- Opowiadanie: Urbi - Oni są czymś innym

Oni są czymś innym

Opowiadanie o trudnej pracy nauczycieli. Utknęłam fabularnie, więc proszę o opinie i sugestie.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Zalth

Oceny

Oni są czymś innym

Popołudniowy krzyk miasta przygwoździł go do łóżka. Zasłonił wszystkie okna, schował się pod kołdrę i nasłuchiwał. Odgłosy przejeżdżających tramwajów przyprawiały go o palpitacje serca, kroki na klatce schodowej – doprowadzały do rozpaczy. Nawet cichutkie stukanie gołębich dziobów o szybę wydawało mu się okropne. Wsadził głowę między nogi i trząsł się w oczekiwaniu na śmierć.

O szóstej przyszła pani Jola. Dzwonek do drzwi wyrwał go z trwożnego naprężenia. Ogromnym wysiłkiem woli wyczołgał się spod przykrycia i otworzył jej. Byli umówieni, ale dla pewności długo przyglądał się wiotkiej postaci przez judasza, zadawał pytania, na które tylko ona potrafiła odpowiedzieć. Nie mógł stracić czujności nawet na chwilę.

– Dzień dobry, panie Marianie. Jak się dziś czujemy? – zapytała protekcjonalnie, po czym zlustrowała wnętrze mieszkania. – Widzę, że nie najlepiej. Brał pan leki?

– Leki? A co mi po lekach? Przecież oni są wszędzie, na pewno wkrótce mnie znajdą. Znajdą i wyssą mózg – jęknął żałośnie mężczyzna.

– Kto ma wyssać panu mózg? – zapytała z udawanym zainteresowaniem.

– Jak to kto? Przecież tyle razy powtarzałem. Te straszne bestie, potwory, diabły w ludzkiej skórze. Moi… UCZNIOWIE – jego głos załamał się na ostatnim słowie, a w szeroko otwartych oczach pojawiły się łzy.

 

***

Zaczęło się niewinnie. Wszystko, co nas spotyka, dobrego czy złego, zaczyna się zwykle niewinnie. Zmiany były ledwie dostrzegalne. Pan Marian, nauczyciel fizyki z dwudziestoletnim stażem, sprawdzał jak co dzień listę obecności w klasie trzeciej miejscowego gimnazjum. Uczniowie patrzyli ze znudzeniem przez okno, kontemplując zawzięcie kształt liści rosnącego pod szkołą kasztanowca.

– Malinowski! – odpowiedział mu jedynie szelest wertowanych pospiesznie zeszytów. – Malinowski! – podniósł głos zniecierpliwiony belfer.

– Obecny – piegowaty dryblas odezwał się wreszcie z nieudawaną pogardą.

– Milczarek.

– Ughikss – zabrzmiało.

Marian spojrzał na szczupłego wyrostka ze zdziwieniem. Twarz tamtego nosiła oznaki systematycznie przeprowadzanych tortur psychicznych. Zdawał się wciągać powietrze z wielką trudnością.

Chyba się przesłyszałem – wytłumaczył sobie.

– Nowak.

– Jestem.

– Piotrowski.

– Gzsisiskh – odbiło się echem od ścian ozdobionych wszelkiej maści wzorami.

Marian wstrzymał oddech. Rozejrzał się uważnie po klasie. Wszystkie oczy skupiły się na nim. Nawet wymalowana, jak modelka z Playboya, Andżelika Zawadzka zaprzestała typowej dla siebie czynności – żucia gumy, i wpatrywała się z uwagą w profesora. Jej tęczówki nabrały dziwnego, metalicznego odcienia, a źrenice były niemal niewidoczne. Podobnych spojrzeń naliczył kilka. Oblicza nastolatków w kilka sekund stały się ciemnoszare. Po plecach mężczyzny przebiegł dreszcz.

Nim dobrnął do końca alfabetu koszula lepiła mu się do pleców. Znajome nazwiska wymawiał z trudem. Wiedział, że obserwują każdy jego ruch, każdy najmniejszy grymas twarzy. Wiele kosztowało go przeprowadzenie lekcji o zjawiskach optycznych. Gdy zabrzmiał dzwonek na przerwę, odetchnął z ulgą.

