- Opowiadanie: rafal_europe - Czerwona ofensywa

Czerwona ofensywa

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Czerwona ofensywa

Paryż, Menilmontant

28 marca 1871

Dzień był ponury, deszczowy i zimny. Jak to bywa o tej porze roku, wiał chłodny wiatr a słońce zasłonięte było grubą warstwą ciemnych chmur. Na ulicy prawie nie było żywego ducha, niemal zupełnie pusto i ponuro. Mimo iż zazwyczaj popołudniami wszystkie miejsca w mieście, niezależnie od pory roku tętniły życiem. Teraz, po przejęciu władzy przez Radę i wprowadzeniu stanu wojennego, jedynymi jakich można było spotkać byli uzbrojeni, lub też nie, gwardziści. Na każdym większym skrzyżowaniu rozstawione były ich posterunki w postaci barykad i prowizorycznych stanowisk ogniowych. Trochę ponad tydzień od wybuchu Przewrotu, a Paryż zmienił się nie do poznania; z tętniącej życiem perły Europy, zamienił się w obumarłą grudkę węgla. Niesamowite jak łatwo i szybko stolica światowej kultury uległa takiej metamorfozie. Przerodziła się ze wspaniałego, barwnego motyla w odrażającą poczwarkę.

Jednak nawet takie poczwarki znajdują swoich amatorów…

 

* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *

 

 

Robert był bardzo szczęśliwy, po miesiącach tęsknoty wreszcie mógł spotkać się z Joanną. Tyle razy w brudnych okopach, wśród kanonady dział i huku wystrzałów wyjmował z bocznej kieszeni kurtki jej pomięte i już zamazane zdjęcie. Wpatrywał się w nie i na krótką chwilę zapominał o śmierci, trupach, wojnie i wszechpanującym chaosie. Nigdy nie trwało to dłużej niż parę sekund, ale zawsze była to najprzyjemniejsza rzecz jaka spotykała go na co dzień na froncie.

Straty w ludziach mnożyły się z godziny na godzinę, brakowało jedzenia, leków i nawet amunicji. Francja cofała się, a wraz z nią Robert. Nie zdradził jednak trójkolorowego sztandaru, mimo iż to wcale nie był jego symbol, nie jego flaga i nie jego kraj. Był Polakiem, zawsze czuł się Krakowianinem, nigdy nie przyjął francuskiego obywatelstwa ale pomimo to zgłosił się na ochotnika do poboru. Gdy tylko dowiedział się o wybuchu wojny z Prusami, pierwszy zaciągnął się na ochotnika. Jak każdy dobry Polak, gdy ktoś bił się z Niemcem, on też dołączał do zabawy.

Ręce trzęsły mu się a w brzuch czuł dziwne mrowienie. Ciągle przekładał karabin z lewego ramienia na prawy, poprawiał czapkę i poły płaszcza. Ostatnią ulicę, jakieś 200 metrów przebył już biegiem. Dotarł pod jej adres, to ten dom, różowy z wielkimi oknami, wydawał się samotną wyspą szczęśliwości między wzburzonym oceanem trwogi jaki ją otaczał.

– Dzień dobry. Zastałem Joannę?– zapytał mizerną, starsza kobietę która otwarła mu drzwi.

– Nie.– odpowiedziała krótko skupiając wzrok na czerwonej opasce jaką Robert miał na przedramieniu.

– Proszę się nie obawiać, ja tutaj w sprawie prywatnej. Nie służbowo.– odrzekł spostrzegłszy o co chodzi.

– Już powiedziałam że jej nie ma.– odpowiedziała tym razem twardo starsza kobieta.

– A gdzie jest?– zapytał równie twardo Robert. Wiedział że rozmowa nie potoczy się dalej w sposób miły.

– Nie wiem.– kobieta krótko ucięła i próbowała zatrzasnąć drzwi. Robert jednak nie dał się tak łatwo zbyć.

– Przykro mi że muszę to robić, ale nie pozostawia mi pani wyboru– wycedził przez zęby. Chwilę potem drzwi ustąpił z zawiasów.

