- Opowiadanie: Kurtz - Oto listonosz

Oto listonosz

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Oto listonosz

Czytacie te kryminały Jonathana Kellermana? Coś wam powiem, facet gówno wie o muzyce. Wszyscy popaprańcy i wykolejeńcy z jego książek słuchają Sepultury. Uprzedzenia muzyczne to coś gorszego niż rasizm, niż nietolerancja wobec osób o innej orientacji seksualnej – za coś takiego powinno się pakować kulkę w tył głowy bez ostrzeżenia.

Zresztą o co mu chodzi z tą Sepulturą? Chcecie czegoś naprawdę pokręconego? Posłuchajcie Meshuggah.

Rano leciało u mnie „Catch 33”. Zjadłem lekkie śniadanie i wypiłem herbatę. Starannie się ogoliłem – w moim zawodzie twarz jest niezwykle ważna, liczy się odpowiednia prezencja. Potem usiadłem w fotelu i wypaliłem papierosa. Rano staram się nie spieszyć, lubię monotonię tych samych, dobrze znanych czynności.

Z mojego domu do poczty jest niedaleko, więc przeszedłem ten kawałek na piechotę. Nienawidzę smrodu autobusów. I tych ludzi pchających się na ciebie z każdej strony.

Przy wejściu spotkałem mojego przyjaciela, Przemka. Uścisnęliśmy sobie ręce.

– Słuchaj – powiedział – mam kartę do ciebie.

– Do mnie? – Zdziwiłem się. – Kto miałby do mnie pisać?

– Szewc bez butów chodzi, co nie? – Poklepał mnie po ramieniu. – Wysłała ci ją ta mała blondynka, ta co jej mąż jeździ na tirach i śle jej te przekazy pieniężne, kojarzysz?

– Skąd wiesz? Chyba tego nie czytałeś?

– Nie, nie, oczywiście że nie. Zresztą to tylko kartka z życzeniami świątecznymi. Nie ma tam niczego takiego… Ale wiesz, myślę że ona jest na ciebie napalona. Farciarz.

Wyrwałem mu kartę z ręki.

– Wolałbym, żebyś nie czytał mojej korespondencji.

– Jasne, jasne. A, właśnie… muszę cię uprzedzić, mamy niezłą aferę. Wyobraź sobie, że do listu do jednej staruszki od jej kochającego syna, ktoś wsadził zdjęcie na którym ten syn ubrany w skórzany gorset ciągnie druta jakiemuś grubasowi. Staruszka z miejsca wykitowała. Możesz mieć kłopoty, ma być śledztwo w tej sprawie, a to było w twoim rejonie.

Machnąłem ręką.

– Ja tylko dostarczam listy. Nie obchodzi mnie, co jest w środku.

 

Przemek jak zwykle przesadził. Było trochę hałasu, bo ludzie lubią pogadać o takich rzeczach, żeby urozmaicić sobie czymś nudny dzień. Jednak wszystko wskazywało na to, że po prostu jakiś naćpany palant przez pomyłkę wsadził w kopertę z listem do mamusi zdjęcie, które miał wysłać znajomemu z serwisu randkowego.

Mimo to musiałem iść na dywanik do naczelnika.

– Panie Jurku… – zaczął, uważnie lustrując mnie zza swoich staroświeckich binokli. – Ja tylko chcę znać pana opinię… Krążą dziwne plotki… Czy sądzi pan, że byłoby możliwe, żeby któryś z naszych pracowników otwierał i czytał cudze listy?

– Myśli pan, że pracuje tu ktoś, kto tego nie robi? – zapytałem. – Jaki miałby być inny powód tkwienia w tej beznadziejnej dziurze?

Na jego czole pojawiły się dwie grube żyłki, wyglądało to tak, jakby pod skórą pełzały mu dżdżownice.

– Hahaha, panie naczelniku, ale pan miał minę. Jak można w ogóle coś takiego podejrzewać? Prywatność korespondencji to rzecz święta. Oczywiście, że nikt z naszych pracowników nigdy nie otwiera cudzych listów. To jakaś bzdura, kolejna próba oczernienia naszej szacownej instytucji.

Pokiwał głową. Dżdżownice z czoła zniknęły.

