- Opowiadanie: Real.Fiction - Pan Narzekaj i na tramwaj czekaj.

Pan Narzekaj i na tramwaj czekaj.

Niniejsze opowiadanie powstało z rozrywki i inspiracji twórczością innego Grafomana. Nie ma na celu nikogo obrazić, a jeśli tak się stało bardzo za to przepraszam.

Drogie dzieci - to opowiadanie dla dorosłych, dlatego lepiej odejdźcie, zamiast czytać pograjcie w GTA, Call of Duty lub inne edukacyjne gry...

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Pan Narzekaj i na tramwaj czekaj.

Był. Ranek. Na pewno R.A.N.E.K.

Pochmurno, ale chciał sprawdzić jeszcze pogodę przed wyjściem. Zawsze sprawdzał rano gdyż wtedy był pewny prognozy: jeśli wiało i grzmiało, a prezenter w TV gadał, że słonecznie i miło, to wiedział, że musiało kogoś pokręcić. Nie wiedział tylko czy prezentera czy pogodę. 

Coś dziś jednak nie było tego: na każdym kanale śnieżyło lepiej niż na Zakopiance w grudniu. A był październik. 

Wysiadło nawet TV TRWAM, co było dość niepokojące. 

Mogło być tylko jedno wyjaśnienie braku kablówki: zapomniał opłacić za odbiornik i odcięli złotymi nożyczkami kabelek do krainy reklam i telenowel. 

– Aaa tam, i tak nic ciekawego nie ma w telewizji. – pan Narzekaj machnął ręką, ale lekko, by nie zwichnąć stawu, jak zalecał mu lekarz z ośrodka NFZ.

– Internet to co innego. By zobaczyć w telewizji coś atrakcyjnego i apetycznego, czekaj do 23.00, a w Internecie jedno kliknięcie i już galeria pięknych bułeczek, arbuzów i skrzydełek. 

Nie rozmarzył się na długo, gdyż groziłoby to kolejnym zawałem. Jeden wystarczy, a nie chciał bić żadnego rekordu w tej dziedzinie. 

Lubił pomarzyć, ale rzeczywistość, w której przyszło mu egzystować zmusiła go do narzekania. Nie od tego zawdzięcza jednak swe niepospolite nazwisko. 

Pan P.K.P. Narzekaj ( nie wyraził zgody na przetwarzanie i rozpowszechnianie danych osobowych, stąd skrót pierwszych imion) był 65 letnim, przedwczesnym emerytem. Kawaler na kawalerce na Woronicza, bezdzietny, bezkotny i bezpsowy. Kiedyś miał chomika, ale sąsiadka, panna 89 i pół letnia Krystyna, podczas opieki nad mieszkaniem pod nieobecność P.K.P. , wzięła chomika Bartka za szczura i posłała go na tamten świat ekspresem, czytaj: toaletą.

Tak więc sobie żył pan Narzekaj, chodząc po tym świecie absurdu i groteski, narzekając na wszystko, ale nie robiąc nic. No prawie nic: miał pewien sekret, który. ..

-Jeszcze słowo, a pozwę cię synku do sądu, za zdradę powierzonych sekretów. – uciął złośliwie mój monolog. 

Jestem winien wyjaśnienia: Pan Narzekaj wie, że jest bohaterem mojego opowiadania. …, ba! Sprzedał mi prawa autorskie do swego wizerunku i liczy z tego na jakiś zysk, więc proszę: Drogi Czytelniku, polub te opowiadanie, dając Like. Oczywiście to, Twój wybór, jeśli uznasz to za wypociny sześciolatka, to….

– Jak będziesz pisał dobrze, to i fanów znajdziesz. – pan Narzekaj podszedł do okna, ubrany w wyjściową kurtkę ze skóry i spodnie garniturowe z lumpeksu. – Przecież jest demos cratos. Nie zmusza się ludzi, chyba, że Sejm pozwoli. 

Kończę swój wywód, bo to opowieść nie o mnie, a o moi bohaterze. 

Pan Narzekaj zirytowany niemożnością sprawdzenia pogody w TV (oraz wieloma innymi niemożnościami, o których wspominać nie będę) postanowił sprawdzić aurę w tradycyjny sposób: wyjrzał przez okno. 

– Leje. Trza wsiąść parasol. Kurna, no żesz licho. 

Zamknął okno, wziął granatowy parasol ze stojaka, wyłączył telewizor całkowicie, gdyż tryb czuwania zżera mu więcej emerytury niż wydatki na leki (głównie na nerwicę – efekt długotrwałej pracy w trudnych, ekstremalnych warunkach jako poborca podatkowy), otworzył pomalowane na łososiowo (wolał śledzie) drzwi i wyszedł na nie więzienną, klatkę schodową. 

Na wycieraczce poślizgnął się o ulotkę z Lidl. 

– Nóż kurna. ..– w oczy rzuciła mu się reklama na pierwszej stronie leków na "Dziwną grypę". 

– Całe miasto zasypaliby tymi ulotkami. Plaga jakaś. ..

Zamknął drzwi i zszedł po schodach trzymając się poręczy. 

– Śliskie normalnie, jak łapy urzędnika…co będzie w zimę. ..

Wychodząc z mieszkania zadłużonego równo na 2,507 zł, nie zauważył czerwonych plam w kształcie dłoni na drzwiach. 

I nie był to ketchup, którym złośliwe dzieciaki lubiły często smarować mu drzwi. 

 

Przeszedł ledwie dziesięć kroków, gdy zaklął szpetnie, że nawet tego nie przytoczę. 

– Kur. ..parasol! – łacina płynęła potokiem , operował nią lepiej niż niejeden doktor prawa. 

Okazało się, że wziął niepotrzebnie długi, wykonany w stylu brytyjskim parasol. To, co wziął za deszcz, było wodą z chmury prania sąsiadki mieszkającej dwa piętra nad nim. 

-Hmmm. ..a może tak…

Ujął parasol za drewnianą rączkę i szedł brukiem podpierając się nim, jak brytyjski gentleman. 

Pomysł okazał się przedni, znaczy do momentu, gdy trafił czubkiem zaimprowizowanej laski w dziurę wielkości krateru 

-Oz cholera. ..!

