- Opowiadanie: homar - Dzisiaj w lesie jest wesoło!

Dzisiaj w lesie jest wesoło!

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Dzisiaj w lesie jest wesoło!

Absurd, totalnie absurdalny absurd. Przynajmniej ja na to tak patrzę. Ludzie to se giną w górach czy nad morzem, czasem we śnie innym razem dokonując czegoś wielkiego, albo tak po prostu niechcący, szybko, zawał, wypadek, lub długo chorując i wtedy często jest to jak najbardziej chcący. Jest jeszcze grono aspirujące do otrzymania nagrody Darwina, pośmiertnie oczywiście. Przeżycie śmierci, to jest na pewno wzniosłe wydarzenie. Przeżycie w sensie przejścia na drugą stronę, bo przecież nie pozostanie żywym. Wiele osób zastanawia się, co tam jest po drugiej stronie i czy w ogóle jest jakaś druga strona.

Mnie te filologiczne myśli naszły właśnie tera. Siedzę sobie unieruchomiony. Nawet nie bardzo wiem gdzie, ale z tego, co widzę, mam zostać daniem i to chyba nawet nie na jakiejś wielkiej uczcie, ale tak po prostu, zwykła śniadaniowa przekąska. A wszystko zaczęło się niemal sensacyjnie:

Szłem sobie do lasu pobiegać. I w sumie nie ma w tym nic sensacyjnego, ale w tymże lesie, w którym bywałem bardzo często, zabłysły światła. I to bardzo silne światła. Oczywiście jak każdy potomek bohaterskiej husarii, pobiegłem ochoczo zobaczyć, co tak świeci. Zwietrzyłem sensację i miałem racje. Wpadłem na polanę prosto w objęcia zielonych ludków, zapędzających do, jakże by inaczej, błyszczącego, podejrzewam, że latającego, spodka, nasze rodzime sarny, zające i inne borsuki czy dziki.

Zieloni byli cali zieloni, mieli długie łapy, i nogi też długie, a w podłużnych głowach mieli kolorowa oczy. Popatrzyli na mnie. Jeden oblizał się obleśnie i… Tyle pamiętam z sensacyjnego bliskiego pierwszego spotkania III stopnia.

Ocknąłem się wewnątrz spodka, tak to przynajmniej wyglądało. W jednym pomieszczeniu razem z otumanioną pozostałą zwierzyną, bo tak się czułem. Pomieszczenie wielkości kilku metrów kwadratowych, wysokie na jakieś dwa metry miało jedno niewielkie okrągłe wejście, przy którym stało coś jakby wielki piekarnik. Żadnych okien. Światło pochodziło z jaśniejących lekko ścian.

Po jakimś czasie przyszło kilku zielonych. Zaczęli nas oglądać i coś gulgotać między sobą. Wzięli jedno z leżących zwierząt i bez oprawienia zapakowali do wielkiego piekarnika.

– Hej! – Zawołałem. – ­­­­­Co ja tu robię?

Jeden zielony popatrzył na mnie i coś zagulgotał.

„Cicho bądź. Uspokój się” Usłyszałem w swojej głowie.

– Chcę się stąd wydostać! Wypuśćcie mnie! – Wrzeszczałem jak opętany.

Zielony podszedł do mnie, popatrzył mi w oczy i znowu usłyszałem w głowie:

„Cicho. Usiądź spokojnie i czekaj na swoją kolej”

Wpatrzony w jego wielkie różnobarwne oczy pomyślałem:

„Jaką kolej? Co chcecie ze mną zrobić?”

„Jak to, co? Jesteś naszym prowiantem. Zjemy cię”

Padłem z przerażenia. Głos mi odebrało i nawet nie potrafiłem zebrać myśli.

„Ale ja jestem inteligentnym stworzeniem. Mamy na ziemi rozwiniętą cywilizację.”

I znowu usłyszałem w głowie głos:

„I co, nic nie jecie?”

„Jemy, ale nie ludzi. Jedzenie ludzi to barbarzyństwo”

„Jedzenie to jedzenie, co za różnica? Białko takie samo”

Złapałem się ostatniej deski ratunku, wstałem spojrzałem wyzywająco i w myślach spytałem:

„A wy siebie nawzajem też jecie?”

„Raczej nie. Po naszym mięsie są zaparcia i gazy, ale ty wyglądasz smacznie”

– Ale ja chcę żyć! – Zawołałem i natychmiast pomyślałem to samo.

