- Opowiadanie: KatarzynkaSz - Zapach kobiety

Zapach kobiety

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zapach kobiety

Otworzyła oczy. Wyciągnęła ręce przed siebie, badając otoczenie.

Pustka i wszechobecna czerń.

Znowu wrzucili ją do izolatki. Dranie!

Usiadła. Tak naprawdę to wcale nie czuła, że siedziała. Równie dobrze mogłaby stać.

-Chyba podobnie czuje i widzi kosmonauta dryfujący w czarnym oceanie kosmosu – pomyślała Sara raz jeszcze próbując złapać w wyciągnięte dłonie coś więcej niż nic.

Niestety. Otaczający ją mrok był tak gęsty i tak doskonale czarny, że nie widziała dłoni wyciągniętej tuż przed oczami.

W ogóle nic nie widziała. Westchnęła zrezygnowana i próbowała zebrać myśli.

Pamiętała bójkę w więziennej celi z tymi dzikimi kobietami.

Wyzywały ją od najgorszych i próbowały zastraszyć.

Nigdy w życiu nie używała przemocy, ale to właśnie w czasie parotygodniowego pobytu w więzieniu przekonała się, że potrafi drapać, kopać i gryźć jak zaszczute zwierze, sprawiając że atakujący stawał się ofiarą.

To jej trzeci pobyt w izolatce. Jak tak dalej pójdzie pewnie tu spędzi większość niesprawiedliwego wyroku, a celę będzie widzieć równie rzadko, jak wzorowy więzień "cichy pokoik".

Wszystko przez Johna. Ufała mu i kochała tego kłamcę i łobuza.

Boże, gdyby tylko mogła cofnąć czas. Jak mogła być tak głupia i naiwna.

Pamięta jak go poznała.

Powiedział, że wygląda cudnie i ma nieziemski zapach. Oliwkowa skóra pachniała słońcem, błękitnym morzem i delikatnym wiatrem.

Przynajmniej on tak twierdził.

Po sześciu miesiącach znajomości zaprosił ją na długie wakacje.

Nie miała pojęcia co zawierały ogromne walizki, które wzbudziły zainteresowanie celników podczas odprawy na lotnisku.

Wiedziała, że jest źle, kiedy John zniknął i została sama.

Umundurowani ludzi mówili coś do niej w obcym języku. Niczego nie rozumiała.

Bała się bardzo. Zamknęli ją w małym pomieszczeniu, a ona nie wiedziała kompletnie o co chodzi.

Człowiek który miał być tłumaczem, prawie wcale nie znał jej ojczystego języka.

Sprawa w sądzie była jedną wielką farsą.

Potem przewieźli ją do tego ponurego brudnego więzienia. Nigdy w życiu nie widziała tylu agresywnych kobiet w jednym miejscu.

Kipiała tu furia, gotowa w każdej chwili wybuchnąć.

A ona nie wiedziała nawet ile lat przyjdzie jej spędzić w zapluskwionej celi.

Koszmar!

Jeszcze nigdy w życiu tak się nie bała.

Trrrrrrrrrrrrrrrrrr.

Głośny dźwięk dochodził z każdej strony. Za chwilę poczuła się tak, jakby niewielka cela podskoczyła kolejno we wszystkich kierunkach.

Znieruchomiała. Próbowała złowić najdelikatniejszy dźwięk, by zlokalizować źródło zagrożenia.

Cisza.

Wróciła myślami w przeszłość.

Kolejne incydenty z współwięźniarkami zobaczyła cofając się wstecz dzień po dniu.

Nie dała się złamać. Za każdym razem stawiała opór i za każdym razem trafiała do izolatki, choć wcale nie rozpoczęła żadnej z awantur.

Buch!

Chyba wywinęła koziołka w powietrzu. Chyba.

Straciła orientację i nie wiedziała, czy stoi, leży czy wisi w otaczającej ją czarnej przestrzeni.

Dziwne.

Dopiero teraz uzmysłowiła sobie, że nie czuje własnego ciała.

Wcale a wcale.

Buch!

