- Opowiadanie: Draquo Storm - Judasz - Część 2 cyklu Belisarius

Judasz - Część 2 cyklu Belisarius

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Judasz - Część 2 cyklu Belisarius

33 A.D.

 

Żmija lewantyńska wygrzewała się na kamieniu wykorzystując ostatnie promienie słońca powoli zachodzącego nad pustynią Nagew. Nagle rozległ się głośny trzask przypominający dźwięk dartej tkaniny. Żmija uniosła leniwie łeb i spojrzała w stronę skąd rozległ się ów odgłos. Piętnaście metrów od miejsca spoczynku gada materia świata pękała tworząc w powietrzu powoli powiększającą się wyrwę. Wyrwa wyglądała jak strzęp ciemności zawieszony w powietrzu mierzący około trzech metrów wysokości i dwóch szerokości. Z ciemności wyłoniła się postać na widok, której żmija rzuciła się do panicznej ucieczki. Istota mierzyła sobie niemal trzy metry wysokości, jeżeli doliczyć błoniaste skrzydła wystające zza jej pleców. Istota miała długie krucze włosy, a na granicy włosów i czoła wyrastały zakrzywione rogi barwy kości słoniowej, atletycznej sylwetki nie zakrywało nic z wyjątkiem skórzanych spodni i kamizelki. Stwór był uzbrojony w długi miecz, który teraz spoczywał w pochwie przy pasie spodni. Demon ruszył szybkim krokiem przed siebie i tak jak przewidział po chwili trafił na drogę. Zamierzał właśnie wzbić się w powietrze i lecieć wzdłuż niej, gdy nagle wyczuł, że drogą podąża mała karawana śmiertelników. Zastanowił się przez chwilę, po czym skupił na chwilę swoją moc i w miejscu demona stał ciemnowłosy człowiek ubrany w typowe dla podróżujących przez pustynie szaty. Skądś też pojawił się drewniany kostur wędrowców służący zarówno do podpierania zmęczonego ciała jak i do obrony przed drapieżnikami oraz bukłak z wodą. Ruszył powoli przed siebie i czekał, aż karawana go dogoni. Odwrócił się, gdy usłyszał ich blisko za sobą i przywołał na swoje usta uśmiech pełen ulgi.

– Niech Wszechmogący będzie z wami wędrowcy! – powiedział radośnie – Już bałem się, że przyjdzie mi samotnie przemierzyć pustynię, o ile nie padłbym wcześniej ofiarą dzikich bestii.

– I my cię pozdrawiamy nieznajomy. Chyba Wszechmogący uśmiechnął się dziś do Ciebie, skoro sprowadził nas tutaj. – odparł mężczyzna jadący na przedzie

Człowiek ten był średniego wzrostu, niemłody już a jego ciemna niegdyś broda była już niemal siwa, tylko gdzieniegdzie dało się dostrzec czarne włosy. Ubrany był tak samo jak jego rozmówca, ale jego szaty były wyraźnie nowe i z dobrego sukna. Na jego palcach błyskały dwa złote pierścienie.

– Na imię mi Ezaw, a to moi dwaj synowie Szaweł, mój pierworodny i Piotr. – przedstawił siebie i pozostałych dwóch wędrowców

– Mnie zaś zwą Belis. – przedstawił się wędrowiec uprzejmie

– Dziwne miano jak na hebrajczyka. – powiedział Ezaw spoglądając na wędrowca

– Moja matka pochodziła z Egiptu. – wyjaśnił Belis – Tam mężowie noszą takie imiona.

Ezaw kiwnął głową wyraźnie akceptując takie wyjaśnienie.

– Rzadko kiedy się zdarza by człowiek samotnie przemierzał Nagew, a jeszcze rzadziej bywa by czynił to pieszo. – stwierdził raczej niż spytał Szaweł

– Istotnie podróżuje samotnie, ale jeszcze do wczorajszego popołudnia nie musiałem tego robić pieszo. Żmija pokąsała mojego wielbłąda. – westchnął Belis w doskonale udanym żalu – Musiałem dobić biedaka by się nie męczył. Do tej pory jego truchło z pewnością padło łupem ścierwojadów.

– Współczujemy ci, strata wielbłąda musiała być dla ciebie bardzo dotkliwa. – powiedział Ezaw, a jego synowie zgodnie potakiwali mu głowami.

