- Opowiadanie: Zige - W krainie mrocznych kreskówek Cz2

W krainie mrocznych kreskówek Cz2

Jest to kontynuacja opowiadania, które publikowałem tutaj kilka lat temu, z okazji konkursu KONFRONTACJE. (http://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/56843550) Jakoś tak natchnęło mnie na poprowadzenie wątku. Znajomość pierwszej części jest zalecana, ale nie niezbędna. Uwaga, sporo przekleństw.Miłej lektury

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Użytkownicy

Oceny

W krainie mrocznych kreskówek Cz2

 Pomrukując pod nosem, Elmer wytaszczył nieprzytomnego królika na zewnątrz. Stęknął trochę głośniej i rzucił ciało na ziemię.

Może ratować jego nic niewartą skórę, w porządku. Ale nie miał najmniejszego zamiaru dostać przepukliny tylko dlatego, że ten chlejus i obżartus od lat, regularnie, robi wszystko, żeby zasłużyć na te epitety.

Elmer splunął i usiadł na kamieniu. Pokręcił się przez chwilę, poprawiając pas. Pas, dzięki któremu mógł rozpętać wojnę światową.

I, prawdopodobnie, ją wygrać.

Tak mawiał królik, i niewiele mijał się z prawdą.

Słońce stało wysoko. W oddali powietrze drżało, jak rozgrzany olej. W wysokiej, od dawna niepielęgnowanej trawie, cykały świerszcze. Chyba tylko im nie przeszkadzał upał.

Elmer rozejrzał się dookoła. Podwórko przed blokiem stanowiło doskonały i namacalny dowód na to, że łapało się ono do ogromnego zbioru rzeczy i osób, których Bugs miał głęboko w dupie. Chwasty wysokości dojrzałego zboża, mnóstwo zardzewiałego rupiecia, którego wstydziłoby się nawet najgorsze złomowisko. Do tego kontener na śmieci, całkowicie zasypany przez odpadki.

Budynek, z którego wyniósł nieprzytomnego futrzaka, był starym, rozpadającym się, dwupiętrowym blokiem. Wiele lat temu, ktoś wysoko postawiony w lokalnej polityce uznał, że doskonałym pomysłem będzie stworzenie osiedla tanich budynków mieszkalnych dla biedniejszej części społeczeństwa. Umiejscowionych pośrodku lasu, kilka kilometrów od miasta, tak, żeby bieda zbytnio nie rzucała się w oczy porządnym obywatelom. Entuzjazmu, zaparcia i, przede wszystkim, pieniędzy, wystarczyło na wybudowanie jednego bloku. Zamieszkało w nim osiem rodzin. Po roku Bugs nie miał już sąsiadów, wszyscy uciekli słusznie zakładając, że wygodniej i bezpieczniej będzie im nawet w szałasie. Królikowi to nie przeszkadzało. I tak przypuszczał, że jedną z najbardziej prawdopodobnych przyczyn jego śmierci, oprócz, między innymi, zapicia się na śmierć, będzie pogrzebanie pod tonami gruzu. Biorąc pod uwagę, że przy stawianiu budynku oszczędzano, na czym tylko się dało, głównie na bezpieczeństwie przyszłych lokatorów, była to jedna z bardziej sensownych konkluzji w życiu Bugsa.

Elmer powoli, w skupieniu, skręcił papierosa, i głęboko się zaciągnął.

Bugs zajęczał i poruszył kuprem. Przyciśnięta do ziemi twarz uniosła się nieznacznie.

– Mrhrgrgrg – zakwilił bardzo cichutko i równie niezrozumiale królik.

Elmer zignorował go i niespiesznie zaciągnął się nową dawką dymu. Podrapał się po czubku głowy. Głowy bujnie porośniętej siwymi już włosami.

Nigdy więcej pieprzonej łysiny, pomyślał. Choćbym miał nosić cholerną perukę.

– Mgrhrhrhr – Bugs kontynuował swój monolog.

– Całkiem możliwe – mruknął Elmer, ze zmarszczonymi brwiami wpatrując się w ścianę lasu, jakieś sto metrów dalej.

Królik uniósł niemal cały łeb. Zaczerpnął głęboko powietrza, przytrzymał chwilę, jakby chciał mocniej dotlenić zmaltretowane ciało, aż w końcu powiedział, całkiem głośno i wyraźnie:

– O, kurwa.

– I tu się z tobą zgodzę – pokiwał głową Elmer.

Bugs, na przemian mamrocząc i przeklinając, zdołał przyjąć pozycję mniej więcej siedzącą. Rozglądał się teraz dookoła nieprzytomnym wzrokiem.

Wyglądał nie najlepiej.

– Przypominasz żarcie, które ktoś zjadł, ale w połowie trawienia zmienił zdanie i wszystko zwrócił – zauważył uprzejmie Elmer.

– Hę? – nie zrozumiał Bugs. Podniósł brudne, posiniaczone i zakrwawione łapy do oczu.

– Niedobrze – mruknął.

– A będzie jeszcze gorzej – przytaknął Elmer.

Królik powoli, wciąż niepewny własnych ruchów, dotknął ucha. Pomacał chwilę, i, najwidoczniej usatysfakcjonowany, przeszedł do drugiego.

Łapa przecięła powietrze. Zdziwione brwi powędrowały do góry, a łapa nieco w dół.

 Prosto na ledwo zasklepioną ranę.

