- Opowiadanie: mitr - Powrót do O

Powrót do O

Jeszcze ja. Tak już na ostatnią chwilę...

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Powrót do O

1. Chmurka na niebie

Ta noc była idealna. Delikatne chmury kompletnie zasłaniały niebo i, co najważniejsze, w żadnym razie nie zapowiadały deszczu. Nareszcie. Jeremy z rozkoszą odpalił papierosa i powrócił do obserwowania pracy swoich ludzi. Szło im świetnie. Ekipa była zgrana, pogoda dopisywała i wszystko funkcjonowało jak należy. Trzeba przyznać, że Jeremy bardzo martwił się o ten projekt. Sierpień w wielu regionach był wyjątkowo deszczowy i sporo zleceń stanęło pod znakiem zapytania. Najważniejsze było jednak obecne zlecenie, które nie dość, że wymagające to jeszcze szalenie istotne z punktu widzenia płynności finansowej jego firmy. Teraz jednak, kiedy deszcz nie stanowił już zagrożenia, a kilka ostatnich, prawie słonecznych dni przesuszyło ziemię i zborze na polu, Jeremy przestał się wreszcie martwić. Obawy zastąpiła determinacja i chęć odkucia się poprzez nadrobienie co najmniej połowy zaległych prac. Zamierzenie to było bardzo realne, szczególnie gdy wziąć po uwagę jego ogromne doświadczenie oraz zgrany zespół ludzi. Oczywiście, jakieś dodatkowe trudności zawsze mogły się pojawić. Na przykład w przypadku obecnego projektu, utrudnienie stanowiła lokalizacja pola, a dokładnie rzecz biorąc drogi dojazdowej do niego. Poprowadzono ją bowiem po wysokiej na dwa metry skarpie, co znacząco utrudniało rozładunek i załadunek cięższego sprzętu. A to z kolei, mogło znacząco przełożyć się na dodatkowe opóźnienia.

Zaczęli oczywiście od ustawienia „serduszka”. Tą pieszczotliwą nazwą określano w firmie jedno z ważniejszych i dość specjalistycznych narzędzi pracy. Serduszko było w istocie czymś w rodzaju trójnogiego stojaka, który z grubsza wyglądał jak wielki statyw fotograficzny. Liczyło sobie ono około 9 stóp wysokości, a wykonane było w całości z kwasoodpornej stali. Trochę powyżej metra nad ziemią, w miejscu gdzie stanowiący podstawę trójnóg przechodził w pojedynczy pionowy pręt, nałożono od góry dość nietypowy element. Był to wykonany z tego samego stopu dysk o idealnej geometrii oraz średnicy ponad trzech stóp. Górna powierzchnia dysku pokryta była fosforyzującą farbą, dolna podparta przykręcanymi do trójnogu płaskownikami, które stabilizowały dysk i zabezpieczały go przed wyłamaniem. Aby cała konstrukcja była możliwie lekka i mobilna, wagę dysku zmniejszały jeszcze wykonane w nim nacięcia i rowki, będące w istocie precyzyjną podziałką kątową.

Kiedy serduszko zostało wreszcie ustawione i wypoziomowane ekipa Jeremiego mogła nareszcie wziąć się do właściwej roboty. Na wykonanie prac mieli niecałą noc, bo skończyć musieli na godzinę przed świtem. A to oznaczało, że kolejny tajemniczy krąg w zbożu pojawi się już tego ranka.

 

***

 

Na pionowy trzpień serduszka zręcznie nałożono kilka stalowych pierścieni. Pierwszy z nich miał cztery symetrycznie ustawione kolucha, w które każda z uczestniczących osób wpięła swoją linkę. Linki były stalowe, co zapobiegało powstawaniu różnic długości związanych z rozciąganiem. Na całej swojej długości zaciśnięte miały też specjalne punkty przelotowe, w które należało po się kolei wpinać Cała czwórka wpięła więc pierwszą przelotkę do swoich biodrowych uprzęży, a pozostałą część zwiniętej linki zawiesili sobie u boku. Następnie linki napięto i czekano na znak. Znaki i komendy wydawała piąta osoba, która cały czas czuwała przy serduszku i była czymś w rodzaju menadżera projektu. Tym razem dowodziła India, projektantka dzisiejszego agroglifu. Pierwszy wydany cichym gwizdem sygnał nakazywał sprawdzenie swoich odległości od „serduszka”. Była to jedynie formalność, bo wszyscy stali tak blisko, że gołym okiem widać było, że jest O.K. Ale w tym fachu szanowało się procedury. Pracowali nocami, zatem o pomyłkę nie było trudno.

Dlatego też po pierwszym znaku od Indii cztery czerwone punkty laserowych dalmierzy trafiły w przeznaczony do tego pierścień „serduszka”, a następnie okrężnymi ruchami potwierdziły, że wszystko się zgadza.

Druga wydana komenda oznaczała: idziemy. Cała czwórka ruszyła i zaczęła obchodzić serduszko zgodnie ze wskazówkami zegara spokojnie udeptując zborze. Na tym etapie prac zborze ugniatano staroświecką metodą. Służyła do tego trzy stopowej długości deska zawieszona na trzymanych w ręku sznurach z uchwytami. Wystarczyło opuścić deskę pod pewnym kątem, a następnie mocno ją przydepnąć. Opuścić i przydepnąć… i tak przez cały czas chodząc w kółko na uwięzi. Po ustalonej ilości obrotów padł kolejny sygnał i wszyscy stanęli w miejscu. Pierwszy krąg był gotowy. Zostało jeszcze sześć.

 

***

 

Jeremy obserwował to wszystko paląc spokojnie w pewnej odległości. Tak naprawdę to oprócz palenia niewiele miał teraz do roboty Początkowy etap prac był prosty, a jego ludzie radzili sobie doskonale. Powstający właśnie „tajemniczy krąg” zaczynał się od siedmiu prostych pierścień o rosnącym promieniu a dopiero później do wykonania były te bardziej skomplikowane elementy. Zaplanowano, między innymi, szeroki udeptany pierścień, w którego obrębie miały się znaleźć nieudeptane elementy trzech zachodzących na niego zewnętrznych kręgów. Oprócz tego do zrobienia były jeszcze „tajemnicze” symbole oraz inne ozdobniki, z których najważniejszymi były tzw. smaczki. Smaczkami nazywano te elementy glifów, dzięki którym amatorscy badacze UFO popuszczali z radości w spodnie.

Tym razem miały to być trzy lekko nieregularne okręgi ze specjalnie uformowanym i przypalonym zbożem, mającymi przywodzić na myśl miejsca, od których odbiła się energia silników startowych UFO. Oprócz tego, nie mogło zabraknąć również klasycznych już „pozaziemskich” drobin rozrzuconych po całym miejscu „lądowania”. Te dzisiejsze pochodziły jak zwykle z Chin i były zeszklonym miałem odpadów z laboratorium nuklearnego, zmieszanym z resztkami eksperymentów materiałowych firmy farmaceutycznej. Wizja podnieconych badaczy UFO analizujących skrupulatnie pozostałości po nieudanych kondomach była oczywiście urocza, ale Jeremy nie uśmiechnął się. Jego dzielna drużyna kończyła właśnie siódmy i ostatni z prostych pierścieni, czas już najwyższy by uruchomić pomoc.

 

***

 

Wacław „Mały” Pavelec oraz Wayne Reinier zrozumieli bezbłędnie sygnały Jeremiego. Ponieważ najszerszy pierścień centralnego kręgu miał mieć tak dużą powierzchnię, że wydeptywanie go „ na piechotę” byłoby czystą głupotą, drużyna potrzebowała obecnie dwóch specjalnie zmodyfikowanych skuterów elektrycznych. Zadaniem tej dwójki było dostarczanie potrzebnego ekipie sprzętu oraz odbieranie tego już zbędnego. Przed wykonaniem każdej dostawy pierwszym zadaniem pomocników było jednak przestawienie samochodu w inne miejsce. Był to obowiązkowy wymóg, gdyż ludzie intuicyjnie zawsze wybierają najkrótsza droga co w przypadku chodzenia po zbożu powoduje wydeptywanie ścieżek.

Jednakże przestawianie samochodu w ciemnościach nie jest łatwym zadaniem. Potrzebne są tu zawsze dwie osoby, kierowca oraz idący przed samochodem przewodnik badający drogę przy pomocy słabej latarki. Po przestawieniu busa należało wytaszczyć z niego skuter, po czym dostarczyć właściwej osobie. Następnie pomocnicy wracali do samochodu powtarzali wszystkie czynności, w celu dostarczenia drugiego skutera.

 

***

 

Tymczasem ekipa ustawiła się już do wyznaczenia środków trzech zewnętrznych okręgów, co z technicznego punktu widzenia było kluczową dla powodzenia projektu kwestią. Błyskawicznie przepięli się na kolejny pierścień „serduszka” i naciągali liny w układzie co 120 stopni których położenie wyznaczało serduszko.*Robota szła więc jak w zegarku. Będzie dobrze, pomyślał Jeremy zerkając w kierunku busa i niestety bardzo się pomylił, gdyż chwile później nastąpił armagedon.

Pisarze oraz inni „ludzie pióra” wspominają często o małej niepozornej chmurce na czystym niebie, która zwiastować ma potworną burzę. Na swoje nieszczęście, Jeremiemu również udało się ujrzeć podobne w znaczeniu zjawisko. Patrząc w kierunku gdzie znajdował się bus zobaczył on dziwne małe światełko, które nadawało do niego alfabetem Morse'a. Jednak błyskawiczna myśl nadchodząca zaraz potem była już wyprana z wszelkich fantazji.

Światełko nie było związane z żadnym ciekawym przekazem, lecz z Małym, który staczał się po skarpie. Kiedy światełko zgasło przez dwie, trzy sekundy najpierw nic się nie działo, a potem nastąpił piekielny huk. Huk, który nie pozostawiał żadnych wątpliwości.

Rozmiękczona deszczami zmienia ustąpiła pod ich ciężkim busem, ten zsunął się ze skarpy obrócił w powietrzu bokiem i walnął o ziemie z przeraźliwym łomotem.

Zaraz po tym nocną ciszę rozdarły rozpaczliwy krzyk bólu i jeszcze rozpaczliwsze wołanie o pomoc. To Mały naprzemiennie wył i błagał o ratunek.

Wszyscy pracujący na polu ludzie zamarli na moment, a potem jak na komendę rzucili się w kierunku busa. Jednakże arsenał niemiłych dźwięków jakie miały pojawić się tej nocy, nie został jeszcze wyczerpany. W krzyki Małego wdarł się nagle przeraźliwy syk, który urwał się dopiero przed eksplozją. Tym razem huk był tak potworny że słychać go było chyba na całych Wyspach Brytyjskich. Tylne drzwi zniknęły w ułamku sekundy, a z otwartej paki buchnął ogień przypominający swym kształtem płomień palnika. Wyrzucona w czasie wybuchu zawartość busa poleciała na pole tworząc liczne ogniska. Wokół nich nagle pojaśniało a cała ta dramatyczna scena wyłoniła się z mroku w pełnej okazałości.

Wyjący i kwilący po czesku Mały, ze stopą przygniecioną przednim zderzakiem płonącego busa, a w jego szoferce nieprzytomny Wayne, będący coraz bliższym upieczenia się żywcem.

Na szczęście bus miał w baku ropę a nie benzynę. Mieli więc szanse, trzeba było jednak działać szybko. A pewne w tym wszystkim było tylko jedno. Czekała ich długa i ciężka noc.

 

2. Sale-troll

Bo Meyer przyglądał mu się, jak zwykle, poprzez swoje monstrualne okulary. W czasach nowożytnych, kiedy to ludzie zdążyli wymyślić tyle lepszych alternatyw, Bo i tak wolał te grubaśne denka od butelek od wszystkiego, co oferowała mu nowoczesna medycyna i optyka. Taki już był, staromodny, uparty i konserwatywny, ale można było też na nim polegać. Bez przerywania wysłuchał skróconej wersji opowieści, jaką przedstawił mu Jeremy. Następnie powolnymi ruchami starego żółwia, którego z resztą mocno przypominał, przeczyścił swe imponujące szkła , wyciągnął szyję i wlepił w Jeremiego wyczekujące spojrzenie.

Jeremy westchnął .

– Tak, masz rację Bo. Cholernie potrzebuje teraz jakiejś roboty.

– Wiem.

– Ale najbardziej to wiesz… przydałoby mi się coś za granicą… Muszę znikać stąd na jakiś czas.

– Domyślam się.

– No i co? Miałbyś może coś dla mnie?

– Na razie nic – Bo jeszcze bardziej wyciągnął szyję i wyglądał teraz jak perfekcyjna hybryda żółwia słoniowego z księgowym – chyba, że powiesz mi coś jeszcze.

– Niech Cię szlag! Milczenie.

– No dobra, wygrałeś – Jeremy zmusił się do spokoju. – Mówię to więc: potrzebuje roboty Bo i przyjmę od Ciebie każda, którą mi dasz. Bez wybrzydzania. Nawet i taką, której normalnie za cholerę bym nie wziął. To wystarczy? Zadowolony?

– Pamiętasz materiał z Norwegii sprzed 3 lat? – Bo nie tracił czasu na niepotrzebne rozhowory i od razu przeszedł do rzeczy. – Nazwaliśmy go kręgiem z Orengradensoegen…

– A nie przypadkiem kręgiem z Orengardensengen… Zresztą nieważne, pamiętam. Na zdjęciach satelitarnych jakiś przygłup wypatrzył tam niezwykły obiekt w kształcie dysku… Ktoś wtedy pojechał badać to w te pędy, a obiekt okazał się być kupą kamieni zniesionych tam przez jakiś obesranych pastuchów.

– Dokładnie tak było. Pamięć, jak widzę, masz nadal dobrą.

– No i co w związku z Tym?

– Pojedziesz tam.

Do tej dziczy? Chociaż w sumie…

– Pojedziesz tam razem z Bennettem i jego ludźmi. To Bennett badał wtedy tą kupę.

Na dźwięk tego nazwiska Jeremy wyraźnie pociemniał na twarzy, ale zapanował nad sobą i zmusił się by nic więcej nie powiedzieć.

– Tak, tak, wiem co o nim myślisz – Bo wyraźnie bawił się kosztem rozmówcy. – Masz zresztą pełną racje. Ken to upośledzony społecznie skurwiel. Ale niestety nasi widzowie, z niezrozumiałych dla mnie przyczyn, nadal go uwielbiają. A ja nie wnikam dlaczego. Psychoanalizę tłumu głąbów zostawiam Freudowi, albo komuś tam innemu. Mnie interesują oglądalność i zysk. Zysk, Jeremy. Ciebie i tak w obecnej sytuacji również tylko to powinno interesować. Porzuć więc wszelkie dziecinady i skup się na interesach.