Sufit izolatki odskoczył z hukiem. Przeraźliwa jasność oślepiła ją na długie minuty.

Czekała, aż zdolność widzenia powróci.

Jezu!

Pamięć powoli odkrywała przed nią kolejne karty.

Na każdej z nich widziała minione wydarzenia.

Chwytała skrawki zdarzeń, które po chwili odpływały porywane falami odpływu.

Minuta po minucie wiedziała coraz więcej.

Boże! Pamięta tą chudą kobietę, która zaczęła ją dusić.

Wtedy kopnęła ją w brzuch kolanem. Z całych sił.

Nawet nie było to jej zamiarem. Po prostu kolano zgięło się trafiając na miękką tkankę.

Poczuła ostry ból w plecach.

Pamięta jak sięgnęła w tył drżącą ręką.

Krew.

Wszędzie krew.

Jedna z współwięźniarek dźgnęła ją w plecy zaostrzoną nogą drewnianego taboretu.

Świat zawirował i zanim straciła przytomność zobaczyła nad sobą wredną twarz.

Usłyszała charchot i zanim ślina wylądowała jej na twarzy, straciła przytomność.

Wielkie nieba!

Zabili ją!

Widziała wszystko i wszystko słyszała.

Głowy pochylające się nad jej leżącym ciałem, dziwacznie powiększone i migoczące jak na starym czarnobiałym filmie.

Te okropne kobiety śmiały się i kopały w jej martwe ciało.

Chciała krzyczeć żeby przestały, ale nie potrafiła zmusić swego nieposłusznego ciała do jakiejkolwiek reakcji.

Później, gdy weszli strażnicy przykryto ją białym płótnem. A jeszcze później ktoś zamknął jej oczy.

To było najgorsze.

Krzyczała z całych sił by tego nie robili.

-Ja żyje dranie! Słyszycie?! Ja żyje!!!

Jednak nikt jej nie słyszał.

Krzyczała przez następne długie godziny.

Krzyczała jeszcze wtedy, gdy w drewnianej, prostej trumnie opuszczali ją w pośpiesznie wykopany dół.

Słyszała dźwięki ziemi, rzucanej na wieko trumny.

Wtedy brakło jej energii. Nie miała już siły krzyczeć. Była martwa, a jednak brakło jej sił.

Mijały miesiące.

Zdrowy rozsądek mieszał się z napadami szaleństwa i furii.

Powoli przywykła do otaczającej ją absolutnej czerni.

Złe sny nawiedzały ją od czasu do czasu. Gdy odchodziły czuła się oczyszczona i pełna sił.

Do następnego razu.

Pamięć straciła wtedy, gdy rolnicy zbierali plony jałowej ziemi, w której leżało jej martwe ciało.

-O mój Boże, co takiego uczyniłam, że tak mnie karzesz? – zawyła, gdy nieznana siła rozczłonkowała jej byt.

Czuła się tak, jakby ktoś ukradł kawałek jej duszy.

Czuła jak jej maleńka część oddala się nieubłaganie coraz dalej i dalej.

Zawyła z bólu i rozkoszy, gdy wrząca ciecz otuliła każdą najmniejszą z cząstek kawałka jej wyrwanego bytu.

Krzyczała patrząc w olśniewającą biel iskrzącą tam, gdzie niedawno był sufit.

 

Zamyślony Mark wpatrywał się w przepiękne słońce, które wschodziło powoli ,jasnożółtymi promykami zaglądając ostrożnie do wnętrza otworzonej paczuszki.

Tuż pod nazwą produktu umieszczono napis:

"To właśnie najlepsza z kaw. Niepowtarzalny aromat i smak. Spróbuj i przekonaj się sam."

Mark oderwał wzrok od okna i uniósł trzymaną w obu dłoniach niewielką filiżankę.

Zanim pozwolił by wspaniały smak podrażnił podniebienie, zbliżył kubeczek z zaparzoną kawą do nosa wciągając jej wspaniały aromat.

Brwi uniosły się ku górze w zdziwieniu.

Spojrzał na opakowanie, upewniając się czy to ta sama kawa, którą pija co dzień.