– Aaaaaa – wrzasnął królik momentalnie stając na baczność.

– Mówiłem.

– Kurwa, na Wielkiego Rysownika! – Królik chodził w kółko, próbując wymacać ranę i przy okazji jej nie urazić, co okazało się niemożliwe do wykonania.

– Ała, kurwa, boli, ała, kurwa… – powtarzał jak mantrę.

– Pamiętasz, co się stało?

– Co? – zapytał Bugs, z przestrachem oglądający resztę swojego ciała. Ku swej uldze, odkrył tylko nowe siniaki i zadrapania. No i zeschnięte wymiociny na brudnym podkoszulku, ale do takiego widoku zdążył się już, w swoim obficie zakrapianym alkoholem życiu, przyzwyczaić.

– Gumisie.

Królik krzyknął krótko i z przestrachem rozejrzał się dookoła.

– Czyli pamiętasz – mruknął Elmer. – Co oznacza, że z łepetyną wszystko w porządku.

– Świat odetchnął z ulgą – dodał po chwili z przekąsem.

– Gumisie… – wysapał Bugs, wciąż badając okolicę. – Parszywe sierściuchy… Chciały mnie zabić…

– Zdążyłem się zorientować.

– Banda skurwysynów – Bugs postał jeszcze chwilę, a potem przykucnął bliżej Elmera, spoglądając łakomie na jego papierosa.

Elmer uśmiechnął się nieznacznie.

Powoli wyjął tytoń i bibułkę i niespiesznie zaczął zwijać kolejnego papierosa.

Tymczasem Bugs próbował zeskrobać z koszulki to, co jeszcze niedawno znajdowało się w jego żołądku.

Z miernym skutkiem.

– Wiesz, o co im chodziło? – Zapytał Elmer.

– Chcieli mnie, kurwa, zabić – niemal wrzasnął Bugs, niemal bezwiednie unosząc dłoń do okaleczonego ucha. W ostatniej chwili zorientował się, co robi, i łapa błyskawicznie wylądowała na kolanie.

– Może jednak z głową nie wszystko gra – mruknął pod nosem Elmer. – Wiem, że chcieli cię wykończyć. Twoja melina wygląda jak po zmasowanym, dywanowym,  ataku. Pytałem, czy wiesz, dlaczego chcieli to zrobić. Czym im się naraziłeś?

– Gumisiom? – Bugs podrapał się po głowie, przezornie po stronie z ocalałym uchem. – Nie przeczę, kilka osób może chować do mnie urazę, ale Gumisie…?

– Miśki mogły zostać nasłane, niekoniecznie im podpadłeś. Taka akcja jest jednak kosztowna, tu nie wchodzi raczej w grę nieuregulowany dług za pokera na tyłach baru. Komu nadepnąłeś na odcisk na tyle, żeby wykosztował się na jedną z najgorszych i najdroższych band w okolicy?

Bugs skulił głowę w ramionach. Po pysku dostał tyle razy, że nie był w stanie zliczyć. Parę kości miał swego czasu pękniętych, drugie tyle złamanych.  Zdarzało mu się budzić w kałuży krwi z rozbitej butelką głowy, albo palcami u łapy wykręconymi pod dziwnymi kątami.

Ale żeby ktoś z zimną krwią nasłał na niego morderców?

Królik otworzył usta, żeby zaznajomić Elmera z wynikami wewnętrznego śledztwa, ale przerwały mu dwa, występujące niemal równocześnie, zdarzenia.

Najpierw gdzieś za ich plecami, ktoś głośno zapytał:

– Co tu się wyrabia?!

Ćwierć sekundy później, pchnięty mocno przez Elmera, Bugs zarył nosem o ziemię, ponownie naruszając ranę. Pociemniało mu w oczach z bólu i zawył przeciągle, niczym upośledzony wilk w rui.

W tym samym momencie Elmer wykonał już pół obrotu, sięgając jednocześnie do pasa. Kiedy zwrócił się już twarzą w stronę głosu, w jego dłoni zmaterializował się paskudnie wyglądający pistolet. Pogrubiona lufa i nieregularny kształt rękojeści nadawał mu wyjątkowo szpetny widok.

Kule z niego wystrzelone mogłyby powalić słonia z odległości stu metrów.

Elmer był geniuszem w takim modyfikowaniu broni, aby w jej nazwie, całkowicie zasłużenie,  pojawiło się słowo „śmiercionośna”.

Z palcem na spuście odnalazł cel i błyskawicznie ulokował na nim szczerbinkę.

Diodak wrzasnął i podskoczył, komicznie machając rękami.

– Nie strzelaj, na Wielkiego Rysownika, nie strzelaj, poddaję się!!!

Elmer jeszcze przez chwilę trzymał kaczora na muszce, potem niespiesznie opuścił broń. Nie schował jej jednak.

Diodak, wytrzeszczając przekrwione oczy, gwałtownie łapał powietrze. Zapadnięta klatka piersiowa pracowała w szalonym tempie.

– Człowieku, jak mnie wystraszyłeś… Myślałem, że strzelisz… Całe życie, jak na kliszy … przed oczami… człowieku, jak się przestraszyłem… – Diodak gadał jak najęty. Opuścił trzęsące się ręce i schował je do brudnej, podartej kurtki.

