- Opowiadanie: Fumiko Ijiri - Alternatywa Dla Lui'ego (Dragoneza)

Alternatywa Dla Lui'ego (Dragoneza)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Alternatywa Dla Lui'ego (Dragoneza)

Słońce zasłonięte było ciężkimi, czarnymi chmurami. Nad wioską przewalała się jakaś gigantyczna burza. Marvin zwinął się w kłębek w rogu chaty i obserwował uważnie błyskawice, które trafiały niepokojąco blisko miejsca jego zamieszkania. Był tym poddenerwowany.

 

*

 

Wszystko zaczęło się tego pięknego, wiosennego ranka, kiedy Lui obudził się i stwierdził, że nie potrafi ruszać palcami lewej ręki. Cała dłoń była zwiotczała, jak po znieczuleniu. Jego pierwszą reakcją był paniczny strach, a w myślach pojawił się chory pomysł, by pozbawić się dłoni w dowolny, najszybszy sposób. Nagle stała się obcym dla niego, niepotrzebnie zwieszającym się u boku kawałkiem mięsa. Patrząc na nią czuł obrzydzenie. Przede wszystkim jednak był przerażony.

Spakował torbę i pojechał do szpitala. Na miejscu od razu zrobiono mu całą serię dziwnych badań.

– Na wyniki poczeka pan parę dni – oznajmił lekarz znudzonym tonem, przeglądając jakieś papiery. Lui oburzył się. Ile jeszcze miał chodzić z taką ręką?

– Niech się pan nie martwi, jeżeli to jest to, co myślę (tu doktorek zarzucił jakąś skomplikowaną nazwą zaczerpniętą z łaciny), to do jutra panu przejdzie – mruknął facet, po czym wyprosił go z gabinetu. Sądząc po papierach leżących na jego biurku miał dużo do roboty.

 

*

 

Chmury nadal gościły nad dachami domów, ale przynajmniej przestało padać. Marvin zjadł na śniadanie kilka owoców z ogrodu, po czym położył się na trawie i obserwował tańczące po niebie obłoki. Nie czuł się spokojniejszy, ale skupiony na pogodzie miał przynajmniej co robić. Westchnął ciężko i postarał się rozluźnić. Nie poszło mu to zbyt dobrze, wybrał się więc na spacer dookoła pustej wioski. Pomiędzy domami roznosiło się niewyraźne echo odgłosów, których nigdy wcześniej nie słyszał. Zaskoczyło go to, ale i zaniepokoiło jeszcze bardziej. Oddalił się w stronę lasu.

 

*

 

Tego tygodnia Lui wolał przebywać samotnie w mieszkaniu. Ludzie, samochody i ogólny hałas miasta bardzo mu dokuczały. Zgodnie z zapewnieniami lekarza sprawność w ręce powróciła w ciągu kilkunastu godzin. Wcale go to nie uspokoiło, tym bardziej, że ostatniego dnia tygodnia z jeszcze większym przerażeniem odkrył, że nie czuje palców stóp.

Doktorek raczył do niego przedzwonić osobiście, nie chciał jednak od razu dyskutować wyników przez telefon. Wolał najpierw się z nim spotkać i zadać kilka pytań, mających potwierdzić jego teorię. Lui poirytowany przystał na kolejne odwiedziny w szpitalu.

 

*

 

Marvin nie potrafił znaleźć sobie miejsca do siedzenia. W kółko się poruszał, chodził dookoła, podskakiwał i szybował. Niewiele jadł. Wyłapywał od czasu do czasu urywki rozmów. Spłoszony dźwiękami starał się ukryć w najgłębszych zakamarkach domu, ale głosy docierały do niego gdziekolwiek był. Nocami zwijał się, starając się znaleźć najwygodniejszą pozycję do spania, ale nie mógł spać. Marvin czuł się potwornie.

 

*

 

Lui czuł się potwornie tego dnia. Czucie w palcach stóp nie powróciło. Chodził jak pijany, ale jeszcze jako tako utrzymywał się w pionie. Ledwo przeszedł przez drzwi gabinetu nie obijając się o framugę.

– Jak się pan dziś czuje? – spytał doktorek bez zbędnych wstępów.

– Źle – odparł, opadając na niewygodne krzesło – Nie czuję moich stóp. Co mi jest?

