- Opowiadanie: Piotr Damian - Smok nowej epoki (DRAGONEZA)

Smok nowej epoki (DRAGONEZA)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Smok nowej epoki (DRAGONEZA)

Gorycz, porażka, wstyd… Dla Józefa Gwarożyny wydawały się uczuciami odległymi niczym szczyty Himalajów. Gdy na karku ma się równe sześćdziesiąt lat, to ostatnią rzeczą pod słońcem mogłaby wydać się chęć ich zdobywania. Mimo to mężczyzna pragnął ujarzmić tę bestię. Walka o byt ukształtowała go jako człowieka. Kim więc byłby, gdyby nie podjął próby? Stetryczałym dziadkiem, któremu pozostało już tylko pogodzić się z losem i klepać zdrowaśki? Józef nigdzie się nie wybierał, a już na pewno nie na emeryturę. Jego ambicja nie pozwalała mu skapitulować, poddać się bez walki. Znowu zyskał siłę, jak wtedy gdy uciekał przed wielką falą wody, tryskającej ze ściany kopalnianego szybu.

– Kurwa, co za wstyd. – wysyczał pod nosem, patrząc na idealnie równe grządki rozłożystych, soczyście zielonych i właśnie zaczynających kwitnąć ziemniaków. Równe dziesięć hektarów warzywa porastało jego czwartą część gospodarstwa. Józef oglądał dokładnie kolejne strumienie pędów, które mijał, kierując się ku domostwu. Jego nogi tonęły w zielonej burzy liści.

 

Już nawet brak stonki przestał go cieszyć, z resztą nie było to nowością, bo po prostu na jego ziemi nie miała prawa się pojawić.

 

Dorota czekała na niego za potężnym gmachem stodoły, z koszem pełnym pomidorów, siedząc na trawie wśród krzewów agrestu.

– Mówiłam ci, że nic nie znajdziesz. – stwierdziła, gdy podszedł dostatecznie blisko. Jej twarz poorana zmarszczkami wyglądała wyjątkowo sympatycznie. To pewnie za sprawą wesołych, wielkich i lazurowych oczu, które jednak zdradzały wiele nieprzespanych nocy. Zdradzały oczy matki. – To już podchodzi pod lekką obsesję. Co dzień latasz w tę i z powrotem po tym polu. W domu byś się przydał. Zostawiasz mnie samą z tym nicponiem.

– W polu musi być idealnie, nawet gdyby jutro miał nastąpić koniec świata. – sparował szybko Józef, siadając obok żony i zrywając kilka czerwonych, dorodnych agrestów, po czym zaczął ssać owoce. Kobieta pogłaskała go po siwej, krótko wystrzyżonej łepetynie i przytuliła się mu do ramienia, przyjemnie gładząc jego grubą szyje swoimi kruczoczarnymi, kręconymi włosami.

– Boję się o niego Józek. – wycedziła, płacząc, a jej łzy moczyły dżinsowe spodnie, które służyły jej podczas prac polowych. – Boję się, że się zabije. Podobno to potężny nałóg.

– Ja też. – Józef pocałował żonę w czoło, po czym przytulił do swojego, umięśnionego ciała. – I będę walczył. Nie z takimi rzeczami sobie już radziliśmy.

 

*

 

Mężczyzna zszedł do piwnicy swojego wielkiego, niedawno wyremontowanego domu, po drewnianych schodach, pachnących jeszcze leśną żywicą. W niewielkim pomieszczeniu oprócz regału na którym stały słoiki z przeróżnymi przetworami domowej roboty znajdowały się duże, solidne, metalowe drzwi. Józef wyciągnął klucz z kieszeni i wkładając go, powoli przekręcił.

 

Nie chciał patrzeć na to co właśnie miał przed sobą. Nie mógł uwierzyć, że jego syn mógł upaść tak nisko, nie jego… Na łóżku polowym rozłożonym przy ścianie, naprzeciw drzwi leżał dwudziesto-paroletni chłopak o ciemnej karnacji skóry i czarnych, krótko obciętych włosach. Ubrany był w brudne dżinsowe spodnie i t-shirt z napisem „Born to fight”.

Pomieszczenie, w którym się znajdowali, raczej nikt nie nazwałby przestronnym. Jakieś sześć metrów kwadratowych, sprawiało, że ktoś z klaustrofobią przeżywałby w nim nie lada katusze. Prócz łóżka, na jego wyposażeniu było jeszcze zielone, plastikowe wiadro oraz taboret, na którym usiadł Józef, wcześniej zamykając za sobą drzwi na klucz.

