- Opowiadanie: Diossos - KLON cz.IV

KLON cz.IV

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

KLON cz.IV

IV

 

Joanna Szych, jak co dzień mijała drzwi sal wypełnionych lodówkami pełnymi embrionów, które znajdowały się na pierwszym piętrze. Dzisiaj jednak przyszła później i w złym humorze.

-Jak tam moje idealne frankensteiny?– spytała z uśmiechem starając się nie okazywać złego humoru.

-Bardzo dobrze, mamy parę idealnych kandydatów na nieśmiertelnych, sponsorzy będą mieli idealne dzieci, nie będą mogli się ich pozbyć.– zaśmiał się asystent.

-No miejmy nadzieję, ich hojność musi zostać wynagrodzona– powiedziała Joanna nie zatrzymując się na dłużej.

W piwnicy instytutu znajdowały się sale z żywymi inkubatorami, ogółowi miejsce znane jako dział lodówek, zawsze starała się jak mogła unikać odwiedzin w tamtych rejonach, a pracownicy tam zatrudnieni byli najbardziej kontrolowanymi osobami z całego instytutu i na każdego z nich Joanna miała jakiegoś haka. Niewiele osób miało wstęp do tych pomieszczeń i niewiele osób pracujących w instytucie, wiedziało jakiego rodzaju proceder ma tam miejsce, większość, zatrudnianych była przekonana, że znajdują się tam lodówki do których przywożeni są dawcy i poniekąd miała racje.

Gdy wchodziła do gabinetu zadzwonił telefon, numer widoczny na wyświetlaczu był numerem wewnętrznym z działu lodówek, Joannę przebiegł nieprzyjemny dreszcz.

-Słucham – powiedziała odbierając słuchawkę.

-Przywieźli dawczynię i mamy mały dylemat, dziewczyna ma rzadką grupę krwi i nie wiemy czy oddać organy, czy przejąć ją na inkubator.

-Ile ma lat?

-siedemnaście. To samobójczyni. W wyniku depresji za radą psychologa poprosiła o eutanazję, a przed jej dokonaniem podpisała kartę dawcy, więc wstrzyknęli jej środek uśmiercający mózg i przesłali do nas.

-Co z jej rodziną?

-Mając pięć lat została odebrana rodzicom ze względu na ich status finansowy i adoptowana przez lesbijki , potem panie się rozstały i zestaw mam się zmienił, sprawiała jednak duże kłopoty wychowawcze i w wieku 13-stu lat trafiła do domu dziecka, od tamtej pory jak wynika z raportu psychologa nie utrzymywała kontaktu z żadną z byłych matek, a do danych biologicznych rodziców nie miała dostępu, oni także nie mają żadnych danych o niej.

-Dobrze, weźcie ją na inkubator, wiesz jakie mamy braki– rzuciła krótko -jeszcze coś?– spytała mając nadzieję, że to koniec konwersacji.

-Tak, ale o tym chciałbym porozmawiać na zebraniu.

-To znaczy o czym?– poddenerwowała się Joanna

-O środku uśmiercającym mózg, mamy tu pewne obawy czy działa prawidłowo i chlelibyśmy…..

-Co ty mi tu pieprzysz !- przerwała Joanna– Nie chce o tym więcej słyszeć, nie główkuj tylko zajmij się robotą. Terminy gonią, a sponsorzy czekają na efekty i żadnych ale..-wykrzyczała zdenerwowana w słuchawkę, po czym rzuciła ją na biurko nie czekając na odpowiedź.

Wiek robił swoje, traciła coraz częściej cierpliwość. Całe swoje, życie poświęciła walce. Walce o godną śmierć dla wszystkich, o to aby każdy kto chce mógł mieć dziecko, o wolność dla wszystkich mniejszości, o prawo do aborcji, o prawo do wolności intelektualnej uwolnionej od jakiejkolwiek formy fanatyzmu religijnego. Pochyliła głowę i spojrzała na pierścień Atlantów upewniając się czy go nie zgubiła i westchnęła. Tak dobrze w swojej opinii zużytkowała swoje życie, tyle osiągnęła, a mimo to od paru lat nie przespała dobrze ani jednej nocy. Winą za taki stan rzeczy obciążała wszystkich, a najbardziej takich miękkich ćwoków jak doktor Rudzki, z którym przed chwila rozmawiała przez telefon. Takich co to każdy włos rozdzielali na czworo, zamiast poświęcić cały czas i siły na udoskonalanie eksperymentu klonowania ludzi i narządów. Ona widziała w tym klucz do długowieczności, a czasu miała coraz mniej, embrionów mieli miliony, jedyne czego im brakowało to były inkubatory. Pomimo powszechnie dostępnej eutanazji, ciągle brakowało jej młodych, zdrowych ciał kobiet zdatnych na inkubator, dlatego walczyła jak lew o każdą nową sztukę i coraz częściej uciekała się do nielegalnych środków aby je pozyskać. Kolejną rzeczą jakiej się obawiała, był czas, a właściwie jego brak, który mógł uniemożliwić jej dalszą pracę. To także spędzało jej sen z powiek. Czuła także, że był jeszcze jakiś inny powód jej bezsenności, był to jakiś lęk, lęk którego nie rozpoznawała i do którego nie przyznawała się nawet przed samą sobą.