Upadł jak ustawa o aborcji: mocno na dupę i boleśnie. 

"Kur. ..i na to idą moje podatki? ! Pójdę do tych urzędasów, niech zrobią remont. .."

Urwał myśl – przypomniał sobie ostatnią wizytę w urzędzie. Ocalał i to tylko cudem, przeprawa przez biurokratyczną dżunglę przypominała walkę o przetrwanie. ..jak w tym filmie, za który Leo dostał Oskara, czy innego dzieciaka.

Pan Narzekaj wyciągnął ręce nad głowę, chwilę machał nimi jak pływak trenujący na sucho. Potem podparł się nimi. 

Niestety, wyszło jak z robieniem pompek: uniósł się na 10.2 cm i oklapł dysząc. Nie winił siebie za słabą kondycję fizyczną, w końcu w wojsku nie był, mówiąc ściślej: udał ślepotę i problemy z utrzymaniem równowagi, by go nie wzięli do jednostki. Ciężko było to osiągnąć, ale sączenie aż ośmiu piw przez całą noc, dało pożądane efekty. 

Teraz, po latach, leżał sapiąc jak pies na chodniku. Na domiar nieszczęścia przed jego twarzą leżało świeże, pachnące psie merde. 

Oj, przejdzie się do samorządu. ..niech wezmą tych ze służb oczyszczania miasta za klejnoty. ..

Wdychając specyficzny, wykręcający nos aromat, zastanawiając się nad składem chemicznym tego podarunku, usłyszał jak ktoś przechodzi obok. 

O chodnik dudniły Adiddasy, a ich właściciel tajemniczo jęczał. 

– Pomocy – Pan Narzekaj sapał jak astmatyk, choć miał stwierdzony tylko kamień w nerkach– Pomocy. ..proszę Pana. ..Pani. – w obecnych genderowskich czasach nigdy nie wiadomo: buty sportowe nosiły też kobiety, jeśli przypadkiem będzie seksistowski, środowisko feministek zwali się na niego jak głaz na barki Atlasa. 

Wołanie o pomoc okazało się daremne: ktokolwiek to był (chłopak, dziewczyna, chłopczyna) przeszedł i poszedł dalej. Co gorzej: rozdeptał g leżące tuż przed nosem Pana Narzekaja. Wskutek zadziałania siły zewnętrznej (Addidas) na nieruchomy obiekt (g) z uwzględnieniem ruchu obrotowego i ziemskiego przyspieszenia (g), pozostał but (wszystkie g się zredukowały) a kawałki rozdeptanego g, rozproszyły się w każdym kierunku, z czego jeden wpadł do oka Narzekaja. 

– Fuck! – zaklął po angielsku. 

Nieznajomy oddalił się obojętnie. 

Pan Narzekaj, gdy skończył po angielsku, przeszedł na francuski – uczył się języków obcych metodą podobieństw. 

Złość dodała mu sił, więc w pocie i znoju, udało mu się podnieść. 

– Ta młodzież. ..nic tylko siano we łbie i smartfon w dłoni. – pokręcił z rezygnacją głową badając wzrokiem czerwone ślady podeszwy na chodniku. 

Spojrzał w niebo: gęsta mgła skryła słońce i całe sklepienie, że nie przebił się nawet skrawek błękitu. 

"W Moskwie to by to wszystko rozorali, a że później gdzieś by lunął deszcz i jakąś wiochę zalało, to produkt uboczny. ..eh, taka aura źle wpływa na zdrowie. Zwłaszcza psychiczne. "

Pan Narzekaj spojrzał na zegarek, którego szklana tarcza wskutek upadku lekko się zarysowała. 

Miał czas, ale wiadomo, że z tymi tramwajami jak z PKP: sądzisz, że się spóźni, a tu na złość jest punktualnie. 

"Gdyby wszyscy pasażerowie się spóźniali, byłoby to z korzyścią dla kolei. "– uradowany próbował wyciągnąć parasol, który utknął w dziurze w chodniku. Niby był niepotrzebny, ale kupiony okazyjnie na bazarze i polski, a nie standardowo chiński, więc szkoda zostawić na żer śmieciarzom. 

Niestety – wbił się jak dzida w oko Persa i utknął na dobre. Pan Narzekaj przeklął polskich (oraz zagranicznych, działających na polskim rynku) producentów parasoli , że tworzą sprzęt lepszy od spartańskich włóczni. W końcu machnął ręką i odszedł zostawiając parasol wbity w sam środek chodnika. 

"Może piesi wezmą to za nowoczesną rzeźbę lub element architektury." 

 

Natknął się na supermarket, który wyrósł jak spod ziemi. Narzekaj zerknął okiem na zegarek, ale niepotrzebnie – zegarek zastrajkował i nie chciał działać mimo usilnego pukania paluchem w szybkę. 

"Polski, to strajkuje. Chiński to by zapieprzał jak rakieta po orbicie. "– Narzekaj zadumał się nad chińskim potencjałem, którym skrycie podbijają cały świat, efektywniej od Amerykanów, choć mniej efektownie. 

Pokręcił głową, niezbyt ekspresyjnie, by nie strącić resztki siwych włosów. Postanowił wejść na chwilę do środka. Sprawdził tylko szyld, by nie wejść przez pomyłkę do Biedronki – chwila nieuwagi, a metka biedaka przylgnie na zawsze. 

Nie mógł odczytać szyldu z dwóch powodów: 

1. Zapomniał okularów do czytania.

2. Nawet gdyby nie zapomniał szyld był cały zapaskudzony jakimś czerwonym świństwem. 

"Kiepsko dbają o wizerunek. Szyld powinien się świecić jak psu. ..no, być jak fotoradar na kierowców: zauważalny ze 100 km." 

Ponownie pokręcił (tracąc raptem dwa włoski) nad takim lekceważeniem potencjału marketingowego szyldu. 

Wszedł jednak do środka, ryzykując opinię, gdyby to była Biedronka. 

Na Biedronkę z pewnością to nie wyglądało. Bardziej na sklep z tych minionych czasów braterstwa i miłości, kiedy na jednych donosili, a drugich pałowali, by poprawić im krążenie. 

Półki puste jak hasła wyborcze. Wszystko zniknęło. No, wszystko oprócz krakersów i alkoholu. 