Diodak, okoliczny ćpun, mimo letniej pogody, ubrany był w długie spodnie, kiedyś zapewne czyste i jednokolorowe, teraz brudne, podarte, mieniące się większością znanych barw. Do tego wiosenna kurtka, przed której włożeniem wzdragałby się nawet strach na wróble.

Rozbiegane oczy patrzyły wszędzie i nigdzie. Chuda, przygarbiona postać drżała jakby podpięta do wysokiego napięcia.

Kaczor był znany wszystkim, którzy mieszkali w okolicy dłużej niż kilka miesięcy. Włóczył się po lasach i żył z tego, co udało mu się znaleźć lub ukraść. Jeśli niedaleko doszło do wyjątkowo nieudolnego przestępstwa, w ciemno można było zakładać, że sprawcą była ta kupka żałosnego nieszczęścia.

Na szczęście, mimo uzależnienia od najprzeróżniejszych substancji, Diodak nie był ani trochę agresywny. Wyzywany, odchodził ze spuszczoną głową. Kopany i bity, zwijał się w kłębek i czekał, aż oprawca się zmęczy lub znudzi. Był gościem posterunku policji równie często, co izby przyjęć w szpitalu.

Normalnie Diodak był najbardziej nieszkodliwym stworzeniem pod słońcem.

Coś się jednak zmieniło. Coś się zmieniło na gorsze.

Elmer nie potrafił tego nazwać, ale był pewien, że się nie myli.

Ta zmiana nie pozwoliła mu schować broni do kabury.

Elmer zajmował się projektowaniem, produkcją i sprzedażą broni, której nie sposób było dostać nigdzie indziej. W związku z tym od wielu lat miał do czynienia z najgorszym rodzajem stworzeń, chodzącym po tym ziemskim padole, dla których unicestwienie całego miasta, w zamian za odpowiedni zysk, nie stanowiło najmniejszego problemu. Obcowanie z nimi, negocjacje nierzadko kończone wymianą ognia, wytworzyło u Elmera niemal szósty zmysł, dotyczący grożącego mu niebezpieczeństwa. Tylko dzięki niemu jeszcze żył i oddychał, dlatego ufał mu bezgranicznie.

Diodak stanowił zagrożenie, tego Elmer był pewien. Pytanie tylko, jak duże?

Elmer nie miał okazji się o tym przekonać, gdyż w ciągu niecałych dwóch sekund, wydarzyło się kilka istotnych rzeczy. Po pierwsze, Diodak, nie przestając gadać bez ładu i składu, wytrzeszczając przekrwione oczy, i nie skupiając się na niczym dłużej, niż ułamek sekundy, wyciągnął prawą rękę z kieszeni.

Błysk stali sprawił, że Elmer momentalnie zaczął unosić broń. Kiedy stęknął mechanizm uwalniający dwudziestocentymetrowe ostrze, pistolet znajdował się w połowie swej drogi, której celem była szczerbinka ulokowana na głowie Diodaka.

Kiedy kaczor zamachnął się sprężynowcem w kierunku królika, Elmer zaczął naciskać spust.

Ktoś jednak uczynił to szybciej.

Głośny huk przetoczył się po ogromnej polanie, na której lata temu pewien skorumpowany burmistrz zamarzył sobie wybudować getto dla biedoty. Echo odbiło się od ściany lasu i powróciło z mniejszą siłą.

Wtedy jednak Elmer nie celował już w głowę Diodaka.

Trafiony w plecy kulą potężnego kalibru, Elmer poszybował bezwładnie w powietrzu, niczym zerwana ze sznurka kukiełka. Przeturlał się kilka razy po trawie, aż w końcu znieruchomiał, dobre dziesięć metrów dalej.

Tymczasem zdegenerowany przez dekadę ćpania mózg Diodaka, niemal nie zarejestrował wystrzału. A na pewno nie zwrócił na niego uwagi na tyle, żeby przerwać atak. Lśniące w blasku grzejącego słońca ostrze, wycelowane w brudną,  lewą skroń królika, nieuchronnie zbliżało się do celu.

Tyle, że brudnej, lewej skroni królika już tam nie było.

W przeciwieństwie do kaczora, tchórzliwy umysł Bugsa, mimo potężnego osłabienia regularnym piciem,  zarejestrował huk, i błyskawicznie na niego zareagował. Przerażony niemal do utraty zmysłów, zmaltretowany niedawnymi przeżyciami z Gumisiami, wydał rozkaz skupienia wszystkich sił na zachowaniu resztek przytomności. Dlatego kolana królika, pozbawione dowództwa, ugięły się ze strachu, przy wtórze zgrzytu źle pracujących stawów.

Bugs uszedł z zżyciem. Ale nie bez straty.

Ostrze ominęło skroń i resztę głowy.

Ale zahaczyło o ucho. A raczej resztkę ucha, które w wyniku tego spotkania, straciło kolejny centymetr swojej długości.

Bugs zawył z bólu. Świeża krew trysnęła w górę, oblewając gorącymi kropelkami napastnika.

Diodak, lekko zdziwiony znikającą głową swej niedoszłej ofiary, skupił na moment wzrok, szukając celu. Uśmiechnął się, obnażając żółte pniaki zębów. Zamachnął się ponownie. Nawet on zdawał sobie sprawę, że teraz nie może już chybić, limit szczęścia Bugs wykorzystał na trzy pokolenia w przód.

 Ktoś miał jednak inne plany.

