym, ciśnienie nieznacznie podwyższone, reszta parametrów bez zmian.

 

Niespodziewanie wszystkie monitory wykazały zakłócenia – trwające ułamek sekundy. Po chwili sytuacja powtórzyła się, a wizja sprawiać zaczęła wrażenie niestabilnej. Temot wyprostował się, przybliżył twarz do monitorów. Sytuacja powtórzyła się znów, i znów, i znów – ostatnim razem wszystkie ekrany zamarły czarną ciszą. Temot z uchylonymi ustami zastanawiał się, co może być przyczyną. Zasilanie? Nietypowe fale? Zakłócenia zewnętrzne o nieznanym charakterze? Powinien obudzić Zuanę? Chyba powinien…

 

W tej chwili strażnik pełniący wartę włożył głowę do ich namiotu.

– Wstawajcie!– krzyknął bez żadnych formalności - Musicie to natychmiast zobaczyć. Pojawiły się znikąd.

Zuana zerwała się, jak gdyby cały czas gotowa była na zmianę biegu wydarzeń. Wybiegła na zewnątrz, za nią ruszyli pozostali.

 

***

Zachodni stali teraz frontem do środowiska w absolutnej ciszy – wszystkie urządzenia wysiadły, nikt się nie odzywał.

– Co to, kurwa, niby jest? – Aurur przerwał milczenie. Był widocznie zszokowany. Zuana pierwszy raz widziała u niego tak ekspresyjne zdenerwowanie, malujące się na każdym mięśniu jego twarzy. Czuła napięcie wiszące w powietrzu i paniczny strach swoich ludzi. Nie miała pojęcia, jak postępować dalej, jak zareagować, żeby zapobiec panice. Nie czuła się przygotowana do takich zdarzeń.

– Jakie były ostatnie dane zebrane ze środowiska i jego granic? – spojrzała na Temota, jakby jego odpowiedź mogła cokolwiek wytłumaczyć.

– Bez zmian w obserwowanym okresie. Brak specjalnych anomalii. Temperatura nieznacznie obniżona, ciśnienie wyższe – jak wcześniej. Nie zauważyłem niczego innego.

– Mamy połączenie z Shime albo z Komcą?

– Nie, wszystko padło. Nie wiem, jak u was, ale u mnie nie działa nawet implant.

– Cudownie.

– Masz rację, Zuana. – wtrącił się Aurur spoglądający na nią z boku – Cudownie. To… wręcz fascynujące warunki dla początku widowiska apokalipsy.

Zuana spojrzała na niego agresywnie – nie takiego zachowania po nim oczekiwała.

– Jeżeli nie podobają ci się zaistniałe warunki, możesz spierdalać dzieciaku. W dwa dni wrócisz do bazy, nie zawracaj mi tylko dupy swoimi nowodkrytymi pokładami optymizmu.

– Przepraszam. Myślałem po prostu, że widzimy to samo. Zdaje mi się jednak, że najwyraźniej może być inaczej. – Aurur splunął, i wszedł do namiotu. Zuana stała z pozostałymi i patrzyła przed siebie – na środowisko, które zmieniło się nie do poznania.

 

Przestrzeń w zajętym obszarze wypełniła się swoistego rodzaju bezkresnym odmętem, jakby smuga kosmosu postanowiła przeciąć ziemię właśnie w tym miejscu lub ktoś dowcipnie otworzył największe możliwe drzwi portalu do innych wymiarów. Głębia przyniosła ze sobą również coś niepokojącego – z oddali widać było dziesiątki obiektów przypominających bańki, bąble poruszające się nieznacznie w dół i w górę, których natura obca była czemukolwiek znanemu ludziom. Wyglądały jak statki bez otworów, całkowicie gładkie, połyskujące w blasku skrzenia pojawiającego się na granicy przestrzeni. Chociaż ich rozmiary nie zdawały się imponujące – ilość i okoliczności, w jakich się ukazały – powodowały całkowicie paraliżujący strach, niosąc ze sobą obietnicę katastrofy.

 

Zuana weszła do namiotu.

Aurur – powiedziała już spokojniej – Przepraszam za moją reakcję. Potrzebuję cię, Aurur. Potrzebuję cię w tym. Powiedz mi… Co robimy? Co w takich sytuacjach należy robić? Wiem, że dowodzę, że nie powinnam się do tego przyznawać, ale… Co ja mam zrobić?

– Nic.

