Dawno, dawno temu, przed powstaniem czasu, kiedy nic jeszcze nie zostało stworzone, kiedy nic jeszcze nie istniało była tylko Ciemność. Wszechobecna Ciemność, ogarniająca wszystko i nic zarazem, potężna, niezrównana, niezmierzona, nieodgadniona, szerząca strach i niepokój. I wydawało się, że już zawsze bedzie trwać tylko ona. Od początku do końca, poprzez wieczność będzie rządzić sama swoją własną pustką. Ale Ciemność, mimo że posiadała przeogromną moc, nie zdołała objąć wzrokiem wszystkich swych granic, jeśli takowe w ogóle posiadała, i tak się stało, że gdzieś daleko na jednym z krańców Ciemności, gdzie akurat wzrok jej nie sięgał, zaczęła powstawać dziwna istota, jakiej nigdy jeszcze nie znano. A było to Światło niezwykle jasne, mieniące się blaskiem najczystszego srebra. Nie bało się Ciemności, a nawet zdobyło się na odwagę, by przemierzyć jej bezkresną połać, a wszędzie tam, gdzie się pojawiło Ciemność pierzchła przed nim i znikał strach i niepokój, bo Światło to, posiadało moc o stokroć potężniejszą od swej rywalki. A na imię mu było Lethiem, co znaczy Ten, Który Jest.
Lethiem przez długi czas świecił w samym sercu Ciemności, wytrwale stawiając jej czoła, majestatyczny, niezwykły, niepokonany, ale mimo wszystko… smutny. Smutny, bo doskiwierała mu Samotność, która oplatała go, jak chłodny powój, która ciągle była i nie pozwalała o sobie zapomnieć. Lethiem krzyczał, prosił, żeby odeszła, ale ona nie słuchała i coraz częściej go zadręczała, nie dawała mu spokoju, towarzyszyła mu nieustannnie, wciąż była, wciąż zadręczała, wciąż zatruwała umysł. I Lethiem zaczynał tracić zmysły. Nie wiedział już, co istnieje, a co nie, co jest prawdą, a co kłamstwem, gdzie kończy się jawa, a gdzie zaczyna sen i z każdą chwilą słabł coraz bardziej. Ciemność wyczuła tę słabość i zaczęła pochłaniać jego przeczyste światło, a widząc, że ten nie stawia oporu, że nie podejmuje żadnej walki, posuwała się wciąż dalej i dalej pewna tego, że wkrótce pozbawi go istnienia i znów sama będzie rządzić pośród swej nicości.
I tak niegdyś przeczysta, potężna, jarząca się oślepiającym srebrnym światłem poświata Lethiema teraz nikła, stawała się słaba, szara i mętna. Ale on tego nie mógł dostrzec, zaślepiony szaleństwem rozpaczy, wywoływanej przez wszechobecną Samotność, zaślepiony szukaniem drogi ucieczki, ale każda droga prowadziła donikąd. Nie miał dokąd uciec, nie miał gdzie szukać ratunku, nikt nie mógł mu pomóc, był sam. I Lethiem gasł z wolna, poddawał się Ciemności, i kiedy już tylko ostatni, ledwo dostrzegalny promień jego światła przebijał mrok, ostatni promień, który miał zaraz zniknąć, wtedy właśnie Lethiem zobaczył to, co w pierwszej chwili i jeszcze długo potem zdawało mu się niezwykłe, niepojęte, niezrozumiane, coś czego nigdy przedtem ujrzeć mu nie było dane. Bowiem jego oczom ukazał się blask Złotego Światła, blask Alasse, czyli Wielkiego Piękna. Widok Alasse przegnał Samotność i oczyścił umysł Lethiema z szaleństwa, tak, że ten znów stał się potężny i wyzwolił się z okowów pochłaniającej go Ciemności. Jego poświata na nowo rozbłysła magicznym światłem, a gdy Alasse zobaczyła Lethiema w srebrnym świetle, w pełnym blasku, zakochała się w nim, tak jasnym, tak czystym, a ono pokochało złote promienie Wielkiego Piękna, przecinające Ciemność niby ostre miecze. I tak żyli razem długi czas, Alasse i Lethiem, blask złoty i srebrny, posród mroku, który lękał się zbliżyć do ich niewyobrażalnego światła, w szczęściu i miłości, pozbawieni wszelkich trosk i smutków. I myśleli, że tak już będzie zawsze.
