- Opowiadanie: surfaceofthesun - Ostatnia fotografia Spoormana - CZĘŚĆ I

Ostatnia fotografia Spoormana - CZĘŚĆ I

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ostatnia fotografia Spoormana - CZĘŚĆ I

Przeżyłam już w swoim życiu wiele ważnych dni.

Niektóre z nich dotyczyły mnie osobiście, inne – bliskich mi osób. Dotąd pamiętam pierwszy krzyk mojego nowonarodzonego dziecka, kiedy półprzytomna – po wyjątkowo długim i ciężkim porodzie – leżałam na zakrwawionym łóżku, modląc się, żeby było mi dane oglądać, jak dorasta mój syn.

Nigdy nie zapomnę zapłakanych oczu ojca, kiedy stał nad trumną swojej matki. Nie rozpaczał nad nią – na jego twarzy głębokimi zmarszczkami odbijało się przerażenie faktem, że w kolejce do grobu już nikt przed nim nie stoi.

W bezsenne noce często rozmyślam o pierwszej randce i delikatnych, drżących dłoniach chłopca, który zabrał mnie do kina – jego palce zawędrowały w okolice moich majtek dużo wcześniej niż powinny.

Podobnych historii mam bardzo wiele – niekiedy mylą mi się dni, czy miesiące, kiedy miały miejsce, ale wszystkie mają dla mnie ogromną wartość.

Niektórymi z nich dzielę się z innymi, resztą zachowuję tylko dla siebie.

Mój brat zawsze był inny.

Bardzo późno zaczął mówić – w pewnym momencie lekarze zaczęli zastanawiać się nawet, czy przypadkiem nie jest opóźniony w rozwoju.

Nikt z rodziny nie wie, jakie było jego pierwsze słowo. Pewnego dnia po prostu wyszedł ze swojego pokoju i podszedł do mnie – stałam wtedy na balkonie próbując nadać białemu płótnu, na którym malowałam, kształty przypominające pejzaż. Antoni usiadł przy sztaludze i wpatrywał się uważnie w pociągnięcia pędzla. Uśmiechnęłam się do niego i wróciłam do pracy – robił już to wcześniej; potrafił wpatrywać się godzinami, jak coś powstaje z niczego.

– Dlaczego narysowałaś słońce w tym miejscu? – Nie jestem pewna, czy dokładnie tak to powiedział. Otworzyłam usta, ale zdołałam tylko poruszyć nimi bezgłośnie, jak umierająca ryba chwytająca rozpaczliwie cząsteczki tlenu. Paleta z farbami wypadła mi z dłoni i rozprysła się na podłodze kolorami tęczy.

Pobiegłam do domu, głośno wołając oboje rodziców.

Gdy wróciliśmy na balkon, Antoni dalej tam siedział. Obejrzał się przez ramię i z łobuzerskim, chyba nawet lekko złośliwym uśmiechem – ponowił swoje pytanie.

Tamtego dnia chyba wszyscy zdaliśmy sobie sprawę, że nie jest zwykłym dzieckiem.

 

Mimo, że poszedł do szkoły niemal dwa lata później niż powinien – błyskawicznie przeskoczył cztery klasy.

Z czasem jego geniusz – przynajmniej ten okazywany w szkole – bardzo przygasł. Oceny, z celujących i bardzo dobrych, zaczęły oscylować w rejonach średnich i tam na stałe zakotwiczyły.

Żadne z nas specjalnie się tym nie przejęło – nasza rodzina lubiła o sobie myśleć, że jest „artystyczna" – a najmniej chyba sam Antoni.

Co najśmieszniejsze to, mimo że pożerał ogromne ilości wiedzy – potrafił zupełnie zapomnieć o normalnym jedzeniu i wraz z mamą musiałyśmy go karmić na siłę.

Wydawało się jednak, że ciało Antoniego nie reaguje na podawanie pokarmu. W wieku dwunastu lat ważył niecałe trzydzieści osiem kilogramów, a wzrostem nie odbiegał od siedmiolatków.

