- Opowiadanie: Euforia - Panowie z Merkurego

Panowie z Merkurego

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Darcon, NoWhereMan, Werwena

Oceny

Panowie z Merkurego

 

Ula miała pięć lat (lub – jak podkreślała – pięć lat i trzy miesiące) kiedy pewien mężczyzna porwał ją z przedszkola. Już wtedy w mediach głośno było na temat podobnych spraw; policja apelowała do rodziców i wychowawców o ostrożność i dokładne weryfikowanie tożsamości każdego opiekuna, który zgłaszał się po dziecko. Ale czasem pewne rzeczy po prostu muszą się zdarzyć, i tyle.

Tego dnia pani Renata miała z maluchami urwanie głowy – dosłownie. Marcel, w szale wściekłości na koleżankę, oderwał łepek jej ulubionemu misiowi, rozwlekając wnętrzności biednego pluszaka po całej sali. Na domiar złego, to był ostatni dzień przed przedstawieniem z okazji Dnia Dziecka i przedszkolanki z duszą na ramieniu próbowały zmusić swoich podopiecznych do nauki wierszyka o krasnoludkach.

Pani Renata, ledwo przytomna ze zmęczenia, omal nie rozpłakała się ze szczęścia, widząc pierwszych rodziców przybywających po swoje pociechy. Pojawił się także przystojny mężczyzna, który przedstawił się jako wujek Uli. W normalnych okolicznościach przedszkolanka pewnie poświęciłaby chwilę, by z nim porozmawiać, ale zapłakana Alicja właśnie ciągnęła ją za nogę, żądając pomsty za misia, a Marcel przy zakładaniu bucików głośno żalił się matce na panią Renatę. Sprawę przesądziło zachowanie małej Uli, która podeszła do domniemanego wujka i chwyciła go za rękę.

– Wujek Leszek? – zapytała, bo choć słabo pamiętała wujka Leszka, ten pan był do niego bardzo podobny, a perspektywa wcześniejszej ucieczki z przedszkola bardzo jej się podobała.

– To ja. – Wujek uśmiechnął się miło i serdecznie pożegnał panie przedszkolanki, które ledwie zauważyły jego odejście.

Wujek Leszek wziął jej plecaczek i położył na tylnym siedzeniu, a samą Ulę posadził z przodu obok siebie. Dziewczynka czuła lekki niepokój, bo to było jednak obce auto i prawie nieznajomy pan. Wtedy wujek-pan dał jej dużego lizaka w kształcie plastra pomarańczy i powiedział, że zabiera ją do domu, do rodziców. Ula nie wiedziała rzecz jasna, że wujek Leszek nie jest wujkiem Leszkiem, tylko panem Wacławem N., który już raz wykręcił się od zarzutów o molestowanie seksualne dziecka. Nie wiedziała też, że nieco później, gdy o sprawie porwania zrobiło się głośno, nieszczęsna pani Renata straciła pracę i trafiła przed sąd. Dla Uli liczyło się teraz tylko to, że jedzie do domu, do mamy i taty; że pan o miłym uśmiechu opowiada ciekawą historię o rybce i rybaku i że dostała wielkiego lizaka jeszcze przed obiadem.

Ula nie miała pojęcia, że właśnie rozpoczyna się najdziwniejsza przygoda w jej jak dotąd krótkim życiu.

 

 

Około południa w pobliskiej miejscowości niedaleko lasu rozległ się cichy trzask. W kręgu spopielonej trawy pojawiły się trzy świetliste sylwetki: dwie mniejsze i jedna większa. Sylwetki z szelestem podobnym do płomienia pożerającego drewno ruszyły w głąb lasu, unosząc się lekko nad ziemią i nie czyniąc już więcej żadnych zniszczeń. Wkrótce dotarły do niewielkiego zapadłego domku, którego mieszkaniec wyprowadził się na zawsze, ale czy wyjechał do Anglii, czy trafił do nieba, trudno było orzec na pierwszy rzut oka. Chatka miała jeszcze mocne, choć zawilgotniałe ściany i drewniany dach nadający się do remontu, ale dogodną lokalizację – idealnie nadawała się na schronienie dla świetlistych przybyszów. Tuż przed przekroczeniem progu mniejsza postać przesunęła się bliżej większej, jakby szeptała jej coś na ucho. A potem przy drzwiach znajdowało się już trzech panów: jeden mały i siedzący na wózku inwalidzkim, drugi – niski i brzuchaty, a trzeci – wyższy, o przeciętnej budowie i takiejże twarzy. Nie sposób było określić wieku przybyłych, a nawet ich stroje – jeśli przyjrzeć się lepiej – miały w sobie coś nieokreślonego, jak gdyby w każdej chwili mogły zmienić swoją barwę i krój.

Panowie weszli do środka; w chatce – co łatwo przewidzieć – królowały pajęczyny i kurz, a wysłużone meble ze sklejki gniły od wilgoci. Zapach stęchlizny i kurzu uzupełniała mocna nuta mysiego moczu. W jednym pomieszczeniu, służącym za salon i sypialnię, prócz szaf i kanapy, znajdowały się szczątkowe zasłony w oknach i stary telewizor. Dalej, w wąskiej komorze wyglądającej na kuchnię dominował piec kaflowy i obła, pożółkła lodówka. Wychodek znajdował się na zewnątrz; gdy przybysze wyjrzeli przez brudne okno, zobaczyli zawalone, drewniane „coś”, co mogłoby przypominać psią budę, gdyby nie drzwi leżące obok w trawie. W domku była także spiżarnia – tak samo wąskie, lecz dłuższe od kuchni pomieszczenie z półkami po obu stronach. Stało tam trochę szarych od kurzu słoików i butelek o tajemniczej zawartości, a podłogę prócz brudu zaścielało rozbite dawno temu szkło.

Niższy z towarzyszy, ten gruby, pociągnął wyższego za rękaw i wymamrotał:

– Przybyszu, zrób coś z tym.

Mężczyzna nazwany Przybyszem kiwnął głową.

– Pozwól tylko, że jeszcze chwilę pooglądam.

Tymczasem nieznajomy na wózku podjechał w stronę telewizora i ze zręcznością znawcy poodłączał wszystkie kable, a następnie przyglądał im się z zainteresowaniem. Gruby towarzysz przewrócił oczami i zniecierpliwiony opadł na kanapę, wzbijając tumany kurzu. Rozkaszlał się i spróbował rękoma odegnać chmurę.

– Pospiesz się, Przybyszu – jęknął.

Wysoki mężczyzna wyłonił się ze spiżarni i jednym ruchem dłoni odmienił wnętrze domu. Kurz zniknął, stare meble przestały gnić, a zasłony wróciły do swojej postaci sprzed kilkunastu lat, ukazując srebrno-białą kratę. Kanapa straciła dziury i wyblakły brąz stał się głębokim burgundem, natomiast dywan – ledwie zauważalny wcześniej z powodu warstwy brudu – odzyskał jaskrawy, czerwony kolor. Wszystkie ściany jakby odmalowano i zniknęły zacieki w kątach, a pajęczyny rozwiały się niczym mgła. Mężczyzna na wózku ani na moment nie przestał grzebać przy telewizorze, który nie zmienił się zbytnio, odzyskawszy jedynie swój połysk.

– I jak, Leo, zadowolony? – zapytał Przybysz, siadając na kanapie.

Grubasek uśmiechnął się z ukontentowaniem.

– Teraz to rozumiem. Szkoda tylko, że mamy daleko do ludzi. Będzie problem z obserwacją.

