- Opowiadanie: Yenfri - Aviena - część piąta

Aviena - część piąta

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Aviena - część piąta

Rozsiadłyśmy się na kanapie w mieszkaniu Veronici i obłożyłyśmy wszelkiej maści sprzętem: planem Warszawy, mapą Polski, laptopem z dostępem do sieci, notatnikiem, paczką długopisów, paczką papierosów, dzbankiem z herbatą i oczywiście tajemniczym listem. Świeca ułożyła się obok nas, zwijając w kłębek i patrząc ciekawie. Po dwóch godzinach nie byłyśmy ani odrobinę bliżej rozwiązania zagadki.

– Dobra, zacznijmy od początku. Kobieta czy mężczyzna? – podpaliłam dwa papierosy i jednego podałam Veronice.

– Stawiam na faceta, sądząc po charakterze pisma.

Dyskusja trwała w najlepsze. Na zmianę używałyśmy wspomagaczy w postaci papierosów i herbaty. Mózgi zamieniły nam się w szarą papkę, nie byłyśmy w stanie nic wymyślić. Do życia pobudził nas telefon. Dzwonił Artoire.

– No, co jest? Masz coś? – spytałam z nadzieją w głosie.

– Możliwe. Słuchaj, próbowałaś wrzucić to AMF w google?

– Pewnie, że tak – przewróciłam oczami. To oczywiste. – Zaoferowano nam tylko płyty gipsowe klasy pierwszej i możliwość zakupów w hurtowni kosmetyków. Ale chyba nie o to chodzi, prawda?

– No nie, ale wrzuć brama AMF, w polskie google. Drugi link. Przemyśl i oddzwoń.

Zrobiłyśmy, jak powiedział. Znalazłyśmy biuletyn informacyjny Miejsca Pamięci i Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu. Rzeczywiście pojawiły się tam słowa brama AMF, ale nadal niewiele rozumiałam. „Mało finezyjne miejsce…" Ale żeby aż tak? Chwyciłam za komórkę i wybrałam numer Artoire'a.

– No, mam to. Ale nadal nie rozumiem tej bramy AMF – powiedziałam machając ręką na Veronicę, żeby podpaliła mi papierosa. Niepotrzebnie, już trzymała zapalniczkę w ręce.

– Słuchaj, byłaś kiedyś w Auschwitz? – w jego głosie brzmiało zniecierpliwienie.

– Byłam, i co?

– Najsławniejsze miejsce?

Poczułam się jak na egzaminie, lecz mimo to, spróbowałam wysilić pamięć.

– Krematoria, blok śmierci Kolbego, nie wiem? Co to ma wspólnego z tym tajemniczym AMF?

– Brama główna, wejście do Auschwitz. To najsławniejsze miejsce, znają je wszyscy – Artoire zdawał się być nieco zirytowany. – Pamiętasz napis na niej? Największe kłamstwo drugiej wojny światowej? Rozmawialiśmy o tym.

– Pamiętam. Arbeit macht frei. Praca czyni wolnym. Co z tym?

– Jeśli się nie mylę, masz swoją bramę AMF.

Zamilkłam na chwilę zszokowana. Mógł mieć rację. AMF. Arbeit macht frei. Nic innego nie udało nam się znaleźć. Nagle poczułam pewność, że ma rację.

– Oświęcim? KL Auschwitz? Rzeczywiście mało finezyjne miejsce jak na spotkanie „po latach" z żydówką – zauważyłam z ironią.

– Właśnie – Artoire był podekscytowany w jakiś chory sposób. – A list jest po hebrajsku. W dodatku masz się tam popisać swoją specjalnością. Rozumiesz coś?

– Nadal nic. Ale okaże się na miejscu.

– Zamierzasz tam jechać? – spytali unisono Veronica i Artoire.

– Nie, nie jechać. Zamierzam się tam teleportować. Artoire, dzięki za pomoc. Będę kończyć.

– Poczekaj. Może potrzebujesz pomocy? Mogę cię odwiedzić – zaproponował.