– Cieszę się, że mamy takie same poglądy na tę sprawę – powiedział i niedbałym gestem dał mi znać, żebym sobie poszedł.

 

Potem już wszystko przebiegało jak co dzień. Wyszedłem z poczty i udałem się do mojej skrytki, gdzie podmieniłem torbę na inną, z listami które przygotowałem poprzedniego dnia. Radość z roznoszenia nie była zbyt wielka. Ci wszyscy ludzie naprawdę nie mają sobie nic ciekawego do powiedzenia. Nie ma już kultury epistolarnej. Pisują do siebie najwyżej jacyś starzy pierdziele i to też najczęściej w stylu: „Szanowny Panie, niestety nie mogę w tej chwili skorzystać z Pańskiego zaproszenia. Prostata strasznie daje mi się we znaki. Jednak gdyby zechciał był Pan odwiedzić mnie kiedyś…”, a za pół roku: „Serdecznie dziękuje za zaproszenie, jednak hemoroidy nie pozwalają mi w tej chwili na odwiedzenie Pana. Z wyrazami szacunku…”. Podniecający list miłosny albo pełne emocji przeprosiny zdarzają się może raz na miesiąc albo i tego nie. Uwierzcie mi, od tego syfu który teraz ludzie piszą, naprawdę ciekawsze są już nawet ich rachunki za telefon. Przynajmniej można się zorientować, kto do kogo dzwoni.

 

Po pracy, jak zawsze, kilka osób szło na piwo do takiej jednej, syfiastej knajpy. Nie mogę powiedzieć, żebym specjalnie przepadał za tymi ludźmi, ale jakimś sposobem Przemkowi często udawało się mnie wyciągnąć.

– No chodź, Jurek – mówił.

Tak więc usiedliśmy przy dużym, zalanym piwem stoliku. W uszach dudniło mi od rozkręconej na pełną głośność muzyki. Udawało mi się wyłapywać tylko strzępy ich idiotycznej rozmowy:

– Dziś był ciężki dzień…

– Dzwonię do drzwi, a tu otwiera mi stara, gruba baba w samej bieliźnie…

– Już włożyłem do skrzynki wypisane awizo, a ten debil otworzył drzwi i powiedział, że chce odebrać. Jeszcze frajer miał pretensje, że nie dzwoniłem…

Między kolejnymi kawałkami była kilkusekundowa przerwa, więc żeby nie wyjść na osobę mało towarzyską, czekałem na te momenty i próbowałem coś powiedzieć. Zazwyczaj nie udawało mi się wyrobić w kilka sekund i w połowie zdania zagłuszała mnie muzyka. Zresztą chyba wszyscy mieli to gdzieś. Przejechałem dłonią po twarzy i poczułem zarost. To dziwne, po goleniu moja twarz była przez kilkanaście godzin zupełnie gładka, a potem w jednej chwili pokrywała się kilkunastomilimetrową szczeciną.

W następnej przerwie między piosenkami powiedziałem o tym Przemkowi.

– Cholera! – Darł się, próbując przekrzyczeć muzykę. – Z tobą Jurek, to w ogóle jest jakoś dziwnie! Nie upijasz się, nie bywasz rano niewyspany! Ty nawet się nie pocisz!

Po drugiej stronie stołu zaczęła się jakaś ożywiona dyskusja. W ogóle wszędzie na około wszyscy krzyczeli, opluwali się piwem, wszystko było zadymione, a między stolikami co chwila przepychali się jacyś ludzie. Nie znoszę, kiedy coś mnie rozprasza. Kiedy widzę i słyszę zbyt wiele rzeczy na raz.

Musiałem stamtąd wyjść.

 

Postanowiłem pójść do tej blondynki od życzeń świątecznych. Było dość późno, nie wiedziałem czy położyła już spać dzieciaki, czy jest sama i czy w ogóle jest w domu, ale co mi szkodziło sprawdzić?

– Pracuje pan po godzinach? – zapytała, kiedy zadzwoniłem domofonem. Ale wpuściła mnie na górę.

– Właściwie chciałem tylko podziękować za życzenia. Dostałem dziś kartkę od pani.

– Dziś? – zdziwiła się. – Jest już po świętach.

– W okresie świątecznym bywają u nas opóźnienia.

