- Opowiadanie: LadyBitch - Manowce

Manowce

Co się stanie, kiedy anioł założy się z diabłem?

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Manowce

1.

 

– Jesteś głupia.

– Ale za to piękna, czyż nie? – Spojrzała w lustro, poszukała odbicia oczu mężczyzny. Odrzuciła na plecy włosy, odsłoniła wystudiowanym gestem kształtne, opalone ramiona. Kolistymi ruchami wtarła krem w gładkie policzki. Przerażające, że w jej źrenicach nie dostrzegł niczego. Pustka. Jak gdyby żadna ważna myśl nigdy nie zagościła w tej pięknej głowie.

– Taak – odpowiedział w końcu, gdy uniosła idealnie wyskubaną brew wysoko na czoło. Zastanowił się, jak to możliwe, skoro przy tym geście nie powstała ani jedna zmarszczka.

– Mondrość zachowajmy dla brzydkich – zaśmiała się, przeciągnęła pierwszą sylabę i odsłaniła porcelanowe zęby. – Liczy się tu. – Objęła dłońmi piersi. – I tu. – Dotknęła palcem pępka, w którym błyszczał sztuczny diament. – Tutaj też. – Zrobiła krok w tył, by otrzeć się o jego krocze pośladkami. – No i najważniejsze… tu. – Musnęła biały trójkąt majtek. – Reszta w ogóle nie ma znaczenia, ju noł?

– Doprawdy?

– Of kors. – Obróciła się. – Jeszcze się dobrze nie znamy, ale przekonasz się, że będzie nam cudownie, maj dir.

Było.

Zatracił się w niej po raz drugi od zeszłego wieczoru, kiedy poznali się w przyplażowym barze. Wyróżniała się z tłumu nie tylko urodą, ale przede wszystkim powodzeniem u płci przeciwnej. To go nakręcało. Nie podobał mu się jeden facet, który pożerał ją wzrokiem, jakby w myślach wyłuskiwał wysportowane ciało z białej sukienki, a z którym nie miałby szans, gdyby tamten zdecydował się ją poderwać. Zapamiętał zaczesane do tyłu, lśniące włosy, garnitur i wypolerowane buty. Wzrok mężczyzny, zdawało się, gorzał, kiedy obserwował taniec dziewczyny. Myśl, że ten człowiek chce pieprzyć tę samą kobietę, okazała się podniecająca. Widać, że dziewczynie podoba się Pan Elegancki, dlatego jeszcze bardziej jej zapragnął. Choćby siłą. Za wszelką cenę. Jako pierwszy. Zdziwił się, że tamten odpuścił i wyszedł z baru, ale nie zastanawiał się nad tym zbyt długo.

Jej ciało pachniało truskawkami, lekko spaloną na solarium skórą, kobiecością. Całkowicie wygolona cipka okazała się ciasna i wilgotna. Gdy nachylał się, by pieścić ją ustami, przypominała łono dziecka, będącego na granicy pomiędzy dojrzałą kobiecością, a nie do końca rozwiniętą młodością. Wyobrażał sobie, że pieprzy ledwo muśniętą seksualnością dziewczynkę. Ta myśl podniecała go, gdy wchodził w nią raz za razem. W ogromnych lustrach, które pokrywały ściany i sufit jej sypialni, widział, jak mocno rozkłada nogi, przymyka oczy z rozkoszy, a pełne usta błagają, żeby rżnął ją mocniej, szybciej, brutalniej.

Tuż przed orgazmem, kiedy jęczała i wiła się pod nim nieco teatralnie, chwycił jej głowę i skręcił kark. Chrupnęły kości. Ciało pod nim sflaczało, zwiotczało, stało się bardziej miękkie. Pchnął jeszcze kilka razy i doszedł, zalewając trupa nasieniem, z którego nie mogło narodzić się życie.

– Jaka jesteś głupia – powiedział i splunął w martwe, otwarte oczy.

Spojrzał w bok. Pod jednym z luster, choć miał wrażenie, że zatopiony w szkle, stał elegancko ubrany mężczyzna z nażelowanymi włosami. Uśmiechał się drapieżnie.

 

2.

 

– Nie jesteś za stara na dzieci? – zapytał, rozsiadł się wygodnie w fotelu. Założył nogę na nogę i z przyjemnością odnotował, że na czarnych lakierkach nie osiadł kurz z podwórka.

– Ludzie tak mówią. – Spojrzała w jego stronę, mrużyła oczy i zacisnęła usta. Na twarzy kobiety zauważył zmęczenie, które przecinało ją siecią drobniutkich zmarszczek. Kąciki ust miała skierowane ku dołowi i odniósł wrażenie, że nigdy się nie uśmiecha. – Ale ja kocham dzieci – powiedziała to z przymusem. Chyba zorientowała się, jak beznamiętnie i pusto to zabrzmiało, bo zaczęła mówić dalej, szybko, jakby próbowała zapewnić samą siebie a nie jego o słuszności słów: – Wiadomo, że synek ma dopiero dwa miesiące, kolkowy jest, to i się nie wysypiamy. Starsza córka, odkąd się urodził, miewa napady furii i ataki zazdrości. Bez chłopa, to wie pan, jest mi ciężko z dwójką.

