- Opowiadanie: Kamahl - Przyjaciel z szuflady

Przyjaciel z szuflady

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Przyjaciel z szuflady

Tak, Kamahl jeszcze żyje.

Przynajmniej co jakiś czas podryguje.

 

 

 

Nadszedł czas.

W umyśle przełączył się przycisk, na ustach wykwitł nieśmiały uśmiech, i wiedziałem, że muszę to zrobić właśnie teraz. Poszedłem na górę. Drzwi otworzyły się zapraszająco, wystarczyło, że ich dotknąłem. Widocznie i one wyczuwały co ma nadejść. Odsuwałem szufladę, ciesząc się jak dziecko. Od ciągłego uśmiechania się rozbolały mnie skronie. Miałem wrażenie, że zaraz wyrosną mi rogi.

Długo na mnie czekał. Był jednak cierpliwy i dzielnie zniósł rozłąkę. Wcześniej trzymałem go w dłoniach tylko raz, ale nie wykorzystałem go. To był zły czas. Odczuwałem ogromna pokusę, jednak udało mi się wytrwać. Odłożyłem go i przykryłem czarnym materiałem. Tęskniłem za nim jak za najlepszym przyjacielem. Często siadywałem na starym fotelu dziadka, który kiedyś był bujany, i tępym wzrokiem wpatrywałem się w szufladę. Była jak trumna. Drewniana, czarna i zimna. Wypełniona martwą zawartością, która jednak potrafiła sprawiać radość. Siedziałem tam jak na wieży strażniczej.

Czekałem.

Mijały lata.

Kobieta, którą pierwszy raz pocałowałem w drugiej klasie ogólniaka została moją żoną. Pamiętam jak kiedyś wymykaliśmy się z lekcji, żeby całować się w żeńskiej toalecie na drugim piętrze. Chyba było nam ze sobą dobrze. Przynajmniej ja nie narzekałem. Nie wydaje mi się, żebym choć przez chwilę ją rozumiał. Rozmawialiśmy, kochaliśmy się, gotowaliśmy obiady i kolacje, czasami kłóciliśmy się, jak większość małżeństw. Wydaje mi się, że nawet ją kochałem.

Chyba.

Jedna romantyczna noc, dwie butelki wina do kolacji i szczypta nieostrożności, zaowocowały połączeniem dwóch komórek, które zagnieździły się wewnątrz niej, by po dziewięciu miesiącach bólu, wymiotów, zarwanych nocy i jedzeniu lodów ze śledziem dać nam córkę. Nie wiem jak moja żona przetrzymała tą katorgę, nawet nie staram się domyślać, jednak trzymając na rękach tego małego człowieczka była szczęśliwa. Widocznie było warto. Patrzyłem na nie obie, szczerząc się jak kościelny na sumie, a moje myśli coraz częściej wędrowały do zamkniętego w szufladzie przyjaciela.

Często nie mogłem spać. Leżałem po prostu, gapiąc się w sufit.

Zastanawiałem się, dlaczego kobieta, która leży teraz koło mnie, miarowo oddychając, wciąż ze mną jest. Co też może kłębić się w jej umyśle? Dawno już skończyły się czasy mojej świetności. Mówiąc krótko spierniczałem na starość, choć miałem wtedy mniej niż trzydzieści lat. Zerkałem na jej okryte kołdrą ciało, czasami poprawiając niesforny kawałek, który śmiał się osunąć, i nie potrafiłem wniknąć w jej myśli.

Często wymykałem się z sypialni i patrzyłem na szufladę.

Były chwile, w których moje palce już zaciskały się na niej. Gładziłem jej profil, jak policzek żony, jak jej piersi w szkolnej toalecie, jak twarz mojej córki. Z takim samym oddaniem, wiernością.

Miłością?

Otulony pieluchami Nowy Rok, właśnie kopnął swojego przewodnika w zgrzybiały tyłek i zajął jego miejsce na tronie, nieświadomy, że niedługo błyszczący w dziąsłach ząbek zżółknie mu i wypadnie, skóra pomarszczy się, a ledwo wykluty siusiak wyleci z gniazda i zawiśnie gdzieś na poziomie kolan, ciągnięty do klęski ciężarem swoich jąder. Otoczony czterema kochankami brał z życia co najlepsze, nie przejmując się konsekwencjami, przez okrągłe dwanaście miesięcy, aż sytuacja powtórzyła się. Tym razem to jego zgrzybiały tyłek kopnięto na dół, dziewczyny pomachały mu, chichocząc do nowego ogiera. Nikt nie patrzył jak stara głowa rozbija się o przydrożne kamienie, a z niewidzących oczu płyną krew i łzy.