– Nic? – Zuana zawiesiła głos, utkwiła w nim swoje oczy, które ponownie zaczęła napełniać wściekłość. – Nic?! Jak to rozumiesz? Mam zignorować fakt, że przez Ziemię przebiega słup… – Zuana wciągnęła głośno powietrze. Brakowało jej nawet określeń na to, co przed chwilą zobaczyła.– … że Ziemia jest pochłaniana przez obcą przestrzeń, z jakimiś… obiektami?

– UFO.

– Co?

– UFO. Tak dawniej ludzie nazywali niezidentyfikowane obiekty latające. Znaczy przed poznaniem Obcych. Potem z różnych względów stało się to niepoprawne politycznie, zniknęło nawet ze słowników – zawiła historia.

– Ach. No tak. Więc… Poczekaj, żebym dobrze zrozumiała – więc… mam kurwa zignorować najazd UFO dziurawiących MÓJ DOM?! Czy możesz przez chwilę wykazać się trzeźwym myśleniem?!

– Zuana – Aurur spojrzał na nią oczami skazańca – zaszklonymi i przepełnionymi drętwą melancholią – Zuana, mi się wydaje… Mi się wydaje, że tak umierają planety… że tak umierają planety po Zdarzeniu. Znaczy… po takich zdarzeniach, z których jedno miało miejsce u nas – w światach, w których głupota i ignorancja na jakimś etapie pokonały logikę, a chciwość – szacunek do własnego domu i instynkty samozachowawcze…

Zuana wyprostowała się, nie odrywała wzroku od Aurura. Wiedziała, że może on mieć rację, że wszystko to może być konsekwencją tego, co zrobili kiedyś ludzie, że właśnie przed tym mogli uciekać Obcy. Nie chciała jednak w to wierzyć – chciała walczyć, uciekać, cokolwiek. Chciała działać w jakikolwiek sposób, chciała przetrwać.

- Proszę cię Aurur tylko o jedno. – powiedziała już całkowicie opanowana, przepełniona dziką determinacją przetrwania. - Nie rozmawiaj w ten sposób z moimi ludźmi. Nie waż się rozmawiać w ten sposób z pozostałymi.

Zuana… Przecież wiesz… Tak właśnie umierają idioci. Nic nie powiem.

Koniec

Komentarze

Kosmo, kropka w tytule jest błędem.

 

edycja

Dlaczego dialogi są zapisane kursywą?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytane :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Hmmm. I czym właściwie jest ta pira? Miałam nadzieję, że wyjaśnisz. Coś wymyśliłaś, ale nie wiem dokładnie, co to takiego. Podobno daje spektakularny koniec świata.

Z wykonaniem raczej słabo. Interpunkcja kuleje, zapis dialogów do totalnego remontu. Dlaczego one w ogóle są kursywą? Literówki, powtórzenia, czasami jeszcze coś innego wyskoczy.

umiejętność podejmowania wysiłku fizycznego o takim poziomie intensywności była już głównie konsekwencją kilkudziesięciu lat rutynowych, mozolnych treningów.

Wieszczka była jedną z nielicznych,

Byłoza.

– A Ty?

Ty, twój, pan itp. w dialogach piszemy małą literą. W listach dużą.

– O żesz…

O żeż.

Nie potrafią planować, ciężko im działać grupowo, to czym dysponują ciężko nazwać bronią.

Raczej trudno niż ciężko. Poza tym powtórzenie.

Same środowisko obejmowało imponujący obszar,

Samo. Same to liczba mnoga.

Babska logika rządzi!

Całkiem ciekawe i intrygujące. Choć też wolałbym trochę więcej odpowiedzi i mniej łopatologiczne zakończenie.

Ale sama historia ładnie poprowadzona, wciągnęła mnie. I gdyby tylko technicznie było lepiej… Następnym razem wrzuć na betę, bo babolków sporo. Zaraz ci też ktoś wytknie nadmiar półpauz.

W szczegółach:

– “włosy rozsiewały się” – włosy się rozsiewają? a nie “rozwiewały”?;

– “Jedną z nielicznych (…), nie zatracając się” – tu bym widzał “jedną (…) zatracającą się”;

– “że ma on racje” – brak ogonka;

– “Z resztą i tak nie wiadomo” – zresztą;

– “uniemożliwić komunikacje” – coś ci to “ę” nie wskakuje;

– “wsuwać go na rozebranie przed chwilą ciało” – nie dość, że literówka, to brzmi nieładnie;

– “w ochronny kondom” – a ten paskudny żargon tu po co? “pokrowiec”, “futerał” – jest tyle pięknych słów;

– “Zawsze wiedziałem, że to problematyczny typ” – “problematyczny”? to nie znaczy “sprawiający problemy”, jak się większości ostatnio wydaje;

– “Nadajmy go przodem” – listem tego drona wysyłają? a nie “wyślijmy”?;

– “zanim uda się dotrzeć naszym ludziom” – dotrzeć gdzie?;

– “firnamentu” – literówka;

– “musicie wyruszyć na rewir dziewiąty” – na? a nie “do rewiru”?;

– “Mistrzu. I Auror.” – jakże mu w końcu jest? Aurur czy Auror?;

– “zlokalizowana była na sekcji drugiej rewiru dziewiątego” – Znowu to “na”;

– “O żesz” – https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ozez-ty;137.html ;

– “Wyruszymy za godziną” – znowu problem z “ę”;

– “Każe Shime podpiąć” – i znowu;

– “wywołane przez jakiś innych przybyszy” – jakichś;

– “specjalistą od technologi” – a tu drugiego “i” zabrakło na końcu;

– “Dotarli w pobliże środowiska” – jakiego? niby wiem, że pir, ale napisałabyś to jasno;

– “wpływem jakiś sił” – jakichś;

– “malujące się na każdym mięśniu jego twarzy” – na twarzy człowieka widać bezpośrednio mięśnie? do przeróbki;

– “warunki dla początku widowiska apokalipsy” – to brzmi kostropato;

– “przeciąć ziemię” – chodziło ci o planetę? to “Ziemię”.

 

Są zalążki fajnych pomysłów, ale wykonanie zostaje daleko w tyle. Następnym razem pomyśl o becie!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Jest to całkiem ciekawy pomysł na koniec świata, jednak wykonanie nie dotrzymało mu kroku. Już początek nie nastawia czytelnika dobrze – ostrzeżenie o wulgaryzmach (niepotrzebne, nie ma ich tam wcale dużo) powinno znajdować się w przedmowie, nie w treści opowiadania. Dialogi zapisane kursywą i nadużywanie półpauz zamiast przecinków i kropek wprowadza nieco zamieszania i utrudnia czytanie. Od razu trafiło się parę niezręczności:

Długie, białe, niczym nieskrępowane włosy rozsiewały się za jej smukłymi ramionami 

"rozsiewały" to nienajlepsze słowo, lepiej "rozsypywały" na przykład. 

Gdyby nie ich barwa, i widoczne cieniutkie siateczki pajęczyn przypuszczać by można, iż wieszczka jest osobą nie tylko sprawną, ale i młodą.

Zakładam, że chodzi o pajęczyny zmarszczek, bo chyba nie o to, że wieszczka była pokryta pajęczynami. 

Całość prowadziła od ziemi w kierunku nieba, jednak nie dało się zauważyć jej zakończenia, które ginęło w obłoku intensywnie poruszającej się pary wodnej – tworzącej coś na wzór chmury na wysokości kilkuset metrów nad ziemią.

Para wodna to nazwa niewidocznego gazu, widać dopiero skroploną. Wystarczy skreślić "wodnej". Tak samo "na wzór chmury" – to w istocie była chmura, nie coś na jej wzór. Czyli:

"Całość prowadziła od ziemi w kierunku nieba, jednak nie dało się zauważyć jej zakończenia, które ginęło w obłoku intensywnie poruszającej się pary, tworzącej chmurę na wysokości kilkuset metrów nad ziemią." 

Mimo wszystko, to zdanie i tak zgrzyta, przede wszystkim nadmiarem i powtarzalnością informacji. Gdyby je wygładzić i wyprostować, mogłoby brzmieć:

" Całość prowadziła w górę, ale nie dało się dostrzec końca, który na wysokości kilkuset metrów ginął w intensywnie kłębiącej się chmurze." 

Albo:

"Całość prowadziła w górę, ale nie dało się dostrzec końca, który na wysokości kilkuset metrów ginął w obłoku pary." 