– Zaiste wielka to strata, ale z drugiej strony lepiej, że przeklęty gad pokąsał zwierze, a nie ciebie panie Belisie. – powiedział milczący dotąd Piotr

– To prawda lepiej żyć z chudszą sakiewką, niż umrzeć. Dokąd zmierzacie, jeśli wolno spytać? – zaciekawił się Belis

– To żaden sekret, podążamy do Jerozolimy by odwiedzić naszego krewnego. – powiedział Ezaw – A ty?

– Także tam. Słyszałem opowieści o mądrym rabim, który podróżuje po okolicach Wielkiego Miasta. Zwą go Jeszua, jest synem cieśli z Nazaretu. – powiedział Belis. Czasem kłamstwo musi zawierać odrobinę prawdy.

– My również słyszeliśmy o tym nauczycielu. – powiedział Szaweł – Kto wie może zawita do Jerozolimy i wtedy także my będziemy mieć okazję go zobaczyć i posłuchać.

– Z pewnością prędzej czy później tam zawita. – powiedział Belis uśmiechając się w duchu, on już to wiedział – W końcu gdzie znajdzie więcej słuchaczy jak nie w stolicy?

– Istotnie. – przyznał Ezaw – Późno już, rozstawcie namiot chłopcy. Liczę na to, że nie pogardzisz naszą gościną? Mamy dość strawy dla czterech osób.

– Z przyjemnością zostanę z wami. – powiedział Belis uśmiechając się przyjaźnie choć w duchu myślał już o czymś innym

 

Pozostała niecała godzina do momentu, kiedy zachodnie niebo miało pojaśnieć zwiastując świt, gdy Belis otworzył oczy. Bezszelestnie podniósł się z miejsca, gdzie ułożył się na spoczynek po długiej wieczerzy podczas, której długo rozmawiał z Ezawem i jego synami. Ojciec i starszy syn drzemali w namiocie, podczas gdy młodszy brat czuwał przed namiotem dla ochrony przed zwierzętami. Ci głupcy nie wiedzieli, że dopóki Belis jest z nimi, żadne dzikie zwierze nie zbliży się do ich obozu nawet na odległość rzutu kamieniem. Natomiast jeżeli chodziło o ich wielbłądy to wystarczyła prosta sztuczka magiczna by te głupie bydlęcia uznały go za zwykłego człowieka. Zbliżył się do śpiącego Łzawa, przyklęknął przy nim i ruchem tak szybkim, że ludzkie oko za tym by nie nadążyło zrobił dwie rzeczy: zakrył dłonią usta Łzawa przyciskając go przy tym do ziemi, a drugą dłoń wyposażoną teraz w długie pazury rozpłatał brzuch człowieka. Ciało Ezawa wyprężyło się i oklapło. Demon przymrużył oczy z rozkoszą pochłaniając duszę człowieka. Przyjemność jaką odczuwał nie dało porównać się z niczym czego demon może doświadczyć. Na koniec, kiedy dusza połączyła się z jego demoniczną esencją Belis przejechał jeszcze pazurami po twarzy Łzawa zrywając mu przy tym skórę z twarzy. Tak był tym wszystkim pochłonięty, że dopiero teraz wyczuł, że Szaweł nie śpi i wpatrywał się w demona nieruchomy, sparaliżowany strachem. Belis poruszając się szybko jak błyskawica przeskoczył trupa i dopadł następną ofiarę. Kiedy z nim skończył wstał i przeciągnął się zadowolony niczym lew po udanych łowach. Przypomniał sobie o drugim synu Ezawa zakradł się cicho do wyjścia z namiotu. Wyjrzał na zewnątrz i zaklął cicho. Po młodszym synu nie pozostał żaden ślad, tak samo jak po jednym z wielbłądów. Widocznie demon nie był tak szybki i cichy jak mu się wydawało. Uśmiechnął się wrednie, w sumie uciekająca zwierzyna jest nawet lepsza. Młody Piotr miał szczęście, że Nagew jest kamienistą pustynią, więc nie pozostawił żadnych śladów, ale nie widział, iż węch demonów jest bardziej czuły niż u wilka. Wciągnął głęboko powietrze do nosa i od razu wyczuł zapach przerażonego człowieka i wielbłąda. Bez problemu określił kierunek ucieczki człowieka i ruszył za nimi biegnąc szybciej niż gepard. Mógł, co prawda wrócić do swojej prawdziwej postaci i polecieć za uciekającym szybciej niż wiatr, ale w ten sposób odebrałby sobie dużą część przyjemności z polowania. Wbrew pozorom wielbłądy potrafią szybko biegać, zwłaszcza wtedy, gdy są poganiane przez przerażonego człowieka, ale nie mogą się one równać z Belisem. Nie minęło pięć minut, gdy demon dogonił uciekających. Zmienił trochę kierunek tak by biec na lewo od Piotra i kiedy był już blisko skręciwszy gwałtownie w prawo skoczył. W locie złapał ofiarę i zrzucił go z siodła samemu lądując z gracją na nogach. Piotr upadając na ziemię podarł sobie szaty i do nosa demona dotarł zapach krwi spod zdartej skóry. Doskoczył do niego zanim ten choćby spróbował się podnieść, kopniakiem przewrócił go na plecy, a następnie przygniótł stopą jego klatkę piersiową, także ten nie mógł się ruszyć. Patrzył w przerażone oczy chłopaka i rozkoszował się jego strachem. Wiedział jednak, że ma mało czasu. Każda z jego ofiar miała anioła stróża. Co prawda żaden stróż nie miał najmniejszych szans w starciu z Belisem i oni o tym wiedzieli, ale z pewnością polecieli już podnieść alarm i z pewnością już za chwilę zwali mu się na głowę cała masa pierzastych wojowników. Nie bał się starcia z aniołami, ale widział że czas ucieka i powodzenie misji zależy od tego jak prędko dotrze do Jerozolimy. Zamiast więc wchłonąć duszę chłopaka zmiażdżył jedynie jego klatkę piersiową stopą. Ruszył szybkim krokiem w stronę wielbłąda, który zatrzymał się niedaleko. Zręcznie wskoczył na siodło, aż pod zaskoczonym zwierzęciem ugięły się lekko nogi. Demon złapał lejce i kazał zwierzęciu ruszać.