Lekarz zlustrował go, po czym przeniósł wzrok na wiecznie leżącą przed nim stertę papierów.

– Czy miewał pan kiedyś problemy wzrokowe? Podwójne widzenie, albo problemy z rozpoznawaniem barw?

– Nie – odpowiedział natychmiast. Lekarz przyjrzał mu się ponownie.

– Na pewno? Niech się pan dobrze zastanowi.

– Na pewno. To znaczy, raz zdarzyło mi się, że nie byłem w stanie ustalić odległości do przystanku autobusowego. Idąc w jego kierunku nie wiedziałem, czy jest blisko, czy daleko, ale byłem wtedy bardzo zmęczony po siłowni.

– Często bywa pan zmęczony zaraz po, lub nawet w trakcie jakiegoś wysiłku fizycznego?

– To chyba dość oczywiste. Wysiłek fizyczny to wysiłek, oczywiście, że jest się po nim zmęczonym.

– Cierpiał pan kiedyś na depresję, lub czuł się zagubiony dłuższy czas?

Lui poczuł się bardzo nieswojo. Od wielu lat już próbował zapomnieć o swoim nieprzyjemnym epizodzie w trakcie jednej zimy. Kiwnął jedynie twierdząco głową.

– Miewa pan trudności z przełykaniem, drżenie rąk, dłużej utrzymujące się zawroty głowy?

– Często krztuszę się pijąc. Jakaś drobna wada. Zawroty głowy chyba raczej spowodowane są ciśnieniem, a drżenie rąk… Nie odżywiam się tak dobrze, jak powinienem…

– Cóż – przerwał mu lekarz – Bywają pacjenci, którym nic nie jest, a którzy wyolbrzymiają swoje problemy do tego stopnia, że sami w nie wierzą i trafiają do nas. Bywają też pacjenci, którzy na wszystko znajdą jakieś sensowne wytłumaczenie i nie zawitają do nas, aż będzie za późno. Dam panu skierowanie na badania labolatoryjne, które powinny ostatecznie zweryfikować diagnozę.

– Jaką diagnozę? – spytał Lui pochylając się nieco bardziej do przodu.

Lekarz podniósł wzrok i spojrzał na niego znad prostokątnych okularów, po czym po raz kolejny pochwalił się fachowym słownictwem lekarskim, które dla niewtajemniczonego brzmiało niczym chińszczyzna.

Lui zbaraniał.

 

*

 

Marvin czuł się bardzo dziwnie. Słońce wyjrzało nieśmiało zza chmur i wszystko dookoła zaczęło parować, co pewnie wpłynęło nieco na jego samopoczucie. Z jakiegoś powodu jednak czuł, że coś go omija, że coś przeoczył. Bardzo nie podobało mu się to uczucie. Wszystkie echa wioski umilkły, pozostały tylko niewyraźne urywki rozmów w jego głowie. Wyszedł przed dom i przyjrzał się słońcu. Wyglądało dość sztucznie.

 

*

 

Po badaniach wrócił do domu, usiadł przed komputerem i zaczął przeglądać strony internetowe na temat choroby. Około północy stwierdził, że zdecydowanie nie na to choruje. To po prostu nie było możliwe. W całkiem dobrym nastroju położył się do łóżka i wkrótce już spał tak dobrze, jak nie spał od ponad tygodnia.

 

*

 

Wszystko wyglądało sztucznie. Marvin już nie czuł się tu jak w domu. Jego towarzyszem stał się niepokój i jakieś dziwne wyczekiwanie. Nie miał pojęcia, czego się obawiał, ani na co czekał. Chciał coś ze sobą zrobić, ale nie wiedział co. Chodził po domach w wiosce szukając głosów i ech, by móc ich słuchać. Być może one potrafiłyby jakoś mu to wszystko wyjaśnić.

 

*

 

Po przebudzeniu Lui'emu towarzyszyło dziwne odrętwienie całego ciała. Starał się rozmasować napięte mięśnie. Czuł się, jakby przebiegł dwadzieścia mil, ale przynajmniej jego mózg był trochę bardziej wypoczęty.

Zaparzył sobie herbaty. Było koło południa, więc postanowił, że nie będzie sobie robił śniadania, tylko przejdzie od razu do obiadu. Potem planował popracować trochę nad projektem mieszkania, który leżał na jego biurku już od miesiąca. Termin składania wstępnych propozycji zbliżał się nieuchronnie, ale Lui zawsze pracował na ostatnią chwilę. Nie wiedział nawet do końca, co tak właściwie miał narysować.