Przybysz machnął ręką, a potem odchylił się, zakładając dłonie za głowę.

– Zawsze możesz się wybrać na spacer – stwierdził. – Ja mam stąd doskonały widok na przyrodę. Tylko tyle mi trzeba.

– A architektura? – rzucił Leo. – Ona cię nie interesuje?

Wysoki mężczyzna wydął usta, a potem rozchmurzył się.

– Będziesz mi przynosił książki. Takie z obrazkami. Mówiłeś, że oni dużo tego mają.

– No. – Grubasek westchnął. – Niech ci będzie. Ej, ty, beznogi! – zawołał nagle do towarzysza na wózku. – Co ty tam robisz?

Człowieczek zerknął na grubaska kątem oka, a potem bez słowa wrócił do roboty. Na ekranie telewizora co jakiś czas pojawiał się zaśnieżony obraz.

– Ar fascynuje się ludzką technologią – wyjaśnił Przybysz. – Prosił, żeby go ze sobą zabrać. Bardzo może nam się tu przydać, bo ja się kompletnie na tych sprawach nie znam.

Leo uniósł brwi.

– Kiedy ostatnio byłeś na Ziemi, Przybyszu?

Mężczyzna wzruszył ramionami.

– Jakieś dwieście lat temu. Od tego czasu sporo się zmieniło.

– Ha, żebyś wiedział! – Leo zatarł pulchne rączki. – Ominęły cię ze dwie spory wojny, bracie. Żałuj, żeś tego nie widział. Do czego oni są zdolni, ho, ho!

Przybysz uniósł brew.

– Nie podzielam twojej fascynacji ludzkim gatunkiem. Ta planeta zdecydowanie bardziej podobała mi się przed ich inwazją. Może kiedyś, kiedy ich już nie będzie, odtworzę ją taką, jaka była na początku. Piękną i dziewiczą. Czystą.

– Pff, powodzenia. Nawet na Merkurym mogłoby ci zbraknąć energii, a cóż dopiero tutaj.

Wysoki towarzysz uśmiechnął się enigmatycznie, lecz nie odpowiedział. Wkrótce stary phillips przestał śnieżyć, ukazując kadry z jakiegoś filmu. Ar skończył dłubaninę z tyłu urządzenia i walnął pięścią w jego wierzch – wtedy dołączył także dźwięk.

– Och, to E.T, mój ulubiony film o kosmitach! – zawołał Leo i zagapił się w ekran.

Przybysz także zerknął, ale szybko stracił zainteresowanie.

– Myślałem, że pasjonujesz się ludźmi, a tymczasem oglądasz ich fantazje na temat obcych. – A do towarzysza na wózku powiedział: – Dobra robota, Ar.

Malutki mężczyzna bez nóg ukłonił się ze skromnym uśmiechem.

– Wiesz co? – odezwał się Leo, nie odrywając wzroku od ekranu. Leciała akurat scena, w której dzieciak wiózł swojego przyjaciela-kosmitę w koszyku rowerowym. – Myślę, że powinieneś dać nam inne ciała, Przybyszu. Takie, w których czulibyśmy się bardziej swojsko. Niedługo przyniosę ci trochę przykładów, żebyś wiedział, co mam na myśli.

W pewnej chwili ich uszu doszedł dziecięcy płacz.

– To stąd? – zapytał Przybysz, wskazując telewizor.

– Łał – Leo przygryzł paznokcie – jak realistycznie.

Ar zastukał w okno, usiłując zwrócić ich uwagę. Poderwali się natychmiast i ujrzeli, jak na skraju lasu, niedaleko ich domku, jakiś mężczyzna szarpie się z bluzeczką małej dziewczynki. Dziewczynka była czerwona na twarzy od płaczu i krzyczała coś, co brzmiało jak „nie chcę!”.

– Cóż to takiego? – zapytał Przybysz, zaniepokojony.

– Och, czytałem o tym – odparł Leo, zadowolony, że może zabłysnąć wiedzą. – Małe dzieci często płaczą, kiedy dorośli do czegoś je zmuszają. O, na przykład tej chyba nie podoba się bluzeczka…

Przybysz oderwał się od okna i wypadł na zewnątrz, a jego towarzyszom pozostało tylko podążyć za nim. Obcy mężczyzna trzymał dziewczynkę oburącz w pasie i próbował jej coś szeptać do ucha, lecz ona wyrywała się i nie przestawała krzyczeć, gotowa stracić głos. Miała dwa ciemne wysokie kucyki powiązane kolorowymi gumkami, dżinsową spódniczkę i podkoszulkę z żabką, bo błękitną bluzeczkę napastnik zdążył już z niej zerwać. Duże niebieskie oczęta tonęły we łzach.

Przybysz dobiegł na miejsce i zatrzymał się kilka metrów od obcego i dziewczynki. Łotr był nią zbyt pochłonięty, by od razu dostrzec gościa, więc odskoczył przerażony, gdy między nim a jego ofiarą wyrosła nagle metrowa ściana z cegieł.

– Co do… – urwał i zobaczył Przybysza.

Nie mógł zrozumieć, co się właśnie wydarzyło; był zbyt podniecony i zaskoczony. Zadziałał jednak instynkt – mężczyzna odwrócił się i rzucił do ucieczki. Dziewczynka opadła na ziemię, obejmując ramionami drobne kolana. Przybysz stał nadal w tym samym miejscu, przyglądając się jej. W końcu dogonili go towarzysze – najpierw Leo na swoich krótkich nóżkach, a później Ar na wózku.

Grubasek sapał z wysiłku; oparł dłonie na udach.

– Co tu się stało? – zapytał, wskazując na mur. – Gdzie się podział tamten człowiek?

– Chciał ją skrzywdzić – odparł Przybysz. – Uciekł.

Leo załamał ręce.

– Coś ty najlepszego zrobił? Teraz trzeba się nią jakoś zająć. Ludzkie młode są okrutnie niesamodzielne.

– Więc oddajmy ją dorosłym.

– Zaczekaj… – Leo pogładził swój podwójny podbródek. Potem zbliżył się do dziewczynki, która ograniczyła wydawane dźwięki do szlochu. – Ona może zostać naszym obiektem obserwacji – powiedział z nutą samozadowolenia. – Zrobimy na niej wszelkie możliwe badania, a potem odeślemy ją do domu. Jest za mała, żeby to potem pamiętać.

Przybysz zmarszczył czoło i przyjrzał się dziecku z powątpiewaniem.

– Nie uważasz, Leo, że to nieetyczne?

– Nieetyczne? – Naburmuszył się Leo. – Bez obrazy, Przybyszu, ale to ja tu jestem specem od ludzi. Ty zajmij się tą swoją naturą, a ja zatroszczę się o ludzkie dziecko. No, mała… – Grubasek wyciągnął rękę w stronę dziewczynki. – Chodź do mnie.

Ula zobaczyła tylko pulchną dłoń obcego sięgającą w jej kierunku. Resztę obrazu rozmazały łzy płynące z oczu. Nie wiedzieć kiedy, wyminęła niskiego człowieczka i uczepiła się nogi wysokiego, nieporuszonego pana, który stał obok z założonymi rękoma. Nie wiedziała, co się dzieje, ale poczuła się dobrze, gdy objęło ją jego ciepłe ramię.

 

 

– Już jestem! – zawołał Leo, wchodząc do domu. Zdjął długi do ziemi płaszcz i kapelusz, które kompletnie nie pasowały ani do jego postury, ani do epoki i odwiesił je przy drzwiach. Pod pachą trzymał gruby plik gazet i czasopism. – Przybyszu, wpadłem na świetny pomysł!