*

 

Porucznik wyszedł blady z namiotu i stanął obok swojego dowódcy.

– Pierwszy raz widziałeś ofiary demona, co? – Nataniel zapytał porucznika

– Tak panie kapitanie. – przyznał porucznik oddychając głęboko powietrzem wolnym od zapachu krwi i wnętrzności – Widać, że to dzieło potwora.

– To prawda, a my w dodatku znamy tego potwora. – powiedział Nataniel, a widząc pytające spojrzenie swojego podwładnego wyjaśnił – To działo Belisariusa.

– Na miłość Pana, jest pan pewien kapitanie?! – zakrzyknął porucznik na dźwięk tego imienia – To jeden z przybocznych Lucyfera.

– Wyprute wnętrzności i zerwana z twarzy skóra, to z całą pewnością Belisarius. – powiedział stanowczo Nataniel – Pytanie dlaczego pojawił się akurat tu i teraz?

– Trzeba zniszczyć tego potwora. Jego obecność na tym świecie jest obrazą dla dzieła Pana, zwłaszcza teraz, gdy On kroczy pośród ludzi. – powiedział porucznik płonąc świętym oburzeniem – Tylko gdzie go szukać?

– Przychodzi mi do głowy tylko jedno miejsce. – powiedział Nataniel, a widząc jego pytające spojrzenie wyjaśnił – Jerozolima.

– Niemożliwe, nawet on nie może być tak bezczelny. – powiedział porucznik – A nawet jeżeli jest to co on tam może chcieć zrobić?

– Nie wiem, ale cokolwiek to jest musimy go powstrzymać. – powiedział Nataniel

*

 

Belisarius stał na niewielkim wzniesieniu obserwując drogę i z politowaniem patrzył na ludzi trzymających palmowe gałązki. Gapie rozmawiali ze sobą i co chwilę zerkali na drogę czekając na przyjazd rabiego z Nazaretu. Demon zerknął w lewo i zobaczył orszak, na którego czele jechał człowiek na ośle. Z tym, że to nie był zwykły człowiek i Belisarius doskonale o tym wiedział w przeciwieństwie do wielu zgromadzonych ludzi, którzy mieli go za nauczyciela lub proroka. Czuł, że się zbliża już od dobrych dziesięciu minut. Cofnął się w głąb cienia rzucanego przez drzewo pod, którym stał i czekał. W końcu orszak zrównał się z nim, a następnie minął. Pośród ludzi podążających za Nim dostrzegł tego, o którego mu chodziło, Judasza Iskariotę. Belisarius uśmiechnął się na myśl jak zmieni tego najwierniejszego ucznia w zdrajcę.