Zatem, wracając do Orengaardenstoren…

– A nie do Ogardendenrendstooren ?

– Wracając  do Orengaardstooren – uciął Bo, łypiąc groźnie na rozmówcę. – Bennett musi tam pojechać, ponieważ krąg zniknął.

– Co? Jak to zniknął?

– Jakbyśmy wiedzieli jak, to bym z tobą nie rozmawiał… Słuchaj więc i nie przerywaj. Nasi kochani widzowie zauważyli, że na ostatnich zdjęciach z satelity już go tam nie ma. No i nie dają nam teraz spokoju. Bennett uparł się, że pojedzie i, że na pewno coś z tego wyciągnie. Ja jednak nie podzielam jego optymizmu, tym bardziej, że koszta wycieczki będą spore i nie on będzie za to płacił.

Bo przerwał na chwilę, parsknął groźnie i postukał palcem po biurku, po czym wskazał nim na Jeremiego.

– Dlatego wysyłam z nim ciebie – podjął zdejmując z nosa okulary – i liczę na to, że mnie nie zawiedziesz.

Jeremy poważnie pokiwał głową.

–  A jakie będzie tam twoje zadanie… – Bo napluł na okulary i spojrzał na rozmówce maksymalnie zmrożonymi oczami. – Tego to już, do cholery, chyba nie muszę Ci tłumaczyć.

 

***

 

Trwająca właśnie podróż do Norwegii jawiła się Jeremiemu, jako coś w rodzaju tandetnego horroru klasy D. Wszystkie przypominające przerysowane potwory problemy pojawiały się w hurtowych ilościach, raz zabite powstawały nagle z martwych, by znów zaatakować. Co gorsza, jako do głównego bohatera tej opowieści grozy, potwory przybywały do niego z wszystkich stron i na wszystkie sposoby. Najgorsze były te z telefonu. Dzwonili i pisali wierzyciele oraz klienci, których zmuszony był wystawić do wiatru, a także dwoje znajomych, których pożyczony sprzęt spłonął w jego busie. Kontaktował się również bezduszny niczym zombie, księgowy oraz dwójka wampirów – była żona i obecna dziewczyna. Nawet telefony od poparzonych, lecz zdrowiejących już współpracowników nie przynosiły dobrych wieści – pogorzeliskiem w zbożu zainteresowała się policja. Oprócz tego fatalnie było z e-mailami. Wayne, któremu – co prawda – już się poprawiało, leżał nadal w prywatnej klinice. Niestety częściowy rachunek za leczenie, który właśnie przysłano Jeremiemu przyprawiał o mdłości dużo skuteczniej niż najgorsza masakra piłami. Firma ubezpieczeniowa przypominała za to bezdusznego smoka siedzącego chciwie na górze bogactw, z których nie zamierzała mu odpalić ani miedziaka. Okoliczności i innych informacji dotyczących wypadku, których zażądali, po prostu nie mógł im ujawnić.

Oprócz tego wszystkiego istniały jeszcze statystyki. Niestety, tu także było coraz gorzej. Firma Jeremiego zarabiała również w sieci. Działo się tak za sprawą filmów, zdjeć i różnych relacji udostępnianych na wielu stronach. Obecnie zyski te znikały z powodu starzenia się wszystkich tych materiałów oraz braku nowych. Paradoks tej sytuacji polegał jednak na tym, że Jeremiemu wcale nie brakowało świeżych nagrań. Wręcz przeciwnie, każdego tygodnia do zaszyfrowanego archiwum firmy trafiały kolejne interesujące filmiki, które zapewne w mig zdobyłyby armię fanów. Problem polegał jednak na tym, że tamtych nagrań nie mógł udostępnić. A takich, które mógł nie przybywało już od dawna.

Powodem był specyficzny typ wykonywanych od dawna zleceń. Chodzi tu o usługi „eventowe” oraz promocje regionów, sprowadzających się zazwyczaj do fabrykowania, odgrzewania lub podkręcania tajemnic i osobliwości mogących przyciągnąć turystykę do danej miejscowości. Były to głównie zakopane (podobno) skarby, szeroko pojęte UFO oraz cuda na tle religijnym. Czasami też zdarzało się wywlekanie z odmętów zapomnienia jakiegoś miejscowego stwora czy też potwora. Niestety, tego typu folklorystyczne atrakcje miały swoją podstawową wadę. Słabo zarabiały. Najczęściej bowiem jest tak, że sensowne zyski przynoszą atrakcje związane z UFO – czyli te najtrudniejsze do zaszczepienia. Natomiast z pozostałymi, szału nie było.  Innymi słowy: UFO  zarabiało świetnie, potwory słabo. Tak generalnie można byłoby to ująć. Jednakże… No właśnie. Zasada ta nie tyczyła się wszystkich potworów, bo bywały też i takie, które zarabiały zawsze i wszędzie. A jeden z nich właśnie szczerzył się głupawo tuż obok Jeremiego.

Gdyż, jak to na tani horror przystało, największe zło, z jakim przyszło mu się mierzyć, nie było w żaden sposób utajone, lecz paradowało sobie na widoku przez cały czas… Ken Bennett, który wśród pasażerów promu szybko odnalazł swoich wiernych fanów, szybko zamienił się w jeszcze bardziej denerwującego buraka, niż bywał na co dzień. Po zadziwiająco krótkim czasie, pokład promu zamienił w siedzibę jego sekty, a część pasażerów w jej rozemocjonowanych wyznawców, łażących wszędzie za swoim guru.

Najgorsze było jednak to, że sprawa z busem musiała przecież przycichnąć, natomiast on sam miał chwilowo zniknąć. Tym czasem ten cymbał Bennett wszystko psuł. Robił masę szumu i zwracał na siebie uwagę całego promu, tym samym zapewne i na Jeremiego.

Bo przecież – rozumował Jeremy – jak ludzie widzą Bennetta to, z pewnością, dostrzegają i resztę grupy, w tym też jego samego. Rzeczywistość jednak okazała się być inna. Prawdą było, że Bennett ściągał uwagę wszystkich, nawet pokładowych szczurów. Ale ściągał ją tylko na siebie. Jeremy postanowił jednak to sprawdzić i dobitnie przekonał się, że wszyscy mają go gdzieś… i było to bardzo budujące. Bo paradoksalnie, fakt, że wszyscy mieli go gdzieś, stanowił w tej sytuacji jedyny pozytywny akcent.

 

***

 

Później zaczęła się podróż samochodami. Do przejechania była spora część Norwegii, gdzie lato szybko przechodzili w jesień. Droga dłużyła się, ale Jeremiemu to nie przeszkadzało. Nudząc się, odpoczywał psychicznie. Razem z Indią jechali swoim własnym samochodem, więc Bennetta widywał tylko na nieczęstych postojach, co bardzo mu odpowiadało.

Wioska, do której zamierzali znajdowała się na górskim odludziu, a do znajdującego się w jej okolicach byłego kręgu nie było żadnej drogi dojazdowej. W końcu musieli więc zabrać z samochodów cały potrzebny ekwipunek i obładowani nim ruszyć w góry. Jednakże ilość potrzebnego sprzętu oraz znaczna odległość od najbliższego parkingu spowodowała, że chodzić musieli na dwa razy. Dlatego też cała logistyczna operacja zajęła im trzy dni.

Dopiero czwartego dnia wzięli się za oględziny miejsca gdzie wcześniej znajdował się

kamienny krąg, Miejsce to było łatwe do odnalezienia bo, co prawda, kręgu już tam nie było, ale pozostałe po nim kamienie i głazy walały się wszędzie dookoła. Ogólnie rzecz biorąc, nawet średnio rozgarnięty szympans, który oglądnąłby to rumowisko, szybko zrozumiałby, co tu wydarzyło. Jednakże formalnie płacono im za przeprowadzenie badań, więc tak czy siak sprawę trzeba było zbadać i ostatecznie wyjaśnić. Dlatego też do roboty zagoniono Indię chemiczkę, której ciężki sprzęt wnosili tu przez ostatnie dni.

India zebrała i przeanalizowała kilka próbek, po czym przedstawiła wyniki popijającej właśnie herbatkę drużynie. Sprawa stała się oczywista. Wyniki nie pozostawiały żadnych złudzeń, bo pośród wielu jasnych już jak słońce danych, sprawę i tak można było wyjaśnić podając jedną jedyną informację. Brzmiała ona: azotany.

 

***

 

Mattias Olafsson był wysokim jasnowłosym trzydziestolatkiem o miłym spojrzeniu, perkatym nosie i niezbyt inteligentnym wyrazie twarzy. Mattias wcielał się czasem w rolę miejscowego przewodnika po okolicy i to również on towarzyszył Bennettowi trzy lata temu. Świetnie znał okoliczne góry i dobrze mówił po angielsku. Choć nie zawsze mądrze.

– A może być, że to trolle jakieś w tym palce maczały – jąkał się Mattias, nie bardzo wiedząc, co zrobić ze swoimi własnymi palcami, które w zdenerwowaniu wyginał jak dziecko.

– Może może – parsknął Jeremy. – Czyli to trolle wnosiły wam nawozy na górę i mieszały je z paliwem w kotłach? Tak było?

Na te słowa Mattias uśmiechnął się głupkowato, a potem bardzo nisko opuścił głowę.

– Czyli to wy, wy cholerne ćwoki, wysadziliście w powietrze cały ten krąg , wy… – Bennett aż kipiał ze złości, ale nawet w takim stanie nie przestawał wyglądać jak przystojny hollywoodzki aktor. Świecił po prostu i błyszczał, stanowiąc tym samym całkowite przeciwieństwo Jeremiego, który choć wysoki był też nijaki, rudawy i pochudły.

– Ja nic nie wysadzałem proszę Pana – bronił się Mattias – ja tylko słyszałem, jak ludzie we wiosce gadali… Zresztą, co im się dziwić, to przecie jakieś pogańskie dzieło było i mogłoby tylko nieszczęście wiosce przynieść …

– Jakie znowu nieszczęścia, co ty pieprzysz Mattias ?  – pieklił się dalej Bennett

– A dyć opowiadał mi pan dwa lata temu, że w okolicach takich kup kamieni to ufa się lubią pokazywać. To i odpowiedziałem o tym we wiosce. Ludziska się pewnie przestraszyli i… i tyle.

– Ty idioto, po coś im to opowiadał?

– Nie rozumiem czemu pan krzyczy – miejscowy zrobił głupawo-obrażoną minę. – Przecież powtórzyłem tylko to, co Pan gadał. A z pana jest przecie specjalista i wie pan najlepiej, gdzie kosmici przylatują.

– Żadni, kurwa , kosmici tu nie przylatują. Ani nigdzie indziej.

– Ale w telewizji przecie cięgiem gada Pan, że…

– Kurwa, ja pierdolę, nie wytrzymam z tym ćwokiem – czerwony na twarzy łowca UFO, machnął ręką i odszedł zostawiając skonsternowanego Mattiasa i promieniującego szczęściem Jeremiego. Tak to jest skurczybyku, myślał z satysfakcją Jeremi, nareszcie złapała cię pułapka własnych ściem. Oby tak w końcu odgryzła ci dupsko. Po czym spojrzał na zdezorientowanego tubylca, który ewidentnie nie miał pojęcia, co ma o tym wszystkim myśleć i zrobiło mu się go żal.

– Mattias, posłuchaj – zaczął możliwie łagodnie – to, co opowiadamy w telewizji, to są zwyczajne pierdoły. To tylko taki teatrzyk dla lubiących podobne historie ludzi. Oni po prostu chcą tego słuchać, więc my im to dajemy. Owszem, wszelkie opowieści o kosmitach i związane z nimi teorie spiskowe czasem brzmią ciekawie, bo mieszamy w nich prawdę z fikcją. Tworzymy dzięki temu naukowo podbudowane bajki, których ludzie potrzebują w swoim, często nieciekawym życiu. Traktuj więc to, co usłyszysz jako bajkę, a nie będziesz się więcej tym martwił.

– Znaczy, że kosmici nie przylatują?

– Niestety nie.

– Ale może… może oni przylatują tylko my o tym nie wiemy?

– Nie bardzo – Jeremy odpalił papierosa po czym zapatrzył się na górskie szczyty

– Ale skąd o tym wiemy ? – dopytywał Mattias

– Widzisz chłopie – Jeremy wypuścił z płuc długo przetrzymywany dym. – bo to jest tak, że nawet jak czegoś na pewno nie wiemy to i tak wiele jesteśmy w stanie się domyślić. Prawa fizyki są wszędzie takie same, gdyby więc twoi kosmici lecieli tu do nas używając konwencjonalnych napędów, to lecieliby i lecieli i lecieli tak do usranej śmierci. A że w kosmosie widać na duże odległości, to przez długie lata oglądalibyśmy ich, jak przemierzają Układ Słoneczny. Teleskopy na orbicie, obserwatoria z superkomputerami, międzynarodowe programy wykrywania  asteroid, tysiące amatorów na całym świecie bez przerwy wymieniających się danymi i przeczesujących niebo… znaleźlibyśmy ich w mgnieniu oka. Co więc im pozostaje?

Tunele czasoprzestrzenne? Napędy warp? Jedno śmieszniejsze od drugiego. 

Nawet gdyby ktoś byś był w stanie ujarzmić tak potworną energię, żeby wytworzyć taki tunel, to bardzo wątpię żeby chciało mu się to robić w celu dostania się do naszej, położonej na zadupiu, planetki. Myślę, że ten ktoś raczej sprawiłby, żeby to nasza planetka przyleciała do niego. Ale jeżeli założymy na chwilę, że jednak by mu się chciało, to fajerwerku, który powstałby podczas otwierania tunelu raczej byśmy nie przeoczyli. Szczególnie że byłby to pewnie ostatni widok, jaki dane by nam było zobaczyć.

Z napędem zaginającym przestrzeń sprawa jest podobna. Dolatujący do ziemi statek tego typu statek, już na powitanie by ją nim rozpieprzył, a wcześniej poprzestawiałby wszystko po drodze. Co też nie działałoby na korzyść konspiracji.

Także, jak sam widzisz, kosmici wcale nie mają tak lekko i musieliby się mocno nakombinować, aby tu do nas niepostrzeżenie przylecieć. Masz w tej kwestii jakieś uwagi ?

