- Opowiadanie: KatarzynkaSz - -Egzorus- rozdział 8

-Egzorus- rozdział 8

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

-Egzorus- rozdział 8

-8–

Sękaty kostur zakreślił w powietrzu kilka tajemnych znaków, zostawiając za sobą świecące kontury dziwnych symboli. Demony zawyły szaleńczo. Czarne poszarpane kule, niczym dwie kosmiczne czarne dziury, znajdowały się tam gdzie powinny być twarze. Bezdenną czerń przyozdabiały tylko białe, ostre zęby ukazujące się co chwilę, gdy wielkie szczęki rozwierały się z jazgotem. Straszliwe wycie ogłuszyło najbliżej stojących, kładąc nieprzytomne ciała pod stolikami.

Trzy zakapturzone postacie krzyczały szaleńczo uniesione nad podłogę przez nieznaną siłę, szarpiąc się bezsilnie. Egzorus wolną dłonią wykonał potrójny gest wypowiadając trzykrotnie niezrozumiałe zaklęcia. Trzech bywalców Bazyliszka upadło z hukiem na podłogę, gdy z taboretów magiczna siła wyrwała po jednej nodze. Trzy drewniane strzały z zawrotną prędkością poleciały w stronę demonicznych postaci. Magiczne trzy. Trzy mrożące krew w żyłach wycia zlały się w jeden jęk. Przebite drewnianymi nogami taboretów serca ludzkich marionetek na szatańskich usługach padły plackiem na ziemię. Przez sekundę w karczmie czuć było lodowaty podmuch śmierci. Połowa naftowych lamp przygasła. Leżące ciała zatrzepotały i zapadły się w sobie, pozostawiając na podłodze kupę starych szmat i trzy drewniane nogi. Z tkanych szat wyprysnęły trzy ciemne obłoki zmierzające w kierunku nieczynnego paleniska.

Właśnie wtedy z czoła Egzorusa wyskoczyła demoniczna macka, łapiąc i miażdżąc bezcielesne zjawy. Wszystko trwało ułamek sekundy. Nikt nie zauważył demona wychylającego na chwilę z ciała potężnego egzorcysty. Na czoło starucha wystąpiły krople potu, gdy wciągnął z powrotem upiornego demona w klatkę swego umysłu. Cofająca się macka pozostawiła na pooranym bliznami czole, kolejne krwawe znamię.

-Nic za darmo – pomyślał czarnowłosy starzec lustrując wnętrze knajpy. Puknął kosturem w podłogę. Stuknęły zwalniane skoble i otwierające się okiennice.

Starzy bywalcy wrócili do swoich zajęć. Pili dalej na umór rozmawiając o niczym. Wtem ponownie zwrócili twarze w stronę drzwi wejściowych. Do środka knajpy weszło czterech mężczyzn. Dwóch z przodu trzymało pod pachy małego, wierzgającego karła, a dwóch z tyłu ułożyło obok pobliskiego stolika nieprzytomnego mężczyznę z paskudną blizną na policzku. Wszyscy rozglądali się czujnie na boki. Egzorus z zaciekawieniem obserwował nowych przybyszy, marszcząc lekko czoło.

Drzwi ponownie zgrzytnęły i tuż za czwórką mężczyzn pojawił się mały Martin z kołyszącymi się leniwie u boku, ogromnymi rewolwerami. Gdy tylko bandziory zobaczyły szeryfa w panice odwrócili się do swoich szklanek. Lepiej nie wtykać nosa tam gdzie nie trzeba. Zwłaszcza tam, gdzie chodzi ten mały sukinsyn. Tak myślało większość tutejszych szumowin. Wiedzieli, że wredny ich zdaniem szeryf przymknie oko na awantury jakie robią między sobą. Wiedzieli również, że mieszkańcy miasteczka są nietykalni. I przestrzegali tej reguły jak świętego przykazania, mając na uwadze martwych kompanów, którym nie dopisało szczęście, a ostatnią rzeczą jaką usłyszeli był grzmot ogromnych armat bezlitosnego szeryfa.

Spojrzenia Egzorusa i Martina skrzyżowały się. Oboje nieznacznie się uśmiechnęli, kierując się w stronę baru. Stary egzorcysta pstryknął palcem mrucząc bezsensownie brzmiące magiczne formułki. Przygasłe wcześniej naftowe lampy, rozświetliły ponownie wnętrze karczmy.

Szeryf spojrzał na drabów trzymających karła.

-Puśćcie go! – padła komenda.

-Prawie zabił Carla – powiedział jeden z trzymających Miklosa.

-Nieprawda! – wykrzyczała biała twarz

-Powiedziałem puśćcie go – tym razem chłodne słowa odniosły skutek i oswobodzony pokurcz zręcznie wylądował na ziemi. Po chwili zniknął w gęstym tłumie gości.

Szeryf uśmiechnął się lekko obserwując znikającego niziołka. Przymykał oko na czyny tego złodziejaszka, póki okradał wyłącznie szumowiny.

-O w mordę! Gdzie moja sakiew? – jeden z niedawnych oprawców Miklosa macał swoje ubranie.

-Żesz go w kiche! – dołączył do lamentu jego kompan, drżącymi rękoma przeszukujący własne kieszenie. Martin uśmiechnął się szerzej, tłumiąc śmiech, którym w każdej chwili mógł eksplodować. Zwinny Miklos również się uśmiechał, licząc w ciemnym kącie skradzione pieniądze.

Usiedli w samym końcu baru. Czarnowłosy starzec i karykatura rewolwerowca. Cudaczna para. Śmieszni i budzący strach jednocześnie. A wzbudzić strach na bywalcach Bazyliszka, to była zaiście olbrzymia sztuka.

Gdy tylko nowi goście usiedli przy blacie, zwalisty barman ustawił przed nimi dwie najczystsze szklanki, jakimi dysponował i wlał do nich najlepszą whisky. Oczywiście do pełna. I oczywiście na koszt firmy. Chytra twarz właściciela karczmy nie kryła zadowolenia. Dziś straty będą małe, więc może postawić nawet parę kolejek szeryfowi i nieznajomemu starcowi.

W chwili gdy szklanki wędrowały do ust siedzących przy barze mężczyzn, dwuskrzydłowe drzwi wpuściły do wnętrza Bazyliszka kanciastego, przemoczonego brodacza. Stał w progu rozglądając się wokół, jakby czegoś szukał. W dłoniach trzymał pomięty kapelusz, z którego kapało błoto.

 

 

Koniec
Nowa Fantastyka