– Co pan robi?

– Na mocy prawa nadanej mi przez Radę Komuny przeszukam ten lokal.

– Tak nie wolno, to własność prywatna!

– Teraz już nie ma takiej własności. Proszę się odsunąć.

Robert odepchnął staruszkę i ruszył do wnętrza. Przeszedł wszystkie pokoje, przetrząsnął wszystkie zakątki domu. Był w piwnicy, na strychu i na poddaszu. Na nic zdało się krzyczenie w niebogłosy jej imienia, na nic strzały z karabinu i bicie pięściami po ścianach. Jedynym co mu odpowiadało był szloch. Wtedy Roberta olśniło. Pobiegł do wejścia i podniósłszy z ziemi zapłakaną kobietę zapytał:

– To tutaj mieszka Joanna Ville? Powiedz, tylko bez łgarstw, czy ona tutaj mieszka?

– Mieszkała, jeszcze tydzień temu, uciekła z resztą tych którzy próbowali się ratować od was. Potwory, szubrawcy, złodzieje…

– Zamknij się i odpowiadaj tylko na pytania a nic ci nie będzie. I nikomu nie powiem o tych srebrach pochowanych w spiżarce. Możesz być spokojna. Kim jesteś dla Joanny?

– Jestem jej ciotką, po stracie rodziców jedyną opiekunką. Ty zapewne jesteś tym Robertem?

– Tak. Mówiła cos o mnie?

– Non stop o tobie chrzaniła. Ty pieprzony zafajdany imigrancie. Nie dość że Rusek to do tego komunard. No pięknie! Ilu dzisiaj rozstrzelałeś co?

– Cicho kobieto bo zaraz będziesz pierwszą jakiej to zrobię! I nie jestem Rosjaninem, tylko Polakiem, we francuskiej służbie.

– Jeden pieron, Rusek czy Polaczek! Możesz być nawet wszawym Węgrem a i tak będziesz gorszy nawet od Prusaka, czerwona gangreno!

Robert już nie wytrzymał, trzasnął ją w twarz tak że ta ponownie znalazła się na podłodze.

– Tylko kobiety umiecie bić śmierdziele!- skrzeczała wypluwając kilka ostatnich zębów wraz z krwią.

– Milcz bogaczko, bo się rozmyślę i jednak powiem komu trzeba o tych sreberkach i perskich dywanach.

– A mów sobie, zabraliście Paryż, zabierzcie i moje rzeczy! Jak Joasia mogła pokochać kogoś takiego…

Nim zdążyła dokończyć to co chciała powiedzieć, wiła się z bólu i trzymała za brzuch. Gwardziści mieli bardzo ciężkie i solidne buty a stara ciotka właśnie przekonała się o tym na własnej skórze. Robert splunął jeszcze na cierpiącą i obróciwszy się na pięcie wyszedł.

Miał kompletny mętlik w głowie, nie wiedział co o tym myśleć. Jego ukochana uciekła z wrogiem a on właśnie skatował jej ostatnią krewną, no nieźle jak na początek dnia. Co jeszcze go dziś spotka?

Na odpowiedź nie musiał długo czekać. Zza budynku po drugiej stronie drogi wyłoniła się jego oczom cała brygada Prusaków. Chmara czarnych mundurów zwieńczonych śpiczastymi hełmami biegła w szyku bojowym.

– Co jest, kurwa!?– rzucił Robert i jednym susem skrył się za rosnącym nieopodal dębem.

„Na szczęście nie zauważono mnie. Ale kij z tym, mnie jednego można było nie zauważyć, ale jak do cholery przedostali się tutaj niezauważenie Niemcy?” Może jakimś tunelem, albo nie wiem czym. Trzeba zawiadomić naszych. Koniecznie”.

Gdy służalcy Bismarcka oddalili się trochę , rzucił się do biegu. Najbliższy posterunek był na równoległe przecznicy, przy spichlerzach ze zbożem. Wystarczy skrócić sobie drogę między budynkami i już nasi będą wiedzieć co zrobić ze Szwabami.