– Eeeee….

– Tak. Wiem. Prawda odziera życie z romantyzmu – Jeremi znowu zapatrzył się na górskie szczyty i zaciągną dymem. – Ale mogę się też trochę pocieszyć. Widzisz odrobina tego romantyzmu gdzieś tam jeszcze nam została. Chodzi oczywiście o te nieliczne miejsca na świecie, które o czymś nam przypominają. Bo kiedy zobaczysz kamienie w Puma Punku, albo poszybujesz nad glifami w Nazca to zrozumiesz, że choć teraz kosmici mają nas w nosie, to być może kiedyś tu jednak przylatywali. Jasne?

– Eeeee….

– Tak myślałem – kiwnął głową Jeremy. – Choć, poszukamy Bennetta.

 

***

 

Wściekłości Bennetta trudno było się dziwić. Kosztowna i czasochłonna wyprawa badawcza miała zakończyć się gównianym odkryciem, że zamiast niezwykłych sił zadziałały tu chamy z workami rolniczych nawozów. To raczej wkurzyłoby każdego. Co gorsza, okazało się też, że sprawę zbadała już norweska policja, a to jeszcze bardziej utrudniało nakręcenie ciekawego materiału. Rzecz jasna, znając Bennetta, Jeremy wiedział, że ten typ bez mrugnięcia okiem i tak nakręciłby reportaż, z którego wynikłoby, że tutejszą kupę kamieni rozwalono promieniem śmierci ze statku obcych. Ale w tym wypadku wydawca by się na to nie zgodził. Jeremi natomiast z wszystkich sił starał się nie okazywać, że wkurzenie Bennetta sprawia mu niebywałą rozkosz. Musiał być profesjonalny bo teraz kolej była na niego. Czas już najwyższy by zarobił na swoja wypłatę.

 

 

3. Szósty pierwiastek

Panujące poruszenie generowało podobną ilość decybeli, co startujące myśliwce. Jeremi uśmiechnął się słysząc, że najgłośniejszym z hałasujących był wzywający do zachowania ciszy Bennett. A jeśli chodzi o szybkość zbierania się – także nie było z tym najlepiej. W tym tempie UFO uciekłoby już za siódma górę, zanim oni daliby radę porządnie zapiąć spodnie. Dłużyło się to wszystko niczym połowa wieczności. Ale wreszcie poszli.

Jeremi wychynął ostrożnie z namiotu, przeciągnął się, odpalił skręta i popatrzył w stronę, w którą pomaszerowała drużyna Bennetta. Pomimo, że sierpniowa noc, jak to w Norwegii, była dość jasna to i tak bijące z pomiędzy drzew światło wyglądało naprawdę interesująco i wyraźnie. Głównym problemem dla tego „numeru” była lokalizacja. Jeremy jeszcze nigdy nie działał w lecie na tak dalekiej północy i obawiał się, że białe polarne noce zniweczą ich starania. Jednak wszystko i tak sprowadziło się do kwestii mocy. W tym przypadku do watów i lumenów. Ekipę Bennetta czekała teraz długa i pełna wrażeń noc. W miejscu, do którego teraz zmierzają nie znajdą, rzecz jasna, żadnego źródła światła. Ale odkryją za to coś innego. Ewidentne miejsce ładownia UFO. Wspaniale ugniecione i przypalone powleczonymi teflonem blachami z palnikiem.

Jeremy raz jeszcze zaciągnął się skrętem, po czym sprawdził nadajnik, który wieczorem podłożył Bennettowi do plecaka. Wszystko grało. Teraz trzeba było tylko zdzwonić do chłopaków i wspomóc ich w akcji.

 

***

 

Następnego dnia, dumny i tajemniczy Bennett zakomunikował Jeremiemu, że trafił na trop czegoś, do czego ma absolutną wyłączność i jako kierownik tej wyprawy zakazuje mu mieszać się w te badania.

– Ken? To co ja mam tu do cholery robić? – Jeremy musiał trochę pociągnąć tę szopkę. – Miałem cię przecież wspierać w tym przedsięwzięciu… A teraz co? Mam tu siedzieć na dupie i liczyć chmurki? Meyer nie zapłaci mi za taką robotę i…

– Bo jest tego samego zdania co ja – Bennett przerwał mu te użalania. – A co więcej, tak samo jak ja uważa, że masz się teraz zająć tym, po co tu przyjechałaś. Znaczy się badaniem rozpieprzonego kręgu.

– Tylko, że krąg, jak sam raczyłeś zauważyć, jest rozpieprzony. Co ja mam tam badać?

– To co z niego zostało – Bennett wzruszył ramionami. – A nuż znajdziesz jakieś ciekawostki.

– Jasne.

– Myśl pozytywnie chłopie – słynny ufolog wyszczerzył bielutkie zęby. – W tej branży to podstawa.

– Jasne.

***

 

Szefie, musisz coś zobaczyć – głos Indii był absolutnie poważny, a oczy wielkie i okrągłe jak latające spodki ze starych komiksów.

Poprowadziła go szybkim krokiem w górę zbocza, wprost do obszaru, na którym znajdował się zniszczony kamienny okrąg. Następnie po kilkudziesięciu metrach przystanęła i rozejrzała się podejrzliwie dookoła.

– To tu. W tym miejscu to odkryłam – powiedziała pokazując palcem na ziemie.

Wskazane miejsce oczyszczone było z mchu i żwiru, a pod spodem, zamiast piaszczystego podłoża, widoczny był jakiś zakopany w niej przedmiot. Miał około 4 stóp długości i 2 szerokości, a wykonany był z czegoś grafitowego, co przypominało winyl i przywodziło na myśl spłowiała płytę gramofonową.

– Co to jest, India? Kawałek samolotu?

Dziewczyna pokrętła głową.

– Fragment skutera śnieżnego?

Znów przeczenie.

–Dobra, już nie mów. Sam się domyśliłem. To jest na pewno kawałek statku kosmicznego obcych… – Jeremi machnął ręką – Przestań już robić groźne miny. Co to do cholery jest, pytam.

– Glif.

– Co? Glif? India co ty piep…

Dziewczyna nie odpowiedziała a zamiast tego zatoczyła głową okrąg.

– Naprawdę? Jaka średnica?

– Około 140 stóp.

– Z czego zrobiony?

– Nie mam pojęcia. Ta substancja przypomina plastiki i jest cholernie twarda. Ledwo udało mi się to zarysować. Moim zdaniem to jakieś bardzo złożone struktury węglowe.

– Skąd to się wzięło? Było cały czas pod kupą kamieni, którą wysadziły kmioty?

– Na to wygląda.

– Dobra, obejrzyjmy to na spokojnie w nocy. Zakryj wszystko, co odsłoniłaś, żeby ci od Bennetta nic nie zwęszyli.

– Na to się nie zanosi. Jak w nocy tropią UFO to w dzień raczej śpią. Swoją drogą jestem mocno zdziwiona, że ten stary oszust tak bardzo zajawił się naszymi światełkami.

– No cóż – Jeremy z zadowoleniem odpalił papierosa – każdy ma jakiś słaby punkt. Wystarczy go tylko znać.

– Światełka?

– Dokładnie. A w szczególności takie na pustkowiach – Mężczyzna uśmiechnął się ironicznie. – Jak widzisz, nawet pod skorupą takiego gnoja może kryć się romantyczna dusza.

– Czyli działamy dalej?

– Działamy, trzeba ich znowu zainteresować. Jest tylko jeden problem… India, zrób coś z tym wyrazem twarzy, proszę. Masz taka minę jakbyś właśnie odkryła artefakt obcej cywilizacji.

 

***

 

Najnowszy „numer” wyszedł im świetnie. Prawdę mówiąc, przeszedł on dalece oczekiwania Jeremiego. Niewiadomą stanowiły, jak zwykle, zbyt jasne norweskie noce. Okazało się jednak, że gdy tak jak dzisiaj napłynie trochę chmur, to może się tu zrobić cholernie klimatycznie. Apokaliptyczne niebo, górskie doliny na zapomnianym pustkowiu i wisząca ponad odległymi drzewami kula światła. Niezwykle wrażenie było tak przekonujące, że nawet Jeremy zastanawiał się, czy będąc na miejscu ludzi Bennetta sam nie uwierzyłby w lądowanie UFO. Efekt był tak dobry dzięki zastosowaniu nowatorskich rozwiązań. To co wszyscy dziś obserwowali było rodzajem hologramu wyświetlanego na specjalnej folii, zawieszonej ponad drzewami dzięki balonom z helem oraz utrzymywanej pod kątem poprzez naciągi z ziemi. To oczywiście jedynie mocno skrótowy opis tej techniki. Prawda była taka, że problemów mieli z tym co nie miara. Ale udało się i to było najważniejsze.

Czas więc był najwyższy by zająć się odkrytym przez Indię glifem.

Kiedy doszedł na miejsce, dziewczyna już pracowała. Zaczęli więc od ponownych pomiarów całości geoglifu. Szybko okazało się że nie jest on okręgiem lecz posiada kształt zbliżony do litery „O” i w najszerszym miejscu liczy sobie ok. 150 stóp. Natomiast tworzące go linie miały zawsze 2,32 stopy szerokości. Wszystko to wyglądało trochę tak, jakby ktoś przy użyciu grafitowej farby namalował na zboczu góry idealną w proporcjach literę „O”. Tylko, że to nie była farba. Próby zbadania tego niesamowicie twardego materiału, jakie podejmowali, spowodowały, że Jeremy posiwiał tej nocy do końca. Materiał był dziwny i niesamowity, a nie była to jeszcze ostatnia z niespodzianek.

– Jest coś jeszcze szefie – India przetarła brudną twarz jeszcze brudniejszą dłonią po czym wskazała nią coś w ciemności – Sprawdzając wnętrze glifu szukałam mniejszych symboli…

– No i…

– Jest coś na środku

– Centralnie?

– Idealnie w centrum. Tylko że…

– Dobrze dobrze… chodź, trzeba to oglądnąć.

W centrum leżała pryzma dużych głazów. Były zbyt wielkie, by można było je ręcznie przesunąć, co wcześniej chciała zakomunikować mu India. Dziewczyna wskazała jednak na luki pomiędzy większymi blokami, po czy w jedną z nich wsunęła rękę z latarką. Światło odbiło się od fragmentów tej samej substancji, z której stworzony był otaczający ich glif. Jednakże widoczne pomiędzy głazami linie były znacznie cieńsze od poprzednich oraz zdecydowanie nieregularne. Wszystko to oznaczało, że pod głazami znajduje się jakiś skomplikowany symbol, którego niewielką część udało się odsłonić Indii dzięki ryzykownemu grzebaniu tam rękami.

– O jasna cholera! India! – Jeremiemu nie udało się znaleźć lepszych słów. – Na tym to już na pewno zarobimy.

 

***

 

Bo Meyer sypiał zwykle niewiele, a do tego często pracował po nocach. Późne telefony były więc dla niego normalką. Odebrał od razu i jak to miał we zwyczaju, cierpliwie wysłuchał opowieści Jeremiego, po czym przeszedł od razu do konkretów.

– Nie spieprz tego – Bo był jeszcze konkretniejszy niż zazwyczaj. – Przede wszystkim tego nie spieprz.

– To uwolnij mnie od tego barana, a wszystko będzie dobrze. Moi ludzie są pewni.

– Byli pewni. Teraz już nie są.

– Daj spokój, to nie była ich wina. Ja też nie przewidziałem że ta cholerna droga…

– Nie chodzi mi o drogę. Ale o… Nieważne. Zostawmy to chwilowo i skupmy się na sprawie.

– Właśnie. Zostawmy. Powiedz mi, jaka jest twoja decyzja?

Cisza. Bo kalkulował.

– Zgadzam się – rzucił po chwili siląc się na beznamiętny ton – niech będzie. Warunki są znakomite… dla Ciebie. Ale dobrze, jeżeli to faktycznie będzie sensacja, to wszyscy zarobimy, nie ma więc sensu szarpać się o parę procent ryzykując, że ktoś inny się do tego dobierze. Ze swojej strony załatwię wszystko, co trzeba i odeślę Bennetta. A Ty bierz się to roboty i… nie spieprz. Bo będzie to nasz ostatni wspólny interes.

 

***

 

Dron buczał jak cholera, a górski wiatr cały czas spychał go z właściwego położenia. Trzeba było jednak przyznać, że niekorzystne warunki pogodowe dodawały jego ujęciom nielichego dramatyzmu. Tym bardziej, iż cały materiał nadawany był na żywo. Co prawda emisja trwała jedynie w telewizji internetowej, ale przy tej ilości widzów wyrażenie „jedynie” traciło swój pejoratywny wydźwięk. Unoszący się nad zboczem dron ukazywał odsłonięty glif prawie w całej okazałości. Ostatnie nieoczyszczone fragmenty były odsłaniane przez ludzi Jeremiego na oczach śledzących przekaz widzów. Widok był niezwykły, szaro-zielone szarpane wiatrem zbocze na pustkowiu oraz wyłaniający się z niego czarny symbol którego nie powinno tam być. Wielka litera O.

 

Kolejne ujęcia dokumentowały jak pracujący ludzie radzą sobie z głazami w centrum glifu. Były one kolejno obwiązywane taśmami i powoli przesuwane przy pomocy ręcznych wyciągarek. Wreszcie, po niemałym wysiłku, udało usunąć wszystkie zalegające kamienie. Pozostał po nich jedynie żwir, mech i trochę wszelakiego brudu. Ekipa zrobiła sobie teraz chwilę przerwy. Musieli się czegoś napić i trochę odpocząć. Poza tym dodatkowa przerwa wspaniale podnosiła napięcie.

 

***

 

Znowu dron. Kamera filmuje wchodzących w środek geoglifu ludzi. Ustawiają się w jego środku po czym używając mioteł i łopat zaczynają oczyszczać centrum symbolu.

 

Niewiele było jednak widać. Z oczyszczanego fragmentu podnosiło się strasznie dużo pyłu. Dron obniżył się nieco, lecz widoczności to nie poprawiło. Wirującego pyłu było coraz więcej. Pracujący ludzie zaczęli się nim krztusić i w końcu odsuwać od zawisłej w powietrzu chmury. Pojawiła się konsternacja, ewidentnie nikt nie wiedział co ma dalej robić. Czekali więc, a pył uparcie wisiał nad ziemią. Czas płynął. Wreszcie nastąpił przełom. Zawieszona w powietrzu chmura rozjaśniła się, a następnie w mgnieniu oka rozwiała. Wszystkim obserwującym zdarzenie ukazał się skrywany pod nią symbol. Wbrew oczekiwaniom nie był on skomplikowany lecz dość prosty i wyobrażał… serce. A raczej serduszko, dokładnie takie, jakie w przedszkolu rysują często dzieci.