Huknęło ponownie. Kula, której nigdzie nie można było zdobyć legalnymi źródłami, niemal przecięła Diodaka w pół. Czerwona posoka zalała klęczącego Bugsa, który i tak znajdował się o krok od postradania zmysłów. Zgięte niczym scyzoryk, martwe już ciało, upadło  na ziemię.

Z oczami wytrzeszczonymi z przerażenia, śliną zwisającą z kącika ust, Bugs niezgrabnie, nie wstając z kolan, obrócił się do tyłu. Dusząca woń krwi i wnętrzności odbierała dech. Drżącą jak u chorego na zaawansowane stadium Parkinsona łapą, królik przetarł twarz, próbując usunąć krew wpływającą mu do oczu.

Nagle spostrzegł jakiś ruch. Coś mignęło w oddali, między wysokimi kępami trawy. Niezdolny do jakiegokolwiek działania Bugs po prostu klęczał, śmierdzący, czerwony od stóp do głów, na skraju załamania nerwowego, i po prostu obserwował szybko zbliżający się kształt.

Obiekt błyskawicznie się zbliżał. To coś  biegło sprintem, zwinnie przeskakując napotkane przeszkody, większe kępy trawy lub kawałki żelastwa. Wykończony umysł królika próbował zidentyfikować obiekt, jednak był na to zbyt przerażony, a ów cel zbyt szybki.

Dopiero na sekundę przed spotkaniem, zorientował się, na co patrzy.

Wyprostowana nóżka, zakończona kopytkiem, z ogromnym impetem uderzyła go w brzuch.

Bugs nie tyle wypuścił, co niemal wyrzygał gwałtownie powietrze, dziwiąc się, że wraz nim, jego wnętrzności nie opuściła cała reszta, z żołądkiem i jelitami na czele.

Zgiął się w pół spazmatycznie łkając i próbując uchwycić choćby odrobinę życiodajnego tlenu. Tymczasem Prosiaczek nie czekał, aż mu się uda. Zamachnął się drugą nogą i zrobił to, czego nie zdołał dokonać sprężynowiec Diodaka: trafił go prosto w skroń.

Nieprzytomny Bugs runął na ziemię, niczym worek ziemniaków.

Prosiaczek obserwował go uważnie przez chwile, szukając podstępu, jednak szybko przekonał się, że w takim stanie, Bugs jest równie groźny, co źdźbło trawy.

Zdeptane, wyrwane i połamane źdźbło trawy.

Prosiaczek odwrócił się w stronę lasu i uniósł prawą rękę. Czekając na swojego kompana z satysfakcją zauważył, że po całkiem długim biegu, oddech nie przyspieszył mu nawet odrobinę. Lata treningów i katowania swojego ciała przyniosły rewelacyjne rezultaty. Prosiaczek był małą,  szczupłą, żylastą maszynką do zabijania, o doskonałej kondycji. W walce wręcz osiągnął poziom bliski perfekcji.

Tymczasem z lasu wyszedł jego kompan i powoli zaczął toczyć wśród sięgającej mu do kolan trawy. Ze względu na swoje gabaryty i ekwipunek, który dźwigał, chwilę zajęło mu dotarcie na miejsce.

Wreszcie jednak, góra mięśni i tłuszczu, pięć razy wyższa i mniej więcej trzydzieści razy cięższa od Prosiaczka, stanęła u celu. Ten  zerknął na Bugsa, resztki Diodaka i niewyraźny  kształt Elmera kawałek dalej.

– Załatwione – oznajmił.

Kubuś Puchatek pokiwał z uznaniem głową. Potem zdjął przewieszony przez plecy ogromny karabin snajperski, ze wciąż gorącą lufą, i oparł ją o głaz, uprzednio kopiąc z niesmakiem pozostawioną tam przez Elmera strzelbę. Potem pokręcił głową, rozluźniając napięte mięśnie karku.

Kubuś w niczym nie przypominał małego, pulchnego zwierzaczka, którym był w czasach swojej kariery. Niezłomna chęć zerwania ze swoim wizerunkiem sprawiła, że lata treningu zmieniły go w olbrzymiego, pokrytego zwałami mięśni zabijakę. Potężne ramiona pokrywały dziesiątki tatuaży, z których ten przedstawiający kopulującą parę osiołków, był najmniej wulgarny.

Jeden z osiołków trzymał w psyku ogon z zawiązaną na nim kokardką.

Dwa przecinające się na ukos pasy z nabojami oplatały wielki, obleczony w ciasną koszulkę, tors. Kieszenie wojskowych spodni wypełniały granaty, zapasowe magazynki i kilka innych niezbędnych drobiazgów. Na rzemieniu przewieszonym na ramieniu, kołysał się wielki karabin maszynowy.

 Jak na ironię, skonstruował go i sprzedał kilka lat temu Elmer. Broń kilka razy zmieniała właściciela, zawsze w dość drastycznych okolicznościach, aż w końcu wpadła w wytatuowane łapska Puchatka. Ten wiele razy zdążył jej już użyć, i był bardzo zadowolony z rezultatów.

Gdyby wiedział, że przed chwilą zastrzelił jej twórcę, roześmiałby się serdecznie.

– Ale nie zatłukłeś go, nie? – Zapytał tubalnym głosem, brodą wskazując na leżącego bez ruchu Bugsa.

-No wiesz… – odpowiedział z urazą Prosiaczek. Z racji swych umiejętności, wiedział równie dobrze jak kogoś trafić, aby zabić, jak i tylko pozbawić przytomności.