 

– Gdzie ja popełniłem błąd? – zadawał sobie pytanie mężczyzna spoglądając na syna. – Gdy dorastał nie było czasu na poświęcenie mu dostatecznej ilości czasu. Pieniądze, tylko o nie chodziło w całym moim życiu. Ale kiedy zaczyna się od zera, chce się dać dziecku, wszystko o czym w jego wieku mogło się tylko pomarzyć. Miałem szóstkę rodzeństwa. Ojciec chlał jak największy z menel i matka właściwie sama musiała nas wyżywić. Mieszkaliśmy w pół chlewie, pół domu. Za ścianą chowały się krowy i kury. Isia już w wieku czternastu lat zaczęła pracować i przynosić pieniądze do domu. Nie otrzymała nawet szansy skończenia szkoły podstawowej. Ja miałem trochę lepiej. Jako, że byłem najmłodszy mogłem się uczyć i ukończyć technikum budowlane, z wyróżnieniem zresztą. Później na studia nie było pieniędzy. Zaraz po szkole poszedłem do wojska, gdzie zrobiłem prawo jazdy na wszystko co tylko mogłem, dzięki czemu za jakiś czas zarobiłem pierwsze sensowne pieniądze, jako kierowca ciężarówki. Sporo mojego życia minęło za kółkiem. Z każdym powrotem pomagałem rodzicom w budowie domu. Ojcec wtedy trochę zluzował z pijaństwem. Później poznałem Dorotę. Oboje mieliśmy chęci do zmiany swojej sytuacji, dążyliśmy do tego wszystkimi swoimi siłami. Po ślubie udało nam się kupić kawałek pola i zaczęliśmy budować własny dom. Podjąłem pracę w kopalni Bolesław, stając się klasycznym PRLowskim chłoporobotnikiem. Gdy przypomnę sobie te czasy nie mogę uwierzyć w to skąd miałem w sobie tyle siły.

 

Józef po chwili otrząsnął się ze wspomnień, patrząc na syna. Jego lewa ręka po stronie wewnętrznej była podziurawiona jak sito. – Cholerne czasy. Dawniej, kto by pomyślał… – pokiwał głową i zamknął na chwilę oczy.

Chłopak powoli się budził. Ból i szaleństwo. W jego głowie pojawiały się obrazy, twarze i odgłosy. Przerażenie nie dawało mu spać, leżeć, oddychać. Uczucie łamanych goleni, jakby zaraz miano go ukrzyżować, sprawiało, że miał ochotę wymiotować. Nie było czym. Od tak dawna nie miał w ustach normalnego jedzenia, choć w domu niczego nie brakowało. Żółć zmieszana ze śliną popłynęła na posadzkę.

 

Józef zerwał się z letargu i dopilnował, żeby chłopak nie zadławił się własnymi rzygami. W wiadrze przy drzwiach leżała szmata. Mężczyzna wyjął ją i błyskawicznie starł podłogę.

– Mateusz. Słyszysz mnie? – zapytał syna, który trząsł się jak podczas największego mrozu.

– Spierdalaj. – wysyczał chłopak, odwracając się do ściany.

Józef zapragnął rozerwać go na strzępy, ale się powstrzymał. Cały ostatni rok prowadził kampanię przeciw uzależnieniu syna, która często przybierała brutalny charakter i która nie odnosiła choćby najmniejszego skutku. Mężczyzna pierwszy raz w życiu poczuł, że jest beznadziejnie bezsilny.

 

Mateusz po chwili podniósł się i wyciągnął drżącymi rękami z kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę. Po chwili leżał z powrotem. Sprawiła to ręka ojca, która boleśnie świsnęła uderzając go w policzek.

– Nauczę cię kurwo szacunku dla ojca. – mówił roztrzęsiony, depcząc używkę syna. – W głowie mi się nie mieści, jak mogłeś wyrosnąć na takie bydle. Dostałeś w życiu wszystko, czego tylko zapragnąłeś.

– Myślisz, że bycie ojcem można kupić?

– Czego ode mnie żądasz? Mojego ojca nie obchodziło czy zdycham z głodu.

– Wal się staruchu. Czasy się zmieniły. Jedyne o co w życiu dbasz, to to twoje jebane pole. Nic nie wiesz, o prawdziwym życiu.

 

Józef zamilkł. Złość kipiała w nim, ale powstrzymał erupcję, która mogła zakończyć się tragedią. Egoizm jego syna i brak jakichkolwiek wartości przerażała go bardziej niż samo uzależnienie.

Wstał. Mateusz skulił się, przytulając do ściany.