Usiadła przy biurku i starała się skupić na pracy ale nie szło jej łatwo, nawet pozycja lotosu nie pomogła. W głowie ciągle miała poranną rozmowę z Maksem. Maks jej najbardziej udane dzieło, jej ulubione „dziecko". Nie miała swoich dzieci i zapewne dlatego zawsze uważała, że klony to jej rodzina. Wszystkie klony z pierwszej próby na jej prośbę nosiły jej nazwisko, były to dzieci idealne, przynajmniej większość z tych które się urodziły. Uśmiechnęła się na wspomnienie jak cała grupka czekała na nią w świetlicy gdy odwiedzała je w Warszawskim ośrodku w którym dorastały. Po chwili jednak jej twarz spochmurniała. Uświadomiła sobie, że zawiodła się na nich. Teraz gdy już dorosły, gdy najbardziej potrzebuje ich wsparcia i liczy na ich wdzięczność, spotyka ją kolejny zawód, one nie są wdzięczne. Wręcz przeciwnie, są złe, mają same pytania i pretensje. Gnębią ją ustawicznymi dociekaniami i problemami, a przecież mają wszystko, mają długowieczność, inteligencję i zdrowie o jakim zwykły śmiertelnik nie ma co marzyć, nazywanie ich klonami jest pomyłką, oni są czymś więcej, są zlepkiem doskonale dobranych genów, są idealni i wbrew temu co sami o sobie sądzą są jedyni w swoim rodzaju, dlatego właśnie zawsze przy pracownikach instytutu nazywała ich swoimi pięknymi frankensteinami, co w duchu uważała za ciepłe, twórcze i inteligentne.

-Jak on mógł?– mamrotała oburzona krążąc po swoim obszernym gabinecie– jak mógł? Jak on, z takim umysłem, może tak nic nie rozumieć? Po co pyta o brata? Zrobiłam co musiałam, co było najlepsze dla niego i dla nas, przecież nawet nie cierpiał.

Stanęła przy biurku i nerwowo zaczęła miętosić pierścień Atlantów szukając w nim podświadomie pociechy . Wspomnienia wlewały się jej do głowy nieuporządkowaną falą.

"Sylwester i Maks identyczni jak bliźniacy. Ulubieńcy jej i sponsorów. Sylwester taki obiecujący chłopiec, tak świetnie się rozwijał do szóstego roku życia, może nawet lepiej niż Maks, a potem ta choroba przeklęta. Taka porażka. Nie mogła pokazać kaleki sponsorom. Nie mogła pozwolić mu dalej cierpieć. Zrobiła to co musiała. Wymyśliła zatrucie wyrostkiem i nagłą śmierć. Wszyscy uwierzyli, wszyscy oprócz Maksa. On jeden wiedział, że Sylwester był chory, że było z nim coś nie tak. Maks kochał Sylwestra jak bliźniaka i gdy zobaczył co dzieje się z jego skórą strasznie się martwił i jako jedyny domyślił się że jego nagła śmierć nie miała nic wspólnego z wyrostkiem robaczkowym. Wyrzucał jej teraz po latach, że Sylwester chciał żyć, że pomimo choroby którą sam dostrzegł nie chciał umierać i każdego dnia bał się, że po niego przyjdą. Tylko czy on nie rozumie, że Sylwester został przez nią uchroniony przed większym cierpieniem, przed samym sobą i nieuleczalną chorobą. Czy nie rozumie, że ją to też bolało, dla niej to także było straszne. Nawet podwójnie, bo dla niej to była także porażka zawodowa, gdyby to wyszło na jaw, to położyłoby to cały program klonowania. Ile trosk, ile nieprzespanych nocy. Maks powinien to rozumieć. Powinien ją wspierać, a nie marudzić. Powinien się cieszyć, że jest zdrowy, że jego to nie spotkało, ale on nie rozumie. "

-Głupiec!- krzyknęła i odruchowo zasłoniła ręką usta. Rozejrzała się w koło jakby ściany mogły ją skarcić.

