…
Mnichem jestem! Tak!
Wolny od murów i szat!
Wolnym ja! Jest!
Po wieczności kres!
Kres pragnień! Dziś!
Chmurką jest myśl!
Bez kobiety! Bez pożądań!
Bez zazdrości! Bez przywiązań!
Bez nędzy! Bez przedmiotów!
Bez pieniędzy! Bez kłopotów!
Bez brania! Bez dawania!
Bez pozy! Bez nagości!
Bez pracy! Bez wysiłku!
Bez bólu! Bez trudu!
W tłumie! W samotności!
W niewoli! W wolności!
Jestem mnich! Człowiek Boży!
Co wszechświaty wieczne
Przez Boga i w Bogu…
tylko… wolą… tworzy…
(Pieśń adeptów Wiedzy Daa ar Tha)
…
Cheemoram Day Ree trwał. Jego duszy, krystalicznie czystej i wolnej, nic nie mogło zaniepokoić. Błądził po obszarach nieskończoności, odczuwając nieskończoną rozkosz samoświadomości.
Nic nie słyszał – a jednak był Uchem Kosmosu.
Nic nie widział – a jednak był Okiem Wieczności.
– Czym jest Byt? – zapytał.
Jego słowa odpłynęły, okrążyły Wszechświat, wróciły, zawibrowały potęgą namacalności, zadźwięczały akordem potężnym.
– Byt to Świadomość – odrzekł Pan, a Jego Słowa, niczym błyskawica ciemną noc, rozświetliły Kosmos i wbiły się głęboko w Cheemorama – wielkiego wojownika Daa ar Tha.
Otworzył oczy. Jakby całkiem nie uświadomiwszy sobie do końca gdzie jest i czemu powrócił do ciała, rozejrzał się.
Nie był sam w swojej jaskini. U wejścia stał młody wojownik. Dyszał. Wściekłość wykrzywiła jego rysy. Skąpo odziany, uzbrojony był w miecz, który nosił na plecach i miotacz zamknięty w kaburze przypiętej do pasa.
– Przybyłem na planetę Deeporathe, aby uczyć się sztuki Daa ar Tha – wysyczał. – Szaleniec, którego imię brzmi Heedoram, wysłał mnie dziesięć dni temu w śniegi tych przeklętych gór, abym odnalazł wielkiego wojownika Cheemorama Day Ree. Szedłem tu pytając o drogę wichry i chmury. Jeżeli nie jesteś Cheemoramem, najpierw zabiję ciebie, następnie Heedorama, a potem obrócę w perzynę tę planetę. Odpowiadaj! Jesteś Cheemoramem Day Ree, mistrzem Daa ar Tha, którego miałem znaleźć?
– Jestem – odpowiedział Cheemoram.
Wojownik wszedł do jaskini, a wściekłość wrzała w nim, jak gaz w wulkanie przed erupcją.
– Każdy może powiedzieć: “słuchajcie mnie, bo jestem Mistrzem nad Mistrzami”.
I każdy mógłby powiedzieć: “oto ja jestem Cheemoram”. Powiedziane jest: “nie po słowach ich poznacie, lecz po czynach” – rzekł, patrząc groźnie na Cheemorama.
– Dlaczego miałbym kłamać? – zapytał Mistrz.
– Może boisz się śmierci i strach dyktuje twoje słowa?
– Dlaczego miałbym bać się śmierci?
– Szaleńcze, każda żyjąca istota boi się śmierci i bólu! – wrzasnął wojownik. – Dość tych pustych pytań! Jeżeli jesteś wojownikiem Daa ar Tha, pokonasz mnie, a jeżeli kłamiesz, zginiesz! Oto mój miecz zada tobie teraz mnóstwo pytań! – To mówiąc, sięgnął po broń, lecz Cheemoram stał się niewidzialny.
– Chcesz walczyć? – dobiegł wojownika głos Cheemorama.
– Chcę ciebie zobaczyć – odpowiedział wymijająco, rozglądając się uważnie po jaskini skąpo oświetlonej niewielkim kagankiem. Sądził, iż sprytny przeciwnik ukrywa się gdzieś w zakamarkach pieczary.
– Powiedziano: “kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie”– rzekł głos.– Jeżeli chcesz być wojownikiem Daa ar Tha, odłóż miecz, albowiem wojownik Daa ar Tha nie wojuje mieczem.