– Panie profesorze? – kilkoro jego wychowanków postanowiło poczekać na niego, odgradzając mu dostęp do drzwi. – Dobrze się pan czuje?

– Ja? Czy dobrze się czuję?

– Nie wygląda pan najlepiej – nie dawali za wygraną.

– Nic mi nie jest. Taaak, wszystko w porządku. Dziękuję wam za troskę – wydukał, chwytając za dziennik trzęsącymi się dłońmi.

W drodze do domu co chwilę oglądał się za siebie. Te dziwne spojrzenia, dźwięki, które wydawali, świszczące oddechy – nie wyobraził sobie tego. A może jednak? Może tracił zmysły? Ciągle jeszcze doznawał zawrotów głowy, gdy przypomniał sobie tę duszną atmosferę, jaka zapanowała w sali lekcyjnej.

 

***

Zapadał zmierzch. Niebo pokryło się czerwienią słonecznej agonii. Ostatnie promienie padały na smutne, poszarpane dachy starych, opustoszałych garaży, pośród których walały się połamane skrzynki, dziurawe beczki, kawałki domowych sprzętów. Widok grupki uczniaków w odludnym miejscu nie był niczym niezwykłym. Młodzi zawsze szukają własnych ścieżek, nieświadomi, że powielają schemat. 

– Zdradziliśmy się przed nim – powiedział z pretensją Malinowski. – I to w tak głupi sposób, jasna cholera.

– Wyrwało mi się. Przecież nie pierwszy raz dzieje się coś takiego – odparł urażony Milczarek, zginając się wpół. Był zmęczony bardziej, niż pozostali. Jego skóra przybierała coraz ciemniejsze odcienie. Męczył się w cielesnej powłoce.

– Martwi mnie jego reakcja. Wystraszył się nie na żarty – kontynuował piegus.

– Co z tego? Mało to belfrów doprowadziliśmy do załamania nerwowego? Przecież, co tu dużo mówić, nie mają łatwo. Nawet nie podejrzewają, w czym biorą udział. Może rzeczywiście tak jest dla nich lepiej? Inaczej…

– Musimy mieć go na oku – stwierdziła Andżelika, która do tej pory kamuflowała się najlepiej.

– Masz rację. Trzeba doprowadzić sprawy do końca – zdecydował Malinowski, a dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, przybierając minę młodej uwodzicielki.

– A teraz zajmijmy się tym, po co przyszliśmy. On nie będzie na nas czekał.

 Wszyscy zgodnie przytaknęli i stanęli w kręgu, łapiąc się za ręce. Malinowski wyjął nóż, Andżela świece. Ich stłumione głosy wibrowały w powietrzu przyzywająco.

 

***

Następnego dnia pan Marian zwlekł się z łóżka wyjątkowo późno. Męczyły go złe sny, w których niewyraźne zjawy wyciągały w jego kierunku szponiaste, zimne dłonie i próbowały pochwycić w swoje objęcia. Odczuwał ból i zawroty głowy, jakby niewidzialna obręcz zaciskała mu się na skroniach.

Poczłapał do łazienki, by ostudzić rozgrzane czoło. W lustrze długo oglądał swoją zmizerowaną postać, próbując doprowadzić się do porządku. Gdy za lewym uchem dostrzegł niewielkie, czerwone szramy, wyglądające na draśnięcia ostrych paznokci, nie mógł w to uwierzyć. Próbował wmówić samemu sobie, że to przypadek, że z pewnością podrapał się przez sen. Z trudem zachowywał opanowanie.

Wychodząc do pracy, przeżegnał się, by nabrać otuchy. Zawinął się szczelnie w ciepły płaszcz, szyję okręcił grubym szalikiem, włożył wełnianą czapkę.

– Izolacja najważniejsza – mruknął cicho.

 

***

W pracowni było duszno i gorąco. Znajome przedmioty, linijki, tablica, przyrządy pokazowe, przytłaczały Mariana martwotą i obojętnością. Był za słaby, sam jeden na polu bitwy.