Podszedł do królika. Przyglądał mu się przez chwilę, aż w końcu zdecydował. Położył kopytko na boku kolana leżącego, i mocno nacisnął.

Królik zawył z bólu, po raz kolejny w ostatnim czasie, i błyskawicznie oprzytomniał. Szybko tego pożałował, kiedy ucho, brzuch, głowa oraz kolano dosadnie o sobie przypomniały.

– Na wielkiego rysownika! – wrzeszczał. – Aaaaaa! Moja noga, jak boli! – dodawał, choć, tak naprawdę, miał na myśli całe swe obolałe ciało.

Prosiaczek zerknął na Puchatka, pełniącego w ich duecie rolę szefa i mózgu.

Szef i mózg kiwnął głową.

– Ale delikatnie – mruknął. – Żeby nie trzeba było go znowu budzić.

Prosiaczek kiwnął głową i krótkim, niemal niezauważalnym ruchem, uderzył królika w twarz.

Bardziej z zaskoczenia niż bólu, Bugs zamilkł.

Kubuś szybko wykorzystał, z pewnością chwilową, przerwę w zawodzeniach królika.

– Witaj, kochaniutki – zaczął miłym głosem. Miłym w swym mniemaniu. W rzeczywistości wszystkie okoliczne zwierzęta właśnie struchlały ze strachu. Kilku, co słabowitszym, popękały serduszka.

– Przyszliśmy zadać ci jedno pytanie, o ile nie masz nic przeciwko – dodał, pochylając się nad Bugsem, i przesłaniając tamtemu nie tylko Słońce, ale i większość świata.

– Jedno pytanko, to wszystko. Jedno pytanko i jedna odpowiedź, żeby zaspokoić naszą ciekawość. Co ty na to, kochaniutki?

Do Bugsa powoli zaczął dochodzić sens wypowiadanych w jego stronę słów.

Bardzo powoli.

– Hę? – wymamrotał.

Prosiaczek poruszył się nieznacznie.

– Widzisz, mój towarzysz nie grzeszy cierpliwością, i z tego, co się orientuję, właśnie mu się ona kończy – kontynuował Kubuś. Pochylił się jeszcze bardziej. Potężne łapy oparł o uda grubości dojrzałego drzewa. – Naprawdę, radzę ci ze szczerej sympatii – nie doprowadzaj go do ostateczności. Chyba, że pragniesz być łamany, bity, maltretowany, duszony, cięty i miażdżony. Wtedy mnie nie słuchaj, jesteś na dobrej drodze.

Bugs, dla którego własne zdrowie i życie było wartością najwyższą, zdołał skupić się na tyle, żeby wymamrotać:

– Cz… Czego chcecie?

– No, proszę – wrzasnął Puchatek, gwałtownie się prostując. – To rozumiem – dodał z uśmiechem, klaszcząc w dłonie.

– Odrobina zdrowej perswazji i od razu poprawia się komunikacja – kucnął tak blisko królika, że ten mógłby go dotknąć, wyciągając łapę. Wielka głowa Kubusia z bliska przypominała napęczniałą dynię z malutkimi oczkami i odstającymi uszami. Spojrzenie miał równie beznamiętne, co atakująca kobra.

– Nadstaw uszu, kochaniutki… – zaczął, a potem zachichotał, co przypominało kaszel nosorożca. – Przepraszam, to chyba było trochę nie na miejscu.

Prosiaczek uśmiechnął się nieznacznie. Nie lubił tego puchatkowego gadania. Gdyby to od niego zależało, Bugs leżałby już w kałuży krwi, po raz dziesiąty wykrzykując wszystko, co chcieliby wiedzieć.

Ale rządził Kubuś, a Prosiaczek nie miał zamiaru tego negować.

– Zacznijmy jeszcze raz – powiedział wciąż szeroko uśmiechnięty Puchatek, nachylając się konspiracyjnie nad królikiem. – Jak już zapewne wspominałem, mamy do ciebie, kochniutki, tylko jedno pytanie. Jedno, jedyne pytanko. Pytaniątko, wręcz. Jesteś gotowy? Skupiłeś się wystarczająco?

Bugs jakimś cudem zdołał nie zemdleć i nieznacznie pokiwał głową. Bolało go dosłownie wszystko, ale najgorsza była świadomość, że może być z nim jeszcze znacznie gorzej.

Znacznie, znacznie gorzej.

– Wspaniale, po prostu cudownie! A więc, kochaniutki, wytęż proszę słuch, i skoncentruj się na moich słowach.

Kubuś pochylił się nad głową królika, niemal dotykając jego okaleczonego ucha. Z przyjemnością wciągał woń świeżej krwi.

– Powiedz mi – wyszeptał – powiedz mi, proszę, dlaczego, powtarzam: dlaczego, do kurwy nędzy, jesteś taki ważny?

Puchatek odsunął się nieznacznie i zaczął intensywnie wpatrywać w królika, oczekując odpowiedzi.

Tymczasem królik zgłupiał. Spodziewał się wszystkiego, z pytaniem o mapę zaginionego skarbu Rudobrodego włącznie, ale to, co usłyszał, kompletnie zbiło go z tropu.

Widocznie jego mina mówiła wszystko, gdyż Kubuś z zapałem pokiwał głową.