 

Mniej więcej wtedy przyjechał do nas dziadek – widywaliśmy go rzadko, miał pełno roboty z własną galerią sztuki w Paryżu – i przywiózł prezent, który odmienił Antosia na zawsze.

Oczywiście, każde z nas coś dostało – ja komplet wspaniałych pędzli, ojciec pióro wiecznie, podobno to samo, którym pisał Norwid. Matka otrzymała lutnię, do swojego zbioru starych instrumentów muzycznych.

Prezent dla Antka mieścił się w małym pudełku z hebanowego drewna, ale wbrew opakowaniu, nie było to nic co mogłoby mieć związek Afryką.

 

Na czerwonej, atłasowej poduszeczce leżał aparat fotograficzny.

Było to na długo przed epoką cyfrówek – jeśli o nie chodzi, to jestem już chyba za stara, żeby nauczyć się je obsługiwać – i trochę musiało minąć, nim mogliśmy obejrzeć pierwsze efekty jego twórczości.

Gdy w końcu tata wrócił od fotografa, wydawał się nieco… Zaskoczony, chyba nie jest słowem, które adekwatnie oddaje wyraz jego twarzy. Bez słowa podał matce kopertę ze zdjęciami Antka.

Wyciągnęła je i zaczęła oglądać, jedno po drugim. Nim przejrzała tuzin – usiadła, rękę położyła sobie między piersiami i potężnie westchnęła.

Podeszłam do niej i niemalże wyrwałam ich plik z dłoni. W każdy inny dzień mój ojciec by zareagował – nie mogłabym siedzieć przez co najmniej tydzień bez pomocy naprawdę grubej poduszki – ale nie w ten.

Tak, jak wcześniej moim rodzicom – mnie też zaparło dech w piersiach.

 

To nie były dobre zdjęcia.

I nie chodziło o kiepskie kadry, czy fakt, że na pierwszym zobaczyłam rozkładające się zwłoki grubego, martwego szczura, atakowane przez tysiące mrówek.

Od żadnej z tych fotografii nie można było oderwać oczu.

 

Nawet banalne widoki, jak las, zachód słońca, czy ujęcia budynków – każde z nich było zrobione w taki sposób, z takiej perspektywy, jakiej jeszcze nigdy nie widziałam. Nie chodzi o to, że robiąc je, zwieszał się na linie z dachów domostw i obracał trzy razy wokół własnej osi pstrykając przy tym, jak szalony.

Po prostu wiedziało się, że są idealne, że nie da się ich zrobić lepiej.

Pomyślałam wtedy, że wygląda to tak, jakby to nie Antek szukał miejsca, z którego najlepiej zrobić zdjęcie, a świat próbował ustawić się w możliwie najlepszy sposób przed jego obiektywem.

 

Antek stał się Antonim w wieku szesnastu lat – został wtedy przyjęty na ekskluzywny uniwersytet w Niemczech, gdzie miał studiować fotografię.

Cztery miesiące po tym, kiedy rozpoczął naukę, zniknął.

 

Dwadzieścia lat później, w połowie maja, otworzyłam skrzynkę pocztową.

Wyrzuciłam do śmieci reklamy, do torebki wsunęłam rachunki. A potem sięgnęłam po pokaźnych rozmiarów paczkę owinięta w szary papier. Była tak gruba, że kiedy ją wyciągałam, z wysiłku aż zatoczyłam się na ścianę wypuszczając ją z rąk.

Upadła na podłogę wzbijając białe pyłki kurzu. Nie wiedzieć czemu przypomniało mi to dzień, gdy upuściłam paletę, na dźwięk głosu mojego brata..

 

Może dlatego nie zemdlałam z wrażenia, kiedy rozpoznałam jego drobne, ozdobne pismo na liście znalezionym w paczce. O ciężarze przesyłki stanowił jednak pamiętnik.

 

Trochę trzęsły mi się ręce, gdy rozwijałam poskładany na dziewięcioro kawałek papieru. Uśmiechnęłam się – to był taki nasz dowcip, jeszcze z dzieciństwa. Często przesyłaliśmy sobie kartki zapisane najróżniejszymi „szyframi". Każda z nich kończyła się poleceniem: „Po przeczytaniu – złożyć dziesięć razy". Oczywiście żadnemu z nas nigdy się to nie udało – nie można złożyć żadnego kawałka papieru więcej niż dziewięć razy. Prawdę mówiąc, zawsze myślałam, że Antek – przepraszam, Antoni – znajdzie kiedyś na to sposób i przybiegnie do mnie, dumny, że dokonał niemożliwego. Ale zanim się to stało – zaginął.

 

Teraz siedziałam na kanapie, otoczona ciszą i wspomnieniami. Pamiętnik położyłam na podłodze, wstałam i podeszłam do kominka. Chwilę trwało zanim udało mi się rozpalić ogień. Gdyby zobaczył mnie teraz mój mąż – pomyślałby, że zwariowałam. Mogłabym zażartować, że w moich starych kościach czuję iście śmiertelny chłód. Pewnie oboje byśmy się zaśmiali, on pocałowałby mnie w czoło, a ja chwyciłabym go za rękę. Prawda była taka, że chciałam mieć w każdej chwili możliwość spalenia tego, co Antoni chciał mi przekazać.

Wzięłam pogrzebacz i położyłam koło siebie.

 

– W co ty się wpakowałeś, braciszku? – westchnęłam cicho i przypomniałam sobie, kiedy ostatni raz go widziałam. Wyglądał przez okno z pociągu i posyłał mi całusy – o siedemnastej dwadzieścia trzy miał odjazd do Niemiec. Gdy koła zaczęły toczyć się po szynach jego brązowa, zbyt długa grzywka opadła na okulary w okrągłych oprawkach. Nie musiał ich nosić – robił to, żeby wyglądać poważniej. W dalszym ciągu był bardzo niski, a wąsy, które usilnie starał się wyhodować, przypominały przypadkowe zasiane kępki trawy. Większość znanych mi osób traktowało go, jak dziecko. Do momentu, kiedy nie spojrzeli mu w oczy.

 

Nigdy nie potrafiłam określić ani ich koloru, ani to, w jaki sposób spoglądał nimi na świat. Wydawało się, że ich barwa zmienia się razem z jego nastrojem – ciemnieje, gdy jest zły i przybiera jasne, niemal pastelowe, kolory w chwilach szcześcia. A pod tym wszystkim przebijała energia– tak silna i intensywna, że prawie namacalnie odczuwalna.

Pewna koleżanka naszej mamy przysięgała kiedyś, że poczuła dotyk rąk na swoim ciele, gdy Antoni uparł się, żeby zrobić jej zdjęcie.

Taki właśnie był mój brat.

I w końcu, po tych wszystkich lat, kiedy już dawno straciłam nadzieję, że jeszcze cokolwiek o nim usłyszę – miałam dowiedzieć się, kim się stał.

 

 

 

Droga Natalio!

 

Wybacz, że tak nagle zniknąłem. Uwierz mi, miałem swoje powody. Z prawdziwą przykrością dowiedziałem się o śmierci matki i ojca – zawsze uważałem, że samoloty urągają prawom natury i latanie nimi nie może dobrze się skończyć. Przypuszczam, że mój list – tak, jak i pamiętnik, który mam nadzieję dostałaś – okaże się chaotyczny, może nawet nieco szalony, ale tak właśnie wyglądało moje życie przez ostatnie lata. Mimo to, proszę, uwierz, że to, co opisuję jest prawdą. Chcę wierzyć, że robię dobrze, powierzając ci moją tajemnicę. Chcę gorąco wierzyć, że robiąc to, nie narażam cię na niebezpieczeństwo. Niestety, niczego nie mogę obiecać. Mogłabyś zapytać – dlaczego teraz, dlaczego po tylu latach, dlaczego, dlaczego, dlaczego…? Znam cię dobrze, siostrzyczko, i ufam, że odnajdziesz tu wszystkie odpowiedzi na nurtujące cię pytania. Kiedy już skończysz lekturę – nie szukaj mnie, proszę.

Droga, którą zdecydowałem się podążyć jest bardzo mroczna, a Ty, chociaż zawsze byłaś moim światłem, nie potrafiłabyś jej rozświetlić – obawiam się nawet, że mogłaś się na niej zgubić i już nigdy nie powrócić. Wiem, że masz męża, dziecko -gratuluję Ci i cieszę się, że założyłaś rodzinę. Mam nadzieję, że jesteś szczęśliwa. Jeśli w którymkolwiek momencie uznasz, że moje notatki mogą to szczęście zburzyć – wyrzuć je, lub zniszcz. Rzecz, którą odkryłem, jest niczym kokaina – oferuje coś niesamowitego, nie z tej ziemi, ale w końcu uzależnia.

Dzielę się nią z Tobą tylko dlatego, że należą Ci się wyjaśnienia. I nie chcę – teraz przemawia przeze mnie tylko moja próżność – żeby moje odkrycie pozostało tylko moim. Jesteś jedyną osobą na tym świecie będącą w stanie mnie zrozumieć – i jedyną na tyle silną, żeby nie pójść moim śladem.

Chcę, żebyś wiedziała, że cokolwiek się stanie, zawsze będę Cię kochał. Zachowaj w pamięci nasze wspomnienia z czasów dzieciństwa. I błagam – nigdy nie myśl o mnie źle.

To, co robiłem, było silniejsze ode mnie. Chęć poznania, nawet tego, co nigdy nie powinno było zostać poznane – zwyciężyła po raz kolejny. Chciałbym wierzyć, że było tego warte. Pozostawiam to Twojej ocenie, wiedząc, że będzie sprawiedliwa.

Na zawsze Twój & zawsze kochający Cię brat,

Antoni.

 

Odłożyłam list na stolik i podeszłam do barku. Sięgnęłam po butelkę whisky; niepewnym ruchem nalałam sobie całą szklankę, aż strużki alkoholu uciekły po jej zewnętrznych ściankach.

Wróciłam na kanapę i sięgnęłam po przepastną księgę. Uważnie przyjrzałam się jej z zewnątrz. Była oprawiona w skórę, nosiła blizny po ogniu i wodzie, a niektóre fragmenty poprzecierały się całkowicie ukazując wnętrzności – ciemne drewno, które chroniło papier ukryty pod nim.

Przez moment pomyślałam, że to heban, ale jego faktura była zupełnie inna. Położyłam na nim rękę i przymknęłam oczy, próbując wyobrazić sobie Antoniego, kiedy wziął do ręki pióro i zrobił pierwszy wpis.

W głowie miałam pustkę – w ręku trzymałam pamiętnik mojego brata, ale mogło okazać się, że mężczyzna, który go wypełnił jest kimś zupełnie obcym.

Oparłam się wygodnie, wzięłam jeszcze łyk whisky i zaczęłam czytać.

 

 

 

20 września

Nigdy nie myślałem o tym, żeby zacząć prowadzić pamiętnik.

Zawsze wydawało mi się to typowo babskim zajęciem, na dodatek bardzo czasochłonnym, a przez to – niepotrzebnym. Mimo to, kiedy tylko przyjechałem na uniwersytet, prześladuje mnie wrażenie, że czas, który mnie tu czeka, będzie wyjątkowy. Myśl była tak intensywna, że aż nieznośna – niczym wściekle bzycząca mucha, która nie chce wylecieć przez otwarte okno.

W końcu uległem.

 

Zbliża się północ, a ja siedzę w moim małym pokoju na ostatnim piętrze akademika i piszę te słowa. Księżyc oświetla budynek uniwersytetu, a cienie wysokich drzew tworzą na nim fantasmagoryczne kształty – wszystko to wygląda, jak z kiepskiej gotyckiej powieści. Przez chwilę myślałem, żeby zrobić zdjęcie, ale doszedłem do wniosku, że stać mnie na coś lepszego. Po krótkich poszukiwaniach właściwej pozycji, ustawiłem się w pokoju tak, że zmieściłem cały w obiektywie. Tonie w ciemnościach, biurko jest jeszcze puste, a na łóżku leży świeża pościel.

Jeszcze nie wiem, jak zatytułuję tą fotografię – może pozostawię ją nienazwaną.

To wydaje się być odpowiednie dla nowego rozdziału mojego życia – mam nadzieję, że będzie udany.

 

10 października

Chodzę na wykłady, oglądam zdjęcia „mistrzów". Wydają się… Dobre. Żadnego z nich nie nazwałbym jednak przełomowym, genialnym, czy łamiącym jakieś reguły. Sam robiłem lepsze już parę lat temu.

Poza tym nie dzieje się nic ciekawego.

Tęsknię za siostrą, trochę mniej za rodzicami – cóż, nigdy nie byliśmy specjalnie blisko.

 

 

12 października

Zwiedziłem chyba całe miasto, wszerz i wzdłuż.

Zrobiłem mnóstwo zdjęć – tematem było „Mury, które potrafią opowiedzieć historię". Chryste, cóż to za banalny tytuł.

Co będzie następne: „Rzeki, które płyną"?!

 

19 października

Profesor był zachwycony moimi pracami – pokazał je na forum całej grupy i od razu zaproponował wystawę. Zgodziłem się, dość niechętnie. Zdjęcia, jak zdjęcia.

W dalszym ciągu czuję, że czegoś brakuje. Czegoś… Mnie brakuje. Są momenty, w których wydaje mi się, że dostrzegam w obiektywie „coś", ale nie potrafię tego utrwalić.

Co tam utrwalić – nie potrafię nawet tego nazwać! Chciałbym z kimś o tym porozmawiać, ale wątpię, żeby inni studenci, czy wykładowcy potrafili mnie zrozumieć.

 

Nie mam tu przyjaciół, ale też o nich nie zabiegam. Dobrze mi się żyje w moim małym pokoju, na końcu korytarza, na ostatnim piętrze. Rzadko docierają tu odgłosy imprez i póki co, tylko raz znalazłem zapijaczoną parę na wycieraczce przed drzwiami.

 

4 listopada

Mówi się, że nie ma jednej osoby, która wynalazła fotografię – jej istnienie zawdzięczamy Danielowi Barbaro, Wilhelmowi Hombergowi, a nawet Albertowi Wielkiemu. Później było jeszcze wiele osób, wiele nazwisk, które zapisały się w jej historii. Wiem o nich już niemal wszystko, ale czy to sprawia, że staję się lepszym fotografem?

Zaczynam tracić cierpliwość, dostrzegam, że kręcę się w kółko.

Moje zdjęcia – mimo, że wciąż budzą ogólne uznanie i zachwyt – uważam za wtórne i prymitywne. Dostrzegam w nich tylko pustkę, brak tajemnicy, brak głębi, która nadałaby im sens. To tylko bezpłciowe portrety, pejzaże, widoki, jakich świat oglądał już wiele.

Jeśli w najbliższym czasie coś się nie wydarzy – kończę z tym.

 

20 listopada

Dagerotyp – cóż za wspaniała rzecz!

Może to jeszcze nie moja nowa droga, ale czuję się, jakby w lesie, w którym zabłądziłem, ktoś zawołał mnie z bardzo daleka – jeszcze nie wiem, w która stronę mam iść, ale wiem, że mam dokąd.

Dagerotyp jest jednocześnie negatywem, jak i pozytywem. Ten drugi możemy zobaczyć ustawiając fotografię pod odpowiednim kątem, gdy w odbiciu możemy dostrzec czerń. Jutro idę do biblioteki dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat.

 

3 grudnia

Nie mam ani krzty talentu.

KIM JEST SPOORMAN?!

 

8 grudnia

Upiłem się po raz pierwszy w życiu.

W dalszym ciągu nie mogę dojść do siebie po ujrzeniu tej fotografii. Nie wiem dlaczego, ale przykleiłem ją do spodu szuflady mojego biurka – chyba boję się, żeby nikt inny jej nie zobaczył.

Zdjęcie, które wywołało w moim umyśle takie spustoszenie było w jednej z książek. Już miałem odłożyć ją na miejsce, kiedy płytka – zdjęcie było niczym innym, jak właśnie dagerotypem – upadła na podłogę. Przekonany, że to nic istotnego zaledwie rzuciłem na nie okiem, kiedy odkładałem na miejsce.

Wtedy – oniemiałem.

Wydawało się zupełnie zwyczajne: sfotografowana pod odpowiednim kątem ulica, z domami kryjącymi się wzajemnie w cieniach swych dachów. Na pierwszym planie stała kobieta – ciężko było określić jej wiek – z tyłu wpół uchylone drzwi do czarnego budynku.. Dopiero po bliższej inspekcji udało mi się dojrzeć czworo okien, z których dwoje było zabite deskami. Nie wiedziałem, co tak przykuło moją uwagę.

Nie wiedziałem, dopóki nie spojrzałem na zdjęcie, jak na negatyw.

Dziwne, ale dopiero wtedy okazało się, że za otwartymi drzwiami chowa się jakaś postać.

Siegnąłem po lupę – i wszystko zrozumiałem.

Mężczyzna – tak przynajmniej wnioskowałem po ubiorze, twarz wydawała się być pokryta nieprzebraną ilością strupów – nie wpatrywał się w klamkę, za którą złapał, czy modelkę stojącą tuż przed obiektywem. Wpatrywał się prosto w robiącego zdjęcie, a przez to – prosto we mnie.

Niemal czułem na sobie jego wzrok i mimowolnie się zadrżałem.

Z tego zdjęcia emanowała siła i po raz pierwszy w życiu poczułem, że oglądam coś, co można by nazwać boską harmonią.

Na samym dole płytki ktoś wykroił koślawe litery: J. Spoorman. Nie trudno było się domyślić, że chodzi o autora zdjęcia. Znalazłem kogoś, przy kim byłem jedynie amatorem – tanią podróbką fotografa, który nie powinien nawet nosić aparatu.

Zrozumiałem, że jeśli czegokolwiek mogę się nauczyć, to tylko od niego.

Koniec

Komentarze

(...) nie można złożyć żadnego kawałka papieru więcej niż dziewięć razy. --- siedem.
Nigdy nie potrafiłam określić ani ich koloru, ani to, w jaki sposób spoglądał nimi na świat. --- ani sposobu, jakim spoglądał nimi na świat / ani tego, w jaki sposób spoglądał (...).
(...) po tych wszystkich lat, (...) --- latach.
(...) pamiętnik mojego brata, ale mogło okazać się, że mężczyzna, który go wypełnił (...) --- wypełnianie pamiętnika?
Nie tĄ, a tĘ. Kilka razy.
Czekam na ciąg dalszy. Spodziewam się czegoś interesującego. Na razie więc bez oceny.

Ja też czekam na ciąg dalszy.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

"Niemal czułem na sobie jego wzrok i mimowolnie się zadrżałem. " Aaaa!

Oczywiście idę dalej ;)

O Jezu, niezgodo, ale to brzydkie było. Nie Twój wpis. To co napisalem.
Ale obciach. Weź mi takie rzeczy na @ wyciągaj, a nie tu ;D.

E tam :P To przecież strasznie dużo roboty pisać przez pocztę. Ale ok, postaram się, kiedyś, może.

Nowa Fantastyka