Krzątający się akurat przy wnętrznościach lodówki Ar podniósł głowę i spojrzał znacząco na Przybysza. Wysoki mężczyzna stał przy oknie i opierał brodę na pięści, ale odwrócił się na dźwięk głosu.

– Ar ma rację – powiedział. – Twoje pomysły wywołują mój niepokój. Poza tym, mów ciszej, bo obudzisz dziecko.

Wskazał zwiniętą w kłębek na kanapie małą dziewczynkę. Przybysz nakrył ją kraciastym kocem i odwrócona do wszystkich plecami przypominała teraz żółwia z kucykami.

– Och, w końcu usnęła? – Ucieszył się Leo. Położył plik czasopism na komodzie, a potem zmierzył podejrzliwym wzrokiem obu towarzyszy. – Chwila, momencik. Przybyszu, ty rozumiesz tego pokracznego milczka? – Miał, rzecz jasna, na myśli Ara.

– No więc, co to za pomysł? – zapytał Przybysz zamiast odpowiedzi.

– Właśnie. – Leo uśmiechnął się i zaczął grzebać w stosie przyniesionych papierów. Wyjął z niego coś z kolorową okładką. – Popatrz tutaj. – Serdelkowatym palcem wskazał zielonego ludzika w białym kombinezonie.

– Cóż to jest?

– To się nazywa komiks – powiedział Leo, nie kryjąc ekscytacji. – A ten tutaj ludzik to kosmita, zwany też ufoludkiem czy też przybyszem z kosmosu. Znaczy ty i ja. Przybyszu, jeśli chcemy nawiązać z ludźmi przymierze i zostać ambasadorami Merkurego tutaj, musimy wyglądać jak należy. Żeby nie było wątpliwości, kim jesteśmy.

Przybysz wziął komiks i przyjrzał mu się uważnie. Minę miał nietęgą.

– Naprawdę chcesz tak wyglądać?

Leo wypiął pierś.

– W ten sposób nie powinniśmy budzić ich niepokoju. W końcu sami tak sobie nas wyobrażają. Stworzysz nam takie ciała, przyjacielu, a także statek i całą tę technologię, której oni potrzebują, żeby uwierzyć, kim jesteśmy. Co więcej – tłuściutki palec powędrował w górę – to idealne rozwiązanie naszej sprawy z małą dziewczynką. Ludzkie dzieci mają dużą wyobraźnię – nie tak jak ty, Przybyszu, oczywiście, ale jednak – więc nawet jeśli w przyszłości ona poskarży się rodzicom, że została porwana przez kosmitów, nikt jej nie uwierzy. Co to za mina? Nie wyglądasz na przekonanego.

– Bo nie jestem. Te ciała to żaden problem, uczynię to, jeśli cię to uszczęśliwi. Ale czy pokazywanie się dziecku w takiej formie nie zepsuje potem naszego wizerunku w oczach ludzi? Kiedy w końcu zechcemy się ujawnić, będą o nas krążyły paskudne plotki. – Spojrzał na śpiące dziecko. – Musimy być bardzo ostrożni.

– Masz absolutną rację, Przybyszu. Ale zaufaj mi. O, byłbym zapomniał. – Grubasek zaczął wertować gazety, rozrzucając je po całym pokoju. W końcu znalazł to, czego szukał. – Mam coś dla ciebie. To książka o ichniejszej architekturze. Pomyślałem, że ci się spodoba. Jest tu dużo obrazków.

Przybysz uniósł brwi i uśmiechnął się, sięgając po prezent.

 

 

Kiedy Ula otworzyła oczy, szybko przypomniała sobie, że była przerażona. Zerwała się i usiadła, zrzucając koc. Z początku mrugała tylko, usiłując się pozbyć resztek snu, tak dziwaczny był widok, który ujrzała.

Na krześle obok telewizora siedział wysoki, zielony ufoludek z antenką na czubku głowy, wielkimi, ciemnymi oczyma w kształcie migdałów i w białym kombinezonie. Czytał akurat książkę, na okładce której widniał szklany, owalny budynek, a której tytuł (choć Ula nie umiała go jeszcze odszyfrować) brzmiał: Architektura XXI wieku. Przy wejściu do kuchni, tuż obok siedzącego ufoludka, unosił się mały latający spodek, w którym znajdował się podobny zielony człowieczek, tyle że bez nóg i otoczony przez panel kolorowych diod i przycisków. Ludek majstrował coś przy lodówce, co jakiś czas wydając z siebie odgłosy przypominające pikanie. Na prawo od Uli, koło kanapy, siedział po turecku trzeci kosmita – niski i gruby – w takim samym białym kombinezonie. Z początku go nie zauważyła, bo był zupełnie cichutko, pochłonięty wpatrywaniem się w ekran wyciszonego telewizora. Dziewczynka rozpoznała serial – często oglądała go z tatą, kiedy mama nie patrzyła – Z Archiwum X. Ula trochę bała się tego programu – miał upiorną muzykę i pojawiały się tam straszne potwory, ale tata tak go lubił. Kiedy w nocy dziewczynka nie mogła zasnąć, ojciec przychodził do niej i opowiadał bajki o dobrych kosmitach, którzy porywają dzieci tylko po to, by dać im się przelecieć statkiem kosmicznym.

Jakiś czas Ula i gruby ufoludek razem wpatrywali się w milczący telewizor, równie pochłonięci filmem. W końcu jednak wysoki kosmita, ten od Architektury… podniósł oczy znad książki i zauważył, że Ula już nie śpi.

– Witaj, dziewczynko – powiedział, a głos miał o dziwo ciepły i przyjemny dla ucha. – Jak ci na imię?

Gruby ufoludek aż podskoczył, najwyraźniej zaskoczony pobudką dziecka i wycofał się w kąt pokoju.

– Jestem Ula – powiedziała. – A pan?

– Możesz mówić do mnie Przybysz. To jest Leo – wskazał grubaska w kącie, który pomału wracał do siebie. – A to – tu skierował wzrok na ludzika w latającym spodku – jest Ar. Pochodzimy z Merkurego i nie mamy względem ciebie złych zamiarów. Mój przyjaciel, Leo, chce poznać lepiej wasz gatunek i w przyszłości nawiązać z wami przyjaźń. Marzy mu się funkcja ambasadora.

Grubasek zwany Leo przydreptał do Przybysza i spojrzał na niego karcąco.

– Jak ty w ogóle z nią rozmawiasz, co? To nie jest dorosły osobnik; nie rozumie niuansów naszej misji. Nie możesz jej tego tłumaczyć. – Odwrócił się do Uli i uśmiechnął potwornie szeroko. – Nie jesteś czasem głodna, Ura?

– Ura? – Przybysz zmarszczył brwi.

Leo parsknął.

– Nic nie rozumiesz. Czytałem, że ludzkie dzieci często mają problemy z wymową głoski „r”. Więc najpewniej nie nazywa się „Ula”, tylko „Ura”. Na przykład od uranu, rozumiesz.

Przybysz podrapał się po brodzie. Ludzik w spodku przyfrunął bliżej i przyjrzał się dziewczynce. Zapikał coś niezrozumiałego.

– Ar mówi, że guzik się znasz, Leo. Ale masz rację – ona potrzebuje jedzenia.

– Co? A skąd ta kupa złomu może mieć o tym pojęcie? Nieważne – Leo westchnął – stwórz jej coś do jedzenia, Przybyszu.

Wysoki kosmita rozłożył ramiona.