– Wiem, wiem –powiedział. – Zaskoczyłem cię. Pozwól więc, że ci pomogę, i nakreślę nieco szerszy obraz sytuacji, byś mógł spojrzeć na to wszystko z odpowiedniej perspektywy.

Nie spuszczając z niego nieruchomego wzroku, zaczął mówić:

– Nie dalej jak dwa dni temu dostaliśmy zlecenie. Dopilnować, żeby  cel nie dożył następnego dnia. Nic nowego. Powiedziałbym wręcz, że rutyna. Dostaliśmy namiary, standardowo cały dzień spędziliśmy na planowaniu i rozpoznaniu. Celem okazał się były gwiazdor, obecnie menel i pijaczyna, nic nie znacząca, brudna okruszyna, na tym zasyfionym świecie.

Już wtedy zadawaliśmy sobie pytanie, kto miałby płacić tyle kasy za śmierć takiego zera? Zera, które najprawdopodobniej, zapije się na śmierć w ciągu roku. Bo, musisz wiedzieć, zaproponowano nam najwyższą stawkę, jaką kiedykolwiek dostaliśmy. Bez negocjacji, bez targów. Całość do ręki. W tej branży to się nie zdarza.

Kubuś przerwał i popatrzył na ciało Diodaka, otoczonego powoli krzepnąca krwią. Oblizał wargi i kontynuował:

– Próbowaliśmy dowiedzieć się czegoś więcej o naszym zleceniodawcy, ale świetnie zatarł za sobą ślady. Ślepa uliczka. Cóż nam, więc, pozostało? Nic, tylko wypełnić zadanie, wpierw oczywiście, co nieco wypytując nasz zagadkowy cel.

Przybywamy więc na miejsce. Ledwo zdążyliśmy się rozlokować, kiedy kogo widzimy? Konkurencję! Znacznie gorszą, żenująca i przy nas amatorską, ale konkurencję! Gumisie! Dzięki twojemu, nieżyjącemu już, przyjacielowi, oszczędzono nam z nimi zachodu, ale pytania tylko się namnożyły. Potem ta nieszczęsna chudzina próbowała cię, co nieco, pociąć, jakby właśnie zaczął się sezon na króliki. Swoją drogą, załatwił go nie kto inny, tylko ja, we własnej osobie. Może się nie znam, ale jak na moje oko, właśnie zostałeś moim dłużnikiem. Spłać więc swoją należność i powiedz mi, kim ty jesteś? Co zrobiłeś, lub co wiesz, że ktoś wysyła dwie ekipy do eliminacji jednego pijaka? A może zleceniodawców było dwóch i działali niezależnie od siebie? A może jest ich więcej, i zmierza tu właśnie pieprzona armia najemników?

Kubuś pochylił się jeszcze bardziej. Bugs poczuł na policzku ciepły oddech tamtego.

– O co tu, kurwa, chodzi? Powiedz, a obiecuje, że umrzesz szybko i możliwie bezboleśnie.

Bugs załkał bezgłośnie. Zamknął oczy. Zapragnął usnąć i nic więcej nie czuć.

Królikowi obce było pojęcie heroizmu. Jeśli posiadał jakiekolwiek pokłady odwagi, nic o tym nie wiedział. Być może to ostatnie wydarzenia sprawiły, że znalazł się na krawędzi, w miejscu, z którego nie ma już odwrotu.

A może, po prostu, doznał wstrząśnienia mózgu.

Bugs wymamrotał coś niewyraźnie.

Puchatek, podekscytowany, zbliżył się do niego jeszcze trochę.

– Co? Co powiedziałeś? Powtórz, słyszysz? Dlaczego jesteś taki istotny? Czemu chcą cię tak bardzo zabić?

Królik spojrzał przekrwionymi oczami w tą brzydką, okrągłą twarz przed sobą. Wziął głęboki oddech i powiedział:

– Bo mi, kurwa, zazdroszczą mojej urody – po czym przymknął powieki, z błogością wyczekując szybko zbliżającego się omdlenie.

Błysk bólu natychmiast go ocucił. Wrzasnął przeraźliwie i zamachał łapami, próbując dosięgnąć wielkiej ręki Puchatka, która ściskała w palcach zmaltretowane ucho królika. Między palcami olbrzyma pociekła świeża krew.

Wyglądało, jakby sprawiało to Puchatkowi przyjemność.

– Mogłeś, kurwa, po dobroci. Teraz spróbujemy inaczej.

Puścił królika, który zwinął się w kłębek i niezdarnie próbował zatamować krwawienie.

– Jest twój – rzucił w stronę Prosiaczka i dźwignął się na nogi.

Zaczął poprawiać ubranie i sprzęt, kiedy ze zdziwieniem stwierdził, że królik jeszcze nie krzyczy z bólu.

– Słyszałeś, co powiedziałem? Zabaw się.

– Cos się zbliża – powiedział cicho Prosiaczek, wpatrując się w stronę lasu, skąd  niedawno przybyli.

 – Nie pierdol, że naprawdę ktoś jeszcze przyłączy się do zabawy – rzekł Kubuś uśmiechając się od ucha do ucha, jakby ta perspektywa wcale mu nie przeszkadzała. Zarepetował karabin i wycelował w kierunku, który wskazał prosiaczek.

– Faktycznie – wymamrotał, wytężając wzrok. Coś kolorowego i niewielkiego, mniejszego nawet od Prosiaczka, podskakując nieznacznie, zbliżało się w ich stronę.