*

 

– „Zdradzisz mnie" – tak powiedział nauczyciel. Nie mógł znieść ukradkowych spojrzeń Piotra, Jakuba i innych, więc wyszedł mając nadzieję, że chłodne nocne powietrze ostudzi jego myśli i pozwoli zastanowić się nad tym, co powiedział nauczyciel. Nigdy w życiu nie zrobiłby tego, o co oskarżył go rabi przy wszystkich, to było nie do pomyślenia. Z drugiej zaś strony wszystko to, co Judasz widział będąc przy Nim, było niemożliwe, a jednak się stało. Choćby Łazarz, który był martwy, a teraz chodzi spokojnie po świecie jakby nigdy nic Ledwie uszedł kilka kroków, a poczuł nagły zawrót głowy. Musiał oprzeć się o mur wieczernika, aby nie upaść. W dodatku w oczach mu pociemniało. Chciał krzyknąć, zawołać swoich braci i nauczyciela z wieczernika, ale nagle opuściła go wszelka świadomość. Co działo się później, tego nie wiedział. W krótkich przebłyskach świadomości zobaczył faryzeusza wręczającego mu sakiewkę, potem była ulica i ludzie faryzeuszy podążający za nim. Na koniec zobaczył jak składa pocałunek na obliczu nauczyciela i ten zostaje pojmany. Przerażony tym wszystkim uciekł.

 

Belisarius obudził się z transu, a otaczający go pentagram i magiczne runy przygasły by po chwili całkiem zgasnąć. Wstał i przeciągnął się zadowolony. Doprowadzenie do zdrady takiego wiernego psa jak Judasz było nie lada wyczynem i demon był z siebie bardzo zadowolony. Czegoś takiego nie dokonał nawet ten lizydupa Asmodeusz. Teraz na pewno Belisarius awansuje wyżej w hierarchii przybocznych Niosącego Światło. Nagle drzwi domu, w którym się znajdował zatrzęsły się, a następnie rozpadły się na kawałki. Do środka wbiegły opancerzone i uzbrojonego sylwetki błyskające bielą skrzydeł. Demon wyszarpnął swój oręż, a po jego ostrzu od razu zaczęły pełznąć płomyki czarnego ognia. Marni to byli przeciwnicy dla kogoś rangi Belisariusa, już po chwili leżeli martwi z rozpłatanymi mieczem brzuchami, gardłami i przeciętymi tętnicami udowymi. Demon przeczuwał, że może ich być więcej. Wybiegł z domu szybko jak błyskawica i wzbił się wysoko w powietrze. Nie odleciał jednak daleko. Zatrzymał się w miejscu i obrócił się w powietrzu by spojrzeć w oczy anioła. Rzucił okiem na zbroję anioła i jego świetlisty miecz. Jedno spojrzenie wystarczyło demonowi, by wiedzieć, że ten anioł jest dużo potężniejszy od tych, których zabił.

– Z kim mam przyjemność? Domyślam się, że jesteś dowódca tamtych partaczy? Jeśli czekasz na nich to tracisz czas. Nie przylecą Ci pomóc. – powiedział uśmiechając się szeroko

Z satysfakcją zobaczył, że świadomość śmierci całego oddziału była ciosem dla anioła, ale ten szybko się pozbierał i uniósł miecz.

– Jestem Nataniel. – powiedział krótko

Tym razem Belisarius musiał ukryć swoją reakcję. Naprzeciwko niego stał, a właściwie unosił się wyśmienity niebiański szermierz, który jeszcze nigdy nie przegrał walki. Ledwo zdążył sparować pierwszy cios, kiedy anioł rzucił się na niego. Zawsze uważał się za dobrego w mieczu, ale ten skrzydlaty przerastał go wyraźnie. Nie było mowy o żadnej kontrze, o żadnym podstępnym ciosie jaki znał. Całą energię musiał włożyć w obronę przed niebiańską klingą, która z pewnością była naładowana klątwami skierowanymi przeciwko piekielnym. Każda upływająca sekunda jedynie potwierdzała to, że demon nie miał szans. W każdym razie nie w uczciwej walce. Belisarius znał tylko jeden sposób na to, żeby przechylić na swoją stronę szalę zwycięstwa. Złożył skrzydła i lotem nurkowym niczym wielki jastrząb rzucił się na spotkanie ziemi. Czuł, że anioł ruszył za nim w pościg, więc leciał jak kamień rzucony w wodę. W ostatniej chwili rozpostarł skrzydła i cudem udało mu się wyrównać lot tuż nad dachami domostw ludzi. Anioł leciał dalej za nim. Szybko dostrzegł to, czego potrzebował, samotną ludzką postać. Ruszył do niej najszybciej jak tylko umiał. Nie udałoby mu się, gdyby nie pranie rozwieszone nad ulicą. Przeleciał pod nim i celnymi ciosami mieczem przeciął sznury, na którym wisiały. Spadające pranie spowolniło na chwilę Nataniela, ale to wystarczyło by Belisarius zdołał dopaść człowieka i przyłożyć mu ostrze do gardła. Demon spojrzał na anioła, który wylądował w bezpiecznej odległości. Tak jak się spodziewał, anioł nie wykazywał chęci do narażenia człowieka w imię zwycięstwa.