– Rozumiem. Ale skoro pan już przyszedł, to może wejdzie pan na chwilę? Opowie mi o pracy listonosza.

Gdy tylko wszedłem do jej mieszkania, zatrzasnęła za mną drzwi i zarzuciła mi ręce na szyję. Była już prawie rozebrana, kiedy doszliśmy do sypialni.

– Czy mógłby pan powiedzieć: „Dzień dobry, poczta”? – zapytała.

– Hm, właściwie mógłbym… Dzień dobry, poczta.

– Nie, nie, nie teraz. Proszę poczekać, aż powiem: „Halo, kto tam?”.

– No dobrze.

– Halo, kto tam?

– Dzień dobry, poczta.

– Nie mogę pana wpuścić. Nie jestem do końca ubrana.

Kochaliśmy się na jej łóżku. W pewnym momencie poczułem, że zaczyna mnie całować. Odepchnąłem ją delikatnie, ale ona zrobiła to znowu.

– Słuchaj, mogłabyś tego nie robić? – starałem się mówić jak najdelikatniej.

– O co ci chodzi?

– Mogłabyś mnie nie całować, kiedy to robimy?

– Nie chcesz, żebym cię całowała? Przed chwilą wpychałeś mi język w usta… Nie wyglądało, jakby ci to przeszkadzało…

– To mnie rozprasza. Skupmy się na jednej czynności. Mogłabyś po prostu leżeć bez ruchu?

– Uważasz, że kiepsko całuję?! To chciałeś powiedzieć?! – zaczęła się drzeć.

Wiedziałem, że tej nocy nie uda mi się już skupić.

 

Istnieją pewne granice, które dla większości ludzi są nie do przekroczenia, nigdy nie udałoby im się na to zdobyć, chociaż może w swojej głowie tysiące razy wyobrażali sobie, że to robią. Na pewno miesiącami wahalibyście się, zanim udałoby się wam zdobyć na numer w rodzaju tego z przełożeniem zdjęcia z listu do kochanka do listu do matki. Ale to żadna przyjemność poczuć kiedyś, że wszystkie granice i zakazy nie były wyznaczone z myślą o tobie. Że nikt nie zaplanował prostych i łatwych dróg dla osoby takiej, jak ty. Że ten, kto umieścił cię w tym obcym świecie, nieźle cię wydymał.

 

Wchodząc do jego gabinetu nie sprawiałem chyba najlepszego wrażenia.

– Panie doktorze, musi mi pan pomóc – krzyczałem histerycznie.

– Spokojnie. O co chodzi? – powiedział staruszek z wąsikiem.

Od razu wkurwił mnie tym, jak ze znudzeniem przecierał okulary.

– Mam problemy… W pracy… Problemy z podzielnością uwagi… Podniecają mnie strasznie dziwne rzeczy…

– Rozumiem. Chciałbym, abyśmy rozmawiali o pańskich problemach po kolei.

– Ale trochę tego jest. Nie wiem, od czego zacząć…

– Oh, oczywiście powinniśmy spróbować zacząć od początku. To naturalne, że problemy gromadzą się i kumulują, ale spróbujemy wyplątać początek tego kłębka…

– Jasne. A więc… – Zastanawiałem się przez chwilę. - Od dziecka zauważyłem, że dzieje się ze mną coś dziwnego. Zauważyłem, że pod pewnym względem różnie się od innych. Źle reaguję na bodźce zewnętrzne. Nie potrafię sobie poradzić ze zbyt dużą ilością informacji.

– I nadal pan to odczuwa, tak? Czy te wrażenia z wiekiem nasiliły się?

– Chyba cały czas jest tak samo. Przepraszam, czy mógłby pan przestać bawić się tymi okularami?

– Ależ oczywiście? Czy to pana rozprasza? Drażni?

– Tak, rozprasza i drażni. W ogóle, wszystko… na ulicy, ci wszyscy ludzie, ich głosy, dźwięki samochodów, tablice z reklamami, napisy na szybach sklepów, brzęczenie owadów, szczekanie psów, przelatujące nad głową samoloty… Czasami to wszystko mnie przytłacza.

W tym momencie zupełnie się rozkleiłem. Doktorek zaczął mnie uspokajać.

– Tak, tak. Proszę się nie martwić, wielu ludzi ma uczucie, że wszystko ich przytłacza. Pana problemy nie są niczym niezwykłym. Myślę, że będziemy mogli temu zaradzić. Zaraz przepiszę panu coś na lepsze samopoczucie. Zobaczymy czy to panu pomoże, a naszą rozmowę będziemy kontynuować przy następnej wizycie…

– Przy następnej wizycie? Pan doktor mnie nie zrozumiał… To dopiero początek… Jest wiele rzeczy o których musi pan wiedzieć… Dwa razy w miesiącu nosiłem emeryturę do mieszkania takiego starszego małżeństwa. Dziadek wyglądał na podstarzałego alfonsa. A ta jego głupia żona… cały czas coś mówiła… „Zimnodziśchcepanherbaty?”. Bez przerwy szczekał na mnie ich skarłowaciały pies. Radio szumiało tak, że nie dało się zrozumieć słów spikera. Ta głupia kurwa ciągnęła mnie za rękaw. „Dawnopananiebyłokolegaktóryprzychodziłzapanabyłbardzomiłyładnadziśpogodaniechsiępanieboikubusiaontylkoszczeka”. Dałem dziwce w twarz. Nawet papież by nie wytrzymał. Staruch zaczął wydzierać się na mnie: „Co ty sobie kurwa myślisz, gnojku, nie będziesz w moim domu bił mojej żony, ty skurwysynu…”. Wyciągnąłem pistolet i strzeliłem mu w głowę.

Doktorek przyjrzał mi się uważnie.

– Skąd miał pan pistolet?

– Kupiłem. Jestem listonoszem, to niebezpieczny zawód. Chyba mam prawo się bronić? Ale nie w tym rzecz. Chodzi o to, że kiedy strzeliłem do staruszka, wszystko mnie rozpraszało… szczekanie psa, gotująca się w kuchni woda, ptaki za oknem… Rozwaliłem też tę dziwkę i w ogóle nie byłem skupiony na tym, co robię. W takiej chwili to chyba dziwne, prawda? Absolutny brak koncentracji. Wiedziałem, co było w tym momencie najważniejsze, ale mój mózg jednocześnie zajmował się też wszystkim innym, te najważniejsze czynności pozostawały tylko jakby w tle. Nie wiem, czy dość jasno to wyraziłem… Na koniec wpakowałem cały magazynek w tego cholernego ratlerka.

– Cóż, hum – chrząknął – niestety mam teraz następnego pacjenta i nie mogę już poświęcić panu ani chwili dłużej. Musimy przełożyć dalszy ciąg tej rozmowy na następną wizytę.

Zrobiłem kilka głośnych wdechów żeby się uspokoić.

Wychodząc zdążyłem jeszcze usłyszeć, jak mówi do sekretarki: „Nie mam nigdy wolnych terminów dla tego faceta. To jakiś czubek. Chyba był naćpany”.

 

Było jeszcze parę innych wizyt. Większość przebiegała w podobny sposób, ale paru gości sprawiało wrażenie, jakby naprawdę się przejmowali – przepisywali mi Valium albo Xanax, doradzali relaksacyjne kąpiele i gruntowną psychoanalizę. Szybko stwierdziłem, że jeżeli nawet jestem chory, to oni nie potrafią tego wyleczyć. W końcu chodziłem już tylko do jednej pani psycholog, która uważała, że z jakiś powodów mój organizm nie reaguje na żadne substancje chemiczne. Chciała nawet przeprowadzać na mnie eksperymenty. Babka miała niesamowite nogi. Mógłbym je oglądać godzinami. I właśnie pewnego razu, siedząc wygodnie na kanapie w jej gabinecie, przypomniałem sobie o Jonathanie Kellermanie. To było jak znalezienie bardzo cennej, zgubionej kiedyś rzeczy. Tego samego dnia rozpocząłem przygotowania. Samo zabicie Kellermana nie wydawało się wielkim problemem, przede wszystkim chodziło mi o dokładne obmyślenie, co powinienem zrobić potem. Co zrobić, żeby mój czyn nie został źle zrozumiany. W końcu do tej pory byłem tylko zwykłym listonoszem, a miałem stać się Martinem Lutherem Kingiem muzyki rozrywkowej. Chciałem mówić, że muzyka przestała łączyć ludzi. Że głośna muzyka w barach zagłusza ich rozmowy. Może nawet zagłusza ich myśli. I że to wszystko nadal można naprawić, jeżeli tylko zwolennicy różnych gatunków muzycznych nauczą się tolerancji, przestaną bać się inności, jeżeli zamiast szukania różnic, zaczną dostrzegać rzeczy wartościowe, choć dotąd im nieznane.

 

Tego wieczora, kiedy zastanawiałem się, który kawałek Sepultury Kellerman powinien wysłuchać przed śmiercią, przyszedł do mnie Przemek. Już dawno spotkanie z żadnym człowiekiem tak mnie nie ucieszyło. Zastanawiałem się czy nie powinienem powiedzieć mu o moich planach. Może nawet pozwoliłbym mu brać w tym udział. Wyobraziłem sobie nas, jako dwóch listonoszy wysyłających niezwykle ważny list do ludzkości. Potrzebowałem chwili, by jakoś to zacząć…

Ale wtedy Przemek niesamowicie mnie wkurwił. Był moim przyjacielem, zawsze go słuchałem, bo twierdził, że nasze rozmowy mu pomagają. No i dlatego, że prawdziwi przyjaciele powinni się słuchać. Ale w tym momencie, kiedy naprawdę miałem mu coś do powiedzenia, on nie dopuścił mnie do głosu.

– Wiesz Jurek, to miasto jest absolutnie do dupy. Nie ma z kim pogadać. Teraz nawet barman zamiast cię wysłuchać, woli opowiadać o swoich problemach, jak to ma trójkę dzieci i musi płacić alimenty byłej żonie, jak doszedł do tego stanu, że po wyrzyganiu się pije następną wódkę i że praca w barze miała być tylko przejściowa, bo tak naprawdę chciał zdawać do szkoły filmowej…

Skurwiel leciał cały czas na wydechu. Nie potrzebował oddychać. Nie przestawał wyrzucać z siebie słowa nawet kiedy pił piwo.

– I co, jednak przespałeś się z tą blondyną… Wiedziałem, że tak będzie, choć w sumie liczyłem, że zobaczysz dyskretne znaki, które ci dawałem… i zorientujesz się, jak bardzo mi na niej zależało… Podejrzewam, że Witek jest utajonym homoseksualistą… chłopaki chcą go nakryć. Ela ma wyjść za Witka, ale i tak przespała się z Markiem… Rysiek i paru gości kręci się koło tej twojej blondynki… Jeśli ci na niej nie zależy, to może ja… A w ogóle, to naprawdę nie rób sobie wyrzutów, choć pewnie i tak będziesz się gryzł, że tak postąpiłeś wobec swojego najlepszego przyjaciela…

 

 

Są ludzie, którzy przez całe życie pozostaną osobami, którymi się urodzili. Ja też zawsze będę przede wszystkim listonoszem… Za pracę listonosza płacę ryzykiem życia, ona zabrała mi połowę rozumu. Zadzwonił do mnie Przemek. Strasznie krzyczał, znów nie pozwolił mi dojść do słowa. W końcu musiałem odłożyć słuchawkę. Myślę, że zdenerwowało go tak to ucho, które mu wysłałem. Niech je sobie zatrzyma, i tak zawsze było mu obojętne czy mówi do mnie, czy tylko do mojego ucha.

Nie miałem zamiaru się tym przejmować, coś innego przez cały dzień nie dawało mi spokoju. Tak naprawdę głowę zabandażowałem sobie tylko na wszelki wypadek, bo krwi pociekło najwyżej kilka kropel. To było dziwne. Męczyło mnie do tego stopnia, że w końcu poszedłem do kuchni i nad zlewem zrobiłem małe nacięcie na ręce. Znów to samo – kilka kropel krwi i to wszystko. Ściągnąłem koszulę i przejechałem nożem po klatce piersiowej. Nic. Z całej siły wbiłem sobie nóż w brzuch. Usłyszałem świszczący dźwięk, coś jak powietrze spuszczane z dmuchanego materaca. Poczułem się słabo, upadłem na kolana, potem osunąłem się na podłogę. Powietrze wylatywało ze mnie, a mój brzuch i klatka piersiowa przypominały sflaczały balon. Poszerzyłem dziurę w brzuchu, żeby dokładniej przyjrzeć się temu czemuś. Na zewnątrz była normalna skóra i mięśnie, ale pod spodem zobaczyłem przypominający gumę materiał. Wiele wysiłku kosztowało mnie przeprowadzenie jeszcze jednej próby. Sięgnąłem po nóż i wbiłem go w kolano. Znowu świszczący dźwięk, a potem obok jednej, normalnej nogi, zobaczyłem drugą, zupełnie sflaczałą i bezużyteczną. Wreszcie poznałem prawdę o sobie. Cholera, byłem nadmuchiwany.

Udało mi się wyczołgać z kuchni i dostać do telefonu. Miałem nadzieję, że Przemek już ochłonął i że będzie można z nim normalnie rozmawiać. W takiej chwili naprawdę nie ma się nastroju na głupie dyskusje.

– Przemek, to ja… – rzuciłem i zaraz, nie czekając aż znowu zacznie się drzeć, dodałem - Słuchaj, czy możesz mnie zastąpić… bo jutro nie będzie mnie w pracy.

Koniec

Komentarze

Niesamowite, zaskakujące, wciągające z pointą i morałem. Nie wiem czy to autor miał na myśli ale ja dopatrzyłem się tutaj przestrogi przed zaprzedaniem się pędzącemu konsumpcjonizmowi i rady dla innych: Ochłoń, odpocznij, wycisz się, zajmij się życiem bo pewnego dnia obudzisz się i powiesz: Cholera, jestem nadmuchiwany !

Ode mnie pięć. Szóstkami nie szastam, bo spowszednieją.
Wszystko jest jak trzeba, tylko fantastyki brakuje - osobiście mi to zupełnie nie przeszkadza, ważne, że tekst dobry.
Kilka dupereli, które warto poprawić, zanim czas na edycję minie:

"Kiedy widzę i słyszę zbyt wiele rzecz na raz."

Literówka "rzeczy".

"Kiedy doszliśmy do jej sypialni, była już prawie rozebrana."

-> "Była już prawie rozebrana, kiedy doszliśmy do sypialni."

Bo inaczej wychodzi Ci "rozebrana sypialnia".

"Zaczęliśmy kochać się na jej łóżku. Poczułem, jak obejmuje mnie za szyje i zaczyna całować."

Obydwa zdania są tym samym - powtarzasz tu informację, masz też zwyczajne powtórzenie (zaczynać), a w dodatku nieco wyżej pisałeś już o zakładaniu rąk na szyję.
Najlepiej zrób z zacytowanych zdań jedno -> "Kiedy znaleźliśmy się w łóżku, objęła mnie i zaczęła całować." Albo coś w tym guście, to tylko sugestia.

"- Uważasz, że kiepsko całuje?!"

Ogonka brakuje - "całuję".

"dotąd nie znane" -> "nieznane"

"Nie przerywał wyrzucać z siebie słowa nawet kiedy pił piwo." -> "Nie przestawał wyrzucać z siebie słów nawet kiedy pił piwo." albo: "Wyrzucał z siebie słowa nawet kiedy pił piwo."

"Są ludzie, którzy przez całe życie zostaną osobami, którymi się urodzili."

Albo "całe życie będą", albo "całe życie pozostaną".

Warto poprawić, bo tekst dobry. Czemu mają go szpecić duperele.
Gratuluję opowiadania.

No tak, rzeczywiscie fantastyki troche brakuje. Jak ja ostatni raz wbiłem sobie w brzuch nóż, to też usłyszałem tylko powietrze uchodzące ;) No rozumiem, to opowiadanie o świrze, a to żadna fantastyka, bo pełno ich wokół. I nie tylko wokół ;)

Dziękuję za komentarze!

Telmand, wielkie dzięki, jak wrócę dziś do domu, to poprawię.

Co do fantastyki, poprawcie mnie jeżeli się mylę: kiedy świat przedstawiony w tekście literackim zawiera elementy nierealne, niezgodne z rzeczywistością, to to jest fantastyka, nieważne czy ta nierealność została spowodowana przez pojawienie się elfów, zombie czy w inny sposób.

Jest moc. Tekst chłonie się sam, słowo za słowem.
 Krótko, bo przedmówcy powiedzieli to co trzeba.

To mi przypomina op. Epinefryna:) i książkę Fight Club.

Tak czytam i czytam i... nic z tego nie wynika. Aż w końcu docieram do kolejnego idiotycznego błędu i... Już nie mam ochoty czytać dalej.

PS. ""kiedy zastanawiałem się, który kawałek Sepultury Kellerman powinien wysłuchać przed śmiercią"

Zagadka:
zastanawiałem się : kto co - (który) kawałek
                                kogo czego - (którego) kawałka
                                komu czemu - (któremu) kawałkowi
                                kogo co - (który) kawałek
                                z kim z czym - z (którym) kawałkiem
                                o kim o czym - o (którym) kawałku
                                o! - (który) kawałku!
Wybierz własciwą formę i wstaw w miejsce zrobionego przez autora błędu, wraz z uwzględnieniem uzgodnienia reszty zdania z odpowiednim przypadkiem.

Polska język trudna język : )

Nie będę się rozdrabniał, to po prostu dobry tekst. Mnie się spodobało.

"Dobry tekst" to zbyt szerokie pojęcie. To "nie bardzo nudna historyjka" jest bliższe prawdy. "Tekst" zawiera w sobie również poziom językowy.

Jeszcze raz dziękuję za komentarze. Cieszę się, że niektórym tekst się spodobał i przepraszam tych, którzy uważają czas poświęcony na jego przeczytanie za stracony.

Wiktorwroz
Nie wiem czy to dobrze, czy źle, że przypomina. Opowiadania "Epinefryna" nie czytałem, a z książką Palahniuka mój tekst mi się nie kojarzy, chociaż uważam takie skojarzenia za wysoce nobilitujące.
Z drugiej strony może chodzi o to, że źle - bo np. od kogoś bezczelnie sobie pożyczyłem jakiś pomysł. Jeżeli tak było, to jednak nie bezczelnie, raczej pod(/nie)świadomie. Staram się szukać pomysłów w innych miejscach niż czyjeś teksty ; ) W tym wypadku np. chodziło o sławną kłótnię Gauguina z van Goghiem, oczywiście zupełnie wszystko 'przerobiłem', ale taki był pierwszy impuls do wymyślania tego tekstu.

niezgoda.b
Tekst zawiera w sobie wiele poziomów. Można analizować fabułę, sposób prowadzenia narracji, kontekst w jakim tekst jest osadzony, różne interpretacje. Sam poziom językowy również można analizować na wielu płaszczyznach, np. czy język został odpowiednio dobrany do fabuły, bohaterów. Jak widzisz określenie: "nie bardzo nudna historyjka" jest dla odmiany za wąskie ; )

Ależ skąd. W sam raz oddaje to, co mam do powiedzenia na ten temat :)

Jak opowiadanie zaczyna się w stylu "wstałem rano i ogoliłem się" albo "wypiłem herbatę i posłuchałem jakiegoś utworu" itp., to znaczy, że szkoda na nie oczu. I tym razem jest podobnie: wieje nudą...

apropos: wprowadzenie wulgaryzmów nie zawsze pomaga...

Gdybym stawiał oceny, w tym wypadku dałbym 2.

Fantastyka to BARDZO szerokie pojęcie i moim zdaniem to opowiadanie spokojnie można w jej poczet zaliczyć. A że więcej tu psychologii niż magii? Zdarzały się już tego typu opowiadania, publikowane w różnych wydawnictwach zajmujących się z fantastyką.  "Piątka" Douglasa Clegg'a, "Rattus Norvegicus" Izabeli Szolc czy "Nie wolno wchodzić do łazienki" Kochańskiego. Takie właśnie studium zaburzeń psychiki, z pogranicza fantastyki i literatury nie-fantastyczej. Chociaż z drugiej strony, tam mimo wszystko to, co działo się w umysłach głównych bohaterów, było nieco bardziej rozbudowane. Wydaje mi się, że warto by było poświęcić nieco więcej uwagi tej odmienności Jurka.
Wciągnęło, przeczytałam, spodobało się, 5.

Dzięki.
Starałem się, żeby wypadło to w miarę wiarygodnie, chociaż oczywiście żaden ze mnie Kępiński. Może w innym opowiadaniu bardziej rozwinę temat.
Cieszę się, że dało się czytać.

Nowa Fantastyka