 

***

 

Nastała cisza i ogólny bezruch. Wszyscy zgromadzeni na zboczu ludzie wpatrywali się w odsłonięty symbol. Widoczna w ujęciu drona scena przesycona była też jakąś niespodziewaną melancholią. Stojące wokół serduszka osoby wyglądały niczym pochylający się nad grobem żałobnicy. Dramatyzmu dodawał też wiatr, coraz silniej szarpiący ich ubraniami. Trwało to wszystko dłuższą chwile, po czym nastąpiła kulminacja. Kolejny silniejszy podmuch zerwał z ziemi symbol serca, który pofrunął sobie niczym pasek czarnej folii. Niebawem to samo stało się zresztą geoglifu. Linie tworzące wielki symbol zaczęły najpierw odczepiać się od gruntu i falować na wietrze, by w końcu rozrywać na części i odlecieć niczym wielkie czarne ptaki. Po glifie nie został żaden ślad.

 

***

 

Trwającą na zboczu ciszę przerwała India.

– Jest coś jeszcze, szefie – szepnęła dziewczyna podając Jeremiemu telefon komórkowy.

Na jego ekranie widoczna była główna strona „Daily Mail”, gdzie znajdowało się zdjęcie Jeremiego, a tuż obok mniejsze – Wayne’a oraz wielki niebieski nagłówek głoszący: „Wykorzystywał mnie oszust!”.

– Napisał też Mały – kontynuowała India. – Jego także nagabywały w szpitalu jakieś hieny, ale się nie dał. Oferowali ponoć niezłe pieniądze. Pisał też, że jak tylko zacznie chodzić to zatłucze tego zdrajcę.

***

 

Późnym wieczorem do ich ponurego obozowiska zawitał Mattias.

– Panie Jeremy… Eeee.. Mam list do Pana – wysapał zmęczony podając Jeremiemu białą kopertę.

– Od kogo?

– Eeee… Ktoś go przyniósł do wioski i kazał Panu przekazać.

– Ale kto?

– Eeee… nie wiem.

– No dobra – Jeremy westchnął i wziął kopertę. Na zewnątrz wymieniony był tylko adresat: „Sz.P. Jeremy Obermarkt”. Wewnątrz był list wydrukowany na dziwnym szarawym papierze. Jeremy pokręcił głową i przeczytał go na głos całej stojącej obok ekipie.

 

Szanowny Panie.

Jest nam niewymownie przykro, że zmuszeni byliśmy zniszczyć Panu wizerunek i utrudnić funkcjonowanie. Proszę nas jednak zrozumieć. Jesteśmy na tej planecie rozbitkami i tylko dzięki konspiracji oraz bardziej zaawansowanej technologii materiałowej możemy tu przetrwać. Wasza rasa nie jest gotowa na naszą inność. Dlatego prosimy Pana o wyrozumiałość i zaprzestanie uporczywego przekonywania ludzi, że tu jesteśmy. Wtedy i my nie będziemy się Panu naprzykrzać.

 

Na zawsze oddani

Kosmici

 

Jeremy parsknął śmiechem i spróbował raz jeszcze przeczytać list, ale nie dał rady. Trzymana kartka papieru w jednej chwili zamieniła się w strzęp czarnej foli wyglądającej, jakby wyrwano ją z worka na śmieci.

 

***

 

India sapnęła gniewnie i pokręciła głową.

– Nie ma szans, szefie. Może i ta folia jest trochę inna niż zwykle ale… folia to folia. Dowód z niej żaden. Oni wykorzystują jakąś inteligentną nanotechnologię i wygląda na to, że potrafią zrobić z węglem, co im się żywnie podoba. Oglądnij swoje dłonie, jeżeli zostawili jakieś dowody do będzie to ten pył który właśnie ścierasz. Chociaż… też wątpię. Są sprytni.

– Co teraz? – Zapytał ktoś z drużyny. – Co robimy szefie?

– Dobrze, że pytasz Tim, bo mam dla was masę roboty… – Jeremy urwał i zaciągnął się papierosem.

Ekipa milczała.

– Nasi kosmici okazali się być tak wredni, że aż prawie ludzcy – podjął po chwili – ale z tym „utrudnianiem funkcjonowania” to za bardzo sobie pochlebiają… Tim, nowy kanał na Youtube'ie. Ole bierze resztę społecznościówki. Ja zajmę się naszymi stronami, a pozostali siadają do obróbki materiałów.

Ekipa nadal milczała, ale na ich twarzach zaczynało malować się zrozumienie… i złośliwe uśmieszki.

– Tak moi drodzy, widzę że pojęliście. To dobrze, bo czas już najwyższy zarobić coś na naszych archiwach.

 

Koniec

Komentarze

Pierwszy :D

 

Nawet dobrze się czytało. Początek jak dla mnie trochę nudnawy (opisy sprzętu i dreptania), ale potem się rozkręca, a końcówka – jak powinno być – najlepsza. Podoba mi się ten pomysł na biznes ;)

 

Teraz nie można już wprowadzać korekt (chyba do ogłoszenia wyników), ale na potem drobiazgi:

„Bo Meyer przyglądał mu się, jak zwykle, poprzez swoje monstrualne okulary” – „swoje” zbędne, mało prawdopodobne, że nosił cudze.

„Obecnie zyski te znikały z powodu starzenia się wszystkich tych materiałów oraz braku nowych” – „te” i „tych” zbędne.

„promocje regionów, sprowadzających się zazwyczaj do fabrykowania, odgrzewania” – jakby regiony się sprowadzały.

„Gdyż, jak to na tani horror przystało, największe zło, z jakim przyszło mu się mierzyć, nie było w żaden sposób utajone” – „to” zbędne i wygląda jakby horror miał się mierzyć.

„Najgorsze było jednak to, że sprawa z busem musiała przecież przycichnąć, natomiast on sam miał chwilowo zniknąć” – bus?

„gdzie lato szybko przechodzili w jesień” – przechodzi.

„swoim własnym samochodem” – bez „swoim”.

„znajdowała się na górskim odludziu, a do znajdującego” – powtórzenie.

„Nie rozumiem czemu pan krzyczy” – przecinek po „rozumiem”.

 

Tyle ode mnie. Pewnie jak przyjdzie Tarnina, to znajdzie tyle, że się nie pozbierasz ;)

Moja książka i artykuły naukowe (też o fantastyce), jakby ktoś miał ochotę zerknąć: https://uni-wroc.academia.edu/MarcinBorowski/Papers

Dziękuje za miłe słowo. Doceniam też kurtuazję, jako że wszelakich „byków” jest tam dużo więcej niż wymieniłeś ;) Jak następnego dnia przejrzałem ten tekst to mało nie padłem.

 

Niestety, z powodu absolutnego braku czasu pisany był do ostatniej chwili. Oprócz tego opowiadanie jest mocno przycięte bo pierwotnie liczyło ponad 45 tys. znaków. Przycinanie odbyło się „w locie”, tuż przed godziną „zero” wiadomego dnia… Dlatego też pozostałych po cieciach (dodatkowych) błędów i literówek opanować się już nie udało. Ale i tak się cieszę bo nareszcie zmobilizowałem się do wrzucenia jakiegoś tekstu… i w terminie :)

Przeczytane :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Mitr (Mitrze?), kto sam nie kończył projektu na ostatnią sekundę, niech pierwszy rzuci kamieniem ;)

Moja książka i artykuły naukowe (też o fantastyce), jakby ktoś miał ochotę zerknąć: https://uni-wroc.academia.edu/MarcinBorowski/Papers

 

Wicked G – dziękuję.

 

Marcin_Maksymilian – dokładnie tak. U mnie, kluczową rolę odgrywają moje żałośnie mikre możliwości czasowe. Dlatego też 90% powyższego tekstu powstało na telefonie. Choć pewnie nie ja jedyny tak pisałem… Nowoczesność i nowa era niechybnie nadciągają.

Oprócz tego zabieram się, oczywiście, za przeczytanie Twojego opowiadania. Nie omieszkam też skrobnąć tam paru sów komentarza ;)

Bardzo fajny pomysł na temat. Ale samej końcówki nie zrozumiałam. Ekipa zaczęła kminić, co ich szef wykombinował, ale ja nie.

Też mi się wydaje, że opisy “serduszka” z początku tekstu można wywalić. A co najmniej skrócić.

Gorzej z wykonaniem. Interpunkcja kuleje, literówki, problemy z pisownią łączną/ rozdzielna, kilka usterek typowych dla początkującego. Ale najbardziej bije po oczach powtarzający się gruby ortograf.

spokojnie udeptując zborze.

Ojj. Wstydź się.

– Mówię to więc: potrzebuje roboty Bo i przyjmę od Ciebie każda,

Ty, twój, pan itp. w dialogach piszemy małą literą. W listach dużą. BTW, dwie literówki i przecinki dookoła wołacza.

– Pamiętasz materiał z Norwegii sprzed 3 lat?

Liczby w beletrystyce raczej piszemy słownie. Zwłaszcza w dialogach.

Jeremi znowu zapatrzył się na górskie szczyty i zaciągną dymem.

Jest różnica między zaciągną i zaciągnął.

Były zbyt wielkie, by można było je ręcznie przesunąć,

Byłoza.

Babska logika rządzi!

Ale najbardziej bije po oczach powtarzający się gruby ortograf.

Oj tam, oj tam… Powtórzył się ledwie 3 razy. Nie przesadzajmy. Mogło być więcej ;)

 

I jeszcze….

Ty, twój, pan itp. w dialogach piszemy małą literą. W listach dużą.

 No wiesz? To nie ja! To słownik w Samsungu ;)

Liczby w beletrystyce raczej piszemy słownie.

A brakujące znaki, obcięte przez bezduszny limit, to skąd niby miałem wyciągnąć? Z kapelusza?

 

No, ale poza tymi powyższymi i niestosownymi, skądinąd, uwagami. Resztę reprymendy przyjmuję z pokorą i z głębokim ukłonem. Spieszę też przeczytać, poza kolejką, Twoje “Strzelanie…”

Smartfony są głupie. Jak bolszewicy stanowili mniejszość.

Brakujące znaki. Wiesz, “zboże” ma tylko 5 liter. ;-p

A do “Strzelania” oczywiście zapraszam. :-)

Babska logika rządzi!

Smartfony są głupie. Jak bolszewicy stanowili mniejszość. 

W istocie. Aż tryskają mądrością ;) A w szczególności domyślny słownik, który najpierw uczy się pilnie na sms’ach i postach – (…)dzwoniłem do Ciebie… Wzruszyło mnie Twoje… itp. A potem popisuje się zdobytą wcześniej wiedzą w moim opowiadaniu ;)

Wiesz, “zboże”…

 Hmm… “zboże”. Faktycznie, jakoś lepiej to w tej wersji wygląda. Muszę sobie to gdzieś zapisać… :P

W sumie niezłe, bo niebanalne. Całkiem sprawnie napisane, za wyjątkiem…

…masy byków. Gdyby to było na papierze, ciskałbym tym po całym pokoju. No jak tak można? Limit, mało czasu, telefon – dobra. Ale jak kupujesz chleb, to spodziewasz się w nim garści piachu, bo piekarz czasu nie miał? W benzynie spodziewasz się wody, bo maszyneria w rafinerii działa na smartfony? Straszne to.

Dodatkowych spacji, brakujących ogonków nawet nie wypisywałem. Zaletą pisania w edytorze jest możliwość wyłapywania grubych ortów, a to “zborze”, powtórzone kilka razy, woła o pomstę do nieba.

Co jeszcze:

– “Delikatne chmury kompletnie zasłaniały niebo’ – to brzmi nielogicznie: jeśli delikatne, to jak mogły całe niebo zasłaniać?;

– “odpalił papierosa” – odpalił od czego? to ci się cały czas powtarza, zamiast odpowiedniego “zapalił”;

– “Cała czwórka wpięła (…) a pozostałą część zwiniętej linki zawiesili” – skoro “wpięła”, to i “zawiesiła”;

– “trzy stopowej długości” – trzystopowej;

– “z resztą mocno” – zresztą;

– “Niech Cię szlag! Milczenie.” – co poeta miał tu na myśli?;

– “Orengaardstooren” – chciałeś fajnie podowcipkować – doceniam; ale ta nazwa ma chyba ze sześć wersji, każda inna; to która w końcu jest właściwa?;

– “Tym czasem” – tymczasem;

– “pochudły” – co to za neologizm?;

– “proszę Pana” – to już wiesz;

– “statek tego typu statek” – czegoś tu za dużo;

– “Także, jak sam widzisz” tak że;

– “zaciągną dymem” – literówka;

– “Ale mogę się też trochę pocieszyć” – się?;

– “bijące z pomiędzy drzew” – spomiędzy;

– “lato szybko przechodzili w jesień” – que?;

– “miejsce ładownia UFO” – lądowania;

– “zdzwonić do chłopaków” – zjedzone “a”;

– “tym, po co tu przyjechałaś” – bohater nagle płeć zmienił?;

– “przypomina plastiki” – o jedno “i” za dużo;

– “tak bardzo zajawił się” – wytłumacz, bo kompletnie nie rozumiem;

– “po czy w jedną z nich” – literówka.

 

Wkurzyłeś mnie tym opowiadaniem. Bo mogłoby być naprawdę niezłe.

Co chciałeś osiągnąć, wrzucając tu wyrób opowiadaniopodobny? To tak, jakbyś na AutoMotorShow wrzucił ramę, a obok kupkę części: – To jest Auto Roku 2019, ale musicie trochę poczekać, żeby się przekonać, bo nie zdążyłem go skręcić?

Ech…

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Dziękuję i bardzo doceniam Twoją powyższą opinię. Oczywiście, masz rację.

 

Zapytałeś więc wyjaśniam… Tekst chciałem dodać w terminie i następnego dnia rano, na spokojnie, go poprawić. Przeczytałem jednak że nie można i uszanowałem to. Leży więc sobie nieogarnięty i straszy.

 

W kwestii uwag o które pytałeś…

– “Delikatne chmury kompletnie zasłaniały niebo’ – to brzmi nielogicznie: jeśli delikatne, to jak mogły całe niebo zasłaniać?