– Spokojnie. – Powiedział Józef. – To już za późno na lanie paskiem. Gdybym wiedział na jakiego skurwiela wyrośniesz, co dzień dostawałbyś po dupie. Twierdzisz, że nie wiem nic o życiu? Świetnie się składa, że mamy sporo czasu. Możemy nadrobić stracone chwile.

 

Józef spoczął na taborecie, wysłał smsa do, żony, żeby przygotowała herbatę i zaczął mówić, to czego jeszcze nikomu nie zdradził, nawet jej.

– To wydarzyło się jakieś dwa lata po twoim urodzeniu. Koniec PRLu czuć było w kościach. Na dobre ruszyła maszyna, której żniwem okazali się pseudo-wolni, tacy jak ty, chłystkowie…

 

*

 

Kończył się październik. Słońce wstawało coraz później. Łeb napierdalał… Ubrałem kurtkę, łapiąc w biegu kromkę chleba ze smalcem, którą zdążyła mi zrobić Dorota. Kierowca PKSu poczekał na mnie kilka minut. Miałem szczęście, że mnie nie odjechał, przynajmniej tak wtedy mi się wydawało. Było jeszcze ciemno. Około wpół do piątej musiałem wstać. Tego dnia zaspałem i nie zdążyłem się wyszykować.

– Dzięki Franek. – poklepałem kierowcę po plecach i ruszyliśmy.

 

Autobus pękał w szwach. W tych czasach nikt sobie nie odpuszczał. Wszyscy gonili za pieniądzem, żeby zapewnić jakiś byt rodzinie. Usiadłem na fotelu gdzieś pośrodku i patrzyłem jakiś czas przez okno na obrazy zmieniające się jak w kalejdoskopie. Czułem dumę z ogromu Polski i tego, że jestem jego współautorem.

 

Poranna zmiana zaczynała się o ósmej. W Olkuszu byłem godzinę wcześniej i tam, na bazie zawozili nas do kopalni Bolesław. Cały dzień miałem zajebany. Żadnego czasu dla siebie, żadnego dla rodziny. Po pracy trzeba było zająć się polem. Bywały momenty, że nawet nie jadłem obiadu. W czasie żniw, zdarzało się spać tyle co podczas jazdy na kopalnie. Marnowałem sobie, życie? Nigdy nie podchodziłem do tego w ten sposób. Chciało mi się, realizowałem swoje aspiracje i byłem dumny ze swojego zapału i z Polski, bo wtedy ona była dla mnie najważniejsza. Dawała mi chleb, pracę i opiekowała się moją rodziną.

 

Górnicy podzielili się na zwolenników i przeciwników obalenia systemu. Ja i moja grupa należeliśmy do tych drugich, choć żaden z nas nie mógł nazwać się fanatykiem. Nie braliśmy udziału w pochodach, ani innym rodzaju pochwał dla ówczesnego ustroju. Pracowaliśmy i to nam wystarczało. Dawali nieźle zarobić, a zajęcie nie należało do nudnych. Aż chciało się jechać tam na dół, przejść te niewysokie, klaustrofobiczne korytarze, oświetlane jedynie reflektorami maszyn i kopać tunele.

 

Te dni jednak nie mogliśmy zaliczyć do wesołych. Jurek, nasz kompan, który pracował z nami ładnych parę lat, stracił nogę. Byłem przy tym. Wierciliśmy otwory na materiały wybuchowe w sklepieniu szybu. Ledwo to pamiętam. Potężna skała oderwała się ni stąd, ni zowąd z kamiennego sufitu i z potworną siłą przygniotła mu nogę. Ja również oberwałem w głowę sporym głazem. Gdyby nie kask kto wie czy przeżyłbym to bliskie spotkanie. Plując krwią pobiegłem po pomoc. Nie dało się już nic zrobić. Jurek musiał pogodzić się z utratą kończyny. Nie wiem, czy ja byłbym w stanie.

 

Zastąpił go niejaki Darek. Młody chłopak, dopiero zaczynający pracę w zawodzie. Do pracy górnika nadawał się idealnie. Barczysty tors i spory wzrost czyniły z niego prawie tytana, zdolnego wytrzymać najbardziej niewolniczą pracę. Nie lubiliśmy go jednak, był rewolucjonistą i mówił niestworzone rzeczy.

– Każdą epokę rozpoczyna wielkie wydarzenie. – zagadał do mnie pierwszy raz przy wódce, gdy wracaliśmy z kopalni. – Już niedługo nadejdą nowe, niewyobrażalne teraz czasy. Musimy się do tego przygotować. Nie wynalezienie druku, czy podział Cesarstwa Rzymskiego obracało kołem Dharmy. Tak naprawdę czynią to narodziny smoka.

Pamiętam, że byłem wtedy nieźle wstawiony i uznałem jego słowa za zwykłą pijacką gadaninę. Okazało się, że później jego opowieści znali już wszyscy. Niektórzy mieli go za świra, inni za skończonego błazna. Mnie przerażał. Zielone oczy Darka zawsze patrzyły na mnie przenikliwie jak kot. A ja nie lubiłem kotów.

 

Przygotowywał nas, chciał zdobyć jak najwięcej sojuszników. Chciał nami zawładnąć i zmanipulować. Podświadomie wiedziałem o tym od samego początku.

 

*

 

– Tato. – Mateusz odezwał się cienkim, łamiącym się głosem. – Jedna, mała działka czystej heroiny. Muszę ją dostać, inaczej umrę. Inaczej moje życie skończy się jak tego całego Jurka.

– On nadal żyje. – Stwierdził Józef. Ostatnią rzeczą, którą zrobiłby teraz to kupowanie synowi narkotyków.

– Ale stracił nogę, sam powiedziałeś, że nie pogodziłbyś się z taką stratą.

– Żyje godnie. W przeciwieństwie do ciebie.

– Kurrrwaaa. – głos Mateusza niósł ból, bezsilność i przerażenie. Józef znał ten głos. Słyszał go wtedy gdy połowa jego grupy traciła swoje życie w kopalni Bolesław.

 

*

 

Zmiana zaczynała się za jakieś piętnaście minut. Siedziałem z Karolem na sztygarówce i dopijałem leniwie przesłodzoną herbatę. W pomieszczeniu panował półmrok, na widok tępego światła chciało się rzygać. Karol już zaczął wstawać, gdy nagle zjawił się Darek, dosiadając się do nas.

– Słyszeliście o Rabsztynie? – jego głos wydawał się szalenie intrygujący, jakby mamił nas swoimi słowami. Nie odezwaliśmy się, wiedzieliśmy czym pachnie wchodzenie z nim w dyskusje. – Ten stary zamek, który tam stoi od zarania dziejów, to gniazdo, w którym może zrodzić się smok. Mówią, że kto świadkiem takiego wydarzenia posiądzie porównywalną do gada moc.

– Bzdury. – Zezłościł się Karol, jego czarne, zawsze pełne złości oczy zdradzały ogromną irytację. Wszyscy mieliśmy dosyć opowieści Darka. Nawet umówiliśmy się, że jeśli dalej będzie gadał te niestworzone historie, to natłuczemy mu tak, że w końcu się oduczy. – Po tym zamku został tylko sponiewierany mur obronny i kilka pustych piwnic.

– A jednak, to właśnie to miejsce. – Mężczyzna wydawał się podejrzanie podniecony, jakby usilnie czekał na coś, co miało się wydarzyć właśnie tego dnia.

 

Wstaliśmy. Trzeba było zacząć robotę. Naszym celem było docieranie do złóż cynku, torując drogę innym górnikom. Przeszliśmy wąskim korytarzem i dotarliśmy do naszego stanowiska.

– No panowie. Jeśli się dziś postaramy, to powinniśmy dotrzeć do rudy. – Powiedział sztygar, dając nam do zrozumienia, czego od nas oczekuje. – Był już geolog i twierdzi, że można spokojnie kopać.

 

Każdy wiedział jak wyglądała rzeczywistość. Żadnego geologa nie było. Dwóch na kopalnie to stanowczo za mało. Sam widziałem ich może kilka razy. Trzeba było kopać na ślepo, albo się uda, albo mógł to być ostatni dzień w naszym życiu.

 

Mariusz podjechał wiertarką i zaczął drążyć otwory w ścianie. Potężny pojazd wydawał przy tym huk nie do zniesienia. Dlatego też z Karolem i Albertem poszliśmy po materiały wybuchowe. Darek został by przygotować detonator.

 

Gdy udało się podłożyć ładunki przyszedł czas na wybuch. Darek biegał z zaangażowaniem, jakby za chwilę miało stać się coś wyjątkowego, mimo, że robiliśmy to już setki razy. Mariusz odjechał wiertarką, po czym upewniwszy się, że wszyscy schowali się za maszyną nacisnąłem czerwony guzik. Huk, który towarzyszył detonacji nie można porównać do żadnego innego na świecie. Zasłoniliśmy uszy. Ziemia zatrzęsła się mocno. Skały zaczęły odpadać z sufitu. Osiągnęliśmy cel. Tunel powiększył się o kolejnych kilka metrów. Albert już chciał wsiadać na koparkę, kiedy to Darek wyskoczył jak wystrzelony z procy i pobiegł do gruzu. Kopał gołymi dłońmi, szukając czegoś. Znalazł.