„Cicho, uspokój się. Przecież żyjesz. A jak cię zjemy przestaniesz chcieć.”

Odwrócił się i podszedł do piekarnika. Wyciągnął z niego gotową do zjedzenia, poporcjowaną sarnę i wszyscy wyszli. Pamiętam, że wrzucił ją tam nie całkiem martwą. Teraz to dopiero zrobiło mi się miękko i ciepło i w ogóle pełne gacie. Znowu padłem przerażony na podłogę.

Zwierzęta były dziwnie spokojne. Dzik leżał i tylko cicho sapał łypiąc na mnie jednym okiem. Borsuk spał, zając próbował obgryzać szczecinę dzika jak trawę. Zauważyłem, że jest nas po jednym egzemplarzu z gatunku, a ładowali po kilka sztuk. Może gdzieś za ścianą jest jeszcze kilku człowieków. Czas wziąć się w garść i zacząć działać. Wstałem, poszłem do drzwi i krzyknąłem:

–Jest tu kto! Ludzie, słyszy mnie ktoś!

Odpowiedziała mi cisza. A po chwili głos w głowie zapytał:

„Czego się drzesz? Niektórzy chcą odpocząć po objedzie.”

Postanowiłem być stanowczy.

„Nie jestem jedzeniem. Chcę stąd wyjść. Natychmiast mnie wypuśćcie z tego pojazdu”

„Czy jesteś jedzeniem to my zdecydujemy. A po co chcesz wyjść? Jesteśmy w kosmosie. Na zewnątrz zamarzniesz i potem możesz się nie nadawać do jedzenia.”

„Czy wy wszystko musicie sprowadzać do jedzenia?”

„Żeby żyć, trzeba jeść. Więc co jest najważniejsze w życiu?”

No nie wierzę. Jedzenie najważniejsze?

„Ale są jeszcze wartości wyższe, empatia, współczucie, miłość. A jeść można warzywa”

„Pitolenie. Czujesz empatie do kurczaka z KFC? A zieleninę sobie sam żryj.”

„A skąd wy znacie KFC?” – Spytałem zdziwiony.

„My wszystko znamy. Dla nas jesteś smacznym źródłem białka. Zamknij się i w imię wyższych wartości daj się dokładnie poznać innej cywilizacji, czyli nam”

„Jak chcecie mnie poznać? Zjadając?”

„Są różne sposoby poznawania świata. My poznajemy smaki z różnych jego zakątków.”

Na ten argument zabrakło mi odpowiedzi. Podszedłem do zwierzaków, chwyciłem zająca za uszy, wróciłem pod drzwi i zacząłem w nie z całej siły kopać. Po chwili lekko się rozchyliły. Przez poszerzającą się szparę jeden z zielonych wcisnął głowę. Walnąłem w nią zdziwionym zającem. Zielony po drugiej stronie osunął się na podłogę.

Błyskawicznie znalazłem się w drugim pomieszczeniu. Wymachując zającem rozglądnąłem się dookoła. Fotele, pulpit sterowniczy i to, na czym zależało mi najbardziej – panoramiczne okno, a za nim widok mojego ukochanego lasu. Czyli jeszcze nie odlecieliśmy. Nerwowo szukałem drzwi. Zieloni powoli zbliżali się do mnie z każdej strony. Jednego zdzieliłem zającem w głowę. Drugiemu przywaliłem w krocze. Trzeci walnął mnie w głowę.

Słoneczny błysk i gwiazdy, piękne gwiazdy w całej swej krasie. To właśnie zobaczyłem po uderzeniu.

Poczułem szarpanie za ramię.

– ­­­­­Żyjesz pan? – Usłyszałem. – Żyjesz, to wstawaj. Aleś się pan wypieprzył. Na tym korzeniu o tutej. Nie pan pierwszy.

Powoli podniosłem głowę i popatrzyłem na mówiącego. To był bezdomny, zamieszkujący szałas w głębi lasu przy strumieniu. Rozejrzałem się. Zielonych ani śladu. Wstałem, złapałem się za głowę, Ale ten zielony mi przywalił.

Zaraz, jaki zielony?

– Długo leżałem? – Spytałem bezdomnego.

– A gdzie tam. Żeś pan przed chwilą przeskoczył strumień i wypierdzielił się zara. Ja żem szybko podszedł, i cię cucił.