Puchatek uniósł broń, ale szybko ją opuścił.

– Co, do kurwy…

Nawet Prosiaczek, zwykle powściągliwy w okazywaniu uczuć, uniósł brwi w geście zdziwienia.

Kicając w wysokiej trawie, od czasu do czasu się przewracając, brnął w ich stronę mały zajączek. Fioletowy, mechaniczny zajączek. Podskakiwał rytmicznie, a gęste futerko z każdym skokiem i każdym upadkiem, stawało się coraz bardziej brudne.

– Ja chyba, kurwa, śnię – wymamrotał Kubuś. Przeskakiwał wzrokiem od zajączka do lasu, ale nie zauważył niczego podejrzanego.

Tymczasem zajączek ostatnim susem znalazł się dwa metry od Prosiaczka. Żółte paciorki oczu patrzyły beznamiętnie. Urządzonko zadygotało i wykonało kolejny skok. Zawahało się, jakby oceniało odległość, a potem tylne nogi, dzięki mocnej sprężynie, ponownie odbiły się od podłoża i zajączek, bardziej już zielono – brązowy niż fioletowy, wylądował w rękach zdziwionego Prosiaczka.

– Haaa!!! – Zawył ze śmiechu Kubuś. – Nie mogę, stary, chyba właśnie zostałeś rodzicem!

Prosiaczek, zdziwiony jak jeszcze nigdy w życiu, wpatrywał się w krótkie uszka, czarny nosek i miękkie, mimo brudu, futerko. 

W momencie, kiedy uświadomił sobie, że zabawka ta, jak na zabawkę, jest dużo za ciężka, zajączek przemówił:

– Wiesz, co? – Zaskrzeczał głośniczek ukryty na grzbiecie.

– Co? – Bardziej wyraził zdziwienie, niż odpowiedział na pytanie Prosiaczek.

– Czuję, kurwa, swąd przypalonej wieprzowiny.

Wybuch rozerwał Prosiaczka na kawałki. Niektóre jego krwawe ochłapy wylądowały dwadzieścia metrów dalej.

Sekundę później Kubuś,  lekko otumaniony i poparzony falą uderzeniową, biegł już w kierunku bloku. Z imponująca dla kogoś jego gabarytów prędkością, wbiegł do klatki, a potem do pierwszego z brzegu mieszkania. Zatrzasnął za sobą drzwi, Dwoma susami znalazł się za starą ława, którą przewrócił kopniakiem, tworząc prowizoryczna barykadę. Na  podłodze szybko ułożył kilka granatów i zapasowych magazynków. Czując za sobą pokrzepiająca solidność ściany, przeładował karabin.

– Chodźcie po mnie – powiedział nie przestając się uśmiechać.

 

Elmer tworzył nie tylko broń. Konstruował także kamizelki kuloodporne. Bez niej nie wychodził z domu.

Jedna z nich, eksperymentalna, właśnie uratował mu życie. Ogromny kaliber pocisku, co prawda, go nie zabił, ale złamał kilka żeber i pozbawił na chwilę przytomności.

Na pewno lepsze to, niż wielka dziura w plecach.

Elmer obudził się w chwili, kiedy Prosiaczek dopadł Bugsa. Kolejne minuty upłynęły mu na szacowaniu swojego stanu i planowaniu kolejnych kroków. Kiedy obaj z Kubusiem skupili się na króliku, odczołgał się ostrożnie w stronę włazu. Jednego z wielu rozsianych w okolicy, które prowadziły do podziemnych korytarzy, efekt kilku lat projektowania i żmudnego kopania w twardej ziemi. Jednak opłaciło się. Elmer był teraz w stanie niepostrzeżenie przemieszczać się pod ziemią na terenie wielkości kilku boisk piłkarskich.

A pod ziemią miał kilka swoich zabawek.

Niekoszona trawa stłumiła odgłosy i ukryła otwieraną klapę. Poruszając się denerwująco wolno, z uwagi na szarpiący przy każdym kroku ból połamanych żeber, Elmer dotarł do jednego z kilku centrów dowodzenia.

Zdecydował, że użyje zajączka, ukrywającego w swoim pluszowym wnętrzu pół kilograma plastiku.

Nie odmówił sobie drobnej przyjemności.

– Czuję, kurwa, swąd przypalonej wieprzowiny – powiedział do mikrofonu i nacisnął guzik. Tutaj, pod ziemią, wybuch brzmiał jak ciche pyknięcie.

Pozwolił Kubusiowi dotrzeć do pokoju.

Był przecież na swoim terenie.

Z niejakim rozbawieniem obserwował przygotowania Puchatka, dzięki jednej z kilkudziesięciu kamer zamontowanych w całym budynku.

Nucąc pod nosem, nacisnął kilka przycisków.

 

 

 

Kubuś czekał. Był cierpliwy. Biorąc pod uwagę jego arsenał, czuł się całkiem nieźle. Szykowała się niezła zabawa.

Nagle usłyszał cichy zgrzyt. Zerknął w górę. Brudne, popękane kasetony rozpadły się na kawałki i spadły na podłogę. Kubuś omiótł lufą cały sufit, ale nikogo nie zobaczył.

Tylko jakieś dziwne dysze.

 Nagle trysnęła z nich gęsta ciecz. Kubuś wrzasnął, kiedy zalała go tłusta, śmierdząca ciecz.