W rękach trzymał owalny kształt przypominający jajo kilkakrotnie przewyższające rozmiarami strusie. Świeciło jasnym, słonecznym promieniem, aż zasłoniłem usta z zachwytu.

 

– Uciekaj! – krzyknął Karol, zauważając, że ze ściany za Darkiem zaczyna się sączyć woda pod sporym ciśnieniem. Ten odwrócił się widząc to i z przerażeniem rzucił się do ucieczki. Wszystko działo się tak szybko. Darkowi po chwili biegu w miejscu łopatek wyrosły potężne, smocze skrzydła, które dodały my szybkości i pomogły w ucieczce unosząc jego ciało, które błyskawicznie poszybowało w dół ścieżki. Ja również rzuciłem się do ucieczki. Nie potrafię opisać uczucia, które wtedy mi towarzyszyło. Strach, przerażenie, zachwyt i obawa. To wszystko skumulowało się we mnie i kazało bez zastanowienia biec ile sił w nogach. Ziemia po raz kolejny zatrzęsła się złowrogo po czym do naszych uszu dobiegł jeszcze większy huk niż przy wybuchu. Woda rozerwała ścianę, wylewając się wielką falą w naszą stronę. Mariusz i Albert nie zdążyli. Usłyszałem tylko ich przerażający, bezradny krzyk, który pamiętam do dziś. Nurt podciął ich nogi i porwał, poniewierając ciała po ostrych ścianach tunelu. Ja z Karolem zdążyliśmy wbiec do jednej z wąskich bocznych ścieżek, gdzie woda dostała się z o wiele mniejszym pędem.

 

Spojrzałem na niego. Wzrok mężczyzny wyrażał głębokie niedowierzanie. Nie odzywałem się. Woda powoli opadała, płynąc już trochę wolniej. Wyszliśmy na nasz tunel. Ciała Alberta oraz Mariusza znaleźliśmy u jego wylotu, niedaleko głównego szybu. Aż tam ich poniosło. Ustaliliśmy, że nie będziemy nic mówić o Darku. Inni górnicy zaczęli się już schodzić. Rozpętała się nie lada afera.

 

*

 

– Przestań pieprzyć ojciec. – Mateusz przeżywał katusze, przy których tortury Jezusa mogły wydać się pestką.

– To wszystko prawda synu. Ten dzień zapamiętam do końca życia. Każdy szczegół tkwi w mojej głowie. –Józef wydał się zamyślony, jakby zastanawiał się, czy czegoś nie pominął w swojej historii.

– Muszę do kibla.

– Przyniosłem ci wiadro. Ślepy jesteś?

Chłopak znowu odwrócił się do ściany i łapiąc się za głowę, starał się przetrzymać reakcję abstynencyjną organizmu.

 

*

 

Wypuścili mnie dopiero wieczorem, wzbogaconego o kilka gum przez plecy. Kiedy milicja zrozumiała, że jestem po ich stronie, puścili. Karol miał gorzej, był trochę młodszy i w głębi duszy chciał demokracji, chociaż nigdy się do tego nie przyznał. Nienawidził milicjantów i pewnie był mniej skory do współpracy.

 

Z tego co pamiętam jedyną osobą, która poniosła wtedy konsekwencje był sztygar. Ktoś musiał beknąć, a że należał po cichu do solidarnościowców, to okazał się idealnym kandydatem ku temu. Po upadku komuny został wynagrodzony, obejmując urząd wójta w małej gminie koło Olkusza.

 

Gdy mnie wypuścili sam nie wiedziałem co ze sobą zrobić. W robocie dostałem wolne na kilka dni, aż do pogrzebu chłopaków. Szedłem powolnym krokiem na dworzec PKS, bez myśli, bez żalu, bezsensu. Gdybym wsiadł wtedy do autobusu i odjechał pewnie moje życie potoczyłoby się inaczej. Siedziałem na odrapanej ławce, wpatrując się na betonowe, szare budynki i wydzielające spaliny auta.

– Pnie. Co pan robisz? – zapytała mnie sprzedawczyni, z pobliskiego kiosku, która znała mnie z widzenia. – Już dwa PKSy odjechały, do domu pan nie wracasz?