Ziemia kilkakrotnie obiegła słońce, powtarzając ten zapomniany dramat, a u mnie niewiele się zmieniło. Córka miała już trzynaście lat i zadawała mnóstwo pytań, żona prawie czterdzieści i zazwyczaj pytała tylko "– Orzeł czy reszka?", kiedy ważyły się losy nieszczęśnika, na którego barki spadnie gotowanie obiadu.

Szuflada wciąż pozostawała zamknięta.

To była moja odskocznia od codzienności, od ludzi od otaczającej mnie szarości świata. Może był to kryzys wieku średniego? Miałem lekko ponad czterdziestkę, powiększające się zmarszczki pod oczami, stary samochód i podejrzenie przerostu prostaty. Standard. Inni w moim wieku znajdowali sobie młodszą kochankę, wmawiając sobie, że jej wcale nie chodzi o pieniądze, kupowali szybki samochód, powiększali biust żonie, albo sobie wargi. Niestety żadna z tych rzeczy mnie nie interesowała. Co za pech.

Wystarczyło, że posiedziałem w starym fotelu dziadka, który udało mi się naprawić, znów był bujany, a wszystkie troski znikały. Musiałem tylko wbić wzrok w szufladę i świat przestawał mieć znaczenie. Żona w pokoju obok, córka, która właśnie pierwszy raz pocałowała chłopaka ( w moim domu, pod moim nosem, w wieku trzynastu lat, gdybym był porządnym ojcem coś bym z tym zrobił, gdybym nie gapił się wtedy na szufladę), przestawały się liczyć. Niechcący przegapiłem większą część naszego wspólnego życia. Siedziałem przy niej kiedy tylko mogłem, kiedy nie mogłem, to o niej myślałem. Wracałem do niej oczami wyobraźni kiedy jadłem, srałem, jechałem samochodem, byłem w pracy, rozmawiałem z żoną, bawiłem się z córką, strofowałem i prowadziłem do parku. Kilka razy przyłapałem się na tym, że myślałem o nie kochając się z żoną.

Czy było ze mną źle?

Wprost przeciwnie. Czułem się doskonale. znaczy starałem się czuć doskonale. Taki byłem dla ludzi, tak mnie postrzegali. Godziny spędzone w fotelu dziadka, który znów się zepsuł, pozwalały mi na nowo spojrzeć na świat. Jakbym za każdym razem, po oderwaniu się od trumny mojego przyjaciela poznawał wszystko na nowo, z dziecięcą ciekawością, energią i pomysłami. Zawsze wiedziałem co powiedzieć ludziom, żeby dobrze się czuli w moim towarzystwie. Chyba tylko dlatego żona wciąż ze mną była. Słodki kiedy trzeba, męski w potrzebie, czasem twardy i nieustępliwy, czasami miękki na podobieństwo plasteliny. O to w tym wszystkim chodziło. Przystosowanie. Szczegółowe wybadanie terenu i działanie według określonego planu, którego skutkiem był święty spokój, szczęśliwa rodzina i czyste sumienie. Nigdy nie zdradzałem żony, nie biłem córki, żadnej z nich nie skrzywdziłem w jakikolwiek spokój. Byłem dobrym człowiekiem. Trochę powolnym, zamkniętym w sobie, ale dobrym. Córka mówiła, że jestem zamulony. Trudno się było z tym nie zgodzić.

Naprawiłem fotel dziadka. Sam już nie wiem, który to był raz. Wbiłem wzrok w szufladę, tak jak zawsze to robiłem i siedziałem tak, przy akompaniamencie skrzypiącego fotela.

Było mi dobrze.

Choć nie raz dotykałem jej drewnianej obudowy, ani razu jej nie otworzyłem.

To był zły czas.

Przez te wszystkie lata mój przyjaciel utrzymywał mnie przy życiu, nie mogłem od tak tego zniszczyć. Po prostu szarpnąć i otworzyć. To byłaby zbrodnią, świętokradztwo, kataklizm.

Czekałem.

Nie miałem innego wyboru.

Wiedziałem, że kiedyś ten czas nadejdzie, że będę wiedział kiedy to się stanie i, że będę gotowy.