-Dosyć, dosyć– wyszeptała i opadła na fotel zupełnie wyczerpana. Tak nie powinien zaczynać się dzień pomyślała, „muszę się skupić i uspokoić"

-Pani Martino, poproszę o kawę i coś na uspokojenie– zadzwoniła na sekretarkę

-Już niosę kochana pani Joasiu– metalowy głos sekretarki przywrócił jej poczucie rzeczywistości.

Po chwili do gabinetu weszła drobiąc jak gejsza niska, drobna blondynka o małych wymalowanych oczkach. Na jej twarzy królował dobrze wypracowany grymas współczucia dla przełożonej.

-Jak się pani czuje, pani Joasiu? Pani się przemęcza doprawdy i kto to doceni?– zaczęła monolog.

-Już dobrze. Dzwonił ktoś?– przerwała jej przełożona.

Z samego rana dzwonił Pan Maks -powiedziała sekretarka podając kawę, a jej małe ładne oczka zabłysły jak gwiazdy na sam dźwięk tego imienia– Nie powiedział o co mu chodzi, ale prosił żeby pani oddzwoniła. Pan Maksymilian wydawał się być zaniepokojony. On zapewne też zanadto się przepracowuje.

-Tak już z nim rozmawiałam. Chciałabym zostać sama. Proszę nikogo nie łączyć przez najbliższe pół godziny.– Joanna przerwała nerwowo kolejny monolog sekretarki, która o Maksie mogła gadać godzinami.

-Ależ naturalnie kochana pani Joasiu– powiedziała nieco zdezorientowana sekretarka. Nie spodziewała sie takiej reakcji. Maks był ulubieńcem przełożonej, a ona sama była w nim zakochana po uszy, zresztą jak w każdym przystojnym, bogatym i wpływowym mężczyźnie. Maksymilian Szych plasował się jednak na szczycie tej długiej listy, oczekiwała więc że pani Joasia ucieszy sie z tego telefonu i będzie to okazja do pogawędki i zbliżenia. Stało sie jednak inaczej. Oschłe zachowanie przełożonej ubodło ją i dobrze sobie tę krzywdę postanowiła zapamiętać, ale opuszczając pokój uśmiechnęła sie tylko współczująco i delikatnie zamknęła drzwi gabinetu.

-Co ona sobie myśli? – wymamrotała drobiąc ze zmarszczonym czołem w kierunku swojego biurka, a całe biuro mogło już być pewne, że dzisiaj ta drobna, wymalowana i wypachniona kobitka da im popalić i zakoduje każde spóźnienie, dłuższą rozmowę lub bałagan na stanowisku pracy.

 

 

***

 

Maks siedział przy stoliku w pizzerii i czekał na Miłkę. Nieszczęśliwie zaraz po złożeniu zamówienia dał znać jej wczorajszy barszczyk i musiała w tempie ekspresowym iść do łazienki. Siedział więc sobie popijając colę i zastanawiał się czy z nią wszystko dobrze i chociaż trochę było mu jej żal, to jednak przede wszystkim chciało mu się śmiać z jej talentów trucicielki. Co chwila rzucał spojrzenie na drzwi prowadzące do toalet.

Miłka od rana kombinowała jakby tu namówić Maksa na pójście do tej właśnie pizzerii. Wczoraj wracając z wycieczki dostrzegła niedaleko knajpki w której pili kawę pizzerię identyczną jak w jej świecie. Często odwiedzali ją z Filipem i wiedziała, że po zejściu schodkami w kierunku toalet jest tam wyjście ewakuacyjne, które dla wygody obsługi często zostawiano otwarte. Miała nadzieję, że tutaj było tak samo. Musiała tylko znaleźć pretekst, żeby na dłużej wejść do łazienki, wymknąć się do knajpki w której byli wczoraj i skorzystać z terminalu. Na odwrocie karteczki, którą ofiarował jej Irek była instrukcja jak korzystać z terminalu i wykonać połączenia na koszt osoby odbierającej połączenie.

