- Opowiadanie: KatarzynkaSz - Wieczność

Wieczność

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wieczność

Chuchnął gorącym oddechem w złożone, zgrabiałe dłonie. Było zimno jak cholera. Grubo poniżej zera, bo gluty pod nosem zamarzły zanim zdążył je zetrzeć.

 

Podniósł włochaty kołnierz, próbując schować głowę w przyjemne ciepło starego kożucha.

Mijał dziesiątki śpieszących bóg wie gdzie przechodniów. Skręcił w prawo i do zmarzniętych uszu doleciały dźwięki kojącej muzyki. Muzyki, która mogłaby być lekarstwem na wszystko.

Stanął przysłuchując się kolejnym nutkom wypluwanym przez niewielkie organki.

Na grubej warstwie tektur siedział bezdomny odziany w masę starych płóciennych worów. Czerwone zmarznięte dłonie dociskały do ust metalowe organki.

Przechodnie płynęli chodnikiem, głusi na cudownie brzmiącą muzykę.

Dwie nieruchome postacie rzucały się w oczy, mijane przez ludzki potok, jednak nikt ich nie dostrzegał. Dwie dziwne zjawy nie pasujące do otoczenia.

Siedzący grajek i stojący mężczyzna odpłynęli w odległy świat, radując się rozkoszną melodią.

Utwór dobiegł końca. Mężczyźni wyrwani zostali z letargu.

Bezdomny rozejrzał się na boki i skierował smutne spojrzenie na niewielka, starą, wytartą czapkę, leżącą nieopodal do której można było wrzucać drobne monety. Niestety była pusta. Żaden śpieszący się przechodzień nie zauważał siedzącego muzyka. A co dopiero mówić o małej czapce.

Stojący mężczyzna sięgnął za pazuchę wyciągając skórzany portfel. Otworzył jedną z przegród i wysypał zawartość do dłoni. Odliczył kilka drobnych, tyle by wystarczyło rano na pachnące, gorące pieczywo i wrzucił resztę do leżącej czapeczki.

Podobnie uczynił wczoraj, jednak nie pamiętał tego faktu. Pamiętał wszystko co wydarzyło się od chwili gdy obudził się dziś rano. To co było wczoraj i jeszcze wcześniej niknęło w czarnych zakamarkach niepamięci. Starał się o tym nie myśleć, by nie zwariować.

Poprawił stojący kołnierz i skierował się do czterosegmentowego lokum, gdzie mieszkał od lat.

 

Zmarznięta ręka otworzyła kilka zamków i ze zgrzytem rozsunęła metalowe drzwi. Po chwili zgarbiona postać zniknęła w ciemnym wnętrzu ponownie hałasując zamykanymi tym razem wrotami.

 

Kilka źródeł światła rozświetliło wnętrze jednego z segmentów jaki zajmował. Wrzucił drewno do niewielkiego piecyka w kształcie grzybka i podpalił rozpałkę. Zanim ogień zagościł na suchych drwach zatrzasnął kilka zamków, zamykając się wewnątrz swego lokum.

Przezorny zawsze ubezpieczony. Pamiętał jak przez mgłę, że tak chyba mawiał jego ojciec, choć sam nigdy nie korzystał z usług żadnej z ubezpieczeniowych firm.

Złapał za wiadro i wlał do zardzewiałej misy niewielką ilość wody. Obmył ciało i rozebrał się, wieszając na hakach zdjęte ubranie. Przyjemne ciepło wypełniło małe pomieszczenie.

Położył się na sfilcowanym sienniku i po chwili zasnął. Uśmiechał się przez sen. Życie było ciężkie, jednak również przyjemne. Płomienie długich świec migotały tajemniczo. Zgasną dopiero nad ranem, gdy Edmunt obudzi się nie pamiętając absolutnie nic.

 

Księżyc zawładnął czarnym niebem, blaskiem pokrywając czterokomorowy, ogromny śmietnik. W jednej z przegród wiercił się we śnie bezdomny człowiek. Pan tego świata.

 

Otworzył oczy i mlasnął z niesmakiem. Spojrzał na ścienny zegar i ponownie zamlaskał.