"Czyli to nie najazd kiboli. Znaczy, patriotów w brawach kibiców. "– Pan Narzekaj próbował przewidzieć, co mogło dziać się w tym sklepie. 

Wózki sklepowe poprzewracane, lampy stłuczone, podłoga wypolerowana. .. czyli tylko facet od rolby zasłużył na premię. 

"To pewnie sprawka chińczyków" – snuł teorię spiskową Narzekaj– "Wszystkie artykuły chińskie, to zażądali zwrotu. Oddajcie Cezaremu, to co należy do Pazury czy jakoś tak…"

Skręcił w kolejne wąskie przejście (brak kupujących nie groził mu nielubianym efektem muśniętej pupy, który lubił w przypadku, gdy była to jędrna, kształtna, młoda pupa blondynki albo z braku wybredności, brunetki) i stanął zszokowany. 

Szok nie był efektem reakcji organizmu przyzwyczajanego od dekad do pawłowskich reakcji na bodźce w postaci haseł "Promocja", lecz czegoś innego. 

Pomiędzy pustymi, sięgającymi sklepienia tej świątyni kapitalizmu i miejsca kultu okazyjnych wampirów, regałami, klęczał starzec w poncho. 

– Stój bezbożniku! Jak śmiesz bezcześcić ta świątynię w swych zawszonych butach? 

Narzekaj się wzburzył – owszem buty były umazane g, z którym miał bliski, intymny wręcz kontakt, ale zawszone! ? Przecież w każdym gniazdku wetknął Raid. 

Spojrzał na buty swego obraziciela– Addidasy lub Nike. Cóż za hipokryzja. 

– Czy ty jesteś jednym z tych. ..co zakłócają, skłócają niszczą, zaślepieni idą przed siebie zostawiając tylko zgliszcza. ..?

Narzekaj milczał, gdyż miał Na To pytanie dwie opcje odpowiedzi, obie polityczne, ale nie wiedział, co poeta ma na myśli. Czy chodzi o kotka czy o lisa, choć oba sprytne zwierzaki. 

– Uuu! – starzec wzniósł w górę obie dłonie. Narzekaj zauważył na jego prawym przegubie nowego roleksa. "Więc nie taki dziad, jakiego gra" – pomyślał z jawną ironią i ukrytą pogardą. – "Kolejny, który podszywając się pod kloszarda, chce wyłudzić od opieki kasę. Ilu darmozjadów ten kraj jeszcze wykarmi i udźwignie?"

Z pewnością niewielu, bo kręgosłup niezbyt mocny. 

Starzec zaczął coś bełkotać, ale Narzekaj zapomniał wziąć smartfona z tłumaczem, więc nie zrozumiał ani słowa. 

– Oddaj pokłon i obmyj się, gdyż lud ten rozum utracił i krąży bez celu w miejscu!

– Co racja, to racja. – pokiwał ze smutkiem nad przyszłym grobem ojczyzny. 

Starzec wyjął zza pleców butelkę coca coli. Narzekaj spostrzegł, że to coke zero. 

– Oddaj pokłon czarnej radości i ciesz się! Błogosławieni bowiem są ci, którzy Piją! – wykrzyczał starzec niepotrzebnie, bo Narzekaj stał dwa metry od niego i doskonale słyszał. 

Staruszek zdjął kapsel psyk! i wylał na siebie zawartość butelki. 

Narzekajowi skojarzyło się to z tymi reklamami z seksownymi blondynkami o przednich walorach ponadgabarytowych, które polewały się wodą. W tej sytuacji miast laski był stary pryk. 

"Nie "laski" tylko dziewczyny…na lasce to się podpierasz, a na dziewczynie kładziesz."– sprecyzował nasz bohater. 

– Ahhh! Czy ty Piją ten dar bogów? – starzec wyciągnął pustą butelkę w stronę Narzekaja, który przymknął niechętnie oko na ten błąd językowy. 

– Jeśli w promocji, tak. 

Narzekaj ruszył ku wyjściu, nie tracąc cennego czasu na jakiś dziadów z New Age. 

Przechodząc między regałami, uległ pokusie i wziął jedną. ..a! dwie butelki innego daru. 

"Dar wschodu dla zachodu. ..na trzeźwo wszystko wydaje się bez koloru, a po tym to człowiek nawet nie w 3dy, ale w 4 dy widzi" .

Włożył do kasy odliczoną kwotę, sam wystawił sobie paragon. Kurs z obsługi kasowej nie poszedł w las. "Szkoda, że pozostałe poszły. " – posmutniał, więc rozpieczętował pierwszą butelkę. 

"Powiadam, biada wam trzeźwo myślącym, gdyż rozumem głupoty świata nie ogarniesz! "

Uradowany podreptał na przystanek. 

 

– Oz no, kur. ..

Narzekaj znów, jak to często robił, okaleczył piękną polską mowę, obcymi wyrazami. 

– Hej! Mogę kaleczyć co tylko chcę! W końcu to historia o mnie, a nie o jakimś homo lalusiu w pelerynce zbawiającym świat, nie? 

Racja, mój błąd. Jestem tak obiektywny, jak współczesne media. 

Pan Narzekaj, narzekał, bo tramwaj jeszcze nie nadjechał, choć spóźnił się już z 5 minut. 

Na przystanku, a dokładniej -na ławce szklanego przystanku ozdobionego komunikatami dla cudzoziemców typu: "sp. do Afryki, bo tu sam naród dziki. "czy" gdy widzimy czarnego, lejemy przez łeb jego" albo z głębszym sensem– "nie migruj za chlebem, kasą, bo życie z@ #%###@## dup@ jest gorsze. " – siedziało dwóch obywateli. 

Jednego Narzekaj znał, gdyż razem od wielu lat oddawali się tej wspólnej pasji, pustej rozrywce jeżdżenia tramwajem. 

– Cześć Narzekaj! 

– Sie ma Zdzis! – uścisnął suchą, z wątrobowymi plamami dłoń kolegi Narzekaj.

Drugiego nie znał. I nie musiał znać. Był to jeden z tego nowego pokolenia RPG ów (Narzekaj wiedział, że nie ma to nic wspólnego z PGR) , którzy bez telefonu nie przeżyją dłużej niż godziny (udowodnione licznymi badaniami). 