Tak.

Ta sama.

Skosztował łyk.

Smakowała wybornie. Aż dziw, że pija takie cudo co dzień rano, a dopiero teraz dostrzega tak wspaniały smak.

I ten zapach.

Boże co za cudowny aromat.

Rozkoszował się jeszcze przez chwilę wdychając opary unoszące się z nad niewielkiego kubeczka, poczym pociągnął długi łyk, powoli drażniąc nieziemskimi doznaniami wrażliwe podniebienie.

Koniec

Komentarze

Chyba nie powinienem czytać o tej późnowieczornej godzinie. Niczego nie zrozumiałem. Jutro spróbuję jeszcze raz.

Kto to był Mark? I o co chodziło z tą kawą?
''Krzyczała patrząc w olśniewającą biel iskrzącą tam, gdzie niedawno był sufit.'' Można to różnie interpretować. Ja tłumaczę to sobie w ten sposób, że otworzyło się przed nią Niebo, a ta biel to maybe światłość wiekuista, ale mogę się mylić.

Niestety za dużo skrótów myślowych w końcówce.  Osobiście odniosłam wrażenie, że ten rolnik uprawiał kawę i część jej duszy przeszła na roślinki, a wspominanka biel do dno filiżanki.... ale głowy nie dam - warto by to jakoś bardziej obrazowo przedstawić :)

Masz ogromną wyobraźnię.

Widzę, że użytkowniczka Katarzyna pisze same scenowce, oparte na jednym pomyśle i do tego raczej słabym (włączając w to "cykl" Egzorus - gdyby te wszystkie "rozdziały" połączyć w jedno, to może wyszłoby średniej długości opowiadanie...).

Proponuję przez jakis czas gromadzić te pomysły, a potem wszystkie użyć w jednej historii. Bo jedyne co mogę powiedzieć o powyższym tworze, to że jest poprawnie (poprawnie, nie dobrze...) napisany.

Nie żebym lubił Kresa, ale akurat jego słowa będą pasować tu doskonale:

"Ktoś, kto pisze słabe opowiadania, może z czasem nauczyć się pisania niezłych opowiadań. Natomiast ktoś, kto pisze miniaturki (nawet, powiedzmy, dobre miniaturki) nie nauczy się niczego więcej i zdechnie z tymi dobrymi miniaturkami w szufladzie."

A to, niestety, dobra miniatura nie była.

Jak widzę, nie tylko ja mam kłopoty ze zrozumieniem, o co tu chodzi. Fakt ten podtrzymuje mnie na duchu.

Też nie zrozumiałam. Wyobraźnia podpowiada różne możliwości, ale wolałabym wiedzieć niż się domyślać. Szkoda.

Nie za bardzo kapuję o co tu chodzi. Jedyne co przyszło mi na mysl, to że ją wykopali i przerobili na kawę, ale jakim cudem, jak kawy się przecież spod ziemi nie wydobywa? A co do tytułu, to bardziej mi się kojarzy ze śledziami niż z kawą :P Do tego napisane w taki sposób, jakby była to kartka z pamiętnika. Oceny z mojej strony brak.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Podpowiem. Króciutko.
Sara trafia przypadkiem do więzienia w jednym z krajów, które nie tolerują przemytu narkotyków srogo karząc szmuglerów.
Niewinna kobieta próbuje przetrwać w ciężkich warunkach, jednak zostaje zabita przez jedną z współwięźniarek.
Umarła, jednak tego nie wie.
Gdy odzyskuje świadomość powoli wracają wspomnienia.
Ciemna izolatka okazuje się opakowaniem niesamowicie smakowitej i pachnącej kawy.
Tą kawą jest właśnie Sara.
Mark to smakosz, który przypadkiem trafił na wyjątkowy egzemplarz aromatycznej substancji.
Jak się stało, że koieta stała się kawą? Jest o tym wzmianka w tekście. Resztę dopowie wyobraźnia.

Odnośnie Mortycjana, to pisze tu akuracik miniaturki, bo nie mam czasu rozwijać pomysłów.
Sporo pracuję, hobby też czasu troszkę zabiera, a w wolnej chwilce coś tam skrobne, nie mając z regóły czasu na poprawki.
Stąd zdarzają się błędy, z jakich się śmieje, gdy powtórnie czytam swoje wypociny.

I gratki dla Inanki, bo jednak odczytała zagmatwane opowiadanko.

Odnośnie Mortycjana, to jesteś w błędzie kolego. Jeśli wszystkie moje opowiadania oparto na jednym pomyśle, to śmiem wątpić w obecność choćby jednego neurona w twojej głowie. Oczywiście bez obrazy. Wyrażam tylko własną opinię.
Oczywiście twoje krytyki cenię, ale jesteś jak gąbka nasiąknięta złymi emocjami.
Siedzi w tobie jakiś chochlik, który uciska sprężysty materiał, gdy oceniasz teksty innych.
Myślę, że czasem można pewne rzeczy powiedzieć inaczej.
No coż. Jedni uczą się pisać, ale potrafią coś, czego złośliwi krytycy pewnie nigdy nie osiągną.
Proponuje Mortycjanie, zanim usiądziesz przy pisaniu krytyki, wyciśnij gąbkę.
Już ktoś ci kiedyś napisał (sam wiesz co i kto). Twoje na wyrost złośliwe uwagi, piszący zwykle mają gdzieś hen, hen daleko (sam wiesz gdzie). Twe teksty (wierz mi na słowo) nie rozmnożą neuronów w twej głowie. Jak wiadomo, gdy jeden z czynników iloczynu jest równy zero, wynik też musi być zerem. Więc się nie wysilaj kolego.

Biel która pojawiła się w miejscu gdzie powinien być sufit, to nic innego jak promienie wschodzącego słońca wpadające do otworzonego opakowania. Wcześniej Mark prawdopodobnie potrząsał pudełeczkiem, co wystraszyło bezcielesną Sarę.

Zresztą lubie robić czasem bałagan w wyobraźni czytelnika.
Przeczytał? Niech sam posprząta.

Ja lubię się domyślać zamiast wiedzieć. Ale szanuję zdanie Yenfri. Nie trafi się w gusty każdego. A jeśli się nie trafi, wiadomo że opowiadanko okaże się kiepskie.
Ja podchodzę do tego tak. Wystarczy, że tekst spodoba się choć jednej osobie. Wtedy wiem, że było warto przelać myśli na papier.

Odnośnie Mortycjana, to jesteś w błędzie kolego. Jeśli wszystkie moje opowiadania oparto na jednym pomyśle, to śmiem wątpić w obecność choćby jednego neurona w twojej głowie. Oczywiście bez obrazy. 

Ja natomiast wątpię w twoje czytanie ze zrozumieniem. Oczywiście bez obrazy. 

 

Czasami faktycznie wyjadę z czymś wyjątkowo niemiłym - ale tylko przy tworach beznadziejnych. A dlaczego? Bo czytając tekst poświęcam swój własny czas autorowi. Jeśli ów tekst okazuje się stratą czasu, to daję temu wyraz w komentarzu. I nie możecie powiedzieć "było nie czytać jak się nie podoba". Bo skąd miałem wiedzieć, że tekst jest beznadziejny, zanim go przeczytałem?! 


Już ktoś ci kiedyś napisał (sam wiesz co i kto). Twoje na wyrost złośliwe uwagi, piszący zwykle mają gdzieś hen, hen daleko (sam wiesz gdzie).

Tak, zauważyłem, że większość autorów publikujących tutaj zgadza się jednomyślnie w pewnym postępowaniu: komentarz pozytywny = "cieszę się, że się podobało" / komentarz negatywny = "nie znasz sie, spieprzaj kretynie"

 

A mnie się nie podobało. I nie dlatego, że pomysł jest aż tak oklepany, że nawet Andersen został oskarżony o wykorzystywanie starych opowieści do swojej baśni. Po prostu uważam, że styl, jakkolwiek niezły, nie zastąpi fabuły.

Nowa Fantastyka