Minęło jeszcze kilka lat naszej zabawy. Żona ukrywała przede mną, a raczej przed sobą samą pierwsze siwe włosy, córka przestała być dziewicą ( w moim domu, pod moim nosem…chyba się powtarzam), ja systematycznie łysiałem, a moje starzejące się oczy cały czas były skierowane w jedno miejsce. To samo od wielu lat.

Na starość zrobiłem się nerwowy. Bałem się, że nie doczekam, że umrę zanim znowu się spotkamy. Tak bardzo za nim tęskniłem. Chciałem go zobaczyć, musiałem go zobaczyć. Po prostu musiałem. Choć gdzieś w środku czułem, że moje marzenie niedługo się spełni, czarny robal strachu już dawno zagnieździł się w moim żołądku. Czasami tylko udawało mu się podejść pod samo gardło, wtedy traciłem głos, a jakieś wredne chochliki kroiły pod stołem cebulę.

Nadszedł czas.

Skronie pulsowały bólem, ale usta nie chciały przestać się śmiać. Nareszcie,nareszcie, NARESZCIE! Już nie muszę czekać, koniec samotności, koniec tęsknoty, koniec szarości, i ciągłego naprawiana dziadkowego fotela.

Otworzyłem szufladę.

Trumna ukrywająca mojego najlepszego przyjaciela rozpadła się w drzazgi kalecząc mi nadgarstek. Ofiara z krwi została złożona. Mogłem się nim nacieszyć, jeszcze tylko odwinę go z czarnego materiału i znów będziemy razem. Nigdy w życiu nie byłem taki podniecony. Od spełnienia dzieliło mnie kilka sekund.

Materiał wysunął mi się z palców.

Był pusty.

Upadłem.

Nie rozumiałem co właśnie się stało.

Przecież ja czekałem. Tyle lat, miesięcy, godzin, minut. Większość życia spędziłem na tym trzeszczącym fotelu, w debilnym uśmiechem gapiąc się na szufladę, w której nie było nic?

Niemożliwe, nie może tak być, coś się stało, to nie może tak być, to nie może się tak skończyć. NIE MOŻE!

Sprawdzam raz jeszcze. Wkładam przeżarty przez mole materiał do ust i dokładnie przeżuwam. Pewny, że nic w nim nie było przełykam. Ciężko przechodzi przez gardło, omal mnie nie dusząc. Podnoszący się strach został cofnięty na samo dno żołądka. Dobrze mu tak. Niech tam siedzi i gnije. Tak samo jak ja tutaj, na powierzchni. Cóż innego mi pozostało.

Nie wstaje, nie mam zamiaru. Będę leżał aż umrę. Poczekam sobie, nigdzie mi się nie śpieszy. Moje stare ciało powoli wyschnie, wyzbywając się wody i wszelkich pożywnych składników. Po jakimś czasie zacznę trawić własne białka. Ciekawe czy będzie bolało?

Mój świat właśnie runął, straciłem sens życia, nie wiedziałem co mam dalej robić, a na dodatek odbijało mi się starą szmatą. Nie ma co, ostatni posiłek miałem wytrawny.

Do pokoju wpadła żona, przerażona moim widokiem, chciała dzwonić do karetkę. Udało mi się jej to wyperswadować. Patrzą jej w oczy spytałem czy nie wie co się stało w moją moją trumną i jej zawartością.

Była taka piękna, pomimo swojego wieku. Wciąż zdrowa i żywa, pełna wigoru i radości życia, wyglądała jakby nic się nie zmieniła przez te wszystkie lata. Znów miałem ochotę obmacywać ją w szkolnej toalecie. Siwe włosy kręciły się jej dookoła twarzy, tworząc coś w rodzaju aureoli. Byłem nią zachwycony. Myślałem, że ja zamorduje gdy mi powiedziała co się stało. Sprzątała tu kilak lat temu i znalazła mojego przyjaciela w szufladzie. Wyrzuciła go.

WYRZUCIŁA GO!

Przecież facet w moim wieku nie powinien trzymać takich rzeczy.

Kto to widział, żeby przechowywać w biurku małego, pluszowego misia z oklapniętym uszkiem.

Ja widziałem, ja chciałem widzieć, miałem zobaczyć, przecież byłem już tak blisko.

Ktoś zapukał do drzwi.