– Dzień dobry. Co będziemy dziś omawiać? – zapytał Piotrowski, przyszpilając profesora badawczym spojrzeniem.

– Co? Że jak? – mężczyźnie trudno było zebrać myśli.

– Kończymy ćwiczenie z wczoraj? – podpowiedział mu wzorowy uczeń.

– Ćwiczenie? Aaa, tak, oczywiście – plątał się nauczyciel.

Po czterdziestu pięciu minutach gehenny, podeszli do niego z wyszczerzonymi zębami. Wyglądały na większe i ostrzejsze, niż pamiętał.

– No, nie będziemy się chyba bawić w kotka i myszkę, co? – zapytał Malinowski. – Lepiej, byś nie narobił szumu. Ostrzegamy cię.

– Słuucham? Nie rozzumiem – zająknął się Marian.

– Myślę, że rozumiesz doskonale. Trzymaj gębę na kłodkę, dobrze ci radzę.

Spoglądał na wychowanków, na ich młode buzie, pod powierzchnią których poruszały się nieokreślone kształty, zmieniające ich delikatne rysy. Tego nie mógł dłużej znieść. Osunął się na krzesło, łapiąc za klatkę piersiową z desperacją.

***

Leżał pod kroplówką. Dostał leki i zalecenie, by unikać stresowych sytuacji. Miał zostać w szpitalu na obserwacji przez kilka dni. Koledzy z grona pedagogicznego zmartwili się nagłym atakiem, przysłali kwiaty i kartkę z życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia. Oddelegowani do odwiedzin – matematyczka i biolog, roztkliwiali się nad biednym, samotnym kawalerem, który nie dba o siebie. Marian nie mógł ich słuchać.

– Ale wy nie pojmujecie powagi sytuacji – wybuchnął wreszcie. – To nie ludzie, coś zajęło ich ciała! Uczniowie są nawiedzeni, opętani! Sam nie wiem. Czy tylko ja to widzę?

– Mówiłem, żeby przyszedł katecheta – burknął biolog z udaną powagą. – Ja ze swojej strony mogę zaproponować jedynie mocniejsze środki farmakologiczne.

Matematyczka wypowiedziała się za to, licząc stopnie schodów prowadzących do wyjścia.

***

Ze snu obudziły go niezidentyfikowane dźwięki. Mdławe światło z korytarza obejmowało część łóżka Mariana, pozwalając rozpoznać kilka kształtów – szafki, dwa krzesła, wielkie, wpół zasłonięte okno. Co chwilę zza uchylonych drzwi dochodziły szurania pielęgniarek. Zbliżała się północ, jak wyczytał ze ściennego zegara. Zalała go fala chłodu, bijąca od szyby.

– Pewnie jest nieszczelna – zgadywał, pocierając ścierpnięte dłonie.

– Tyk, tyk, tyk – wskazówki sunęły powoli po cyferblacie. – Tyk…tyk…tyk… – coraz leniwiej, coraz wolniej.

– Baterie się wyczerpały? Możliwe.

– Psssyt! – usłyszał nauczyciel w pewnej chwili i zaczął się nerwowo rozglądać.

– Co? Kto? – odezwał się niepewnie.

– Psssyt!

– Jakie, cholera, psyt? Co się tu dzieje? – kręcił się na łóżku w poszukiwaniu źródła szeptu, ale nic nie dostrzegł. Jedynie zasłonka poruszyła się nieznacznie. Nagle coś zimnego dotknęło jego czoła. Wzdrygnął się i wyskoczył spod kołdry jak oparzony.

– Puk, puk – posłyszał od okna. – Puk, puk.

Przełknął ślinę i zaczął zbliżać się do zewnętrznej ściany. Uchylił ciężki materiał powoli, z ociąganiem.

– Hej, staruszku!

Było ich troje. Unosili się w powietrzu dotykając niemal murów budynku. Postać Andżeli, Piotrowskiego i Malinowskiego otaczała chmura czarnego dymu. Wyłaniali się z niej. Ich ręce wydłużyły się, pokryły napiętymi ścięgnami, a z ust skapywała ohydna maź. Belfer oniemiał, cofnął się kilka kroków i klapnął ciężko na podłodze. W tej pozycji dotrwał do rana.

***

Jasne światła wbijały mu się natarczywie pod powieki. Słyszał jakieś stłumione głosy, od tonu których cierpła mu skóra. Nie wiedział, co się dzieje wokół, gdzie się znajduje, skąd te niepokojące dźwięki. Za wszelką cenę starał się chronić głowę, ale jego ruchy były mocno ograniczone.

– Marian…Hgnissk… Marian… – Ktoś nawoływał raz za razem. – Marian… Pskisszz… Nie wygłupiaj się… Dfffsss… Nie możesz nas zostawić…

Monotonne wibracje przewiercały mu czaszkę. Brakowało mu tchu. Całą siłą woli, jaka mu pozostała, próbował skupić na sensie padających słów.

– Panie doktorze, czy jest jeszcze dla niego szansa?

– Jego mózg obumiera. Nic nie możemy na to poradzić. Proces jest nieodwracalny. Niestety, wypalił się zawodowo.

 

Koniec

Komentarze

Fragment wisi już dwa dni i nie dostał żadnego komentarza. Nasuwa mi się smutny wniosek, że lepiej nie kontynuować tego konceptu.

Nie do końca wiedziałem co ci napisać, bo napisane całkiem sprawnie. Czytało mi się płynnie, tylko pomysł taki niedopracowany.

Dlatego sprawdziłem, co masz jeszcze. “Człowiek do przeróbki” znacznie lepszy, to utwierdziło mnie w przekonaniu, że nad tekstem powyżej trzeba by jeszcze mocno popracować. Teraz czytało się, jakbyś chciała opowiedzieć to jednym tchem.

Właśnie o inspiracje i propozycję na rozwinięcie pomysłu prosiłam w opisie, bo sama nie jestem pewna, w którą stroną pójść. Wena mnie opuściła. Niestety, nikt nie pospieszył z radami. Dziękuję za reakcję, już sądziłam, że wszyscy omijają mnie szerokim łukiem :)

Jak dojadę do komputera, to coś napiszę (komórka teraz). :)

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Zalth, dzięki i czekam z niecierpliwością na Twoje uwagi :)

…Te straszne bestie, potwory, diabły w ludzkiej skórze. Moi… UCZNIOWIE – (J)jego głos załamał się na ostatnim słowie, a w szeroko otwartych oczach pojawiły się łzy.

 

– Obecny(.) – (P)piegowaty dryblas odezwał się wreszcie z nieudawaną pogardą.

 

Nawet wymalowana(-,) jak modelka z Playboya, Andżelika Zawadzka zaprzestała typowej dla siebie czynności – żucia gumy, i wpatrywała się z uwagą w profesora. (nie jestem pewien tych przecinków)

 

– Panie profesorze? – (K)kilkoro jego wychowanków postanowiło poczekać na niego, odgradzając mu dostęp do drzwi.

 

– Nie wygląda pan najlepiej(.) edit– (N)nie dawali za wygraną.

 

– Co? Że jak? – (M)mężczyźnie trudno było zebrać myśli.

 

Po czterdziestu pięciu minutach gehenny(-,) podeszli do niego z wyszczerzonymi zębami. Wyglądały na większe i ostrzejsze, niż pamiętał.

 

Spoglądał na wychowanków, na ich młode buzie(-,) pod powierzchnią których poruszały się nieokreślone kształty, zmieniające ich delikatne rysy.

 

– Ale wy nie pojmujecie powagi sytuacji(+!) – wybuchnął wreszcie.

 

– Tyk, tyk, tyk(.) edit – (W)wskazówki sunęły powoli po cyferblacie. – Tyk…tyk…tyk… – (C)coraz leniwiej, coraz wolniej.

 

– Psssyt! – (U)usłyszał nauczyciel w pewnej chwili i zaczął się nerwowo rozglądać.

 

– Jakie, cholera, psyt? Co się tu dzieje? – (K)kręcił się na łóżku w poszukiwaniu źródła szeptu, ale nic nie dostrzegł.

 

– Puk, puk(.) (edit) – (P)posłyszał (może usłyszał?) od okna. – Puk, puk.

 

 

Hmm… Opowiadanie jest krótkie i wykłada od razu kawę na ławę. Od razu sugerujesz, że coś jest nie tak z uczniami i ogólnie to nie ma się czego domyślać. Czytało się płynnie i oprócz kilku zdań które ja napisałbym inaczej, raczej nic mnie nie raziło. A że szybko szło, to spodziewałem się jakiejś puenty, kiedy okazało się się że to tylko fragment (nie zauważyłem wcześniej).

Zgodzę się, że strasznie szybko chcesz wszystko opowiedzieć. Nie wychodzi to na dobre fabule. Także moim zdaniem są dwa wyjścia. Jeden, wykombinować jakieś bombowe zakończenie i zostawić tak jak jest albo dwa, darować sobie ten kawałek i w inny, bardziej intrygujący czytelnika sposób (jak masz pomysł) rozwinąć historię.

Pozdro!

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Dziękuję za rady, Zalth. Są wnikliwe i konkretne. Dokładnie takiego podejścia potrzebuję.

Co do zapisu dialogów – nie bardzo rozumiem. Wtręty do mowy niezależnej pisze się z małej litery, gdy są częścią zdania, chyba że czegoś nie rozumiem. Bo rodzaj wtrętów też ma znaczenie – odparł, powiedział, zawsze pisze się małą literą, chyba, że wtręt określający inaczej. Być może. Jesteś pewien tych poprawek?

 

No i, jeśli przyjąć Twój zapis – po wypowiedzi należałoby postawić kropkę, wtedy dopiero można zacząć z dużej litery.

 

Kawa na ławę – niby tak, jeśli odczytywać historię wprost. Zależało mi, żeby zasugerować, że tak, jak myśli otoczenie, być może jest to załamanie nerwowe zmęczonego nauczyciela, a to wysysanie mózgu przez dzieci – jest tylko przerysowaniem i wyolbrzymieniem nauczyciela. Taka druga płaszczyzna, ciut żartobliwa. Sama od niedawna param się tym zajęciem i zaczynam tak na to patrzeć niekiedy :P

Tutaj jest poradnik do dialogów, bo długo by tłumaczyć. :). Link.

Przerysowanie zmęczenia? Nie zauważyłem. Czyli to Ci wyszło dosadnie, bo takie akcje, to już poważna choroba psychiczna albo ktoś eksperymentuje z LSD. :P

 

P.S. Stawiałem, że dzieciaki to reptilianie. (Za dużo memów…)

P.S. Edytowałem, bo kropki w błędach mi pouciekały. Wachlowałem plikami i się zrobił bałagan.

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Dziękuję, myślałam, że trochę teoretycznie wiem o dialogach, ale zapamiętałam coś z tym wtrętem opisowym – czyli – czynnością niegębową – jak zgrabnie jest w poradniku. Teraz zapamiętam. Idealnie widać różnicę. Dzięki raz jeszcze.

 

Trochę rozjaśniłeś mi sytuację – mocniej zarysować niewiadomą (potwory czy choroba psychiczna), podziałać z akcją (nie wiem, kim są reptilianie, ani kim mogliby się okazać uczniowie, czekam na olśnienie, ale w nie nie wierzę).

Reptilainie. :)

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

No, widać od razu, że wiernym fanem fantastyki nie jestem. Takie braki :)

Trochę za szybko puentuję, ale może ta ostatnia wzmianka pomoże w odbiorze. Mam nadzieję.

Jedź z nowymi pomysłami, ten poleży i dojrzeje :) A wtedy powinno pójść łatwiej.

Rozumiem, biorę na klatę. Może kiedyś. Dzięki Dracon.

Z jednej strony tekst ma humorystyczny wydźwięk. Puenta bardzo trafna i pomimo kilku nieco drastyczniejszych opisów, które znalazły się w tekście, uśmiechnęłam się na nią ;) W tym miejscu chciałam też zauważyć, że nieźle radzisz sobie z takimi scenami z dreszczykiem :)

Ale, wracając do tego humoru. To z drugiej strony tekst jest smutny i to bardzo. Mówi o rzeczy, która dotyka nie tylko nauczycieli, ale też wszystkich innych zawodów. W ogóle opisy tutaj zastosowane pasowałyby do relacjonowania życia osoby chorej psychicznie. I w sumie jest w tym trochę prawdy, bo kiedy człowiek wypali się zawodowo to przecież w jakiś sposób oddziałuje “siada” to na jego psychikę. Błahe nawet czynności zaczynają sprawiać ogromny problem. Przez pewien czas człowiek stara się to stłumić w sobie, a kiedy musi to już z siebie wyrzucić, robi to w taki sposób, że biorą go za wariata :(

Co do zarzutów, to rzeczywiście za szybko wszystko wiadomo :(

Mi się podobało, tak jako całość, chociaż myślę, że betalista byłaby dobrym rozwiązaniem, skoro zależy Tobie na poprawkach :) Rzucę też sama kilkoma sugestiami, może któraś się przyda :)

 

Popołudniowy krzyk miasta przygwoździł go do łóżka. Zasłonił wszystkie okna, schował się pod kołdrę i nasłuchiwał.

Ten akapit w ogóle mi się podobał, ale te dwa zdania obok siebie wskazują na to, jakoby krzyk zasłonił wszystkie okna i schował się pod kołdrę ;) Myślę, że mężczyzna by tam nie zaszkodził ;)

Masz też trochę za dużo nagromadzonych zaimków. Warto byłoby przejrzeć tekst pod tym kątem :)

Wszystko, co nas spotyka, dobrego czy złego, zaczyna się zwykle niewinnie.

To taka bardzo luźna sugestia, że może warto zastanowić się nad przerzuceniem zwykle na sam początek? Najlepiej przeczytaj obie wersje na głos i zdecyduj, która lepiej brzmi :)

Uczniowie patrzyli ze znudzeniem przez okno, kontemplując zawzięcie kształt liści rosnącego pod szkołą kasztanowca.

Trochę ciężko mi sobie wyobrazić zawzięte kontemplowanie, ale nawet jeśli miałoby zostać, to raczej kłóci się ze znudzonym patrzeniem przez okno :<

 

– Malinowski! – odpowiedział mu jedynie szelest wertowanych pospiesznie zeszytów. – Malinowski! – podniósł głos zniecierpliwiony belfer.

Przysłówki są zazwyczaj zbędne, jeśli możesz je bez bólu wyrzucić, to śmiało ;)

 

Jej tęczówki nabrały dziwnego, metalicznego odcienia, a źrenice były niemal niewidoczne.

Błędu nie ma, ale skoro prosiłaś o opinie i sugestię, to pozwolę sobie wygłosić wielce niepochlebną opinię, której jednak nie bierz sobie za złą monetę, że ten opis mógłby być o wiele, wiele, wiele lepszy. Jakoś wzbudzać niepokój, grozę, intrygować ;)

Nim dobrnął do końca alfabetu [+,]koszula lepiła mu się do pleców.

 

 

Niebo pokryło się czerwienią słonecznej agonii. Ostatnie promienie padały na smutne, poszarpane dachy starych, opustoszałych garaży, pośród których walały się połamane skrzynki, dziurawe beczki, kawałki domowych sprzętów.

Ładne ;)

Jednak przy tym akapicie powtórzę po przedpiścach, że warto byłoby zaakcentować albo chorobę psychiczną albo potwory. Chociaż uważam też, że te obie rzeczy się nie wykluczają. W oczach chorego psychicznie uczniowie mogliby być naprawdę straszliwymi potworami. Albo inaczej: uczniowie mogliby być takimi strasznym potworami, że pan Marian nabawiłby się choroby psychicznej ;<

 

 

 

lenah – zwłaszcza ostatnie Twoje zdanie, to dokładnie sprecyzowanie mojego planu działania :) Dziękuję Ci za nie.

 

Bardzo ciekawe sugestie, odnośnie poprawek.

 

Zawzięte kontemplowanie liści wynika ze znudzenia i jest stwierdzeniem ironicznym. Nie należy brać go dosłownie.

 

Uf, wreszcie jakaś delikatna pochwała. Pocieszyłaś mnie.

Teraz o wiele lepiej, jako zamknięta puentą całość. Nie można było tak od razu? :)

Tylko zgrzyta ten akapit z uczniami. Ja bym wywalił i postawił na chorobę psychiczną (tylko wtedy nie byłoby stricte fantastyki w tekście), ale jak pisała Lenah, obie rzeczy się nie wykluczają.

 

A że się nastarałaś, to dostajesz klika w nagrodę! Ta-da! :)

 

PS. Jakbyś miała w przyszłości wątpliwości co do jakiegoś tekstu, to chętnie betnę. ;)

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Zalth, dziękuję za klika i rady. Właśnie dzięki Wam mnie odetkało :P Posłuchałam sugestii i jest puenta. Niby tylko kilka linijek, a poszło :)

 

Dzięki za propozycję, nie lubię się narzucać, ale skoro zapraszasz, na pewno skorzystam.

O, ja też nieśmiało pomacham rączką w kierunku bety :)

Napisane nawet przyjemnie, ale przekaz wydaje mi się starawy. Owszem, uczniowie potrafią być potworami, wymarzona emerytura bywa fikcją. I?

Ładne opisy pracowni, czytania listy obecności.

Popołudniowy krzyk miasta przygwoździł go do łóżka. Zasłonił wszystkie okna, schował się pod kołdrę i nasłuchiwał.

Zgodzę się z Lenah, że póki co, to krzyk siedzi pod kołdrą.

Babska logika rządzi!

Dzięki, Finkla, za odwiedziny i komentarz. Rzeczywiście, muszę przerobić to zdanie. Przekaz starawy, ale nadal aktualny, coraz bardziej, jak sądzę :)

 

lenah, będę pamiętać. Dziękuję.

Opisałaś zaledwie epizod, dość skąpy i niewiele mówiący, pozostawiający niedosyt. Chciałabym wiedzieć, czy nauczyciel był „tylko” chory, czy może, jako jedyny, jednak prawidłowo postrzegał młodzież.

Czytało się całkiem nieźle. ;)

 

Od­gło­sy prze­jeż­dża­ją­cych tram­wa­jów przy­pra­wia­ły go o pal­pi­ta­cje serca… – Literówka. Czy konieczne jest dodanie serca, skoro z definicji palpitacji wynika, że dotyczy ona właśnie serca?

 

– Panie pro­fe­so­rze? – kil­ko­ro jego wy­cho­wan­ków po­sta­no­wi­ło po­cze­kać na niego, od­gra­dza­jąc mu do­stęp do drzwi. – Czy wszystkie zaimki są konieczne?

Proponuję: – Panie pro­fe­so­rze? – Kil­ko­ro wy­cho­wan­ków po­sta­no­wi­ło po­cze­kać na niego, od­gra­dza­jąc do­stęp do drzwi.

 

wy­du­kał, chwy­ta­jąc za dzien­nik trzę­są­cy­mi się dłoń­mi. – …wy­du­kał, chwy­ta­jąc dzien­nik trzę­są­cy­mi się dłoń­mi.

 

W dro­dze do domu co chwi­lę oglą­dał się za sie­bie. – Czy mógł oglądać się przed siebie?

Proponuję: W dro­dze do domu co chwi­lę oglą­dał się. Lub: W dro­dze do domu co chwi­lę patrzył/ spoglądał za sie­bie.

 

Gdy za lewym uchem do­strzegł nie­wiel­kie, czer­wo­ne szra­my, wy­glą­da­ją­ce na dra­śnię­cia ostrych pa­znok­ci… – Szrama to ślad po zagojonej ranie, zdrapanie nie jest szramą.

 

Trzy­maj gębę na kłod­kę, do­brze ci radzę. – Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A czy zastanawianie się nad tym, czy to choroba czy rzeczywistość, nie jest lepsze? Ja też chciałabym wiedzieć, i to pragnienie jest ważne :P Resztę dopowie sobie ten, kto zechce.

 

Dziękuję za poprawki, zabiorę się za nie :)

 

Pozdrawiam ciepło i cieszę się, że już mi się tak nie dostaje po głowie na portalu, jak wcześniej. Być może nauka nie idzie w las :)

Nowa Fantastyka