Jednak to tylko wydawało się takie proste. Gdy Robert wbiegł za pierwszą kamienice, czyjeś wielgachne ręce rzuciły go na ziemię. Przejechał twarzą po bruku i śliczna buźka została solidnie pokiereszowana. Ponadto jego karabin ześlizgnął się z ramienia i gdzieś przepadł. Był to jednak najmniejszy problem jakiemu miał stawić czoła. Oto ponownie miał przyjemność obcować z potężnymi dłońmi; tym razem podniosły go do góry i jak worek kartofli wprawiły w lot. Zatrzymał się na ścianie łamiąc sobie nos i nabijając kolejnego guza do kolekcji.

– Piśnij choć słowo a skończysz wąchając kwiatki od spodu.– usłyszał głos, mówiący kaleczącą język francuszczyzną i zaraz potem poczuł chłód stali na swoim karku.

– Dobrze, tylko nie rób mi krzywdy– rzekł, z udawanym drżeniem w głosie Robert, próbując zyskać na czasie. Miał wiele wad i niewiele zalet; jednak, co trzeba przyznać, umiejętność zachowania zimnej krwi była najmocniejszą z tych ostatnich. Bardzo rzadko zdarzało się że panikował. Nawet pod Metz, gdy pół jego szwadronu przygniotły działa, nie rzucił się jak większość do ucieczki. Walczył do końca.

– Doskonale, pokażesz mi gdzie macie posterunki. Ja i moi chłopcy chcemy przejść spokojnie przez te zasieki. Oczywiście dalibyśmy sobie radę z tymi waszymi prymitywnymi zasadzkami, ale tak będzie o wiele prościej.– odpowiedział Niemiec z wyraźnym zadowoleniem w głosie. Wtedy to odsunął ostrze od szyi Robert i bardzo szybko tego pożałował.

Gdy tylko uścisk się rozluźnił, łokieć Robert raził osiłka w przeponę, Następnie wielkolud został przerzucony przez ramię swojej niedoszłej ofiary i już leżał na ziemi. Pozostało tylko dokończyć dzieła. Ostrze ukrytego za paskiem kozika, sztywno utkwiło w czole Niemca.

– Amator.– skwitował to sam dla siebie Robert.

Nie sprzątał po trupie, szybko pobiegł dalej na posterunek przy ul. Ramponeau. Spóźnił się jednak, walki już trwały. Słabo umocnione barykady oraz źle uzbrojeni robotnicy nie mogli długo stawiać czoła regularnej armii pruskiej. Co by o Szkopach, dryl i dyscyplina to były słowa najbardziej pasujące do ich żołnierzyków. Czasami gubiła ich jednak pewność siebie– czego najlepszym dowodem był ów felerny wielkolud.

Nawet przy trzykrotnej przewadze liczebnej, proletariusze nie mieli szans. Huknęły granaty i barykady ze starych mebli, wozów i gruzów zostały zniszczone. Robotnicy rozbiegli się na wszystkie strony, Niemcy wygrywali. Rzucili się na ocalałych i zaczęli ich wyżynać bagnetami.

– Po co do cholery tutaj się wdarli? Zaraz pół Paryża się tutaj zwali.– zapytał jakiś głos zza pleców Roberta. Ten zerwał się z klęczek na równe nogi i wymierzył w kierunku źródła głosu ze swojego karabinu.

– Spokojnie, gdybym chciał zrobić ci krzywdę już byś nie żył.– odrzekł obdartus w szarym płaszczu. To jednak nie od razu uspokoiło młodego komunarda. Dopiero gdy zobaczył czerwoną wstęgę na przedramieniu gościa, opuścił broń.

– Jesteś Gwardzistą, całe szczeście…

– Spokojnie lepiej zachowaj nerwy i amunicje na Wersalczyków. I tak w ogóle to padnij!- ostatnie zdanie przybysz zakrzyknął już w locie. Rzucił się na Roberta tak że oboje wylądowali między gruzami powalonej kamienicy. W drzewie, które rosło bezpośrednio za nimi ktoś wydziergał łańcuszek dziur po kulach. Musieli zostać zauważeni.