No to nieźle. Taka przygoda w jednej chwili? Poczułem znajomy charakterystyczny zapach. Lekki dym snuł się miedzy drzewami i krzakami.

–To ty rozpaliłeś ognisko? – Spytałem bezdomnego.

–No ja. A co, fajne nie? – W uśmiechu pokazał dwa ostatnie zęby.

–Co ty ziołem palisz ognisko? Nie szkoda ci?

–Znalazłem takie poletko z roślinkami i zebrałem plony. Pewnie ktoś się wkurzy. Ale co tam – roześmiał się. – Dzisiaj w lesie jest wesoło!

Koniec

Komentarze

No to nastraszyłeś mnie nieźle w zapoczątkowaniu opowiadania, bo całkiem uwierzyłam w barbarzyńskie zamierzenia zielonych, tak o nich obrazowo napisałeś, że już nic nie musiałam wyobraźnią pracować no bo było podane na tacy prosto do piekarnika i z powrotem. Ale z drugiej strony to aż mi się nie chce uwierzyć, że bohater jak się wykopyrtnął, że zobaczył mrowie gwiazd i mu się tyle w głowie nawyobrażało i to tak prawdziwie, że we wszystko wierzył ale się uwolnił zającem. Na szczęście.

No i zakończenie wesołe dla lasu na koniec, bo jak sobie dwuzębny ziołem napalał ognisko, to nie da się ukrywać – musiało być wesoło!

A – i jeszcze zauważam po wielkiej satysfakcji, że choć to wszystko nawyprawiało się w lesie, to był to las bardzo chyba bezpieczny, bo nie został zasiedlony przez czerwone węże!.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zabawne :)

Przynoszę radość :)

Ucha zajęcza, ale się wystra szyłam! Już myślałam, ze boga tera zeżrą te ufoki. Ale na szczęści wszy setko się wesoło ukończyło. Fajowe lasy są w twojej oko lic.

Babska logika rządzi!

To już za wiele, żeby stać się obiadową przystawką kosmitów po nawdychaniu się gandzi.

Jestem za zakazem hodowli ludzi do celów spożywczych i za zakazem palenia ognisk w lesie. To stąd wszystkie te nieszczęścia. 

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Chyba tytuł powinien być "Dzisiaj w lesie jest zielono".

A tak to całkiem fajne orzygody opisałeś, tylko jeżeli spowodowały je omamy po utracie przytomności wspomożone konopią to gdzie fantastyka!?

Ale ja bym dziadowi bezdomnemu nie ufal!

A i fajne wykorzystanie zajaca jako broni obuchowej, aż się zając sam zdziwił :D

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Właśnie właśnie @Cornelius, Ja też zasadniczo jestem przeciwko hodowli ludzi do celów spożywczych, a tak na poważnie ten las jest prawdziwy i wspomniane poletko z kilkoma krzaczkami ktoś sobie kiedyś tam wykroił – tak słyszałem :)

I te krzaczki r osły? One podobne duszo świtała potrzeb ujot.

Babska logika rządzi!

Podobno rosły 

Wsunie… kiedyś upraw jano u nas konopie…

Babska logika rządzi!

i maki wszędzie rosły !

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Złote kolorowe czasy. ;-)

Babska logika rządzi!

Kurcze, miała być fantastyka, a wyszedł Ci reportaż :) Zresztą fajny.

A tak na marginesie, może dałbyś namiar na ten las i tę polanę ;)

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

@Cornelius Namiar na las? Za późno bezdomny wszystko spalił :) Ale ja chcesz to proszę: po drodze z Jeleniej Góry na Śnieżkę tak przed Karpaczem trochę na lewo :)

O kurcze! Toż to było moje poletko.

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Homer, chopie, co tak Mao obłędów?

"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski

Ta historia to były zwidy bo się nawąchał tej marjichujany. Moja pani wychowawczyni zawsze mówiła na lekcji wychowawczej: zaczynają niewinnie od szprycowania, a potem kończą na marjichujanie! Te kosmity to tylko urojone a on był urajany. To się nazywa weeds fiction.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Naszczęście my, niebiescy, nie jesteśmy takimi rabarbarzyńcami jak zieloni!! śmierć zielonym.

i w ogóle to nawet misie XDDDD

Precz z sygnaturkami.

Misie nie są zielone Ani nie bieskie. Chyba, że plusz owe.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka