- Opowiadanie: Mortycjan - Gnom, czyli Stąd do Tamtąd i z Powrotem (DRAGONEZA)

Gnom, czyli Stąd do Tamtąd i z Powrotem (DRAGONEZA)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Gnom, czyli Stąd do Tamtąd i z Powrotem (DRAGONEZA)

I.

 

 

Sobota to szczególny dzień tygodnia dla Hergost, miasta leżącego na granicy trzech prowincji Królestwa Lordvara. Kupcy przyjeżdżają z dostawą, łowcy nagród po wypłaty, okoliczni chłopi schodzą z pola, a wieczorem wszyscy odwiedzają słynną karczmę "Pod Spasionym Kucem". Pełno w niej wtedy poszukiwaczy przygód, oraz tych poobijanych, co już je znaleźli i nie chcieli szukać znowu. Ludzie, ogry, gnomy, gobliny, krasnoludy, studenci – kto chciał to wchodzil, kto chciał wychodził. To drugie zazwyczaj na czworaka. Takie osobliwości jak zaparkowany przy karczmie królik, wielkości dorodnego dzika, nikogo nie dziwiły.

Nieodłącznym elementem wieczornej libacji w "Spasionym Kucu" są opowieści i spory dwóch starców – Anatemona i Grywulfa. Niegdyś jedni z najlepiej opłacanych najemników, opiewani przez bardów w licznych balladach, dziś mający trudności z dotarciem do wychodka na czas. Jednak ich bajania zawsze cieszyły się ogromnym zainteresowaniem: zdarzało się, że ludzie z bardzo egzotycznych krajów przybywali tylko po to, by ich posłuchać.

Tej soboty nie było inaczej.

– Wiem co mówię, smarkaczu, taki wielki łeb miał! – gestykulował zawzięcie Grywulf wywijając laską. – A cielsko? Ha! Jak od ratusza do tej gospody!

– Smoka to żeś dziadku widział tylko na sprośnych obrazkach z dziewkami! – krzyknął jeden z żaków, co spotkało się z powszechnym rechotem blisko pięćdziesięciu ludzi na sali, stłoczonych przy stolikach dookoła starców. Tu i ówdzie zawołano do karczmarza o więcej piwa.

– Ty sie gówniarzu ze mną nie spieraj! Ja w trzydziestym piątym krzyża broniłem, pod pałacem królewskim w Wargrodzie! – skrzeczał dalej Grywulf, bryzgając śliną.

– A co, krzyż wam smokiem próbowali zabrać?

– Samą prawdę rzecze, podrostku! – zawołał karczmarz Witcomb podając piwo. – Ty jeszcze mleko pod nosem masz, gówno widziałeś! Była tu raz u mnie kompania ogrów, łuskę wielką jak pawęż ze sobą targali. Pytali mnie, gdzie tu najbliżej karawanę można wynająć, chcieli to zawieźć do samej stolicy, u mistrza Toruna na tarczę przekuć.

– Prawda to być może – wtrącił Anatemon, kiwając głową. – Rzeczy ze smoczej łuski są niemal niezniszczalne i na czary odporne. Za taką tarczę całe miasto można by kupić.

– Pf, bzdury! Magia to potęga! – pisnął mag w białej, mocno znoszonej szacie. Był to dawny ordynator szpitala z sąsiedniego miasta, który wybuchł prawdopodobnie z winy jego eksperymentów – jednak nigdy mu tego nie udowodniono. Nikt nie odniósł się też do jego opinii, co najwyżej kilku skrzywiło się z niesmakiem, gdy otwierał usta.

– Ha! Pewno, że bzdury! – rozległ się przepity głos spod stołu przy ścianie. – Pół świata zwiedziłem, byłem na corocznym jarmarku w Nommitonie, a i na dworach Trójksięstwa bywałem! Widziałem takie rzeczy, że by wam gały popaliło! Ale smoczą łuskę? Nigdy! Bo smoków nie ma!

– A tyś niby kto?! – zapytał wyzywająco Grywulf.

– A jam… jest… – zaczął jąkać się głos, po czym spod stołu wyłoniła się najpierw rozwichrzona czupryna czarnych włosów, okrągła główka z goglami lotniczymi na oczach, a w końcu cała postać gnoma, przywdzianego w krzykliwe kolory. – Nyxo, najlepszy bard na Kontynencie!

Wszyscy zamilkli. Po chwili dało sie słyszeć nieśmiałe szepty, aż w końcu któryś z łowców nagród spytał głośno:

– TEN Nyxo? Zwany Najszybszą Ręką?

– Chyba nie ten – odrzekł gnom. – Ja wolę dziewczyny.

Cisza spowodowana nagłym pojawieniem się gnoma rozwiała się momentalnie, gdy barman otworzył nową beczkę piwa. W karczmie znowu zagościł gwar i przepych, a ktoś zapytał Grywulfa:

– I co panie, ubiliśta tego smoka?

– A skąd! Toć mówiłem jakie to bydle – odrzekł starzec, uradowany, że uwaga znowu skupiona jest na nim. – Całej kohorty doborowego wojska by trzeba, a my ledwie w pięciu tam byli.

– Cnotliwy rycerz każdą poczwarę usiecze! Et in sole humanus! – zawołał schlany paladyn z bujnymi wąsami i nosem czerwonym od wina. Wstał i wypiął dumnie pierś, a pełna płytowa zbroja zachrzęściła nieprzyjemnie.

– A potraficie to poprzeć w czynie, cny panie? – zapytał szlachcic popijający z małego kieliszka, od dłuższego czasu przysłuchujący się burzliwej wymianie zdań. Ponownie zaległa cisza. Szlachcicem był rządca miasta, baron Mściwój, znany ze skłonności do igrania z losem i pieniędzmi, jak również z tego, że lubił losowi pomagać.

– Jakem Lantur et Cetera! Azaliż! – odrzekł paladyn salutując, przez co zwalił się pod stół utraciwszy równowagę.

– Mości Grywulfie, pamiętacie jak do siedliska tego smoka dotrzeć? – zapytał rządca.

– A owszem. Mapę sporządziłem swego czasu, zamiarując powrót.

– Wspaniale – kontyuował, uśmiechając się chytrze. – Słuchajcie ludzie! Ze swej strony proponuję sowitą nagrodę dla śmiałka, który przyniesie mi jedną smoczą łuskę. A nagrodą tą będzie ręka mojej córki Rzepichy i całe miasto! No, oprócz mojej rezydencji na przedmieściach… – dodał po namyśle.

Po tej deklaracji rozległy się okrzyki radości i gwizdy, a ludzie pogrążyli się w hałaśliwej dyspucie o przypuszczalnych kandydatach. Bard Nyxo grał cicho na mandolinie, myśląc intensywnie, a siedzący dwa stoły dalej mag rzucał co chwilę kości runiczne, próbując skupić na nich zeza rozbieżnego. Po chwili wstał i dosiadł się do gnoma.

– Ależ, baronie… – szepnął siedzący obok rządcy rycerz. Miał kozią bródkę, orli nos i gęste, czarne brwi. – Ręka twej córki była obiecana mnie, zali nie zwyciężyłem w turnieju?

– Spokojnie, Marfryku… – odrzekł z uśmiechem Mściwój.

Paladyn Lantur powoli wstawał spod stołu, podpierając się mieczem oburęcznym.

– Jam jest gotów, szlachetny panie! – zakrzyknął wznosząc jedną ręką miecz i chwiejąc się ryzykownie. Ludzie siedzący obok odsunęli się jak najdalej mogli. Karczmarz lał piwo do kufla, patrząc tępo na paladyna.

- Lex retro agit! Masz na to mój miecz! – dokończył rycerz.

– I mój nóż! – zawołał niespodziewanie bard Nyxo.

– I mo… e… i mnie! – zawtórował mag.

Baron Mściwój wstał z miejsca. Spojrzał na chwiejącego się rycerza, próbującego sięgnąć po dzban z winem, gnoma z przekrzywionymi goglami i maga kontemplującego strukturę gila, którego przed chwilą wydłubał z nosa.

– Wspaniale – powiedział, rozkładając ręce jak w geście powitania. – Ktoś zechce dołączyć do tych śmiałków?

Sala milczała. Karczmarz nadal lał piwo z niemym wyrazem twarzy, nie zauważywszy, że wylewa się ono z kufla. Siedzący obok barona Marfryk łypał wzrokiem, Grywulf kręcił laską, a Anatemon żuł własne zęby.

– A więc postanowione! Jestem gotów sfinansować wam tą wyprawę… jednak pod pewnym warunkiem… – Wszyscy byli zbyt narąbani, żeby zauważyć błysk w jego oczach. – Podpiszemy umowę – dokończył, siląc się na obojętny ton, i wyjął zza poły płaszcza zwój koślinowego papieru.

– O… oczywiście. Azaliż! – rzekł Lantur beknąwszy.

– Jasne – dodał Nyxo z pewnością w głosie, mimo trzech kwart wina, które przelał tego wieczoru. Siedzący obok niego mag skinął ochoczo głową, patrząc na ścianę i barona naraz.

Bard pierwszy wziął dokument i zagłębił się w jego treści. Litery troiły mu się w oczach. Już miał podpisać, gdy jego wzrok niespodziewanie odzyskał ostrość na pewnym zapisie:

– E… a co znaczy "Zgodnie z Księgą Prawa Nadzwyczajnego miasta Hergost"? – zapytał.

– Takie tam prawne formułki… – Baron machnął lekceważąco ręką. – Wszystkie urzędy tego wymagają.

– A… no… chyba, że tak – wyjąkał gnom i postawił wielkiego zawijasa przy dolnej krawędzi dokumentu. Potem umowę podpisali po kolei mag, Lantur i baron.

– Wyśmienicie! – skwitował rządca. – Kolejka dla wszystkich na mój koszt!

 

Tłum zawiwatował i rzucił się do baru.

 

 

II.

Rano większość biesiadników obudziła się w okolicach karczmy z potwornym bólem głowy. Ci, którzy mieli nadzieję dotrzeć do domów, spali na ulicy w dziwnych pozycjach. Dwóch ogrów wytaczało się z karczmy, a półprzytomny krasnoludzki górnik wspinał się na czworaka w górę ulicy, wbijając haki i asekurując liną. Barman Witcomb wyganiał ostatnich studentów z karczmy:

– Koniec imprezy synek, nie ma takiego picia!

– No ale wieczerza… – protestował młodzian.

– Co wieczerza?! Ranek jest! Dziękuję, dobranoc!

Lantur otworzył oczy i stwierdził, że leży na dachu karczmy. Za nic nie mógł sobie przypomnieć jak się tam znalazł. Po chwili zatrzasnął przyłbicę, bo słońce raziło go boleśnie.

Nyxo z kolei obudził się na szczycie potężnego dębu, rosnącego obok gospody. Kilka gałęzi pod nim wisiało dwóch żaków i mag. Wytężył umysł, próbując sobie skojarzyć wydarzenia minionej nocy… Mignęło mu przed oczami kilka scen: zawarcie umowy… pierwszy toast, drugi, trzeci… karczmarzowi kończą się trunki… ktoś znajduje spirytus przemysłowy… ktoś inny proponuje zawody w picie na odległość…

Gdzieś niedaleko zapiał kogut. Rozległy się stłumione żądania o „wyłączenie tego pier#&$*ego sterowca". Nyxo powoli zsunął się z drzewa na chodnik, budząc po drodze maga i żaków, po czym skierował się do zadaszenia przy karczmie, które służyło za stajnię. Odwiązał swojego gnomegardzkiego królika, wyjął z torby marchewkę i zaczął go karmić.

– Uh… cny panie… – Paladyn opierał się o pobliskie drzewo i ocierał wąsy z resztek wymiocin. – Któraż to godzina?

– Gdzieś koło siódmej – odrzekł Nyxo. – Kogut dopiero co piał, a tutejsze ponoć się późnią.

Lantur ostatni raz otarł usta i postarał się wyprostować. Potoczył nieprzytomnym wzrokiem po rzędzie uwiązanych koni, zlokalizował własnego i ruszył w jego kierunku.

Po drugiej stronie ulicy zaparkowała duża, bogato zdobiona kareta. Wysiadł z niej baron Mściwój w toarzystwie obfitopierśnej blondynki, a z siedzenia woźnicy zeskoczył rycerz Malfryk.

Gnom wyprowadzał już swojego wierzchowca na ulicę, gdy doczłapał do niego mag.

– Rozumiem, że… yy… w kwestii smoka… się zgadzamy? – wyjąkał, rzucając znaczące spojrzenie na królika.

– W zupełności – odrzekł bard. – Czekają mnie ważne sprawy na zachodzie, rzepa już powinna kwitnąć. Bądźmy szczerzy, kto by tam wierzył w jakieś smoki? – dodał z uśmiechem.

Actum ne agas! Rację macie, waćpanie – powiedział paladyn, który zaplątany w uzdę własnego konia, wlekł się po ziemi. – Mnie śpieszno do spraw świątynnych. Azaliż.

– Znakomicie, znakomicie… W takim razie żegnam i pomyślnych wiatrów życzę! – odpowiedział mag z ukłonem.

– Swoją drogą, ciekawe o czym oni tak gwarzą… – rzekł Nyxo, wskazując na barona i blondynę w zwiewnej, niebieskiej sukni.

– Hm… chyba umiem czytać z ruchu warg – powiedział mag.

– Których?

Nie uzyskał odpowiedzi na to pytanie, bo właśnie wtedy baron natrafił na ich spojrzenia i krzyknął:

– Tak bez przygotowania panowie?!

Kilku wczorajszych biesiadników podniosło głowy z bruku, szukając źródła hałasu. Baron, uśmiechnięty od ucha do ucha, blondynka i Malfryk przeszli przez ulicę. Panna okazała się drapieżnie piękna i miała wyjątkowo gładkie, smukłe dłonie. Jej piersi falowały na wietrze, który tworzył Nyxo swoim oddechem.

– Piękna pani do nas w jakiej sprawie…? – zapytał zawadiackim tonem. – Bo jeśli o pas cnoty chodzi, to zapewniam, że swoim kluczem otwieram zamki pięć razy pod rząd…

– No, ja rozumiem, że śpieszno wam do bitki ze smokiem – powiedział baron, puszczając bokiem wypowiedź gnoma, a szyderczy uśmiech nie schodził z jego twarzy – Ale przecież obiecałem wesprzeć finansowo tą wyprawę!

– Nie wybieramy się na żadną wyprawę – stwierdził szorstko bard, odzyskując właściwy ton.

– Och… – jęknął baron z udawanym smutkiem. – W takim razie rozumiecie panowie, że jestem zmuszony pobrać opłatę karną natychmiast…

– Jaką opłatę?! – wrzasnął gnom. Teraz rozmowie przyglądała się już cała ulica.

– Karną. Za niedotrzymanie warunków umowy – odrzekł Mściwój. – Zgodnie z jej treścią, kara za zerwanie wynosi stukrotność mojego wkładu… czyli jakieś… sto tysięcy denarów.

– ILE?! – krzyknęli wszyscy trzej.

– W zaokrągleniu, oczywiście… – kontynuował baron. – No, ale jeśli panowie nie dysponują… to umowa przewiduje odbycie u mnie służby w charakterze niewolników. Dożywotnio. – Ostatnie słowa wypowiedział niemal przez zęby, najwyraźniej dusząc w sobie palącą potrzebę wspmnienia o czymś.

– Żadne prawo nie zezwala na coś takiego – powiedział cicho bard.

– Owszem, zezwala! – zawołał baron, nie dusząc już w sobie niczego. – Księga Prawa Nadwyczajnego, obowiązująca w każdym mieście na terenie Królestwa Lordvara! Oberżysto, dawaj no tu ją!

Karczmarz przestał zamiatać chodnik przed gospodą i zniknął w jej wnętrzu. Po chwili wrócił, ciągnąc na wózku bagażowym olbrzymie tomiszcze, oprawione w grubą skórę. Baron chwycił księgę z wyrazem błogości na twarzy i oparł na plecach karczmarza. Gapie przyglądali się scenie z coraz większym zainteresowaniem.

– Księga Prawa Nadzwyczajego zawiera prawo stanowione przez samych rządców miast! – mówił szybko, przerzucając kartki. – Ponad nim nie stoi żadne inne prawo, a kazać zniszczyć Księgę może tylko król we własnej osobie… Jest tylko jeden warunek… Księdze Prawa Nadzwyczajnego podporządkować się można wyłącznie dobrowolnie, potwierdzając to na piśmie! Czego wy trzej wczoraj dokonaliście! Ha!

Ulica ryczała ze śmiechu. Wyglądało na to, że baron czekał całe życie, aby wypowiedzieć te słowa. Patrzył na nich triumfalnie, a oczy mu płonęły. Najwyraźniej zapisywanie Księgi kolejnymi, coraz bardziej skrajnymi przepisami, było jego ulubionym hobby. Do trójki bohaterów dopiero po chwili dotarł sens potoku słów rządcy.

Ab ovo! – zaklął paladyn.

– Harka mać! – krzyknął gnom.

– Wszyscy zginiemy… – jęknął mag.

– Nie myślcie nawet, żeby wykraść mi umowę, bo strzegę jej pilnie w tylko mi znanym miejscu. I nawet nie próbujcie uciekać, bo staniecie się najbardziej poszukiwanymi obywatelami królestwa. A, byłbym zapomniał – wtrącił po namyśle. – Oto mapa Grywulfa.

Podał im bardzo stary, pożółkły kawałek papieru, na którym ktoś nagryzmolił fragment Prowincji Południowej i postawił duży, koślawy krzyżyk na terenie Równiny Furfaczy, rozciągającej się tuż za granicą.

– W karczmie jest obiecane wsparcie finansowe. Jeśli w ciągu dwóch miesięcy wrócicie tu z łuską smoka, oddam wam miasto we władanie i moją córkę za żonę. W przeciwnym razie… zapraszam do mojej rezydencji. Przygotowałem już wam gustowne fartuchy. Najlepiej zacznijcie jutro rano, dożywocie szybciej wam zleci…

I odszedł do karety rechocząc jak wariat, razem z trzęsącą biustem blondyną i Malfrykiem. Trójka bohaterów obserwowała w milczeniu jak powóz jedzie ulicą i znika za rogiem. W końcu odezwał się Nyxo:

– Magu…

– Hę? – jęknął czarownik, wciąż patrząc nieprzytomnie w zakręt, za którym zniknęła kareta.

– Właściwie to jak cię zwą?

– Pufald – odrzekł mag. – Pufald Amarantowolazurowy.

 

– Dobra… – powiedział gnom, przełykając ślinę. – Jakby co, to ja biorę dziewczynę.

 

 

III.

Nikt się nie spodziewał, że następnego ranka drużyna stanie w pełnym rynsztunku przy bramie wjazdowej do miasta. Dwa konie bojowe, jeden gnomigardzki królik, trzy juczne kuce, wyładowane po brzegi prowiantem, oraz rycerz, złodziej i czarodziej: w takim składzie mała karawana przekroczyła bramę. Tłum żegnał ich zarówno ze śmiechem, jak i okrzykami zachęty, rozbawione dzieci rzucały gotowany ryż pod kopyta koni, a Grywulf machał im laską przekrzykując tłum ("On tam jest, przysięgam!").

Zgodnie z mapą, pierwsze kilkanaście dni mogli wygodnie przejechać południowym traktem. Zatrzymując się we wsiach na popas i w miastach, aby uzupełnić zapasy, dowiedzieli się, że wieść o ich wyprawie rozchodzi się szybciej, niż sami podróżują. Miało to swoje dobre strony. Kilkakrotnie spotkali się z oznakami sympatii lokalnej ludności: u paru gospodarzy przenocowali za darmo, raz dostali prowiant po hurtowych cenach, a kowal we wsi Hurdury Małe podkuł im na nowo konie, nie biorąc żadnej opłaty.

Po siedemnastu nocach dotarli do granicy Południowej Prowincji, skąd było już tylko ćwierć dnia drogi do celu. Za południową granicą królestwa nie było nic – a przynajmniej tak się mówiło. Nikt nie zapuścił się w tamtym kierunku dłużej niż tydzień, bo – jak mawiali najstarsi – dalej już tylko równina, przechodząca w stepy, przechodzące w pustynię, przechodząca w nic…

Na ostatni nocleg zatrzymali się w lesie, tuż przy strumyku. Piekli ryby, doglądali ekwipunku i setny raz rozważali różne drogi rozwoju wydarzeń:

– Ten smok to pewnie przerośnięty alhuguang – mówił gnom, bawiąc się gruszkowatą butelką. – A na takiego mamy zapas bomb oliwnych.

– Walka niegodna rycerza! Non liquet! – zawołał Lantur. – Ja pierwszy natrę na poczwarę na mym rumaku! Azaliż!

Mag Pufald grzebał patykiem w ognisku i mruczał coś pod nosem. Bard wyjął mandolinę i zaczął grać jakąś folkową melodię.

– A nawet jeśli nas obu zgniecie, to Puflad rzuci Aequat Cinis i bestię szlag trafi – kontynuował wywód. – Nie na darmo kupiłem tyle górskiego pięciornika. Harke nome, jakie ja kontakty musiałem uruchomić dla takiej kontrabandy… Mam rację, magu?

– Hm…? – Pufald potoczył nieobecnym wzrokiem i podłubał w nosie. – Ta, ta… znam inkantację doskonale…

Była to po części prawda – znał zaklęcie świetnie, gdy zarządzał szpitalem. Tylko jeszcze nie wiedział, że już zapomniał.

 

 

Następnego ranka wyekwipowali wierzchowce w samą broń i wyruszyli do celu. Las skończył się szybko i już po kilku godzinach jazdy wyszli na stepy, a ich oczom ukazała się wielka, osamotiona góra, o nieco podłużnym kształcie.

Trójka bohaterów podjechała bliżej. Dookoła góry leżały wysuszone kości dużych zwierząt, a nawet kilka ludzkich ciał. Jedno było jeszcze świeże. Nie miało głowy, a kończynom brakowało dużych kawałów mięsa.

– Co o tym sądzisz, magu? – zapytał Nyxo.

– Hmmm…. – Pufald zsiadł z konia i podszedł do zwłok. Popatrzył, powąchał i pomruczał mądrze. – Otruty.

– To ja poszukam jaskini… – mruknął bard. Objechał górę i po chwili zawołał:

– Jest!

Umiejscowiona była mniej więcej w połowie drogi na szczyt i miała wylot szerokości drzwi. Nyxo, nie namyślając się wiele, wyjął dwie bomby oliwne, podpalił i wrzucił do środka.

Ab refero! – oburzył się Lantur.

Czekali minutę, dwie, a bomby nie wybuchały.

– To może być pułapka – rzekł mag.

– I jak tak sądzę – powiedział Nyxo. – Wchodzimy.

Bard wspiął się po górze i zniknął w mroku jaskini.

– Chłopaki, ale tu śmierdzi… – dobiegło ich echo.

 

Rozdzierający ryk.

Potem góra zatrzęsła się w posadach, pruknęło, gnom wyleciał z jaskini jak wystrzelony z działa i z krzykiem wylądował na ciągnącym się po ziemi paśmie skał. Nie minęło pięć sekund, a stoki jakby popękały i góra zaczęła wstawać, dzieląc się na fragmenty… gigantyczny łeb, nogi, łapy a na końcu ogon smoka, którego kurczowo trzymał się Nyxo. Monstrualna bestia stanęła na tylnych łapach – jej łeb zdawał się sięgać chmur.

Curva… – jęknął Lantur.

– No właśnie mnie dziwiło, że na tej górze nawet trawa nie rośnie… – wtrącił mag.

Smok machnął ogonem, niemal zrzucając gnoma, uczepionego skalistej łuski. Paladyn opuścił przyłbicę, wyjął miecz i zakrzyknął:

– Na chwałę! Bóg, Honor, Czysta!

…po czym zawrócił i zaszarżował w stronę lasu. Mag podkasał szatę i pobiegł za nim.

Smok zrobił dwa kroki i kłapnął paszczą, niemal dosięgając uciekinierów. Przez ten nagły manewr łuska, której trzymał się Nyxo, urwała się i poszybowała razem z nim.

– Maaamoooo-

*Łup*

 

Strącił Lantura z konia i jeszcze kilka metrów sunęli po ziemi.

 

Lorem ipsumdolor sit amet

– Chłopaki…! – zawołał za nimi zadyszany mag.

– SPIEPRZAMY! Goń tego sianochrupa! – wrzasnął gnom, biegnąc z łuską nad głową.

– Azaliż! – Zasapanemu Lanturowi poczerwieniały wąsy.

– Chłopaki… ja… – W tym momencie maga wyprzedził cwałujący królik, przewracając go na ziemię.

– A, po prostu to zrobię… DEUS EX MACHINA PORTUS!

 

Błysnęło, huknęło i trójka bohaterów opadła na twarde podłoże.

…na sam środek głównej ulicy miasta Hergost, naprzeciwko drzwi karczmy „Spasiony Kuc". Ludzie zamarli wytrzeszczając oczy, a klienci tawerny wybiegali w tłoku na zewnątrz. Był wśród nich oniemiały baron, jego córka i rycerz Malfryk.

Bard Nyxo podniósł się, wpierając na wielkiej łusce, i poklepał ją z szyderczym uśmiechem.

 

*

 

Baron, chcąc nie chcąc, przekazał miasto bohaterom, zatrzymując tylko swoją rezydencję na przedmieściach. Jej wkrótce też się pozbył, bo Pufald – ogłoszony nowym rządcą – zlokalizował obok wysypisko śmieci.

Lantur zrzekł się po rycersku wszystkich należnych mu dóbr, jednak – za namową Pufalda – założył własny zakon na terenie miasta. Wyszkolił potem wielu znamienitych paladynów. No, grunt, że tak o sobie myśleli…

Nyxo, jak zapowiedział, wziął córkę barona za żonę. Właściwie nie „za żonę", ale „na noc", po czym zabrał należną sobie część nagrody w złocie i wyjechał nie wiadomo gdzie. Rzepicha nigdy nie powiedziała, co robili tamtej nocy, ale przez tydzień po tym unikała mężczyzn, a w końcu wstąpiła do zakonu.

Koniec

Komentarze

Przekroczyłem limit o 400 znaków, ale po prostu NIE DAŁO SIĘ już nic więcej wyciąć... A ciąłem co mogłem.

Ostatnie zaklęcie maga administracja może potraktować jako moje przesłanie co do tego limitu znaków...

Niezłe. Dałabym 5.

Widać niestety, że autor musiał trzymać się limitu, zwłaszcza pod koniec.

Bardzo spodobał mi się humor (m.in.cwałujący królik, spasiony kuc, obrona krzyża, hehe), wartka akcja, wciągająca fabuła, żywe i naturalne dialogi.

Uwagi:

"zchodzą" - auuu! to na pewno tylko literówka, prawda?

"Ludzie, ogry, gnomy, gobliny, krasnoludy, studenci" - jeśli to celowy zabieg humorystyczny, to nawet śmieszny, jeśli nie to, człowieku! studenci też ludzie:)

" jeśli to celowy zabieg humorystyczny, to nawet śmieszny," 

Oczywiście, że celowy :) W końcu sam jestem...

Z tym "zchodzić" miał nie lada zagwozdkę. Pół godziny przeczesywałem net i nadal miałem wątpliwości. Niby "zejść" i "zszedł", więc powinno być i "zchodzić"... Ale dzięki za poprawkę.

Na pochybel limitowi znaków!

*miałem... 

"Podaj swój PESEL poczwaro!" ;)

Uśmiałam się przednio, sześć i w ogóle. Azaliż.

Po przeczytaniu początku byłam pewna, że dam sześć. Pierwszy akapit strasznie przypadł mi do gustu. Dalej już może nie robiło takiego wrażenia, ale wciąż czytało się bardzo miło. Fragment numer jeden jest zdecydowanie najlepszą częścią tej historii, która później zaczyna się trochę... hm, "rozpływać"? Niemniej wciąż to dobre opowiadanie: niezły styl i humor sprawiają, że czyta się je bardzo miło i można przymknąć oko na niedociągnięcia. Dałabym pięć bez mrugnięcia okiem, gdyby nie to, że... cóż, smok. Tego smoka tu mało. Baaaardzo mało. Bohaterem ma być smok!XD Przemyślę jeszcze sprawę i wystawię ocenę później.

"Tego smoka tu mało. Baaaardzo mało. Bohaterem ma być smok"

Nie do mnie pretensje... Gdy bohaterowie piekli śledzia miałem już 18,000 znaków. W oryginalnym zamyśle część ze smokiem miała mieć mniej więcej tyle, co libacja w karczmie. Powinien się wtedy pojawić rycerz Malfryk (którego rola po "cięciach budżetowych" skróciła się do tego, że był...) i pewien ktoś z brzucha smoka.

Deus ex machina, psia mać...

 

Jakby kogoś interesowało, to w opowiadaniu wspomniane są zawody w "piciu na odległość", pijacka gra, znana gdzieniegdzie na wschodzie Polski. Polega to na tym, że "gracze" wspinają się jak najwyżej (na co tylko mogą) i po każdym wyprzedzeniu rywali piją kolejkę.

Teraz już się tego raczej nie praktykuje, ze względu na wysoki procent wypadków...

Rany... Przeczytałem większość opowiadań do dragonezji i byłem pod wielkim wrażeniem, ale kiedy doszedłem do Twojego dzieła odebrało mi mowę. Teraz już wiem, że historia, którą ja tworzę, właśnie do tego konkursu jest jak ciepłe kluchy. Rany Boskie... W tym momencie zdałem sobie sprawę, że całego mojego PDF'a powinienem wywalić do kosza i zapomnieć o jakiejkolwiek rywalizacji...

Custodis, bez przesady. Ja stwierdziłem, że napiszę satyrycznie i wykpię ten cholerny limit znaków. Ktoś inny postawił na "odmienne spojrzenie" na tematykę smoków i za to może zostac wyróżniony, a jeszcze inny chciał zawrzeć jakieś przesłanie, itd. itd. 
Ty może napiszesz/napisałeś coś, co osobiście oceniasz miernie, ale wg publiki okaże się czymś odkrywczym.

Szczerze w to wątpię. Zawsze gdy się staram to nie wychodzi tak jakbym oczekiwał. Co prawda napisze owe opowiadanie do końca ale... No właśnie jest ale... Szczerze wolałbym nie zostać nagrodzonym, a docenionym przez użytkowników niż na odwrót. No cóż nie mam jeszcze możliwości głosowania ale wiedz ze ode mnie jak najbardziej byłoby 6 :)

...a ja ostatecznie daję to pięć. Za początek. Choć to takie pięć z minusem w domyśle za to, że smok ledwo się przewinął;p

"Nadrabiał" gabarytami ;) Dzięki. 

Tak na marginesie: pisząc "początek" masz na myśli wstęp (do "Tej soboty nie było inaczej") czy całą pierwszą część (I.) ?

Azaliż piatkę dać wypada:) za humor i dialogi. No i sam pomysl, nie inaczej, azaliż!^^ pozdrawiam

Może na wstępie powiem, że świeżo po przeczytaniu tekstu rzuciłem okiem na komentarze, i czytając zachwyty Custodisa wręcz parsknąłem śmiechem :) Nie, to nie miało być złośliwe - po prostu rzadko mi się zdarza taka reakcja po przeczytaniu czyjegoś komentarza.

Jednak przechodząc do oceny samego opowiadania... Rzeczywiście, nie dziwię się, że początek został przez moich przedmówców oceniony tak wysoko, w porównaniu do reszty utworu. Po tym, porządnym wprowadzeniu do tekstu, spodziewałem się czegoś dobrego. Ale się zawiodłem. Od razu powiem, że nie będzie wymieniania zdań, które zawierają błędy, nie dlatego, że ich nie ma, lecz dlatego, że forma - lekka, żartobliwa - nieco psuje szyki krytykantowi, bowiem z łatwością można się nią zasłonić broniąc tego, że rządca miasta bywa w pijackiej spelunie, że piersi potrafią falować na wietrze (wiele już falujących widziałem, ale, żeby na wietrze?), albo tego, że rycerz jest woźnicą. Ogólnie rzecz biorąc - nie mam pojęcia z jakiej przyczyny tak się stało - ale czym bliżej końca, tym opowiadanie staje się bardziej chaotyczne, niedbałe. Od pewnego momentu, to czytając sam czułem się jak pijany - tak szybko to wszystko szło, zdania wydawały się coraz mniej dopracowane, itp... Nie wspominając już o pladze jaką stanowią LITERÓWKI, jest ich naprawdę zbyt wiele. Poza tym, trochę denerwuje ciągłe przerywanie dialogów wielokropkami - to było zrozumiałe, gdy goście byli pijani, ale w końcu trochę ma się tych przerywanych wypowiedzi dość. Nawet dwa akapity zaczynają się od wielokropka - dla mnie to nieco niezrozumiałe. Najbardziej nie podobała mi się końcówka - sama "walka" ze smoczyskiem, bo tam chaos wkradł się najgłębiej :)

No i dodam, że odwoływanie się do obrony krzyża, a szczególnie do hitu youtube'a - "nie ma takiego bicia" mnie zupełnie odrzuciło - ale nic w tym dziwnego, jestem wrażliwy na takie rzeczy.

Ach, zorientowałem się, że moja ocena jest lekko zgryźliwa... ale mam nadzieję, że autor zrozumie, jako, że nieraz widywałem jego samego nieszczędzącego ostrych słów. :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

@beryl
Na główną część Twojej opinii odpowiem to samo, co powyżej: limit znaków, limit znaków, limit znaków. Ja się chyba po prostu nie odnajduję w tak krótkich formach, co poskutkowało tym, że początek pisałem "jak mi w duszy gra", potem spojrzałem na licznik, złapałem się za głowę i musiałem "galopować" z fabułą... a na koniec i tak dokonać cięć.

 

rządca miasta bywa w pijackiej spelunie

Zaraz tam pijackiej spelunie... to prawie kulturalna restauracja jest. A rządca miasta polował na frajera, co chyba dosć wyraźnie nadmieniłem. A gdzie łatwiej o frajera, niż w PIJACKIEJ spelunie? ;)

tego, że rycerz jest woźnicą
A paladyn pije w karczmie? Wiesz, to nie jest całkiem normalny świat... Poza tym ów rycerz miał mieć większą - negatywną - rolę do odegrania, ale gdy zobaczyłem ile mi to zajęło, musiałem po prostu wywalić jego kwestie. Żałuję, że w ogóle go nie wywaliłem, bo zostało coś w stylu koślawego kikuta, który do niczegu nie służy, a tylko brzydko wygląda.

Nie wspominając już o pladze jaką stanowią LITERÓWKI
Gdzie? O_o

No i dodam, że odwoływanie się do obrony krzyża, a szczególnie do hitu youtube'a - "nie ma takiego bicia" mnie zupełnie odrzuciło 
Miało być jeszcze "daj kamienia" i "ale urwał", ale nie zmieściłem :)

Ok, znalazłem jeszcze 3 literówki: toarzystwie, wspmnienia i osamotiona. Ale żeby zaraz plaga? (Autokorektę mam wyłączoną, bo denerwują mnie te wszystkie podkreślenia przy nazwach własnych...)

A rządca miasta polował na frajera, co chyba dosć wyraźnie nadmieniłem. A gdzie łatwiej o frajera, niż w PIJACKIEJ spelunie? ;)
Ha, no tak, ale jakby nie było, zagląda tam jeszcze dwukrotnie - nad ranem, oraz - siedzi w niej, kiedy bohaterowie wpadają z wizytą, trzymając dla niego prezent - smoczą łuskę :)
A paladyn pije w karczmie? Wiesz, to nie jest całkiem normalny świat. 
Toteż powiedziałem, tfu! Napisałem, że żartobliwa forma krzyżuje mi plany krytykowania takich rzeczy :) 
Miało być jeszcze "daj kamienia" i "ale urwał", ale nie zmieściłem :) 
Hahaha, bez komentarza :D 
Ale żeby zaraz plaga?
To ja dodam:
Księga Prawa Nadwyczajnego, obowiązująca w każdym mieście na terenie Królestwa Lordvara!  
- Księga Prawa Nadzwyczajego zawiera prawo stanowione przez samych rządców miast!  
Było również kilka przypadków, gdy autokorekta nie ma nic do gadania,  bowiem zabrakło polskich znaków, bez których wyraz, w innej formie(tj. przypadku), ale jest liczony jako poprawny. Do tego w którymś miejscu było "jak" zamiast "ja" (lub na odwrót). :) 

Spodziewałem się, że odpowiesz na moje zarzuty limitem znaków, bo wspominałeś o tym wcześniej (wyjątkowo często), a i inne opowiadania Dragonezy cierpią z tego samego powodu, ale mimo wszystko musiałem to wytknąć :-) 

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Szlag by to! Wszystko wyszło pochyłą czcionką, chociaż podczas pisania wyglądało tak jak wyglądać miało! :/ Mam nadzieję, że mimo wszystko jest w miarę czytelne. 

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Ha, no tak, ale jakby nie było, zagląda tam jeszcze dwukrotnie - nad ranem, oraz - siedzi w niej, kiedy bohaterowie wpadają z wizytą, trzymając dla niego prezent - smoczą łuskę :)

Nad ranem zagląda, żeby się upewnić, że frajerzy nie uciekną. A potem w niej siedzi, bo bohaterom nie starczyło znaków na jednoczesne zadziwienie ludzi i podróż do rezydencji ;] A z resztą - może on po prostu lubi się schlać? Cholera wie, co ci arystokraci do kieliszków leją, i na ile to legalne... 

 

Co do reszty literówek - chyba powinienem jednak "odleżeć" ten tekst... bo napisałem go jednego dnia i opublikowałem następnego Xd Chciałem wrzucić jak najszybciej, bo przypuszczałem, że im bliżej do terminu, tym więcej tekstów konkursowych się pojawi i ludziom nie będzie się już chciało czytać (i zapewne się nie omylę). Niby decyduje wyłącznie redakcja, ale jednak poczytać komentarze miło ;)

Dobry wybó, gnom jako bohater, tytuł przerobiony, nawet niezłe.

OK, do konkursu. :)

Nie powiem, rozbawił mnie w paru miejscach ten tekst. Aczkolwiek zabrakło mi "wyższych sensów" :D

Oczywiście żartuję, bo tutaj były zbędne :)

"krzyknął jeden z żaków, co spotkało się z powszechnym rechotem blisko pięćdziesięciu ludzi na sali, stłoczonych przy stolikach dookoła starców" - bardzo niegrabna ta konstrukcja

. "Był to dawny ordynator szpitala z sąsiedniego miasta, który wybuchł prawdopodobnie z winy jego eksperymentów" - ordynator wybuchł ?

"znany ze skłonności do igrania z losem i pieniędzmi " ?

"jak również z tego, że lubił losowi pomagać" - co znaczy "pomagać losowi" ?

"kontemplującego strukturę gila, którego przed chwilą wydłubał z nosa" - a tfu, tekst tak obrzydliwy, że niejeden twardy blokers puściłby pawia.

"ocierał wąsy z resztek wymiocin" - jw..

"żuł własne zęby" ???

sie, bydle, goglami??

"koślinowy" ??? - tworzysz własne wyrazy??

"krasnoludzki", "gnomegardzki", "obfitopierśnej", "tomiszcze" ??? - łał, Mr. Leśmian wymięka!

"ktoś inny proponuje zawody w PICIE na odległość" - ou, czy myślisz o tym samym, co ja???

"późnią"?

"który zaplątany w uzdę własnego konia," ???

.".. W takim razie żegnam i pomyślnych wiatrów życzę" - jeżeli te słowa nie są skierowane do żeglarzy, to pewnie chodzi o puszczanie bąków?

"Jej piersi falowały na WIETRZE" ??  Chłopie, pewnie nie masz pojęcia o fizyce, ale tu już przegiąłeś.

"oraz rycerz, złodziej i czarodziej" - ten rym był zamierzony?

"osamotiona góra"

, "a stoki jakby popękały" - można jakby pęknąć?

"a klienci tawerny wybiegali w tłoku na zewnątrz. " co to znaczy?

"Był wśród nich oniemiały baron "  - oniemiały?

"Był wśród nich oniemiały baron, jego córka i rycerz Malfryk.Bard Nyxo podniósł się, wpierając na wielkiej łusce, i poklepał ją z szyderczym uśmiechem." - kogo poklepał, córkę czy łuskę?

i co oznacza "wpierając na wielkiej łusce" ???

"i wyjechał nie wiadomo gdzie" - może raczej "nie wiadomo dokąd" ???

Niezdarna próba stworzenia surrealistycznego fantasy. Mieszanie studentów, barmanów i ordynatorów z goblinami i ogrami, w połączeniu z wprowadzeniem niby-archaicznego języka oraz slangu lumpów, zaowocowało mało-śmiesznym potworkiem literackim.

"znany ze skłonności do igrania z losem i pieniędzmi " ?
Igrać znaczy tyle co bawić się (z) czymś. Myślę, że wyrażenia "igrać z losem" nie trzeba wyjaśniać, a igrać pieniędzmi, fakt, ze konstrukcja niespotykana, ale biorąc pod uwagę cały kontekst to nie do końca niepoprawna. Hmm...
"jak również z tego, że lubił losowi pomagać" - co znaczy "pomagać losowi" ?
Popracowałbym nad myśleniem. Moment... pomagać losowi... hmm... ach, no tak! To chyba znaczy "oszukiwać"!
"krasnoludzki", "gnomegardzki", "obfitopierśnej", "tomiszcze" ??? - łał, Mr. Leśmian wymięka!
To chyba tylko do tej "obfitopierśnej" można się naprawdę przyczepić, a i nie koniecznie. Jak nie znasz takich wyrazów jak "krasnoludzki" i "tomiszcze" - a wyśmiewasz się z nich dlatego, że ci word je podkreślił - to ja mogę tylko współczuć.
"który zaplątany w uzdę własnego konia," ???
??? Tym razem nie wiesz co to znaczy uzda, koń, czy "zaplątać się" ?
.".. W takim razie żegnam i pomyślnych wiatrów życzę" - jeżeli te słowa nie są skierowane do żeglarzy, to pewnie chodzi o puszczanie bąków?
Nigdy nie spotkałeś się z użyciem tegoż wyrażenia w znaczeniu innym (szeroko rozpowszechnionym), niż przez ciebie wspomnianym? Dziwne. Albo ktoś tutaj próbuje udawać mądrego, albo mało w życiu widział/słyszał.
, "a stoki jakby popękały" - można jakby pęknąć?
To była niby-góra, bo tak naprawdę smok. Więc stoki niby-góry jakby popękały. Chociaż rzeczywiście średnio poprawne wyrażenie, ale da się w jakiś sposób to usprawiedliwić.
"Był wśród nich oniemiały baron " - oniemiały?
Na litość... cóż tutaj szanownemu arkturowi przeszkadza? Bo nie pojmuję. Nie wiesz waść, co to znaczy "oniemieć" ?
kogo poklepał, córkę czy łuskę?
Dosyć jasno wynika, że łuskę. A "wspierając na wielkiej łusce" jest wycięte z kontekstu. On "podniósł się wspierając" - radziłbym czytać uważnie.

Wytykanie "obrzydliwości" jako błędu jest śmieszne. Jeśli autor chciał obrzydzić, to jego wola. Swoją droga, nie wiem jak blokersi (nie rozumiem też co oni to tego mają - bo jakoś nie specjalnie zauważyłem, żeby chodzili z glutami na wierzchu i obrzyganymi wąsami), ale mnie to jakoś okropnie nie odrzuciło.

Nie myślałem, że będę robił za obrońcę tekstu Mortycjana (bo i ja sporo niedociągnięć w nim zauważyłem), ale staranie się wytknięcia co drugiego zdania, a nawet robienie afery z literówki, do tego w wielce sarkastycznym tonie (patrzcie jakim śmieszny) to gruba przesada.
Zanim coś wytkniesz pomyśl dwa, albo trzy razy, czy aby na pewno jest co.  :S

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Och jak ja lubię, kiedy ktoś za mnie odwala całą robotę :D

Ciekawe tylko kogo miałaś na myśli...hmm...

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Beryl - każdy, kto się skusił na rozwinięte poprawianie błędów językowych ;) Ale ciebie już któryś raz z kolei widzę w tej roli...

Beryl - każdy, kto się skusił na rozwinięte poprawianie błędów językowych ;) Ale ciebie już któryś raz z kolei widzę w tej roli...

Proponuję najpierw przeczytać posta, zanim się do niego odniesie. Bo beryl wystąpił w roli zgoła odwrotnej...

 

Beryl odpowiedział za mnie w większości przypadków, ale co do kilku nie mogę się powstrzymać :)

a tfu, tekst tak obrzydliwy, że niejeden twardy blokers puściłby pawia.
Oj, jak mi przykro...
"a klienci tawerny wybiegali w tłoku na zewnątrz. " co to znaczy?
To znaczy, że było ich wielu, a miejsca mało. Zwłaszcza w drzwiach...
"Był wśród nich oniemiały baron " - oniemiały?
Nie znasz takiego wyrazu? Przykro mi. Podpowiem więc - można ogłuchnąć, oślepnąć i... oniemieć.


Arkturku, zacznij rozwiązywać krzyżówki, może nauczysz się trochę nowych wyrazów. Chociaż nie, to i tak będzie za trudne... Ale z rebusami na Kubusiu powinieneś dać sobie radę. W problemów poproś o pomoc kogoś dorosłego, albo przynajmniej z podstawówki.

 

W razie problemów*

No cóż, może następnym razem doczytam. Odruch taki miałam widząc bloki tekstu.

Korekta tekstu, czy korekta korekty... co za różnica? ;) Cel jest ten sam.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Dobre wciągające opowiadanie pełne humoru. Oby tak dalej!! Przy okazji zapraszam do lektury mojego nowego opowiadania. Komentarze mile widziane :)

chciałbym coś wyjaśnić. Jak zauwazyłeś kolego Mortycjanie w swoich komentarzach zapraszam do czytania moich opowiadań. Robię tak ponieważ denerwuje mnie to, że niektórzy mają tu nawet po 15 komentarzy a ja najwyżej 2-3.

Mortycjan, a może pokusisz się na wrzucenie całości? ;)
Ps.  półprzytomny krasnoludzki górnik wspinał się na czworaka w górę ulicy, wbijając haki i asekurując liną - zakrztusiłam się herbatą. Ale żyję. Następnym razem wstaw ostrzeżenie: picie i jedzenie grozi kalectwem lub trwałą utratą życia.
Ps2. Brawa za niewymuszony i lekki humor.

Nowa Fantastyka