– Nie ma co do niego gadać, pewnie nawet cię nie zauważył. – Zdzis z pogardą zmierzył blondyna w okularkach i komórką przed nosem– Siadaj! 

Narzekaj zajął widać ogrzane przez kumpla miejsce na drewnianej ławce. Jedną nogę założył na drugą, którą postawił na chodniku tam, gdzie było najmniej petów. 

– Łowcy petów śpią? – zagadnął kumpla.

– Nie mam pojęcia. Moja branża to trolle. Ten chyba to wie, bo siedzi na forum i zero hejtu. – Zdzis zerknął młodemu do wyświetlacza. – Gra niewinnego baranka. Ale wyjdzie taki ze skóry, gdy go coś na tym Fujzbuku zdenerwuje. ..

– Napijesz się? – Narzekaj podał koledze drugą butelkę słysząc ukryte w jego wypowiedzi jasne dla wtajemniczonych przesłanie. 

– Z przyjemnością. Wrodzona kultura nie wypada odmówić. 

– Nie wolno spożywać alkoholu w miejscach publicznych. – chłopak odsunął smartfona sprzed nosa i spojrzał z potępieniem na butelkę już przy bezzębnych ustach Zdzisa. 

– O! Wrócił do świata! – zaśmiał się złośliwie Narzekaj. – Gdy alkohol zwęszą, to od razu włącza się do konwersacji. 

– Żadnej wyrozumiałości dla starszych. Żadnej kultury. – Zdzis znów posmutniał mimo radości nawodnionego żołądka i wkurzonej na nawyki właściciela wątroby. – Żadnej kultury. 

– Właśnie! – przystąpił do krytyki Narzekaj. – Wszędzie tylko te porno, nawet w tych grach, liczy się by była baba i to wykształcona! Mówię o przedzie, oczywiście. – uszczegółowił. – Gdzie te dawne, piękne czasy, gdy kwitła starożytna kultura? Ody, hymny, epitafia, kolebki wiedzy, sztuki, Forum Rommanum. ..

– Czy znajdę te forum w sieci? – spytał chłopak, po czym wrócił do walenia wykształconym przez lata praktyki, kciukiem po ekranie. 

– Tak, umarł człowiek logiczny. – Narzekaj dotknął szyi, gdyż od tego kręcenia głową bolał go kark, a na to nie dostanie refundowanych leków. – Szkoda, że nie byliśmy na jego pogrzebie. 

– Pewno napoje były do kitu. – Zdzis wyrzucił opróżnioną butelkę do kosza. Zawsze, a już zwłaszcza w stanie pół trzeźwym, dbał o środowisko. 

Narzekaj wypatrując tramwaju, którego opóźnienie przekraczało wszelkie normy, zauważył kłęby dymu z 500 metrów od przystanku. Spytał o to towarzysza. 

– Pewnie smok. 

– Chyba raczej smog. – poprawił Zdzisa Narzekaj. 

– No mówię. 

– Powiedziałeś smog przez "k". Tu chodzi o zanieczyszczenie powietrza nadmiarem dymu z kominów przemysłowych i spalin, a nie o zwierzaki, na jakie polował Marian. 

– Czemu już nie poluje? – zainteresował się Zdzis. 

– Załatwił tego z Wawela. – Narzekaj posmutniał wspominając incydent kolegi. – Zagrożony gatunek, mieli wpisać na listę UNESCO. Cofnęli Marianowi koncesję, musiał się przebranżowić. ..bydle i tak by zdechło. – spojrzał w oczy Zdzisowi– taki smok to odżywia się dziewicami, a gdzie współcześnie znajdziesz dziewicę? 

– Nie wiem. ..w gimnazjum? – Zdzis szukał poparcia odpowiedzi w twarzy kolegi. 

– Szybciej znajdziesz tam igłę, niż dziewicę. 

– W podstawówce? 

– Musi spełniać wymogi. 13 lat wzwyż, by uznać za kobietę. A jak zlikwidują gimnazja, to dziewic nawet już w podstawówkach nie będzie. 

– Kurde. – Zdzis zbladł przerażony obyczajowością młodego pokolenia. – Aaaaa…w klasztorze? Nie ma dziewic? 

– Smok twierdzi, że to substytut. I to z GMO. 

– Ja bym w jego sytuacji nie wybrzydzał. 

Tą intelektualną dyskusję o kondycji krajowego rynku dziewic, przerwało nagłe pojawienie się, a dokładniej – przyczołganie na przystanek zakrwawionego mężczyzny w okularach o czerwonej oprawce. 

Wyciągnął drżącą rękę w ich stronę, jako ostatni gest rozpaczy i niemożności. 

– Naćpany? – zaciekawił się drapiąc szczecinę na policzku Zdzis. 

Narzekaj wstał, depcząc nieskończoną liczbę petów wokół przystanku podszedł do potrzebującego. 

Pochylił się, dotknął jego włosów, sprawdził markę okularów, a potem wyjął portfel z popartych spodni. 

– Pomo. ..– szeptał ranny dygocząc. 

– Zomo? Ty pieprzony wielbicielu komuny! – Narzekaj doskoczył od rannego, który po chwili stracił przytomność. 

– Coś znalazłeś? – spytał Zdzis z nadzieją, że w portfelu są zielone. Albo przynajmniej drobniaki, bo te końcówki cen 99 wyczerpały jego zasoby grosików. 

Narzekaj obszukał skórzany portfel: karty kredytowe – do otwierania drzwi lub wydłubywania resztek z zębów, jakieś cukierki. ..albo cierpi na cukrzycę albo pedofil zwabiający małe dzieci, karty klubowe, wizytówka…

– Kurwa shit. 

– Coś nie tego? – Zdzis się przeraził. Gdy kolega przeklina w dwóch językach w jednym zdaniu nie mogło być dobrze. 

– To. ..to…to…

– Ja tam Kinga nie toleruję. Wolę bardziej Byrona. – Zdzis intelektualnie zabłysnął. 

– To magisterus. – wyjęczał w końcu Narzekaj blado-czerwony. – Prawdziwy! Dyplomowany! 

– Dyplom żeś znalazł? – nieustannie zaciekawiony Zdzis aż wszedł na ławkę, by przyjrzeć się z dystansu magistrusowi. 

– Mam to! – zamachał wizytówką. – "Teodor Todorus. Dr bez kropki ekonomii."

– Ekonomii! – Zdzisowi aż dreszcz po plecach przeszedł. Narzekaj odsunął się na dziesięć kroków, wizytówkę spalił zapalniczką (nie palił, ale kiedyś kolega mu podarował, a lubi prezenty, więc nie wyrzucił.), a prochy rozsypał na wietrze, a raczej zamierzał, tylko wiatru nie było, więc zasypał sobie płaszcz. 

– Uhh! – otrzepał się i dokładnie wytarł ręce oblepioną smarkami chusteczką. 

– Ty mnie lepiej nie dotykaj! – Zdzis przywarł do szklanej ściany przystanku. 

– Że też wcześniej się nie zorientowałem.

Te okulary, garbaty nos, zadbane paznokcie . ..po stereotypach poznasz człowieka. Obym się nie zaraził. ..ten zapał do wiedzy niejednego zgubił. 

– A nasz biedny kraj najbardziej na tym ucierpiał. – Zdzis uronił szczerą łzę. – Tak, migrują jak zombie za granicę, a nam wiek emerytalny przez takich wydłużają. Bezrobocie tworzą, bo jak taki z białym dyplomem wytłoczonym złotymi zgłoskami, pójdzie łopatą zapieprzać? 

Narzekaj splunął na ten nowy gatunek nadczłowieka – magistrusa – a było to splunięcie na cały, pokręcony system edukacji. 

Komórkowiec dotąd pogrążony w swym mikrouniwersum, opuścił na kolana smartfona i spojrzał na nieprzytomnego. 

– Kurde. ..co tu się stało? 

Wstał, zgiął się w pół – organizm musiał przyzwyczaić się do nowej pozycji. Rozprostował palce, aż kostki trzasnęły. 

Przyklęknął obok magistrusa, nachylił się nad nim, sprawdził tętno, a potem znów surfował w Internecie. 

– Co ty robisz młody? – Narzekaj znów klapnął na ławce przystanku (najpierw poprosił, by Zdzis z niej zszedł, a potem klnąc pod nosem, wytarł ją z brudu, którym kumpel ją upaćkał butami). 

– Pierwszą pomoc przeprowadzam. – kciuk błyskawicznie śmigał po ekranie. – Muszę tylko przypomnieć sobie jak to szło, na zajęciach z Przysposobienia spałem. 

– Ci młodzi. Bez komórek i Internetu ta cywilizacja pieprznęłaby szybciej niż mur berliński. O blackout ktoś słyszał? – Narzekaj używał sobie kosztem chłopaka. 

– To jakiś antybiotyk? – Zdzis zabłysnął wiedzą, zawsze, gdy trzymał palec w nosie lepiej mu się myślało. – Jakieś świństwo jest w powietrzu, Tadek w monopolowym wspominał. Widać było po nim, że chory. ..taki blady, przekrwione oczy, rzucały nim drgawki…

– To powszechna choroba: pijus browarus ją powoduje. – uciął dyskusję Narzekaj. 

– Cholera. – komórkowiec zastygł z telefonem w ręku. 

– Odkryłeś przypadkiem jak przeprowadza się aborcję ?-Narzekaj uradowany obgryzał paznokcie oszczędzając na ich obcinaniu. – Z tą wiedzą i tak w tym kraju nie zabłyśniesz. 

– Mam newsa. ..jakaś akcja w centrum. ..połowa miasta w ruinie. .. Palą się też zabytkowe kamienice. 

– Ufff. ..przynajmniej problem reprywatyzacji w zaistniałej sytuacji nieaktualny. – odetchnął z ulgą Zdzis. 

Narzekaj tkwił jednak w tej samej pozycji: pochylony do przodu z kciukiem w ustach, przypominał współczesnego myśliciela. 

– Ludzie szaleją. ..rzucają się na innych, wrzeszczą, rozszarpują staruszków. ..– czytał dalej młody. – Wszystko się wali, dosłownie. Mam filmiki z YouTube'a. 

– Chyba obudzili się z wyborczego snu. – podsumował Zdzis. 

– Blada skóra, żądza krwi. ..głód. ..podpalenia…– Narzekaj przeprowadzał analizę. Koncentrował wtedy wszystkie swe myśli. 

"Już się z tym spotkałem. ..dawno, dawno temu. ..a long time ago. ..uszedłem ledwo z życiem. Straciłem wszystko i poprzysiągłem nigdy do tego nie dopuścić ponownie. ..nigdy więcej strachu przed nieznanym. Tak, to może być to – nawiedzeni wielbiciele coli, jęczący przechodnie, pijani magistrus. ..jak mogłem tego nie zauważyć? Muszę jednak być pewien, że. .."

– Jakie źródło tych newsów? – spytał z nutą niepokoju. 

Komórkowiec zerknął na wyświetlacz. 

– Wybo. ..

– No i jasne! – podskoczył ucieszony Narzekaj. – Bujdy na resorach! A ja się bałem. ..

– Khrry! 

Magistrusem zaczęło nagle rzucać. 

Z ust sączyła się biała piana z czerwoną krwią, ale efekt nie miał założeń patriotycznych. 

– Padaczka! – przerażony komórkowiec doskoczył od potrzebującego, aż upuścił smartfona. 

Magistrus wyrzucił przed siebie obie ręce i błyskawicznie się poderwał na dygoczące nogi. 

Ryknął, a jego blada twarz się skurczyła. Rozwarte usta z których ciekła strużka krwi, pozostały otwarte. 

– Kurde. – komórkowiec otrząsnął się z szoku i podniósł telefon (na szczęście wzmocnił go hartowanym szkłem, bo współczesny telefon bliski kontakt nawet z dywanem, przypłaciłby rysami). – Kurde. ..strzelę sobie selfie i wrzucę na fejsa. Znajomi zzielenieją. 

– Obyś ty nie sczerwieniał młody.– Narzekaj sięgnął za tylną część spodni. – Padnij! 

Podbiegł i odepchnął komórkowca przymierzającego się do selfie w ostatniej chwili. Zombie-magistrus rzucił się z wyciem i nadział na lśniące, srebrne ostrze kordu. 