– Rzuć miecz. – warknął demon – Rzuć go, albo zabiję tego śmiertelnika.

Jakże zmienne są koleje losu. Nataniel wpatrywał się nienawistnie w demona mającego za nic zasady pojedynku. Anioł nigdy nie przegrał, aż do tej chwili. Nie mógł pozwolić by sługa piekła zabił człowieka, ale wiedział też, że jeżeli się podda to zginie. Honor wojownika zmagał się w nim z nakazami Pana.

Na usta Belisariusa wykwitnął uśmiech, kiedy miecz wysunął się z dłoni anioła i wylądował na ulicy.

– Kopnij go daleko od siebie. – rozkazał, a kiedy anioł to zrobił powiedział – Podejdź.

– Najpierw uwolnij człowieka. – odparł anioł

Demon wzruszył ramionami i odstąpił od syna Adama, który uciekł przerażony.

– Wiem, że mój los jest przesądzony demonie, ale wiedz że odniosłeś zwycięstwo jedynie nade mną. – powiedział anioł zbliżając się

– O czym mówisz? – spytał demon

– Byłeś tylko narzędziem w rękach Pana. Judasz miał zdradzić Syna Bożego, zrobiłby to i bez twojego udziału, gdyż taką rolę wyznaczył mu Pan. – powiedział z uśmiechem anioł

Miecz demona świsnął w powietrzu odrąbując głowę swemu wrogowi. Odetchnął i ruszył szybko przed siebie przybierając swoją ludzką postać. Nie wątpił, że szybko zjawi się ktoś po zwłoki Nataniela.

 

No i w pizdu!I cały genialny plan awansu w hierarchii też w pizdu! Było pewne, że Lucyfer nie pogłaszcze go za to po głowie. Skoro zdrada Judasza była zgodna z planem, to oznaczało, że czas Nazarejczyka na ziemi dobiega końca. W dodatku wyglądało na to, że swoją akcję przyspieszył jedynie to, co nieuniknione. Może jednak było coś, co mógł zrobić by choć trochę się zrehabilitować? Poczekamy zobaczymy. Jedno wiedział na pewno, zanim wróci do piekła Judasz, ten syn kozy, zginie.

 

Poncjusz Piłat postanowił dać ludziom wybór Jeszua albo Barabasz. Belisarius wiedział już, że Nazarejczyk chciał umrzeć, więc namawianie tłumu by poparł Barabasza nie miało sensu. Najprawdopodobniej tłum sam tak zadecyduje z własnej nieprzymuszonej woli. Co jednak by się stało, gdyby Barabasz pożegnał się z tym światem wcześniej? Żadne bezpośrednie działanie ze strony Belisariusa nie wchodziło oczywiście w rachubę. Zagęszczenie skrzydlatych w okolicach więzienia było zdecydowanie zbyt wielkie. Musiał pomyśleć

*

 

Strażnik więzienny Sykstus Gladius szedł korytarzem więzienia sprawdzając czy we wszystkich celach panował spokój. W końcu dotarł do celi, w której siedział zbrodniarz Barabasz i jeszcze kilku ludzi. Wyglądało na to, że Barabasz spał, ot uśmiech losu.

– Hej Szymonie Rzeźniku, podejdź no tu. – powiedział niezbyt głośno

Morderca, który zabił dla zabawy sześciu ludzi podszedł do kraty, ale nie powiedział ani słowa. Strażnik rzucił mu złotą monetę, a ten złapał ją w locie i spytał pytająco na Sykstusa.

– Pewien człowiek chcę widzieć Barabasza martwego. – powiedział Sykstus – Obiecał sowicie Cię wynagrodzić.

Na usta Szymona wykwitnął paskudny uśmiech.

 

Strażnicy więzienni odprowadzili związanego Barabasza do pustej celi.

– Sykstus posprzątaj tu. – powiedział na odchodnym jeden ze strażników odprowadzających Barabasza

Gladius westchnął i chwycił ciało Rzeźnika za nogi i wyciągnął je z celi.

*

 

Ciało Judasza Iskarioty zwiotczało na linie przerzuconej przez gałąź drzewa. Belisarius przywiązał ją do drzewa i spojrzał na wiszące zwłoki.

– Pierdolony pies, aż trudno uwierzyć, że był zdolny do zdrady. Jak to można się pomylić oceniając ludzi. – warknął wściekły

Bilans jego pobytu na ziemi wynosił dwie wpadki i jedno zwycięstwo. Przypomniało mu się, że kiedyś Nataniel pokonał Lucyfera i ten do dzisiaj nie mógł tego przeboleć. Może więc władca piekła nie zabije Belisariusa. Zgrzytnął zębami na myśl o uśmiechniętym pysku Asmodeusza. Na pewno już wiedział o jego porażkach. Demon westchnął i skupił swoją moc. Rozerwał materię istnienia i wkroczył na swoją ścieżkę do piekła.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

To opowiadanie jest trochę krótsze od poprzedniego, ale mam nadzieję że spodoba się czytelnikom.
Miłej lektury!

Nawet ok, są drobne wpadki, ale te zdarzają się każdemu. Ode mnie 4 +

Poprzednie bardziej mi się podobało, ale to też jest niezłe. Mam podobne odczucia jak szoszoon - ocena 4 z plusem.

Jedno pytanie. Nie rozumiem ostatniej wypowiedzi Belisariusa. Skąd to zdziwienie i wściekłość, że Judasz było zdolny do zdrady, skoro sam do niej doprowadził? (nieistotne, że nieświadomie wypełnił boski plan)

Chętnie przeczytam kolejne części.

Do Eferelina Randa: Zwróć uwagę na scenę, w któej Belisarius obserwuje wjazd Chrystysua na osiołku do miasta. Napisałem tam " ...Belisarius uśmiechnął się na myśl jak zmieni tego najwierniejszego ucznia w zdrajcę.". W mojej wersji więc Judasz nie był człowiekiem, który w normalnych okolicznościach wogóle by nie zerknął na te trzydzieści srebrników.

Opowiadanie czyta się szybko i przyjemnie (co jest dla mnie najważniejsze, jeśli chodzi o tekst), nie wyłapałem również żadnych powtórzeń, co było nagminnym błędem poprzedniego Twojego tekstu ;), fabuła również wciąga. Czasami trafiałem na brak kropki lub przecinka (ew. był postawiony w złym miejscu), warto też popracować nad pisownią dialogów (kiedy stawiać kropki na końcu wypowiedzianej kwestii, a kiedy nie).

 

Niektóre zdania można by zamienić na krótsze, by nadać akcji nieco więcej dynamiki - np. jeśli chodzi o walkę, zawsze warto rozbić jedno dłuższe zdanie na kilka mniejszych, by widać było akcję „z pazurem”. No ale to tylko moje spostrzeżenie, z którym nie musisz się zgadzać ;). Każdy ma swój styl i ważne, żeby pisać tak, jak się czuje. Widać ogromną poprawę w porównaniu z pierwszym tekstem o Orle i naprawdę czytało się bardzo przyjemnie. Jak dla mnie solidna czwóreczka :).

 

W wolnej chwili poczytam pozostałe prace :). Pozdrawiam serdecznie!

@Serginho

Dzięki za komentarz. Staram się by opowiadania były coraz lepsze, choć różnie z tym bywa :)

Jeżeli zastanawiasz się co się stało z Orłem to powiem, że wróci on w części 5 cyklu.

I co to za tajemnicza Pani Korektorka, o której wspominałeś w komentarzu do swojego opowiadania?

Tajemnicza Pani Korektorka to moja Żona :D :D :D.

Jedyne co mogę powiedzieć, to że opowiadania jest bardzo fajne, chyba nawet lepsze niż pierwsza część. Żeby się nie rozpisywać powiem tylko, że dałbym 5, gdybym mógł.

Nowa Fantastyka