– Ale ja się nie orientuję, co ludzie teraz jedzą. Byłem na Ziemi dwieście lat temu.

Grubasek sapnął, zniecierpliwiony. Ula tylko w milczeniu obserwowała tę dyskusję, zafascynowana i zdziwiona zarazem.

– Niech będzie. Nie powinno jej zaszkodzić. Ale musimy nadrobić te zaległości, bracie.

Wkrótce Przybysz stworzył jej talerz z faszerowaną przepiórką i dwa jabłka. W domu pewnie zaczęłaby grymasić, ale jakie dziecko (które nie jadło obiadu, dodajmy) odmówiłoby czegoś, co z dobroci serca właśnie wyczarował jej kosmita? Zjadła więc tyle, ile mogła i podziękowała grzecznie, tak jak uczyła ją mama. Na myśl o rodzicach łzy znowu napłynęły jej do oczu. Na dodatek przypomniała sobie o fałszywym wujku Leszku, który chciał jej zrobić krzywdę. Już kiedy zatrzymał samochód pod lasem, zamiast koło rodzinnego domu, zrozumiała, że coś jest nie tak. Ale ci trzej panowie z kosmosu ją uratowali. I znali magię.

Ula uśmiechnęła się z wdzięcznością. A potem rozpłakała.

– Chcę do domu – jęknęła.

– Chyba jej nie smakowało – stwierdził Przybysz.

Ar wydał kilka kliknięć i piknięć.

– Nie, nie możemy jej teraz oddać – zaprotestował Leo, krzyżując ręce na piersi. – Cały nasz trud pójdzie na marne. Trzeba wykorzystać okazję. Kiedy będzie spała, użyjemy na niej skanera. Czytałem o tym w którymś komiksie. Przybyszu, umiałbyś coś takiego zrobić?

Przybysz poruszył ramionami. Gdy mówił, wpatrywał się w dziewczynkę. Przez chwilę wyglądała jak zahipnotyzowana.

– Sam nie. Ale z pomocą Ara powinienem móc.

Na zewnątrz zrobiło się ciemno; ludzik w spodku z użyciem przycisków na swoim panelu uruchomił górną lampę i jej miękkie światło uwidoczniło sylwetki trzech kosmitów, czyniąc je bardziej realnymi. Dyskutowali o szczegółach budowy skanera, który – z tego, co zrozumiała Ula – posłuży do rozłożenia jej ciała na części. Miała wrażenie, że powinna się bać, ale czuła tylko ociężałą senność. Mimo popołudniowej drzemki, wciąż była wyczerpana przeżyciami tego dnia. Myślała o mamie i tacie, i o tym, jak się o nią martwią. Pewnie dzwonili już na policję i pytali sąsiadów. Może policja złapie tamtego złego pana? Ciekawe, czy ktoś wpadnie na to, by szukać Uli w tym miejscu – w opuszczonym domku w głębi lasu.

Ziewnęła. Ciekawe, czy pan Przybysz może wyczarować wszystko, co tylko zapragnie. Na przykład karuzelę, jak w wesołym miasteczku. Albo kolorowe kucyki, jak Kucyki Pony.

Ula, nie wiedząc kiedy, zasnęła.

 

 

– Czemu nie możesz jej rozłożyć na części? – mówił Grubasek zirytowanym tonem. Potem nastąpiła seria piknięć i kliknięć. – Wcale nie jest taka duża, na pewno dasz radę ją przesunąć. Przybysz wróci dopiero za parę ziemskich godzin, a do tego czasu potrzeba, aby była już sprawna. – Znowu piknięcia, tym razem z przeciągłym gwizdnięciem na końcu. – To ty tu jesteś specem od techniki, czyż nie? Więc sam sobie pomóż. Moje ciało nie jest przystosowane do pracy fizycznej. – Dwa kliknięcia. – Sam je zmień. Ja lubię to ciało. Poproś Przybysza, żeby dorobił ci nogi, jak wróci.

Ula otworzyła oczy, oczekując, że ujrzy nad sobą masę skomplikowanych urządzeń, tak jak widziała na filmach. Może też będzie jej brakowało jakichś kończyn, na przykład nóg. Ale przeliczyła się. Zobaczyła tylko biały sufit i okrągły żyrandol, a kiedy usiadła – także przewróconą lodówkę, nad którą pochylali się dwaj kosmici.

– Jeśli tego nie naprawisz, zepsuje nam się całe jedzenie, jakie Przybysz zostawił dla Uri. – Ar mrugnął diodą. – To coś wymyśl!

– Przepraszam…

– Hę? Ach, obudziłaś się! Wy, ludzie, śpicie tak okrutnie dużo. – Leo przydreptał do kanapy, na której spała dziewczynka i wyszczerzył się swoim groteskowym uśmiechem, który w zamierzeniu miał chyba budzić sympatię. Usiadł koło Uli i zadyndał krótkimi nóżkami. – Jak się dziś mamy, co?

Dziewczynka spojrzała na niego, a potem na Ara. Zrobiło jej się jakoś smutno, że nie ma z nimi Przybysza.

– Myślałam, że chcecie mnie rozłożyć na części – powiedziała.

Leo potraktował jej słowa jako żart i roześmiał się serdecznie.

– Ależ skąd, my jesteśmy dobrymi kosmitami i nie zamierzamy naruszać łączności twoich tkanek. Przybysz wybrał się na przechadzkę, bo stara się zapamiętywać jak najwięcej widoków, żeby móc je później odtwarzać. Kiedy wróci, może stworzy wreszcie skaner potrzebny do zbadania twojego organizmu, ale póki co muszą nam wystarczyć atlasy anatomii i obserwacja. Ar jeszcze nie zabrał się za ten wasz Internet. – Tu Leo obejrzał się na towarzysza w spodku. – A ty zajmij się wreszcie tą lodówką. – Znowu uśmiechnął się do Uli. – Przybysz zostawił ci dużo pożywienia. Na co masz ochotę? Dwieście lat temu ludzie jedli sporo ptactwa. Co powiesz na bażanta? Mamy też coś, co się nazywa deserem. Przybysz mówił, że to szarlotka. Chcesz?

Ula zjadła śniadanie i wypiła herbatę, którą przyniósł Leo. Gruby kosmita z uwagą śledził każdy jej ruch – wydawał się tak zafascynowany, kiedy żuła i przełykała, że w końcu zrobiło jej się nieswojo i straciła apetyt. Wtedy przyniósł szarlotkę. W międzyczasie, przy akompaniamencie sekwencji kliknięć i piknięć, Ar zajmował się naprawianiem lodówki. Wkrótce udało mu się ją postawić i podłączyć.

– A jednak – powiedział Leo – na coś się przydajesz, pikawo.

Ar zamrugał niebieską diodą i wyleciał z domu.

– Czemu jesteś dla niego niemiły? – zapytała Ula. Buzię miała oblepioną okruchami szarlotki, która smakowała inaczej niż u mamy, a jednak całkiem dobrze. – Chyba się obraził.

Leo machnął ręką.

– E tam, ja się tylko droczę. Ar to zdolny mechanik i o tym wie, więc czasem strasznie się nadyma. Gdyby nie było mnie obok, żeby przekłuć ten balon, pewnie uleciałby w swoim spodku aż do nieba.

Ula wzięła następny kawałek ciasta.

– Jak wy to właściwie robicie? Te czary. Naprawdę jesteście kosmitami? Czy wszyscy kosmici tak potrafią?

Leo uśmiechnął się i założył noga na nogę.