– Nie gryzie się ludzi. Chyba, że szczepiony. 

Zombie ryknął i odepchnął Narzekaj do tyłu, aż upadł na stertę petów. 

– Wstawaj! – Zdzis wspierał pośrednio kumpla. – Pokaż mu, że tolerujemy tylko "True idiots. Not fuckin zombidiots"! 

Narzekaj wstał. 

Reumatyzm minął. 

Bóle nerek odeszły do czorta, który przyjął je niechętnie. 

Częściowa skleroza zapomniała sama o sobie.

Wziął głęboki oddech: Aaahh! Znów czuł ten mistycyzm, gdy armie babilońskich demonów spieprzały przed jego ostrzem. 

Znów czuł zapał i cierpienie tego chłopaka, raptem dwudziesto letniego, który patroszył wilkołaki pożerające jego bliskich. 

Znów czuł się ratione custodiae. 

"Szkoda tylko, że nie czuję już tych promili". – wspominał z żalem opróżnioną przed niespełna godziną butelkę. -"Teraz to wszystko trzyma krótko. ..zwłaszcza prezerwa…"

– Kkkkhhhgrrrryyyyy! – nieartykułowanie jęknął zomgistrus. 

– He he…fajne połączenie. Szkoda, że sam na to nie wpadłem. Chyba, że zrzekniesz się praw autorskich. ..

Hyp! Zombie skoczył w stronę Narzekaja. 

-Zatańczmy zombiusie. 

Uniósł ostrze w górę, dało się odczytać wygrawerowany na rękojeści napis: OSTRE CIĘCIE + (znak dodatni przewidywał nieskończoną liczbę opcji, w zależności od stopnia narażenia się przeciwnika). 

Zombie obalił bohatera na glebę (czytaj: chodnik). Pety uniosły się w górę. Tempo zwolniło, rozległa się muzyka:

Dancingggggggg ! With tears in my eyessss !

 

Ciach! Cios przez szyję, z której polał się strumień zimnej, czerwonej krwi, wprost na twarz Narzekaja. 

– Mmm. ..smakuje jak wiśniówka. – bohater oblizał wargi. – Coś ty pił za życia? Ale HIVa nie masz, co? – teraz zdał sobie sprawę z popełnionego błędu. Ale co zrobić, nawyk – w młodości często dosłownie pijał krew wrogów. A żadnych AIDS nie było, choć każdy spał z każdym. 

-Ja spałem sam ze sobą. 

Zomgistrus nachylił się nad twarzą Narzekaja, prawą ręką zamachnął się do ciosu. 

Błysk ostrza i poleciała na bok odcięta blada dłoń. 

– Teraz będziesz mańkutem. I zdolniejszy. – Narzekaj przypomniał sobie potwierdzone naukowo badania. 

-Whhhrrryy! – zombie nie był jednak zadowolony, a przynajmniej nie dał po sobie poznać. Rzucał się jeszcze bardziej. 

Narzekaj przytrzymał jego skrócone prawe ramię. Zamierzył się, by trafić w biceps i odrąbać całą rękę. Mógł oczywiście dziabnąć napastnika w czoło i przeszyć mózg, ale nigdy nie szedł na łatwiznę. 

– Tak robią tylko młodzi. Jak zarąbać, by się nie narąbać. – sparafrazował znane motto. 

Zomgistrus wywinął niespodziewanie łapą i wytrącił bohaterowi kord z ręki. 

Zbliżył ponownie rozwartą paszczę do nosa Narzekaja. 

-Uuu. ..przydałby się Mentos. 

Muzyka się wzmogła (It's time and we're in each others arms) Pety wokół wirowały jak iskry wokół Goku. Niebo pociemniało jeszcze bardziej, aż Z. Snyder by narobił z podniecenia. 

-Ja tam nie mieszczę się w tej skali Kinseya. – Narzekaj sięgnął prawą, okaleczoną dłonią w stronę rozporka. 

Zomgistrus zastygł, wąchał aromat świeżego (dojrzałego, a nawet przejrzałego w pewnych miejscach) ciała. 

– Ale może ty. ..

Otworzył rozporek i wystrzelił z ukrytego tam Colta przerobionego, by strzelał z mocą karabinu maszynowego M134. 

Siła odrzutu wyrzuciła Zomgistrus 30 metrów w górę. W powietrzu rozerwał się na wpół, a górny tors spadł na tory tramwajowe. 

Narzekaj podniósł się, otrzepał z petów, krwi, która nadała jego ubraniu nowy trend modowy. 

Potem krzyknął do Komórkowca: 

– Odbierz ten telefon wreszcie!

It's time but I don't think we really care

Młody wciąż zszokowany uniósł telefon do ucha, ale skończył dzwonić. Muzyka ucichła. 

-Mogłem ustawić wibracje. – komórkowiec użalał się nad swą niedomyślnością. 

Narzekaj spojrzał na tors rozwalony na torach, potem podszedł do dolnej części ciała leżącej pięćdziesiąt kroków od przystanku. Nachylił się, wyjął mały nożyk do otwierania listów od przyszłych wielbicielek i odciął wiadomy narząd. 

– To chyba niemoralne. – skwitował komórkowiec, gdy bohater wrócił i stanął przy torach wyglądając całewiekispóźnionegotramwaju. 

– Nie przeprowadzałem przecież ekshumacji. – zręcznie uciął dylemat. – A to – uniósł w górę zdobyte trofeum. – wyciąłem do badań i dobra nauki. Sprawdzam wpływ mutacji w zombiaka na rozrost/skurczenie genitaliów. 

Schował do kieszeni płaszcza. Indianie zdobywali skalpy, on przyrodzenia zombiaków. Czasem, gdy się uda, sprzedaje za niezłą sumkę jako rekwizyt do filmów wiadomego gatunku. 

Gdy wypatrywał tramwaju jak Aztekowie gniewu bogów, ktoś chwycił go za nogę. 

Narzekaj wyłożył się do tyłu, a! , kość ogonowa mu chrupnęła. 

"Na to chyba nie ma refundacji z NFZ. "– spojrzał zaskoczony, kto go zdołał obalić jak rządy Husajna. 