Ile można czekać na głupie śniadanie? Pięć minut? Dziesięć? Ok. Niech będzie.

Ale piętnaście to cholerne przegięcie!

Usiadł na szerokim łożu dotykając bosymi stopami zimnej podłogi.

-Ogrzewanie podłogi też nie załączone! Dziadostwo!

Wskoczył w drogie, modne ciuchy i po chwili siedział za kółkiem sportowego samochodu odjeżdżając sprzed okazałej rezydencji.

-Co za pieprzony dzień! Aż się żyć nie chce! – przygnębiony wdepnął mocniej pedał gazu przyśpieszając z piskiem na trzecim biegu. Za chwilę sypnął żwirem wchodząc w ostry zakręt. Noga cały czas dociskała gaz. Uniosła się tylko na chwilę, by po wrzuceniu kolejnego biegu ponownie zmiażdżyć pedał przyśpieszenia. O dziwo na czwartym biegu koła również piszczały.

-Do tego ten złom ciągnie się jak glut z nosa! – pomyślał Edmunt, plując sobie w brodę, że dał się namówić na wersję ze słabszym silnikiem.

 

Tak jak podejrzewał obiad w najlepszej restauracji mu nie smakował. Gdyby był właścicielem knajpy, na zbity pysk wylał by nieudolnych kucharzy! Psia mać! Kozy pasać, a nie w kuchni pichcić trujące strawy! Zawszone nieuki!

Ciche piknięcie telefonu obwieściło nadejście wiadomości. Kciuk przemknął po klawiaturce. Heh! Znów zarobił nie tyle co planował. Paranoja! I weź tu człowieku żyj bezstresowo. Zamlaskał z niesmakiem, niewiadomo który to raz w dzisiejszym, tak paskudnym dniu i walnął dłońmi w kierownicę, aż zahuczało.

Ponownie stuknął w klawisze wysyłając wiadomość do Betty. Pieprzyć randkę z tą lafiryndą! Dzień był jak nocny koszmar. Nie miał zamiaru pozwolić na to, by nieudana randka zakończyła ten nieznośny ciąg zdarzeń. Nie brał pod uwagę tego, że spotkanie mogło być bardzo przyjemne i mógłby się podczas niego świetnie bawić. Nie słyszał również dźwięków kojącej muzyki, płynącej z organków bezdomnego mężczyzny, siedzącego pod ścianą kilka metrów przed zaparkowanym samochodem.

 

Być może przyczyna zachowania podenerwowanego Edmunta tkwiła w jego głupiej głowie?!

Jak to możliwe, żeby co dzień rano budzić się z zupełną pustką we łbie i niczego nie pamiętać? Absurd!

Te i inne myśli kołatały się w umyśle zmęczonego mężczyzny, powoli prowadząc go w objęcia relaksującego snu. Rano jak zwykle nie będzie nic pamiętał.

 

Kosmos przecinały miliardy malutkich cząstek neutrin.

Naukowcy formułowali najprzeróżniejsze teorie na temat ich pochodzenia.

Każde z neutrinowych drobinek było czymś więcej, niż tylko najmniejszą z cząstek znaną ludzkości.

Wszechświat powiększał się w zastraszającym tempie, a ludzkość zamieszkująca najmniej rozciąganą jego część żyła w błogiej nieświadomości.

Matka Ziemia była miejscem gdzie rodziły się i umierały ludzkie jednostki od tysięcy lat.

Tak naprawdę były dwie Matki.

Każdy człowiek żył w dwóch światach. Kiedy śnił w jednym, dusza wędrowała do kolejnego, gdzie budził się jej drugi gospodarz. A gdy ten zasypiał wracała do pierwszego. Po śmierci gospodarza w jednym świecie, umierał również gospodarz w drugim. Dusza umykała wówczas w kosmiczną otchłań zamknięta na wieczność w małej neutrinie.

 

Wnętrze malutkiej cząstki przebijającej się przez każdą z istniejących materii, kryło nie tylko samą duszę, ale także kopię dwu światów, jakie zamieszkiwała.

Dokładne, precyzyjne kopie równoległych światów. Echa Matek Ziemi. Tych jedynych.