Okazało się, że nie musiała zbyt długo przekonywać Maksa do wyjścia na miasto w celu zjedzenia obiadu. Udało jej się także nakierować Maksa na wybór odpowiedniej pizzerii.

Gdy tylko złożyli zamówienie, Miłka zaczęła narzekać na żołądek i udała się do toalety. Miała jakieś 15-25 minut, tyle czekało się na zamówioną pizze, przypuszczała, że gdy podadzą posiłek Maks zacznie się niepokoić jej nieobecnością.

Nadzieje jej nie zawiodły , wyjście było otwarte. Wybiegła więc z budynku, przebiegła przez pasaż handlowy i dotarła do głównej ulicy. Knajpka w której byli wczoraj znajdowała się po drugiej stronie.

Dopadła do terminalu, który znajdował się w holu kawiarni założyła słuchawki i wybrała numer.

Słucham– usłyszała męski głos

-Mam na imię Ludmiła i ..– nie zdążyła dokończyć.

-Dobrze, że pani dzwoni, czekałem na pani telefon, skąd pani dzwoni?– przerwał jej mężczyzna.

-Dzwonię z restauracji Ittaka niedaleko placu bankowego i mam mało czasu, dostałam pana numer..

-Od Irka, tak wiem– ponownie przerwał jej mężczyzna– czy miałaby pani szansę spotkać się ze mną jutro w kawiarni z której pani teraz dzwoni, powiedzmy o tej samej porze.

Zrobię co będę mogła, ale niczego nie mogę obiecać, wszystko zależy od tego czy przekonam Maksa

-Dobrze, jeżeli się pani nie uda, będę tam czekał co dziennie przez najbliższy tydzień o tej samej porze, to do zobaczenia– powiedział mężczyzna wyraźnie kończąc rozmowę.

-Jeszcze chwileczkę, co to jest pustak? -spytała nagle Miłka

-Gdzie pani to słyszała? Zresztą nieważne. To klon. Właściwie tak w instytucie złośliwie nazywa się tych którzy nie mają odpowiednika w waszym świecie, nazwa PUSTAK ma sugerować, że osoba ta nie ma duszy jest pustą skorupą. Po za instytutem określa się tak klony, bo po za instytutem nikt nie wie o świecie równoległy, a sama nazwa jakoś przeciekła na zewnątrz i przylgnęła do klonów, których miliony wiernych kopii w stanie embrionalnym spoczywają w lodówkach w Instytucie Genetyki i Rozwoju Rodziny. No cóż ludzie potrafią być okrutni. Proszę sobie nie zawracać tym głowy i unikać tej nazwy przy Maksie, klony są na nią bardzo wrażliwe. Do zobaczenia jutro.

-Miejmy nadzieję– odpowiedziała Miłka i połączenie zostało przerwane.

Miłka, wiedziona ciekawością postanowiła jeszcze przed odejściem sprawdzić na internecie czy jest coś w sieci na temat jej odpowiednika. Wklepała swoje imię i nazwisko i nic nie wyskoczyło. Miała już odejść, gdy coś ją tknęło i wstukała swoje imię i nazwisko panieńskie. Ku jej zaskoczeniu pojawiło się parę odnośników. Zajrzała na jeden i to co zobaczyła zmroziło ją. Był to artykuł, który opisywał tragiczną śmierć w wypadku dwóch młodych osób Ludmiły Laszczyk i Filipa Suleckiego. W wypadku ciężko ranny został także Maksymilian Szych znany szeroko opinii publicznej naukowiec i wysoki urzędnik państwowy. Odruchowo skopiowała do wyszukiwarki : Maksymilian Szych. Weszła do życiorysu i wzrokiem zaczęła wyłapywać najważniejsze informacje:

Jeden ze 100 najbogatszych osób w kraju, naukowiec, jedna z pierwszych ośmiu osób urodzona w wyniku procesu klonowania, tu aż ją zatkało. Szukała czegoś na temat życia prywatnego, ale nic nie znalazła oprócz odnośnika do matki Joanny Szych.

Musiała się spieszyć, resztkami silnej woli oderwała się od terminalu i ruszyła z powrotem do pizzerii. Wyszła z knajpki, rozejrzała się na wpółprzytomna i wbiegła na ulice. Ostatnie co usłyszała to był pisk opon, potem ogarnęła ją ciemność.

 

c.d.n.

 

Koniec
Nowa Fantastyka