Górna część zomgistrusa uczepiła się jego prawej nogi, jak rzep psa. Rozwalona w połowie głowa, z której wylewał się płynny mózg, szczerzyła się bezczelnie. 

– Oż ty…– Narzekaj próbował wyjąć broń z rozporka. Nadaremnie – colt zaklinował się, było tam zbyt ciasno. 

-Hej! Przydałoby się wsparcie! 

Zdzis dotąd bierny świadek, podjął inicjatywę: zaczął klaskać w dłonie i skandować "Do boju" przeplatane z jakimś rasistowskimi hasłami. 

– Co ty odpalasz! ?– Narzekaj starał się strząsnąć z siebie zombiaka. Ten jednak był upierdliwy jak kontroler skarbowy. 

– Wspieram! – Zdzis podskakiwał, aż ławka ze sztucznego drewna si uginała. – Dostałem zakaz stadionowy, więc chcę się wyszaleć! 

Znów muzyka – Queen zapowiadali niezły rock, a zomgistrus zaczął potrząsać w przód i tył głową do rytmu. 

-Co to znów ma być, do. ..– Narzekaj czuł się jak w kiepskiej satyrze. 

– Zmieniłem dzwonek. – komórkowiec wyłączył telefon po czym wyrzucił, by wyrwać się z nałogu. 

Pech lub szczęście chciało, że trafił w zalepione strupem krwi oko zomgistrusa, który runął na tory. 

Narzekaj wczągał się głębiej na przystanek. Wstał i spojrzał na szamoczące się pół ciało. 

– Fredie cię załatwił, Krugerze.

Zombie warknął. Potem nadjechał tramwaj. 

– Uuuu. ..– Zdzis skończył udawać zająca i stanął obok kumpla. – To jest złapać tramwaj. Dosłownie. 

Narzekaj poszukał swego korda. Znalazł wśród petów i ludzkich flaków. 

– Albo wołowych. W końcu w tym kraju wszystko jest możliwe. Schował broń za pasek. Zasunął rozporek. 

Komórkowiec siedział na ławce i gapił się na reklamę dezodorantu na boku kanarkowego tramwaju. 

– Nie polecam tej marki. Człowiek śmierdzi gorzej od menela. -poradził Narzekaj. 

Odszedł od świeżo uwolnionego z wirtualu chłopaka. Potrzebuje on czasu. 

"Może wróci do świata. Tego prawdziwego, nie z reklam, forów i innych fujzbuków". 

Drzwi tramwaju rozwarły się ze zgrzytem. Powiało chłodem. 

– Przydałaby się konserwacja . – zauważył Zdzis. 

P.K.P Narzekaj stanął na stopniu. Odwrócił się i spytał kolegę: 

– Nie jedziesz? 

Zdzis machnął ręką. Odgonił muchę. 

– Zapomniałem biletu. Nie ryzykuję.

Narzekaj szeroko się uśmiechnął ukazując białe, idealne zęby przytrzymywane Coregą. 

– Mnie kanary nie tykają. Mam imunna. 

– Immunitet. 

– Nie immuna. – wyjął z kieszeni małe, jakby nieżywe stworzenie przypominające nietoperza tylko z krokodylą głową i długim zwijanym językiem. 

– Ostatni z Rumuni. Ssie lepiej od wampira. Kanar zemdleje nim do mnie dojdzie. 

Zdzis pomachał na pożegnanie. Narzekaj wszedł do środka, drzwi automatycznie się zamknęły. 

Schował imunna. Podotykał colta ukrytego w rozporku. Potem podotykał prawdziwego colta. 

Podreptał przed siebie. Wewnątrz unosiła się gęsta mgła. 

-Co to. ..zamach? Spasiwa, ja nie znajesz. ..– przeszedł na język towarzyszy, bo nigdy nie wiadomo. Mgła się rozrzedziła. Przed nim stało bezruchu dwudziestu zombiaków. 

Wszyscy wlepili w niego czerwone ślepia. 

Narzekaj westchnął. Sięgnął po kord. Podciągnął rękawy. 

-I'm ready. Are you? 

Rzuciły się naraz. 

Narzekaj znów ruszył w tany. Bez muzyki. Tylko w rytm zgrzytów wagonów i jęków rozcinanych trupów.

Koniec

Komentarze

Hmmm. Czytałeś ten tekst? Uważnie? Pełno w nim konstrukcji tak dziwnych, że nie wiadomo, o co chodzi, trzeba się zastanawiać, co Autor miał na myśli. Takie błędy utrudniają lekturę.

Literówki, błędy w zapisie dialogów. Dlaczego do środka wielokropka wstawiasz spację?

Bohater nie mógł bez okularów odczytać szyldu, ale potem rozpoznał markę zegarka.

Coś dziś jednak nie było tego:

Straszliwie kolokwialna konstrukcja. W normalnej narracji nie powinna wystąpić. Chyba że próbujesz jakiejś slangowej stylizacji. Ale nic takiego nie widać.

Nie od tego zawdzięcza jednak swe niepospolite nazwisko. 

Dziwaczna konstrukcja. A czy nazwisko się czemuś zawdzięcza? Ot, po ojcu się dostaje i tyle.

był 65 letnim, przedwczesnym emerytem.

W beletrystyce liczby raczej piszemy słownie.

Babska logika rządzi!

Dziękuje za zwrócenie uwagi na błędy redakcyjne, interpunkcyjne i inne.

To mój pierwszy publikowany utwór, które nadałem formę bardziej eksperymentu – napisany został w wyniku styczności jego autora z dziesiątkami dobrych powieści, które wpływały, stymulowały wyobraźnię, by ten utwór z siebie "wydzielić". Można to traktować jako pewien rodzaj strumienia świadomości – tworząc go odczuwałem radość z kreowania innego świata. bohaterów.  Ma formę scenariusza (ograniczone opisy), jest bardziej takim "skeczem kabaretowym", gdzie wszystko jest możliwe, wynika z abstrakcji, nieograniczoności wyobraźni, stąd pewne niekonsekwencje (brak okularów – murze jednak przyznać się do przeoczenia, ale pan Narzekaj zdradził, że ma problemy tylko z odczytywaniem bez nich liter – , ale to błędy powszechnie spotykane, czasem może świadomie popełniane przez twórców, by ukazać jakąś fajna akcje, np. Joker z "Mrocznego Rycerza" wbija drewniany ołówek w blat stołu).