– A małżonek to gdzie…? – zagadnął.

Miotała się po pokoju, próbowała uporządkować rozrzucone zabawki, ciuchy, zużyte pieluchy, ale robiła przy tym jeszcze większy bałagan.

– Polazł gdzieś i nie wrócił, odkąd się mały urodził. Pierwsza nieprzespana noc i prysnął, jakby go sam diabeł gonił.

– Doprawdy? – Uniósł brwi i uśmiechnął się ironicznie. – Nie przypominam sobie – mruknął tak, by nie słyszała. – Wróci?

– Jak go w krzyżu będzie bodło to wróci, coby się spuścić, ale nie wiadomo na jak długo. – Zacisnęła usta w kreskę i pokręciła głową. Sięgnęła po płaczącego synka, usiadła zrezygnowana na kanapie i wyciągnęła wątłą pierś. Dziecko zassało. Było w tym coś tak prymitywnego, że odwrócił wzrok. – Wszystko przez ten seks…

– Jak sobie radzisz? – Kontynuował rozmowę, zignorował jej ostatnie słowa.

Na łóżku ustawionym pod ścianą coś się poruszyło i spod kołdry wysunęła się mała, brudna stopa.

– Kiepsko, jak pan widzi – warknęła kobieta. – Ten diabełek właśnie się obudził. – Wykonała ruch głową w stronę córki. – I się zacznie. Wycie, bicie brata, wyrywanie włosów z głowy. Gdy tylko widzi, że karmię go albo przytulam, wpada w szał.

– Ile ma lat?

– Siedem. Długo była jedynaczką. Wie pan, późne macierzyństwo ma zalety. Jestem teraz kobietą, która niedługo poniesie szósty krzyż. Kilka prób in vitro i się udało. Byliśmy jak króliki doświadczalne. No, ale liczy się efekt. I wie pan co? Ja to córkę tak kochałam, jakby skarbem była. Miała i mogła wszystko. Czytałam o bezstresowym wychowaniu, o odpowiednim żywieniu, o dzieciach silnie rozwiniętych emocjonalnie, wymagających opieki ze względu na wrażliwość. Ona taka delikatna. Długo spałam z nią w jednym łóżku, ale mąż się buntował, że to niby baby nawet dotknąć nie może. To się przeniosłam do małżeńskiego na powrót. I wie pan co? Chyba mi coś przeczyścili tam w tych kobiecych rurociągach. Bo przez codziennie pieprzenie w drugą ciążę zaszłam. To niby taki cud, triumf ciała nad medycyną. Ale ja więcej dzieci mieć nie chciałam i mąż też. Córcia nie może znieść tego, że ma rodzeństwo. A, jak już mówiłam, ja bym dla niej wszystko…

– Brat zabrał jej twoją miłość.

– Tak chyba myśli. – Kobieta odłożyła syna do łóżeczka i podeszła do córki, która zerkała na nich spod kołdry.

Drobne rączki objęły szyję kobiety. Odwzajemniła uścisk, ale w jej geście nie zauważył oddania i miłości, o której mówiła jeszcze przed chwilą. W zagięciach rąk i dłoni odnajdował pewną sztywność i niezgrabność, dystans, który krył się także w mocno zaciśniętej szczęce.

– Pójdę już. – Wstał i zapiął guzik marynarki.

– Dziękuję za odwiedziny. Mam nadzieję, że ośrodek pomocy jednak przyzna nam zasiłek.

– Będę robił, co w mojej mocy, by tak się stało – skłamał i wyszedł.

 

Stał za oknem i obserwował, jak kobieta rozszarpuje uścisk dłoni córki i ją odpycha. Powiedziała coś, wskazała na dziecko i wyszła z pokoju. Dziewczynka przez chwilę patrzyła za szybę. Miał świadomość, że go widzi. Skinął lekko głową.

Wstała i podeszła do łóżeczka. Spojrzała beznamiętnie na brata, który spał, z przytuloną do policzka pięścią. Oddychał miarowo. Rozejrzała się po pokoju. Uwagę małej przykuł wazon, w którym stały na stole dawno zeschnięte kwiaty. Podeszła, wyrzuciła szeleszczące, łamiące się w palcach rośliny i wylała resztkę wody na dywan. Wróciła do łóżeczka, odkręciła dwa szczebelki i zamachnęła się…

Podszedł bliżej i zobaczył, jak głowa dziecka pęka i jak pęka wazon, rozlatując się na kawałki. Nikt nie spodziewałby się takiej siły po siedmiolatce, ale furia dodawała jej energii. Oczy miała roziskrzone, błyszczące jak w gorączce. Dłonie, poranione od odłamków ceramiki, czerwone od krwi. Usta półotwarte, łapiące gwałtownie oddech, uśmiechnięte, a może raczej wyszczerzone, ukazywały ostre ząbki.

Oderwał wzrok od dziewczynki. Zobaczył, że matka stoi w drzwiach, ze spokojem zaciągając się papierosem.

 

3.

 

Pierwszy pocałunek. Fale jeziora szemrały miarowo, tworząc przy brzegu szarawą pianę. Pachniało wodorostami i rybami. Gdzieś w lesie odezwał się ptak i zamilkł, jakby nasłuchiwał odpowiedzi. Dłoń delikatnie pogładziła policzek, opuszki przesunęły się po twardym zaroście. Głębokie spojrzenie w oczy dodało odwagi. Złączenie warg wywołało dreszcze. Wiedzieli, że to ten jedyny moment, kiedy mogą być sobą, kiedy są razem bez uprzedzeń i ocen ze strony reszty świata. Wbrew wszystkiemu.

Policzek przy policzku, łączące się oddechy. Nieśmiałe spojrzenia, uśmiechy. Splecione palce dłoni.

Szczęście.

 

*

 

– Przepraszam, nie widział pan może faceta na rowerze? Ma na sobie czapkę i ciemną bluzę – zagadnął młody chłopak o pryszczatej twarzy. – To mój brat – wyjaśnił mężczyźnie. – Mam do niego sprawę.

– Przed chwilą widziałem, jak skręcał w kierunku jeziora – odpowiedział, wykonał ruch ręką w kierunku ścieżki.

– Był sam? – Nastolatek spojrzał spod zmarszczonych, gęstych brwi.

Nie podobał mu się ten elegancki facet, który stał pośrodku lasu w garniturze, z butami wypolerowanymi tak, że mógłby się w nich przeglądać. Co tu robił?

– Nie widziałem nikogo innego.

 

*

 

– Ty pierdolony pedale! – Pryszczaty wybiegł z krzaków i rzucił się na postaci siedzące przy brzegu. – Ty jebany dziwaku! Cwelu!

Przewrócił jednego z mężczyzn na plecy i usiadł na jego klacie. Zaczął okładać pięściami twarz ukochanego do tej pory brata. Od kilku tygodni podejrzewał, że jest gejem, ale dopiero dziś zdobył dowód. Bił, póki na kostkach dłoni nie poczuł piekącego bólu, a twarz brata nie pokryła się czerwienią. Wtedy przestał. Oddychał ciężko, chrapliwie.

Zerknął na kochasia, który podniósł się z wody, do której wpadł, i zbliżał się do niego. Mokre włosy przylepiły się do czerwonych policzków i czoła, wyszczerzał zęby niczym kościotrup i warczał. Człowiek, który odebrał mu to, co najcenniejsze. Szał przesłonił oczy czerwoną płachtą. Poczekał, aż podpełznie wystarczająco blisko. Wyczuł moment, kiedy mężczyzna szykował się do skoku, zdradziły go napięte ramiona, i kopnął z całej siły w twarz. Trysnęła krew. Mdłości podeszły mu do gardła, fala obrzydzenia zalała usta smakiem żółci. Rzucił się na tego pedała, którego nienawidził jeszcze bardziej niż brata. Mężczyzna wrzeszczał, gdy wrył się mu paznokciami w twarz, ale wydawał się całkowicie bierny, nie bronił się już. Jakby rezygnacja i pogodzenie z losem wypłukały z niego wszystkie siły. Jakby jeden zryw to wszystko, na co go było stać.

Pryszczaty słyszał szum sitowi nieopodal, ale nawet tam nie zerknął. Zacisnął palce na chudej szyi. Zacieśnił uścisk i zanurzył głowę kochasia pod wodę. Patrzył na rozmytą, niewyraźną pod falującym jeziorem twarz, wyszczerzone w bolesnym grymasie zęby, wytrzeszczone błękitne oczy. Ścisnął mocniej, a ból skroni rozsadzał mu czaszkę. Penis w spodniach pulsował miarowo, ale próbował to zignorować. Podniecenie sięgnęło zenitu, gdy ciało pod nim zwiotczało. Rozluźnił palce, zdrętwiałe od wysiłku i chłodu jeziora.

Trzciny znów zaszeleściły. Odwrócił głowę i wydawało mu się, że widzi między nimi mężczyznę, którego pytał o drogę, ale nie miał pewności. Zmierzch nadszedł nad jezioro nagle i zrobiło się szaro.

Zerknął na jęczącego brata i poczuł nowy przypływ irytacji. Człowiek, którego kochał, szlochał jak dziecko, patrząc ponad nim na unoszące się na wodzie ciało.

– Coś ty zrobił? – wychrypiał i odwrócił głowę z odrazą.

– Zabiłem skurwysyna – odpowiedział. Ucisk w spodniach zelżał i zostało tylko irytujące wspomnienie niespełnienia. I wstydu. – Jak mogłeś to zrobić, co? – zapytał retorycznie.

Brat zaśmiał się gorzko, czym wywołał u niego nową lawinę emocji, których nie umiał kontrolować. Zacisnął mocno szczęki.

– Tobie zrobić? – Uparcie wbijał wzrok w korony drzew i siniejące niebo. Jąkał się, próbował spazmatycznie złapać oddech. Na jego twarzy krew mieszała się ze łzami i smarkami. – A co cię obchodzi, komu wsadzam? Albo kto wsadza mnie, co, Młody? Interesuje cię, jak to jest? Jak jest przyjemnie? – wrzeszczał, a kropelki śliny, zabarwione na czerwono, pryskały mu z ust.

– Zamilcz! Nie mów tak do mnie! – warknął. – Nigdy więcej nie nazywaj mnie też bratem. Jesteś gejem, pieprzonym zbokiem, czymś… czymś tak niewyobrażalnie obrzydliwym, że dotykając cię, będę musiał się dezynfekować. Złamałeś życie nie tylko mnie, ale i rodzicom. Wyobrażasz sobie, co powiedzą, gdy sprawa wyjdzie na jaw?

– Mogliby to zaakceptować. Nie mieści ci się to w głowie, co? – brat odpowiedział spokojnie, nagle opadając z sił.

Zerknął na ciało w wodzie i znów zapłakał. Dotknął dłońmi poranionej twarzy.

– Chyba kpisz! Polska rodzina, katolicka, pełna tradycji! – Młody poderwał się na nogi i stanął nad leżącym bratem. Zaciskał i rozluźniał pięści. Sitowia zaszumiały, ale poza tym wokół panowała nienaturalna cisza. Wahał się. Zakrwawione policzki z kilkudniowym zarostem, popękane usta i opuchnięte zielone oczy. Kochana do tej pory twarz. – Jesteś tylko wybrykiem natury, którego musielibyśmy się wstydzić, gdybym ci pozwolił…

– I co zrobisz, bracie? – Spojrzał mu prosto w twarz, spojrzeniem bezczelnym i pełnym pewności siebie, ale jednocześnie tak obojętnym, że Młodemu po kręgosłupie przeszedł dreszcz.

– Zabiję cię! – Furia zalała go falą nienawiści tak silną, że nie mógł nad nią panować. Przed oczami pojawiły się mroczki, kiedy wbijał obcas glanów w twarz pedała, którego kiedyś nazywał rodziną. – Ty jebany, parszywy gnoju. – Płakał, ale nawet tego nie zauważał. Przestał kopać dopiero, gdy stracił siły. Niebo stało się już całkiem granatowe, gdy zadarł głowę i oddychał głęboko. Jego krzyk niósł się daleko po jeziorze i powracał echem.

 

*

 

Mężczyzna stał w sitowiu. Obserwował, jak pryszczaty chłopak wyciąga z wody ciało i układa je na brzegu; jak zbiera gałęzie, metodycznie przeszukując pobliskie krzaki; jak rzuca je niedbale na trupy i podpala. Poczuł, jak z wiatrem dolatuje do niego charakterystyczny odór. Uśmiechnął się.

Bawiła go myśl, że nastolatek pewnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że stworzył bratu i jego kochankowi wspólną mogiłę.

 

4.

 

Lustro co jakiś czas odbijało jej sylwetkę, kiedy przechodziła przez pokój. Udawała, że go nie widzi, ale jednocześnie przyglądała się sobie z każdej strony. Lubiła poranki, kiedy przez ogromne okna wpadało jasne światło dnia. Mogła wtedy zauważyć każdą fałdkę, najmniejszy ślad cellulitu, bliznę. Odkrywała je wciąż na nowo, syciła się satysfakcją, która wypływała szerokim strumieniem wymiocin. Miała rytuał: piła wodę, by następnie podejść do zwierciadła i szczypać drobnymi, słabymi palcami skórę brzucha, a potem iść do łazienki i wsadzać palce głęboko w gardło…

Lustro, w złoconej, ozdobnej ramie było duże i bezlitośnie ukazywało wszystkie mankamenty. Podobnie jak waga, która uparcie pokazywała trzydzieści sześć kilo.

W miarę upływu dnia jej umysł coraz bardziej pogrążał się w szaleństwie. Wirujące w słońcu drobinki kurzu wydawały się być owadami, kiedy obserwowała je, wyciągnięta na worku sako. Ustawiała go tak, by móc widzieć odbicie: chude

(tłuste, tłuste uda)

nogi, zakończone nieproporcjonalnie wielkimi, opuchniętymi stopami. Pomalowane byle jak paznokcie raziły startą czerwienią. Kolana niczym dwie bulwy, biodra, zapadnięty

(gruby, pofałdowany, obrzydliwy)

brzuch, małe piersi.

Cienie przesuwały się, a ona miała wrażenie, że tańczą na suficie. Każdy przedmiot w pokoju, choć nie było ich zbyt wiele, wydawał się mieć drugie dno, osobowość, myśli, które mieszały się z jej myślami, powodowały ból głowy, onieśmielały.

Czasami wstawała i ściągała majtki, rzucała je w kąt. Tego dnia miała ochotę znów poczuć się kobietą. Lustro przedstawiało jednak

(szkaradę, grubą, otyłą, pełną fałd)

szkieletora. Obciągnięte suchą i szorstką skórą kości zdawały się chrzęścić przy każdym ruchu. Włosy, niegdyś długie i piękne, zostawały między palcami i miały fakturę siana. Odbicie kłamało, a jej przychodziły na myśl czasy, kiedy zanurzali się w niej mężczyźni, ssąc sutki piersi, pieszcząc szyję, obejmując ją ciepłymi ramionami.

Od tak dawna było jej zimno, że nie pamiętała już, jak to jest.

Położyła się przed lustrem, rozszerzyła nogi. Mogła dostrzec ciemniejszą skórę warg sromowych i kilka delikatnych jak puch włosów. Sięgnęła palcami, próbowała wykrzesać z ciała iskrę, która pozwoliłaby zatopić się w przyjemności. Łono pozostawało jednak suche, a pieszczota sprawiała ból. Sięgnęła więc po jedną z żyletek, których kilka leżało na podłodze i nacięła skórę uda. Krew była ciepła i lepka. Zgarnęła strużkę na dłoń i ponowiła próbę, ale wyschnięta na proch cipka nie ożyła, nie zapłonęła, nie doprowadziła do rozkoszy, do której tak tęskniła.

Czas mijał, a ona uparcie tarła palcami wrażliwą skórę. Krew dawno zakrzepła.

Wstała i rzuciła do lustra wściekłe spojrzenie. Dłonie miała czerwone, podobnie jak uda i podbrzusze. Wyglądało to tak, jakby poroniła. Albo urodziła (demona).

Zmierzchało.

W ustach czuła kwaśny posmak wymiocin. Oblizała palce, czuła na języku smak krwi. Dobra

(słodka)

i metaliczna. W dogasającym świetle dnia wydawało się, że ciało ma czerwone, że jest diablicą, która wyszła z piekieł, by…

Nie umiała dokończyć myśli. Pokój zawirował, przed oczami pojawiły się mroczki.

– I upadnie cały naród ludzki – wrzasnęła, rozczapierzając dłonie, wyciągnęła je do lustra, pobrudziła wypolerowaną powierzchnię. – I zastygnie ludzkość niczym owad w bursztynie, rżnąc się bądź zabijając. Tik, tak. Księżyc opada, zanurza się w jeziorach. A oni pierdolić się będą na plażach, gdzieś pośród sitowi, w łóżkach, bez względu na wiek i płeć. Robaczywe jabłko pada o wiele dalej od jabłoni. Czekolada z chili. Ludzie lubią dziwne połączenia. Psy. Koty. Kozy. Wielbłądy nawet. Rozbuchana seksualność. – Dotknęła twarzy, rozorała paznokciami skórę policzków. Krew smakowała jak najlepszy nektar. – I słońce urośnie na niebie, a ludzkość spadnie tam, gdzie seks jest tylko jałową pieszczotą. I pieprzyć się będą w nieskończoność, nigdy nie osiągając spełnienia. – Dotknęła znów zaczerwienionych, obolałych warg sromowych. – I żaden anioł nie zejdzie z pomocą dla ludzkości, która tak bardzo odrzuciła ich Boga. Anioły nie znają miłości… – zaszlochała, upadła na kolana. Rzeczywistość napierała na nią, miała wrażenie, że ściany pokoju kurczą się i przygniatają. – Anioły nie mają płci, podobnie jak Bóg. Ale ludzie myślą, że jak dostali łechtaczki i penisy, że jak rozkosz jest, to jest dla nich. A zegar tyka i odmierza czas. A ludzkość dupczy, rżnie, pierdoli. To cały sens! – krzyk, prawie nieludzki, rozdarł jej gardło. Podniosła się chwiejnie, popatrzyła błędnym wzrokiem w lustro.

(To nie ja)

(To ja!)

W zwierciadle odbijał się mężczyzna w garniturze. Lśniące buty. Zaczesane do tyłu, usztywnione brylantyną włosy. Ciemne, gorejące mocą i pewnością siebie oczy. Usta wykrzywione w półuśmiechu.

Ja…, to była ostatnia myśl, zanim upadła.

Niewidzącymi oczyma wpatrywała się w sufit.

 

5. Postludium

 

– Tylko na tyle cię stać? – Anioł osiadł na obłoku, złożył potężne skrzydła.

Mężczyzna zerknął spod zmarszczonych brwi, próbował wyczuć czy żartuje. Na gładkiej twarzy nie dostrzegł emocji. Gdzieś w oddali słyszał muzykę organową. Uśmiechnął się z politowaniem.

– To ciągle zbyt mało? – zagadnął, dotknął nerwowo skorupy włosów.

– Chyba zdajesz sobie z tego sprawę?