To tylko przykład, takich zdań, wymagających solidnej szlifierki jest dużo więcej. Niezwykle pomocna jest instytucja bety, gdybyś nie wrzucał tekstu na ostatnią chwilę, a poprosił odpowiednio wcześniej kilka osób o pomoc, rezultat byłby dużo lepszy :-) 

Dalej:

Często używasz bardzo sztywnego, niby-naukowego, niby-technicznego języka, pełnego wszelakich pomiarów, odczytów, wahań, przekazywania danych, zakłóceń, obszarów, transmisji, anomalii oraz całej masy podobnych słów. O ile bohaterowie, porozumiewając się w ramach określonych procedur, mogą tak mówić, to gdy taki styl przenika do opisów, robi się sztucznie, sztywno i nienaturalnie. Na przykład:

Wyposażony był we wszystkie dostępne funkcje ochronne w zakresie separacji od środowiska zewnętrznego, kontrolował reakcje organizmu i wspomagał wydzielanie podstawowych substancji.

Nie lepiej brzmiało by:

"Świetnie izolował od warunków zewnętrznych i wspomagał niektóre funkcje organizmu." 

Prościej, konkretniej, bez niepotrzebnej, niby-naukowej paplaniny. Co więcej, stosowany przez Ciebie styl powoduje, że choć tekst nie jest długi i właściwe wciąż coś się dzieje, lektura nieco się dłuży. 

Fabularnie czuję niedosyt – zbyt mało wyjaśnień. Czym są piry, dlaczego niektórzy oparli się "uzwierzęceniu", jak działa świat na krawędzi zagłady, wreszcie – co się stało z wieszczką; zapewne zginęła w osobliwości, ale zawiązujesz wokół niej akcję i dokładnie opisujesz kobietę, co czyni ją postacią centralną, a w każdym razie ważną, a potem ni wzmianki. Brak solidnie zaznaczonego momentu kulminacyjnego powoduje, że siada napięcie. Bohaterowie przygotowywali się, mierzyli, obserwowali, sprawdzali, potem przybyli, zobaczyli i zwiali, kwitując całą sprawę dość prostą puentą. Troszkę zbyt mało emocji. 

Plusy – dobry pomysł i niezłe postacie, nie są jednakowe i płaskie, myślą i zachowują się w różny sposób. 

Ogólnie – rzecz opiera się na dobrej, porządnej koncepcji, ale jest zbyt jeszcze niedopracowana i pełna mankamentów, by można było ją rozpowszechniać w obecnej formie. Coś jak samolot braci Wright. Cóż, kwestia pracy i treningu, jeśli nie odpuścisz i będziesz się rozwijał, to możesz wkrótce latać ponaddźwiękowo. 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Komca, widzisz to co ja? – powiedziała zatrzymując się, by spojrzeć na krajobraz z bezpiecznej odległości.

 

Nie można oddalić się od krajobrazu. To prawie tak, jakby próbować wyjść poza Wszechświat.

 

Wyciągnęła z torby lekki skafander z nufratu ostatniej z produkowanych przed Zdarzeniem generacji, i zaczęła wsuwać go na rozebranie przed chwilą ciało.

 

Trzymała koło siebie czyjeś rozebrane ciało i nikt tego nie zauważył?

 

Schowała ściągniętą wcześniej długą lnianą koszulę do torby, zapakowała ją w ochronny kondom i przerzuciła przez ramię.

 

Wyraźnie widać, że zamiast uczciwego wychowania seksualnego, bohaterka miała w szkole wychowanie do życia w rodzinie.

 

 

 

 

 

Przeczytane, ale trochę z bólem;) Jakiś pomysł jest, ale nie na tyle błyskotliwy, by wynagradzał przedzieranie się przez błędy językowe. Czyli jest potencjał, lecz do porządnego szlifowania.

Moja książka i artykuły naukowe (też o fantastyce), jakby ktoś miał ochotę zerknąć: https://uni-wroc.academia.edu/MarcinBorowski/Papers

Cóż, nadal niepoprawione błędy :(

Przynoszę radość :)

Przeczytane.

Melduję przeczytanie.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Fabuła: Raczej mnie nie przekonała, zakończenie jest jak dla mnie nieco zbyt otwarte, długie sekwencje dialogów nużyły.

 

Oryginalność: Ciekawy pomysł na piry. Postaciom brakuje nieco głębi, kilka motywów powielonych. Bliżej nieokreślona katastrofa, która całkowicie zmieniła kształt ludzkiej cywilizacji raczej nie zaskakuje.

 

Język: Nie jest najlepiej. Sporo usterek, na przykład „z resztą” → „zresztą”, brakujące przecinki przy zdaniach z imiesłowami przysłówkowymi. Wulgaryzmy brzmią trochę offbeat, wyrażając to makaronizmem. Niektóre akapity jak na mój gust zbyt długie, nie widzę też potrzeby oddzielania ich pustym wierszem.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Nowa Fantastyka