Ryż z warzywami postawił na biurku obok teczki z instrukcjami i zamówieniem. Przeglądał papiery na spokojnie starając się wszystko sobie poustawiać w głowie. Jednak nie chodziło o mieszkanie, jak to sobie zapamiętał. Chodziło o cały kompleks wypoczynkowy w górach, w jakimś egzotycznym kraju. Kompleks miał wyglądać jak typowa dla tych okolic wioska z niewielkimi, jednopoziomowymi domkami. Załączone zdjęcia okolicznych wiosek obudziły w nim dziwną ochotę, by kiedyś tam pojechać.

Ostry dzwonek telefonu wyrwał go z zamyślenia.

– Halo?

– Lui? – od razu rozpoznał głos doktorka. Czego tym razem? – pomyślał. Lekarz z pewnymi oporami poinformował go o wynikach badań. Nie wyglądało to najlepiej.Nagle wizja odwiedzenia sympatycznej, cichej wioski w dolinie nieznanych, dzikich gór legła w gruzach. Zapadła dłuższa chwila ciszy.

 

*

 

Marvin ledwo zdążył schować się w domu, gdy czarne niebo dosłownie wybuchło nad wioską. Zawył z przerażenia, kiedy jeden z domów stanął w ogniu po uderzeniu piorunem.

 

*

 

– Co więcej, musimy natychmiast rozpocząć leczenie. Sytuacja przedstawia się trochę gorzej niż początkowo myśleliśmy.

Lui nie był w stanie nic z siebie wykrztusić. Przed sobą widział wszystkie artykuły, które czytał poprzedniego wieczoru i wszystkie obrazy, które widział, przedstawiające ludzi na wózkach, podpiętych do respiratorów, a przede wszystkim te obrazy, na których widoczne były już tylko nagrobki, urny i znicze.

– Lui? Jesteś tam?

– Tak – ocknął się nagle – Tak, panie doktorze. Co mam robić?

– Pakuj się i przyjeżdżaj.

 

*

 

Deszcz. Istna ściana deszczu odcinała Marvinowi drogę od świata zewnętrznego.

 

*

 

Lui był zamknięty gdzieś w sobie, poruszał się jak na automatycznym pilocie. Dopiero w pachnących sterylnością, czterech ścianach pokoju z łóżkiem, oknem i krzesłem doszedł do siebie na tyle, by móc zacząć jakoś się oswajać z faktem, że rzeczywiście był chory i czekało go leczenie. Tyle o tym czytał, ale nie był w stanie sobie nic przypomnieć. Wiedział jedynie, że miało to trwać długo. Resztę jego życia.

Jak długo mógł tak żyć? To, że sytuacja była gorsza… Czy to oznaczało, że zostało mu już niewiele… Nie. Nie chciał o tym myśleć. Wolał przetrwać ten czas myśląc, że jest na koloniach z innymi dziećmi. Zazwyczaj tak robił w podobnych sytuacjach. Odkąd pierwszy raz musiał zostać w szpitalu, jako dziecko. Jego tata wtedy powiedział mu, że będzie to dokładnie jak pobyt na koloniach, tylko z trochę innymi atrakcjami. To mu pomagało.

 

*

 

Marvin ujrzał przez ścianę deszczu sylwetkę człowieka. Najprawdziwszego człowieka. Jeszcze nigdy wcześniej nie widział czegoś podobnego.

Człowiek wszedł do domu uśmiechnięty. Jego ubrania były suche. Usiadł na podłodze przed Marvinem i zaczęli rozmawiać o kimś, kogo Marvin miał wkrótce poznać.

 

*

 

W końcu rozpoczęli leczenie. W tym czasie stopy Lui zupełnie odmówiły już posłuszeństwa i musiał chodzić dookoła przy pomocy różnych dziwnych przyrządów. Przedzwonił do swojej siostry i poprosił ją, by przyniosła mu papiery dotyczące kompleksu wypoczynkowego w górach. Chciał skończyć ten projekt, póki jeszcze był w stanie. Słuchał gadania lekarzy i pielęgniarek o tym, jak ważne było, by był pozytywnie nastawiony, ale gdzieś w głębi serca wiedział, że jego koniec był bliski. Chyba nawet się z tym pogodził. Chciał tylko skończyć ten projekt.

Pracując zapominał o leczeniu i chorobie. Zapominał też o tym, że siedział w wózku inwalidzkim i nie czuł nic od kolan w dół. Choroba postępowała dość szybko, nie zważając na wszystkie leki, które brał. Jego siostra poinformowała resztę rodziny i od czasu do czasu ktoś się pojawiał w jego pokoju i przeszkadzał mu w pracy. Irytowało go to nieco. W końcu sam się już pogodził z chorobą, dlaczego oni jeszcze musieli tu przychodzić i mówić mu o tym, że wszystko będzie dobrze? Że wszystko będzie inaczej, niż będzie naprawdę? To nie miało dla niego sensu. Praca miała sens. Chciał, żeby zostawili go w spokoju.

 

*

 

Coraz więcej głosów pojawiało się dookoła Marvina i coraz więcej ludzi kłębiło się wokół domu, ale nikt nie wchodził do środka. Zaczynał się tu czuć trochę jak bardzo mały i nieważny element otoczenia, podczas gdy cienie biegały tu i tam wydając swoje dźwięki i zagłuszając jego spokój. Niebo zasnute było nadal chmurami.

Człowiek z którym rozmawiał opuścił go o wschodzie słońca. Po nim odwiedził go jeszcze jeden człowiek, ale ten nic nie mówił, jedynie rozglądał się dookoła. Marvin obserwował go uważnie jakiś czas, po czym znudził się i wyszedł na spacer. Po powrocie człowieka nie było, pozostały tylko cienie i głosy.

 

*

 

Pewnej nocy obudził się spocony, oddychając ciężko. Było bardzo późno, ale nie mógł zasnąć ponownie. Nie był w stanie wyrzucić z głowy obrazu ze snu, który miał.

Śnił mu się jego własny projekt, ale w trójwymiarowej postaci. Sen był bardzo realny. Lui widział domy, które projektował. Mógł do nich wejść i zobaczyć ich wnętrza. Nadal pamiętał wszystko dokładnie i wiedział, że właśnie tak je zaprojektuje. Wszędzie dookoła było cicho i pusto. W jednym z domów zastał całkiem sporych rozmiarów rzeźbę, przedstawiającą dziwne stworzenie. W pewnym stopniu przypominało ono chińskie smoki, ten smok jednak posiadał gładką skórę i był wykonany w srebrze.

Na drugi dzień Lui przedzwonił do swojego szefa. W jego głowie zrodził się pomysł na ozdobienie ścian domków srebrnymi smokami, chciał się jednak upewnić, czy będzie to odpowiedni element wystroju na tamte rejony. Szef z lekkim zdziwieniem przystał na jego propozycję. Wyglądało na to, że jednym z popularnych wierzeń wśród ludności niewielkich wiosek wśród gór było, że dusza każdego człowieka posiadała formę smoka. Za życia człowiek był tylko niewielką cząstką samego siebie, zamkniętą w fizycznym ciele. Stworzenia zwane smokami pochodziły z zaświatów i w chwili śmierci osoba, która całe swoje życie czyniła dobro i stroniła od zła mogła się połączyć ze swoją duszą i doznać najprawdziwszego spokoju i szczęścia.

Lui uśmiechnął się na myśl o smoku, który mu się przyśnił. Do dalszej pracy nad projektem zabrał się w o wiele lepszym nastroju.

 

*

 

Dni mijały. Marvin przyzwyczaił się już do uczucia wiecznego wyczekiwania na coś. Nie miał pojęcia na co, ale nie grało to roli. Wiedział, że w końcu się dowie.

Przyzwyczaił się nawet do cieni i głosów. Przemieszczał się wśród nich i słuchał ich szeptów. Niewiele z nich rozumiał, ale i tak wzbudzały w nim ciekawość. Cienie wyglądały najzabawniej w tych chwilach, kiedy słońce wyglądało nieśmiało zza chmur. Marvin przyglądał się im z lekką fascynacją. Wcale nie bladły. Zdawały się być niemal namacalne, ale kiedy tylko próbował ich dotknąć odkrywał, że wcale takie nie są.

Przekręcał łeb przyglądając się tym dziwnym stworzeniom. Ich obecność przestała go martwić, wręcz przeciwnie. Polubił je.