“Zrobię tak jak chce, a on opuści kryjówkę i wtedy go dopadnę” ułożył sobie wojownik i odłożył miecz, po czym jął się skradać w stronę zrębu skalnego, stamtąd, bowiem, dobiegł go głos Cheemorama.
Ale Cheemoram wychynął jakby z niewidzialnej mgły, podniósł miecz wojownika i rzekł:
– Wojownik Daa ar Tha walczy rozumem. Teraz ja mam miecz, a ty nie masz.
– Mówiłeś, że wojownik Daa ar Tha nie walczy mieczem! – wrzasnął Zaszabijaar, nie rozumiejąc, dlaczego Cheemoram jest przy wejściu do groty, a jego głos dobiega z jej środka.
– Rozbroiłem ciebie, jestem więc tym, kim mówiłem, że jestem – odrzekł Cheemoram.
– Jeszcze mam miotacz! – roześmiał się Zaszabijaar i wyciągnął broń.
Ale Cheemoram niespodziewanie rozmnożył się. Był wszędzie. Otaczał wojownika setkami postaci, jakby odbity w trójwymiarowym lustrze.
– Strzelaj wojowniku ! – powiedziały Cheemoramy. – Który z nas jest prawdziwy?
– Ty jesteś! – warknął wojownik i strzelił. Powaliło go na skałę silne uderzenie. Zamroczony, podniósł się szybko. Nie miał już miotacza. Trzymał go w ręku Cheemoram.
– Czy przekonałem ciebie, że jestem Mistrzem Daa ar Tha? – zapytał.
– Jesteś przeklętym czarownikiem! – odrzekł Zaszabijaar wściekle i rzucił się na Cheemorama niczym rozjuszone zwierzę.
Ale nagle zobaczył siebie w pięknej zielonej dolinie, jak leży nad brzegiem strumienia, otoczony zapachem sadu i ramionami pięknej, czarnowłosej dziewczyny. Poczuł spokój i zadowolenie.
Otrzeźwiło go silne uderzenie w twarz. Leżał obolały, nie rozumiejąc co się stało, nie było doliny, ani dziewczyny, z rozbitego nosa płynęła krew.
– Nie śpij – powiedział Cheemoram. – Ułuda czyha na ciebie. Bądź przytomny w czasie walki!
Zaszabijaar spokorniał.
– Zaiste, jesteś tym, którym mówisz, że jesteś – rzekł, powstając. – Proszę, abyś raczył przyjąć mnie na ucznia i opowiedział, czym jest wiedza Daa ar Tha.
Cheemoram usiadł. Wskazał uprzejmym ruchem dłoni miejsce naprzeciw siebie.
Wojownik spostrzegł, iż krew, cieknąca z rozbitego nosa, ulotniła się, zaś rozbite oko przestało boleć. Zdziwiony, dotknął swej twarzy.
– Po stokroć lepiej jest umieć leczyć cierpienie, niż je zadawać – uśmiechnął się Cheemoram.– Jak ciebie zwą?
– Zaszabijaar – odpowiedział wojownik, skrycie dziwiąc się temu, co przed chwilą usłyszał.
– „Walczę z ułudą”, oto co znaczy “Daa ar Tha” w starożytnym języku naszych przodków – rzekł Cheemoram. – Już dawno nasi przodkowie zrozumieli, iż nie warto tworzyć potężnych urządzeń do strzelania i obrony. To droga, która prowadzi jedynie do eskalacji problemu. Lepiej uderzyć w rozkazodawcę, niż w wykonawcę rozkazów. To zadanie wojownika Daa ar Tha.
Ale czy to jedyne zadanie? Nie. Zwalczyć ułudę w każdym aspekcie jej tworzenia – oto ważniejsze zadanie wojownika Daa ar Tha. Wyzwolić z ułudy błądzącego brata, oto jeszcze ważniejsze. Albowiem wiedz, że błądzącym bratem nazywamy naszego przeciwnika. Nie walka przynosi nam triumf, ale nawrócenie. Rozumiesz, Zaszaabijaar?
– Sądziłem, że Daa ar Tha to sposób walki, który sprawia, że jest się niepokonanym – odrzekł niepewnie.
– Z kim chcesz walczyć? – zapytał Cheemoram.
Lecz Zaszabijaar nie umiał odpowiedzieć.
– Zawsze i wszędzie, jedynym przeciwnikiem godnym twego wysiłku jest ułuda. To ona sprawia, iż odczuwasz niepokój niespełnienia. To ona każe ci myśleć, iż przemijasz. To ułuda gna ciebie po różnych aspektach twego życia i sprawia, że jesteś jak dziecko we mgle, które nawołuje rodziców, bezradne i opuszczone. Walcz z ułudą, Zaszabijaar.
– Czy nauczysz mnie posługiwać się mieczem tak, aby nikt mnie nigdy nie zwyciężył? – zapytał nieśmiało Zaszabijaar, który niewiele zrozumiał ze słów Cheemorama.
– To umie najmarniejszy wojownik Daa ar Tha – odpowiedział Cheemoram. – Lecz lepszy od niego walczy atakując umysł . Ale lepszy od tego, co atakuje umysł, jest ten, który potrafi walczyć Czasem. Lecz największy z nich jest ten, który może nie walczyć w ogóle, a zawsze jest zwycięzcą.
– Nie walczy i wygrywa?– roześmiał się Zaszabijaar niepewnie i pomyślał, że Mistrz kpi sobie z niego.
– Nie walka jest zwycięstwem, ale trwanie – mówił dalej Cheemoram. – Walcząc, nigdy nie wyzwolisz się z ułudy. Kiedy tu szedłeś, brnąłeś przez śnieżne zaspy, wiał silny wiatr, byłeś głodny, spragniony i zmarznięty. Twoje ciało domaga się ciepła, jadła, napoju, odpoczynku. Zaprawdę, jesteś sługą swojego ciała, Zaszabijaar!
– Rzekłeś – ziewnął Zaszabijaar. – Powinieneś być bardziej gościnny. Rozpalmy ogień i zjedzmy coś!
Niespodziewanie znaleźli się w sadzie. Ciepłe, łagodne promienie słońca otuliły ich ciała, a świat upajał się zapachem owoców stworzonych w niezwykłej obfitości.
– Nasyć się – powiedział Cheemoram obojętnie.
Zdumienie młodego wojownika nie miało granic.
– Czy ja uderzyłem się w głowę i śnię? – pytał sam siebie. – Wszak przed chwilą byliśmy w ciemnej i zimnej jaskini, otoczeni majestatem ośnieżonych szczytów potężnych gór!
Sięgnął po owoce z niedowierzaniem, nie z głodu, ale z chęci udowodnienia sobie, iż z namacalnym zjawiskiem, a nie ze zwidem ma do czynienia, jął pieścić swe zmysły ich cudownym, świeżym smakiem. Były soczyste, orzeźwiające i na pewno prawdziwe.
– Chętniej zjadłbym młode, krwiste mięso – powiedział, próbując zmusić Cheemorama do ukazania nowych, czarodziejskich sztuczek, których bardzo był ciekaw.
– Jest to w mojej mocy – rzekł na to Cheemoram – ale jeżeli chcesz walczyć z ułudą skutecznie, przestań jeść mięso. Następnie zrezygnuj z owoców. Potem odwyknij od picia wody. Wreszcie odzwyczaj się od oddychania.
– Co mówisz! – wykrzyknął Zaszabijaar. – Jak mam żyć nie jedząc, nie pijąc i nie oddychając!
– Zaprawdę, jesteś jak małe dziecko dziwiące się jasności słońca i ciemności nocy! – powiedział Cheemoram surowo. – Nie wykrzykuj, lecz uważnie słuchaj, a może więcej pojmiesz z moich nauk! „Nie ceni bogactwa swego bogacz i szybko je traci” mówił Pan o wypowiedzianych przez ignorantów słowach. Powiadam ci, skarbem są słowa i mają wielką moc, więc nie należy ich trwonić na puste okrzyki!
Uświadom sobie, iż nie sługą, lecz niewolnikiem jesteś i to nie jednego, lecz trzech ciał, w które przyobleczona jest twoja dusza. „W trzech klatkach uwięziła się dusza” – rzekł Pan – „najpierw złotej, potem srebrnej i w końcu brązowej”. Złota klatka, to symbol idei i wzniosłych pragnień, srebrna zaś, to uczucia, a brązowa oznacza potrzeby proste jak spanie, oddychanie, jedzenie i picie. Uwolnij się z trzech klatek, a staniesz się wolny, o Zaszabijaar.
„Daa ar Tha to sztuka wojenna, a ten specjalnie mnie zwodzi, gdyż nie uznał mnie za godnego tej wiedzy” pomyślał wojownik i odpowiedział Mistrzowi ze złością:
– Sądziłem, że jestem wolny.
– Zatem łudziłeś się – odrzekł Cheemoram. – „Oto mówią nie słysząc, oto idą nie znając drogi” nauczał Pan.
Zaprawdę, niewolnik tylko wtedy szczęśliwy jest, kiedy nie wie co to wolność, lecz wolny duch dąży do prawdy za wszelką cenę, albowiem widzi siebie jako więźnia.
– To kto, według ciebie, jest wolny? – zapytał Zaszabijaar.
– Ten, który nie pragnie – odpowiedział Cheemoram .
– Jak można żyć nie pragnąc? – zdziwił się Zaszabijaar. – A miłość? Nie pragniesz miłości?
Cheemoram wskazał na promyki słońca, które pieściły jego lewą rękę.
– Jestem jak to światło, które kocha słońce, swego stworzyciela – powiedział. – Jestem jak szmer wody, który kocha swoją stworzycielkę – rzekę. Taka jest moja miłość.
– A kobiety nie pragniesz? – podejrzliwie zapytał Zaszabijaar.
– Nie pragnę niczego, ponieważ pragnienia wywodzą się z ułudy, a ja jestem Daa ar Tha, a to znaczy „walcz z ułudą„.
Zaszabijaar nerwowo chodził tam i z powrotem i nie wiedział co o tym myśleć. Ogarniała go irytacja .
– A więc, kiedy zniknąłeś i ja myślałem, iż ukryłeś się gdzieś w jaskini, ty jedynie kazałeś mi myśleć, że tak było, ale nie ruszyłeś się z miejsca?
– Uczyniłem tak – przyznał Cheemoram.
– Lecz teraz jadłem i jestem najedzony – zaniepokoił się Zaszabijaar tknięty nowym olśnieniem, albowiem wszystko jęło mu się układać w logiczną całość. – Czy zaiste, jestem? Czy też nadal głodny i oszukany twoją niezwykłą umiejętnością? Wiem, że można siebie przekonać, że się nie jest zmęczonym, czy tchórzliwym, ale nie można powiedzieć śmiertelnie rannemu człowiekowi: zaprawdę, powiadam ci że nie ma w tobie dolegliwości zatem powstań i tańcz wesoło bo zdrów jesteś, a on nie wstanie, a jeśli nawet, to flaki mu wypadną z rozprutego w walce ciała, więc może i ja zaraz upadnę i umrę z głodu, chociaż z uśmiechem na ustach, oraz radością w sercu, ogłupiały przez sprawnego oszusta? Odpowiedz Mistrzu!
– O Zaszabijaar – westchnął Cheemoram. – To nie ja oszukuję, ale twój umysł okrutny, każąc ci wierzyć, że możesz umrzeć bez oddechu, jadła i napoju. Też i jego wiń za wiarę, że umrzesz, kiedy rozprują mieczem twoje ciało, a ja powiadam ci i słuchaj uważnie: jedynie rozpadnie się jedna klatka, a pozostają jeszcze dwie.
– To czemu nie dałeś się rozpruć memu mieczowi? – zapytał złośliwie Zaszabijaar i roześmiał się.
– Albowiem pomyślałem o tobie: oto mój brat pogrążony w ułudzie. Pokażę mu drogę wyjścia z tej matni, bo wielkie jest moje współczucie dla niego.
– Gdybyś jednak nie posiadał swoich umiejętności, nic byś nie mógł poradzić na to, że rozciąłbym twoje ciało.
– Użyłem swoich umiejętności nie dla siebie, ale dla ciebie i wielu innych, którym dam świadectwo prawdy Daa ar Tha – odparł Cheemoram.
– Pragnę dobrze walczyć, jestem wojownikiem, a nie filozofem! – Zaszabijaar rozgniewał się. – Jeżeli to jest Daa ar Tha, to naucz mnie swoich sztuczek, a będę niepokonany. Jak omamić umysł wroga?
– Dobrze powiedziałeś „pragnę” – rzekł na to Cheemoram. – Dlatego nie możesz być wojownikiem Daa ar Tha, ponieważ to oznacza „walczę z ułudą”, a pragnienia są niczym lawina staczająca się ze szczytów ułudy.
Zaszabijaar zacisnął pięści.
– Nie pokonałeś mnie w uczciwej walce, ale dzięki oszustwom – warknął – i odchodzę. Niech ten sad zniknie! Zdejmij ze mnie swój czar, wielki omamicielu!
Klnąc i wygrażając pięścią, odszedł Zaszabijaar w śnieżną i mroczną noc, ale pobłądził i powrócił do jaskini, w której ujrzał Cheemorama, więc zmienił kierunek, ale ponownie dotarł tam, skąd wyszedł. Opadł zmęczony na śnieg i przyglądał się tylko jakby śpiącemu wojownikowi Daa ar Tha, aż nastał poranek i słońce ukazało w całej krasie wspaniałą śnieżną biel doliny Cheemorama, ten zaś otworzył oczy, wstał i udał się do pobliskiej rzeki, w której – nie zważając na przeraźliwy mróz – zanurzył swoje ciało.
Zaszabijaar nie mógł nie okazać podziwu dla tak niezwykłego pokazu męstwa i hartu ducha. Złość umknęła z nocnym wichrem, piękny poranek skłonił go do pogodnych rozmyślań i stwierdził, iż nie warto porzucać towarzystwa Mistrza, bo chociaż nie wszystko co mówił dało się zrozumieć, to jednak posiadał wielką moc i wiedzę, zatem spłynie coś z tego na Zaszabijaara i poprawi jego niemałe umiejętności. Tak sobie właśnie pomyślał, a głośno powiedział:
– To niezwykłe, Mistrzu, że bez obawy zanurzasz się w tak zimnej wodzie!
– Należy dbać o higienę – krzyknął Cheemoram ze środka rzeki, po czym skrył się pod jej nurtem. Wynurzył się tuż przy brzegu, zgrabnie podciągnął i już stał na brzegu, świeży i rześki. Założywszy swe odzienie, które składało się jedynie z białego worka z wycięciem na głowę i ręce, przepasał się sznurem, a następnie rzekł:
– Ciało potrzebuje wody, ponieważ samo się składa z wody. Pozwalam memu ciału na kąpiel, bo jestem wspaniałomyślnym władcą i nie odmawiam niczego moim sługom, jeżeli nie muszę. I ty, jako wojownik Daa ar Tha, powinieneś wreszcie ustanowić właściwy porządek rzeczy w swoim domu. Spójrz na siebie! Wszyscy trzej twoi niewolnicy pomiatają tobą, jakby byli panami życia i śmierci wielkiego Zaszabijaara! Narzucają tobie własne przyzwyczajenia i koncepcje życia, a ty słuchasz bezkrytycznie zapominając o swoim pochodzeniu. Czy dusza jest dla ciał, czy ciała dla duszy? Wskakuj do wody, chociaż nie masz na to ochoty, ulegając złudzeniu, że zamarzniesz! Pokaż swemu ciału, kto panem jest, a kto niewolnikiem!
Zaszabijaar walczył z sobą długo. Pomysł ten zdawał się być uzasadniony. Wszak Mistrz musi sprawdzić jego męstwo i hart. Było mu jednak przeraźliwie zimno i bez kąpieli. Wolał po stokroć zanurzyć się w ciepłej wodzie, niż w tej lodowatej kipieli.
Zmusiwszy się jednak do posłuszeństwa, zdjął spodnie, bluzę, kaftan, a potem zamknąwszy oczy, skoczył w kipiącą toń. Ze zdziwieniem poczuł przyjemny, rześki chłód, więc wynurzył się czym prędzej. Ujrzał świat rozleniwiony upałem. Przeraźliwy żar spływał na soczystą zieleń górskiej łąki, która porastała dolinę, zresztą poznał, że to ta sama, zimna, lodowata, ośnieżona dolina – niema towarzyszka jego z Cheemoramem spotkania – tylko poddana całkowitej pogodowej metamorfozie, zapewne sprawionej przez niezwykłe umiejętności Mistrza Daa ar Tha.
Nie chciało się wychodzić z rześkiej wody. Dobrze było zanurzyć się w jej jedwabistą, chłodną głębię i kpić sobie z żaru. A Cheemoram stał na brzegu i śmiał się co sił, wołając:
– Zaszabijaar! Wychodź czym prędzej, abyś nie zamarzł!
Zawstydzony, wyskoczył na brzeg. Jego gołe stopy dotknęły lodu, mróz chwycił za nos i uszy, ale on już czuł, że daleko pozostawił zmysły ciała, bowiem zbyt bardzo stały się zawodne.
Czy mógł im ufać? Spojrzał na swoje ciało z niechęcią. Tak długo wierzył w to, co pokazują oczy, słyszą uszy, czuje nos … a przecież to oszustwo!
– Biegniemy w górę, o tam. – Cheemoram wskazał ręką odległy szczyt. – Damy naszym sługom wysiłek i zmęczenie.
I umknął skocznie, niczym górska kozica, wołając wesoło:
– Goń mnie, wojowniku, a może jesteś zbyt wolny?
Urażony w swej dumie Zaszabijaar, ruszył śladem Mistrza sądząc, że szybko go dogoni. Tymczasem brnął z zaspach po kolana, aż w końcu przewrócił się. Powstał. Postanowił za wszelką cenę pokazać Mistrzowi, jaki jest sprawny.
Ale Mistrz biegł lekko i zwiewnie, niczym jakaś zjawa śnieżna i tylko wołał z daleka:
– Zaszabijaar!
Wojownik zacisnął zęby. Biegł, przeklinając śnieżny puch.
Dotarłszy do skał, spostrzegł jak Mistrz lekko, bez wysiłku, wspina się na szczyt z niewiarygodną prędkością. Pomyślał, iż nie dogoni Cheemorama, ale wtem ujrzał nie nagie, ostre zręby skalne, lecz wygodną drabinę. Wskoczył na nią z małpią chyżością i szybko nadrobił dzielący ich dystans.
– Dogoniłem ciebie! – zawołał z radością, kiedy się już zrównali.
Przystanęli na szczycie, skąd mogli podziwiać niezwykły urok doliny.
– Dlaczego uwierzyłem w śnieg? – zapytał Zaszabijaar. – Przecież przekonałeś mnie, iż nie należy wierzyć zmysłom. Dogoniłem ciebie, bo widziałem nie ostre skały, lecz wygodną drabinę.
– Dawno temu, wojownicy Daa ar Tha, za namową swojego Mistrza, wybrali się łódką na jezioro – odpowiedział Cheemoram. – Byli już bardzo daleko od brzegu, kiedy ujrzeli, jak podąża w ich kierunku Mistrz, idąc po wodzie.
„Chodźcie za mną” rzekł „w ten sposób dotrzemy do drugiego brzegu szybciej niż łodzią”
I wszyscy wyskoczyli z łodzi, aby za nim pójść. Ale jeden wpadł do wody, zaczął tonąć.
„Ratunku!” wołał, więc pozostali wyrwali go z głębiny i zanieśli na brzeg.
Potem, kiedy wysuszył się i ochłonął podszedł do swego Mistrza, pytając:
„Dlaczego inni wojownicy nie wpadli do wody?”
„Kiedy wyskoczyłeś z łodzi, podwinąłeś spodnie, aby ich nie zamoczyć, inni tego nie uczynili” odpowiedział Mistrz.
Rozumiesz przypowieść, Zaszabijaar?
– Przypowieść rozumiem – odrzekł Zaszabijaar. – Tamten wojownik podciągnął spodnie, bo bał się, że je zamoczy. Nie uwierzył swemu Mistrzowi. Ale co to ma wspólnego ze mną?
– Kiedy biegłeś, za wysoko unosiłeś nogi. A przecież nie wierzyłeś w istnienie zasp śnieżnych, czy tak? – uśmiechnął się Cheemoram i zanim Zaszabijaar zdołał odpowiedzieć, błyskawicznym ruchem obu dłoni, zepchnął wojownika ze szczytu góry, prosto w bezdenną przepaść.
…
Dzisiaj przemierzam Wieczność
Rozświetloną błękitem
Święci i Bogowie spoglądają na mnie
Z głębi swej medytacji
Dzisiaj niczego nie szukam
Nie zadaję pytań
Nieskończona przestrzeń uśmiecha się
Z głębi swej medytacji
Dzisiaj niczego nie widzę
Nie przyglądam się
Być może umarłem i opuściłem ciało
Lecz czy kiedykolwiek żyłem?
(pieśń wojowników Daa ar Tha)
…
Tytuł następnej części: Oświecenie Zaszabijaara. Cztery lekcje Mistrza Cheemorama. Lekcja druga: zasłona.