Życie na kopiach światów toczyło się dalej. Z małym wyjątkiem. Klony gospodarzy nieśmiertelnej duszy byli również nieśmiertelni. Jednak nie wiedzieli o tym. Nie wiedzieli o niczym. Bo co dzień rano budzili się niczego nie pamiętając. Byli boskimi skorupami unoszonymi przez fale niepamięci.

 

Mknące kosmicznymi autostradami dusze modelowały dalej kopie światów, których były bogami. Formowały kolejne zdarzenia, zapisując czyste karty księgi przyszłości. Były to jednakże zupełnie inne wydarzenia, niż te jakie rozgrywały się na prawdziwych Matkach.

Inne, ponieważ od momentu wyzwolenia duszy ścieżki przyszłości Prawdziwych Matek i ich Klonów rozdzieliły się na wieczność.

 

Czy mieszkańcy sklonowanych równoległych światów, kreowanych przez boskie dusze, również ukrywają w swych wnętrzach wieczne, nieśmiertelne pierwiastki?

A czym lub kim jest Bóg Prawdziwych Siostrzanych Matek?

I skąd bierze się nieziemska, kojąca muzyka, którą czasem słyszą niektórzy z nas?

 

Pomyślmy nad tym, zanim zaśniemy.

Koniec

Komentarze

Styl jak z prologów powieści, przynajmniej tak mi się skojarzyło. Chociaz opowiadanie ma początek i koniec, poczułam się zawiedziona i pomyślałam "co dalej???". Niby nic się nie dzieje, działania bohaterów są codzienne, banalne, ale od czytania o nich przechodzą dreszcze. I za te własnie dreszcze, które czuję przy czytaniu kolejnego Twojego opowiadania daję 5.

I jeszcze mam pytanie - skąd pomysł? :)

1."Obmył ciało i rozebrał się" - nie powinno być przypadkiem na odwrót?
2.Jak głowa może być głupia?
3.Powtórzenia...

Sam tekst zrobił na mnie duże wrażenie. Dojrzałe, przemyślane opisy nie pozwalaja oderwac się od treści opowiadania. Duży plus za świadome (lub nie) nawiązanie do anamnezy platońskiej w postaci niesmiertelnych pierwiastków i niepamięci. Pomysł z dwoma swiatami, też nie jest banalny, bo ugryziony z innej strony niz zazwyczaj. Mam nadzieję, ze kolejne opowiadanie bedzie równie zaskakujące:) 

Początek zachęcił do czytania. Dwa spojrzenia na bohatera, dosyć ciekawie napisane, dawały nadzieje na dobre opowiadanie. Niestety, końcówka podana jak na tacy, mocno mnie zawiodła. Szkoda, że nie pociągnęłaś historii, mogłoby wyjść ciekawiej. Pozdrawiam.

Zgadzam się z a.kj. Chociaż pomysł bardzo dobry, a początek zachęca, to widać w opowiadaniu niedopracowanie. Może to wynika ze strachu przed zepsuciem czegoś?

Nie podoba mi się zupełnie styl. Jak dla mnie jest zbyt monotonny. Nie podoba mi się skrótowe potraktowanie motywu dwóch światów. Napisane, jakbyś się spieszyła na kawę z koleżanką. Głowa faktycznie nie może być głupia. Bohater się drze, irytuje bez powodu ( nie wyjaśniasz poza "głupią głową" o co chodzi, jaki jest, kim jest) i to też jakoś zgrzyta.
Ogromny plus za pomysłowość, bo wyobraźnię masz na pewno sporą.

Początek intryguje, zaciekawia. Motyw harmonijki i bezdomnego jest interesujący, budynku w którym mieszka bohater także. Zaczyna się fajnie.
Potem fragment z bohaterem-bogaczem, słabszy. Zgadzam się z przedmówcą, taki ten koleś poirytowany ale jakoś nie do końca woiadomo o co chodzi, faktycznie tutaj zaczynasz nieco przyspieszać, takie odnoszę wrażenie.
A potem końcówka, kawa na ławę, jak to już ktoś z przedmówców zauważył. Pomysł fajny, ale nierozwinięty.
No i kilka zgrzycików językowych też było. 