 

Wstałem, założyłem torbę na ramie i poszedłem, ku północy, ku osiedlu Słowiki, a później na Rabsztyn. Przeszedłem przez las, wpatrzony w jeden punkt w oddali przed sobą. Zamek choć sponiewierany, będąc w permanentnej rozsypce, dumnie wznosił się na wzgórzu u podnóża, którego niczym wąż wiła się powiatowa droga. Ciemność wokół zapanowała niepodzielnie. Tylko rogalowaty księżyc wraz z kilkoma nielicznymi gwiazdami dawał światło, pozwalając dojrzeć cokolwiek.

 

Wspiąłem się na wzgórze i przeskakując marniutki mur obronny dostałem się do środka. W centrum placu stał Darek z rozłożonymi dumnie złotymi skrzydłami. Jego oczy błyszczały rażącą zielenią. W rękach trzymał jajo.

– Jesteś wreszcie. – stwierdził, patrząc na mnie swoimi przenikliwymi ślepiami. – Pora rozpocząć widowisko. Ciesz się, będziesz światkiem narodzin nowej epoki. Pomożesz obrócić koło.

 

Wyjąłem z kieszeni scyzoryk i naciąłem swoją dłoń po wewnętrznej stronie. Czułem się jak zahipnotyzowany. Podałem narzędzie Darkowi, który najpierw wyrzucił wysoko w górę jajo. To obróciło się kilka razy w powietrzu i eksplodowało złotym deszczem ognia, uwalniając wiszącego w powietrzu, małego zielonego smoka. Pomachał skrzydłami, wypuścił z krokodylich nozdrzy kilka płomieni, po czum podleciał do nas, patrząc z ciekawością i szczęściem.

– No już mały. – Powiedział Darek z uśmiechem. – Leć do smoczego raju i obwieść naszym dobrą nowinę.

Stworzenie obróciło się parę razy w powietrzu i poleciało w kierunku północy.

– Kim jesteście. – zapytałem zachwycony.

– Zwiastujemy nową epokę. Podróżujemy przez świat i szukamy porozrzucanych jaj. – głos Darka stawał się cięższy i bardziej chropowaty. – Nie wiemy jak powstaliśmy, ani nie znamy celu. Jesteśmy jak ludzie i taką w większości postać przyjmujemy. Kiedyś zdecydowaliśmy, że będziemy poszukiwać podobnych sobie. Legenda mówi, że gdy już znajdziemy wszystkich, nastąpi koniec.

 

Mężczyzna rozciął sobie dłoń, a z rany popłynęła krew. Podaliśmy sobie rozharatane ręce. Poczułem złość i bunt, chęć walki, niesprawiedliwość i podniecenie jednocześnie. Zrozumiałem kim są i po co lęgli się na tym świecie. Zdałem sobie sprawę z nieubłaganego nadejścia nowych czasów.

– Co z Albertem i Mariuszem? – zdążyłem jeszcze zapytać, zanim zakończył transformację.

– Każda rewolucja wymaga ofiar. – powiedział potężnym, grubym głosem, który wydobywał się z wielkiej, zielonej paszczy, buchającej ogniem. Rozłożył skrzydła i odleciał.

 

*

 

– Później w Polsce zaczęły się wielkie przemiany. Widziałem go jeszcze na fotografiach zrobionych podczas ostatnich strajków w stoczni Gdańskiej i obrad Okrągłego Stołu. Jego oczy zawsze patrzyły z tych zdjęć na mnie, jakby wiedział, że go obserwuje. Pilnował, żeby wszystko powiodło się do końca.

– Tato. Czy ty jesteś smokiem? – Józefa zaskoczyło to pytanie, nawet trochę przestraszyło.

– Nie. – odpowiedział szybko, patrząc na zielone, przenikliwe oczy syna o rozszerzonych źrenicach.

Koniec

Komentarze

Bardzo dziwne i nieprzyjemne przeskoki w trybie narracji. Sposób, w jaki ojciec zaczął opowieść też bez sensu - najpierw syna po mordzie a potem "wyznania z głębi"... W ogóle czemu ten syn miał być uzależniony? Jakie to ma znaczenie w tym opowiadaniu? Wprowadza tylko niepotrzebny brak konsekwencji. Same dialogi od reszty tekstu różnią się tylko myślnikami na początkach zdań, wszystko leci jednym strumieniem (bardzo gęstym i ciężkim notabene)...

Od momentu rozmowy ojczulka z imć Darkiem cała reszta historii jest oczywista i właściwie można przerwać czytanie, bo styl bynajmniej nie zachęca.

Hm... Osobiście nie jestem dobrym pisarzem ale muszę się zgodzić z przedmówcą. Zacząłem czytać ten tekst bez większych emocji. Z doświadczenia wiem, że nie można oceniać opowiadania po samym wstępie więc bez marudzenia chłonąłem resztę prozy. Niestety nie wiele się zmieniło.

***
- Przestań pieprzyć ojciec. - Mateusz przeżywał katusze, przy których tortury Jezusa mogły wydać się pestką.
- To wszystko prawda synu. Ten dzień zapamiętam do końca życia. Każdy szczegół tkwi w mojej głowie. -Józef wydał się zamyślony, jakby zastanawiał się, czy czegoś nie pominął w swojej historii.
- Muszę do kibla.
- Przyniosłem ci wiadro. Ślepy jesteś?
Chłopak znowu odwrócił się do ściany i łapiąc się za głowę, starał się przetrzymać reakcję abstynencyjną organizmu.
***

Wybacz, ale mam wrażenie, że cały ten akapit w jakimś sensie sam w sobie nie pasuje... Czuje się od niego taki suchy przekaz.

Piotr Damian, część moich poprawek zwykle ma charakter subiektywny. Nie ma obowiązku stosowania się do nich bez uprzedniej konsultacji i głębokiego przemyślenia. Niektóre uwagi są też żartobliwe lub po prostu złośliwe, chociaż nie zawsze w stosunku do tekstu, a nigdy w stosunku do jego autora. Chyba. Więc:
„z resztą" ‘zresztą' jeśli w znaczeniu >poza tym<
„Równe dziesięć hektarów warzywa porastało jego czwartą część gospodarstwa." ‘Równe dziesięć hektarów warzywa porastało czwartą część jego gospodarstwa.' - nieco inny szyk wyrazów.*
„w stoczni Gdańskiej" ‘Stoczni Gdańskiej' (to nazwa firmy /lub zakładu/lub pełna nazwa stoczni/lub) albo ‘gdańskiej stoczni' małymi literkami
„potężnym gmachem stodoły" jeśli ironicznie, ok, a jeśli bez ironii, to wyraz ‘gmach' do ‘stodoły' nie pasuje; może ‘potężnym budynkiem stodoły'?*
„- Mówiłam ci, że nic nie znajdziesz. - stwierdziła" i „- Kurwa, co za wstyd. - wysyczał" bez kropki na końcu zdania, kiedy poinformujesz o tym, jak coś było mówione. Ale tu: „- Ja też. - Józef" już chyba kropka dobrze. Jest wątek w hyde parku o dialogach: http://www.fantastyka.pl/10,1560.html
„Józef wyciągnął klucz z kieszeni i wkładając go, powoli przekręcił." lepiej, żeby ‘włożył go i powoli przekręcił' ale najwyraźniej chcesz tu uniknąć powtarzania ‘i'. No ale pomysł z ‘wkładając' jest nienajlepszy, bo sugeruje przekręcania klucza jeszcze w trakcie wkładania, a nie po włożeniu do zamka.*
„dwudziesto-paroletni" ‘dwudziestoparoletni', nie sugeruj się słownikiem Worda
„największy z menel" ‘z meneli'?
„Za ścianą chowały się krowy i kury." wiem, że to _poprawne_ zdanie, ale mnie rozśmieszyła myśl o krowach i kurach, które wyglądają zza ściany i mówią „A kuku!"*
„Nie otrzymała nawet szansy skończenia szkoły podstawowej." Jeśli stonkę do Polski sprowadzili imperialiści ze zgniłego Zachodu, to dlaczego Isi nie objął obowiązek szkolny (edukacja na poziomie szkoły podstawowej lub do ukończenia 18 roku życia).*
„Z każdym powrotem" wiadomo, że chodzi o powroty z trasy, ale wcześniej jest tylko zwrot o spędzaniu życia za kółkiem, więc można pomyśleć (jak ktoś ma chorą wyobraźnię), że te powroty są zza kółka, np. do kwadratu.*
„Oboje mieliśmy chęci do zmiany swojej sytuacji" ‘chęć na zmianę'
„kawałek pola i zaczęliśmy budować własny dom" i wcześniej „Równe dziesięć hektarów warzywa porastało jego czwartą część gospodarstwa" daje razem 40 hektarów ‘kawałka pola'. Nie, w Polsce średnia gospodarstwa rolnego to zaledwie kilka hektarów. Nie nazwiemy tego inaczej jak ‘średnim gospodarstwem'. Ale kierowca nie mówi poprawną polszczyzną i dla niego może to być nawet ‘kawałek pola'.* Wróć... jeśli dokupił ziemi potem, to moje wypociny nie mają sensu.
„PRLowskim" w dialogu raczej zapis ‘peerelowskim'
„Jego lewa ręka po stronie wewnętrznej była podziurawiona jak sito." trochę za obrazowa ta metafora. Przecież to były tylko ukłucia, rany pozostawione przez igłę, a nie dziury. Poza tym zdanie poprawne. Po ‘sicie' umknął enter.
„Mateusz po chwili podniósł się i wyciągnął drżącymi rękami z kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę. Po chwili leżał z powrotem." za dużo ‘pochwil'*
„to ręka ojca, boleśnie świsnęła uderzając go w policzek" bolesny był świst ręki czy uderzenie? szyk: ‘to ręka ojca, świsnęła, uderzając go boleśnie w policzek'. Ogólnie zdanie trochę kulejące.*
„depcząc używkę syna" no podkreśliłeś, że miał nałogi, ale stylistycznie wyraz nie pasuje. Poza tym zdanie poprawne.
„Józef zamilkł." nie, to Mateusz zamilkł. ‘Józef milczał.'
„Egoizm jego syna i brak jakichkolwiek wartości przerażała go bardziej niż samo uzależnienie." ‘Egoizm syna i brak jakichkolwiek wartości przerażały'
„Mateusz skulił się, przytulając do ściany." ‘przytulamy się' do poduszki, kochanki, dobermana, a do ściany może się przysunął?*
Dalej mi się nie chce.