– Właściwie to zazwyczaj jesteśmy po prostu energią. Ale mamy możliwość kształtowania rzeczywistości. To jednak trudna sztuka i tylko nieliczni potrafią stworzyć i utrzymać jakiś większy fragment otoczenia. Mój przyjaciel, Przybysz, jest najlepszym kreatorem rzeczywistości, jakiego znam. Ma ogromną wyobraźnię i dba o najmniejsze szczegóły. To, co widziałaś, to tylko część tego, co potrafi. Zakochał się w waszej planecie już dawno temu, kiedy wasz gatunek nawet jeszcze nie istniał. Co jakiś czas musimy wracać na Merkurego, bo tam leży główne źródło naszej energii, ale Przybysz za każdym razem przylatuje z powrotem na Ziemię.

– Jak wygląda Merkury?

Leo podrapał się po łysej, zielonej głowie.

– Hmm, na co dzień jest raczej nudny. To głównie skały. Przypomina trochę wasz Księżyc. Ale kiedy pojawia się jakiś zdolny kreator, taki jak na przykład Przybysz, Merkury może wyglądać niesamowicie. Zawsze lubiłem, kiedy Przybysz powracał z Ziemi. Miał wtedy tyle pomysłów i tworzył nam wokół naprawdę piękny świat. Któregoś razu zabrałem się z nim i od tamtej pory zajmuję się badaniem waszego gatunku.

Ula wytrzeszczyła oczy.

– Czy kiedyś kogoś porwałeś?

Leo roześmiał się gromko, chwytając za wystający brzuch.

– Nie, ja preferuję nieinwazyjne metody badań, głównie obserwację. To przybysze z Sisuannu lubują się w podobnych historiach. Nie przeszkadzają im krew i bebechy ofiary, byle tylko zdobyć odczyt mózgu.

Ula zbladła. Leo zorientował się, że powiedział za wiele i objął dziewczynkę ramieniem.

– Nie przejmuj się tak bardzo. Mówiąc „krew i bebechy” miałem na myśli… yyy… bycie niegrzecznym dla ludzi. Przybysze z Sisuannu po prostu bywają niemili.

Ula przetarła oczy rączką. Nie chciała płakać.

– Ci przybysze z Sisuannu… to kosmici? Jak wy?

– To brzydcy kosmici – uzupełnił Leo. – Bardzo brzydcy. My, przybysze z Merkurego, niezbyt się z nimi lubimy. Oni często próbują nas chwytać, by zdobyć naszą energię.

– Tutaj też mogą was złapać? – zaniepokoiła się Ula.

Leo pogłaskał ją po głowie. Był teraz milszy i normalniejszy niż przedtem. Już się go nie bała.

– Nawet gdyby tu przyszli, nic nam nie zrobią. Jest z nami Przybysz, a on może pozamieniać ich w kurczaki.

– Naprawdę?

Leo ściągnął wargi w dzióbek i zamyślił się.

– Właściwie to nie wiem, czy może. Ale wyobraźmy sobie, że tak.

Przez jakiś czas Ula delektowała się wizją Przybysza zamieniającego paskudnego stwora w żółtego kurczaka, takiego, jakie najczęściej pojawiają się w kreskówkach. Chciałaby to zobaczyć.

– Dokąd poszedł pan Przybysz? – zapytała w końcu. – Czy jest daleko?

Gruby kosmita wzruszył ramionami.

– Nie mam pojęcia. Może chodzi po tutejszym lesie, a może zwiedza piramidy w Egipcie. Zwykle spędza w jednym kraju przynajmniej tydzień, ale nigdy nie wiadomo, kiedy mu się znudzi. Może poszedł pooglądać te budowle, które znalazł w książce ode mnie.

Przybysz wrócił dopiero wieczorem i Uli zdawało się, że coś go trapi, emocje kosmity niełatwo było odczytać. Na prośbę Leo wyczarował w domu łazienkę z działającymi kranami, a nawet kibelkiem. Ula musiała przyznać, że jest bardzo zdolny. Leo wiercił się w miejscu, nękany wątpliwościami, czy powinien pomóc dziewczynce w kwestii kąpieli, ale ulżyło mu, gdy zapewniła, że poradzi sobie sama. Przybysz stworzył jej ręcznik, mydło, a nawet piżamę w koniki, której pomysłodawcą był Leo.

Przed snem, ni z tego, ni z owego, z pomocą Ara, zrobił także odtwarzacz DVD. Rozradowany Leo wygrzebał ze sterty gazet pudełko z płytą. Potem we czwórkę oglądali Gwiezdne Wojny: Nowa Nadzieja  drugi ulubiony film Leo o kosmitach zaraz po E.T.

Leo wskazywał robota R2D2 i śmiał się z Przybysza.

– Zobacz, przyjacielu. Zobacz, jaki jesteś nieoryginalny. Czyżbyś czerpał stąd inspirację dla nowego ciała Ara? – Ar oślepił Leo diodą. – Heeej!

Przybysz wydawał się urażony sugestią, ale odpowiedział ze spokojem:

– W życiu nie widziałem tego filmu. Ale sam chciałeś, żebyśmy wyglądali „swojsko”, prawda? Zresztą – podniósł się z kanapy, przez co Ula straciła wygodny obiekt podparcia – ja i Ar powinniśmy się zabrać do pracy. Im szybciej zrobimy skaner, tym szybciej będziemy mogli oddać tę małą rodzicom. I tak długo ją tu trzymamy. To nie jest nasza maskotka, Leo.

Uli zrobiło się smutno. Właściwie dlaczego? Przecież jeszcze niedawno chciała wrócić do domu, do mamy i taty. Wiedziała, że się martwią i że tęsknią. Może nawet płaczą, bo myślą, że umarła. Ale tutaj, z trzema kosmitami, czuła się jak we śnie albo jak w bajce i bała się przebudzić.

Bez słowa przytuliła się do ramienia Leo.

– On ma rację, mała – powiedział. – Na dziś to już koniec. Idziemy spać.

 

 

– Zasnęła? – zapytał Przybysz.

Leo otulił dziewczynkę kocem. Spoglądał na nią wzrokiem wzruszonej matki.

– Wiesz, Przybyszu, chyba zaczynam czuć instynkt rodzicielski. Popatrz na tego małego robaczka. Moglibyśmy ją zabrać ze sobą na Merkurego i tam wychować. Ty zostałbyś tatusiem, ja mamusią, a Ar… psem. Miałaby cudowną rodzinę. – Leo otarł nieistniejącą łzę wzruszenia.

Ar kliknął w odpowiedzi coś niemiłego.

– Leo, to nie zabawa – powiedział wysoki kosmita. – Ona ma prawdziwą rodzinę tutaj, na Ziemi. Ten cały skaner to też twój wymysł. Do tej pory mogliśmy ją przebadać na tysiąc sposobów i to bez użycia tej pseudo-ludzkiej technologii. Właściwie to wcale nie potrzebujemy dziewczynki. Sam wynalazek zwany Internetem zawiera mnóstwo informacji.

Leo skrzyżował ręce na piersi i westchnął naburmuszony.

– Wiem. Ale nigdy nie miałem okazji być tak blisko z człowiekiem.

– A pamiętasz, jak zamieniłem cię w kobietę?

Grubasek się skrzywił.

– Nie przypominaj mi. Źle to wspominam. – Zgarbił się. – Chodzi o to, że dla takiego badacza jak ja, obserwowanie prawdziwego przywiązania to nie lada gratka. Plastyczny ludzki umysł, który akceptuje obcą formę życia. Może to jest właśnie początek naszej przyjaźni z ludźmi. Może właśnie tak powinniśmy rozpocząć współpracę.

Przybysz położył przyjacielowi dłoń na ramieniu w bardzo ludzkim geście.

– Musielibyśmy porwać setki bądź tysiące dzieci, Leo, żeby to miało sens. – Pokręcił wolno głową. – Niestety, ale trzeba zacząć od góry.

Leo prychnął.

– Zawsze musisz być taki mądry.

Na zewnątrz dał się słyszeć cichy trzask. Trzej kosmici unieśli głowy. Ar mrugnął diodą.

– Tak, mnie też to przypomina materializację – mruknął Leo. – Myślicie, że to ktoś z Merkurego?

Przybysz zaprzeczył ruchem głowy i ostrożnie wyjrzał przez okno. W ciemności jednak niewiele dało się dostrzec.

– Obawiam się, że to ktoś z Sisuannu. Kiedy zwiedzałem wieżę w Moskwie, wydawało mi się, że odbieram ich sygnały. Może podążali za nami wiedząc, że na Ziemi jesteśmy dużo słabsi.

Zielona twarz Leo stała się sinawa. Ar zaczął pikać gorączkowo, a czerwona dioda na jego panelu to rozbłyskiwała, to gasła, niczym alarm.

– I co teraz? – wychrypiał grubasek. – Przybyszu, dasz radę pokonać jednego stwora?

Przybysz zmrużył wielkie, ciemne oczy. Potem przetarł je niczym senne dziecko.

– Jednego owszem. Ale gdyby było ich więcej, mogą pozbawić mnie energii.

Leo zaczął obgryzać paznokcie. Ar zapipczał i wskazał drzwi.

– Racja – mruknął Przybysz.

Chwycił grubego przyjaciela za kombinezon i wyciągnął na zewnątrz. Ar pofrunął za nimi. Następnie wysoki kosmita obrócił się i w mgnieniu oka zamienił zewnętrzne ściany domku w metalowy sejf. Ula została w środku, zupełnie bezpieczna.

– Co? – Leo podniósł głos. – A niby dlaczego my musieliśmy stamtąd wyjść?!

– Jeśli to najeźdźca z Sisuannu, z pewnością zrobiłby wszystko, by nas tam dostać.

W tejże chwili za ich plecami rozległo się kolejne trzaśnięcie. Dwa stwory o z grubsza ludzkiej sylwetce zabłysły na moment na tle ciemnego lasu. Ich głowy kojarzyły się z paszczą niedźwiedzia pełną rekinich zębów. Spomiędzy nich wysuwały się mięsiste, fioletowe języki. Kończyny przypominające macki zaopatrzone były w chwytliwe pazury.

– Ładne buźki – rzucił pobladły Leo. – W tej atmosferze wyglądają dużo paskudniej niż w kosmosie.

Macka wystrzeliła i uczepiła się spodka Ara. Mały kosmita rozpaczliwie usiłował się wycofać, ale potwór z Sisuannu ciągnął go w swoją stronę. Przybysz poruszył się, a wtedy szerokie ostrze gilotyny odcięło mackę, uwalniając Ara. Nim nastąpił kolejny atak, wysoki kosmita otworzył pod napastnikami głęboką przepaść, w którą bezgłośnie runęli.

Leo złapał się za serce i poczłapał nad samą krawędź dołu.

– Uhuhu, no ładnie. – Odwrócił się. – I co, Przybyszu, nie mogłeś tak od raz…

Zachwiał się, jakby trącony i runął plecami w ciemną głębię. Przybysz nie widział go, więc nie mógł precyzyjnie zamortyzować jego upadku. Stopniowo usuwał więc przepaść, zastępując ją górą drobnego piasku, która – miał nadzieję – za chwilę wyniesie jego przyjaciela na powierzchnię. Tak się stało, lecz Leo nie był jedynym ocalonym. Razem z nim ku powierzchni wznosił się stwór z Sisuannu, oplatający macką talię grubego kosmity. Jego paskudny język rozpoczął wędrówkę po szyi Leo. Wysysał z niego energię.

– Zabierz go, zabierz go, zabierz – jęczał zielony kosmita, wiercąc się jak robak. – Odeślij go do czarnej dziury!

Zdawało się, że niskie i korpulentne ciało Leo zaczyna się kurczyć. Przybysz zapanował nad nerwami i z największą precyzją, na jaką było go stać, wycelował w stwora. Nigdy nie robił niczego podobnego, więc nie mógł być pewien, czy mu się uda. Utworzył w powietrzu pręt, z jakich na Ziemi budowano wiele konstrukcji i rozpędził go niczym pocisk. Zaimprowizowana broń wniknęła w ciało najeźdźcy z Sisuannu, a potem wyszła z drugiej strony. Leo wrzasnął, gdy pręt mijał go o centymetry, ale w tej chwili macki puściły, a zielony kosmita stoczył się po górze piasku niczym piłka. Stwór rzucił się jeszcze kilka razy, dogorywając, a Przybysz otworzył pod nim kolejny dół – tym razem węższy – i zamknął go, gdy tylko napastnik zniknął w czeluści. Po krótkiej chwili nie było też śladu po piasku.

Leo dyszał ciężko, zgięty wpół. Ar podfrunął do niego i przyczepił mu kilka kabelków, uważnie śledząc przy tym blaski diod na swoim panelu.

– Wszystko dobrze, przyjacielu? – zapytał Przybysz.

Leo popatrzył na niego z ukosa.

– Jak na kreatora rzeczywistości byłeś mało twórczy – stwierdził kwaśno. – Mówiłem ci o czarnej dziurze, a ty wymyśliłeś tylko jakiś pręt i przepaść. Pff!

Przybysz uśmiechnął się lekko.

– W końcu obejrzałem z tobą parę filmów. No i specjalizuję się w bardziej statycznych rzeczach. Sam ruch zwykle zostawiam naturze. – A po chwili dodał: – Zresztą, czarne dziury są niebezpieczne.

Gruby kosmita zrzędził jeszcze przez chwilę dla zachowania pozorów, a potem z sapnięciem podniósł się na nogi. Był o jakieś pięć centymetrów niższy niż wcześniej i ubyło mu trochę brzucha.

– Dzięki, latająca żarówo – rzucił do Ara i poodczepiał kabelki od swojego ciała. Ufoludek w spodku odpowiedział mu uprzejmym piknięciem. – Świetnie, teraz jestem wzrostu Uri.

– Przecież mogę zmodyfikować to ciało – zauważył Przybysz.

Leo zbył go machnięciem dłoni.

– Lepiej poćwicz sposoby obrony przed stworami z Sisuannu. Mogą przylecieć następne, a jak na razie jesteś beznadziejny.

Przybysz obdarzył przyjaciela ciepłym uśmiechem. Ar zamrugał do niego niebieską diodą i kliknął.

– Tak, w głębi ducha Leo to kopalnia braterskiej miłości.

 

 

Gdy następnego ranka Ula otworzyła oczy, gruby zielony kosmita stał nad nią z przedmiotem przypominającym żelazko i jeździł nim w powietrzu z miną świadczącą o tym, że doskonale się bawi. Dziewczynka uśmiechnęła się na ten widok i ziewnęła. Jej ciało wciąż pozostawało w całości.

– Dzień dobry, drogie dziecko – rzekł Leo z powagą, mającą zamaskować zadowolenie. – Właśnie przeprowadzam kompletny skan twojego ciała. Spokojnie, to nie powinno boleć.

Kosmita wydawał się trochę niższy niż wczoraj, ale Ula nie miała pewności. Przybysz zajmował znajome krzesło, zajęty lekturą książki z rycerzem na okładce. W pokoju brakowało tylko Ara w jego latającym spodku.

– Ar poleciał na poszukiwanie twoich rodziców – odpowiedział Leo na niezadane pytanie. Skończył przesuwać żelazkiem w powietrzu i odłożył je na bok. – Zapewne dzisiaj wracasz do domu. – Uniósł palec. – Tylko nikomu ani słowa, że porwali cię kosmici.

Ula rozpromieniła się, a potem zadrżała jej warga. Mocno objęła w pasie okrągłego kosmitę.

– No, już, już. – Wyglądał na zawstydzonego. – Może jeszcze kiedyś się zobaczymy. Kiedy staniesz się już dojrzałym osobnikiem, przekonasz wszystkich, że warto zawrzeć sojusz z kosmitami z Merkurego. Prawda, Ura?

„Ura” nie odpowiedziała, tylko przytuliła się mocniej.

– Odlatujecie z Ziemi? – zapytała, łykając łzy. – Zostańcie.

Przybysz wstał, odłożył książkę i przykucnął przed dziewczynką. Oderwała się od Leo i pozwoliła wysokiemu kosmicie wziąć się za rączkę.

– Zostaniemy tu jakiś czas. Ale musisz obiecać, że nikomu o nas nie wspomnisz, dopóki samy nie pokażemy się innym ludziom.

Ula ochoczo przytaknęła.

– Obiecuję.

Przybysz objął ją delikatnie, jakby się obawiał, żeby jej nie uszkodzić, a potem odsunął się. Zza pleców, niczym czarodziej, wyciągnął zieloną lalkę w białym kombinezonie i z czarnymi oczkami. Przypominała jego samego. Wręczył ją Uli.

– To na pamiątkę.

 

 

Trzeciego czerwca w godzinach popołudniowych, niedaleko zakładu pracy jej ojca, odnalazła się zaginiona, pięcioletnia Ula. Jeden ze świadków twierdził, że towarzyszyło jej trzech charakterystycznie wyglądających mężczyzn, ale kiedy poproszono go o dokładniejszy opis, nie był w stanie go podać.

Policja szczegółowo zbadała sprawę porwania dziewczynki z przedszkola i doszła do wniosku, że przez kilka dni Ula prawdopodobnie przetrzymywana była przez pedofila Wacława N. Kilku specjalistów (zwłaszcza tych współpracujących z mediami) zapewniało, że niechęć dziecka do rozmowy na temat okresu porwania świadczy o doznaniu przez nie głębokiej traumy. Nawet rodzice nie umieli wyciągnąć z dziewczynki żadnych szczegółów.

Odnaleziona Ula miała przy sobie lalkę ufoludka, którą – jak przypuszczano – otrzymała od porywacza jako swego rodzaju przekupstwo. Najpierw policjanci, a potem sami rodzice usiłowali ją dziecku odebrać, ale wybuch histerycznego płaczu skutecznie ich pohamował. Wacław N. został aresztowany i przesłuchany, a chociaż nie udało się udowodnić mu przetrzymywania i wykorzystywania dziewczynki, świadkowie – w tym przedszkolanka – potwierdzili, że to on był odpowiedzialny za jej uprowadzenie. W więzieniu wylądował jednak przede wszystkim za posiadanie rozległej kolekcji pornografii dziecięcej na swoim komputerze.

Od dnia odnalezienia, Ula zachowywała się dosyć normalnie i zdesperowani rodzice, którzy już odkładali pieniądze na sesje z cenionym psychoterapeutą, nie wiedzieli, co o tym myśleć. Była tylko jedna rzecz, która niepokoiła. Zawsze, kiedy razem z tatą oglądali Z Archiwum X, Ula zaczynała płakać i przytulała swoją zieloną laleczkę.

Koniec

Komentarze

Taka sobie dość naiwna bajeczka dla dzieci, z elementami zgoła nie dla dzieci i dlatego nie bardzo wiem, Euforio, dla kogo jest przeznaczona ta opowieść. Przeczytałam Panów z Merkurego bez większej przykrości, ale i przyjemności żadnej nie zaznałam.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

Mam nadzieje, że lektura Twoich przyszłych opowiadań okaże się bardziej satysfakcjonująca.

 

…Mar­cel przy ubie­ra­niu bu­ci­ków gło­śno żalił się matce na panią Re­na­tę. –> W co Marcel ubierał buciki?

Bucików, tak jak odzieży, nie ubiera się! Buciki można włożyć, założyć, wzuć, można się nawet obuć, ale bucików nie można ubrać!

Za ubieranie butów i ubrań grozi sroga kara – trzy godziny klęczenie na grochu, w kącie, twarzą do ściany i z rękami w górze!

 

Jedno po­miesz­cze­nie, słu­żą­ce za salon i sy­pial­nię, prócz szaf i ka­na­py, po­sia­da­ło szcząt­ko­we za­sło­ny w oknach i stary te­le­wi­zor. –> W pomieszczeniu może coś stać, ale pomieszczenie nie może niczego posiadać.

 

Domek miał także na wy­po­sa­że­niu spi­żar­nię… –> Raczej: W domu była też spiżarnia

 

ani na mo­ment nie prze­stał grze­ba­nia przy te­le­wi­zo­rze…–> …ani na mo­ment nie prze­stał grze­ba­ć przy te­le­wi­zo­rze

 

Wkrót­ce stary Phil­lips prze­stał śnie­żyć… –> Wkrót­ce stary phil­lips prze­stał śnie­żyć

Nazwy wyrobów przemysłowych zapisujemy małymi literami. http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745

 

– Nie­etycz­ne? – Na­bur­mu­szył się Leo.  Bez ob­ra­zy, Przy­by­szu, ale to ja tu je­stem spe­cem od ludzi. Ty zaj­mij się tą swoją na­tu­rą, a ja za­trosz­czę się o ludz­kie dziec­ko. No, mała – gru­ba­sek wy­cią­gnął rękę w stro­nę dziew­czyn­ki – chodź do mnie. –> No, małaGru­ba­sek wy­cią­gnął rękę w stro­nę dziew­czyn­ki.Chodź do mnie.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Może przyda się poradnik: http://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/zapis-partii-dialogowych;13842.html

 

W końcu jed­nak wy­so­ki ko­smi­ta, ten od Ar­chi­tek­tu­ry…, –> Po wielokropku nie stawia się przecinka.

 

– Mo­żesz mówić na mnie Przy­bysz. –> – Mo­żesz mówić do mnie Przy­bysz.

 

Cie­ka­we, czy ktoś wpad­nie, by szu­kać Uli w tym miej­scu… –> Chyba miało być: Cie­ka­we, czy ktoś wpad­nie na pomysł, by szu­kać Uli w tym miej­scu

 

choć twarz ko­smi­ty nie­ła­two było od­czy­tać. –> Można odczytać coś z czyjejś twarzy, ale nie wydaje mi się, aby można odczytać twarz.

 

Chwy­cił gru­be­go przy­ja­cie­la za poły kom­bi­ne­zo­nu… –> Kombinezon nie ma pół.

Za SJP PWN: poła «dolny fragment jednej z dwóch części ubioru rozpinającego się z przodu»

 

Za­chwiał się, jakby trą­co­ny i runął pla­ca­mi w ciem­ną głę­bię. –> Czym runął???

 

Stop­nio­wo usu­wał więc prze­paść, za­stę­pu­jąc ją górą grob­ne­go pia­sku… –> Co to jest grobny piasek?

 

W po­ko­ju bra­ko­wa­ło tylko Ara w swoim la­ta­ją­cym spodku. –> W po­ko­ju bra­ko­wa­ło tylko Ara w jego la­ta­ją­cym spodku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No cóż, dziękuję za wytknięcie błędów, na pewno jakaś nauka z tego będzie.

Miło mi, że uznałaś uwagi za przydatne. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Trochę naiwne, trochę sympatyczne.

Z tym porywaniem dzieci z przedszkola – to tak nie działa. Ostatnio rodzice muszą zrobić listę upoważnionych i w przedszkolu ktoś sprawdza dowód, zanim wyda dziecko. Tu miałam problem z zawieszeniem niewiary.

Aha – trochę za mało znaków jak na ten konkurs. Nie wiem, jak to będzie u Jurków z tolerancją.

a Marcel przy ubieraniu bucików głośno żalił się matce na panią Renatę

Butów nadal się nie ubiera. Czemu nie poprawiasz wytkniętych błędów?

Babska logika rządzi!

Przyjemne :)

Przynoszę radość :)

Finklo, zdaję sobie sprawę z mniejszej liczby znaków, ale po napisaniu opowiadania nie chciałam go już sztucznie przedłużać. Może jury potraktuje to ulgowo jak w przypadku niewielkiego nadmiaru znaków. A może nie :) Co do naiwności i prostoty historii – zgadzam się, choć dla jednych to może być wada, dla innych – zaleta. Opowiadanie miało być przyjemne w odbiorze, a czy tak wyszło – to zapewne kwestia indywidualna :)

W moim przypadku tak na pół na pół. ;-)

Babska logika rządzi!

Bardzo ciepłe i sympatyczne tak po prostu to opowiadanie. 

MPJocie, jeśli chcesz klikać, rozwiń nieco komentarz.

MPJ 78, dziękuję. Miło wiedzieć, że komuś się podobało :)

Przeczytałem.

Vini, vidi, legi.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Generalnie czytało się nie najgorzej, choć trochę zgrzytał mi kontrast między sentymentalno-humorystycznym teamem kosmitów z Merkurego a tematem pedofila-porywacza, na dodatek niezbyt realistycznie wprowadzonym (do tego naprawdę są całkiem poważne regulacje).

ninedin.home.blog

ninedin, masz rację co do tych regulacji, powinnam była zaznaczyć w opowiadaniu, że akcja toczy się parę ładnych lat temu. W każdym razie taki miałam zamysł. Teraz, na całe szczęście (przynajmniej mam taką nadzieję) porwanie dziecka z przedszkola przez obcego człowieka to zupełna fantastyka. Dzięki za uwagi!

Sympatyczny tekst. Postacie kosmitów bardzo fajnie napisane. Wydaje mi się, ze ostatni fragment jest nieco zbyt pesymistyczny w porównaniu do wydźwięku całego tekstu.

Przeczytałam tekst już jakiś czas temu, ale nie mogłam skomentować, bo gnałam i potem zapomniałam. Komentarz nie na świeżo, więc nie będzie przesadnie szczegółowy, ale tekst był sympatyczny, o ile pamiętam. Zgadzam się z Zygfrydem, że fajni wyszli kosmici – ich osobowości i talenty. Wyszło słodko, może nawet trochę zbyt słodko, jak na moje gusta, ale cóż, jeśli to byłoby słuchowisko dla dzieci, to myślę, że w sam raz. Powodzenia w konkursie.

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Przeczytane.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Przeczytałam :) 

Opowiadania o pozytywnym wydźwięku często są trudniejsze do napisania. Tak to już jest, że łatwiej grać traumą i dramatem na uczuciach i zainteresowaniu czytelnika. Dlatego chwała Ci za to, że podjęłaś się lekkiego i zabawnego tematu, bo trudna sztuka napisać taki, który zachwyci odbiorcę. Tylko to ale… ktoś pewnie zauważy, jaki tu jest na początku lekki temat?!

Dlatego udało Ci się pół na pół. Pierwsza połówka, ta na „tak”, to oczywiście trójka kosmitów. Brzmią zabawnie, pasują do siebie i mimo że wydają się być kompletnie różni, jakoś tak nawzajem się uzupełniają. Ich dobroduszność to dodatkowy atut, przez to nie da się ich nie lubić. :) Pasują mi nawet te badania, których zbyt szczegółowo nie opisujesz, traktując jeden z głównych celów przybycia trochę po macoszemu. Pasuje mi podejście do ludzkiego świata i w ogóle, cały ten domek i las. :)

To, co kładzie cień na Twoją opowieść, to wątek „na poważnie”. Zupełnie nie widzę sensu i powodu, dla którego jest w opowiadaniu. Mam na myśli Wacława N. i pedofilię. Wolałbym abyś pociągnęła całą opowieść humorystycznie, może nawet bardziej w kierunku dziecko. A tak? Dla kogo, Euforio, jest to opowiadanie? Stricte dla dzieci, raczej nie. Rozbieranie dziewczynki w lesie i porwanie jest mało zabawne. Dla dorosłych? Za dużo tu dziecięcych akcentów, to jest fajne na chwilę, ale na dłużej dorosłych to nuży (tak mi się wydaje). Pomieszałaś ze sobą dwa różne wątki, sprawiając, że opowiadanie nie ma swojej głupy docelowej.

Gdybym miał coś doradzić, przerobiłbym wstęp i zakończenie, a w środku dołożył więcej fragmentów „widzianych” oczami Uli. Mogłoby powstać naprawdę klimatyczne opowiadanie. Może nawet bajkowe. :)

Oczywiście masz ode mnie punkt do biblioteki. :)

 

Trochę tu nie zaglądałam, ale miło mi przeczytać kolejne komentarze i celne uwagi ;) To fakt, po czasie widzę zbyt duży “rozjazd” w tych dwóch wątkach, więc może pomyślę nad poprawieniem opowieści.

Dziękuję wszystkim tym, którzy przeczytali :)

Nie zrobiłam tego tuż po przeczytaniu, ale teraz, po namyślę, klikam bibliotekę. Miałam do Twojego tekstu trochę uwag, ale jak teraz patrzę na konkursowe teksty, to dochodzę do wniosku że jest to jeden z tych, które lepiej pamiętam i fajnie wspominam, ze względu na jego ogólną sympatyczność i puchatość :)

Najmocniejszym atutem są tutaj postaci, zwłaszcza trójka przybyszów, a wśród nich chyba najbardziej spodobał mi się Leo i to, jak się na oczach czytelnika przemienia – z irytującego, trochę podejrzanego o złe zamiary i głupotę, w troskliwego, ciepłego i dobrodusznego. Świetnie wypada jego relacja z Ulą.

To, co mi jednak przeszkadzało, to po pierwsze naiwność fabuły – dobra dla bajki, ale jak wspomnieli przedmówcy, z powodu wątku pedofila nie do końca czujemy się tu jak w bajce, więc trudniej te naiwne rozwiązania kupić. Do tego dochodzą bardzo widoczne dziury logiczne czy brak spójności, które nawet bajkowością trudno wytłumaczyć (pierwszy z brzegu przykład – po co kosmici zdobywaja komiks, z którego czerpią informacje o tym, jak ludzie sobie ich wyobrażają, skoro wcześniej oglądali E.T.? Brakuje ładu też w ich rozmowach dotyczących stosunków z ziemianiami – raz wynika z nich, że są tu, by się ludziom pokazać, innym razem, że tego nie chcą..)

Nowa Fantastyka