– Wiem, że pałasz chęcią poznania Veronici, ale ona ma faceta, więc daruj sobie.

– Aviena!

– Co?

– Jesteś nie fair. Cześć – rzucił słuchawką.

Odłożyłam telefon i zamyśliłam się. Veronica patrzyła za okno puszczając kółeczka z dymu.

 

Wciąż nie miałam pojęcia, kim jest tajemniczy D., ale wiedziałam przynajmniej, gdzie chce się ze mną spotkać, a to już coś. Zastanowiłam się nad motywami tego kogoś, i jego możliwościami. Jeśli wdarł mi się w umysł, co nie udało się mojemu mistrzowi, tylko po to, by mnie tu ściągnąć, to czemu nie umie sobie sam poradzić? Jaki ma problem i z czym, że potrzebna jestem mu ja? Dwudziestodwuletnia wiedźma, tuż po szkole? I do czego chce wykorzystać mój talent do magii praktycznej?

 

Kolejne dwa dni spędziłam na przygotowaniach. Wraz z Veronicą przekopałyśmy sieć wzdłuż i wszerz, wyszukując wszystko, co było o Auschwitz. Stałyśmy się w tej dziedzinie specjalistkami. Przy okazji przeleciałyśmy wszystko co było związane z tematem: getta, Schindlera, Sendlerową i co tylko było. Tak gwoli przypomnienia sobie wszystkich faktów.

 

Trzeciego dnia punktualnie w południe stałam pod bramą w Oświęcimiu. Choć dzień był ciepły, czułam ciarki chodzące mi po plecach. Byłam tu wcześniej tylko raz, ale dobrze pamiętałam, jakie są moje korzenie. Choć zwykle starałam się o tym nie myśleć. Przy okazji bacznie rozglądałam się wokół, szukając wzrokiem tajemniczego D. W pewnym momencie podszedł do mnie wiekowy Żyd w chałacie i pejsach, jakby żywcem przeniesiony spod Ściany Płaczu. Uśmiechnęłam się przyjaźnie.

– Pani tu pierwszy raz? Czeka pani na kogoś? – zagadnął po hebrajsku.

– Nie i tak. To znaczy nie pierwszy raz, ale czekam – odpowiedziałam odruchowo po hebrajsku. Kątem oka zauważyłam szybki ruch mężczyzny i usłyszałam szept.

Emet.

Włoski na karku stanęły mi dęba, a mnie jakby zamroczyło. Otrząsnęłam się po chwili.

– Witaj, Aviena. Jestem Dawid – wyciągnął rękę na powitanie.

– Skąd wiesz, kim jesteś? Ty mnie tu ściągnąłeś? Skąd mnie znasz? Czego chcesz ode mnie? – pytania wysypały się z moich ust niczym lawina. No co, należało mi się kilka słów wyjaśnienia.

– Jestem, jak już powiedziałem, Dawid. I w pewien sposób znamy się, choć… raczej metafizycznie. Wiele zawdzięczam twojej babci – uśmiechnął się smutno.

– Ty… – coś mi zaskoczyło w głowie. – To ty jesteś Dawid, ten, o którym opowiadała mi babcia? Jak mnie znalazłeś? Czego chcesz?

– Potrzebuję twojej pomocy. Jestem rabinem, i pomagam uwięzionym tu duszom trafić do szeolu. Jak się domyślasz, wiele ich tu zostało, a nie powinno ich tu być.

– Wiem. Jak mogę ci pomóc? Jesteś magiem, skoro mnie znalazłeś i zdołałeś namieszać mi w głowie. Czemu sam sobie nie poradzisz? – było mi go żal, ale czułam też szacunek i dziwne pokrewieństwo dusz.

– Co noc śni mi się chłopiec – ruszył do przodu. Podążyłam za nim, ciekawa. – Jakiś czas temu uwolniłem jego duszę, ale wciąż tu wraca. Zwłaszcza w moich snach – westchnął ciężko. – Ciągle powtarza dwa słowa: beramaclochit.

– Na poziomie? Słoik? Nie rozumiem.

– Ja też nie, miałem nadzieję, że razem coś wymyślimy. Coś go tu trzyma, a ja nie mogę pomóc innym, dopóki nie pomogę jemu. Pomożesz mi?

– Jak mam to zrobić? – nic, ale to nic nie rozumiałam.

– Chcę, byś go zobaczyła. Przyśniła mój sen. Może to ci coś pomoże, a dalej wspólnie pomyślimy.

– Dobrze, pomogę ci – i mnie samą zdziwiła ta odpowiedź.

– Zapraszam do siebie. Mieszkam niedaleko.

 

Wieczorem przekazałam wszystko Veronice i Artoire'owi przez net. Zrobiliśmy konferencję. Oboje byli zdziwieni. I żadne nie umiało mi pomóc.

Przyśniłam sen Dawida i obudziłam się zlana potem. Wiedziałam, co jest nie tak.

Dawid przy śniadaniu był małomówny. Pierwsza zaczęłam temat.

– Popełniłeś błąd, Dawidzie. A raczej nie zauważyłeś zbieżności. Berama znaczy na poziomie, ale to także gra słowna. Pamiętaj, że polscy żydzi mieli własny dialekt poza jidysz. Mieszali w nim polski z hebrajskim. Berama to podpowiedź.

Dawid spojrzał na mnie znad jajecznicy zdziwiony.

– Wiedziałem, że mi pomożesz. I wiedziałem, że jesteś zdolna. Ale nigdy nie spodziewałem się, że tak szybko mi pomożesz. Wyjaśnisz?

– Widzisz, przygotowując się do przyjazdu tutaj poczytałam sporo o Holocauście i wszystkim, co się działo. I mam rozwiązanie, jak sądzę.

– Słucham.

– To coś pomiędzy historią czynów Sendlerowej i rebusu słownego, można powiedzieć – wymamrotałam gryząc bułkę. Choć niewyspana, byłam na pełnych obrotach myślowych; mnie samą to zdziwiło. – Berama, to w bramie. Słoik w bramie, to chciał nam powiedzieć. W tym wypadku „rama" to nie poziom. To brama. Pamiętasz, co się tam działo, prawda?

– Pamiętam – jego wzrok przygasł, a mnie zrobiło się głupio, że każę mu o tym myśleć, ale sam chciał.

– Ten chłopiec umarł w bramie, na drutach kolczastych, które były pod prądem. Widzisz – machałam łyżeczką od herbaty, a Dawid patrzył na mnie jak na wróżkę. – To proste. Tu nie potrzeba moich zdolności w magii praktycznej, tylko dobrych wizji onirycznych, a w tym też jestem niezła. Ty śniłeś tylko kawałek jego historii, ten, po tym, jak go uwolniłeś. Ja śniłam jego śmierć i jego powrót tu.

– Więc jak zginął? Jak mogę mu pomóc? – w oczach Dawida zalśniły łzy i nadzieja.

– Zginął z powodu słoika, w którym dostał od kogoś jedzenie. Wolał umrzeć na drutach niż rozstrzelany. Popełnił samobójstwo. Dopóki ten słoik tam jest, on nie pójdzie do szeolu.

 

Dawid wyglądał na załamanego, ale i w pewien sposób zadowolonego. Ja byłam zadziwiona. Od dawna nie musiałam śnić na żądanie, nie sądziłam, że się uda. I że sukces będzie aż tak wielki. Nagle poczułam się strasznie samotna. Zapragnęłam obecności Artoire'a. Otrząsnęłam się szybko, zastanawiając się, skąd mi się to wzięło.

 

Po śniadaniu wróciliśmy z Dawidem do obozu, pod bramę, na ramie której, porażony prądem, zginął chłopak. Czułam jego ból. Chciałam mu pomóc i wrócić do Veronici, przytulić Świecę, a potem znaleźć się znów w Jerozolimie. Było mi źle.

– Poczekaj – powstrzymałam Dawida, który szykował się, by paść na kolana i zacząć szukać słoika. Stanęłam naprzeciw bramy. Napis kłuł mnie w oczy i śmiał się szyderczo. Zachciało mi się płakać, ale wyciągnęłam ręce przed siebie i skupiając się na obrazie słoika wypowiedziałam zaklęcie. Musiało mi się udać, dałam z siebie wszystko.

Mechapes!

Poczułam jak ziemia drga, powietrze wibruje, a słońce jakby przygasa. Skupiłam się mocniej na obrazie słoika i wysiliłam wszystkie swoje moce.

 

 

***

 

Obudziłam się w jakimś mieszkaniu. Wyglądało cokolwiek znajomo, ale nie miałam pojęcia, skąd je znam. Sufit miał obrzydliwy świńsko różowy kolor, ściany były wrzosowe. Usłyszałam, jak ktoś krząta się w kuchni.

– Kto to? – wychrypiałam, bo gardło odmawiało działania.

– Święty Mikołaj – Veronica usiadła obok mnie i delikatnie napoiła wodą. Od razu zrobiło mi się lepiej.

– Kurde… Co się stało?

 

 

Veronica opowiedziała mi wszystko. Podobno trochę przesadziłam z intencją zaklęcia i odnalazłam wszystko, co było szklanego pod ziemią na terenie obozu. Słoik też się znalazł, poleciał w moim kierunku, ale nim zdążyłam go złapać, zemdlałam z wysiłku.

 

 

Słoik się stłukł, a Dawid skontaktował się z Veronicą, która teleportowała całą naszą trójkę do Warszawy. Nie wiem, skąd wiedział o Veronice. Byłam nieprzytomna przez dwa dni, w trakcie których, jak zaraportowała mi Veronica, dostałam mentalne kopy przez telefon od Artoire'a za nieostrożność i zbytnie wykorzystywanie mocy. Od niej samej dostałam całkiem realne kopy, o czym świadczył siniak na tyłku, który odkryłam, gdy chciałam usiąść. Świeca leżała obok mnie i mruczała.

 

 

Wieczorem zjawił się Dawid, który został w Warszawie, by zobaczyć, jak będę się czuła. Powiedział, że nie ma już snów, że chłopak odszedł do szeolu. Poza tym załatwił wszystko w muzeum, w którym zasiałam panikę i krzynę zniszczenia. Odpowiedni datek ich udobrucha, ale tym Dawid obiecał się zająć osobiście. Ucieszyłam się, że mój wysiłek nie poszedł na marne. Zmartwiłam, bo wiedziałam, że pora na mnie, muszę wracać do Izraela.

 

 

Po dobrych kilku latach znów stąd odlatuję samolotem. Dawno nie leciałam nigdzie, teleportacja jest wygodniejsza. Niestety, na parę dni musiałam przestać korzystać z mocy. Mocno nadszarpnęłam swoją moc tak, że nawet nie mogłam zaczerpnąć z powietrza ani ziemi. Nawet przyjemnie jest lecieć samolotem do domu. Świeca jest obok mnie; Veronica specjalnie mi to załatwiła rzucając urok na połowę załogi samolotu. Kiedyś się jej za to dobiorą władze do skóry.

 

 

W Polsce jest wieczór, ja lecę w stronę światła, w stronę Izraela, ukochanej Jerozolimy. I Artoire'a, który ma mnie odebrać z lotniska. Sadysta, zgodził się tylko po to, żeby mnie skopać, zanim odzyskam siły. Dobrze lecieć do domu.

 

 

Polska to na razie nie dla mnie. Nie wrócę tu prędko, choć po tych kilu dniach spędzonych z Veronicą, będzie mi jej strasznie brakować. Reszta wspomnień jest nadal zbyt bolesna. Ale jest jedno miłe: uśmiechniętej twarzy chłopaka, który znika w świetle szeolu…

Koniec
Nowa Fantastyka