Oboje bez słowa wychylili się zza roztrzaskanego filara i otwarli ogień do Niemców. Robert ze swojego wiernego Chassepota a tajemniczy człowiek z amerykańskiego Colta.

– Nie wiem o co im chodzi, ale zaraz nadciągną nasi, takiej kanonady nie mogą nie zauważyć.– odpowiedział na postawione na samym początku pytanie Robert, nie przestając strzelać z karabinu.

– Widocznie wiedzą coś czego my, szaraki, nie wiemy. To nic nowego właściwie.

– Tak w ogóle to dzięki za uratowanie dupy.

– Nie ma za co, jak wyjdziemy z tego cało to podziękujesz. Wystarczy duży kufel piwa u „Luksemburczyka”. Znasz tą knajpę?

– Jasne, pijałem tam jeszcze przed wojną. A zdradzisz mi imię kolego?

– Gustave Courbet, przyjacielu.– odpowiedział z szyderczym uśmiechem na twarzy brodaty obdartus. Jego słowa zrobiły spodziewane wrażenie.

– Obywatelu, nie miałem pojęcia że dane mi będzie z tobą porozmawiać!- osłupiał dłużnik.

– Nie przesadzaj przyjacielu, teraz strzelaj.– poradził Courbet przeładowując rewolwer.

Wróg był coraz bliżej, zajął już najdogodniejsze stanowiska ogniowe, komunardów zaś ubywało z minuty na minutę. Jeszcze moment a intruzi ruszą z natarciem na ostatnie szańce. W Robercie aż się gotowało, widział swoich przyjaciół którzy padali od kul Bismarcka. Jean, Filipie, Jacques… wszyscy w jego wieku.

Zza zakrętu na ul de Vincenes wyłoniła się lokomotywa, jedna, druga a za nimi trzecia. Pędziły z zawrotną prędkością bez torów! Całe obite były żelazem a z ich boków wystawały jakieś dziwaczne kikuty z otworami. Nie wiem kto był w większym szoku, Gwardziści czy Prusacy? W każdym razie wszyscy wstrzymali ogień. Jedynie Gustave kontynuował ostrzał i korzystając z chwili konsternacji ustrzelił dwóch nierozważnych Szwabów. Reszta rzuciła się do ucieczki a komunardzi pochowali się gdzie tylko mogli.

Lokomotywy nie dały jednak za wygraną i goniły intruzów. Nagle, gdy wjechały w tłum, z owych kikutów buchnął dziwny, fioletowy gaz a z pomniejszych otworów wyleciały pociski. Niemcy padali jak muchy, po kilku chwilach ulica usłana była trupami. Ponad setka najeźdźców zdobiła bruk swoimi leżącymi na wznak truchłami. Gdy wszystko się uspokoiło, dziwaczne maszyny stanęły a karabiny ucichły– Gustave pociągnął za ramię Roberta i wskazał mu leżący nieopodal czerwony sztandar. Ten zabrał go i podążył za swoim nowych druhem ku szatańskim wehikułom.

Błyskawicznie wskoczył na jedną z nich i rozpoczął przemowę:

– Koledzy robotnicy, gwardziści i wszyscy obecni komunardzi! Oto najnowsza zdobycz techniki ludu pracującego! Jak widzicie dzięki niej zwyciężymy trwające już dwa miesiące oblężenie i pokonamy wszystkich popleczników Wersalu!…

Przemówienie trwało jeszcze jakiś czas ale Robert, podobnie zresztą jak wszyscy, nie przysłuchiwał się mu. Trzymał sztandar tuz obok lokomotywy, toteż bacznie jej się przyjrzał. Była mniejsza niż klasyczna i poruszała się na żelaznych kołach a nie na szynach. Obita stalowymi płytami i uzbrojona w owe śmiercionośne rurki przypominała coś w stylu wielkiego jeża. Gdy Courbet przestał mówić z wnętrz wehikułów wyszły załogi. Umundurowani w zgniłozielone, porządne mundury Gwardziści stanęli na baczność przy swoich pojazdach. Szeroko uśmiechali się do swoich zszokowanych kolegów na barykadach.

 

 

 

-Co to było?– zapytał George odpalając fajkę

– Nie mam pojęcia, Courbet mówił że nowa broń.– odpowiedział mu Filip pociągający łyk wina.

– Tyle wiem, ale jak to jeździ? Bez węgla, szyn, torów itd.

– Nie wiem, ale pierońsko jest skuteczne. Minuta i było po Szkopach.

– No dało im popalić. Teraz to na pewno odstąpią od blokady. Nic im to nie daje a tracą tylko czas. Tylko zobaczą te nasze „Smoki” to uciekną do tego zakichanego Berlina gubiąc po drodze swoje zafajdane kalesony.

– Ludwika napisała mi list, z zachodniej części miasta. Wersal niedługo padnie a z Rouen nadchodzi odsiecz. Podobno spalili tam biskupa i na kościele powiesili czerwoną flagę.

– To już lekka przesada. Po co niszczyć kościoły?

– Jak to po co? Bo to symbole ucisku ludzi, te grubasy w sutannach tylko pasa się na nas. Nam rosną garby a im brzuchy.

– Przesadzasz.

– Nie przesadzam.

– Panowie chodźcie tutaj!?– zakrzyknął kapitan la Fayette. Gwardziści zabrali karabiny i ruszyli ostrożnie w stronę źródła głosu. Doświadczenie nauczył ich że nawet na komendy własnych przełożonych trzeba uważać. Zawsze może to być podstęp. Tym razem jednak to nie było nic podejrzanego. Do ich posterunku przyjechał Fajkis wóz i kapitan wołał ich by rozładowali z niego skrzynie.

Zajęło im to jakiś kwadrans ale bardzo się zmachali. Pakunki były małe ale strasznie ciężkie.

– Ciekawe co to, może jakaś kolejna cudowna broń?– głośno myślał Filip.

– Możliwe, byle była równie skuteczna co te lokomotywy.

– Trafiliście panowie.– odpowiedział im do tej pory nie odzywający się kapitan– To jakieś kolejne cudo Dąbrowskiego. Przysłali to z samego ratusza i kazali rozładować. Za chwilę powinni się tu pojawić technicy, będą tutaj coś montować. A tak poza tym to dotarły zapasy z Rouen. Jakąś godzinę temu powstańcy przebili się przez blokadę. Loarą płyną już barki wypełnione po brzegi żarciem.

– Przebili się? Nasi?

– Wiedziałem że im się uda!- krzyczał George skacząc i drąc koszule.

– Uspokójcie się żołnierzu! Reprezentujcie jakiś poziom. Z okazji tego wielkiego sukcesu mam dal was niespodziankę. Mam pamięci tamte pola pod Sedanem i chciałbym się wam jakoś odwdzięczyć.

– Niech pan da spokój panie kapitanie. Wystarczy że załatwił nam pan tą fuchę strażników w środku miasta. Nie musimy nadstawiać karku w pierwszej linii właśnie dzięki panu.– tłumaczył Filip

– Panowie, gdyby nie wy nie byłoby mnie tutaj. Dlatego nigdy się wam nie odwdzięczę należycie, nawet gdybym wam uratował życie to byłoby mało, bo bez was nie miałbym nawet szansy nikogo więcej uratować. Ale mam tutaj taka fajną flaszeczkę powinna się wam spodobać; zwłaszcza zawartość.

– A to rozumiemy.– uśmiechnął się George.

– Tak, to co innego.– zawtórował Filip.

– Tylko schowajcie to bo idą ci z Rady. No cholera, następne wozy do rozładowania. Chyba szykuje się coś grubszego.– dodał kapitan.

– Lepsze to niż front, nie ma to tamto.– dodał George.

Koniec

Komentarze

Błędny zapis dialogów (kropki), niekiedy braki przecinków i koślawo skonstruowane zdania, np.:

- Nie mam pojęcia, Courbet mówił że nowa broń.- odpowiedział mu Filip pociągający łyk wina. // Pociągał łyk i jednocześnie mówił?

- Trafiliście panowie.- odpowiedział im do tej pory nie odzywający się kapitan // Skoro się do tej pory nie odzywał, to powinienem to zauważyć sam.

Zza zakrętu na ul de Vincenes wyłoniła się lokomotywa, jedna, druga a za nimi trzecia. // "jedna, druga, trzecia", to która z kolei była ta przed "jedną"? Zerowa?

Nie wiem kto był w większym szoku, Gwardziści czy Prusacy? // A to co za nagła zmiana trybu narracji?

I tak co chwilę + inne drobe błędy, nie chce mi się wypisywać, bo tekst raczej niewiele warty - krótki, nie wciąga, a fantastyki w tym tyle, co nadzienia w pączku za 50gr (sytuację ratują nieco "steampunkowe" lokomotywy). W dodatku podobnie jak ów pączek, opowiadanie wydaje się być wczorajsze - napisane chaotycznie, zero poprawek odautorskich (wiele załatwiłaby zwykła autokorekta w Wordzie).

Być może jest to początek cyklu, więc z góry zapowiem, że kolejnych części nie planuję przeczytać.

@Mortycjan - zdaje się, że funkcja do czegoś zobowiązuje.

Dodam, że te błędy bardzo utrudniają czytanie. Co za szczęście, że nie jestem w Loży, bo utknąłem w połowie. Martycjan zapomniał też wspomnieć o tonach powtórzeń. Gdyby to czytało się jeszcze jakoś znośnie, ale w takiej formie... Ale najlepsze i tak jest to, że Robert raczył najpierw zakląć, a potem schował się za drzewem i oni go nie zauważyli. Po co było to przekleństwo, chciałeś pokazać, że tekst jest bardziej, dorosły czy co? Drugi raz piszę ten komentarz, bo pierwsza wersja uwzględniała wszystkie błędy. Uznałem jednak, że jest ich tyle, iż nie ma sensu ich wyszczególnianie. Trzeba szanować czytelnika, dodawaj opowiadania w formie zdatnej do czytania. I radzę trzymać się konwencji fantastycznej.
Pozdrawiam

Świetne opowiadanie. Warsztat autora wysokich lotów. Dodam też, że zawsze lubiłem alternatywne wizje rzeczywistości, zarówno teraźniejszej jak i przeszłej.

@Mortycjan - zdaje się, że funkcja do czegoś zobowiązuje.

Owszem, do wyłaniania kilku najlepszych opowiadań w miesiącu. Tylko cykle zwykle polegają na tym, że jest pierwsza część, potem druga część, bezpośrednio kontynuująca pierwszą, potem trzecia itd. A tutaj "pierwsza część" (bo nie wiadomo, czy to cykl, czy nie) nie dość, że jest kiepsko napisana, to jeszcze pomysł i fabuła mieszczą się między 2 a 3. Więc w autora musiałby wstąpić duch Wells'a, żeby coś z tej historii wycisnąć... chociaż tu to nawet Wells nie pomoże.

 

@Draquo

Chyba pod złym opowiadaniem komentarz postawiłeś...

Być może przesadziłem w tych superlatywach. Nie mniej przynajmniej nie nudziłem się czytając.

Przy okazji polecam swoje opowiadania. Wstawiłem po jednym opowiadaniu do obu moich cyklów(Belisarius i Elfheim).

Przy okazji polecam swoje opowiadania. Wstawiłem po jednym opowiadaniu do obu moich cyklów(Belisarius i Elfheim).

"Przy okazji" robisz to w każdym komentarzu. 

I przy okazji mi się z miejsca odechciewa za nie brać (^^).

Błędów nie będę wymieniał, bo rzeczywiście trochę ich jest, jakbyś nie przyjrzał się opowiadaniu po jego napisaniu więcej niż raz. Ta zmiana trybu narracji - Nie wiem kto był w większym szoku, Gwardziści czy Prusacy?  - strasznie rzuca się w oczy. Zawsze bardzo obniżało to moją opinię o tekście, musisz uważać na takie rzeczy, żeby opowiadanie wyglądało jak opowiadanie.
Ale co by nie powiedzieć podziwiam twoją wiedzę o tym co piszesz. Dobrze operujesz terminami, widać, że znasz się na rzeczy (przynajmniej tak to wygląda dla kogoś nie w temacie jak ja, bo nie mam pojęcia czy tylko wygląda, czy rzeczywiście się znasz ;) ). Poza tym nie zauważyłem chyba żadnych powtórzeń. Fabuła to do końca mój klimat także ciężko mi się wypowiedzieć, ale nastrój wydawał mi się taki lekko drewniany, pokazowy, np. "A tak w ogóle to padnij!".

Po nieudanym Żelaznym Feliksie będzie Dąbrowski?

Wow! Nie spodziewałem się tylu komentarzy tak szybko. Widzę zę mój tekst "szału nie zrobił". No cóż... mówi się trudno. Chciałbym odeprzeć wszystkie zarzuty ale zapewne znaczna część z nich jest zupełnie słuszna i trafiona. Niektóre jednak są zupełnie subiektywne. Kropki, przecinki i pauzy to faktycznie nie jest moja mocna strona- rozumiem to i przyjmuję baty. Jednak uszczypliwe uwagi na temat fabuły są trochę śmieszne. Dla jednych jest to nudne dal innych nie. Cieszy mnie bardzo że pojawił się też pozytywny głos.

Poza tym, drogi Adamie nie uważam żeby mój Zelazny Feliks był tak strasznie nieudany.  że lubie tematykę ruchu robotniczego to poprostu piszę o tym. I to zupełnie FOR FUN.

Zapewne nigdy nie uda mi się dorównać takim sławom i geniuszom jak szanowny kolega Motycjan; lecz głupie, tak celowo uzywam słowa "głupie", uwagi na temat "za małej ilości fantastyki w tekście" są totalnie śmieszne. Pierwsze słyszę żeby były jakieś wyznaczniki co do "stężenoa fantastyki w fantastyce". Chyba że pan Motycjan jest z NIK-u i zna odpowiednie unijne przepisy regulujące owo "stężenie"- jeśli tak jest to z przyjemnością posłucham o nich.

Ależ nie chodzi o tematykę, lecz o wykonanie! Pisz o brzęczkach porzeczkowych, skąposzczetach lub XLIV Parasymfonii Quasimonofonicznej, byle po polsku...

A to nie jest po polsku??

No tak, wiesz, nie do końca, nie za bardzo...
Czy musisz, czy tylko chcesz zadawać dziwne i trochę prowokujące pytania? Przecież tyle już komentarzy miałeś, tyle komentarzy do innych tekstów mogłeś przeczytać, że na pewno zauważyłeś, o co chodzi. O język, czysty język. Pisz bzdety, pisz chropowato, bo nie masz jeszcze wyrobionego stylu, ale pisz bez błędów. To dla bardzo wielu czytelników jest pewnego rodzaju warunkiem zainteresowania się treścią --- bo nadmiar lub rodzaj błędów przeszkadza w czytaniu aż do zniechęcenia...

chciałbym coś wyjaśnić. Jak zauwazył kolega Mortycjan w swoich komentarzach zapraszam do czytania moich opowiadań. Robię tak ponieważ denerwuje mnie to, że niektórzy mają tu nawet po 15 komentarzy a ja najwyżej 2-3.

@Draquo

I co, nic z tego nie wywnioskowałeś? To podpowiem - nie w czytelnikach wina, a w kiepskich i wtórnych opowiadaniach.

A spamując "zaproszeniami do czytania" jedynie - jak widzisz powyżej - odstraszasz ludzi.

Mortycjanie zauważyłem, że nie przypadło ci do gustu moje "klasyczne" opowiadanie. Ale pisze też przecież cykl o Belisariusie i ten nie jest taki zły. Poza tym widze, że kiepskie opowiadania też są tutaj komentowane.

Z tego by było nawet ciekawe fantasy historyczne, gdyby nie było tak słabo napisane... A tak, niestety, wyszło cieniutko...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

A mnie się nadal nie podoba.

Nowa Fantastyka