 Tu się nie zgadzam. Delikatne a zasnuwające niebo chmury to, w domyśle, np. pierzaste cirrusy lub pierzasto-kłębiaste cirrocumulusy. W moim zamyśle, ekipa stara się zawsze pracować pod osłoną chmur, aby uniemożliwić przypadkowe uwiecznienie ich działań na zdjęciach satelitarnych. Dotyczy to także prac nocnych, bo nigdy nie wiadomo, co może być widoczne na zdjęciach wykonanych w nocy lub nad ranem ( np. w podczerwieni ). Delikatne chmury tego typu stanowią barierę zabezpieczającą, ale nie powodują opadów (uniemożliwiających pracę) – stąd mowa o idealnej pogodzie.

– “Orengaardstooren” – chciałeś fajnie podowcipkować – doceniam; ale ta nazwa ma chyba ze sześć wersji, każda inna; to która w końcu jest właściwa?;

Żadna. Anglicy miewają spore problemy z wymową długich nordyckich nazw – pięć wersji to niewiele. Choć poprzekręcane nazwy są niedopracowane… To fakt.

– “Niech Cię szlag! Milczenie.” – co poeta miał tu na myśli?;

 – Niech Cię szlag!

Milczenie.

– “tak bardzo zajawił się” – wytłumacz, bo kompletnie nie rozumiem;

Postać naśmiewa się z innej – pasuje zatem jakiś prześmiewczy branżowy slang. Od: “zajawić się” – lecz nie w znaczeniu staropolskim ;)

 

Delikatne chmury kompletnie zasłaniały niebo

"Kompletnie" jest anglicyzmem, ale da się przeżyć – natomiast "delikatne" tutaj nie gra.

 bardzo martwił się o ten projekt

Może raczej: bardzo się martwił o ten projekt. Poza tym "projekt" w polszczyźnie oznacza to, co się rysuje – chociaż angielskie użycie tego słowa się upowszechnia, więc…

 Najważniejsze było jednak obecne zlecenie, które nie dość, że wymagające to jeszcze szalenie istotne z punktu widzenia płynności finansowej jego firmy.

Niezgrabne to. Moja wersja: Ale to, które właśnie wykonywali, nie dość, że trudne, to jeszcze mogło zadecydować o finansowym być albo nie być jego firmy.

 zborze na polu

https://sjp.pwn.pl/szukaj/zboże.html

 Obawy zastąpiła determinacja i chęć odkucia się poprzez nadrobienie co najmniej połowy zaległych prac.

Hmm. Cały ten akapit przegadany, zatrzymałabym tylko informacje o niewygodnym dojeździe, bo pewnie będzie ważna.

 nazwą określano

Nazwa nie określa, tylko nazywa.

 dość specjalistycznych narzędzi

Hmm.

 wysokości, a wykonane było w całości

Ości-ości.

 w miejscu gdzie

W miejscu, gdzie.

 dysk o idealnej geometrii

To znaczy równe kółko?

lekka i mobilna,

Sama się porusza?

 wypoziomowane ekipa

Wypoziomowane, ekipa.

 prac mieli niecałą noc

Hmm. Dźwięk trochę nie teges.

 Linki były stalowe, co zapobiegało powstawaniu różnic długości związanych z rozciąganiem.

Nie można prościej?

 Na całej swojej długości zaciśnięte miały też specjalne punkty przelotowe

Źle się to parsuje.

czwórka wpięła więc pierwszą przelotkę do swoich biodrowych uprzęży, a pozostałą część zwiniętej linki zawiesili

Zmieniasz rodzaj podmiotu. W ogóle skróciłabym to zdanie.

 była czymś w rodzaju menadżera projektu

A nie kierownika budowy?

 okrężnymi ruchami potwierdziły, że wszystko się zgadza.

Znowu chwilę trwało, zanim się połapałam, o co chodzi.

 trzy stopowej

Łącznie.

 obserwował to wszystko paląc spokojnie w pewnej odległości

Przecinek przed imiesłowem. Trochę rozwlekłe, skróciłabym.

 prostych pierścień o rosnącym promieniu

Pierścieni. Ja napisałabym: "koncentrycznych pierścieni", bo prościej i konkretniej.

 lekko nieregularne okręgi

Okrąg z definicji jest regularny.

 czas już najwyższy by uruchomić pomoc.

Czas już najwyższy, by uruchomić pomoc.

 zrozumieli bezbłędnie sygnały

A czemu mieliby nie zrozumieć? To profesjonalna, zorganizowana grupa.

 potrzebowała obecnie dwóch

"Obecnie" jest jasne z kontekstu.

 obowiązkowy wymóg

Hmm?

 najkrótsza droga co

Najkrótszą drogę, co.

 pomocnicy wracali do samochodu powtarzali

Wracali do samochodu i powtarzali.

 naciągali liny w układzie co 120 stopni których położenie wyznaczało serduszko.

Niezręczne to, sztywne i źle się parsuje.

 Jeremy zerkając

Jeremy, zerkając.

 „ludzie pióra”

Cudzysłów niepotrzebny, to utarty zwrot.

 która zwiastować ma potworną burzę

Nienaturalne: która ma zwiastować potworną burzę.

 Na swoje nieszczęście, Jeremiemu również udało się ujrzeć podobne w znaczeniu zjawisko.

I co wnosi to zdanie?

 Patrząc w kierunku gdzie znajdował się bus zobaczył on dziwne małe światełko,

Skróciłabym: Patrząc w stronę busa, zobaczył dziwne światełko.

 Jednak błyskawiczna myśl nadchodząca zaraz potem była już wyprana z wszelkich fantazji.

Przedłużasz sztucznie. W sumie możesz to wyciąć.

 Światełko nie było związane z żadnym ciekawym przekazem

Jak miało być "związane" z przekazem?

zmienia

Literówka.

 ze skarpy obrócił

Ze skarpy, obrócił.

 rozdarły rozpaczliwy krzyk bólu i jeszcze rozpaczliwsze wołanie o pomoc

To tak rozwlekłe, że nierealistyczne.

 arsenał niemiłych dźwięków jakie miały

Arsenał? Które miały, i przecinek przed "które".

 tak potworny że

Tak potworny, że.

 Wokół nich nagle pojaśniało a cała ta dramatyczna scena wyłoniła się z mroku w pełnej okazałości.

Show, don't tell.

 Wayne, będący coraz bliższym

Zgrabniej: Wayne, coraz bliższy.

 poprzez swoje monstrualne okulary

Przez okulary.

lepszych alternatyw

Lepszych możliwości – alternatywa z definicji obejmuje dwie.

z resztą

Łącznie.

 którego z resztą mocno przypominał

Wycięłabym. Wystarczą te powolne ruchy, żeby to zasugerować.

 perfekcyjna hybryda

Perfekcyjna?

 Niech Cię szlag! Milczenie.

"Cię" małą literą, to nie list. "Milczenie" nie należy chyba do wypowiedzi?

 potrzebuje roboty Bo

Potrzebuję roboty, Bo.

sprzed 3 lat?

Liczebniki słownie.

 rozhowory

Wymyślne.

 pojechał badać to w te pędy

Lepiej brzmiałoby: pojechał to badać w te pędy – wtedy dźwięk się nie powtarza.

 No i co w związku z Tym?

No, i co. Czym jest To i co ma do tej rozmowy?

tą kupę

Tę.

 Jeremy wyraźnie pociemniał na twarzy

Ale narracja jest z jego punktu widzenia? To jak on to widzi?

 zmusił się by nic więcej nie powiedzieć.

Zmusił się, by. Przecież nic nie powiedział?

 Jak to zniknął?

Jak to, zniknął?

 postukał palcem po biurku

Postukał w biurko.

 podjął zdejmując

Podjął, zdejmując. Powtórzony dźwięk.

 poważnie pokiwał

Powtórzony dźwięk.

napluł na okulary

Nie najlepszy pomysł.

 rozmówce

Rozmówcę.

 maksymalnie zmrożonymi oczami

 jawiła się Jeremiemu, jako

Bez przecinka.

 przypominające przerysowane potwory problemy pojawiały

Pięć powtórzeń "P". Przeczytaj!

 znajomych, których pożyczony sprzęt

"Pożyczony" wprowadza zamieszanie – skoro miał ich rzeczy, to pewnie, że je pożyczył.

 bezduszny niczym zombie, księgowy

Albo bez przecinków, albo: bezduszny, niczym zombie, księgowy.

 Oprócz tego fatalnie było z e-mailami.

To nie wina maili, że zawierają złe wiadomości.

 leczenie, który właśnie przysłano Jeremiemu przyprawiał

Leczenie, który właśnie przysłano Jeremiemu, przyprawiał.

 skuteczniej niż

Skuteczniej, niż. Metafory trochę wydumane.

 Obecnie zyski te znikały z powodu starzenia się wszystkich tych materiałów oraz braku nowych.

To brzmi jak raport księgowego.

 Problem polegał jednak na tym, że tamtych nagrań nie mógł udostępnić.

To po co mu one?

 A takich, które mógł nie przybywało

A takich, które mógł, nie przybywało.

 Powodem był specyficzny typ wykonywanych od dawna zleceń.

Znowu – sztywne, formalne i bez polotu.

 promocje regionów, sprowadzających

Regiony się sprowadzały?

 Natomiast z pozostałymi, szału nie było.

Bez przecinka.

 nie tyczyła się

Nie dotyczyła.

 największe zło, z jakim przyszło mu się mierzyć, nie było w żaden sposób utajone

Rany julek…

 Po zadziwiająco krótkim czasie, pokład promu zamienił w siedzibę jego sekty

Bez przecinka. I nie powinno być: swojej sekty?

zwracał na siebie uwagę całego promu, tym samym zapewne i na Jeremiego.

Składnia: zwracał uwagę całego promu na siebie, a tym samym zapewne i na Jeremiego.

 jak ludzie widzą Bennetta to, z pewnością, dostrzegają i resztę grupy

Niekoniecznie. "Z pewnością" nie wygląda mi na wtrącenie.

 okazała się być inna

Wystarczy: okazała się inna.

że wszyscy mieli go gdzieś

Consecutio temporum. Mają.

 Droga dłużyła się,

"Się" na końcu jest tu rusycyzmem.

 swoim własnym samochodem

Przywieźli go?

 Wioska, do której zamierzali znajdowała

Wioska, do której zmierzali, znajdowała się. Powtarzasz "znajdować się".

oglądnąłby

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/ogladnac;1371.html

 informację. Brzmiała ona: azotany.

"Azotany" to nie informacja.

 wyginał jak dziecko.

Yyy?

 wysadziliście w powietrze cały ten krąg

Jakoś nie chce mi się wierzyć, że to możliwie.

 który choć wysoki był

Który, choć wysoki, był.

 pochudły

Archaizm nie na miejscu (nawet nie wiedziałam, że jest takie słowo, więc dzięki za edukację).

 wysadzałem proszę Pana

Wysadzałem, proszę pana. Od kiedy Norwegowie tacy pobożni?

 Nie rozumiem czemu

Nie rozumiem, czemu.

naukowo podbudowane bajki

swoim, często nieciekawym

Bez przecinka.

 przylatują tylko

Przylatują, tylko.

 odpalił papierosa po czym

Zapalił papierosa, po czym. Odpala się od czegoś.

 nawet jak czegoś na pewno nie wiemy to

Nawet, jak czegoś na pewno nie wiemy, to.

 wątpię żeby

Wątpię, żeby.

 fajerwerku, który powstałby podczas otwierania tunelu raczej

Fajerwerku, który powstałby podczas otwierania tunelu, raczej. Hmm. Dlaczego miałby być fajerwerk?

 Szczególnie że

Szczególnie, że.

 statek tego typu statek

Coś się tu sklonowało.

zaciągną

Zaciągnął.

 Widzisz odrobina

Widzisz, odrobina.

 choć teraz kosmici mają nas w nosie, to być może kiedyś tu jednak przylatywali

Przed chwilą powiedział, że to niemożliwe…

 Choć

Chodź. https://sjp.pwn.pl/szukaj/chodź.html to nie https://sjp.pwn.pl/szukaj/choć.html

 sprawę zbadała już norweska policja

I nie można było tej policji spytać przed wyjazdem?

 Ale w tym wypadku wydawca by się na to nie zgodził.

Dlaczego? Przecież ciągle łżą w żywe oczy?

 Musiał być profesjonalny bo

Musiał być profesjonalny, bo. Dalej składnia a'la Yoda.

 Czas już najwyższy by

Czas już najwyższy, by.

 Panujące poruszenie generowało podobną ilość decybeli

Nienaturalne.

 uśmiechnął się słysząc, że najgłośniejszym z hałasujących był wzywający do zachowania ciszy

Uśmiechnął się, słysząc. C.t. – jest. Dwa imiesłowy zaraz po sobie.

 Jeremi

Cały tekst był Jeremy.

 z pomiędzy

Spomiędzy.

 światło wyglądało naprawdę interesująco

Większość świateł jest przecież nudna.

Głównym problemem dla tego „numeru” była lokalizacja.

Co?

 zniweczą ich starania

Jak?

 miejsce ładownia

Literówka.

 Następnego dnia, dumny i tajemniczy Bennett

Bez przecinka.

czegoś, do czego

Wyłączność ma się na coś.

 tego samego zdania co ja

Tego samego zdania, co ja.

 po co tu przyjechałaś

Dlaczego główny bohater zmienia płeć?

Myśl pozytywnie chłopie

 Myśl pozytywnie, chłopie.

 głos Indii był absolutnie poważny

Nie żartował sobie.

 kamienny okrąg

Krąg.

 rozejrzała się podejrzliwie

Powtórzony dźwięk, i dlaczego podejrzliwie?

 powiedziała pokazując palcem na ziemie

Powiedziała, wskazując palcem ziemię.

 pod spodem, zamiast piaszczystego podłoża, widoczny był jakiś zakopany w niej przedmiot

W czym? Podmioty Ci się mieszają. I jeśli coś jest zakopane, to widać ziemię dookoła.

 Miał około 4 stóp długości i 2 szerokości

Miarka w oku? I liczebniki słownie.

 wykonany był z czegoś grafitowego, co przypominało winyl i przywodziło na myśl spłowiała płytę gramofonową.

Rozwlekasz.

 pokrętła głową

Literówka.

 Glif.

https://sjp.pwn.pl/szukaj/glif.html Wiem, że chodzi o geoglif, ale to też nie miałoby sensu.

nie odpowiedziała a zamiast tego

Nie odpowiedziała, a zamiast tego

 Jak w nocy tropią UFO to

Jak w nocy tropią UFO, to.

 zajawił się

To żargon?

 No cóż

No, cóż.

 Dokładnie.

Anglicyzm.

 przeszedł on dalece oczekiwania Jeremiego

"On" jest zbędne, bo wiadomo o co chodzi.

 gdy tak jak dzisiaj napłynie

Gdy, tak jak dzisiaj, napłynie.

 Apokaliptyczne niebo

Czyli?

 To co wszyscy dziś obserwowali było

To, co wszyscy dziś obserwowali, było.

 poprzez naciągi z ziemi

Przez naciągi – czyli za ich pomocą, nie pośrednictwem.

 co nie miara

Co niemiara.

 nie jest on okręgiem lecz

Nie jest on okręgiem, lecz.

 posiada kształt

Ma kształt. Do jasnej Anielki.

 przy użyciu grafitowej farby

Chwila, moment. Z poprzedniego opisu wywnioskowałam, że to mały krążek.

jakie podejmowali

To jasne z kontekstu.

 dłonią po czym wskazała nią

Dłonią, po czym wskazała nią – twarzą?

 Dobrze dobrze

Dobrze, dobrze.

co wcześniej chciała zakomunikować mu India

To co chciała zakomunikować?

 substancji, z której stworzony

Zrobiony. Stwarza się z niczego.

 udało się odsłonić Indii

Raczej: udało się Indii odsłonić.

dzięki ryzykownemu grzebaniu tam rękami.

Nie brzmi to.

 Bo był jeszcze konkretniejszy niż zazwyczaj.

To ma być konkret? Konkretniejszy, niż.

 nie przewidziałem że

Nie przewidziałem, że.

 rzucił po chwili siląc się

Rzucił po chwili, siląc się.

spychał go z właściwego położenia

A nie z kursu?

 emisja trwała jedynie w telewizji internetowej

Dziwnie to wygląda.

 wyrażenie „jedynie” traciło swój pejoratywny wydźwięk

A kiedy go miało?

 dron ukazywał

Nie ukazywał (czyli odsłaniał), tylko filmował.

 symbol którego

Symbol, którego.

 udało usunąć

Udało się usunąć.

 trochę wszelakiego brudu

No, nie wiem.

 zaczęli się nim krztusić i w końcu odsuwać

Nie jest to obrazowe.

 Pojawiła się konsternacja

Jak dobra wróżka.

chmura rozjaśniła się

Znaczy zaświeciła, czy co?

 nie był on skomplikowany lecz dość prosty

Nie był on skomplikowany, lecz dość prosty.

 Widoczna w ujęciu drona scena

W ujęciu?

 coraz silniej szarpiący

Może: gwałtowniej?

 zerwał z ziemi symbol serca

Powtórzone dźwięki, i symbol to abstrakt. Fruwa ta folia.

stało się zresztą geoglifu.

Z resztą.

 Trwającą na zboczu ciszę przerwała India.

Nieładne to.

 jak tylko zacznie chodzić to zatłucze

Jak tylko zacznie chodzić, to zatłucze.

 zmuszeni byliśmy zniszczyć Panu wizerunek

Hę. No, faktycznie, zaskoczyłeś mnie.

 inna niż zwykle ale

Inna, niż zwykle, ale.

dowody do będzie

Dowody, to będzie.

 Co robimy szefie?

Co robimy, szefie?

 

Ogólnie tekst cokolwiek rozgadany, rozwleczony, niekonkretny. Powtarzasz błąd ortograficzny ("zborze"). Zaimki powinny być pisane małą literą. Brakuje przecinków. Niedociśnięte alty. Powtórzenia. Powtarzasz imiesłowy, tekst nie brzmi dobrze – język jest nienaturalny i mało literacki, składnia miejscami zapożyczona od Yody. Przecinki trzeba przyklejać do poprzedzającego je słowa – nie zawsze o tym pamiętasz.

Pomysł dość oryginalny – i, jak mówię, zaskoczyłeś mnie. Ale czy ten biznes miałby rację bytu – nie wiem. Nieźle zasypujesz swoich bohaterów problemami, tylko byłoby dobrze, gdybyś więcej czasu poświęcił stylowi. No, zobaczymy, jak się rozwiniesz.

 To słownik w Samsungu ;)

Słodka Minerwo, dlaczego piszesz na telefonie? Masochizm?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Podobno gdy się człowiek śpieszy, to się diabeł cieszy. Jeśli tak, to czytając Twój tekst, musiał mieć ubaw po pachy. Bez pośpiechu nie byłoby tych wszystkich ortografów, powtórzeń, literówek, zagubionych przecinków, niepotrzebnych enterów, całego tego szmelcu, który uprzykrza czytanie, a którego pozbycie się to tylko kwestia czasu poświęconego na parę czytań i drobną korektę (pisanie ze smartfona to żadna wymówka, ja wszystko piszę ze smartfona). 

Bo tak poza tym, to tekst niczego sobie. Mimo wpadek technicznych styl masz dość bogaty, płynny, lekki i z odrobiną swady. Pomysł też całkiem całkiem, z pewnością oryginalny. Nie jestem jakoś specjalnie zadowolony z fabuły, tam tak naprawdę niewiele się dzieje, bo mnóstwo miejsca poświęcasz na dokładne opisy sprzętu i sposobu działania ufościemniaczy, tudzież problemów związanych z prowadzeniem takiego biznesu. Gdyby nie pewna lekkość Twojego stylu, ciężko byłoby przez to przebrnąć. 

Ale nie ulega wątpliwości, że jakoś tam się zareklamowałeś, bo chętnie przeczytam Twój porządny, dopracowany i dopieszczony tekst. 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Czas już odpisać, bo zaległości się porobiły…

 

Tarnino…

Bardzo dziękuje za odwiedziny i tytaniczną pracę którą wykonałaś. Nie ukrywam, że byłem strasznie ciekawy, jak w moim przypadku, długa będzie ta Twoja słynna lista i… Teraz już wiem. ;)

W życiu nie przypuszczałem, że w jednym tekście można zrobić tyle błędów ;) Strasznie się z siebie uśmiałem. Ale, jeszcze raz, bardzo Ci dziękuję. Zostałaś właśnie moją korektorską boginią. Jeżeli kiedyś dorobisz się własnego ołtarza dziękczynnego, poinformuj mnie o tym, proszę. Obiecuję regularnie składać tam świeże kwiaty i owoce :)

Słodka Minerwo, dlaczego piszesz na telefonie? Masochizm?

To nie masochizm. To życie. ;)

Pomysł dość oryginalny – i, jak mówię, zaskoczyłeś mnie. Ale czy ten biznes miałby rację bytu – nie wiem.

Świat, to doprawdy dziwne miejsce… https://pl.wikipedia.org/wiki/John_Lundberg

 

W kwestii Twoich wątpliwości natury naukowo-technicznej… Wiesz, na ortografii to może i się nie znam. Ale na błędy rzeczowe i alogiczność, tak łatwo sobie nie pozwolę. Dlatego uporamy się z tym raz dwa….

 

– wysadziliście w powietrze cały ten krąg

Jakoś nie chce mi się wierzyć, że to możliwie.

No, tak. Jako korektorskiej bogini, zapewne bliżej Ci do Ateny niż do Hefajstosa :) Uspakajam więc i wątpliwości rozwiewam….

Z punktu widzenia fizyki i chemii:

Skały vs 400kg ANFO (16 worków) – zwanego również (oczywiście) saletrolem: https://www.youtube.com/watch?v=2vER1Rtdj-E

Z punktu widzenia realizmu:

Norwegia, uprzedzenia, nawozy, saletrol, eksplozja… Żadnych, upiornych skojarzeń? Hę? Naprawdę? [ Wskazówka – Pan na literkę “B” ]

 

– Miał około 4 stóp długości i 2 szerokości

Miarka w oku? I liczebniki słownie.

Tarnino, stopa angielska wynosi ok. 30cm. Jeżeli zmierzysz pierwszego lepszego męskiego buta,

to będzie on podobnej długości. Zatem, wystarczy tylko stanąć obok danego obiektu i już wiadomo, że ma on np. ok. dwóch stóp szerokości.

 

– chmura rozjaśniła się

Znaczy zaświeciła, czy co?

Znaczy, że to coś, co unosiło w się powietrzu, przeszło jakąś przemianę…

Zjawisko to, przybliża:

a) Tytuł rozdziału ( “Szósty pierwiastek”) .

b) Pył na rękach głównego bohatera – pod koniec opka.

c) Prof. nadzw. dr hab. inż. Witold Gulbiński, którego cytuję: “(…) O tym, jaką część widma światła widzialnego substancja odbija, a jaką pochłania, decyduje jej budowa atomowa, tj. ułożenie atomów w sieci krystalicznej, odległości między nimi oraz rodzaj i energia wiązań chemicznych…”

https://www.focus.pl/artykul/dlaczego-diamenty-nie-sa-czarne-jak-wegiel

 

– zniweczą ich starania

Jak?

Światłem, oczywiście… https://pl.wikipedia.org/wiki/Bia%C5%82e_noce

Imprezy bazujące na pokazach świetlnych, niespecjalnie udają się w dzień – dlatego też, organizuje się je nocami. Nieuwzględnienie zjawiska “białych nocy”, w mojej ocenie, byłoby poważnym błędem rzeczowym. przekreślającym całe opowiadanie. Dlatego też, musiałem zaakcentować fakt, że bohaterowie mają z tym problem.

 

– sprawę zbadała już norweska policja

I nie można było tej policji spytać przed wyjazdem?

Jasne ;) To świetny pomysł.

 

– spychał go z właściwego położenia

A nie z kursu?

Dron ”wisi” w powietrzu i filmuje. Ciężko tu mówić o “kursie”.

 

– światło wyglądało naprawdę interesująco

Większość świateł jest przecież nudna

Zatem, uruchamiamy wyobraźnię. Przykłady:

a) Ciepłe, żółte, łagodne światło widoczne pomiędzy drzewami na pustkowiu, znaczy: ognisko harcerzy lub kłusowników – wygląda zwyczajnie, zatem… nieinteresujące.

b) Białe, super intensywne światło, “walące” słupem ponad drzewa na pustkowiu, znaczy: UFO albo impreza – wygląda nadzwyczajnie, zatem… interesujące.

 

 – Ale w tym wypadku wydawca by się na to nie zgodził.

Dlaczego? Przecież ciągle łżą w żywe oczy?

Oczywiście, łgane w żywe oczy jest istotą tego biznesu. Ale żeby w nim przeżyć, koniecznie trzeba przestrzegać zasad BHP. Pośród których pierwsza, “złota” zasada głosi: nie łżyj w żywe oczy, gdy łgarstwo jest weryfikowalne.

 

W kwestiach językowych… Ograniczam do najważniejszego – aby nie przedłużać.

 

– Glif.

https://sjp.pwn.pl/szukaj/glif.html

Nie, nie, nie, moja szanowna Tarnino. Nie ma zgody na “myślenie słownikiem”. To może wyprowadzić na manowce, nawet boginie korekty. Dlatego też, dobrze jest korzystać również z innych metod poznawczych. Mamy więc…

Primo: w literaturze, powszechnie używa się określenia “glif” – w sensie symbol. Dzieje się tak dlatego, że… Secundo: “glif” – w sensie symbol, ma niewiele wspólnego z polskim “płaskie cięcie ościeży…” lecz pochodzi zapewne od angielskiego “glyph”, które pochodzi od francuskiego “glyphe” (żłobina), które to z kolei, wzięło się ze starogreckiego “glúphō” (γλύφω) – rzeźbić.

Zatem, jeżeli weźmiemy pod uwagę to, jak szerokie jest znaczenie słowa źródłowego. To jasno widać, że polski “glif” jest mocno wtórny i nieadekwatny do swojego źródła. Taki trochę… z “czapki wzięty”. Nie wytrzymuje też starcia z rzeczywistością. Bo jeżeli spojrzeć na problem, choćby, z punktu widzenia tematu (czyli UFO). To tertio: mamy “geoglify” i “agroglify” – symbole na ziemi lub zbożu. Zatem, wywodzenie tych słów od jedynego, ponoć, słusznego “ścięcia w oknie”, byłoby nieco… Hmm.. Kompletnie bez sensu? Tak… “kompletnie bez sensu” – to określenie ładnie oddaje istotę rzeczy.

 

– Glif.

Wiem, że chodzi o geoglif, ale to też nie miałoby sensu

 Korektorskie “babole”, również należy poprawiać. ;) Po doczytaniu. Wstydź się Tarnino :)

 

 

Thargone…

Bardzo dziękuję za przeczytanie orazświetnie napisaną, słodko-gorzką recenzję.

Trzymam też za słowo…

 

Serdecznie Was pozdrawiam!

Twoja słynna lista

Jej, lista Tarniny ^^ prawie jak Wildstein XD

 Świat, to doprawdy dziwne miejsce… https://pl.wikipedia.org/wiki/John_Lundberg

… są na tej ziemi rzeczy, o których nie śniło się filozofom. Teraz już wiem, dlaczego nie mam forsy :)

 Ale na błędy rzeczowe i alogiczność, tak łatwo sobie nie pozwolę.

No, nareszcie ktoś podejmuje ze mną dialog, zamiast się chować do jaskini.

 Norwegia, uprzedzenia, nawozy, saletrol, eksplozja… Żadnych, upiornych skojarzeń? Hę? Naprawdę? [ Wskazówka – Pan na literkę “B” ]

Sprawy nie śledziłam, ale ten pan to chyba z bronią palną? Co do nawozów – zdaję sobie w pełni sprawę, że mogą posłużyć do wysadzania w powietrze, ale przyznaję, że nie doceniłam ich siły. Za mało Pogromców mitów :)

 Miarka w oku?

Mitrze, a znasz ten dowcip? W zaborze rosyjskim pewien facet był świadkiem rabunku. No, i przesłuchują go potem w sądzie:

– W jakiej odległości od miejsca zbrodni świadek się znajdował?

– Dziesięć arszynów i piętnaście werszków.

– A jakim cudem świadek wie to tak dokładnie?

– Wiedziałem, że jakiś idiota zapyta, więc zmierzyłem.

Owszem, Twoja ekipa to, bądź co bądź, naukowcy i mierzenie jako takie nie jest im obce – ale przeciętny człowiek nie posługuje się tak precyzyjnymi określeniami rozmiaru, a naukowiec mierzy właśnie dokładnie.

Ale to może być moje osobiste skrzywienie.

 Znaczy, że to coś, co unosiło w się powietrzu, przeszło jakąś przemianę…

Znaczy, że nie załapałam, co miałeś na myśli. Może to być równie dobrze skutkiem mojej nieuwagi, jak Twojej niestaranności. Albo obu.

 Nieuwzględnienie zjawiska “białych nocy”, w mojej ocenie, byłoby poważnym błędem rzeczowym. przekreślającym całe opowiadanie.

Słusznie. Nie jestem w tej chwili pewna, co mi nie zagrało – chyba chodziło o samo sformułowanie, bo treść jest w porządku.

 Dron ”wisi” w powietrzu i filmuje. Ciężko tu mówić o “kursie”.

A, faktycznie. Ale w górze jest wiatr, który go spycha na boki, i w ogóle (czepiam się brzytwy :D).

 Zatem, uruchamiamy wyobraźnię.

Ha, ha, ha. Wyjaśniam. "Interesujący" to nie opis światła, tylko reakcji bohatera na nie. Skąd mam wiedzieć, co w tym świetle go ciekawi, jeśli mi tego nie powiesz? Ognisko harcerzy może być, na przykład, bardzo interesujące dla kogoś, kto zagubił się w lesie przed dwoma dniami i pada z głodu.

 nie łżyj w żywe oczy, gdy łgarstwo jest weryfikowalne.

Weryfikowalne bywa zwykle, to kwestia czasu i wysiłku, jaki ktoś chce temu poświęcić.

 Nie ma zgody na “myślenie słownikiem”. (…) Wstydź się Tarnino :)

O! Słyszycie, ludzie-zarzucający-mi-nieodpowiedzialność-epistemiczną? Udana prowokacja :D

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Sprawy nie śledziłam, ale ten pan to chyba z bronią palną?

 Tak. Ale najpierw odwrócił uwagę służb, wywołując eksplozje w centrum Oslo. Potrzebne nawozy, jak wtedy podawano, zaimportował sobie z innego kraju, który to – nawiasem mówiąc – leży nad Wisłą…

 

 Pogromcy Mitów? Bardzo celnie. Jeżeli dobrze pamiętam, ich największa eksplozja (wysadzona betoniarka), to właśnie ten materiał wybuchowy.

Weryfikowalne bywa zwykle, to kwestia czasu i wysiłku, jaki ktoś chce temu poświęcić

 To nie argument. Ryzyko zawsze istnieje i nie da się go uniknąć. Ale profesjonalista w swoim fachu, zawsze będzie starał się je zminimalizować. I nigdy nie podłoży głowy pod topór, jeżeli nie będzie ku temu wyjątkowego powodu. Liczy się biznes – decyduje jedynie rachunek, potencjalnych zysków i strat.

 A tak poz tym, to optymistka z Ciebie :)

Ha, ha, ha. Wyjaśniam. "Interesujący" to nie opis światła, tylko reakcji bohatera

 No, właśnie… i dyskutuj tu z erudytką, to i tak Ci udowodni, co będzie chciała :D

Ale mówiąc poważnie, to melduję, że obecnie już do mnie dotarło. Masz, oczywiście, rację.

O! Słyszycie, ludzie-zarzucający-mi-nieodpowiedzialność-epistemiczną? Udana prowokacja :D

Dobrze. To w takim razie spróbujemy inaczej ;) Mianowice… Tarnino, a wiesz że na wskazanej przez Ciebie podstronie PWNu, tuż poniżej definicji "glifu", znajduje się też inny dział:

 

Korpus języka polskiego

Autentyczne przykłady użycia w piśmie i mowie zgromadzone w Korpusie

 

A tam przykłady. Widziałaś je może, Tarnino? Bo naprawdę warto tam zaglądnąć ;)

Moje ulubione to, oczywista, oba fragmenty z Narrenturmu. Zacytujmy tu choć jeden – tak dla pełnego obrazu.

 

– Ermites! – zaczął śpiewnie, wpatrzony w glify Kręgu Goetyjskiego. – Poncor! Pagor! Anitor!

Horn parsknął z cicha. Szarlej…

 

Jak wszyscy pewnie pamiętają, Horn polewa potem te glify zawartością więziennego kibla… Ale mniejsza z tym, bo to i tak nie rzutuje ;)

Teraz, liczy się już tylko jedno pytanie, które muszę Ci zadać:

Jeżeli PWN sam sobie przeczy, Sapkowski się nie zna, a SuperNowa nie umie zrobić korekty. To jakim cudem ja, biedny początkujący grafoman, mam wiedzieć, że glify to nie są glify? ;)

 

zaimportował sobie z innego kraju, który to – nawiasem mówiąc – leży nad Wisłą…

Ale wyprodukowano je dzięki procesowi Habera-Boscha. :P

Liczy się biznes – decyduje jedynie rachunek, potencjalnych zysków i strat.

I to właśnie powiedziałam, nie?

 A tak poz tym, to optymistka z Ciebie :)

Staram się :D

 dyskutuj tu z erudytką, to i tak Ci udowodni, co będzie chciała :D

He, he, he :D

 Jeżeli PWN sam sobie przeczy, Sapkowski się nie zna, a SuperNowa nie umie zrobić korekty. To jakim cudem ja, biedny początkujący grafoman, mam wiedzieć, że glify to nie są glify? ;)

Dobrze, obiecuję, że już nigdy nie będę Cię wykorzystywać do wykazania, że Sapkowski się nie zna.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dobrze, obiecuję, że już nigdy nie będę Cię wykorzystywać do wykazania, że Sapkowski się nie zna.

E tam, drobiazg. Ma się wszak te możliwości…

 

 

Trzeba je więc czasem wykorzystywać.

 

Ale, ale… Jeżeli mam już więcej nie zadawać żadnych trudnych pytań, to teraz, coś z zupełnie innej beczki… Jeśli zdążę, co niestety będzie trudne, bo krucho u mnie z czasem więc pewnie nie zdążę :(

Ale jeżeli jednak zdążę, to wrzucę coś na konkurs o odzyskiwaniu twarzy. A wtedy, pojawi się super pożywka dla nowej Listy Tarniny :) Po prostu, cudo. Zobaczysz. Sama z resztą wiesz najlepiej, ile baboli jestem w stanie wyprodukować jak się spieszę… :( Także, bardzo liczę na to, że mnie jeszcze odwiedzisz i zerkniesz na nowego opka – jeżeli powstanie, choć pewnie nie powstanie :D

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dobre! Podoba mi się ten obrazek! Genialny. :-)

Babska logika rządzi!

Tarnino…

Nie demonizujmy, proszę. To tylko małe twórcze rozterki. Normalka ;)

 

Finklo…

Dobre! Podoba mi się ten obrazek! Genialny. :-)

Koty, nigdy Ci tego nie wybaczą… :P

Koty wolą zamykanie w pudełku niż rękę z dwoma kciukami? Dziwne stworzenia… ;-)

Babska logika rządzi!

Kto tu demonizuje? Po prostu Twoje dzieło jest i go nie ma :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnino…

Racja, racja… To tylko moje skrzywienie. Schrodinger, zawsze kojarzy mi się z jakąś totalną niestałością i dręczeniem kota :( Wiem, wiem, tylko w teorii. Ale i tak mnie to wkurza. Mógł do tej skrzynki wsadzić siebie, gnój jeden.

Rozbawiłaś mnie strasznie określeniem: „Twoje dzieło”. Kurcze blade…. Przez małą chwilę poczułem się jak, nie przymierzając, Bergman albo Eco. Tym samym, zmobilizowałaś mnie do przyspieszenia prac nad… dziełem :)

 

  Finklo…

Niepozorna ręka z kciukami jest symbolem. Symbolem, za którym czai się mroczna idea zapudełkowania… To miałem na myśli ;)

Ten kot jest tworem irrealnym, czysto logicznym – facet usiłował wykazać, że mechanika kwantowa jest nielogiczna (bo łamie podstawowe prawo klasycznej logiki, prawo wyłączonego środka). Za pomocą kotka.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnino, ale ja się nie zgadzam na dręczenie irrealnych kotków. Paradoks nic by nie stracił, gdyby Erwin sam ,teoretycznie, wlazł do swojego, czysto logicznego, pudła. A jeżeli dopiero wtedy, miałoby się to stać nieetyczne (bo człowiek)… To Schrodinger, winien był, myślowo, stamtąd wyleźć i zamienić mechanizm z gazem na dzwoneczek.

Dzwoneczek jednocześnie dzwoni i nie dzwoni. Kto ma zrozumieć, ten zrozumie. Ewolucja nie przystosowała nas zwyczajowo do rozumienia “kwantówki”. Albo się ma mózg który to pojmie (a raczej dopuści), albo nie. I żadne teoretyczne, gazowano-niegazowane koty, nic tu nie pomogą. Eksperymenty myślowe czy nie, jeżeli są bezsensownie okrutne, mówię im: nie. I basta :)

Hmmm, ale przy dzwoneczku nie trzeba otwierać pudełka, żeby sprawdzić. Obserwacja dokonuje się automatycznie.

Babska logika rządzi!

Przy kocie też, bo miauczałby że chce wyjść albo drapał w pudełko :)

Ale dobrze, pudełko będzie dźwiękoszczelne ;) Lecz może to też być zmieniający kolor papierek, świecąco-nieświęcąca żarówka lub zjedzono-niezjedzone ciastko (mechanizm wpuszcza jakiegoś małego żarłoka :). Albo inna z bardzo wielu możliwości, które nie krzywdzą żadnego żywego stworzenia. Bo, jak wiemy z historii, już kilka lat później, takie gazowanie w zamkniętym pomieszczeniu weszło szerzej do użytku…

 

P.S.

Ciekawy konkurs ogłosiłaś, Finklo. Żałuje bardzo, że pewnie na niego nie wyrobię… :(

Tylko że tam nie było elementu niepewności…

Ale OK, proponowane wersje pudełka mogą być.

Babska logika rządzi!

Super, że się ze mną zgadzasz :)

Serdeczne pozdrowienia i kot w nagrodę:

Moi kochani :), 

to nie ewolucja nie przystosowała nas do widzenia kwantówki, z punktu widzenia nas – olbrzymów to wlasnie te „kwanty” (przysłowiowe) trzymają – nas i życie w kupie, a cenzuralnie w istnieniu i niezmienności.

Odnośnie kota – pragnę wszystkich zainteresowanych zapewnić, że zawsze jest żywy dla konkretnego obserwatora, choć może, nie dla tego, który mówi, lecz za to ociera się o nogi tego, który milczy :D

Edit: z komentarzem wrócę, zorientowałam się, że nie zamieściłam, chyba że we śnie.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Witaj Asylum. Miło że do mnie zajrzałaś :)

 

@Finkla

Hmmm, ale przy dzwoneczku nie trzeba otwierać pudełka, żeby sprawdzić. Obserwacja dokonuje się automatycznie.

 Finklo, muszę przyznać, że nosisz głowę nie od parady. Dopiero po czasie, dotarła do mnie waga Twojego spostrzeżenia :) I zarazem. nietrafność mojego porównania do hałasującego kota.

Miauczący w pudełku kot, w teorii, nic nie daje. Bo z założenia, i tak jest też martwy. Nie miauczący, również niczego nie zmienia. Zwierz nie miauczy bo nie żyje, a ten żyjący, może po prostu nie mieć ochoty na miauczenie, i tyle. Ale z dzwoneczkiem, to już zupełnie inna historia. Bo zmienna, w postaci braku dochodzącego z pudełka dzwonienia, nie pasuje do idei tego eksperymentu… I cały tajemniczy urok, przenoszenia stanów kwantowych do świata makro, pryska w diabły. Dlatego też, musi to być coś innego – może jednak ten żarłok z ciastkiem? Brawo, Finklo :)

Paradoks nic by nie stracił, gdyby Erwin sam ,teoretycznie, wlazł do swojego, czysto logicznego, pudła.

Ano, prawda. Nie straciłby. I, jak zauważyliście z Finklą, równie dobrze mogłaby być żaróweczka – chociaż myślę, że drogiemu Erwinowi chodziło o podkreślenie absurdu, który tu widział, a żaróweczka nikogo nie wzrusza. W przeciwieństwie do kotka.

 to nie ewolucja nie przystosowała nas do widzenia kwantówki, z punktu widzenia nas – olbrzymów to wlasnie te „kwanty” (przysłowiowe) trzymają – nas i życie w kupie

Tak, carissima, ale my ich nie widzimy. Co może jest z korzyścią dla nas – wyobraź sobie, że piszesz na kwantowej klawiaturze.

 Bo zmienna, w postaci braku dochodzącego z pudełka dzwonienia, nie pasuje do idei tego eksperymentu…

Hmm… ale jeśli pudełko jest dźwiękoszczelne, to musimy je otworzyć, żeby się przekonać, nie?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hmm… ale jeśli pudełko jest dźwiękoszczelne, to musimy je otworzyć, żeby się przekonać, nie?

Oczywista, oczywista… zapominałem dopisać. Pudełko nie może być dźwiękoszczelne żeby, hmm… Brzytwa… Finkli? Brzytwa Finki – ładnie :) Żeby Brzytwa Finkli zadziałała ;)

Swoją drogą, Tarnino. To zabawny temat zapodałaś z tym Schroedingerem. Nasze wieczorne pseudofilozoficzne dyskusje są bardzo interesujące :)

 

@Asylum

Tu nie chodzi o widzenie czy też niewidzenie. Ciepła i dźwięków też nie widzimy. Chodzi o intuicyjne odbieranie zjawisk, pośród których ewoluowaliśmy. Dla przykładu, pierwszy lepszy człowiek pierwotny, nie umiałby określić praw fizyki związanych z przyspieszeniem ziemskim i grawitacją. Ale jak zobaczył siedzącą na gałęzi pumę, to intuicyjnie wiedział czym to pachnie, i co może za chwilę nastąpić. Natomiast w kwestii “kwantówki”, jest zupełnie odwrotnie. Nasze intuicyjne rozumowanie świata, nie przydaje się w niej na nic, bo ewolucja w makro-świecie, nie była w stanie nas do czegoś takiego przygotować.

Jeśli ta tematyka Cię interesuje, to polecam Kraussa i Dawkinsa – oni są najlepsi w te klocki ;)

I jednego, i drugiego autora znam :D. Mi tam zawsze chodzi o rozumienie kwantowości :p. 

Intuicyjne odbieranie zjawisk, hm, raczej jednostkowe (mega subiektywne)  – czy Twój ból, radość, głód jest tożsamy z moim, iksińskiego, ygrekowskiegi itd. Raczej nie, czyli brak pewności (o możliwości porównania nie wspomnę, gdyż biała plama, na razie). Funkcjonuje raczej na zasadzie uzgadniania znaczeń, przez język.

Piszesz bardziej o przekazie kulturowym – puma, czym to „pachnie” i co może grozić człowiekowi. Czy zapisane w genach, hm – są badania dotyczące traumy ( jeszcze wstrzymałabym sie ta ewolucyjnością). 

Co do człowieka pierwotnego (a o którym myślisz?), to nie miał aparatu pojęciowego, wyjaśniał zdarzenia niepojęte magią. 

Co do ewolucji – małpa z rękami przystosowanymi do wiszenia na gałęziach (pozostałość jak odnóża u wielorybów) zawłaszczyła sobie świat i prowadzi swoją niszczycielską działalność, a tryb jest wykładniczy :(

PS. Mogę z czystym sumieniem zwalić na Ciebie mój brak do opowiadania, gdyż odpowiadam na zapytanie;). Na poważnie, postaram się jutro naskrobać:)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

czy Twój ból, radość, głód jest tożsamy z moim, iksińskiego, ygrekowskiegi itd. Raczej nie, czyli brak pewności

“Raczej nie” to już prawie pewność :) żuczek Wittgensteina duca Cię czułkiem, Asylum, skoro już podniosłaś problem qualiów. Ale chodzi tu właśnie o to, że nie mamy qualiów świata w skali kwantowej. Nie postrzegamy go zmysłami.

Co do człowieka pierwotnego (a o którym myślisz?), to nie miał aparatu pojęciowego, wyjaśniał zdarzenia niepojęte magią. 

Miał aparat pojęciowy – tylko, że inaczej skonstruowany. Dla Ciebie kamień spada, bo grawitacja, dla niego – bo duch kamienia dąży do ziemi. I kto ma rację? (ale postmodernizm!)

tryb jest wykładniczy :(

Ee?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nie lubię tego żuka Wittgensteina :P, tak qualiów – tak to nazywają:)

O aparaty pojęciowe spierać się (w tym momencie) nie będę.

Co do grawitacji, ups duch jabłka spadł mi na głowę :DDD, aby wiercić mi “dziurę w brzuchu” o komentarz:), miast offtopy czynić.

Niniejszym zamilknę dopóki komentarza do opowiadania nie napiszę.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Teraz jednak, kiedy deszcz nie stanowił już zagrożenia, a kilka ostatnich, prawie słonecznych dni przesuszyło ziemię i zborze na polu, Jeremy przestał się wreszcie martwić.

Nie pisz więcej takich świństw.

Zamierzenie to było bardzo realne, szczególnie gdy wziąć po uwagę jego ogromne doświadczenie oraz zgrany zespół ludzi.

O tym, że zespół jest zgrany, wiem z początku tego akapitu. 

A to z kolei, mogło znacząco przełożyć się na dodatkowe opóźnienia.

Po co tu ten przecinek?

Był to wykonany z tego samego stopu dysk o idealnej geometrii oraz średnicy ponad trzech stóp. Górna powierzchnia dysku pokryta była fosforyzującą farbą, dolna podparta przykręcanymi do trójnogu płaskownikami, które stabilizowały dysk i zabezpieczały go przed wyłamaniem. Aby cała konstrukcja była możliwie lekka i mobilna, wagę dysku zmniejszały jeszcze wykonane w nim nacięcia i rowki, będące w istocie precyzyjną podziałką kątową.

Uważaj na powtórzenia.

Kiedy serduszko zostało wreszcie ustawione i wypoziomowane[+,] ekipa Jeremiego mogła nareszcie wziąć się do właściwej roboty.

I przecinki.

Pierwszy z nich miał cztery symetrycznie ustawione kolucha, w które każda z uczestniczących osób wpięła swoją linkę. Linki były stalowe, co zapobiegało powstawaniu różnic długości związanych z rozciąganiem. Na całej swojej długości zaciśnięte miały też specjalne punkty przelotowe, w które należało po się kolei wpinać[+.]Cała czwórka wpięła więc pierwszą przelotkę do swoich biodrowych uprzęży, a pozostałą część zwiniętej linki zawiesili sobie u boku.

Dalej już czytam “normalnie”.

 

No, doczytałam.

Zwracaj uwagę na przecinki (przy wołaczach, zamykanie zdań wtrąconych), powtórzenia i literówki. W pewnym momencie zabrakło Ci tylu ogonków przy “ą” i “ę”, że wyglądało, jakbyś bardzo szybko pisał i w ogóle nie sczytał tego fragmentu. To niedobrze.

Początek jest bardzo rozciągnięty szczegółowymi opisami sprzętu – po co? Przez to się dłuży. Chyba wolałabym zamiast tego zobaczyć obrazek “serduszka”.

Mimo tego nie czytało się źle ;)

Przynoszę radość :)

Przeczytane.

Początek mocno przegadany, ale pomysł zdawał mi się niezły, więc z samozaparciem brnęłam przez to biedne opowiadanie, tak straszliwie skrzywdzone koszmarnym wykonaniem, a dotarłszy do końca nie mogę, niestety, powiedzieć, że to była satysfakcjonująca lektura. :(

Starałam się nie powielać uwag już wskazanych, ale nie wykluczam, że może coś powtórzyłam.

 

Sier­pień w wielu re­gio­nach był wy­jąt­ko­wo desz­czo­wy i sporo zle­ceń sta­nę­ło pod zna­kiem za­py­ta­nia. Naj­waż­niej­sze było jed­nak obec­ne zle­ce­nie… –> Czy to celowe powtórzenia?

 

Za­mie­rze­nie to było bar­dzo re­al­ne, szcze­gól­nie gdy wziąć po uwagę jego ogrom­ne do­świad­cze­nie oraz zgra­ny ze­spół ludzi. –> Czy dobrze rozumiem, że zamierzenie miało ogromne doświadczenie i zespół ludzi?

Literówka.

 

co zna­czą­co utrud­nia­ło roz­ła­du­nek i za­ła­du­nek cięż­sze­go sprzę­tu. A to z kolei, mogło zna­czą­co prze­ło­żyć się… –> Powtórzenie.

 

Ser­dusz­ko było w isto­cie czymś w ro­dza­ju trój­no­gie­go sto­ja­ka… –> A może: Ser­dusz­ko było w isto­cie czymś w ro­dza­ju trój­no­gu

Czasem piszesz „serduszko”, a czasem serduszko. Byłoby dobrze, gdybyś ujednolicił pisownię.

 

Był to wy­ko­na­ny z tego sa­me­go stopu dysk o ide­al­nej geo­me­trii oraz śred­ni­cy ponad trzech stóp. Górna po­wierzch­nia dysku po­kry­ta była fos­fo­ry­zu­ją­cą farbą, dolna pod­par­ta przy­krę­ca­ny­mi do trój­no­gu pła­sko­wni­ka­mi, które sta­bi­li­zo­wa­ły dysk i za­bez­pie­cza­ły go przed wy­ła­ma­niem. Aby cała kon­struk­cja była moż­li­wie lekka i mo­bil­na, wagę dysku… –> Powtórzenia.

 

zo­sta­ło wresz­cie usta­wio­ne i wy­po­zio­mo­wa­ne ekipa Je­re­mie­go mogła na­resz­cie wziąć… –> Nie brzmi to najlepiej.

 

naj­waż­niej­szy­mi były tzw. smacz­ki. –> …naj­waż­niej­szy­mi były tak zwane smacz­ki.

Nie używany skrótów.

 

wy­dep­ty­wa­nie go „ na pie­cho­tę”… –> Masło maślane. Czy można coś wydeptać inaczej niż na piechotę?

Zbędna spacja po otwarciu cudzysłowu.

 

pier­ścień „ser­dusz­ka” i na­cią­ga­li liny w ukła­dzie co 120 stop­ni któ­rych po­ło­że­nie wy­zna­cza­ło ser­dusz­ko.*Ro­bo­ta szła…–> Dlaczego serduszko raz jest ujęte w cudzysłów, a raz nie?

Liczebniki zapisujemy słownie.

Co, zamiast spacji, robi gwiazdka miedzy zdaniami?

 

gdyż chwi­le póź­niej na­stą­pił ar­ma­ge­don. –> Literówka.

 

wal­nął o zie­mie z prze­raź­li­wym ło­mo­tem. –> Literówka.

 

prze­czy­ścił swe im­po­nu­ją­ce szkła , wy­cią­gnął szyję… –> Zbędna spacja przed przecinkiem…

 

– Na razie nic – Bo jeszcze bardziej wyciągnął szyję i wyglądał teraz jak perfekcyjna hybryda żółwia słoniowego z księgowym – chyba, że powiesz mi coś jeszcze. –> – Na razie nic. – Bo jeszcze bardziej wyciągnął szyję i wyglądał teraz jak perfekcyjna hybryda żółwia słoniowego z księgowym.Chyba że powiesz mi coś jeszcze.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Pewnie przyda się poradnik: http://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/zapis-partii-dialogowych;13842.html

 

Je­re­my wes­tchnął . –> Zbędna spacja przed kropką.

 

– A nie do Ogar­den­den­rend­sto­oren ? –> Zbędna spacja przed pytajnikiem.

 

Dzia­ło się tak za spra­wą fil­mów, zdjeć… –> Literówka.

 

Do­pie­ro czwar­te­go dnia wzię­li się za oglę­dzi­ny miej­sca… –> Do­pie­ro czwar­te­go dnia zabrali się do oglę­dzi­ny miej­sca

http://portalwiedzy.onet.pl/140056,,,,brac_sie_wziac_sie_do_czegos_brac_sie_wziac_sie_za_cos,haslo.html

 

gdzie wcze­śniej znaj­do­wał się

ka­mien­ny krąg, Miej­sce to… –> Zbędny enter.

Zdanie powinna kończyć kropka, a nie przecinek.

 

zro­zu­miał­by, co tu wy­da­rzy­ło. –> Pewnie miało być: …zro­zu­miał­by, co tu się wy­da­rzy­ło.

 

– A może być, że to trol­le ja­kieś w tym palce ma­cza­ły – jąkał się Mat­tias… –> Zapis nie wskazuje, by Mattias się jąkał.

 

wy­sa­dzi­li­ście w po­wie­trze cały ten krąg , wy… –> Zbędna spacja przed przecinkiem.

 

mo­gło­by tylko nie­szczę­ście wio­sce przy­nieść … –> Zbędna spacja przed wielokropkiem.

 

co ty pie­przysz Mat­tias ? – pie­klił się dalej Ben­nett –> Zbędna spacja przed pytajnikiem. Brak kropki po didaskaliach.

 

– Żadni, kurwa , ko­smi­ci tu nie przy­la­tu­ją. –> Zbędna spacja przed drugim przecinkiem.

 

– Nie bar­dzo – Je­re­my od­pa­lił pa­pie­ro­sa po czym za­pa­trzył się na gór­skie szczy­ty –> Brak kropek po wypowiedzi i po didaskaliach.

 

– Ale skąd o tym wiemy ? – do­py­ty­wał Mat­tias –> Zbędna spacja przed pytajnikiem. Brak kropki po didaskaliach.

 

Nawet gdyby ktoś byś był w sta­nie ujarz­mić… –> Coś się tutaj przyplątało.

 

Masz w tej kwe­stii ja­kieś uwagi ? –> Zbędna spacja przed pytajnikiem.

 

– Eeeee…. –> Po wielokropku nie stawia się kropki.

 

– Ale mogę się też tro­chę po­cie­szyć. –> Chyba miało być: – Ale mogę cię też tro­chę po­cie­szyć.

 

cze­ka­ła teraz długa i pełna wra­żeń noc. W miej­scu, do któ­re­go teraz zmie­rza­ją… –> Powtórzenie.

 

Ewi­dent­ne miej­sce ła­dow­nia UFO. –> Pewnie miało być: Ewi­dent­ne miej­sce lą­dowa­nia UFO.

 

Dziew­czy­na po­krę­tła głową. –> Pewnie miało być: Dziew­czy­na po­krę­ciła głową.

 

–Dobra, już nie mów. –> Brak spacji po półpauzie.

 

Nie­zwy­kle wra­że­nie było tak prze­ko­nu­ją­ce… –> Literówka.

 

– Jest coś na środ­ku –> Brak kropki.

 

Bo był jesz­cze kon­kret­niej­szy niż za­zwy­czaj. –> Dlaczego kursywa?

 

wcho­dzą­cych w śro­dek geo­gli­fu ludzi. Usta­wia­ją się w jego środ­ku po czym… –> Czy to celowe powtórzenie?

 

coraz sil­niej szar­pią­cy ich ubra­nia­mi. –> …coraz sil­niej szar­pią­cy ich ubra­nia­.

 

Trwa­ło to wszyst­ko dłuż­szą chwi­le… –> Literówka.

 

i fa­lo­wać na wie­trze, by w końcu roz­ry­wać na czę­ści… –> Pewnie miało być: …i fa­lo­wać na wie­trze, by w końcu roz­ry­wać się na czę­ści

 

– Panie Je­re­my… Eeee.. Mam list do Pana…–> Pewnie miało być: – Panie Je­re­my… Eeee mam list do pana

Wielokropek ma zawsze trzy kropki.

 

zmu­sze­ni by­li­śmy znisz­czyć Panu wi­ze­ru­nek–> Chyba: …zmu­sze­ni by­li­śmy znisz­czyć Pana wi­ze­ru­nek

 

Tim, nowy kanał na Youtu­be'ie. –> Tim, nowy kanał na YouTu­bie. Lub: Tim, nowy kanał na YouTu­be.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Melduję przeczytanie.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Fabuła: Szczegółowe opisy fałszowania lądowań UFO mnie znużyły, ogólnie jak na mój gust opowiadanie bardzo cierpiało przez brak dynamiki. Na plus motyw z kosmitami mieszającymi szyki głównemu bohaterowi, nawet mnie zaskoczył.

 

Oryginalność: Ukazanie ekipy wprowadzającej opinię publiczną w błąd przez preparację dowodów wyszło w miarę ciekawie na wszechobecnych ekip śledzących UFO, lecz poza tym tekst nie porywał pod względem złożoności czy unikalności pomysłów.

 

Język: Warsztat wymaga znacznego udoskonalenia. Usterki: „zborze” zamiast „zboża”, cyfrowy zapis liczb, zgubiona kropka: „w które należało po się kolei wpinać[+.] Cała czwórka…”, powtórzenia. Podobnych uchybień jest więcej.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Nowa Fantastyka