Jednak ich historia nie jest jedną z tych, mających szczęśliwe zakończenie. Bowiem Lethiem, mimo iż już uwolniny z mroku, zbyt długo przebywał w objęciach Ciemności, której cienie skaziły przeczystą poświatę tego światła i mnożyły się w jego umyśle jak robactwo, szerząc niczym nieuzasadnine, okropne myśli, że Alasse jest nieszczęśliwa. Bo Lethiem nie mógł ofiarować swej ukochanej nic prócz tego, że ją kochał. A to nie było wystarczające dla Wielkiego Piękna, to za mało, by docenić jej niezwykłość i wyjątkowość, bo to tylko miłość, tylko zwykłe uczucie, które bywa ulotne, którego nie można zobaczyć ani dotknąć, ani usłyszeć, można jedynie wierzyć, że jest i ufać, że trwa. I Lethiem uświadomił sobie, jak bardzo jest mu wstyd, że mimo swej potęgi nie potrafi podarować Alasse nic, co by było godne jej wielkości. Ta Świadomość codziennie wzrastała w umyśle Lethiema i burzyła w nim spokój i równowagę, zadręczając i doprowadzając do szaleństwa, tak samo, jak niegdyś poczucie Samotności. Okrutna Świadomość, że Alasse wciąż jest nieszczęśliwa, że to przepiękne Złote Światło, które zawsze powinno być radosne, choćby tylko dlatego, że istnieje i pozwala innym podziwiać swe wielkie piękno, że tak wspaniałe istnienie może być… smutne. I to wszystko była jego wina.
Więc Lethiem zaczął rozmyslać nad ideą, będącą niewiarygodną, pozornie zbyt ambitną, by mogła być możliwa do wykonania, nad ideą na miarę niezmierzonych granic nicości. I wreszcie po długich chwilach spędzonych na rozmyślaniu Srebrny Blask wykreował zarys daru wielkiego majestatu, który mógłby podarować Alasse i który ona mogłaby zobaczyć, poczuć, dotknąć, a być może i usłyszeć, aby miała namacalny dowód tego, jak Lethiem bardzo ją kocha i jak wiele ona dla niego znaczy, aby nie musiała już tylko ufać i wierzyć. Ale tak monumentalny twór, jaki narodził się w umyśle Lethiema wymagał użycia o wiele większej mocy nad tą, którą sam posiadał. Zażądał więc od Ciemności, aby oddała mu część swojej potęgi i podzieliła się z nim umiejętnościami. Ta jednak urażona słowami swego wroga, uniesiona dumą i honorem, wyzwała go na pojedynek. Lecz Ciemność i tym razem została pokonana przez Światło, a Lethiem w bestialski sposób odebrał część mocy Czarnej Otchłani, nieuległej do samego końca, stając się dziesięciokroć silniejszy niż był wcześniej. Posiadając teraz tak wielką potegę. Mógł przystąpić do pracy.
Powiadają, że na początku było słowo, gdyż Lethiem powiedział:
-Niech się stanie to, co trwało, trwa i trwać będzie. Niech sie stanie Ehtar, a na niej życie. – I tak Ten, Który Jest stworzył świat, a żeby jeszcze bardziej popisać się swoim kunsztem, powołał na nim do życia zwierzęta pełne majestatu, posiadające wielką siłę, gdyż były pierwszym żywym tworem Lethiema. A widząc, że potrzebują wody dał im oceany, morza, jeziora, rzeki i strumienie, a widząc, że potrzebują jedzenia zasiał krzewy, uginające się pod ciężarem owoców, a widząc, że potrzebują schronienia wzniósł niekończące się lasy o drzewach sięgajacych samego nieba i potężne góry z niezliczonymi jaskiniami, i cudowne kwiaty, i zieloną trawę, aby świat, który oglądały wydawał im się piękny.
Ale nie tylko zwierzęta podziwiały dzieło Lethiema, bowiem w oczach Alasse również pojawił się zachwyt na widok otrzymanego daru i przez setki lat patrzyła na piękno świata i pokochała go wielką miłością. Smucił ją jednak fakt, że mieszkańcy Ehtar żyją w ciągłym mroku, gdyż ziemia ta została stworzona wśród ciemności. Alasse zapragnęła więc na jakiś czas zejść na ziemię i ofiarować jej swoje światło, aby zwierzęta choć przez chwilę mogły ujrzeć świat w pełnej krasie, pobawiony wiecznego cienia.
I Alasse w tajemnicy przed ukochanym zamieszkała na ziemskim niebie, bo tylko stamtąd mogła swym blaskiem objąć cały świat, tylko stamtąd jej złote promienie sięgały najdalszych krańców tej płaskiej powierzchni. Ale upływający czas sprawił, że Wielkie Piękno zaczęło tęsknić za Lethiemem i tęsknota ta wzrastała z każdą chwilą, a było to bardzo bolesne uczucie dla tak potężnego, niemniej jednak niezwykle delikatnego światła. I Alasse postanowiła wrócić do swego dawnego domu, do Ciemności, wśród której pozostawiła swą wszelką radość i szczęście, do Ciemności, wśród której został Lethiem. Dziwiła sie jednak, że Lethiem nie próbował jej odszukać, bo przecież, gdyby to zrobił, przez tak długi czas, jaki Alasse spędziła na ziemi, już dawno powinien był ją odnależć. Ale Alasse nie wiedziała, że czas na ziemi płynie dużo szybciej niż tam, wśród wiecznego mroku, nie wiedziała też, że Lethiem, gdy tylko spstrzegł, że Wielkie Piękno pojawiło się na ziemskim niebie od razu ruszył jej śladem, ale mimo wszelkich starań nie potrafił jej dogonić, bo jej poświata była oddalona od niego o setki lat. Więc Lethiem po raz drugi zebrał całą swą potęgę i siłę, jak wtedy, gdy konstruował świat i ze wsparciem tak ogromnej mocy biegł i biegł bez spoczynku, a z każdym minionym dystansem stawał się coraz słabszy i siły go opuszczały, ale nie dbał o to, bo jedyne czego wówczas pragnął to znów poczuć ciepło Alasse.
Wciąż biegł i z brakiem tchu wołał do niej wieloma imionami: Eiobe, Złoty Blasku, Aihen, pocieszycielko, Cinelleh, ukochana, ale najczęściej wśród skał na ziemi odbijało się echo imienia Allehel, znane do dziś wśród mieszkańców Ehtar jako Światło Słońca. I gdy Lethiem był już u kresu swych sił, gdy stracił prawie całą moc z ostatnim oddechem krzyknął tak głośno, jak tylko potrafił Ellehrai, co oznacza Nadzieja. I Alasse usłyszała jego głos, choć był słaby i stłumiony, przepełniony bólem i rozpaczą, a przede wszystkim brakiem nadziei, o którą wołał. Usłyszała go, gdy świeciła na zachodniej krawędzi ziemi. Zwróciła swój wzrok w kierunku, z którego dochodziło widmo dziwięku. Daleko na wschodzie majaczyła nikła poświata Lethiema, jakby srebrna kula na niebie, pozbawiona całego swojego blasku i majestatu, mętna, zapomniana i odrzucona przez wszystkich. Ten widok zasmucił Alasse wielce, bo zrozumiała, jak trudnego zadania podjął się jej ukochany, aby pokonać czas i odnależć ją, jak wiele cierpienia kosztowała go ta mordercza wędrówka, ile bólu musiał znieść, gdyż niegdyś niezwykłe, potężne światło, wypełniające swymi przeczystymi promieniami niemal każdy zakątek Ciemności, Stwórca Świata, Ten, Który Jest, teraz ledwie majacząca poświata białej mgły, coraz bardziej mętnej. Dlatęgo Alasse zawołała go imieniem Księżyc, co znaczy Niezłomny. Lethiem słysząc piękny, delikatny, niesiony wiatrem głos Słońca zwrócił wzrok ku Zachodowi i w jednej chwili zapomniał o bólu i cierpieniu, jakie towarzyszyły mu przez tyle czasu, zapomniał o zmęczeniu i odniesionych ranach, bo wreszcie ją odnalazł. Po wielu latach beznadziejnej tułaczki, podczas których umrała w nim wszelka nadzieja wreszcie ją odnalazł, Alasse, najpiękniejsze światło, jakie kiedykolwiek istniało, Złoty Blask, rozpraszający nawet najciemniejszy, najgęstszy mrok, wreszcie odnalazł tą, którą kochał ponad wszystko, ponad własne życie, na drugim końcu świata, gdy swym niewiarygodnym światłem ozdabiała niebo.
I Lethiem, nie zastanawiając się ani chwili, zaczął biec co sił, by znależć się znów obok Alasse, by znów móc ją przytulić i trwać w jej objęciach przez całą wieczność. Ale gdy tylko postawił krok naprzód niewyobrażalny ból przeszył jego ciało i niczym piekielnie gorący ogień wypalał jego serce. Bo Lethiem nie był świadomy tego, jak bardzo osłabł podczas wędrówki i jak bardzo w tym czasie Alasse urosła w siłę. To właśnie ona, jego ukochana, sprawiała mu teraz ten ogromny ból, to ona była tym piekielnym ogniem, przeszywającym ciało i myśli. Ale Lethiem nie zważał na to, bo jedyne, czego teraz pragnął, to znależć się jak najbliżej Wielkiego Piękna. Ale Alasse wiedziała, że jeśli Lethiem podejdzie jeszcze trochę bliżej, nie wytrzyma długo w jej mocy i że wkrótce te złote promienie zabiją go. Nie mogła się na to zgodzić. Postanowiła więc wrócić w otchłanie Ciemności, gdzie jej potęga osłabła by, a jego urosła w siłę, aż wreszcie ich moce mogłyby się wyrównać. Powiedziała więc do Księżyca:
-Bedę czekała na ciebie, kiedy wrócisz do domu.– Ten zrozumiał zamysł Słońca i czekał, aż opuści ziemię. Ale Ciemność zamknęła bramy do swej dziedziny przed wszelkim światłem i nie dopuszczała, żeby choćby najmniejszy promień przedarł się na jej połać. Alasse prosiła, błagała Ciemność, aby pozwoliła jej wejść, zaproponowała nawet, że odda jej znaczną część swej mocy, żeby tylko ją wpuściła, ale ta pozostawała nieugięta, bowiem znów rządziła sama w swym królestwie, znów władała swą niezrównana pustką.
Zrozpaczona Alasse, nie wiedząc już, jak powinna postąpić schowała się pod ziemię, gdzie jej ogniste promienie nie dosięgały Lethiema i nie mogły już sprawiać mu cierpienia. Ten zaś, widząc czyn ukochanej, podążył za nią, bo nie wyobrażał sobie dalszego życia bez obecnego życia. Powoli, bo nie miał już na tyle sił, by biec. Alasse, gdy tylko spostrzegła, że srebrny, nikły promień światła, przebija się przez zachodnią granicę świata uciekła w kierunku wschodnim i gdy znalazła się w połowie wschodniego krańca ziemi, na zachodzie w takim samym położeniu znajdował Lethiem. Alasse stłumiła swój blask na tyle, na ile było ją stać, aby Lethiem mógł schować się pod ziemię, nie odczuwając już bólu. Wymagało to od Słońca wielkiego wysiłku i mogła zdobyć się na taki trud tylko wtedy, gdy część jej światła znajdowała się pod ziemią. I Lethiem zrozumiał to, zrozumiał też, że stracił Alasse już na zawsze i że już nigdy jej nie odzyska, że już nigdy nie będzię mogł być blisko niej, już nigdy nie znajdzie się w jej objęciach, nie poczuje ciepła jej niewyobrażalnego światła, nie spojrzy w jej niezwykłe, złote oczy, w które patrzył od początku i zawsze, i za każdym razem wyczytywał w nich inną, nierozwiązaną tajemnicę. Zrozumiał, że teraz jedyne, co im pozostało to tylko te dwie chwile, gdy jedno z nich znajduje się na wschodzie a drugie na zachodzie. Tylko dwie chwile, podczas których mogą jedynie spojrzeć na siebie i utwierdzić się w przekonaniu, że są, że żadne z nich jeszcze nie odeszło, a potem przez cały dzień lub noc oświetlać niebo i wskazywać swym światłem drogę tym, którzy zbłądzili, i dawać nadzieję tam, gdzie została utracona.