– Elohim, kochanie… – Podszedł i musnął palcami różowe policzki. – Anioł kobiecej prasiły, która mieszka w każdym bez względu na płeć. Intuicja, samoobserwacja, spokój, dążenie za głosem serca, bezwarunkowa miłość. Musi mierzić cię takie marnotrawienie ciała, chuć, pożądanie… Hm? – Przesunął dłoń niżej, przejechał palcem po gładkiej szyi, obrysował wystające obojczyki. – Nauczasz, że trzeba kochać siebie takiego, jakim się jest. Ludzie właśnie z tego powodu się masturbują. – Zaśmiał się. – Boska miłość ma wypływać im uszami, gdy tworzą nowe życie, czyż nie tak, Elohim Hemiel? – Sięgnął dłonią niżej, ku wypukłościom maleńkich piersi. Anioł drżał, czuł jego wahanie, ale nie cofnął się.

– Gaap, który wszystko wie. – Boska istota uśmiechnęła się i zatrzepotała skrzydłami. Gorący podmuch wiatru uderzył demona w nozdrza zapachem palonych piór. – Pokazałeś, jak słabi są ludzie i co z tego? Wywołujesz miłość i nienawiść, znasz przeszłość i teraźniejszość, ale przyszłości nie odgadniesz.

– Mylisz się. I do niej mam wgląd. – Oblizał usta. Pochylił się, zajrzał Aniołowi w oczy. Na policzkach czuł jego oddech. – Widzę, jak Ziemia twojego Boga upada. Jak pogrąża się w seksualnej rozkoszy, posuniętej do granic ludzkiej wytrzymałości. Pieprzenie nad pieprzeniem. Cały sens istnienia. Zatracenie w ciele, w pozornym pięknie, w głupocie ludzkich namiętności. Czy już raz tak nie było? Mówią o tym chyba wasze święte pisma?

– Boska miłość jest dobra – odpowiedział Anioł ze spokojem. – Wiele wybacza. Nie masz takiej władzy, by zniszczyć ludzkość. Mamisz ich, pogrążają się w niewiedzy i nieprzytomności, ale to chwilowe. Później wracają do Boga.

– Wracają do Boga w dzień, by do mnie przyjść w nocy. Seksualność jest ich pułapką. I ty wiesz, jak to działa.

– Ale przecież jestem Aniołem i nie masz nade mną takiej władzy – powiedział Elohim Hemiel.

– A jednak czuję drżenie twoich ust, gdy wypowiadasz te słowa. Rumieńce zdradzają stan duszy. – Gaap przysunął się jeszcze krok bliżej. Wyczuwał słabe wibracje ciepłego ciała Anioła. Jego własne emanowało chłodem. – Ludzkość ginie, nurzając się w seksualności, o której nie chcesz pamiętać. A jednak ma ją każda istota, nawet ty.

– Dlaczego właśnie seks? – zająknął się Anioł.

Znów rozpostarł skrzydła, ale tym razem nie zamachnął się tylko otoczył demona. Schował ich w kokonie z piór.

– Bo jest piękny.

– Brudny.

– Przyjemny. – Gaap dotknął dłońmi zaokrąglonych bioder.

Anioł patrzył w gorejące oczy demona, na jego twarz pełną napięcia, na wpół rozchylone usta, kuszące i miękkie. I przez umysł Elohim Hemiel przebiegła myśl, niczym piorun. I Anioł pochylił się, by pocałować demona.

Niebo nie rozpękło się, nie nastąpił koniec świata.

– Miłość mieszka w każdym istnieniu – kontynuował Gaap, gdy Elohim oderwał się od niego. Obserwował, jak zmienia się twarz boskiej istoty, jak skrzą się jasne, pogodne oczy. Jak usta pęcznieją pod wpływem pieszczoty. Jak opuszcza zawstydzony wzrok. – To przecież Bóg dał ludziom seks, czyż nie? Uczynił go dobrym, jak wszystko, co stworzył. A człowiek wypaczył jego kształt – mówił, jednocześnie wodząc palcami po rozgrzanej skórze Anioła, który drżał i zagryzał usta. Wyglądał, jakby toczył walkę, której nie sposób ani wygrać, ani przegrać. – Jakie czasy, taki diabeł. O to w tym chodzi, Elohim Hemiel, czyż nie? Ludzkość zniszczy się w jedyny sobie znany sposób. Ja tylko pomagam. Powiedz, czy chcesz? – Sięgnął do krótkiej szaty, uniósł rąbek dłonią, drugą dotykając hermafrodytycznej płci.

– Naucz mnie – szepnął Anioł, mocniej zacisknął skrzydła.

Przyciągnął demona.

Gaap uśmiechnął się ponad ramieniem boskiego stworzenia. Wsunął się powoli w obojnacze ciało. Chłód poraził Elohim Hemiel, sięgnął serca, i martwy Anioł osunął się na chmurę. Gaap gwałcił go, dopóki jasne oczy nie zaszły szronem.

Koniec

Komentarze

Nie jestem pewna, czy zrozumiałam, czego diabeł chciał dowieść. Dostrzegam, że poszczególne fragmenty łączy wspólny motyw, jednak czegoś mi zabrało, żebym miała poczucie jedności czy domknięcia tekstu. Może chodzi o to, że postludium sugeruje, że między aniołem a diabłem toczy się spór o istotę/naturę/konsekwecje seksualności, ale poprzedzające fragmenty ukazują argumenty wyłącznie jednej strony, w dodatku są to argumenty z ekstremum.

Według mnie najbardziej udanym elementem tekstu jest fragment poświęcony anorektyczce – zdecydowanie różni się od pozostałych obrazków. W tym fragmencie przenosisz akcent z opisów zachowań (zbyt dosłownych, według mego gustu) na wewnętrzne doznania, percepcję, zmysły. Pozwalasz sobie – i czytelnikowi – zbliżyć się do bohaterki. Nie mówisz o niej wiele, w sensie trywialnych danych, ale jest jedyna postacią, którą daje się poczuć, która wydaje się autentyczna. Piszesz o niej zupełnie inaczej i to inaczej, moim zdaniem, wychodzi Ci znacznie, znacznie lepiej. Bliżej, subtelniej, prawdziwiej. W pozostałych fragmentach zachowania postaci, mimo że skrajne i potworne, przyjmowałam raczej z wzruszeniem ramion, bo miałam wrażenie, że czytam po prostu wyliczankę czasowników, dotyczących jakiegoś tam kartonowego ludka ;)

Natomiast co do sceny rozgrywającej się między aniołem a diabłem mam mieszane odczucia. Nie kupuję jakoś tej odkrytej nagle seksualności anioła, ale generalnie spodobał mi się ten obrazek, fajne te rzeczy, które anioł robi ze skrzydłami ;)

 

Technikalia:

 

 

Odrzuciła na plecy włosy

 

Kosmetyka: odrzuciła włosy na plecy brzmiałoby według mnie bardziej naturalnie, lepiej brzmiałaby też melodia zdania.

 

 

– Mondrość zachowajmy dla brzydkich – zaśmiała się, przeciągnęła pierwszą sylabę i odsłaniła porcelanowe zęby.

 

Domyślam się, że to nie ortograf, a podkreślenie specyficznej wymowy, ale żeby utwoerdzic się w tej konkluzji potrzebowałam doczytać do “ju noł”. W sensie, że jednak taki zapis razi. Zgrzytnęła mi też informacja o przeciągnięciu pierwszej sylaby – brzmi to tak jakby dzewczyna najpierw się zaśmiała, a potem złapała skądś tę sylabę i coś z nią zrobiła. Zamieniłabym to jakoś, np na imiesłów, coś w stylu “powiedziała, przeciągając pierwszą sylabę, po czym zaśmiała się.” Jeśli już musi przeciągać.

 

 

Gdy nachylał się, by pieścić ją ustami, przypominała łono dziecka, będącego na granicy pomiędzy dojrzałą kobiecością, a nie do końca rozwiniętą młodością.

 

Tu mi coś nie gra, nie rozumiem co to za granica – między nie rozwiniętą młodością a dojrzałością to raczej jest jakaś spora przepaść i kolejne stadia rozwojowe (rozwinięta młodość?), więc ta granica to tak nie bardzo.

 

 

Zerknął na kochasia, który podniósł się z wody, do której wpadł, i zbliżał się do niego.

 

Dobrze by było przebudować to zdanie, jest niezgrabne – dwa razy “który”, zamieszanie z podmiotem…

 

 

Brat zaśmiał się gorzko, czym wywołał u niego nową lawinę emocji, których nie umiał kontrolować.

 

Tu też zamieszanie z podmiotem – kto nie umiał kontrolować czyich emocji?

Hmmm. Miał być zakład (ale o co? dowiadujemy się o nim głównie z przedmowy, nie z tekstu), który chyba oznacza dwie strony. A tu wszystko jest jednostronne. Wyłącznie diabeł działa, anioł pozostaje bezczynny i jakby bezwolny aż do samozatracenia. Głupio i słabo przez to wypada, cud, że niebo jeszcze nie spadło nam na głowy, jeśli wszyscy tam są podobni.

Mężczyzna wrzeszczał, gdy wrył się mu paznokciami w twarz,

Czyli kto się komu wrył?

że dotykając cię, będę musiał się dezynfekować.

Taka konstrukcja zakłada jednoczesność czynności. A to raczej niemożliwe, w końcu brat nie jest ze spirytusu.

Babska logika rządzi!

Cóż, jeżeli interesuje Cię tworzenie erotyki ocierającej się mocno pornografię i epatowanie przemocy, a jeszcze masz zamiar to robić pod bardzo znaczącym nickiem, ok, akceptuję ten fakt. Nie mam też problemu z konwencją eksploatacji, ba moje ulubione filmy są właśnie z tej kategorii. 

Transgresja jednak w Twoim ujęciu moim zdaniem nie wyszła. Mam wrażenie, że jedynie przedstawiłaś brutalne obrazki i nic z tego nie wynika. Po eksploatacji oczekuję katharsis, a tu… cóż, przedstawiłaś jakiś punkt widzenia, ale no właśnie? Ok, w tekście wychodzi, że seksualność jest “zła”? Egoistyczna? Zezwierzęca człowieka? 

Wizja momentami faktycznie przerażająca. Bardzo dobra scena z anorektyczką. 

 

Rzeczywiście, działa głównie diabeł – albo można odnieść takie wrażenie – bo narrator śledzi właśnie diabelskie, a nie anielskie poczynania. Może po to, by pokazać, iż łakniemy bardziej sensacji i zła, niż opowieści o dobrych czynach? Tym bardziej, że dobro w postaci anioła okazuje się… podatne na pokusy zła. Nabiera cech seksualnych, chociaż przez wieki w kościele anioły miały być pozbawione cech płciowych i “ponad to”, bo seks (poza prokreacją) uważano za szatański akt.

 

Tak przynajmniej odbieram założenia autorki.

No cóż, opisałaś cztery sceny przesycone seksem, przemocą i zabijaniem, ale nie znalazłam w nich odpowiedzi na pytanie postawione w przedmowie. Piąta scena, wieńcząca dziełko, także niczego nie wyjaśniła, więc nie bardzo wiem, LadyBitch, co miałaś nadzieję opowiedzieć.

Przeczytałam bez przykrości, ale Manowce w pamięć mi nie zapadną.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

unio­sła ide­al­nie wy­sku­ba­ną brew wy­so­ko na czoło. Za­sta­no­wił się, jak to moż­li­we, skoro przy tym ge­ście nie po­wsta­ła ani jedna zmarszcz­ka. –> Gesty wykonuje się rękami, nie brwiami.

 

od­sła­ni­ła por­ce­la­no­we zęby. –> Literówka.

 

lekko spa­lo­ną na so­la­rium skórą… –> …lekko spa­lo­ną w so­la­rium skórą

 

Na twa­rzy ko­bie­ty za­uwa­żył zmę­cze­nie, które prze­ci­na­ło ją sie­cią drob­niut­kich zmarsz­czek. –> Czy zmęczenie przecinało twarz, czy kobietę?

 

skrę­cał w kie­run­ku je­zio­ra – od­po­wie­dział, wy­ko­nał ruch ręką w kie­run­ku ścież­ki. –> Powtórzenie.

 

Prysz­cza­ty sły­szał szum si­to­wi nie­opo­dal… –> Prysz­cza­ty sły­szał szum si­to­wia nie­opo­dal

 

Spoj­rzał mu pro­sto w twarz, spoj­rze­niem bez­czel­nym… –> Czy to celowe powtórzenie?

 

kiedy wbi­jał obcas gla­nów w twarz pe­da­ła… –> …kiedy wbi­jał obcas gla­na w twarz pe­da­ła

Bo nie przypuszczam, by dwa glany miały jeden obcas.

 

A oni pier­do­lić się będą na pla­żach, gdzieś po­śród si­to­wi… –> A oni pier­do­lić się będą na pla­żach, gdzieś po­śród si­to­wia

 

Znów roz­po­starł skrzy­dła, ale tym razem nie za­mach­nął się tylko oto­czył de­mo­na. –> Raczej: Znów roz­po­starł skrzy­dła, ale tym razem nie za­mach­ał, tylko oto­czył nimi de­mo­na.

 

– Naucz mnie – szep­nął Anioł, moc­niej za­ci­sk­nął skrzy­dła. –> Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Z treścią opowiadania skojarzyła mi się piosenka Kaczmarskiego “Dzieci Hioba”. Tylko o ile tam tekst wprowadza w zadumę, tutaj… właściwie jestem świadkiem pewnych scen. Do końca nie czuję, o co się założył anioł z diabłem, konflikt też prędko mnie znużył, bo działa tylko jedna strona. Na końcu więc nie czułem, że obejrzałem pojedynek, do tego mocno jednostronny. Strona diabelska nie miała nawet jak przegrać.

Koncert fajerwerków ma więc pomysł. Niestety nierównowaga sił w narracji i w działaniu podcięła skrzydła napięciu. W efekcie przeczytałem, pokręciłem trochę głową na sceny przemocy i seksu i… tyle. Większych emocji ten koncert fajerwerków we mnie nie wzbudził.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

I znów wypada mi tylko zgodzić się z przedpiścami. Tekst napisany naprawdę nieźle, scena z anorektyczką znakomita. Wszystkie sceny zresztą są mocne, wymowne, paskudne. Tyle, że niewiele z tego wynika. Bardzo dobry opis spleśniałych piwnic człowieczeństwa. I tyle. Głównie dlatego, że zawiodła ostatnia scena – nie zrozumiałem, co dokładnie stało się między aniołem i diabłem, o co im chodziło, co jeden drugiemu chciał udowodnić. Wygląda na to, że fakty, które powinny być dla nich jasne od tysiącleci. 

Nie ulega jednak wątpliwości to, że nie jest to tekst, który jednym okiem wleci, a drugim wyleci – masz talent do sugestywnych opisów. Wykorzystuj go. 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Nowa Fantastyka