Tylko z autobusem... Prędzej kierowca PKS dodałby gazu, niż zaczekał (autopsja), no ale to znajomy. Przejdzie. Tylko jakim sposobem znalazł wolne miejsce, skoro autobus pękał w szwach? Ale... może chodzi o to, że był źle zacerowany, a nie przepełniony.
I jeszcze o tym, że za Chiny Ludowe nie mógł być dumny z Polski po przemianach, skoro był przeciwnikiem obalenia systemu. A z pracy w kopalni nie mógł się cieszyć, skoro korytarze wydawały mu sie klaustrofobiczne.
„Potężna skała oderwała się ni stąd, ni zowąd z kamiennego sufitu" a ja wiem, skąd się oderwała, z sufitu.

O przecinkach nie piszę, bo się nie znam, ale czuję, że części zabrakło.
W wypowiedzi Józka skierowanej do syna jest zbyt literacki język. Kierowca mówi tak, jak pisarz pisze? Nie pasuje. Nie dotrwałem do fragmentu o smoku, dlatego całości nie recenzuję. Przepraszam.

* Poza tym zdanie poprawne.

** Niepotrzebne skreślić.

OK, do konkursu. :)

Erreth dziękuję, za ten komentarz, ale wydaje się subiektywny do granic. Nie chcę się tu tłumaczyć, czy wykłócać (i nie będę tego robił), ale w niektórych uwagach brakuje logiki w Twoim odbiorze tekstu. Np.:

„kawałek pola i zaczęliśmy budować własny dom" i wcześniej „Równe dziesięć hektarów warzywa porastało jego czwartą część gospodarstwa" daje razem 40 hektarów ‘kawałka pola'. „

- Kawałek pola mieli na samym początku, chyba nie sądzisz, że kupili od razu 40ha?

„Tylko z autobusem... Prędzej kierowca PKS dodałby gazu, niż zaczekał (autopsja), no ale to znajomy.” – Na prowincji jest nieco inaczej, poza tym nie zapominaj, że to subiektywne wspomnienia człowieka, który miłość do komunizmu wyssał z mlekiem matki. Nic dziwnego, że wydawało mu się to tak naturalne.

"Tylko jakim sposobem znalazł wolne miejsce, skoro autobus pękał w szwach?" - Może akurat jedno było wolne?

"I jeszcze o tym, że za Chiny Ludowe nie mógł być dumny z Polski po przemianach, skoro był przeciwnikiem obalenia systemu." – był dumny z samego systemu, przemysłu i wspólnoty. Dodatkowo, patrzy z perspektywy czasu, więc może zapamiętał tę dumę z młodości i chciał dodać trochę chwały do swojej opowieści?

A z pracy w kopalni nie mógł się cieszyć, skoro korytarze wydawały mu sie klaustrofobiczne. – może to go w nich pociągało?

Przeczytałem do końca jedynie z poczucia obowiązku. Nudne, bez polotu, plus tylko za znikomą liczbę błędów i za wiarygodne przedstawienie pracy górnika. Początek zasugerował mi, że będzie to opowiadanie o smoku z narkotycznych wizji, więc jednak czymś mnie zaskoczyłeś. Ale niestety - więcej dobrego o tym opowiadaniu napisać nie mogę. I nie chcę.

Nowa Fantastyka