Chodziło mi o to, by pokazać jak wyglądało życie bohatera i pozornie nawet jeśli nie ma sensu w tym co robimy, to nie istniejemy bez powodu.
Ale nie mamy pełnego obrazu, bo przyglądamy się sklonowanym Matkom. Patrzymy na światy, które istnieją dzięki nieśmiertelnej duszy.
Chodziło mi o ukazanie pewnej równowagi jaka musi być zachowana. Jeden z bohaterów, choć nie ma nic, potrafi usłyszeć piękno i wyciągnąć dłoń w stronę potrzebujących. I ta postawa jest równoważona przez tego samego bohatera z równoległego świata. Tam znów ma wszystko, ale widocznie to zbyt mało, lub zbyt dużo, gdyż wydaje się że to co istotne, ukryte jest za tym czego ma na wyrost. Dlatego w pewien sposób jest upośledzony, nie słysząc być może nawet sensu życia. Stąd może wynika jego poirytowanie "na wyrost". Być może to podświadomy głos rozpaczy duszy, której nie słyszy. I zapewne nigdy nie usłyszy, gdyż równowaga musi być zachowana.
Podając rozwiązanie na tacy, miałam zamiar sprawić, by czytający zadumał się nad naszym światem, który jest być może jedną z prawdziwych matek, a być może nie. Mając rozwiązanie, tak naprawdę nie mamy nic. Jest to jakby ustawienie lini startu, w biegu gdzie jesteśmy jednym z milionów uczestników. Od nas zależy kiedy i gdzie zakończy się bieg. Nawet przebieg trasy możemy ustalić sami.
Nie ważne na jakim świecie żyjemy, róbmy tak by zawsze słyszeć anielską muzykę. Bez względu na to co mamy i w co wierzymy.

"Głupia głowa" tak mi się napisała i uważam, że to określenie powinno pozostać. To tak jak z mówieniem o kimś, że ma dwie lewe ręce.

Chciałam zostawić też miejsce na swobodną interpretację.
To co napisałam wyżej było moim zamiarem i jak widać po komentarzach, nie za bardzo mi się to udało.
Postaram się by przy następnych opowiadankach wyszło mi to lepiej.
Uważam, że pisząc nawet źle, robi się to coraz lepiej.
I może kiedyś uda mi się napisać opowiadanko, takie jakie siedzi w mojej głowie i zostanie odebrane tak jak mam zamiar je przedstawić.

"Kilka źródeł światła rozświetliło wnętrze jednego z segmentów jaki zajmował"

To ile było tych segmentów, które zajmował?
Lepiej było napisać "Kilka źródeł światła rozświetloło wnętrze zajmowanego przezeń segmentu".

"Wszechświat powiększał się w zastraszającym tempie, a ludzkość zamieszkująca najmniej rozciąganą jego część żyła w błogiej nieświadomości."  Co miałaś na myśli mówiąc o najmniej rozciąganej części?

"W małej neutrinie" - w małym neutrinie.

Trzy wizje w jednym krótkim opowiadaniu to w sam raz. Pomysł ciekawy. Ale styl kuleje, mocno.

Bardzo słabe. Właściwie brak jakiejkolwiek fabuły czy pomysłu, po prostu jakieśtam przemyślenia autorki i parę  pustawych scenek, żeby nie wyszło jak wpis na blogu. Przemyślenia w dodatku na poziomie kandydatki do tytułu miss universe ("...i żeby na świecie nie było głodu i wojen!"), bez żadnej podstawy naukowej, a nawet zmiksowane z religijnymi pierdołami.  

''w czarnych zakamarkach niepamięci.'' A czarne zakamarki pamięci nie brzmiałyby lepiej?
''Muzyki, która mogłaby być lekarstwem na wszystko.
Stanął przysłuchując się kolejnym nutkom wypluwanym (...)''. To ''wypluwanie'' i piękna, kojąca muzyka jakoś nie idą w parze.
Ogólnie tekst mi się nie podobał, sposób narracji także, wiele zdań ''kulało'' i właściwie nie wzbudził we mnie zainteresowania. 

Nowa Fantastyka