 

*

 

Oddał gotowy projekt. Zdążył. Czuł się z tym dość dobrze, jednak tydzień później dopadła go frustracja. Sparaliżowany od klatki piersiowej w dół nie miał zbyt wielu możliwości. Właściwie pozostawało mu już tylko czekać. Na cokolwiek.

Nie chciał nikogo spotykać, ale bez protestów przyjmował gości. Nie słuchał ich, jedynie kiwał głową wydając co chwilę ambitne „mhm", które jednak zdawało się wystarczać.

Co jakiś czas śnił o rzeźbie srebrnego smoka. Zastanawiał się, co to mogło oznaczać. Nie był osobą wierzącą, ba, był sceptyczny wobec wszystkich nadprzyrodzonych zjawisk i mocy, ale mit smoka zafascynował go. Za dnia, gdy nie miał nic lepszego do roboty, tylko siedzieć w wózku, bardzo często fantazjował o tym, jakby to było, gdyby po śmierci spotkał swojego smoka. Była to jakaś przyjemna alternatywa dla tego, co zawsze sądził o śmierci.

 

*

 

Zapadła cisza. Cienie gdzieś zniknęły.

 

*

 

Nie poczuł nic. Nie zauważył nic. Wydawało mu się tylko, że był bardzo zmęczony i zasnął.

 

*

 

Marvin wyszedł przed dom i spojrzał w niebo. Ani jednej chmurki. Słońce zalewało wioskę ciepłymi promieniami. Kilka metrów od domu stał człowiek.

 

*

 

Kiedy otworzył oczy zauważył, że stoi sam na niewielkim placu pomiędzy niskimi domkami. Było przyjemnie ciepło. Dookoła panowała cisza i spokój.

W pierwszej chwili Lui pomyślał, że znowu śni o swoim projekcie. Spojrzał przed siebie i ujrzał srebrnego smoka, stojącego przed jednym z domów i patrzącego w jego kierunku. Był pewien, że śni, do momentu, gdy smok skinął do niego głową i mrugnął srebrnym okiem.

Wtedy zrozumiał.

Szczęście i nieopisane uczucie ulgi wypełniło jego ciało.

Koniec

Komentarze

OK, do konkursu. :)

Świetny klimat. Bohater został przedstawiony bardzo wiarygodnie, podoba mi się uwzględnienie w charakterystyce bohatera azjatyckiego podejścia do pracy. Wątek smoka ciekawie przedstawiony. Dobre narracyjnie.

Dobrze piszesz, ciakawie, a styl każe czytać do końca.
Podoba mi się zakończenie. Przewidywalne, ale... bardzo ładnie ujęte. To czasami tak jest, że wiesz jak coś się skończy a i tak czytasz/ oglądasz. Bo sposób narracji trzyma.

Całkiem fajne. Drobniusieńkie błędy się zakradły, ale poza tym świetnie. Ode mnie mocna czwóreczka, no może nawet z małym plusikiem. Niestety tylko nieoficjalnie, bo nie mam jeszcze możliwości oceny :P.

Dziękuję za komentarze i nieoficjalną czwóreczkę ;)

A ja dam oficjalną piąteczkę, bo pomysł jest ciekawy i bardzo oryginalny. Świeży. Napisane dobrze, ale Fumiko już poprzednimi tekstami pokazał,że pisać umie.

Podobało mi się.

Eferelin Rand: dziękuję za ocenę i miły komentarz :D

Ładne. Nie powalające, ale ładne. Ciekawy pomysł, niezłe wykonanie, być może nie poruszyło mnie tak, jak powinno, ale czytało się bardzo przyjemnie, zresztą, jak chyba wszystkie teksty Fumiko;) Przeczytałam sporo opowiadań z dragonezy i to jest jednym z lepszych. Ciężko mi ocenić, bo właściwie widzę tu tak 4,5, no nic, jeszcze pomyślę, może ocenię później. Tak czy inaczej, dobry tekst.

Zgadzam się z komentarzem Rhei.
Stawiam oficjalną naciąganą czwóreczkę.
I jeszcze jedno: "Nad wioską przewalała się jakaś gigantyczna burza." - Jaka? Skąd maniera dodawania tego słowa w miejscu, gdzie jest zupełnie niepotrzebne?

Nowa Fantastyka