Sam nie wiem czemu wstałem i pognałem na dół.

Biegnąc potknąłem się na schodach i pokoziołkowałem w dół. Znowu leżałem i nie mogłem wstać. Maiłem rozbitą wargę, podbite oko, rozcięte czoło i chyba pękła mi kość biodrowa. Nie mogłem poruszać prawą nogą, choć ból rozlewał się po niej rwącym strumieniem. Prawie tracąc przytomność doczołgałem się do drzwi. Ledwo widziałem, jednak udało mi się pociągnąć za klamkę. Potwornie długo musiałem czekać, żeby zobaczyć gościa. Stojący przede mną szary kształt, okręcony płaszczem i nakryty kapeluszem, z szerokim rondem, przykucnął przy mnie. Przez zwężające się szparki oczu zdołałem tylko dostrzec, że jedno z jego pluszowych uszu jest oklapnięte.

– Przyszedłeś do mnie – powiedziałem, trzęsącym się głosem. Podrosłeś.

– Nie mogłem cię zostawić samego. Nie teraz, nie w takiej chwili.

– To już czas?– spytałem. – Musi być, czuję to, to musi być teraz.

– To nie jest ten czas, i nie ta chwila. To wszystko miało być inaczej, potoczyć się zupełnie innym torem.

– Nie rozumiem – odparłem.

– Nie musisz. Wystarczy, że ja wiem swoje.

Wyciągnął coś z pod płaszcza. Jedyne co udało mi się dostrzec to jego puchate łapy bez palców.

Za sobą usłyszałem krzyk żony. Nawet na nią nie spojrzałem.

Uśmiechnąłem się i wyciągnąłem pomarszczoną twarz najwyżej jak mogłem.

– Wiedziałem, że znowu się spotkamy. Dziękuję.

Objąłem ustami wyciągnięty do mnie koniec lufy.

Wcale nie była zimna.

Nie wiem jak udało mu się nacisnąć spust, przecież nie miał palców.

Moja żona wciąż krzyczała.

 

 

Koniec

Komentarze

Takie wrażenie po przeczytaniu pierwszych kilku zdań. Nie wiem czy innym też, ale mnie przyszedł na myśl wibrator... No ale ok, czytam dalej :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Kurde, przecież to facet opowiada :P Teraz, po dojściu do połowy tekstu, kojarzy mi się sztuczna pochwa...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Kiedyś miałem podobna traumę... Trzymałem za szafką butelkę swojskiego wina, a mama sprzątając dom, (nigdy nie zaglądała za tą cholerną półkę), znalazła to wino i mysląc iż to sfermentowany sok, wyrzuciła. No poczułem się jak dziecko, któremu zabrali lizaka... Takie dobre wino... A tak na poważnie, to nie wiem co dać za to opowiadanie... Ze względu na to, co napisałem wyżej, o winie, nie wibratorze i pochwie :P, zżyłem się z tym facetem... Zjednoczyłem w bólu... Ale nie ocenię, bo naprawdę nie wiem co dać...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Hmm.
Kamahl, czy miałeś kiedyś misia, którego zgubiłeś i/lub wyrzuciłeś, i wobec którego masz przez wszystkie te lata poczucie winy? :F

Nie, nigdy nie miałem adnych misiów. Miałem za to masę robotów/transformersów, które niszczył mi młodszy brat, a potem chował za telewizor.
@Fasoletti, cieszę się, że udało wam się zzyć:)
Mieszane uczucia, o to mi w sumie chodziło, żeby nie było wiadomo o co chodzi, ale nie pomyślałem, że może to być wibrator, tymbardziej sztuzna pochwa...
Przykro mi z powodu twojego wina.
Ps. Gratulacja dla Ciebie, pozycja Mistrza trafiła w dobre ręcę.

A ja poszedłem najprostrzą drogą  i myślałem, że to będzie pistolet. Z góry więc przepraszam autora, że sądziłem iż zaserwuje mi taką banalną tajemnicę. Za to pluszowy miś był zdecydowanie ostatnią rzeczą jakiej mogłem się spodziewać, wobec tego zaskoczenie było spore. Ogólnie opowiadanie trzyma za nogi i nie pozwala odejść. Zdaje się, że nic ciekawego się nie dzieje - narrator opowiada o swoim prostym życiu, niczym nie wyrózniającym sie zpośród miliona innych żyć, a jednak czytelnik oplatany jest taką dziwną mgłą tajemnicy i bardzo, bardzo chce żeby wszystko się wyjaśniło.
Było kilka literówek ('kliak' - mi się gdzieś rzuciło w oczy), ale ogólnie tekst jest przyzwoity. Daję 4. Pozdrawiam serdecznie.

W moich opowiadaniach zazwyczaj niewiele się dzieje, ot tak już mam:P
Cieszę się, że udało mi się Ciebie zaskoczyć.

Hmm a ogólnie to moim skromnym zdaniem opowiadanie byłoby bardziej intrygujące, gdyby pomiędzy "Przecież facet w moim wieku nie powinien trzymać takich rzeczy." a "Ja widziałem, ja chciałem widzieć, miałem zobaczyć, przecież byłem już tak blisko." nie było "Kto to widział, żeby przechowywać w biurku małego, pluszowego misia z oklapniętym uszkiem." końcówka byłaby wtedy bardziej zaskakująca :)

Może, ale czy wtedy byłoby jasne, że napastnik w płaszczu był tym biurkowym przyjacielem?

Napisane bardzo dobrze, czujesz język. Ale jak dla mnie za długie - pomysł w sam raz na short, ale na pewno nie aż na tyle tekstu. Gdybyś to skrócił do 1/4 tego, co tu mamy... Bo w obecnej postaci przez pierwszą połowę miałem w głowie myśl "no mów kurde co to jest i kończymy tą bajkę". Zaskakuje jedynie sam "fakt" zaskoczenia, poza tym nic z tego nie wynika.  

Według mnie, skrócenie tego tekstu pozbawiłoby go istotnej zalety, jaką jest sugestywny, emanujący od narratora nastrój zniechęcenia do życia. Właściwie to ten nastrój cenię tutaj wyżej niż efekt zaskoczenia. Od początku spodziewałem się broni w szufladzie i gdyby się okazało, że rzeczywiście jest tam broń, to opowiadanie chyba podobałoby mi się jeszcze bardziej niż z tym misiem... ja osobiście nie uznałbym tego rozwiązania za banalne. Byłoby bardziej spójne, z paradoksalną puentą, że faceta przy życiu utrzymywała myśl o śmierci.

@burnett & cooper - dla ciebie broń nie byłaby banalna, dla Redila byłaby, zależy od gustu czytającego. Nie powiem jak zaczynałem to pisać to miała to być broń, ale jakoś w trakcie mi się rozmyło i na myśl przyszedł miś. Dlaczego akurat miś? Nie mam pojęcia, ale wydawało mi się to zgrabne.
@Mortycja - to jak z drogowcami, fakt zaskoczenia ich zaskakue, a śnieg na drodze leży:P
Poczytaj moje poprzednie opowiadania (jak masz ochotę i czas) ja już tak piszę, bez fajerwerków, pościgów i zaskakujących zwrotów akcji. Moje myśli trochę się wloką, ale za to z jaką gracją się wloką:P

Kamahl, dla Ciebie trzeba stworzyć nowy gatunek w fantastyce ;) I wcale nie mam wrażenia, że myśli się wloką, wręcz przeciwnie, czyta się dużo szybciej i wciąga bardziej, niż niejedno opowiadanie typu "zaraz dostaniesz toporem w swój wraży łeb".

A dziękuję bardzo. Ucieszyłaś mnie Dreammy niezmiernie.
Dzięki wielkie.

Kamahl to poeta w fantastyce. Trzeba czasu, żeby to załapać, a można też nie załapać nigdy (i każdy ma prawo nie łapać). Ja to pisanie - prosto powiem - lubię. Pozdrawiam.

Khamalu, strasznie dobrze piszesz dobre rzeczy.

PS Moje pierwsze skojarzenie, to był oczywiście fiński nóz ;)

Łooooo pochwała od niezgody.b!
Dziękuję bardzo. Jestem z siebie dumny, mogę umrzeć szczęśliwy!
Serio dzięki, wielkie.

Podobało mi się. Ładnie ukazana charakterystyka małżeństwa, które żyje ze sobą ze 20 lat, praktycznie nic o sobie nie wiedząc. Żona ot tak wyrzuca na śmietnik najważniejszy skarb męża ;) Niezłe :)

pozdrawiam
B

Wciągnęło mnie od początku do końca. Świetnie opisałeś życie bohatera. Ciekawy, oryginalny i inteligentny tekst.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka