Wbrew pozorom, albo właśnie zgodnie z nimi, w zależności z jakim nastawieniem podeszliście do poniższego tekstu, jest to opowieść o postaciach nieistniejących w rzeczywistości. Ani w tej, ani w innych, które znam, a w swej skromności zaznaczę, że nie poznałem wszystkich. Tak po prawdzie jest to opowieść o dwóch ideach, które powyższe postaci reprezentują.
Jednak aby w pełni zrozumieć poniższą historię oraz płynący z niej morał, o ile takowy istnieje (potrzymam was trochę w niepewności) należy poznać kilka pojęć oraz zaznajomić się z historią. Gotowi? Zaczynamy!
Z dużą dozą prawdopodobieństwa mogę stwierdzić, że każde dziecko zetknęło się z opowieścią o wróżce, przychodzącej w nocy i wymieniającej ząb na monetę lub walutę wyższego nominału. Chociaż rodzice opowiadają jej legendę, by osłodzić dziecku traumę, kiedy uświadamia sobie, że dosłownie się rozpada, tak naprawdę przesłanie jest zgoła inne. Jest to pierwsza i zarazem najważniejsza lekcja, jaką rodzice przekazują młodym ludziom – twoje poświęcenie zostanie wynagrodzone. Świadomie lub nie zaszczepiają w potomku pragnienie dążenia do wyznaczonego celu. Kiedyś spotkałem się z porównaniem do lawiny, ale jest to porównanie bardzo mylne. Historia Wróżki Zębuszki jest śnieżynką, która zamienia się z biegiem czasu w lawinę ambicji i dążeń. Jednak ci, którzy stosują to porównanie zapominają, że chociaż lawina jest potężna i wywołuje gigantyczny wpływ na otoczenie, jednej rzeczy przesunąć nie zdoła – góry, po której spływa. I tym właśnie jest wychowanie rodzicielskie: górą, która nadaje kształt i pęd lawinie życiowych celów potomstwa. Dlatego opowiadają o małej istotce, niepodobnej do niczego konkretnego, ale zarazem jasnej i błyszczącej jak idea, jak pomysł na życie.
Po przeciwnej stronie mamy Maślaka. Wyobraźcie sobie głęboką miskę parujących frytek, pomiędzy którymi spływa roztopiony ser. A teraz wyobraźcie sobie, że obok stoi druga, nie mniej gorąca, do tego skwiercząca smażonymi na głębokim oleju skrzydełkami. Naczynia to tak naprawdę metafora muru, który chroni kilkulatka przed wami. Ma czarne, przetłuszczone włosy, okrągłą salcesonową twarz, pełną śladów tłuszczu i sosu, a na środku dwa świńskie oczka. Chłopiec się z nimi nie urodził, to tylko tłuszcz odłożył się w powiekach i policzkach, ograniczając jego wzrok. Patrzy, jakby chciał was zjeść, lecz jest dokładnie odwrotnie. Dyszy ciężko przestraszony, gdyż znajdujecie się zbyt blisko jego jedzenia, kiedy on walczy ze świadomością, że z każdym rokiem coraz trudniej mu sięgnąć po swoją truciznę, która go ogłupia i ogranicza, a wszystko przez brzuch rosnący szybciej niż ręce. Przed wami siedzi gnuśność. Zdaję sobie sprawę, że moje jej wyobrażenie jest naiwne i zapewne krzywdzące, ale to w końcu idea, więc się nie obrazi. Jeśli tak i wy nie powinniście.
Skoro mamy wyjaśnione pojęcia należy teraz cofnąć się w daleką przeszłość. Uwaga, zrobi się ciekawie!
Trudno będzie znaleźć osobę, która nie zgodzi się, że ludzkość rządzi na naszej planecie. Nawet okazyjne powodzie stulecia, gigantyczne tornada czy nudne jak flaki z olejem trzęsienia ziemi, tego nie zmienią. Dowód? Było nas kiedyś dwoje, teraz jest siedem miliardów. I rośnie. Niestety przeświadczenie o własnej wielkości rodzi ignorancję.
Każdy słyszał o Atlantydzie, a nie brakuje takich, którzy twierdzą, że jej pozostałości kryją się na dnie tego czy innego oceanu lub pod lodami Antarktydy. Prawda jest jednak taka, że odkrywamy ich ślady już od stuleci. Składamy kości do kupy, tworzymy makiety, wizualizacje i nazywamy ich dinozaurami. Wszyscy wzięli za pewnik, że gady sprzed milionów lat są tak głupie, jak te współczesne, a było dokładnie odwrotnie. To, co my nazywamy cywilizacją, było szkolnym projektem typowego, młodego Atlantyda. Nie wierzycie? Przekonacie się, kiedy ich potomkowie powrócą z kosmicznej odysei, by zasiedlić na nowo ojczystą planetę. Lecz to jest zupełnie inna opowieść.
Atlantydzi znali doskonale Wróżkę Zębuszkę i to dzięki niej osiągnęli poziom rozwoju, o jakim my możemy jeszcze tylko marzyć. Pokazywała im cuda, których pragnęli ponad miarę, nawet kiedy wszechświat słał im kolejne ostrzeżenia. Nie usłuchali. Dlatego w ostatniej minucie swego istnienia, pomni na tych, którzy przyjdą po nich, stworzyli Maślaka Spaślaka.
Tak więc znacie pojęcia, zanurzyliście opuszki w strumieniu historii, więc czas najwyższy przejść do meritum. Jeśli dotrwaliście do tego momentu, gratuluję, gdyż może będziecie zadowoleni z zakończenia. Lub nie, ale na pewno nie pożałujecie, że tutaj zerknęliście.
Zgodnie z zasadami opowieści, będę używał czasu przeszłego, chociaż nasz bohater jeszcze się nie urodził lub jest zbyt mały, by go podejrzewać o to, co zrobi. Wypada również nadać mu imię, więc niech będzie Witold. Imię jak każde, pozbawione ładunku emocjonalnego, dopiero w odpowiednich warunkach nabiera mocy. W końcu kiedyś popularnym imieniem był Adolf, ale tę historię wszyscy znamy.
Witold… Witek, bo przecież to jeszcze dziecko, jak każde z jego pokolenia i setek poprzednich było karmione wizją pięknej i nieuchwytnej Wróżki Zębuszki. A kiedy zdarzały mu się chwile słabości, a umysł podsuwał zdradliwe myśli, że taki nieprzerwany pęd może być zgubny, zatroskani rodzice podsuwali mu wielce nieprzyjemny obraz Maślaka Spaślaka. Lecz Witek zwykłym dzieckiem nie był, bo i o zwykłym nie byłoby sensu opowiadać. Nasz bohater dostrzegł wielkie zagrożenie w Maślaku, wręcz zgubę dla cywilizacji. Bo co, jeśli ta idea zawojuje świat? Ten się zatrzyma i odleci w mróz kosmosu. Już nie chodziło o satysfakcję z osiągania kolejnych celów, ale o uratowanie całej cywilizacji!
Dlatego Witek nie próżnował. Angażował się w kolejne przedsięwzięcia od dodatkowych lekcji plastyki, poprzez grę na trzech instrumentach, naukę czterech języków obcych oraz okazjonalne kopanie w piłkę i trenowanie judo. Lecz pomimo jego wysiłków i niewątpliwej dumy rodziców, świat wcale nie oddalał wizji Maślaka. Nawet gorzej! Z biegiem lat zauważył, że im więcej się angażował, tym mocniejszy stawał się Maślak, który pochłaniał młode i żywe umysły jego rówieśników.
Doszedł do bardzo rozsądnego, ale jakże błędnego wniosku, że jest za słaby. Nie da rady w obecnym stanie poprawić świata i zmienić ludzi na jemu podobnych. Dlatego porzucił społeczne elementy życia, by skupić się wyłącznie na sobie. Doskonale znał swój potencjał i zżerała go myśl, że nie może go w pełni wykorzystać. Poświęcił kolejne lata na rozwijanie się i zdobywanie wiedzy, a kiedy był gotowy, zadziwił świat.
Efekty jego starań były nie do opisania! W tydzień potrafił rozwiązać problemy głodujących krajów, wyprowadzić z głębokiej zapaści strefy wieloletnich konfliktów, a lekarstwa na kolejne, nieuleczalne schorzenia przychodziły mu do głowy pomiędzy posiłkami. Świat z dnia na dzień stawał się bezpieczniejszy, zdrowszy i szczęśliwszy. Z wyjątkiem dorosłego Witolda. Niestety historia znów się powtórzyła. Im więcej się starał i rewolucji dokonywał, tym mniej wykazywali się ludzie wokół niego.
Przyszedł kryzys. Udało mu się rozwiązać tyle problemów, ale Maślaka wciąż nie pokonał. Wróżka straciła swój blask, postarzała się i przestała nawet uciekać, zmuszając go do pościgu. No bo po co? Im więcej się starał, tym silniejszy stawał się jego przeciwnik. Osiągnął swoje maksimum, przyznał to z bólem. Co więc mógł zrobić? Poszukać kogoś mądrzejszego od niego.
Na Ziemi nie mógł liczyć na pomoc, więc swoje oko i ucho skierował w pustkę kosmosu, licząc, że wcale taki pusty nie jest. Porzucił społeczeństwo, zrezygnował z rodziny i przyjaciół, zaszywając się wysoko w górach, tworząc najnowocześniejsze i najczulsze instrumenty do skanowania kosmosu. Odkrywał kolejne galaktyki, doświadczał i nazywał zjawiska, które największym bajkopisarzom się nie śniły. Poszerzał wiedzę i świadomość. Wreszcie, gdy chłód kosmicznej przestrzeni oprószył jego włosy, a jego skórę ponaciągał i pomarszczył, usłyszał ich. Potomków Atlantydów.
Nigdy nie czuł się tak szczęśliwy, jak w momencie pierwszego kontaktu. Od dawna podejrzewał, że dinozaury nie były tylko przerośniętymi gadami, ale dopiero wtedy otrzymał potwierdzenie. I odpowiedzi. Zapytał jak pokonać Maślaka Spaślaka i wzmocnić przyjaciółkę Wróżkę. Atlantydzi wysłuchali, pokręcili głowami i tak do niego przemówili:
– Witoldzie, zejdź ze swojej góry i spójrz na świat. Co widzisz? Upadek i degrengoladę? Śmierć i rozpacz? Nie! Świat ma się całkiem dobrze i to bez ciebie w nim. Chociaż zostawiłeś go lata temu, nie obrócił się w pył, a twoje miejsce zajęli inni.
– Nie rozumiem – odpowiedział im z ogromnym żalem. – Tyle moich starań, tyle wysiłku i poświęceń, a kiedy odszedłem, nic się nie zmieniło. Dlaczego?
– Nasi ojcowie, tuż przed tym, jak wszechświat ukarał ich za ignorancję, przekazali nam największą prawdę. Maślak Spaślak to nie straszak na was, ale zawór bezpieczeństwa. Pozwala wam odpocząć, kiedy jesteście zmęczeni, odsapnąć, gdy nawał pracy przytłacza. Daje wam wytchnienie i spokój, kiedy macie już dość tego gnania.
Witold był w autentycznym, bezbrzeżnym szoku. Kiedy się z niego otrząsnął, porzucił swoją samotnię, odnalazł bliskich i dożył z nimi swoich lat.
Chociaż niczego nie obiecywałem, zdradzę morał tej historii. Pamiętajcie, że im więcej będziecie zapieprzać, tym mniej będą robić inni.