– Co to, kurwa, ma być? – Wrzasnął. – Chcecie mnie, to chodźcie! Słyszycie, kurwa? Chodźcie!

 

Nieznacznie krzywiąc się pod nosem, ręką delikatnie obejmując lewy bok, Elmer wymamrotał:

– Ktoś zamawiał pieczonego niedźwiadka?

 Nacisnął guzik. Kilkadziesiąt metrów dalej kilkanaście sprytnie ukrytych pręcików skrzesało iskry. Udoskonalony pod wieloma względami napalm, natychmiast zapłonął jasnym blaskiem, zamieniając wszystkie mieszkania w rozgrzane do białości piekarniki.

 

Bugs usłyszał nieludzki wrzask. Nieznacznie uniósł łeb. Zmrużył oczy, kiedy spojrzał na miejsce, w którym jeszcze niedawno stał jego brudny blok. Zamiast niego, widział teraz zarys szkieletu budynku, z którego wszystkich otworów tryskały strumienie jasnego ognia.

Bugs stwierdził, że ma dość, i zemdlał.

Koniec

Komentarze

Przydałby się link do pierwszej części.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Chyba cos mi z tym linkiem nie wyszło. Poprawie jutro, z komorki ciężko to zrobic.

Hmmm. Trudno mi coś sensownego napisać.

Zestawienie milutkich postaci z kreskówek z bezpardonową rozpierduchą ma pewien urok, ale jakoś do mnie nie przemówiło. Może humoru zabrakło? A może wyjaśnienia tego wszystkiego?

Jeśli czytałam kiedyś pierwszą część, to już jej nie pamiętam. Niby mi to nie przeszkadzało, ale może to w tej nieznajomości tkwi problem?

Można było tekst lepiej doszlifować – a to niezamierzony rym, a to literówka. Nie są to poważne sprawy, jednak robią złe wrażenie.

Babska logika rządzi!

W oddali powietrze drżało, jak rozgrzany olej.

Rozgrzany olej nie drży.

 

W wysokiej, od dawna niepielęgnowanej trawie, cykały świerszcze. Chyba tylko im nie przeszkadzał upał.

Upał im przeszkadza jak jasna cholera, dlatego cykają tylko wieczorami i nocą. :p

 

ogromnego zbioru rzeczy i osób, których Bugs miał głęboko w dupie.

Które. Zarówno rzeczy jak i osoby są rodzaju niemęskoosobowego.

 

Podrapał się po czubku głowy. Głowy bujnie porośniętej siwymi już włosami.

Zbędne to powtórzenie.

 

Diodak, lekko zdziwiony znikającą głową swej niedoszłej ofiary, skupił na moment wzrok, szukając celu. Uśmiechnął się, obnażając żółte pniaki zębów.

Skąd Diodak, jako kaczka, ma zęby?

 

Bugs, dla którego własne zdrowie i życie było wartością najwyższą

Przecież chlał i spał we własnych rzygach; trochę się to gryzie. No i jego imię to chyba Buggs.

 

Cos się zbliża

 

Z imponująca dla kogoś jego gabarytów prędkością

znalazł się za starą ława

Czując za sobą pokrzepiająca solidność ściany

 

– Chodźcie po mnie – powiedział[+,] nie przestając się uśmiechać.

Jedna z nich, eksperymentalna, właśnie uratował mu życie.

 Nagle trysnęła z nich gęsta ciecz. Kubuś wrzasnął, kiedy zalała go tłusta, śmierdząca ciecz.

Końcówka pstrzy się usterkami, co świadczy jedynie o tym, że nie przeczytałeś tekstu przed publikacją. Gdybyś to zrobił, z łatwością pozbyłbyś się tych literówek.

Cała historia natomiast bardzo mi się spodobała – krew się leje, trup ściele gęsto i nie wiadomo do samego końca kto tak naprawdę będzie górą. Fajnie stawiałeś kolejne postaci na piedestale i je potem z niego bezwzględnie strącałeś.

Pozdrawiam!

Właściwie mogę się podpisać pod opinią Finkli – ot, czasem nawet zabawna historyjka o naparzance w krainie baśni i fantazji. Miałem skojarzenia z kilkoma odcinkami Family Guy albo South Park.

Czytało mi się płynnie, bez większych zgrzytów.

Podsumowując: okej, ale bez fajerwerków. Przyjemny tekst na odstresowanie.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Musiałem zajrzeć do konkursu Konfrontacje, żeby przekonać się, skąd ten pomysł. Niewiele to pomogło :) Owszem, walka jest już dla mnie jasna, ale skąd postacie z kreskówek? :) Przyznam, że jest to oryginalne, jednak zupełnie do mnie nie przemawia. Nie potrafię sobie wyobrazić ani króliczka, ani misia w takiej scenerii. Mnie to nie kupiło. Sama walka też nie ma zbyt głębokiego podłoża, może wszystko umotywowałeś w pierwszej części, nie wiem.

Za to warsztat porządny, nie zacinałem się przy czytaniu i całkiem dobrze się to czytało. Podsumowując, trochę zmarnowany potencjał na kreskówki, mogłeś wpasować w tą walkę ciekawszych bohaterów, całość (dla mnie) by zyskała.

Myślałam, że lektura pierwszej części pomoże mi w pojęciu treści części drugiej, ale cóż, tym razem też nie wiem o co chodzi. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka