Starzec po raz ostatni spojrzał na swe odbicie w pękniętym lustrze. Wypłowiały strój wisiał smętnie na mocno wychudzonej sylwetce. Był to jednak tradycyjny, roboczy uniform, więc nie mógł założyć niczego innego. Zwłaszcza dziś.
Jeszcze do niedawna wierzył w ludzi. Nawet wtedy, gdy wybuchła wielka wojna, a oni zaczęli gromadzić się i walczyć wokół tych elektrowni, które przetrwały. Nawet wtedy, gdy śnieg wchłaniał cząsteczki pyłu i zanim spadł na ziemię, był już szary. „Szareg”, pomyślał mężczyzna ze wstrętem. „To już nie śnieg, a szareg…”.
Przestał wierzyć tej jesieni. Przyszli nocą, w podniszczonych kombinezonach i maskogoglach, choć po wzroście można było poznać, że to jeszcze dzieci. Zapewne szukali elektroniki, baterii lub czegokolwiek, co mogło przedstawiać jakąś wartość dla rządzących nowym światem energangów.
Poturbowali go mocno, ale najgorsze było to, co zrobili ze zwierzętami…
Starzec zadrżał na samo wspomnienie widoku, który zastał w stajni. Wtedy zaczął pić. Byle więcej, byle na umór, byle nie myśleć. Wszystko zmieniło się, gdy półprzytomny przewrócił się przed drzwiami do domu i, leżąc na wznak, patrzył w ciemniejące niebo. Pierwsze płatki śniegu zaczęły leniwie spadać z ciężkich chmur, łapiąc po drodze tyle pyłu, ile zdołały udźwignąć. Staruszek zapłakał, a lodowate drobinki mieszały się z jego łzami, zostawiając na twarzy szare ślady. Na przemian krzyczał i wył, potem wycieńczony ledwie łkał, aż w końcu ucichł zupełnie. Wtedy właśnie podjął decyzję.
Pracował wytrwale, by nowa maszyna była gotowa, gdy przyjdzie odpowiednia pora. Zainstalował tylko to, co konieczne – odrzut, nitrospida i holomapę, do której od razu wgrał niezbędne lokalizacje. Było ich wiele, ale miał pewność, że zdąży odwiedzić wszystkie. Jak zawsze.
Założył pasek od spodni i zapiął go o kilka dziurek dalej niż poprzednio. Zaniósł ostatni, drobny pakunek do pojazdu – hybrydy harleya-davidsona i wielkiej naczepy. Z niejakim trudem wgramolił się na siodełko, uruchomił odrzut i wzbił się w powietrze.
* * *
Komin elektrowni atomowej był ogromny. Starzec przez chwilę kołował nad nim w milczeniu, po czym wcisnął odpowiedni klawisz i z podajnika wysunął się pierwszy pakunek. Zawartość tykała cicho, bo chociaż umieszczony w niej ładunek był nowoczesny, to mężczyzna lubił tradycyjne metody i każdą z bomb wyposażył w mały zegarek. Cisnął niewielkie pudełeczko w czeluść komina i skierował maszynę w stronę następnego celu. Poczuł, że wzbierają w nim łzy. Przypomniał sobie, co jeszcze powinien zrobić.
– Ho, ho, ho, skurwysyny, ho, ho, ho…