To utwór z mojej fascynacji twórczością innego znakomitego, wybitnego autora (wspomnianego Grafomana – kolejna aluzja), pełen aluzji, odniesień do kultury, ekonomii, literatury, filmu. Utwór dla wszystkich i dla mnie (chciałem go upublicznić, a nie zachować dla siebie jak to robią hipsterzy), dlatego zbudowany na specyficznych żartach, gdzie abstrakcja rodzi abstrakcje. Chciałem się przekonać czy ten rodzaj humoru komuś odpowiada, czy ktoś odnajdzie ciekawe komentarze do rzeczywistości.  To nowy, niespotykany utwór, ale sztuka polega na przesuwaniu barier, Jednak to czytelnik, odbiorca oceni, czy ten eksperyment się udał (jak ekspresjonizm, abstrakcjonizm, czy inne kiedyś nieznane, pionierskie sztuki.

 

Pozdrawiam tych, którym się podobało i jeszcze goręcej tych, którym się nie podobało. 

R.F

Grafoman kojarzy mi się z Pilipiukiem. Niekoniecznie z poziomem tekstów (bo bywały całkiem ciekawe), ale On sam tak o sobie mówi. ;-)

Babska logika rządzi!

Przykro mi, Real.Fiction, ale uważam, że opowiadanie, w obecnym kształcie, raczej nie nadaje się do czytania. Mnóstwo błędów i kompletnie zlekceważona interpunkcja uniemożliwiają mi zrozumienie wielu źle skonstruowanych zdań. Przez tekst musiałam brnąć, nie zawsze mając pewność, czy dobrze się rozumiem czytaną treść. Poprawienie opowiadania jest niezwykle trudne, albowiem należałoby pochylić się nad niemal każdym zdaniem.

Rozumiem, że to Twój pierwszy opublikowany tekst i, jak sam piszesz, eksperymentalny, ale wydaje mi się, że byłoby lepiej, gdybyś pierwej poznał zasady rządzące językiem polskim i opanował umiejętność prostego, zrozumiałego  przekazywania myśli.

 

To mój pierwszy publikowany utwór […] tworząc go odczuwałem radość z kreowania innego świata. bohaterów.

Real.Fiction, osobiście wolałabym, abyś tworzył w mękach, ale żeby czytelnik otrzymał dzieło napisane porządnie i bezbłędnie, by jego lektura dostarczyła przyjemności i satysfakcji.

 

Poniżej kilka przykładów usterek z początku opowiadania:

 

Usuń kropkę z tytułu. Jest zbędna.

 

Wy­sia­dło nawet TV TRWAM, co było dość nie­po­ko­ją­ce. – Literówka.

 

Mogło być tylko jedno wy­ja­śnie­nie braku ka­blów­ki: za­po­mniał opła­cić za od­bior­nik… – Raczej: …za­po­mniał zapłacić rachunek…

 

– Aaa tam, i tak nic cie­ka­we­go nie ma w te­le­wi­zji. – pan Na­rze­kaj mach­nął ręką… – – Aaa tam, i tak nic cie­ka­we­go nie ma w te­le­wi­zji. – Pan Na­rze­kaj mach­nął ręką

Źle zapisujesz dialogi. Zajrzyj do tego wątku: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

By zo­ba­czyć w te­le­wi­zji coś atrak­cyj­ne­go i ape­tycz­ne­go, cze­kaj do 23.00… – …cze­kaj do dwudziestej trzeciej

Liczebniki zapisujemy słownie. Ten błąd występuje w opowiadaniu wielokrotnie.

 

Nie od tego za­wdzię­cza jed­nak swe nie­po­spo­li­te na­zwi­sko.Nie temu za­wdzię­czał jed­nak swe nie­po­spo­li­te na­zwi­sko.

 

( nie wy­ra­ził zgody na prze­twa­rza­nie… – Zbędna spacja po otworzeniu nawiasu.

 

Ka­wa­ler na ka­wa­ler­ce na Wo­ro­ni­cza… – Ka­wa­ler w ka­wa­ler­ce na Wo­ro­ni­cza

 

No pra­wie nic: miał pe­wien se­kret, który. ..No pra­wie nic: miał pe­wien se­kret, który

Między kropkami wielokropka nie stawia się spacji. Ten błąd występuje w opowiadaniu wielokrotnie.

 

-Jesz­cze słowo, a pozwę cię synku… – Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza. Ten błąd pojawia się w opowiadaniu wielokrotnie.

 

Pan Na­rze­kaj wie, że jest bo­ha­te­rem mo­je­go opo­wia­da­nia. …, – Po kropce nie stawiamy wielokropka, po wielokropku nie stawiamy przecinka.

 

Drogi Czy­tel­ni­ku, polub te opo­wia­da­nie… – Drogi czy­tel­ni­ku, polub to opo­wia­da­nie

Formy grzecznościowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Oczy­wi­ście to, Twój wybór… – Oczy­wi­ście, to twój wybór

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

jeśli uznasz to za wy­po­ci­ny sze­ścio­lat­ka, to…. – Po wielokropku nie stawiamy kropki.

 

– Leje. Trza wsiąść pa­ra­sol. Kurna, no żesz licho.– Leje. Trza wziąć pa­ra­sol. Kurna, no żeż licho.

 

Wychodząc z miesz­ka­nia za­dłu­żo­ne­go równo na 2,507 zł… – Wychodząc z miesz­ka­nia za­dłu­żo­ne­go równo na dwa tysiące pięćset siedem złotych

Liczebniki nadal zapisujemy słownie, nie używamy skrótów.

 

O chod­nik dud­ni­ły Adid­da­sy… – O chod­nik dud­ni­ły adid­a­sy

Nazwy produktów piszemy małymi literami.

 

Zwłasz­cza psy­chicz­ne. "Zwłasz­cza psy­chicz­ne".

Kropkę stawia się po zamknięciu cudzysłowu. Ten błąd pojawia się w opowiadaniu wielokrotnie

 

"To pew­nie spraw­ka chiń­czy­ków"… – "To pew­nie spraw­ka Chiń­czy­ków"

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka